- promocja
- W empik go
Rolady i romanse - ebook
Rolady i romanse - ebook
Kto się czubi, ten się… morduje?
Agata Śródka, niepokorna restauratorka-celebrytka po raz kolejny wikła się w kryminalną aferę, tym razem jednak to ona staje się główną podejrzaną. Prowadzone przez przenikliwego policjanta śledztwo szybko ujawnia dość dwuznaczne relacje między Agatą i ofiarą. Nie bacząc na status podejrzanej, kompaktowa mistrzyni kuchni podejmuje się odszukania tajemniczego pamiętnika należącego do Jarmili Witczak, ukochanej przez mieszkańców Jastrzębia-Zdroju żony założyciela uzdrowiska. Tymczasem panująca w środowisku kucharzy (a kucharek w szczególności) zmowa milczenia ustępuje miejsca wzajemnym oskarżeniom.
„Rolady i romanse” to pełna humoru komedia kryminalna okraszona doskonałymi przepisami dań kuchni śląskiej, utrzymana w duchu przygody rodem z książek Zbigniewa Nienackiego i nie lada gratka dla miłośników lokalnych tajemnic. Ukochani bohaterowie „Winy wina” oraz „Tajemnicy carycy” powracają, żeby bawić, tropić, gotować i odkrywać sekrety Jastrzębia-Zdroju.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8092-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TO NIE JA GO ZABIŁAM
Michel Blanc wymacał ręką telefon, którego wibrowanie zdawało się wywiercać dziurę w szafce nocnej.
– Czego?! – syknął, zupełnie nie interesując się tym, kto dzwoni. Gdyby dzwonił papież, to przecież i tak by mu wybaczył, taka w końcu jego rola.
– To nie ja! – rozbrzmiał rozpaczliwy szept w słuchawce.
– Mhm – mruknął Michel zupełnie niewzruszony.
Osoba dzwoniąca ciężko oddychała.
Blanc zsunął opaskę z oczu i zerknął na wyświetlacz. Była czwarta zero trzy. Godzina dziwów.
– Słyszysz?! To nie ja! – powtórzył szept, teraz przypominający syk żmii skrzyżowanej z grzechotnikiem.
– Mhm…
– To naprawdę nie ja!
– D’accord! – podniósł głos Michel. – To nie ty, zhozumiałem! Jeśli mnie ktoś zapyta, to powiem, że o czwahtej hano nie dzwoniła do mnie Agata Śhódka, tylko jakaś inna wahiatka!
Michel rozłączył się, nasunął maskę z powrotem na oczy i odłożył telefon na szafkę. Po chwili jednak znów musiał po niego sięgnąć, bo irytujące wibracje po raz kolejny zakłóciły błogą ciszę.
– To nie ja go zabiłam!!! – rozległ się krzyk w słuchawce.
Tym razem Blanc poczuł się zaintrygowany. Zdjął maskę, zapalił lampkę i usiadł na łóżku. Był już całkiem rozbudzony.
Poprawił poduszkę, oparł się o nią wygodnie, następnie rozprasował dłonią wszystkie zagniecenia na satynowej poszwie opływającej jego nogi i odchrząknął kilka razy.
– Słucham cię bahdzo uważnie – rzekł tonem zdradzającym nie tylko uwagę, ale i bezbrzeżną ciekawość.ROZDZIAŁ II
SŁAWA PANIĄ WYPRZEDZA, PANI AGATO
– Nazywa się pani Agata Śródka? – Elegancki mężczyzna o wyjątkowo przenikliwym spojrzeniu wlepił owo spojrzenie w kompaktową restauratorkę o koszmarnie bladej twarzy i ani myślał zmniejszać jego intensywności.
– Od dwudziestu siedmiu i pół roku – odparła kobieta i zacisnęła usta.
– Czym się pani zajmuje? – inwigilował tym samym monotonnym, pozbawionym emocji głosem.
– Głównie prowadzeniem restauracji. – Agata postanowiła odpowiadać tak lakonicznie, jak to tylko możliwe, pomna zasady, że wszystko, co powie, może (i zapewne tak właśnie będzie) zostać użyte przeciwko niej. A w tym konkretnym wypadku z pewnością byłoby co wykorzystywać.
Siedzący naprzeciwko Śródki czterdziestoczteroletni komisarz policji zaliczał się do mężczyzn, którzy lakoniczność i pozostałe spartańskie zasady cenili sobie bardzo wysoko, ale nie bez powodu uchodził również za jednego z najlepszych śląskich śledczych w pionie kryminalnym. Powieka mu nie drgnęła, żaden mięsień nie zadrżał i bez najmniejszego problemu kontynuował przesłuchanie.
W zaledwie trzy minuty zdołał wyrobić sobie zdanie na temat niewielkiej ciałem, lecz niewątpliwie inteligentnej kobiety, która miała wątpliwy zaszczyt występować w roli głównej podejrzanej w sprawie o morderstwo pierwszego stopnia.
– A pobocznie? – zapytał bez cienia ironii.
– A pobocznie to różnie. Piszę książki kucharskie, jedną konkretnie. Zaczęłam niedawno, żeby być już tak zupełnie szczera. Mam niewielki hotel w Gościńcu, w Wielkopolsce, ale zarządza nim Michel, więc właściwie to się nie liczy. Czy liczy? – Zerknęła na policjanta wielkimi zielonymi oczami, nad którymi sterczała niesforna czarna grzywka.
– Uznajmy, że się liczy. Coś jeszcze?
Agata zamyśliła się i przetrząsała swój życiorys, skwapliwie pomijając w pamięci działalność, którą mogła, a nawet powinna przemilczeć.
– Dorywczo jeżdżę po różnych częściach kraju, szkolę adeptów sztuki kulinarnej i od czasu do czasu juroruję w różnych konkursach.
– Bardzo pani skromna – przyznał śledczy. – Zdaje się, że jest pani kimś w rodzaju gwiazdy. Celebrytką.
– Co też pan… – Śródka machnęła ręką, ale ledwie widoczny uśmiech na chwilę rozjaśnił jej oblicze.
– Sława panią wyprzedza, pani Agato – dodał mężczyzna, a oczy mu zabłysły.
Kobieta znów zamierzała wykonać lekceważący gest, jednak nie zdążyła, policjant bowiem dokończył myśl:
– Na polu walki z przestępczością pani nazwisko jest dość dobrze znane.
Agata Śródka, restauratorka, właścicielka hotelu w Gościńcu, początkująca autorka, nauczycielka gotowania, jurorka konkursów kulinarnych i niesławna detektywka amatorka, wypuściła powietrze z taką mocą, że można by się obawiać, czy nie odfrunie jak dziurawy balonik.
Zadowolony z wywartego wrażenia komisarz skrzyżował ręce na piersiach, oparł się wygodnie i czekał. Miał czas, a na dodatek jego doświadczenie podpowiadało mu, że w końcu znajdzie sposób na dotarcie do kobiety. Jeszcze mu się nie zdarzyło, żeby którykolwiek z podejrzanych coś przed nim ukrył. A niejeden próbował.
Siłowali się wzrokiem – ona, mierząca zaledwie sto czterdzieści osiem centymetrów, i on, blisko dwumetrowy szpakowaty facet z oczami jak dwa rozpalone węgle, świdrującymi kobietę bez konieczności częstego mrugania. Każdy ma przecież jakiś talent, a Krzysztof Fuks, komisarz policji kryminalnej, potrafił powstrzymać się od mrugania przez niemal dziewięćdziesiąt sekund.
Jednakże tym razem oczy zaszły mu łzami już w sześćdziesiątej pierwszej sekundzie i musiał mrugnąć, a to ośmieliło Agatę, gdyż z człowiekiem jakoś sobie poradzi, w odróżnieniu od niemrugającego androida.
– Wystąpienie w jednej czy dwóch sprawach kryminalnych nie robi ze mnie od razu gwiazdy – rzuciła, przyglądając się swoim zadbanym paznokciom.
– Ale trzy to już odrobinę za dużo na zwykłą osobę, nie sądzi pani?
– Na zwykłą może i tak, ale na mnie raczej to taki standard, niewart uwagi – odparła ze spokojem.
Fuks, chcąc nie chcąc, musiał odnotować punkt dla restauratorki. W końcu, bądź co bądź, nie zaliczała się do zwykłych ludzi, o czym wiedzieli nawet tacy laicy jak on. W tym miejscu należy oddać sprawiedliwość pani Fuksowej, żonie Krzysztofa Fuksa, która oświeciła go w kwestii niezwykłości Agaty Śródki, właścicielki jednej z najczęściej nagradzanych restauracji w kraju nad Wisłą. Przy okazji oberwało się komisarzowi, który ongiś bezmyślnie obiecał zabrać małżonkę na romantyczną kolację do Jolie Julie i natychmiast o owej obietnicy zapomniał, tak samo zresztą jak i sama małżonka, ale niefortunne wypłynięcie nazwiska restauratorki przywołało niewygodny dla mężczyzny temat i nie dość, że musiał ze Śródki wydobyć prawdę, to w dodatku „miał się nie pokazywać w domu bez rezerwacji”.
– Pełna zgoda – odezwał się w końcu komisarz. – Pani życiorys z pewnością nie należy do nudnych, jednak dotychczas, proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, dotychczas nie zdarzyło się pani obudzić w jednym łóżku z ofiarą zbrodni, zwłaszcza gdy w tym łóżku znalazła się pani, kiedy jeszcze ofiara cieszyła się znakomitym zdrowiem.
Agata Śródka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że okoliczności śmierci Alana Szpili, a w szczególności fakt, że to ona obudziła się w łóżku, które dzieliła z trupem, sprawią, że stanie się z miejsca główną, a może i jedyną, podejrzaną.
– Wszystko się zgadza, ale zapewniam pana, że jest pan w błędzie.
– W jakiej sprawie?
– Ta obślizgła kreatura cieszyła się jedynie z cudzego nieszczęścia. I z pewnością nie mogła być zdrowa, bo podobno „w zdrowym ciele zdrowy duch”, a jego duch był konkretnie popieprzony.ROZDZIAŁ III
OH, MON DIEU, WYCHOWAŁAM POTWORA…
Michel Blanc obudził się o siódmej i choć spał osiem godzin – której to zasady przestrzegał z taką samą pieczołowitością, jak tego, by jego buty zawsze były idealnie czyste – czuł się niewyspany. W dodatku śniły mu się koszmary, w których Agata Śródka występowała w roli morderczyni, a to musiało oznaczać, że z psychiką Michela było coś nie w porządku. Śnić o szefowej umazanej krwią? Koszmar, a nawet…
– Hohhoh, maman! – wydyszał do telefonu. Trzy razy próbował skontaktować się ze Śródką, a kiedy mu się to nie udało, wybrał numer do jedynej kobiety, która potrafiła go wesprzeć.
– Quest que c’est, mon amour? – Delfina Blanc znała swojego syna na tyle, żeby wiedzieć, że „horror” oznaczać może zarówno to, że kawa mu się skończyła, jak i to, że ktoś założył czerwony sweter do żółtej sukienki albo, nie daj Boże, nie chodzi do kosmetyczki na regulację brwi. Może także oznaczać…
– Mohdehstwo!!!
Delfina zareagowała, jak należy:
– Jak?! Gdzie?! Kto?!
– Nie wiem, nie wiem i nie Agata. A przynajmniej ona tak twiehdzi.
– Agata? Agata Śródka?
– A znasz jakąś inną, któha z upohem maniaka miesza się w sphawy khyminalne?
To pytanie w zasadzie nie wymagało odpowiedzi, oboje wszak wiedzieli, że żadnej innej, poza Śródką, Agaty nie mają wśród wspólnych znajomych, a już z całą pewnością nikt inny, kogo znaliby oboje, nie mieszał się z uporem maniaka w sprawy kryminalne.
– Mon Dieu, co tym razem się stało? – zapytała pani Blanc z wyraźnym niepokojem.
– Chcesz wehsję oficjalną czy phawdziwą?
– Może… obie? Żebym w razie czego nie dziwiła się, gdy usłyszę tę drugą.
– Bahdzo mądha decyzja – pochwalił ją Michel. – Oficjalna jest taka, że Agata Śhódka obudziła się w łóżku z Alanem Szpilą…
– Non!!! – krzyknęła Delfina.
– Oui!!! – ryknął Michel. – Z Alanem Szpilą, któhemu z tłustego kahku stehczała hękojeść tehmomethu do mięsa!
– Je me sens malade – jęknęła Delfina. – Agata i Alan… C’est répugnant. – Otrząsnęła się na myśl o tym dwojgu w jednym łóżku. Ledwo potrafiła wyobrazić sobie, że mogli znaleźć się w jednym pomieszczeniu i się nie pomordować. Zaraz… – Dawaj prawdziwą! – zażądała.
– Phawdziwa jest taka, że Agata położyła się do łóżka sama, nad hanem się przebudziła, żeby napić się wody, i niemal zeszła na zawał na widok tego, tu będzie cytat: „obskuhwiałego gwiazdoha blogosfehy, któhego za żadne skahby nie dotknęłaby nawet kijem nasączonym płynem dezynfekującym”.
– Martwy był?
– Jak dinozauhy.
– A nie wiesz, czy… – zawahała się Delfina. – Ubrany?
– Patrz, a o to nie zapytałem… – zafrasował się jej syn.
– Błąd. Musisz go szybko naprawić. Chcę wiedzieć wszystko!
Łatwo powiedzieć: musisz naprawić. Przecież Agata już pewnie siedzi za kratkami i szybko na wolność nie wyjdzie… Może media coś wywęszą, w końcu jeden celebryta zaciukał drugiego.
– Halo, Michelku, jesteś tam? – upomniała się o atencję kobieta.
– Jestem, maman, jestem. Myślę, co tu hobić, bo z Agatą haczej zbyt szybko nie uda nam się pohozmawiać.
Po obu stronach słuchawki zapanowało milczenie, a czoła obojga Blanców zmarszczyły się niemal identycznie.
Pierwsza odezwała się Delfina:
– Wiesz, gdzie ona teraz jest?
– Phawdopodobnie w aheszcie, tam, gdzie jest miejsce dla mohdehców i innych dewiantów.
– Ale w którym, synku, w którym? – zniecierpliwiła się jego matka.
– W Jastrzębiu-Zdhoju, tak sądzę. Miała phowadzić tam jakieś wahsztaty.
– Bon! Ubieraj się, synu, pakuj walizkę i jedziemy z odsieczą.
Michel wcale nie wydawał się zadowolony z obrotu spraw. Chciał jedynie nieco się uspokoić, ukoić nerwy po koszmarnym śnie. Nie zamierzał nigdzie się wybierać, a już na pewno nie z odsieczą.
– A co my możemy zhobić? – zapytał z wyraźną nutą złości. – Nas tam nie było i właściwie to nie wiemy, czy Agata go nie zamohdowała.
– Ty w ogóle chcesz pomóc Agacie czy nie?! – fuknęła na niego matka.
– Chcę – zapewnił natychmiast. – Ale nie tak bahdzo, jak nie chcę.
– Oh, mon Dieu, wychowałam potwora… – jęknęła Delfina, po czym przeszła do krzyku: – Pakuj się i zabieraj swój chudy tyłek do Jastrzębia-Zdroju! A ja do ciebie dołączę tak szybko, jak to będzie możliwe.
Na tym rozmowa się zakończyła, a Michel ani myślał stawiać opór. Gdy Delfina Blanc sięgała po krzyk, należało czym prędzej ewakuować się na bezpieczne pozycje, bo ta kobieta potrafiła pokazać charakter. A jeśli Michel czegoś w życiu się nauczył, to było to niesprzeciwianie się woli wściekłej matki.
Westchnął smętnie, odkładając telefon na szafkę, przeczesał dłonią swoje kruczoczarne, gęste jak futro włosy i zszedł z łóżka.
Choć nie miał żadnych szczególnych planów na najbliższe dni, perspektywa wyjazdu była mało atrakcyjna, zwłaszcza że po raz pierwszy od dawna mógł się cieszyć nieobecnością szefowej.
– Merde! – wysyczał do lustra. – Czy ja podpisałem jakiś pakt z diabłem? Pour quels péchés?ROZDZIAŁ IV
ALBO PANI NIE ARESZTUJĘ, ALBO ŻONA MNIE ZOSTAWI
Komisarz Fuks z nieskrywanym zainteresowaniem wpatrywał się w szmaragdowe oczy błyskające co i rusz spod czarnej grzywki. Resztkami silnej woli powstrzymywał się, żeby nie wybuchnąć śmiechem, kiedy stuczterdziestoośmio-centymetrowa Śródka usiłowała wyprostować się tak, żeby wydłużyć tułów o pół metra. Przynajmniej wizualnie.
Policjant, siedzący jak dotąd bez ruchu, poprawił się na krześle, przez co wydał się jeszcze wyższy, niż był w istocie, oparł łokcie o blat stołu i odchrząknął znacząco.
– Pani Agato – rozpoczął oficjalnym tonem – siedzimy tu sobie już dobry kwadrans i ani trochę nie zbliżyliśmy się do właściwego tematu naszej rozmowy. Może najwyższa pora wyłożyć kawę na ławę?
– Bonne idée! – Śródka klasnęła w dłonie i niemal podskoczyła na krześle. – Czuję, że cukier mi spadł, więc, pomimo diety, chętnie napiję się kawy po wiedeńsku. I nawet niech będzie z podwójną bitą śmietaną, diantre!¹
Policjant otworzył oczy tak szeroko, że długie rzęsy zlały się niemal z jeszcze dłuższymi brwiami, lecz zanim otworzył usta, żeby zgłosić problem ze zrozumieniem, dotarł do niego sens złożonego przed chwilą zamówienia. Gdyby znajdowali się w komisariacie, pewnie zbyłby restauratorkę, ale przecież siedzieli w foyer jednego z najpiękniejszych zabytków ziemi śląskiej, gdzie sztab kelnerów pozostawał w ciągłej gotowości do zaserwowania swoim gościom najdziwniejszych dań i napojów o każdej porze dnia i nocy.
– Zgoda, niech będzie kawa po wiedeńsku, ja także się skuszę, ale zaraz potem musi mi pani wszystko powiedzieć.
– Tego panu nie obiecam – odparła bez zastanowienia Agata.
– A to dlaczego?
– Bo są sprawy, o których zamierzam milczeć jak głaz aż do śmierci, chyba że ktoś lub coś zwolni mnie z obowiązku trzymania tajemnicy.
– Jeśli te… sprawy nie mają związku ze śmiercią pana Alana Szpili, to nie potrzebuje pani dyspensy. Nie będę o nie pytał.
– Bon, w takim razie: zgadzam się. Niech pan zamawia kawę i możemy rozmawiać, tylko ostrzegam: obsługa tutaj woła o pomstę do nieba. Gdyby to była moja restauracja, wymieniłabym całą kadrę, zanim ktokolwiek zdążyłby założyć fartuch.
Fuks zanotował sobie w pamięci, że niepanująca nad językiem restauratorka mogła narobić sobie wrogów wśród personelu pałacowej restauracji, i udał się do recepcji. Młoda, ciemnowłosa dziewczyna o wylęknionym spojrzeniu przyjęła zamówienie i zapewniła policjanta, że zostanie ono niezwłocznie zrealizowane.
Rytmiczny odgłos zbliżających się kroków wyrwał Agatę z zamyślenia. Podniosła wzrok na rosłego mężczyznę i przyjrzała mu się krytycznie.
Dwa metry wzrostu, na oko mierząc, długie nogi z odrobinę wygiętymi łydkami jak u Keanu Reevesa, masywny – ale nie tłusty! – tors, szerokie ramiona, szyja ani za gruba, ani za chuda, z pewnością nie żylasta, delikatnie zarysowane jabłko Adama, szeroka szczęka, kształtny podbródek z niewielkim dołkiem, zgrabny nos, czarne, głęboko osadzone oczy z niesprawiedliwie gęstą firaną rzęs, wysokie czoło, nowocześnie przystrzyżone czarne włosy, jedynie po bokach głowy przyprószone siwizną.
– Jaka nota? – zagadnął komisarz, siadając na krześle.
– Mocne osiem, byłoby dziewięć, gdyby nie był pan ode mnie dwa razy wyższy.
– A dlaczego nie dziesięć?
– Palec serdeczny prawej ręki obniża panu ocenę na wstępie.
Fuks zerknął na obrączkę, do której wciąż nie mógł się przyzwyczaić.
– Ha! Na to nie wpadłem.
– A co pan obstawiał?
– Że jestem dla pani za stary.
Śródka zamrugała oczami i uśmiechnęła się radośnie.
– Lubię pana – oznajmiła, machając nóżką obutą w różową szpilkę. – Bardzo pan inteligentny, aż szkoda pana do tego zawodu.
– Wie pani, w każdej profesji zdarzają się wyjątki potwierdzające regułę. Pani też nie wygląda na szefową kuchni, jeśli wie pani, co mam na myśli.
– Och, słyszę to nader często. „Taka chuda, pewnie nic nie je”. A ja panu zdradzę sekret, komisarzu. – Restauratorka nachyliła się w stronę policjanta. – Gdyby wszyscy restauratorzy skupiali się na tym, żeby serwować dobre jedzenie swoim gościom, a nie obżerali się jak ten grubasek w fabryce czekolady Willy’ego Wonki, to po pierwsze bylibyśmy potęgą kulinarną w Europie, a po drugie stereotyp Bartoliniego Bartłomieja nie miałby racji bytu. Widział pan, jak wyglądają topowi francuscy szefowie kuchni? Albo właściciele australijskich restauracji? Same ósemki, najmarniej siódemki!
– Czyli pani raczej z tych niejedzących?
– Skądże! Geny mam dobre, więc idzie mi tylko w intelekt.
Komisarz Fuks pokiwał głową z aprobatą i odrobiną zazdrości, jemu bowiem nigdy nie szło w intelekt, a po każdych świętach pasek w jego spodniach zyskiwał kolejną dziurkę.
Blade z przerażenia dziewczę zbliżyło się do nich z tacą, na której stały dwie filiżanki. Agata rozpromieniła się na widok chmurki bitej śmietany i widać było, że humor już całkiem jej wrócił.
– Merci, mon ange – podziękowała kelnerce. – Jakbyś tak jeszcze mogła kawałek ciasteczka przynieść, może być ten pyszny suflecik czekoladowy, tylko lodów nie żałuj, mon cherie.
Dziewczyna skinęła głową i czmychnęła z powrotem.
Śródka nabrała na łyżeczkę biały puch wystający nad brzegiem filiżanki, włożyła łyżeczkę do ust i jęknęła z zachwytu.
– O mój borze szeleszczący jesiennymi liśćmi, jakie to dobre. Niech pan spróbuje!
Skonfundowany zachowaniem restauratorki policjant wykonał polecenie i po chwili on także rozpływał się nad delikatną pianą, której słodycz wyraźnie kontrastowała z goryczką mocnej kawy.
– I tak, panie komisarzu, powinna smakować bita śmietana. A nie jakieś, za przeproszeniem, la merde z supermarketu. Jeśli ktokolwiek poda panu kiedyś kupną bitą śmietanę, niech pan rzuci nią w tego, kto ją panu podał.
– Tak zrobię – zapewnił skwapliwie, choć nie miał cienia wątpliwości, że za Chiny Ludowe nie odróżni śmietany kupnej od niekupnej.
– A jeśli kiedykolwiek zabłądzi pan do Warszawy, to proszę zajść do Jolie Julie i tam zamówić jakikolwiek deser. Gwarantuję panu, że będzie pan zachwycony. I małżonka też.
Wspomnienie małżonki, w dodatku w tak bardzo pożądanym przez komisarza kontekście, spadło mu niemal z nieba. Odłożył wylizaną do czysta łyżeczkę na spodek, oparł ręce o stół i przystąpił do załatwiania sprawy:
– Skoro już jesteśmy przy pani restauracji, to czy dałoby się załatwić tę rezerwację jakoś tak, powiedzmy, szybciej? Na przykład na przyszły tydzień? No, maksymalnie za dwa tygodnie, ale tylko do środy.
– To zależy – odparła Agata, przeglądając się w swojej łyżeczce.
– Od? – Fuks poczuł ukłucie paniki. Czyżby jednak miało nie pójść tak łatwo?
– Od tego, czy mnie pan aresztuje czy nie. Bo jeśli mnie pan aresztuje, to na pańskim miejscu nie spożywałabym niczego w żadnej należącej do mnie restauracji. Wie pan, ja mam bardzo lojalnych pracowników, jesteśmy dla siebie jak rodzina. Jeden za wszystkich i tak dalej.
– Otruliby mnie? – zapytał ze szczerą zawodową ciekawością.
– Raczej nie, to porządni ludzie. Ale z pewnością mogliby panu zaserwować coś przeczyszczającego, obojętnie którą stroną. Albo okrasić zupę czymś mało jadalnym. No, przecież pan wie, możliwości jest wiele, a moi ludzie są bardzo kreatywni.
– Nie wątpię…
– Tak więc mamy jasność: załatwię panu zaproszenie od ręki, a nawet sama się zjawię, żeby pana ugościć, ale z aresztu byłoby to bardzo trudne, więc sam pan rozumie…
– Rozumiem, doskonale rozumiem. Albo pani nie aresztuję, albo żona mnie zostawi. Trudny wybór…
– Zależy, co pan myśli o żonie.
– Najczęściej dobrze o niej myślę.
– No to wie pan, czego nie robić.
Komisarz trzymał filiżankę z kawą w ręce opartej na łokciu o stół i wykonywał dłonią okrężne ruchy, przyglądając się, jak pojedyncze grudki bitej śmietany rozpuszczają się pod wpływem ciepła płynu. Kiedy już wszystkie zniknęły, upił łyk, skrzywił się lekko od wyraźnej goryczki, po czym podjął decyzję:
– Proszę mnie przekonać, że nie miała pani nic wspólnego ze śmiercią Alana Szpili, a ja zobowiązuję się do niearesztowania pani.
– Nawet jeśli nie znajdzie pan winnego?
– Nawet wtedy.
– Znakomicie. Otóż nie ma mowy, żebym maczała palce w śmierci tego obrzydliwego padalca z jednego prostego powodu: od dziecka mam sen lekki jak wata cukrowa. Ktoś kichnie w piwnicy, a ja natychmiast się budzę i mówię mu: na zdrowie. Tymczasem wczorajszej nocy nie obudziło mnie ani otwarcie drzwi do pokoju, ani wtoczenie się tego cielska, ani nawet ułożenie go u mego boku. Wie pan, co to oznacza?
– Pojęcia nie mam, ale umieram z ciekawości, żeby się dowiedzieć.
– To oznacza, panie komisarzu, że zostałam znarkotyzowana. A ponieważ osobiście gardzę wszelakimi używkami z rodzaju narkotycznych, zakładam, że ktoś mnie czymś poczęstował i zrobił to z rozmysłem.
– Czyli, żebyśmy się dobrze zrozumieli, ktoś podał pani substancję usypiającą, żeby podrzucić pani ciało Alana Szpili i skierować na panią podejrzenia?
– Oui, sans aucun doute² – przytaknęła Agata.
– Ma pani podejrzenia, kto mógł to zrobić?
– Absolutnie żadnych.
– A może domyśla się pani, dlaczego ktoś miałby to zrobić?
– To akurat nietrudne do wykoncypowania. Cały świat wie, że ja i ten podły obrzydliwiec żywiliśmy do siebie bardzo gorące uczucia, wśród których prym wiodły nienawiść, odraza i wstręt. Uwierzenie w to, że to ja wykończyłam tego drania, jest proste niczym wypicie litra wody na pustyni.
– Ale że aż tak? – Fuks podrapał się po głowie. – Cóż on pani takiego zrobił?
– Obawiam się, że to jedna z tych rzeczy, o których nie mogę panu powiedzieć.
– To nieco komplikuje sprawę, pani Agato…
– Przykro mi, ale dałam słowo.
– I nawet postępowanie w sprawie o morderstwo nie zwalnia pani z tej obietnicy?
– Dopóki żyje właściciel sekretu, mam związane ręce.
Fuks próbował wyczytać coś z twarzy restauratorki, wyglądało jednak na to, że wpadła w stupor i faktycznie nie zamierza powiedzieć ani słowa więcej. Z jednej strony była to postawa godna pochwały: cudze sekrety należą do ich właścicieli. Z drugiej, w tej chwili o wiele istotniejszej, wszystkie informacje mogące pomóc w zbudowaniu sylwetki wiktymologicznej były na wagę złota. A może by tak ją podejść?
– Mam do pani prośbę – odezwał się ciepło policjant, wspinając się na wyżyny dyplomacji. – Proszę skontaktować się z tą osobą i zapytać o zgodę na ujawnienie tajemnicy. W przeciwnym razie będę musiał podejrzewać, że ta właśnie osoba mogła mieć coś wspólnego ze śmiercią Alana Szpili.
– No teraz to pana poniosło jak tsunami po trzęsieniu ziemi! – Agata zaśmiała się głośno. – On… Osoba miałaby mieć coś wspólnego? Chyba tylko wtedy, gdyby można było zabijać myślami, ale wówczas spodziewałabym się, że obdaruje tego wieprza jakąś mniej bezbolesną śmiercią. Uszkodzenie rdzenia kręgowego to niemal błogosławieństwo, na które nie zasłużył.
– Wie pani, kodeks karny przewiduje coś takiego jak przyjęcie zlecenia zabójstwa.
– Wykluczone. Za dużo naoglądał się pan Ojca chrzestnego.
– Czyli mamy impas.
– Zagrałabym w brydża… – rozmarzyła się Agata. – Chociaż nie, od winnego koszmaru źle mi się kojarzy. Jak tak dalej pójdzie, to rozrywek mi zabraknie, bo wszystkie będą miały zbrodnicze konotacje.
– Pani Agato, czy możemy wrócić do rozmowy o naszej aktualnej zbrodni? – Na twarzy policjanta pojawiły się pierwsze znamiona udręki.
– Jeszcze nie dopiłam kawy – zauważyła surowo. – Ale mam pomysł, jak ominąć temat sekretu. Słyszał pan może o mojej prawej ręce, Michelu Blancu?
Fuks zaprzeczył ruchem głowy, równocześnie czując dziwny ucisk w mostku. Z jakiegoś powodu wydało mu się, że powinien jednak o owym jegomościu słyszeć.
– Jestem stuprocentowo przekonana, że zjawi się tu lada moment i pomoże panu w nakreśleniu sylwetki pańskiej… ofiary.
– Ale… Jak to: zjawi się tu? Wie pani, że to jest miejsce zbrodni? – zapytał przerażonym głosem policjant.
– Tak jakby kiedykolwiek mu to przeszkadzało… – skwitowała Agata i ze stoickim spokojem dopiła kawę, która zdążyła już wystygnąć.