Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rollercoaster - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Październik 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rollercoaster - ebook

Pewnego wieczoru grupa młodzieży wybiera się nad jezioro wspólnie spędzić weekend. Dobrą zabawę psuje trąba powietrzna, która zaskakuje swoim przyjściem grupkę przyjaciół. Rozproszeni przez żywioł postanawiają się odszukać i z przerażeniem odkrywają iż trąba powietrzna nie jest jedynym nieszczęściem jaki ich prześladuje. Odkrycie ciał dwojga przyjaciół w bardzo nietypowej i symbolicznej pozycji nasuwa wiele pytań i niepewności. Jak zakończy się ta przygoda i czy uda się odkryć kto stoi za śmiercią dwojga przyjaciół?


Tomasz Szlijan

Urodzony w Polsce (1978r), obecnie mieszkający w Niemczech. Pracujący jak każdy na kawałek chleba.  Pisarz z zamiłowania. Pisze o życiu w sposób ciekawy, z domieszką humoru i satyry, często patrząc na przywary ludzkie przez krzywe zwierciadło.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-242-6
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Drogi Czytelniku,

to moja druga powieść, którą oddaję w Twoje ręce. Powstała na przełomie 2000/2001 roku i dla osób które mnie trochę bliżej znają może być nieco szokująca (za co ich z góry przepraszam i proszę o wyrozumiałość). Powieść ta została napisana szczególnie z myślą o młodych czytelnikach (oczywiście tych starszych również zapraszam do lektury) którzy wkraczają w dorosłość, a pewne życiowe wartości zostają dopiero przez nich odkrywane. Niestety pewne doświadczenia, te mniej lub bardziej chlubne, muszą najpierw przetestować na własnej skórze, żeby potem mogli na przyszłość wyciągnąć odpowiednie wnioski. Podobnie jest z grupą bohaterów tej książki. Dla nich również to co zabronione wydaje się być wspaniałe i godne odkrycia. Wulgaryzmy, alkohol, seks i praktycznie wszystko to, co kręci dzisiejszą młodzież nie omineło również tej grupki przyjaciół. Jak potoczą się ich losy i czy to co wcześniej wydawało im się wspaniałe nadal będzie miało taką samą wartość? Odpowiedź uzyskasz wyruszając na wspólną przygodę z bohaterami tej powieści.

Zapraszam Cię do wspólnej zabawy.

Tomasz SzlijanW życiu jest tak, jak w piosence Ronana Kitinga: „Life is a Rollercoaster”. Po prostu, raz lecisz w górę, a już po chwili spadasz w dół, prosto na łeb i szyję. Dokładnie tak, jak podczas jazdy kolejką górską. Po takich wariacjach chyba powinniśmy się wszyscy zdrowo zataczać. Podobnie jak pijak, wracający po wypłacie do domu. Ledwo stojący na nogach z drobnymi w kieszeni, jakie zostały mu po libacji, lecz dumnie puszczający pawia za rogiem. Niezła jazda! Dopóki człowiek jest młody i głupi, jakoś nie zdaje sobie sprawy, jak idiotycznie to wygląda.

Pamiętam swój pierwszy łyk alkoholu do nieprzytomności. Rozpaliliśmy ognisko gdzieś na dzikim terenie. Wokół robiło się ciemno. Drzewa przybierały niesamowite kształty. Ich gałęzie wyglądały jak ręce kościotrupów, które lada chwila nas pochwycą, porwą w górę i rozszarpią na strzępy. W oddali było słychać cichy plusk wody. Ale co tam, laliśmy na to. Mieliśmy jeden cel, a właściwie to kilka celów. Nie obchodziło nas otoczenie ani to, co tam się działo. Po prostu chcieliśmy osuszyć kilka butelek. A było co suszyć. Mieliśmy chyba ze czterdzieści piw chłodzących się w zimnej i cuchnącej wodzie pobliskiego jeziora, butelkę śliwowicy i tequili, przemyconych pod kurtką w czasie przekraczania granicy polsko-czeskiej. I coś tam jeszcze, nie pamiętam już dokładnie co. Oprócz tego, przygotowaliśmy trochę jedzenia i jako taki nocleg.

– Trzeba by było rozbić namiot – powiedział Robert trochę rozżalony, bo każdy na to krzywo sikał. W końcu przywiózł go sobie, to niech go teraz sam rozbija – pomyślałem, ale powiedziałem:

– Nie ma sprawy. Zaraz ci pomogę. Masz gdzieś tą przeklętą instrukcję?

– Po cholerę! Byłem kiedyś skautem czy też druhem. Rozbicie namiotu mam w małym palcu.

– Nie pierdol tylko bierz się do roboty – warknąłem widząc, że inni zaczęli brać się do zabawy. Wyginaliśmy się jak idioci z tymi dziwnymi sztachetami, starając się coś stworzyć z tych kawałków brezentu, niezliczonej ilości śledzi i sznurków. Oczywiście gówno z tego wyszło. Po dwóch godzinach pokazu niemal akrobatycznych zdolności, oraz wykazując się nienajgorszą znajomością łaciny, postanowiliśmy nieco odpocząć przy kilku butelkach piwa tylko po to, by po dwudziestu minutach stwierdzić, że ten pieprzony namiot nie powinien w ogóle stać. Przecież zasłaniałby nam niebo! A było na co popatrzeć. Znajdowało się tam mnóstwo gwiazd, cała droga mleczna naszego układu, a nawet odniosłem wrażenie, że przyplątało się jeszcze kilka innych galaktyk. Robert wpatrywał się w gwiazdy z wielkim uporem, czekając aż któraś zacznie spadać. Wtedy mógłby szybko wymówić swoje tajne życzenie. Wszyscy oczywiście znaliśmy je na pamięć, wielokrotnie słuchając jak powtarzał je w alkoholowym zamroczeniu, więc pewnie dlatego nigdy mu się nie spełni. Warto wspomnieć, że wybraliśmy się „paczką” na imprezkę późnym popołudniem tak, aby wieczór zapadł jak najwcześniej. Wyrwaliśmy kilka lasek, a właściwie to tylko dwie. Chcieliśmy, żeby jak najszybciej stało się ciemno, z czego ja i Jasiu mieliśmy skorzystać, każdy zaciągając swoją zdobycz gdzieś w krzaczki. Następnie odbyć tam akt rozkoszy, uniesienia, dając upust szalonemu podnieceniu, który włączał już w naszych główkach alarmujące dzwonki. Na dodatek mojej skromnej osobie coś niecoś rozrywało spodnie. Dobrze, że wziąłem przydługawą bluzę.

– Cześć.

– Cześć.

– Powiem krótko, bo jak będę się rozdrabniał to pewnie spalę raka i gówno z tego wyjdzie. Podobasz mi się, kiedy tak na mnie patrzysz – po czym bezczelnie ją pocałowałem prosto w usta. Ma się rozumieć, że chwilę potem dostałem w tą swoją krzywą mordę, ale co tam, chyba się jej spodobałem.

– Czyś ty zwariował?! Przecież nawet mnie nie znasz, a tak po prostu całujesz mnie w usta! I to w dodatku w takim miejscu! – wydzierała się na mnie jak przeklęta, a warto zaznaczyć, że staliśmy na samym środeczku dworca kolejowego.

– Przykro mi. Masz w sobie tyle magnetyzmu, że przyciągnęłaś mnie jak magnez-żelazo, z tą tylko różnicą, że jesteś niezwykle zmysłowym magnezem.

Popatrzyła na mnie trochę spod byka. Była piękna. Co ja wygaduję! Jest piękna, boska, zmysłowa. Brązowe, lekko pofalowane włosy sięgały jej smukłych ramion. Prześliczne błękitne oczy patrzące na mnie wnikliwie – tak mi się przynajmniej wydawało – i czarujące usteczka, lekko jakby wybrzuszone, co czyniło je naprawdę seksownymi. Ubrana była w obcisłą bluzeczkę mocno uwypuklający jej jędrny biust, oraz dopasowane jasnoniebieskie spodnie mocno upinające jej zmysłowy tyłeczek. Ależ ona ma boski tyłeczek!

– Dobrze już dobrze. Błagam, proszę nie złość się na mnie. Nie moja wina, że akurat to ja przechwyciłem swoim nosem twoje fluidy, które kazały mi podejść w twoją stronę i rzucić się na twoje usta. Kuba jestem...

– Eliza.

– Jeżeli obiecasz mi, że nie będziesz po mnie krzyczeć, to zaproszę cię do... – tu rozejrzałem się w koło i zauważyłem pewien obiekt – do McDonalda – dokończyłem.

– Dobrze – odpowiedziała ku mojemu zaskoczeniu, uśmiechając się do mnie szczerze. Ależ ona miała uśmiech! Byłem cały podniecony i idąc z nią do McDonalda (Boże! Czy ja czasem nie zapomniałem pieniędzy w domu?!), starałem się to jak najlepiej ukryć. Tak to się zaczęło. Trwa nadal. Nie ukrywam, jestem zadowolony, że mogę mieć przy sobie taką osóbkę. Jest świetna, choć troszeczkę nerwowa. Przynajmniej nie przysypiam przy niej. Zawsze dzieje się coś ciekawego. A już najzabawniej jest, kiedy zaczyna mnie bluzgać z góry na dół, wypominając mi że „to czy tamto”, co najczęściej kończy się dzikim seksem, który uwielbiam. Zresztą Eliza również.

I pomyśleć, że tyle zawdzięczam McDonaldowi. W końcu tam mnie polubiła i tam, jakby na to nie patrzeć, była nasza pierwsza randka. Panie McDonaldzie! Obiecuję, że będę dożywotnio jadł hamburgery tylko u was, tak długo aż się nimi zadławię!

– Robert, skocz po następny browarek. Chcesz żebym tu uschnął – powiedziałem wyrywając się z ramion wspomnień. Wygrzewałem się przy ognisku i trzymałem głowę na kolanach mojej ukochanej „Pchełki”. Rozglądałem się po uczestnikach imprezy. Miejsce naprzeciwko mnie zajął Jasiu, wesoły blondynek razem ze swoją dziewczyną Martą. Jasiu to był niezły gość. Poznałem go jeszcze w latach szkolnych, kiedy to razem chodziliśmy do klasy i udawaliśmy, że się uczymy. Podszedł do mnie i sypnął jakimś idiotycznym kawałem, który wywołał u mnie prawdziwą salwę śmiechu.

– O cholera, nie, bo skonam. Jak mnie będzie brzuch bolał to ci nos rozwalę – powiedziałem skręcając się ze śmiechu po podłodze.

– Co ty? Froterkę udajesz? Wstawaj z tej podłogi, bo cię tu jeszcze jako sprzątaczkę zatrudnią. – Podał mi rękę i pomógł wstać.

– Jasiu jestem.

– Kuba – odpowiedziałem – niezły z ciebie kawalarz. Nie rozumiem tylko dlaczego w klasie zawsze siedzisz wciśnięty w kąt.

– Ja po prostu obserwuję ludzi, a później wybieram sobie towarzystwo tych najlepszych – odpowiedział. Zaimponowało mi to. Tak się zaczęła nasza przyjaźń. Okazało się, że mieszka w tym samym rejonie miasta co ja, więc wracając ze szkoły do domu – a było to już trochę czasu temu – mogliśmy się nieźle rozbawić. Okazało się, że mamy podobne zainteresowania. Chodziło oczywiście o dziewczyny.

– Popatrz, popatrz szybko na prawo. Ależ ona ma słodki tyłeczek. Ile byś jej dał w skali od jeden do sześć?

– Cztery.

– Co ty pieprzysz Jasiu?! Ślepy jesteś? Co najmniej pięć jak nie sześć. Widzisz jak ona się porusza? Ten jej tyłeczek aż krzyczy do mnie: „– Kuba! Bierz mnie...!”

– Patrz lepiej na lewo. Ta to ma cycuszki jak wieżyczki. Nic tylko je zdobywać.

– Jezu! Jasiu trzymaj mnie, bo zaraz stąd mnie wyrwie i wyruszę naprzeciwko tej ślicznotki w pełnym szyku bojowym z wystawioną kopią! – krzyczałem, zanosząc się śmiechem. W ten sposób miło spędzaliśmy czas w szkole lub na wagarach. Podrywaliśmy sobie panienki tak długo, aż w końcu poznaliśmy wszystkie. Te mniej urodziwe to oczywiście po to, aby poznać ich prześliczne koleżanki.

Leniwie pociągnąwszy wzrokiem po obecnych, zatrzymałem się na ładnej twarzyczce Marty. Jakie to dziwne. Dlaczego ludzie dobierają się na zasadzie przeciwieństw i to aż tak wielkich? W przeciwieństwie do Jasia, który jest nieco leniwy, Martę można zobaczyć dosłownie wszędzie. Nie tylko zawdzięczała to swojej urodzie, ale również i charakterkowi. Uwielbiała robić wszystko, co jest niekonwencjonalne. Skoki na Bangi, szalona jazda motocyklem, przy czym minimalna szybkość to najlepiej około dwieście kilometrów na godzinę. Skoki spadochronowe, wspinaczka wysokogórska i wiele innych różnych dziwactw, które mogą skończyć się kalectwem bądź też śmiercią. Aż trudno uwierzyć, że taka dziewczyna o twarzy anioła ma w sobie tak rogatą duszyczkę. Jest szczuplutka, i kiedy tak sobie na nią patrzę, to mam wrażenie, że przede mną znajduje się jakieś pióreczko, które wystarczy dmuchnąć, a ono poleci hen daleko ponad góry i lasy. Lecz to nie piórko, lecz Marta, która z pewnością gdyby mnie dmuchnęła, to bym poleciał chyba w kosmos. Jest uparta i silna. Bardzo mi to imponuje i podziwiam ją za wszystko co robi. W gronie nazywamy ją Tomb Raider. Nie pamiętam już dokładnie jak doszło do poznania tych dwóch przeciwieństw, czyli Jasia i Marty. Myślę jednak, że uzupełniają się wzajemnie, przez co prą przez życie śmiało i do przodu; Marta – rozwalając po drodze każdą przeszkodę, a Jasiek – kopiąc szczątki tych „potworów”, i udając przy tym bohatera. Po prostu przy nich nie można się nudzić. Najważniejsze jest to, że są w sobie szaleńczo zakochani.

– O kurwa! Czy ktoś ma korkociąg. Te dupki wsadziły korek w śliwowicę – jęknął Robert. Oczywiście nikt z nas nie posiadał tego cudownego wynalazku przy sobie. Nie pozostało nic innego, jak tylko znaleźć inny sposób otworzenia tego szlachetnego napoju.

– Co my teraz zrobimy? Przecież nie mogę zrezygnować z takiego towaru – jęczał dalej Robert i po chwili zaskoczył nas wszystkich przeobrażeniem się w... MacGyvera. Ten skubaniec wydłubał skądś długopis marki „Zenit”. Po ściągnięciu z niego obudowy, wydobył z jego wnętrza gruby, metalowy wkład, po czym szybkim i energicznym ruchem wbił go w korek. Potem to już był jeden wielki bajzel. Robert zaczął szybko i bezładnie wielokrotnie dziobać wkładem korek. Kiedy już biedny i podziurawiony jak ser szwajcarski korek miał dość, wówczas Robert mocno wsadził wkład długopisu w największą dziurę i zaczął wykonywać jakieś bliżej nieokreślone ruchy raz w lewo raz w prawo, później w przód i tył z taką pasją, że aż mu oczy z orbit wychodziły. Wywołał tym takie zainteresowanie, że aż młode małżeństwo Michała i Patrycji przestało się wreszcie „ślinić”, by móc razem z nami obserwować jaki będzie finał tej fascynującej sceny. I nagle trach! Korek wreszcie się poddał, rozkruszył się pod potęgą silnych uderzeń Roberta. Co za nieszczęście! Rozsypał się przy tym na miliony kawałków. To było akurat zaliczone do szczęśliwych faktów. Nieszczęście polegało na tym, że miliony czy nawet więcej takich malutkich koreczków wpadło wprost do naszej śliwowicy.

– I co teraz? Jak my mamy to wypić?!

– Nie marudź Marta. Zaraz coś wymyślę.

– Proponuję, aby Robson wypił śliwowicę, a po dokładnej filtracji po prostu nalał każdemu do kubeczka – rzucił beztrosko Jasiu.

– Fuj! Jasiu ty świnio! Jak możesz?! – ofuknęła go moja Pchełka.

– Zaraz. Już mam pomysł! – krzyknął nasz kochany MacGyver, po czym szybko pobiegł do samochodu. Po chwili przyniósł z niego chusteczkę. Nałożył ją na kubek. Powolutku, ostrożnie tak by nie uronić ani jednej kropelki tego czarodziejskiego napoju, zaczął napełniać kubek odcedzając drobne okruszki korka.

– No chłopie, tego bym się po tobie nie spodziewał – powiedziałem kosztując napoju – mam tylko nadzieję, że chusteczka była czysta.

– Skądże znowu! Znalazłem na niej dwa żółte gluty –ryknął śmiechem Jasiu unosząc do góry chusteczkę i prezentując dwa okazałej wielkości, przyklejone do niej gluty. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Patrycja wystrzeliła w krzaki jak strzała, gdzie puściła takiego pawia, że aż się zrobiło w koło kolorowo i wesoło. Moja Elizka nieco pożółkła, Marcie mocno zrzedła mina. Mnie samemu kluska stanęła w gardle. Nie wiem tylko co czuł Michał. Nie było po nim nic poznać. Taka stalowa twarz. Czasami odniosłem wrażenie, że naśladuje Stevena Seagala, a jego jedyny odruch to podniesienie brwi podczas głośnego pierdnięcia. Nie mogę jednak narzekać. Michał to honorowy mężczyzna. Jak coś obieca to zrobi. Nie ma dla niego żadnych przeszkód. Najgorzej jednak jest mu nadepnąć na odcisk. Po prostu masz przesrane.

– Michał do odpowiedzi – ponuro zaskrzeczał nauczyciel chemii. Wyglądał jak stara upierdliwa wrona. Nos długi i krzywy. Oczy wybałuszone. Długie, czarne włosy wiecznie tłuste. Pożółkłe zęby, pewnie od palenia „fajrantów”. Strasznie upierdliwy człowieczek. Bardzo sprytny, co było rzeczą niebywałą. Wykorzystywał swój spryt i wiedzę w różny sposób. Nie zawsze zgodny z prawem. Skutkiem tego, był posiadaczem wspaniałej willi oraz nowiutkiego mercedesa. Często stał zaparkowany tuż pod oknami szkoły. Czarny, lśnił w słońcu. Piękny. Przypominał drapieżną panterę. Pod maską szumiało dwieście pięćdziesiąt koni mechanicznych. Ryk silnika przyprawiał nas o gęsią skórkę. Wszyscy, wychodząc ze szkoły podziwialiśmy tę bestię, podniecając się piskiem opon przy ruszaniu spod naszej „budy”. Jedynym przykrym akcentem w tej drapieżnej bestii był widok krzywego ryja Wrony (taką ksywkę przykleiliśmy profesorowi), szczerzącej zęby w naszą stronę. Kiedy i ja tak stałem na chodniku podziwiając to cudeńko, to zobaczywszy te przednie żółte siekacze miałem ochotę posłać siarczystego kopa w ich stronę. Z przyjemnością oglądałbym je potem, turlające się do ścieków.

– Panie profesorze, przecież tłumaczyłem się panu z mojego nieprzygotowania.

– Gówno mnie to obchodzi, syneczku, co się dzieje w twojej rodzince. Przychodząc na moje lekcje, masz być zawsze przygotowany.

– Ale…

– I żadne mi tutaj ale – gorączkowo przerwał Wrona. – Nie po to spędzam z wami tyle czasu kładąc w te wasze puste łby wiedzę, żebyście wy pod byle jakim pretekstem przychodzili nieprzygotowani na lekcje. Jasne?! Panie Michale! Jak się panu coś nie podoba to z pocałowaniem pana w dupę usadzę pana na kolejny roczek. Jest więc pan przygotowany do odpowiedzi?!

– Nie, panie profesorze.

– No to kolejna pałka. A teraz spadaj pan na miejsce – obcesowo rozkazał Wrona.

Każdy w szkole wiedział, że Michał nie miał lekko. Rok przed tym wydarzeniem zmarła jemu matka na raka, co mocno doświadczyło chłopaka. Tym razem znowu los go doświadczył. Dwa dni wcześniej, przed przepytywaniem przez Wronę, ojciec Michała miał poważny wypadek w pracy, co było przyczyną jego nieprzygotowania się do lekcji. Na kopalni miał miejsce zawał, czy coś podobnego i jego ojca razem z innymi górnikami po prostu przysypało. Dwadzieścia godzin! Tyle trwała akcja ratunkowa. Jedynym żywym, który ocalał, choć w stanie krytycznym, był ojciec Michała. Reszta niestety poniosła śmierć. Straszne wydarzenie i olbrzymi stres dla samego Michała. Miał nie lada kłopot. W domu czekało rodzeństwo. Piękne siostrzyczki-bliźniaczki. Niestety miały dopiero trzy latka, więc było trochę przy nich pracy. Jego najbliżej mieszkająca ciocia znajdowała się około dwa tysiące kilometrów od miejsca zamieszkania Michała i jego rodzinki. Miała przyjechać mu pomóc w opiece dopiero za dwa dni. Michał miał więc niezły zapieprz i tylko dzięki uprzejmości sąsiadki – bardzo zresztą ładnej, która później została jego drugą mamusią – mógł przychodzić do szkoły. Tymczasem ta stara Wrona, nie dość, że obrzydliwy, to jeszcze bez serca. Chciał po prostu naszego Michała usadzić. Oj, wdepnął jednak w gówno! Każdy wiedział, że Michał nie odpuści i na pewno sprowadzi Wronę na parter. Nie trzeba było długo czekać. Raptem nie minęły jakieś dwa miesiące i już Wrona poniósł dotkliwą stratę. Wszyscy wiedzieli, jak lubi się przechwalać swoim samochodem. Jako jedyny w miasteczku posiadał samochód tej klasy. Każdemu gul rósł jak staremu indorowi, widząc pędzącego mercedesa z otwartym dachem i z odblaskiem pożółkłych, suszących się na słońcu zębów Wrony. Jakaż słodka musiała być zemsta Michała, który po cichutku w środku nocy zakradł się do „czarnej pantery”, wpuścił do baku sznur nasączony benzyną, dokładnie centymetr po centymetrze oblał benzyną piękny, czarny, błyszczący lakier tej potężnej maszyny, a następnie oddaliwszy się nieco podpalił sznur pozłacaną zapalniczką swojego ojca, którą dostał w prezencie urodzinowym od uroczej sąsiadki. Ogień szybko pomknął do przodu jakby wyczuwając, że ma ważną misję do spełnienia. Dopiec Wronie! Eksplozja obudziła wszystkich w promieniu kilku kilometrów. Sam popędziłem w swojej piżamce w różowe misie kochające się grupowo, zobaczyć co też tam się stało? Widok był niesamowity. Na środku parkingu paliła się kupa złomu, jaka została po przepięknym mercedesie. Gdzieniegdzie w odległości kilkunastu metrów dopalały się skrawki „pantery” rozrzucone siłą wybuchu. Wokół tego wszystkiego biegał w kółko z przerażającym okrzykiem na ustach nasz profesor - Wrona. Teraz nie przypominał mi wrony, lecz raczej wyglądał jak małpa. Był cały goły. Z pewnością będąc w szoku wyskoczył z posłania próbując ratować swój skarb. Wyglądał obrzydliwie. Jego włosy wiecznie tłuste rozpierzchły się w każdą stronę świata. Jego długi krzywy nos wydawał się być jeszcze dłuższy i bardziej krzywy. Zakrywał mu dosłownie usta, z których po bokach wyglądały przerażone żółte siekacze. Wrona był cały obrośnięty czarnymi kudłami, które najgęściej – o zgrozo! – wyrosły mu na dupie. Animuszu tej scenerii dodawał mały fiucik, merdający wściekle na wszystkie strony i straszący niewinne niczego niewiasty. Pojawił się i moment krytyczny w tym spektaklu. Nauczyciel chemii pochwycił butelkę z wodą (o Boże, miej go w swojej opiece!) i pobiegł z wielką odwagą ratować swojego mercedesa. Na szczęście w pobliżu znalazł się potężny policjant Ecik i zdzielił profesorka jeszcze potężniejszym sierpowym w zęby. Tym bohaterskim gestem doprowadził do spełnienia mojego – jak i z pewnością uczniów całej naszej szkoły – największego marzenia, czyli widoku dwóch pożółkłych siekaczy pana Wrony spierdalających do ścieków. Dzięki Ecik. Potem ciągnąc go za niezwykle mikroskopijnych rozmiarów przyrodzenie, spakował nauczyciela do radiowozu i widowisko dobiegło końca. Na drugi dzień cała nasza szkoła obwieszona była zdjęciami profesorka z dyndającym kutaskiem! Ależ był ubaw! Wrona się wyprowadził nie mając najmniejszej ochoty dociekać, kto mógł być przyczyną jego straty oraz ośmieszenia. Michał natomiast został naszym bohaterem narodowym. Taka to z niego cicha woda. W każdym razie ceniłem go sobie jako kumpla i zawsze zabierałem go ze sobą na imprezy.

Niesmak, jaki pozostał po przykrym odkryciu Jasia postanowiliśmy zatopić w butelce tequili. Oczywiście nikt nie pozwolił dotknąć Robertowi butelki. Kto wie, co by tam się jeszcze mogło znaleźć. Kiedy tak przyglądałem się butelce zauważyłem pływającego w niej robaczka. W pierwszym odruchu pewnie pobiegłbym z butelką do sanepidu, żądając szybkiego zamknięcia rozlewni. Przypomniałem sobie jednak, że takiego robaczka wrzuca się do butelki celem uzyskania lepszego smaku (chyba). Ciekawe tylko czy oni wrzucili go tam żywego? Jeżeli tak, to pewnie niejeden alkoholik zazdrościł mu takiej śmierci. Tak, umrzeć zalany na śmierć! Gdzie nie popatrzysz tam alkohol. A ty możesz pić, pić i jeszcze raz pić, aż opadasz na dno, odbijasz się od szklanego podłoża i popatrzywszy ostatnim wysiłkiem w górę, zauważasz, że ktoś zakręca butelkę. Nieeee!! To już koniec! Ale to nic. Ty możesz pić i zdechnąć kochany robaczku! Nawet nie zdążysz mieć kaca. Szczęściarz.

– Kuba! Co ty tak się przyglądasz tej butelce. Mam taką żółć w gardle, że aż mnie wzdryga. Nalej mi w końcu – ponagliła mnie moja królewna.

– Już, już leję Pchełko. Tak się tylko zastanawiałem, co musiał czuć ten robaczek, kiedy szedł na dno.

– Oj, ja to bym chciał tak umrzeć – odezwał się Robson, zanim Pchełka zdążyła okazać swoje obrzydzenie robactwem.

– Jak Robert? Chciałbyś się utopić?

– Nie, Tomb Raider. Skądże znowu! Po prostu mógłbym umrzeć w butelce alkoholu.

– Ja to bym wolał, żeby mi ktoś łeb rozwalił kulką ołowiu wystrzeloną z magnum, takiego, jakim posługiwał się Brudny Harry. Najlepiej z tyłu. Tak, żebym nie zdążył nawet poczuć bólu – odezwał się wieczny wielbiciel nudnych westernów, Jasio.

– Was chyba popierdoliło. O czym wy w ogóle mówicie – powiedziałem skupiając się na rozlewaniu tequili.

– Osobiście wolałbym umrzeć razem z Patrycją. Nie przebolałbym tego gdyby jej się coś stało, a ja miałbym na to patrzeć. Chyba bym zwariował i popełnił samobójstwo. To by było straszne. Wolę już o tym nie mówić. Chodź do mnie Pati. Kocham cię aż do śmierci.

– Mój kochany mężulku.

Ależ oni się całują! Ciekawe, czy będą się tak lizać po dziesięciu latach małżeństwa. Czy muszą to robić na oczach wszystkich obecnych? Czuję, że ta scena zaczyna mnie podniecać. Zerkam ukradkiem w stronę Pchełki. Wyczuła mnie i szybciutko czmychnęła w bezpieczną odległość. Bestia!

– Dobrze już dobrze – zaoponowałem – wystarczy tego erotyzmu. Jak się będziecie tak napalać to za chwilę zobaczymy pornola na żywo. Proponuję dla ochłody szklaneczkę tequili.

Podałem każdemu szklaneczkę, ćwiartkę cytryny przygotowaną przez Jasia, oraz nasypałem każdemu szczyptę soli na wierzch dłoni. Nie miałem pojęcia, po co to wszystko, ale tak wyczytałem kiedyś w poradniku barmana. Później doszedłem do tego. Cała sztuka bezpiecznego wypicia tej ognistej wody – chyba Jasiu zaraził mnie duchem dzikiego zachodu – polega na wcześniejszym zlizaniu soli rozsypanej na dłoni, szybkim wypiciu zawartości szklanki a następnie jeszcze szybszym zagryzieniu tego wszystkiego cytryną. W przeciwnym razie traci się oddech, oczy wyskakują ze swoich dołków, a wokół ciebie wybucha istna burza śmiechu. Dobrze o tym wiem, bo sam tego przed chwilą doświadczyłem. Myślałem, że umieram. Już widziałem siebie, jako tego robaczka w tej butelce. Na szczęście Pchełka szybko wepchnęła mi w usta cytrynę, – dlaczego ja ją w ręce trzymałem zamiast ją zjeść? – przez co uratowała moją drogą skórę. Ach, co za ulga! Po chwili wtoczyłem się do śpiwora-pierdziwora. Przeczytałem to w pewnej książce, już nie pamiętam w jakiej, ale określenie bardzo mi się spodobało i utrwaliło w pamięci. No, więc leżę sobie w tym „pierdziworze”, dłonie mam podłożone pod głowę tak, żebym mógł wszystkich widzieć. Obserwuję więc sobie sytuację, nasłuchuję rozmowę przyjaciół, lecz powoli obraz zaczyna się robić niewyraźny, a głos przyjaciół jakby dochodził zza ściany. Staram się z tym walczyć, lecz mam coraz mniej sił. Jeszcze trochę, troszeczkę... zasypiam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: