Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Roma Victor. Umarł Bóg - niech żyje Bóg! - ebook

Data wydania:
Październik 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Roma Victor. Umarł Bóg - niech żyje Bóg! - ebook

Co łączy Konstantyna Wielkiego z Adolfem Hitlerem?

Co Jezus wie o swoim kościele?

Czy można było uniknąć drugiej Wojny Światowej?

Odpowiedź na te oraz wiele innych kontrowersyjnych pytań zawarta jest w powieści Saula Pincusa pt. „Roma Victor”. Książka przedstawia alternatywny przebieg zakulisowych wydarzeń, które doprowadziły do wybuchu drugiej Wojny Światowej. Początkowo niezwiązane ze sobą wątki łączą się w jedną wciągającą opowieść o ludziach, którzy zapomnieli swego miejsca we wszechświecie i postanawiają wcielić się w rolę Boga – twórcy i koordynatora dziejów zarówno współczesnego, jak i antycznego świata. „Roma Victor” porusza wiele kontrowersyjnych, często przemilczanych kwestii związanych z powstaniem i rozwojem Chrześcijaństwa. Autor zabiera czytelników na dwór cesarza Konstantyna i pozwala patrzeć na wydarzenia z perspektywy naocznych świadków. Bardziej współczesny wątek książki dotyczy największego konfliktu zbrojnego znanego współczesnemu światu, przedstawiając drugą Wojnę Światową jako skutek gier politycznych między wpływowymi osobistościami końca dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku, ich ambicji i słabości. Lektura pozostawia czytelnika z głową pełną pytań i wątpliwości, chętnego do dalszego zagłębienia się w tematykę teorii spiskowych stojących za wybuchem drugiej Wojny Światowej. „Roma Victor” to bez wątpienia obowiązkowa lektura dla miłośników sensacji oraz osób, których nie zadowalają ogólne, powierzchowne wytłumaczenia.

Spis treści

Przesyłka

Boży wojownicy

Skrzynia

Słowo boże

Sierociniec

Krzyż

Projekt jezuity                            

Fundamentalizm religii

Gambit                                                          

Założenia

Pierwszy biały papież

Spotkanie

Sol Invictus

Preludium

Dopasowanie

Kandydat

Pecunia non olet

Pokusa

Nowy kanclerz Niemiec

Dobra inwestycja

Szpieg

Lekcja nietolerancji

Strategia wiary

Przyszłość

Rasa panów

Podroż Herszela

Tajna misja

1936

Ostatnia audiencja Pius XI

Merowingowie

Omega

1937

Kryształowa noc

1938

Biały papież

Biblia

 

Geneza

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64483-01
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Przesyłka

Był 6 maja 1937 roku, kiedy po trzydniowej podróży przez Atlantyk sterowiec LZ 129 Hindenburg zbliżał się już do lądowiska w Lakehurst. Janus był zmęczony tą podróżą i chciał już jak najszybciej wylądować, wypełnić ostatnie instrukcje i udać się na dobrą kolację i spoczynek w hotelu.

– Synu, mam dla ciebie jak do tej pory najważniejsze zadanie – mówił Czarny Papież jakiś miesiąc wcześniej, kiedy spotkali się w Rzymie. – Przygotowałem dla ciebie specjalny ładunek, który bezzwłocznie musisz wywieźć z Europy. W zasadzie to już zamówiłem dla was bilety na lot Hindenburgiem na początku maja.

– Rozumiem ojcze, ale czemu nie mogę polecieć sam lub tylko z jednym ochroniarzem? – spytał Janus, patrząc na przygotowaną już do drogi walizę lub kufer sporych rozmiarów. Ledóchowski podał mu kopertę i powiedział:

– Masz tutaj klucz, kod i specjalną instrukcję jak w razie kłopotów otworzyć przesyłkę. Janus zauważył, że jego mentor jest wyraźnie podenerwowany.

– Jeżeli, ktoś będzie chciał ją przejąć, to masz ją zniszczyć!

Finansista i powiernik jezuity rozumiał, że jest to sprawa najwyższej wagi. Więcej i tak się nie dowie.

– Posłuchaj synu – już spokojniej zaczął mówić jezuita. – W tej przesyłce są informacje, dla których warto zabijać, pamiętaj o tym – powiedział, patrząc Janusowi prosto w oczy i ściskając go za rękę.

Janus przypomniał sobie tą rozmowę i fakt towarzyszenia mu nieustająco trzech osób zajmujących się jego ochroną na pokładzie. Wiedział również, że co najmniej kilka innych osób strzeże samej przesyłki. Zdążył zauważyć, że prawdopodobnie ktoś się nim interesuje, ale równie dobrze mógł to być zbieg okoliczności albo lekka paranoja wywołana całą to sytuacją i wieloletnią poufną służbą w interesie zakonu i kościoła. Patrzył przez chwilę na Elizę, dowódcę jego ochrony i dowódcę całej misji w przypadku zagrożenia. Stała kilka metrów od ich stołu i na zmianę wyglądała przez okno lub patrzyła na pokład. Ma dwadzieścia parę lat, pomyślał Janus. Ile naprawdę, tego nie mógł wiedzieć i możliwe, że ona sama tego nie wiedziała, ponieważ jak każde dziecko Czarnego Papieża pochodziła z sierocińca. Widział, że inni mężczyźni na pokładzie zazdrościli mu jej towarzystwa, podczas gdy to właśnie jej towarzystwo spędzało mu sen z powiek.

W obozie było sześć stopni szkolenia fizyczno–obronnego. Janus od dziecka przejawiał zainteresowanie matematyką, więc przeszedł jedynie pięcioletnie szkolenie, co dawało mu poziom epsilon. Eliza była zdecydowanie – omegą oznaczało to, że jest jedną z najcenniejszych figur na szachownicy Ledóchowskiego. Jedyną biżuterią, jaką nosiła, był pierścień Kwirynusa. Więc pierścień to jednak nie tylko legenda – myślał finansista. Janus nie znał szczegółów jej szkolenia, ale wiedział, że było, co najmniej kilkunastoletnie i rozszerzone o różne elementy, takie jak metodyka przesłuchań rodem wprost ze starych, dobrych, sprawdzonych sposobów inkwizycji. Wiedział, że pozostali mężczyźni na pokładzie widzą młodą, piękną kobietę o długich, czarnych włosach i dużych orzechowych oczach; on natomiast patrzył na uosobienie ostatecznej sprawiedliwości na tym świecie – śmierci.

Zauważył w oddali maszt cumowniczy na lotnisku i powiedział do jednego ze swoich ochroniarzy:

– Idę się odświeżyć.

– Idę z panem.

– Nie, już prawie lądujemy i jeżeli ktoś coś planuje, to już na ziemi – zdecydowanie odpowiedział Janus i wstał. Był zmęczony słabo spał, więc chwilę postał i następnie udał się do męskiej toalety, czując na sobie wzrok Elizy. Umył dłonie, zwilżył ręcznik zimną wodą i przyłożył go sobie najpierw do karku, a potem powoli przetarł twarz. Zauważył jakby cień w lustrze, kiedy napastnik zaatakował. Ciął od góry ostrym jak brzytwa nożem z kilkunastocentymetrową klingą.

Lata treningu w obozie jezuitów zrobiły swoje. Wysłannik Czarnego Papieża zareagował błyskawicznie i precyzyjnie lewą ręką blokując cios nożem z góry, a prawą dokładnie uderzając w krtań przeciwnika. Następnie silnym, kopnięciem prawej nogi zadał celny cios w splot słoneczny przeciwnika, który dosłownie odleciał w kierunku jednej z kabin i wpadł do środka, łamiąc piękne drewniane drzwi.

Janus rozejrzał się po łazience, zamknął drzwi na korytarz na klucz, obejrzał się dokładnie w lustrze, szukając ewentualnych ran lub śladów walki, po czym ostrożnie podszedł do kabiny, w której leżał napastnik. Okazało się, że wpadając do kabiny, uderzył potylicą w muszlę klozetową z taką siłą, że tył jego głowy przedstawiał obecnie widok lepkiej cieplej plamy. Ponadto wybałuszone oczy świadczył o prawdopodobny zadławieniu i uduszeniu się własną krtanią. Jan był naprawdę zły, ponieważ teraz nie dowie się, kto wysłał tego człowiek ubranego w mundur członka załogi, aby go zabić i dlaczego.

Wyszedł z łazienki i szybko udał się do stolika, przy którym siedział jego ochroniarz, szepnął mu do ucha, co się stało po to, aby tamten wraz z jeszcze jednym poszli dokładnie wszystko zbadać. Dowódczyni zgodziła się z jego sugestią i stwierdziła, że teraz zostanie przy nim. Wtem rozległ się wybuch, Janus zauważył, że są już przy wieży cumowniczej i zrozumiał, że ogień w połączeniu z wodorem, jakim był wypełniony cały pojazd, oznaczają pewną śmierć. Wszystko wokół zaczęło się walić, ludzie krzyczeli i wpadali w panikę, tratując się nawzajem. Eliza chwyciła go za ramię i pociągnęła za sobą w kierunku ładowni. Sprawnie przebrnęli przez pokład i schody, schodząc po nich natknęli się na pierwsze zwłoki. Było to ubrany w mundur członka załogi kolejny napastnik. Kilka metrów dalej, już przy ich ładunku siedział, trzymając w ręku pistolet, ranny w brzuch jeden z ich ochroniarzy, a drugi również z bronią krył się nieco z tyłu. Po chwili dołączyli do nich jeszcze dwaj ochraniarze, którzy, widząc, co się dzieje na pokładzie, porzucili trupa w męskiej łazience i również zdecydowali chronić skrzynię. Eliza podeszła do rannego i szybko oceniła sytuację. Widząc, że bardzo intensywnie krwawi spod serca, wyjęła mu broń z dłoni i szybkim ruchem skręciła mu kark.

Oddalając się z lądowiska, Janus patrzył na konającego olbrzyma. Trudno mu było uwierzyć w to, co widzi. Olbrzymi, ponad dwustumetrowy statek powietrzny płonął. Jan przypominał sobie taras widokowy, na którym spędził długie godziny, wpatrując się w bezkres nieba. Starał się również zapamiętać wszystkie szczegóły swojej kajuty. Na moich oczach płonie historia – myślał.

2. Boży wojownicy

Początek października roku 1065 A.U.C

Obóz Konstantyna wyglądał imponująco. Zmierzał do Rzymu na czele około czterdziestotysięcznej armii. Przemierzając via Flamina, zdecydowano o rozbiciu obozu w Malborghetto, w pobliżu Prima Porta. Rok wcześniej zmarł Galeriusz i o przejęcie władzy zaczęło walczyć czterech cesarzy – on Konstantyn, Maksencjusz, Maksymin Daja i Licyniusz. Zmierzał do Rzymu, ponieważ jedyną istotną przeszkodą na drodze do objęcia przez niego władzy absolutnej nad imperium stanowił jego szwagier Maksencjusz. Rano pojechał nad jezioro Lago di Bracciano wraz ze swoim nauczycielem, sługą i doradcą w jednej osobie Grekiem Diodoriusem. Woda zawsze uspokajała Konstantyna – koiła jego nerwy i wprawiała w dobry nastrój. O dobry nastój ostatnio nie było łatwo, ponieważ zdawał sobie doskonale sprawę zarówno z trudności, jak i z wagi samej bitwy. Dla niego była to nie tylko bitwa o tron, ale bitwa o życie.

– Rzym na nas czeka, Konstantynie – powiedział Grek, również nie odrywając oczy od pięknej o poranku tafli jeziora.

– Ty pewnie tylko czekasz, aby rozgościć się na jakiś czas w termach, co? – spytał młody władca.

Diodorius zamknął oczy i zaczął odtwarzać z pamięci – Tak mój drogi, na jakiś czas chętnie bym się tam nawet wprowadził – mówił z uśmiechem. – Piękna brama, apodyterium, palestra, sale do masażu, biblioteki z miejscami przeznaczonymi do wypoczynku, sauna, caldarium i frigidarium.

– Mógłbyś też podziwiać rzeźby – wtrącił Konstantyn.

– Heraklesa albo samego Byka – potwierdził Grek. – Chyba, że kazałbyś, jako cezar zorganizować jakieś zawody sportowe na zewnątrz.

– Chyba na wiosnę, co przyjacielu?

– Tak na wiosnę Konstantynie – potwierdził Diodorius. – A ty zaczym tęsknisz? Circus Maximus, Amfiteatr Flawiuszów czy może Forum Romanum?

Teraz to młody władca zamknął oczy i myślał przez chwilę.

– Forum Romanum to znaczące miejsce – zaczął mówić. – Amfiteatr Flawiuszów i Circus Maximus znakomicie spełnią swoją rolę, kiedy przyjdzie czas, ale ja najbardziej chciałbym trochę pobyć w Panteonie i patrzeć, jak do środka wpada światło przez oculus.

– Tak – z uznaniem powiedział Grek. – Panteon to jest coś! Zjedzmy i wracajmy do obozu naradzić się przed bitwą. Jechali w milczeniu, myśląc o pięknie Rzymu i niepokonanej armii strzegącej jego wrót.

– Panie – zaczął Lucius, jeden z jego zaufanych doradców wojennych. – Maksencjusz ma ponad dwa razy więcej ludzi – żołnierz mówił cichym i spokojnym głosem zdradzającym chwilami niepokój.

– Ponadto, tak jak poprzednio prawdopodobnie nie opuści murów miasta. To znaczy, że dysponując mniejszymi siłami, musimy zdobyć most, następnie bramę i wedrzeć się do miasta. Przeszliśmy razem wiele bitew panie, ale ta nie wygląda na obiecującą – stwierdził doświadczony dowódca i spuścił głowę.

Konstantyn doskonale zdawał sobie sprawę, że nawet gdyby miał dwa razy więcej wojska, niż liczy obrona Rzymu, to zdobycie miasta i tak nie byłoby pewne, a co dopiero w tej sytuacji. Ale jednocześnie wiedział, że jego ludzie wiele z nim przeszli i tak samo, jak on, chcą żeby walki się już zakończyły.

Gdyby tylko udało się wywabić Maksencjusza za mury miasta – myślał. Pozostali dowódcy stali przed stołem, na którym rozłożona była mapa miasta i bez słowa patrzeli to na nią, to na siebie.

– Lubię wyzwania – powiedział Konstantyn. – Inaczej nie byłbym cesarzem i wszystkich nas by tu nie było dzisiaj, i nie stalibyśmy przed szansą na ostateczne zwycięstwo.

Podszedł do stołu i popatrzył na mapę.

Uśmiechnął się do obecnych i powiedział – Idźcie na spoczynek, jutro porozmawiamy, jak wygrać bitwę i zakończyć wojnę.

Dowódcy, widząc swojego cesarza w dobrym nastroju, zdecydowali, że jest to dobry znak i ma on na pewno jakiś plan, o którym wkrótce im powie.

– Diodoriusie darze Zeusa i mojej matki – powiedział szeptem Konstantyn, kiedy dowódcy wyszli, a on został sam siedząc na swoim tronie.

– Tak Konstantynie – cicho odpowiedział mu głos z zaciemnionej części namiotu.

– Tym razem kompletnie nie mam pomysłu…

– Hmm… jest jeszcze ten pomysł, który odrzucasz… – spokojnie ciągnął głos. – Nie wierzysz w żadnego boga i dlatego po prostu nie rozumiesz siły religii i związanego z nią fanatyzmu. Ludzie dla samych siebie albo dla swoich władców mają ograniczone możliwości i chęci, ale w imię Boga, drogi Konstantynie, zrobią wszystko… – mruczał głos. – Będą zabijać, gwałcić i grabić, a na dodatek będą przekonani, że robią to w słusznej sprawie i że za to wszystko spotka ich nagroda.

– Dosyć Diodoriusie nie zamierzam skorzystać z twojej rady tym razem i planować bitwy, bazując na jakiś gusłach – szorstko odparł władca.

– Chrześcijanie, Konstantynie, Chrześcijanie… – dalej spokojnie mówił głos – Skoro nie masz innego pomysłu to, co ci szkodzi iść ze mną o zakład? Jak przegram, to zrobisz ze mną, co zechcesz. Jak wygrasz, to pomyślisz o wypełnieniu moich trzech rad.

– Od kiedy sługa targuje się ze swoim panem, Diodoriusie? – odparł Konstantyn, wiedząc, że nie ma innej rady, jak skorzystać z pomysłu swojego jedynego przyjaciela. Grek był od dziecka jego nauczycielem, mentorem i doradcą, nigdy go nie zawiódł. Tymczasem w zacienionej części namiotu powstał ruch. Ktoś wstał, odkaszlnął i zaczął powoli iść. Następnie było słychać odgłos napełnianego kielicha.

– Konstantynie – głos Diodoriusa zaczął nabierać kształtu, wychodząc z cienia. – Był to mężczyzna w kwiecie wieku. Jego wiek zdradzała głównie twarz i siwe włosy, ale jego ciało wyglądało, jakby należało do dwudziestoletniego atlety. Zacytował:

Bowiem jak małe dzieci w nocy nie zmrużą oka,

Drżąc przed strachami, równie my czasem i w dzień biały

Boimy się upiorów, zwodniczych i nietrwałych

Jak te, przed których widmem trwożą się serca dzieci.

Grek poruszał się jakby w zwolnionym tempie, powoli z gracją i siłą drapieżnika gotowego w każdej chwili do ataku. Konstantyn zastanawiał się przez chwilę, ile lat ma jego przyjaciel, ponieważ odkąd pamiętał to Diodorius wyglądał w zasadzie tak samo. Kalistenika i dieta – myślał władca, w tym chyba jest klucz do długowieczności.

– Napij się – zaproponował Grek. – Posłuchaj mnie w spokoju, proszę. Podał Konstantynowi kielich wina i zaczął mówić – Maksencjusz jest próżny i wiem, że ma przewagę, lecz…

Było około północy. W obozie panował spokój, większość żołnierzy spała, część grzała się przy ogniskach. Straże były czujne jak zwykle, ponieważ nie można było wykluczyć nocnego ataku jednego lub kilku morderców, chcących zgładzić Konstantyna i oddalić groźbę bitwy od miasta. Tej nocy na straży namiotu swojego cesarza stali najlepsi i najbardziej zaufani żołnierze z jego gwardii przybocznej. W namiocie rozległ się hałas i krzyk Konstantyna.

– Aaa – jęczał cesarz, potykając się i wybiegając z namiotu. Narobił tyle hałasu, że nie tylko straż, ale także żołnierze z okolicznych namiotów wybiegli w jego kierunku.

Konstantyn klęczał i jęczał, patrząc w księżyc i prostując ręce przed siebie.

– Panie, co ci jest? – zewsząd dochodziły go głosy przerażonych żołnierzy.

Konstantyn jakby się ocknął, wyjął sztylet i narysował przed sobą znak XP, powiedział głośno – In hoc signum vincis – i zemdlał.

– Co to znaczy? – rozległy się głosy żołnierzy, a przez tłum zaczął szybko przeciskać się Diodorius.

– To z greckich liter „chi” oraz „rho” – oznajmił – a teraz szybko podnieście go.

Żołnierze szybko wnieśli go do namiotu i ułożyli delikatnie na posłaniu. Szanowali go, gdyż był władcą sprawiedliwym, troszczył się o poddanych i walczył razem ze swoimi żołnierzami. Ale przez obóz szła już wieść o tym, że cesarz miał wizję zesłaną od samego Boga. Konstantyn, jako że sam nie wierzył w żadne bóstwo, faktycznie nie zdawał sobie sprawy, co ludzie są w stanie zrobić w imię religii i boga. Nie wiedział również, ilu faktycznie chrześcijan znajduje się w szeregach jego wojsk, jak i w całym imperium. Miał przekonać się, że wszechstronne wykształcenie i wiedza Diodoriusa są jak zwykle nie do przecenienia.

Grek rozepchnął skupisko żołnierzy, gapiących się na leżącego władcę, i podszedł do jego łoża, trzymając w ręku puchar z wodą. Chlusnął mu wodą w twarz i wymierzył celny, dość silny policzek. Świst uderzenia rozszedł się po namiocie, jak grom podczas burzy. Część żołnierzy zastanawiała się, co Konstantyn mu zrobi, kiedy się ocknie.

Cesarz faktycznie zamrugał oczami, rozejrzał się po zebranych i powtórzył cicho, kreśląc ręką znaki greckich liter „chi”, „rho” i powtórzył „In hoc signum vincis”. Potem gapił się tempo w sufit.

W namiocie był już generał Octavius Gaius, który widział wszystko od przebudzenia się Konstantyna.

Podszedł do łoża swego pana, ukląkł na jedno kolano i powiedział – Władca namaszczony przez samego Boga.

Pozostali w namiocie również uklękli.

Diodorius stał obok patrzył na tą scenę i myślał – Nareszcie mamy szansę…

***

Konstantyn przez cały dzień odpoczywał i nie chciał z nikim się widzieć. Jego łącznikiem ze światem zewnętrznym został Grek.

– Dobrze wypadłem? – zapytał Diodoriusa. – Byłem przekonujący?

– Jak na ciebie, drogi Konstantynie, to byłeś bardzo przekonujący – odparł Diodorius. – Pewnie kilka kielichów wina miało swój udział w twoim sukcesie i pomogło wyostrzyć twój talent aktorski – odparł z uśmiechem i dodał – Sądząc po tym, co obecnie dzieje się w obozie, to właśnie takiego impulsu brakowało twoim dzielnym żołnierzom.

– Gdyby nie to wino, drogi Diodoriusie, to po pierwsze bym tego nie zrobił, a po drugie oddałbym ci za ten policzek z nawiązką – odpowiedział, uśmiechając się cesarz. – Rozciąłeś mi wargę, i zaczął rozmasowywać wciąż bolące miejsce dłonią.

– Przepraszam – powiedział jego nauczyciel, wstając i podając władcy napar z ziół. – A teraz spij, wieczorem mamy dużo pracy.

– Dobry człowiek różni się od boga tylko czasem trwania – zacytował Konstantyn.

Grek zamyślił się na chwilę i odparł – Dla ludu religia jest prawdą, dla mędrców fałszem, a dla władców jest po prostu użyteczna.

W obozie nie odpoczywano, wszyscy już wiedzieli, co się stało. W żołnierzy wstąpił nowy duch walki. Generał Octavius przygotował plan bitwy i wysłał swojego tajnego posłańca na dwór Maksencjusza.

– Myślisz, że się uda? – zapytał Diodoriusa, kiedy posłaniec znikał z horyzontu, nie oszczędzając wierzchowca.

– Zobaczymy jutro Octaviusie – odparł z uśmiechem Grek i odszedł w kierunku namiotu cesarza.

Jeżeli się uda – myślał generał – to poproszę o pomoc w sprawie mojego brata.

Drogi Bracie we krwi i wierze,

Pamiętam, jak razem spędzaliśmy czas jako chłopcy, jak razem dorastaliśmy i jak razem zdecydowaliśmy, aby zostać żołnierzami i służyć cesarzowi.

Pamiętam też, jak wbrew zakazom obaj zostaliśmy chrześcijanami podczas nauki.

Ty zdecydowałeś, że będziesz służył jedynemu prawdziwemu cesarzowi Maksencjuszowi, a ja zdecydowałem, że cesarzem może być jedynie Konstantyn.

Sam Bóg ojciec objawił się Konstantynowi. Potężny i dumny cesarz płakał na kolanach wypisując znaki „chi” oraz „Rho” i mówiąc „In hoc signum vincis”

Bracie, chcę, abyś wiedział, iż doradzę memu panu wymalować symbol naszego wspólnego Boga na naszych zbrojach, hełmach i sztandarach. I tak jako armia jedynego prawdziwego Boga ruszymy na miasto.

Dlatego proszę cię, Bracie mój – jeszcze nie jest za późno, jeżeli nie chcesz zdradzić Maksencjusza, pomyśl, że działasz w imieniu samego Boga Pana naszego jedynego.

Pomyśl o tym, a ja daję ci słowo, że Pan mój Konstantyn nagrodzi twe zasługi.

Twój Kochający Brat we Krwi i Wierze,

Octavius

***

Marcius Quintus, generał armii Maksencjusza i jego biski doradca przeczytał list uważnie trzy razy, poczym zmiął go w kulkę i wrzucił do ognia w swojej komnacie. Drugą kartkę listu poskładał starannie i schował. Kiedy miał pewność, że kartka wrzucona do ognia spłonęła, rozgarnął jeszcze ognisko, aby mieć pewność, że nawet z popiołu nie uda się nic przeczytać. Spojrzał na posłańca i powiedział

– Przekaż temu, który cię wysłał, że wiara czyni cuda.

Posłaniec skłonił się bez słowa i wyszedł. Po kilku minutach opuścił miasto i galopował w kierunku Malborghetto.

Rzym jest dobrze przygotowany, myślał Marcius. To już nie pierwsze oblężenie miasta. Żołnierze są gotowi, w mieście są zapasy żywności i na dodatek jest już prawie koniec października. Nawet, jeżeli Konstantyn będzie oblegał miasto, to i tak prędzej czy później będzie musiał zrezygnować, o ile wcześnie jego wojska nie zamarzną podczas pierwszych, listopadowych przymrozków. Ponadto plan był już ustalony. Tak, jak poprzednio, siedzimy w mieście, bronimy murów i bramy, a w dogodnym momencie wyprowadzamy kontratak i po sprawie.

Generał szedł korytarzem w kierunku komnaty Maksencjusza, mijał straże, które stawały na jego widok na baczność. Maksencjusz był akurat na dziedzińcu i wydawał się dość zajęty. Marcius szedł i obserwował scenę jedną z wielu, jakie miał już okazję widzieć. Maksencjusz stał na dziedzińcu wraz z kilkoma pretorianami, a przed nimi klęczeli związani za ręce mężczyzna i kobieta.

– Dobrze, że jesteś Marcius – powiedział wyraźnie zadowolony Maksencjusz.

– Witaj panie – odpowiedział generał. Znowu będzie się pastwił nad tymi ludźmi jak kot nad myszą, pomyślał z niesmakiem żołnierz.

– Daj spokój – odparł wyraźnie podniecony całą sytuacją cesarz, trafnie oceniając wyraz twarzy swojego zaufanego dowódcy.

– Popatrz tylko na te chrześcijańskie robactwo! – krzyczał. – To mój niewolnik i jego, jak on to powiedział, ślubna żona – mówił Maksencjusz, wskazując ręką związaną parę. – To się w głowie nie mieści, ile tego robactwa się pleni, morduję ich i morduję i nic. Ciągle więcej i więcej – żalił się cesarz.

– Niewolniku – zwrócił się do mężczyzny. – Czy ja jestem złym panem, co ja ci zrobiłem, że ty mnie zdradzasz z tą swoją żydowską religią?

– Nie jesteśmy Żydami, panie – odparła, płacząc kobieta.

– Przecież tan wasz prorok, jak mu tam było na imię…

– Jezus, panie – przypomniał cesarzowi Marcius.

– A no właśnie ten Jezus, przecież on był Żydem i z tego, co pamiętam, to chciał stworzyć sektę żydowską i to właśnie dlatego sąd żydowski Sanhedryn skazał go na śmierć. Ba, nawet nasz namiestnik Piłat zapytał tłumu, czy chcą oszczędzić tego w sumie niegroźnego wariata Jezusa, czy przestępcę Barabasza. A tłum na to, Barabasza! Ha i co wy na to, moi chrześcijanie? – pytał wściekły już Maksencjusz.

– Panie – zaczął niewolnik. – Nie zmienimy swojego losu, jesteśmy i będziemy twoimi niewolnikami, a ty jesteś dobrym panem. Ale nasza wiara mówi, że wszyscy urodziliśmy się wolni i równi przed jedynym Bogiem i po śmierci nasze czyny zostaną osądzone. Sprawiedliwi zasiądą w raju obok swego Pana.

– Marcius, ty to słyszysz – zakrzyczał cesarz. – Wróg u bram, a ci mi tutaj jakieś bzdury o równości opowiadają, co tam jeszcze: życie w dobrobycie po śmierci? A na dodatek to czy my jesteśmy równi? – krzyczał władca.

– Ja rządzę Rzymem, a wy nawet czytać nie potraficie. – Rzygać się chce – ciągnął wściekł cesarz.

Maksencjusz dobył miecza i podszedł do związanej pary.

– A więc – zaczął. – Twoja kobieta niewolniku zaraz zostanie oddana pretorianom, synom Rzymu, którzy narażają swoje życie dla mnie, ich jedynego pana. Jak ci się nie podoba, to zaraz możesz poprosić swojego Boga, żeby mi tak może przeszkodził, bo zaraz się z nim spotkasz – i przebił niewolnika mieczem na oczach żony, która płakała i błagała o łaskę dla męża.

– Jeden mniej – powiedział Maksencjusz.

Odszedł od ciała mężczyzny, wytarł miecz i patrząc na pobrudzone krwią sandały, spytał – Co tam Marcius, zdaje się, że mnie szukałeś?

Marcius stał i patrzył, jak mężczyzna podryguje, wykrwawiając się, a kobieta płacze, podczas gdy dwóch pretorian wlecze ją w kierunku budynku. Ile to jeszcze ma trwać? – zadawał w myślach sobie to pytanie. Rozumiał wojnę i walkę mężczyzny z mężczyzną, ale to tutaj było dla niego bezsensowne, tym bardziej, że sam był chrześcijaninem i wiedział, że gdyby cesarz się o tym dowiedział, to bez względu na swoje zasługi podzieliłby losy zwykłych niewolników.

– Marcius – zapytał cesarz – nic nie mówisz?

– Tak panie, przepraszam – odparł generał. – Mam pilne wieści z obozu Konstantyna – szeptał Marcius wprost do ucha Maksencjusza – musimy porozmawiać na osobności i następnie panie, jeżeli uznasz to za stosowne, to zbierzemy dowódców na odprawę.

– A zatem chodźmy – odpowiedział cesarz, wciąż wpatrując się w swoje brudne szaty. – Tylko zaczekaj na mnie chwilę w mojej komnacie, muszę iść się przebrać, bo ten chrześcijański robak zachlapał mi sandały. Ohyda! – mówił cesarz, odchodząc w kierunku budynku. Marcius stał sam na dziedzińcu i patrzył na księżyc. Z oddali dochodziło go tylko rżenie koni i krzyki kobiety…

Marcius Quintus generał armii Maksencjusza i jego osobisty doradca zdecydował, co zrobić.

***

Siedzieli w komnacie blisko siebie, za drzwiami wzmocniono straż. Siedzieli, pili wino i rozmawiali o nowej strategii na jutro. Bo tak, to już jutro Maksencjusz miał zostać jedynym władcą.

– Jak już zabiję mojego przyjaciela Konstantyna i zatknę jego ściętą głowę na włócznię – mówił nieco senny głosem władca. – Tak żeby wszyscy widzieli, to wtedy zabiorę następnie się za tych chrześcijan na dobre.

– Panie – zaczął Marcius. – Nie mówiłem ci o tym wcześniej, gdyż to plama na honorze i dobrym imieniu moim i mojej rodziny. Otóż brat mój Octavius, generał twego szwagra, już jakiś czas temu przeszedł na chrześcijaństwo.

– Nie powiesz mi chyba, że Konstantyn również? – zapytał oburzony cesarz.

– Nie panie, tego nie wiem, ale cesarz nie może być przecież chrześcijaninem. Oto list od mojego brata – powiedział generał i wręczył cesarzowi kartkę:

Drogi Bracie,

Wiem, że ze względu na moją wiarę nie chcesz mnie znać.

Przesyłam ci ten list i informacje, wierząc, że w imię naszej braterskiej miłości wyprosisz dla mnie łaskę u swego Pana, jedynego cesarza Maksencjusza.

W szeregach armii Konstantyna jest nas wielu, mamy już dość tej tułaczki, ran i chłodu. Wiemy, że Rzymu nie uda się zdobyć i najpewniej zamarzniemy u bram wiecznego miasta.

Jesteśmy gotowi zabić Konstantyna albo zdezerterować na widok waszych wojsk.

Proszę ciebie i twego Pana o łaskę bracie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: