Rola życia - ebook
Rola życia - ebook
W groteskowym przebraniu z castingu do filmu o wampirach młoda aktorka Sophie w ostatniej chwili wpada do pociągu. Towarzysz podróży, major Kit Fitzroy, od razu wyrabia sobie o niej nie najlepsze zdanie. W dodatku okazuje się, że oboje jadą do rodzinnego zamku Fitzroyów, a ona jest dziewczyną jego brata Jaspera. Kit postanawia ochronić brata przed nieodpowiednią kobietą. Nie przypuszcza jednak, że wszystko jest inaczej, niż się na pozór wydaje…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9802-3 |
Rozmiar pliku: | 649 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Szanowni państwo, witamy w pociągu relacji Londyn-Edynburg linii East Coast Mainline, odjeżdżającym o szesnastej dwadzieścia dwie ze stacji King’s Cross, z postojami w Peterborough, Stevenage...
Zadyszana po szalonym sprincie przez peron i objuczona pękającą w szwach torbą Sophie Greenham oparła się o ścianę wagonu i odetchnęła z ulgą. Zdążyła w ostatniej chwili.
Ta ulga mogła być trochę nieuzasadniona, zważywszy, że Sophie trafiła do pociągu wprost z castingu do filmu o wampirach. Nadal miała na sobie gorsetową sukienkę z czarnego atłasu, która ledwie zasłaniała jej pośladki, a na wysokich obcasach czuła się jak wamp, nie jak wampir. Postanowiła na wszelki wypadek zostać w płaszczu, aby uniknąć aresztowania za nieobyczajność.
Najważniejsze jednak było to, że znalazła się w pociągu i nie zawiedzie Jaspera.
Pociąg szarpnął i ruszył z peronu. Od wielu tygodni sypał śnieg i nic nie wskazywało na to, żeby kiedykolwiek miał przestać. Pogoda w Paryżu była równie beznadziejna, ale tam przynajmniej wszystko wydawało się czystsze.
W pewnej chwili pociąg zakołysał się lekko przy zmianie torów. Zaskoczona Sophie zachwiała się na wysokich obcasach i omal nie wpadła na wyraźnie spłoszonego studenta, który właśnie wracał z wagonu restauracyjnego. Doszła do wniosku, że powinna jak najszybciej iść do toalety i przebrać się w coś wygodniejszego, tyle tylko że nagle ogarnęło ją przemożne zmęczenie. Podniosła torbę i z trudem zaciągnęła ją do najbliższego wagonu, po czym z rezygnacją zwiesiła głowę. Wszystkie miejsca były zajęte. W przejściu walały się niezliczone torby z zakupami i aktówki, a nad fotelami ludzie poupychali ciężkie zimowe palta. Mamrocząc przeprosiny, szła przed siebie i chyba tylko cudem nie wytrąciła żadnemu z pasażerów papierowego kubka z kawą.
Po chwili dotarła do drugiego wagonu, równie zatłoczonego jak poprzedni. Zadowolenie, które poczuła, gdy w ostatniej chwili dobiegła do pociągu, ulotniło się bez śladu. Coraz bardziej zrezygnowana, przemierzała kolejne wagony, aż w końcu dobrnęła do jednego, w którym ścisk był nieco mniejszy.
Odetchnęła z ulgą, lecz w następnej chwili zamarła na widok pluszowego chodnika, maleńkich lampek przy stolikach, eleganckiej tapicerki i osłon na zagłówkach z napisem „Pierwsza klasa”.
A niech to.
Na szerokich fotelach zasiadali niemal wyłącznie biznesmeni, którym nawet do głowy nie przyszło, że mogliby podnieść wzrok znad laptopów i gazet, aby spojrzeć na mijającą ich kobietę z ciężką torbą.
Tak się jednak stało w chwili, gdy zadźwięczała komórka Sophie. Nastawiona muzyka – Je ne regrette rien – wydawała się dowcipnie ironiczna w Paryżu, lecz w wyciszonym wagonie straciła swój urok. Nie wypuszczając z jednej ręki ucha torby, drugą Sophie sięgnęła do kieszeni płaszcza, świadoma zaciekawionych spojrzeń, którymi obrzucili ją eleganccy współpasażerowie. Postawiła torbę na najbliższym stoliku i wyjęła telefon. Na wyświetlaczu ujrzała imię Jeana-Claude’a.
A niech to po raz drugi.
Odrzuciła połączenie i pomyślała, że jeszcze kilka miesięcy temu zareagowałaby całkiem inaczej. Wtedy jednak sądziła, że Jean-Claude to uduchowiony artysta. Przy pierwszym spotkaniu, kiedy dostarczył obrazy na plan filmu, w którym grała, wydał jej się niezwykły. Skąd mogła wiedzieć, że okaże się nachalny i zaborczy...
Nie, nie wolno jej było myśleć o katastrofie, którą okazała się jej niedawna przygoda romantyczna.
Zajęła najbliższe miejsce, nagle zbyt zmęczona, żeby iść dalej. Nie można wędrować bez końca, powiedziała sobie ponuro. Naprzeciwko niej siedział jeszcze jeden biznesmen, ukryty za rozpostartą płachtą gazety, którą ułożył tak, że Sophie mogła zagłębić się w lekturze horoskopów.
Prawdę powiedziawszy, nie był całkowicie ukryty. Widziała dłonie trzymające gazetę – opalone, o długich palcach, niewątpliwie silne. Przeszło jej przez myśl, że nie są to dłonie biznesmena. Z wysiłkiem oderwała od nich wzrok i skupiła się na horoskopie dla Wagi. „Bądź przygotowana na ciężką pracę, aby zrobić dobre wrażenie – przeczytała. – Przypadająca dwudziestego pełnia to doskonała sposobność, abyś zaprezentowała innym swoje prawdziwe oblicze”.
Uświadomiła sobie, że dwudziesty wypadał właśnie dzisiaj. Jeśli miała zrobić dobre wrażenie na rodzinie Jaspera, w żadnym wypadku nie powinna prezentować swojego prawdziwego oblicza.
W tym samym momencie ponownie rozległ się głos Edith Piaf, a Sophie jęknęła. Dlaczego Jean-Claude nie rozumiał aluzji? Szybko sięgnęła do telefonu, by wyciszyć piosenkę i wyłączyć telefon, ale nagle pociąg się zakołysał i mimowolnie wcisnęła przycisk odbierania połączeń. Po chwili rozległ się nieco bełkotliwy głos Jeana-Claude’a, który usłyszała nie tylko ona, ale jeszcze około piętnastu biznesmenów.
– Sophie? Sophie, gdzie jesteś?
Zastanawiała się gorączkowo, co odpowiedzieć.
– Witaj, połączyłeś się z pocztą głosową madame Sofii, astrolożki i tarocistki – zamruczała, spoglądając na swoje odbicie w szybie. – Pozostaw swoje imię, numer telefonu i znak zodiaku, a oddzwonię do ciebie z informacją, co ci przyniesie przyszłość...
Urwała nagle, uświadomiwszy sobie, że patrzy prosto w odbicie oczu mężczyzny naprzeciwko. Znieruchomiała na kilka długich sekund, zahipnotyzowana jego uważnym wzrokiem. Nieznajomy miał opaloną skórę, wyraźnie kontrastującą z bielą kołnierzyka. Ta karnacja dziwnie nie pasowała do surowej, ascetycznej twarzy średniowiecznego rycerza z obrazu prerafaelitów – pięknego, bladego i nieprzystępnego.
Innymi słowy, w ogóle nie był w jej typie.
– Sophie? To ty? Ledwie cię słyszę. Jedziesz eurostarem? Powiedz, kiedy wsiadłaś, to się spotkamy na Gare du Nord.
Uświadomiła sobie, że kompletnie zapomniała o Jeanie-Claudzie. Pospiesznie wzięła się w garść i oderwała wzrok od odbicia w lustrze. Musiała skupić uwagę na rozmówcy, który najwyraźniej gotów był wydzwaniać do niej przez cały weekend, psując jej wizerunek słodkiego, uroczego dziewczątka.
– Nie, nie jadę eurostarem – odparła ostrożnie. – Nie wracam dzisiaj.
– Alors, kiedy? – spytał. – Obraz. Potrzebuję cię tutaj. Muszę zobaczyć twoją skórę, czuć ją, uchwycić kontrast z płatkami lilii.
Przypomniała jej się Naga z liliami. Jean-Claude twierdził, że pomysł na ten obraz przyszedł mu do głowy, kiedy ujrzał ją w barze w Marais, nieopodal planu filmowego. Wtedy akurat przyjechał Jasper i uznał, że to strasznie śmieszne. Sophie, na której komplementy Jeana-Clauda o „skórze jak płatki lilii” i „włosach jak ogień” zrobiły niemałe wrażenie, doszła do wniosku, że pozowanie do obrazu będzie niesłychanie erotycznym doświadczeniem. Okazało się jednak, że nie ma nic erotycznego w sterczeniu na golasa w przenikliwym chłodzie i nudzeniu się jak mops.
– Ojej. A może domalujesz jeszcze kilka lilii, żeby zasłonić skórę? – Przygryzła wargę, powstrzymując chichot. – Posłuchaj, naprawdę nie wiem, kiedy wrócę, ale to, co nas połączyło, nie miało trwać przez wieki, prawda? Przecież to był tylko seks...
W tym momencie pociąg szczęśliwie wjechał do tunelu, a połączenie zostało przerwane z powodu braku zasięgu. Sophie znowu dostrzegła spojrzenie mężczyzny naprzeciwko. Tym razem nie ulegało wątpliwości, że wpatrywał się w nią z dezaprobatą.
Nagle poczuła się tak, jakby znowu miała osiem lat i trzymała matkę za rękę, w pełni świadoma nieżyczliwych spojrzeń ludzi, którzy taksowali je wzrokiem. Przypomniała sobie tamto upokorzenie oraz przesycony złością głos matki: „Nie zwracaj na nich uwagi, Summer. Mamy takie samo prawo być tutaj jak ktokolwiek inny...”
– Sophie?
– Tak. – Drgnęła, wyrwana z rozmyślań. – Wybacz, Jean-Claude, teraz nie mogę o tym rozmawiać. Jadę pociągiem i sygnał się urywa.
– D’accord. Zadzwonię później.
– Nie! W ogóle nie dzwoń do mnie w ten weekend, bo... pracuję. Wiesz, że nie mogę zabierać telefonu na plan. Posłuchaj, przekręcę do ciebie po powrocie z Londynu, w poniedziałek, i porozmawiamy.
Rozłączając się, pomyślała ze znużeniem, że nie powinna była tego mówić. Nie miała o czym z nim rozmawiać. Przeżyła romantyczną przygodę w Paryżu i na tym koniec. Sprawa była już zamknięta i należało iść przed siebie.
Ponownie.
Wsunęła telefon do kieszeni i wyjrzała przez okno. Śnieg nadal nie przestawał padać. Pociąg pędził przez bezimienne miasteczko, a Sophie obserwowała wirujące płatki, dobrze widoczne w blasku latarni. Nie była jednak w stanie cieszyć się tym widokiem, gdyż musiała walczyć z narastającym przygnębieniem.
Po powrocie z Paryża odkryła, że pod jej nieobecność narzeczony współlokatorki wprowadził się do mieszkania, które teraz zmieniło się w główną siedzibę Stowarzyszenia Szczęśliwych Par. Znikła gdzieś atmosfera pogodnego lenistwa, w której Sophie nurzała się wraz z Jess, rozrzucając dookoła szminki, pranie i kolorowe czasopisma. Mieszkanie stało się nienagannie czyste, na sofie pojawiły się nowe poduszki, a stół kuchenny przyozdobiły świece.
Z ulgą przystała na propozycję Jaspera, który pilnie wezwał ją telefonicznie do rodzinnego domu w Northumberland i poprosił, żeby na weekend wcieliła się w rolę jego narzeczonej. Myślała jednak ze smutkiem, że wkrótce wszyscy jej znajomi znajdą sobie drugą połówkę i tylko ona zostanie samotną przeciwniczką trwałych związków. Nawet Jasper wolał spędzać wieczory w domu, odkąd sprawy z Sergiem przybrały poważny obrót.
Tylko dlaczego miałaby spotykać się z kimś na poważnie, skoro mogła używać życia?
Raptownie wstała, podniosła torbę i położyła ją na półce nad głową. Nie było to proste, a w dodatku miała świadomość, że jej sukienka podjechała do góry, a płaszcz dodatkowo się rozchylił, więc teraz nieznajomy mógł nacieszyć wzrok nieprzyzwoicie dużym fragmentem obnażonego uda. Zakłopotana, zerknęła na odbicie mężczyzny w oknie.
Okazało się, że wcale na nią nie patrzył, tylko oparł głowę o zagłówek i w skupieniu studiował gazetę. Jego obojętność nagle wydała się Sophie jeszcze bardziej przykra niż wcześniejsza dezaprobata. Nerwowo okutała się płaszczem i znowu usiadła, przy okazji mimowolnie ocierając się kolanem o udo nieznajomego. W tym samym momencie zamarła, a jej ciało przeszył niepokojący dreszcz.
– Przepraszam – powiedziała i pospiesznie cofnęła nogi.
Mężczyzna powoli opuścił gazetę, a Sophie po raz pierwszy popatrzyła mu prosto w oczy. Nie były brązowe, jak dotąd sądziła, lecz jasnoszare i okolone gęstymi ciemnymi rzęsami.
– Nic się nie stało – odparł z lekkim uśmiechem. – Można by się spodziewać, że w pierwszej klasie nie zabraknie miejsca na nogi, prawda?
Miał niski głos. Zauważyła, że wyraźnie zaakcentował słowa „w pierwszej klasie”. Najwyraźniej uważał, że nie pasowała do tego miejsca i powinna wynosić się stąd jak najszybciej.
– Bezwzględnie – przytaknęła, udając pewność siebie. – To doprawdy szokujące.
Następnie postawiła kołnierz starego płaszcza, usadowiła się wygodniej w fotelu i zamknęła oczy.
Kit Fitzroy odłożył gazetę.
Zwykle, kiedy przebywał na przepustce, unikał czytania doniesień o sytuacji w okolicach swojej bazy. Sterylnie czyste kolumny nie pasowały do skwaru, piasku i desperacji. Kupił gazetę, żeby dowiedzieć się czegoś o zwyczajnych sprawach, takich jak wyniki meczów rugby czy nowiny z wyścigów. Od paru minut nie mógł jednak skupić się na niczym poza dziewczyną, która usiadła naprzeciwko.
Pomyślał z rezygnacją, że w sumie nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Ostatnie cztery miesiące spędził na pustyni w towarzystwie samych mężczyzn, więc trudno się było dziwić jego reakcji na atrakcyjną dziewczynę. Nie dość, że od razu wpadła mu w oko, to jeszcze miała na sobie kozaczki na szpilkach i wyjątkowo krótką sukienkę pod płaszczem w wojskowym tylu. Zwrócił też uwagę na jej głos, lekko zachrypnięty, jak u piosenkarki z nocnego klubu.
Po wyjątkowo poważnej uroczystości, w której dopiero co uczestniczył, pojawienie się ślicznotki podziałało na niego orzeźwiająco. Zerknął na nią dyskretnie. Zasnęła głęboko i szybko jak kotka, podkuliwszy nogi, z lekkim uśmiechem na ustach, zupełnie jakby śniła o czymś zabawnym. Na powiekach miała mocne czarne kreski, lekko unoszące się w zewnętrznych kącikach. Pewnie dlatego jej oczy wyglądały tak kocio.
Zmarszczył brwi i pomyślał, że nie chodziło tylko o to. Przypomniał sobie, że jej tęczówki miały specyficznie zieloną barwę w odcieniu młodych liści.
Pytanie tylko, czy faktycznie spała. Gdy w grę wchodziło oszustwo, radar Kita Fitzroya okazywał się nad podziw precyzyjny, a ta dziewczyna uruchomiła go od razu, gdy tylko zjawiła się w wagonie. Bezwstydnie nakłamała przed chwilą swojemu chłopakowi i potraktowała go okrutnie. Teraz jednak była tak spokojna, że Kit z przyjemnością wsłuchiwał się w jej w przyciszony, miarowy oddech.
– Proszę przygotować bilety do kontroli.
Przybycie konduktora wywołało poruszenie wśród pasażerów. Ludzie zaczęli sięgać do toreb i kieszeni i tylko uśpiona dziewczyna nawet nie drgnęła. Kit dostrzegł teraz, że była starsza, niż uznał w pierwszej chwili, choć ubrała się jak nastolatka. Zapewne miała dwadzieścia kilka lat.
Na widok śpiącej pasażerki konduktor z wahaniem zaczął przestępować z nogi na nogę. Wyglądało na to, że zaraz ją obudzi.
– Proszę zaczekać – odezwał się Kit. Kolejarz zamarł z wyciągniętą ręką i spojrzał na niego pytająco. – Wszystko w porządku, ona jest ze mną.
– Och, w takim razie przepraszam. Czy mają państwo bilety?
– Nie. – Kit otworzył portfel. – Planowałem... planowaliśmy dotrzeć na północ samolotem.
– Rozumiem, proszę pana. Pogoda nieźle namieszała na lotniskach, dlatego mamy teraz taki ścisk w pociągach. Dla państwa bilety w jedną stronę czy powrotne?
– Powrotne.
Miał nadzieję, że lotniska zostaną otwarte do niedzieli, ale nie zamierzał ryzykować. Perspektywa utknięcia z rodziną w zamku Alnburgh poważnie go przerażała.
– Dwa powrotne do Edynburga? – upewnił się konduktor.
Kit skinął głową. Był absolutnie pewien, że młoda kobieta nie wykupiła biletu i choć udawała akcent z wyższych sfer, nie zamierzała płacić za przejazd więcej, niż było to absolutnie konieczne. Właściwie nie był pewien, dlaczego powstrzymał konduktora przed usunięciem jej z wagonu. Zyskałby w ten sposób więcej spokoju i więcej miejsca na nogi. Więcej przestrzeni osobistej.
Kit Fitzroy głęboko wierzył, że jego obowiązkiem jest ochrona tych, którym nie powiodło się w życiu tak dobrze jak jemu. Dlatego dobrze sobie radził na szkoleniu oficerskim i przetrwał w skrajnych warunkach wyczerpujących patroli. Zwykle jednak nie czuł się zobowiązany do kupowania nieznajomym biletów pierwszej klasy, zwłaszcza jeśli sprawiali wrażenie całkiem zaradnych, jak śpiąca dziewczyna przed nim.
Musiał przyznać, że dzięki niedorzecznym ciuchom i ognistym włosom nieznajoma ubarwiła mu podróż. Ponury nastrój prysnął i Kit mógł wreszcie przestać snuć rozważania o czekającym go smutnym weekendzie. To było warte ceny biletu pierwszej klasy z Londynu do Edynburga. Zapłaciłby, nawet gdyby nie miała na sobie kuszącego wdzianka. Towarzystwo dziewczyny było mu potrzebne, bo dzięki niej przypomniał sobie, że żyje – w przeciwieństwie do wielu poległych w boju jego kolegów.ROZDZIAŁ DRUGI
Sophie obudziła się raptownie i poczuła, że stało się coś niedobrego. Natychmiast wyprostowała się w fotelu i zaczęła mrugać powiekami, usiłując jak najszybciej oprzytomnieć. Miejsce naprzeciwko niej było puste i wyglądało na to, że mężczyzna o stalowych oczach wysiadł, gdy spała. Nie wiedzieć czemu, poczuła rozczarowanie, jednak nagle zobaczyła, że stał tyłem do niej i zdejmował z półki skórzaną torbę. W tym momencie mogła bezkarnie przyjrzeć się jego szerokim ramionom i wąskim biodrom w pięknie skrojonych czarnych spodniach. Musiała przyznać, że taka fizyczna doskonałość nie była czymś, co widywało się codziennie.
– Przepraszam, czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie jesteśmy? – zapytała, zanim zdążyła pomyśleć.
Psiakrew, kompletnie zapomniała, że powinna mówić z eleganckim akcentem, jak na damę przystało. Na szczęście nie miało to żadnego znaczenia, przecież widziała tego człowieka po raz pierwszy i ostatni.
Mężczyzna włożył kosztowny płaszcz z grubej wełny i zaczął zapinać guziki.
– W Alnburghu – odparł krótko.
Sophie momentalnie otrzeźwiała. Zaklęła pod nosem i zerwała się z miejsca, po czym sięgnęła po swoje rzeczy. W tej samej chwili pociąg gwałtownie się zatrzymał, a ona straciła równowagę i poleciała prosto w objęcia nieznajomego. Chwycił ją, żeby nie upadła, a oszołomiona Sophie odruchowo oparła dłonie na jego piersi i poczuła pod palcami twarde, wyrzeźbione mięśnie. Nerwowo spojrzała mu w oczy i rozchyliła usta, żeby wymamrotać przeprosiny, ale miała kompletną pustkę w głowie.
– Muszę wysiąść... Teraz – wydusiła z siebie.
Nie było to szczególnie romantyczne, ale chwilowo nie potrafiła wymyślić nic mądrzejszego. Elegancki pasażer puścił ją i odwrócił głowę.
– Bez obaw, to jeszcze nie stacja – powiedział.
Ledwie skończył mówić, a pociąg ponownie ruszył. Nie czekając do ostatniej chwili, Sophie uniosła ręce i szarpnęła za ucho torby, która niefortunnie zaklinowała się na stalowej półce.
– Cholera – mruknęła pod nosem i pociągnęła ponownie.
– Pomogę pani – zaproponował współpasażer uczynnie i, nie czekając na przyzwolenie, chwycił bagaż za uchwyt.
– Zaraz, moment, suwak! – krzyknęła Sophie, jednak było już za późno.
Rozległ się trzask i tani suwak w wypchanej do granic możliwości torbie całkiem się rozerwał, uwalniając bagaż Sophie. Na ziemię wysypała się plątanina sukienek, rajstop i butów, a także bielizny.
To było straszne, okropne, gorsze niż koszmar senny, ale jednocześnie zabawne. Sophie raptownie zasłoniła usta dłonią, żeby powstrzymać histeryczny śmiech.
– Powinna pani zwrócić tę torbę w sklepie – zauważył ironicznie mężczyzna, sięgając po szmaragdowozielony stanik, który zawisł na krawędzi półki. – O ile mi wiadomo, Gucci ma dożywotnią gwarancję.
Sophie uklękła, żeby pozbierać resztę rzeczy. Torby Gucciego może i miały gwarancję, ale na pewno nie miały jej tanie podróbki, o czym ten irytujący facet świetnie wiedział. Wstając, mimowolnie zapatrzyła się na jego długie nogi.
– Dziękuję za pomoc – oświadczyła wyniośle, co przyszło jej z pewnym trudem, gdyż ściskała w rękach stertę majtek i rajstop. – Nie będę pana dłużej zatrzymywała.
– Chętnie bym wysiadł, ale blokuje pani drogę do drzwi.
Poczuła, że na jej policzkach wykwitają rumieńce złości. Przycisnęła się mocno do stolika, aby umożliwić mu wyjście, lecz on nawet nie drgnął. Zamiast przejść, podniósł porwaną torbę i uniósł ją bez najmniejszego wysiłku.
– Pani przodem, o ile już wszystko zebraliśmy – dodał.
Stacja Alnburgh mieściła się w wiktoriańskim budynku, który niegdyś zapewne był piękny, obecnie jednak wyglądał na zrujnowany. Zabite deskami okna straszyły podartymi plakatami. Gdy Sophie wysiadała z wagonu, znowu padał śnieg, i doszła do wniosku, że towarzyszący mu wiatr przyfrunął prosto z Syberii. Zdecydowanie powinna była się przebrać. Nie dość, że momentalnie zmarzła na kość, to w dodatku nie wyobrażała sobie, jak miałaby pokazać się w takim stroju rodzinie Jaspera.
– Proszę.
Sophie nie miała wyboru, musiała się odwrócić. Na wszelki wypadek postawiła kołnierz płaszcza i popatrzyła na nieznajomego wzrokiem Julie Christie z Doktora Żywago – pełnym determinacji i godności.
– Poradzi sobie pani?
– Tak... Dziękuję. – Na ciemnych włosach jej towarzysza podróży osiadały płatki śniegu. Musiała przyznać, że był nieporównanie seksowniejszy od Omara Sharifa. – Dziękuję za...
– Za co? – zainteresował się, gdy z irytacją uświadomiła sobie, że straciła wątek.
– No, sam pan wie. Za niesienie torby, zbieranie... rzeczy.
– Drobiazg.
Popatrzyli obie w oczy i pomimo dojmującego chłodu Sophie poczuła przetaczającą się przez nią falę ciepła.
Po chwili czar prysł. Nieznajomy odwrócił się i odszedł, pociąg zaś ruszył w dalszą drogę.
Nagle Sophie uświadomiła sobie, że nie kupiła biletu. Krzyknęła ze zgrozą i rzuciła się do konduktora, który jeszcze wystawiał głowę ze swojego przedziału.
– Proszę zaczekać! Muszę...
Było już za późno. Pociąg nabierał prędkości, a głos Sophie zanikł w warkocie silnika i zgrzycie stalowych kół na torach. Dopiero teraz dotarło do niej, co się stało. Dopuściła się kradzieży. Bo jak inaczej nazwać jazdę na gapę? Skoro nie zapłaciła za bilet, popełniła wykroczenie i zachowała się nieuczciwie.
Była złodziejką, a przecież wcale nie miała zamiaru kraść i nigdy, przenigdy nie zrobiłaby tego celowo.
– Jakiś problem?
Żołądek podszedł jej do gardła, a potem opadł jak kamień. Mężczyzna z pociągu najwyraźniej usłyszał jej wrzaski i wrócił. Pewnie myślał, że jego nawoływała.
– Nie, nie ma żadnego problemu – odparła sztywno. – Ale zanim pan sobie pójdzie, proszę mi powiedzieć, gdzie mogłabym tutaj znaleźć taksówkę?
Kit mimowolnie parsknął śmiechem. Nie zachował się szczególnie uprzejmie, ale wizja taksówki cierpliwie czekającej na klienta przy stacji Alnburgh wydała mu się niedorzecznie zabawna.
– To nie Londyn. – Rozejrzał się i dostrzegł w oddali bentleya z Jensenem za kierownicą. Nie wiedzieć czemu, poczuł się odpowiedzialny za tę dziewczynę w absurdalnym stroju. – Lepiej będzie, jeśli zabierze się pani ze mną.
– Nie, dziękuję – burknęła. – Wolę się przejść.
– W tych butach? – spytał, coraz bardziej rozbawiony.
– Tak. – Na dowód ruszyła nieco chwiejnym krokiem po oblodzonym peronie.
Kit bez trudu ją dogonił.
– Czyżby zamierzała pani dołączyć do swojego pułku?
– Bynajmniej – oznajmiła. – Zatrzymam się u mojego chłopaka, który mieszka w zamku Alnburgh. Byłabym wdzięczna, gdyby zechciał pan wskazać mi właściwy kierunek.
Kit zatrzymał się gwałtownie.
– A jak się nazywa pani... chłopak? – zapytał.
Coś w jego tonie sprawiło, że również przystanęła.
– Jasper Fitzroy. – Mówiła nieco drżącym, ale pewnym głosem. – Chociaż nie wiem co panu do tego.
Kit uśmiechnął się ponownie, tym razem jednak nie był ani trochę rozbawiony.
– Całkiem dużo, zważywszy, że Jasper Fitzroy to mój brat – oświadczył niepokojąco łagodnie. – Niech pani wsiada do samochodu.