- W empik go
rola - ebook
rola - ebook
Życie Piotra Nowickiego jest kwintesencją stabilności: kochająca żona, dwójka cudownych dzieci, dom, sukcesy zawodowe. Jednak w tej przewidywalnej do bólu codzienności spragniony jest mocniejszych wrażeń. Kiedy w ulicznym korku, nagle do jego samochodu wsiada tajemnicza nastolatka, bez oporu daje się wciągnąć w kryminalną aferę, która wywróci jego egzystencję do góry nogami. Agnieszka kilkukrotnie pojawia się w życiu Piotra i zawsze znika z niego bez śladu. Jednak za każdym razem wydaje się być kimś zupełnie innym. Kim naprawdę jest dziewczyna? Ile ma lat? Ile jest prawdy w jej opowieściach? Dlaczego wciąż gra nową rolę i jaki będzie jej ostateczny finał?
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-968691-0-4 |
Rozmiar pliku: | 526 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdyby nie wrocławskie korki, mógłby już już dawno być w swoim domu – ładnej willi z niewielkim ogrodem położonej w spokojnej i drogiej dzielnicy. Niecierpliwie przebierał palcami po skórzanej kierownicy, chociaż, w zasadzie, dzisiaj nie miał powodów, by się śpieszyć. Dzisiaj w domu oczekiwał go tylko wielki metraż przytłaczającej pustki. Dziś Magda nie powita go przelotnym cmoknięciem w przedpokoju, nie przypomni mu, że Maćkowi potrzebna jest nowa kurtka i nie spróbuje bezskutecznie umówić się z nim na wspólne zakupy. Dzisiaj Piotr nie zapyta dzieciaków jak zwykle: „Co w szkole?”, a one nie odpowiedzą jak zwykle, że nic. Nie będzie dzisiaj znowu próbował wytłumaczyć Ali zadania z matematyki i nie rozwiąże go ostatecznie sam. Dzisiaj ma wolne od codziennej rutyny.
Cała jego rodzina pojechała już na święta. Mają je spędzić u teściów Piotra. Co prawda, ferie się jeszcze nie rozpoczęły, ale pozwolili dzieciakom urwać się z ostatnich dni szkoły. Piotr ma do nich dojechać, jak tylko uporządkuje swoje sprawy w firmie. Znając życie, zejdzie mu pewnie aż do Wigilii.
Zastanawiał się: czy może to tęsknota za rodziną wprawiała go w ten ponury nastrój? Nie, jego chandra nie miała nic wspólnego ani z pogodą, ani z nieobecnością żony i dzieci. Wręcz przeciwnie, ich brak był przynajmniej jakąś odmianą. Przygnębiało go coś innego: od pewnego czasu Piotr nie potrafił pozbyć się wrażenia, że w jego życiu nie wydarzy się już nic godnego uwagi, że nie spotkają go już doznania, które wyrwałoby jego egzystencję z nudnych kolein codziennej rzeczywistości.
Życie Piotra Nowickiego wielu ludziom mogłoby wydawać się bardzo atrakcyjne: dom, rodzina, pieniądze, raz w roku egzotyczne wakacje. Tylko, że to co inni uważali za pasmo sukcesów, jemu przypominało raczej szarą, chropowatą wstęgę papieru toaletowego. Regularnie, każdego dnia odrywał kolejny, niby zawsze inny kawałek, chociaż nie był w stanie odróżnić, czym dzisiejszy różni się od wczorajszego. I co gorsze: miał też specjalnie nadziei, że jutrzejszy będzie inny. Skoro tkwił w tym schemacie od lat, dlaczego niby nagle coś miałoby się zmienić?
Ta szarość miewała miejscami nieco inne odcienie. Gdyby dobrze się przyjrzeć, można zauważyć pewne drobne niuanse kolorystyczne, wynikające z codziennych drobnych radości i trosk ubarwiających jego zwyczajne życie. Wymuszały one elementarną aktywność, wywołując jakiś rodzaj emocji, ale nie sprawiały, że serce intensywniej pompowało krew w tętnicach, nasycając barwami egzystencję Piotra Nowickiego.
Czasami na tej monochromatycznej ścieżce mignął mu też, odbity od spotykanych, barwniejszych od niego istnień, jaskrawy ton. Widział go w ludziach, którzy prowadzili niebanalne, ciekawe życie, którzy pozwalali sobie na szaleństwo odważnych decyzji, na które on nigdy by się nie odważył. Piotr mijał te przebłyski udając obojętność, a tak naprawdę wzbudzały one w nim potężne, sprzeczne i skutecznie tłumione uczucia: z jednej strony zazdrości, z drugiej – lęku. Niby pragnął odmiany, ale także bał się, że szlachetne półtony jego życia zmieszają się z tymi mocnymi, nasyconymi i krzykliwymi, burząc bezpieczną harmonię. On poruszał się w innej palecie barw. Jego postępowanie było przemyślane, jego decyzje wyważone. Piotr stąpał twardo po ziemi. Nie robił nic nieprzewidywalnego. Szaleństwo nie było jego domeną. Wszyscy wiedzieli, czego się po nim spodziewać. Byli pewni, że można na nim polegać, ale byli też przekonani, że Piotr niczym ich nie zaskoczy.
Na buro-szarym niebie sygnalizator łaskawie błysnął zielenią. Stojące przed Piotrem auta wystartowały leniwie.
– No ruszcie się barany! – Piotr wrzasnął w zaciszu swego samochodu, nie spodziewając się, że ktoś usłyszy jego apel. Był to krzyk wołającego na pustyni; żenująca próba wyartykułowania swoich pretensji do świata, którego przypadkowymi adresatami stali się anonimowi kierowcy.
Trzymał się o włos od jadącego przed nim niebieskiego Matiza. Miał nadzieję, że zdoła jeszcze przejechać skrzyżowanie w tym cyklu świetlnym. Kierowcy błękitnego rupiecia, jednak się nie spieszyło, dodał gazu dopiero gdy zieleń raju zaczęła ustępować pod presją złego pomarańczowego czyśćca, by wreszcie utonąć w piekielnej czerwieni. Zło, pod postacią światła przepuściło litościwie Matiza, ale jego zatrzymało tuż przed przejściem dla pieszych.
Jego wzrok napotkał irytująco radośnie dyndającą choinkę zapachową, zawieszoną na lusterku wstecznym. To mu przypomniało o nadchodzących świętach, ale zamiast poprawić mu nastrój wizją radosnego celebrowania Bożego Narodzenia i przyjemności płynącej z błogiej, rodzinnej atmosfery, tylko sposępniał jeszcze bardziej. „Znowu się zaczną te coroczne, banalne rytuały: Boże Narodzenie u teściów; drzewko, Wigilia, prezenty, dla każdego jakieś standardowe życzenia, a wszystko polane tak słodkim i ciepłym sosem wzajemnych uprzejmości, że można się zrzygać” – myślał sfrustrowany. Tak naprawdę, w głębi serca lubił rodziców żony i te wszystkie zewnętrzne atrybuty świąt, ale teraz za żadne skarby by się do tego nie przyznał. Miał doła i każdy powód do samoumartwiania był dobry.
Usłyszał za sobą odgłos zniecierpliwionych klaksonów. Spojrzał w górę i zobaczył bezczelnie rozświetlony zielenią sygnalizator. To on, tym razem, się zagapił przyczyniając się do spiętrzania zatorów w mieście. Ruszył z piskiem opon, bardziej, by dać upust swojej frustracji, niż z myślą o innych użytkownikach ruchu drogowego. Nie przejechał daleko, bo za chwilę musiał ostro hamować przed kolejnym korkiem.
Wtedy właśnie wydarzyło się coś, co miało na dobre odmienić dotychczasowe życie Piotra Nowickiego. Już w momencie, gdy prawe drzwi jego Mercedesa otworzyły się gwałtownie, przeczuwał, że dzieje się coś ważnego. Najpierw zobaczył kompletnie przemokniętą, drobną postać młodej kobiety pakującą mu się do samochodu. Potem dostrzegł jej brudną, podrapaną i przerażoną twarz. Kiedy spojrzał jej w oczy, miał nieodparte wrażenie, że odtąd nic już nie będzie takie jak wcześniej i skonstatował ze zdziwieniem, że ta myśl nie była mu przykra.