Roman Dmowski. Biografia - ebook
Roman Dmowski. Biografia - ebook
Biografia jednego z najwybitniejszych polskich polityków XX wieku
Roman Dmowski należał do najwybitniejszych postaci pierwszej polowy XX wieku, a jego zasługi dla odzyskania przez Polskę niepodległości w roku 1918 trudno przecenić.
W odrodzonej Polsce przegrał rywalizację o władzę z Jozefem Piłsudskim, co sprawia, że dzisiaj w pamięci zbiorowej zajmuje mniej miejsca. Jest to jednak miejsce szczególne, podzielone bez reszty między obozy zwalczających się zawzięcie wielbicieli oraz namiętnych krytyków Dmowskiego. Biografia autorstwa profesora Krzysztofa Kawalca odpowiada na pytanie, kim był człowiek, który potrafił budzić tak silne i trwałe emocje.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-967-4 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bohater tej książki był człowiekiem niezwykłym. Obdarzony fenomenalną pamięcią (znał 9 języków), bystry i wnikliwy obserwator, miał również rzadki dar przedstawiania wyników swoich obserwacji i przemyśleń w sposób syntetyczny, zwięźle, bez gubienia istoty rzeczy w morzu faktów. To są przymioty intelektualisty — czy często wszakże się zdarza, by intelektualista miał również niespożytą energię i wybitne umiejętności działania, organizując wokół siebie duży obóz polityczny? A tak właśnie było w przypadku Romana Dmowskiego. Z wykształcenia biolog: uwieńczywszy studia doktoratem, zrezygnował z dobrze zapowiadającej się kariery naukowej, angażując się w niepodległościowe demonstracje. Aresztowany i postawiony przed sądem, uciekł z zesłania poza granice rosyjskiego imperium. Potem w swoim życiu bywał publicystą, dziennikarzem, przede wszystkim jednak przywódcą rozgałęzionej tajnej struktury, mającej wpływy w bodaj wszystkich większych skupiskach polskich. Wiele podróżował. Był w Brazylii, Japonii, Stanach Zjednoczonych, północnej Afryce, w Europie zaś poza krajami bałkańskimi chyba wszędzie. Z czasem zaczął reprezentować społeczność polską na zewnątrz: kierował Kołem Polskim w rosyjskiej Dumie, przewodził akcji polskiej na Zachodzie podczas pierwszej wojny światowej, był delegatem reprezentującym odrodzoną Polskę na kończącej wojnę paryskiej konferencji pokojowej, po wojnie zaś (krótko) ministrem spraw zagranicznych w niepodległym państwie. Kiedy zaś jego wielki rywal, Józef Piłsudski, przeprowadził zbrojny zamach stanu, Dmowski potrafił odzyskać kontrolę nad własnym stronnictwem, zreorganizować je, po czym przywrócić mu zdolność do ofensywnego działania. A miał wtedy już ponad 62 lata i zrujnowane zdrowie.
Sporo jak na jedno życie. Mogłoby ono stanowić kanwę pasjonującego filmu, chociaż scenarzysta musiałby nieźle się nabiedzić, by pokazać choćby tylko najważniejsze wątki, koszty zaś przedsięwzięcia byłyby astronomiczne. Długo wyobrażałem sobie, że film taki (serial?) kiedyś w Polsce powstanie; dziś, mając na uwadze jakość produktów naszej X Muzy, aż boję się pomyśleć, jak zapewne by wyglądał… Biograf jest tu w sytuacji o tyle lepszej, że nie musi operować obrazami tych wszystkich niezwykłych miejsc i ludzi, o których wspomina. Reszta zależeć musi od Czytelnika, od jego wyobraźni i wiedzy. Jako że — dzięki inicjatywie Wydawnictwa Zysk i S-ka — na rynku czytelniczym znalazły się ostatnio także najważniejsze spośród dzieł Romana Dmowskiego, będzie miał on również możliwość bliższego zetknięcia się z osobowością i umysłowością bohatera tej książki. Jego twórczość mówi wiele i o nim samym, i drodze, którą przeszedł.
Oceniany z dzisiejszej perspektywy, Dmowski może się wydać postacią egzotyczną z uwagi na osobistą bezinteresowność w działaniach publicznych — dostrzeganą nawet przez politycznych przeciwników. Mniej sympatyczną cechą bohatera był jego stosunek do przemocy. Nie mając do niej osobistego upodobania, patrzył na świat jako pole walki, stosownie interpretując relacje między wielkimi grupami ludzkimi, a także państwami. Konflikty były dlań nie kataklizmem, ale częścią życia, formą sygnalizowania istniejących problemów, a czasami także sposobem ich rozwiązywania. Chociaż do historii przeszedł jako gabinetowy mąż stanu, statysta — w gruncie rzeczy był politykiem rewolucyjnym. Tym, czym dla marksistów była wizja rewolucji powszechnej, dla Dmowskiego była Wielka Wojna. Uważając — skądinąd słusznie — że bez globalnego konfliktu niemożliwe będzie przezwyciężenie podziału ziem polskich między troskliwie pilnujące łupu mocarstwa zaborcze, swoje rachuby na odzyskanie własnego państwa związał właśnie z wojną pomiędzy nimi. Stąd też konsekwentnie działał na rzecz jej wybuchu, uważając to za priorytet i starając się — w miarę rosnących stopniowo możliwości — usuwać z drogi przeszkody. Nie on jeden w obozie polskim myślał oraz działał w tym samym duchu, wydaje się jednak, że operował gruntowniej przemyślanymi planami działania. Kiedy upragniona przezeń wojna (przeżywamy właśnie okrągłe rocznice związanych z nią wydarzeń) w końcu wybuchła, był do niej przygotowany jak chyba nikt inny. Dążąc do wytyczonego celu, okazał się politykiem skutecznym. Ujawnione przezeń w trzecim roku wojny zamierzenia obejmowały budowę państwa niepodległego nie tylko z nazwy, mającego oparcie w rozległym terytorium, dostępie do kluczowych surowców oraz w politycznych i cywilizacyjnych związkach z Zachodem. Wizja ta tworzyła lepsze ramy dla realizacji narodowych aspiracji i dążeń niż jakikolwiek inny program realizowany w tym czasie.
Ksawery Pruszyński, wybitny dziennikarz, wiązał cechy działalności i pisarstwa Dmowskiego ze środowiskiem drobnego mieszczaństwa, z którego się wywodził, „gdzie trzeba było wyliczać i wymierzać, a nie wyczuwać intuicją, nie osądzać »na oko«”. Nie było w nim — pisał Pruszyński — nic z „impetu husarii, świetności poloneza, ale rytm powolny młota kującego granit. System pracy nie znający zrywów, ale nie uznający i opadnięć. Człowiek z takiej gliny rządzi się mózgiem nie sercem, intelektem nie intuicją, hołduje dedukcji nie indukcji, przesłankom logiki bardziej niż wynikom doświadczenia. Tacy ludzie bywają wcieleniem porządku, antytezą chaotyzmu, tacy bywają pedantami, z takich rekrutują się samoucy. Taki przestrzega pilnie przepisów lekarza i nakazów ustawy, stosuje gimnastykę szwedzką. Pnie się do góry, szczebel po szczeblu, powoli ale nieustannie. Nic nie zmarnuje, wszystko wyzyska”.
Charakteryzując w ten sposób Dmowskiego kilka tygodni po jego śmierci, związany z obozem konserwatywnym dziennikarz sugerował, że w społeczeństwie zdominowanym przez kulturę postszlachecką te właśnie cechy przesądziły o porażce Dmowskiego w konfrontacji z Józefem Piłsudskim. Skoro Polacy w swojej masie nie są ani logiczni, ani systematyczni, ani dokładni, ani pracowici, to ich liderem nie mógł zostać ktoś tak bardzo do nich niepodobny. Wywód to sugestywny i warto się nad nim zastanowić, niezależnie od wątpliwości, czy aby charakterystyka Dmowskiego była zupełnie trafna, a także od zasadniczej kwestii skuteczności Dmowskiego jako polityka: gdzie przegrał, a gdzie jednak mimo niesprawowania władzy wygrał on z Piłsudskim. Pozostawiając jako odrębne zagadnienie wpływ, jaki wywarł (i nadal wywiera) na sposób myślenia swoich rodaków, Polska lat 1918–1939 w swoim kształcie terytorialnym, jak i polityce zagranicznej była materializacją jego wizji odrodzonego państwa, nie zaś programu politycznego przypisywanego Piłsudskiemu.
Ważną kwestią postawioną przez Pruszyńskiego jest z pewnością miejsce etosu mieszczańskiego w naszej narodowej kulturze: interesujące, czy na przykład również dzisiaj właściwe temu etosowi cechy mogą przeszkodzić w drodze na szczyty władzy. Kim trzeba być, aby przewodzić ludziom? Jak buduje się autorytet? Co można ludziom przekazać z własnych zamierzeń, aby ich pociągnąć za sobą, a nie przerazić? Do kogo adresować ofertę polityczną, jak szeroko określać granice wspólnoty? Postać Dmowskiego zasługuje na to, by się z nią zapoznać nie tylko dlatego, że się dawno już temu w stopniu wybitnym przysłużył odbudowie polskiego państwa i że te jego zasługi nie zawsze są pamiętane. Ważniejsze jest, że jego życie, jak i poglądy — wyrażane często w sposób szokująco jednoznaczny — prowokują do rozmyślań nad kwestiami o trwałej aktualności i dużej wadze. Do takich m.in. należy problem relacji między polityką a moralnością. To są także pytania o powinności elit, o znaczenie poczucia odpowiedzialności w działalności publicznej, jak i wyobraźni w kreśleniu dróg stojących przez zbiorowością polityczną — narodem.
To są wreszcie pytania o polskość i Polskę: o jej miejsce na mapie naszej części świata, a także miejsce w czasie. Kim jesteśmy, dokąd zmierzamy, co uważamy za wartościowe i chcemy, by było trwałe. Portretowany jako patron Ciemnogrodu Dmowski paradoksalnie był obywatelem świata, chętnie jeżdżącym za granicę, chłonącym nowości intelektualne. Jego nacjonalizm — zgodnie z trafnym spostrzeżeniem Alvina Marcusa Fountaina II, jego amerykańskiego biografa — nie był prowincjonalny ani nie wyrastał z izolacji. Podróżując, potrafił docenić różnorodność i płodność innych kultur. Dla Dmowskiego odmienność otoczenia była źródłem bodźców, a nie lęków: potrafił patrzeć na obcy świat bez megalomanii, ale i bez kompleksów. Był Polakiem nie tylko dlatego, że się nim urodził, ale także dlatego, że — mimo problemów, jakie to rodziło — chciał nim być. Jakkolwiek Polska współczesna bardzo mało przypomina tę z czasów Dmowskiego, znaczna część pytań o jej przyszłość zachowała aktualność. Dotyczy to także rozumienia tego, co Dmowski nazywał „obowiązkami polskimi”.Kilka słów o samej książce
Do biografii Dmowskiego przymierzałem się w sumie dwa razy. Impulsem dla pierwszej z prób była kilkugodzinna rozmowa z Wojciechem Wasiutyńskim, znakomitym publicystą wywodzącym swoje korzenie z obozu narodowego. Książka ukazała się w roku 1996 nakładem Editions Spotkania. Kolejna wersja biografii, wydana cztery lata później przez wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, stanowiła ambitniejszą „przymiarkę” do tematu, o konstrukcji ściślej uwzględniającej punkty ciężkości działań Dmowskiego, opartą na obszerniejszej dokumentacji. W kontekście zastanawiająco gorących emocji, które postać Dmowskiego wciąż budzi (dość przypomnieć powtarzające się próby profanowania jego pomnika w Warszawie), a także usiłowania powoływania się nań w roli patrona w kontekstach, z którymi raczej nie chciałby mieć nic wspólnego, żałowałem bardzo, że nakład ossolińskiej biografii został wyczerpany i zawarty w niej przekaz w dyskursie publicznym już nie funkcjonuje. Dlatego — ciesząc się bardzo z możliwości ponownej edycji książki, wzbogaconej o rozmaite uzupełnienia oraz poprawki uwzględniające postęp w stanie wiedzy, w nowej, atrakcyjnej szacie graficznej — chciałbym w tym miejscu złożyć gorące podziękowania wszystkim, którzy się przyczynili do jej wydania.
Wrocław, sierpień 2015Wstęp (przedmowa do wydania pierwszego)
Obok Józefa Piłsudskiego oraz może Wincentego Witosa Roman Dmowski zaliczany jest do najwybitniejszych polityków polskich I połowy XX stulecia. W szerszej świadomości zapisał się przede wszystkim jako ideolog i pisarz polityczny; był także politycznym przywódcą, twórcą jednego z najbardziej znaczących nurtów politycznych w dziejach Polski XX stulecia oraz mężem stanu. Trudno przecenić jego zasługi dla odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 r. Mimo że nie było mu dane sprawować władzy w odrodzonym państwie, wywarł silny wpływ na sposób myślenia nie tylko swojego pokolenia, ale i kilku następnych. Do dziś silnie działa na zbiorową wyobraźnię, jedni go uwielbiają, inni widzą w nim wcielenie zła. Te emocje są silne nie tylko w Polsce — co potwierdza rangę bohatera.
Działalność Dmowskiego stanowiła swego rodzaju znak czasu, przede wszystkim z uwagi na jej związek z dokonującymi się równolegle przemianami świadomości narodowej. Na przełomie XIX i XX stulecia było to szersze zjawisko. Jak obrazowo skomentował je brytyjski historyk wojen, Michael Howard, w dziele Wojna w dziejach Europy, znanym także w Polsce dzięki ossolińskiej oficynie — „ naród stał się źródłem powszechnej lojalności w czasie, gdy moc zorganizowanej religii zdawała się zanikać. Dostarczył on celu, kolorytu, ekscytacji i poczucia godności ludziom, którzy wyrośli już z wieku cudów, a jeszcze nie wkroczyli w epokę gwiazd muzyki popularnej”. Z rozwojem poczucia przynależności łączyło się powstanie kierunków nadających żywiołowo przejawianym dążeniom formę zwartego systemu. Oceny tych zjawisk budziły i nadal budzą silne kontrowersje, chociaż stanowiły one jeden z ważniejszych przejawów demokratyzacji społeczeństw europejskich.
Niniejsza praca stanowi drugą „przymiarkę” do tematu, podjętego w książce wydanej w 1996 r. przez Editions Spotkania — napisaną z wyzyskaniem szerszego zaplecza dokumentacyjnego, o zmienionych proporcjach, w pełniejszym stopniu uwzględniających to, co wyznaczało punkty ciężkości działań Romana Dmowskiego.Rodzina Dmowskich
W gruncie rzeczy niewiele wiemy o środowisku rodzinnym Dmowskiego. Najważniejsze informacje pochodziły bowiem od niego samego, ze wspomnień snutych po latach, odnotowywanych przez rozmówców. Jak informował, osiadła od przełomu XVIII i XIX stulecia na przedmieściach Warszawy, rodzina Dmowskich wywodziła swoje korzenie od drobnej szlachty podlaskiej. Pradziad Dmowskiego miał nosić imię Erazm; więcej wiadomo o jego dziadku, Kazimierzu Dmowskim. Był on malowniczą postacią. Zamieszkał pod Warszawą i został wójtem gminy Kamion (późniejszy Kamionek), materialną zaś stabilizację zapewniło mu zarówno wzięcie w dzierżawę pięciofolwarkowego majątku Wólka Wybranowska pod Okuniewem, jak i ożenek z Marianną Barankiewiczówną, córką wileńskiego mieszczanina, dzierżawcy żup solnych. W obliczu burzliwych wydarzeń stabilizacja ta okazała się krucha. Dzierżawiony majątek przetrwał jakoś powstanie kościuszkowskie (w którym Kazimierz wziął udział), upadek państwa, rządy pruskie, później zaś czasy Księstwa Warszawskiego — katastrofą okazał się jednak przemarsz wojsk napoleońskich, ciągnących na Rosję i zaopatrujących się po drodze w prowiant. Resztę majątku pochłonął proces o spadek po teściu, zawzięcie prowadzony przez Kazimierza niemal do śmierci i zakończony ostatecznie przegraną. Umierając w roku 1827, pozostawił żonę z pięciorgiem dzieci praktycznie bez środków do życia — jeśli nie liczyć kawałka gruntu i domku, spalonego niespełna cztery lata później podczas bitwy grochowskiej. Ciężar utrzymania rodziny spoczął na czternastoletnim w chwili śmierci ojca Walentym. Musiał on utrzymać matkę i siostry z własnych zarobków. Pracując początkowo jako robotnik, potem drobny przedsiębiorca brukarski, z czasem osiągnął względną stabilizację materialną: w poszukiwaniu dodatkowych dochodów, wziął w dzierżawę jeziora gocławskie i skaryszewskie, po latach zaś nabył dom na Pradze. Oznaczało to znaczący awans w społecznej hierarchii oraz nagrodę za pracowitość i zapobiegliwość.
W 1856 r. Walenty Dmowski pojął za żonę Józefę Lenarską. Była od niego o prawie dwadzieścia lat młodsza, ale różnicę wieku w znacznej mierze niwelowała podobna mentalność oraz podobne doświadczenia życiowe. Po śmierci ojca — jako najstarsza z rodzeństwa — musiała przejąć obowiązki utrzymania rodziny. Miała wówczas zaledwie 12 lat i aż do zamążpójścia zarabiała na życie szyciem rękawiczek. Surowość obyczajów, w połączeniu z wykształconą w walce z nędzą bezwzględnością, prowadziły do zachowań, które — chociaż na swój sposób racjonalne — dzisiaj mogą szokować. Walenty Dmowski, zagrożony amputacją nogi, nie chcąc stać się ciężarem dla rodziny, nie zgodził się na operację. Po kilkumiesięcznej chorobie, mając 70 lat, umarł na zakażenie krwi. Wcześniej podobny los spotkał jedno z jego dzieci — tym razem przeciw operacji zaprotestowała matka, uważając, że „lepsza śmierć niż kalectwo”¹. Dzieci nie rozpieszczano, chociaż troszczono się o ich przyszłość. Przede wszystkim Dmowscy starali się upodobnić swoje potomstwo do siebie pod względem poczucia odpowiedzialności i dyscypliny, nierzadko sięgając i do kar cielesnych. Równolegle jednak starali się, kosztem dużych wyrzeczeń, umożliwić im zdobycie wykształcenia, pozwalającego na awans życiowy.
Dmowscy mieli w sumie siedmioro dzieci. Dwoje, córka i syn, zmarło we wczesnym dzieciństwie; spośród pozostałej piątki obie córki, zarażone gruźlicą, też nie żyły długo. Urodzona w 1866 r. Maria umarła, mając 18 lat, młodsza od niej o trzy lata Jadwiga przeżyła 27 lat. Lepszym zdrowiem cieszyła się trójka synów. Dwaj starsi, Julian i Wacław, zostali oddani przez ojca do nauki zawodu, po tym jak (w klasie trzeciej gimnazjum) oznajmili mu, że dalej uczyć się już nie chcą. Ich losy potoczyły się różnie. Najstarszy syn, Julian, pracował w biurze kolei warszawsko-terespolskiej. Po latach próbował uzupełniać braki formalnej edukacji samouctwem: sporo, chociaż chaotycznie czytając, dzielił czas między filozofię, fizykę i mechanikę, próby twórczości malarskiej i marzenia o wynalazkach. Uważany za dziwaka, zmarł przedwcześnie w 1918 r. Spośród trójki synów najdłużej żył Wacław — urodzony w 1858 r., zmarł w 1936. Też pracował na kolei, jako maszynista.
Roman, urodzony 9 sierpnia 1864 r., był trzecim z kolei synem Walentego i Józefy Dmowskich. We wczesnym dzieciństwie wątły i chorowity, z czasem nabrał sił, bawiąc się z innymi dziećmi nad Wisłą. Umysłowo rozwijał się szybko. Jak utrzymywał po latach, czytać nauczył się sam, mając 5 lat; do książek zaś zdradzał taki zapał, że ojciec, w obawie o jego zdrowie, wypędzał go na dwór. Gorzej szło mu w szkole, zwłaszcza średniej, i właściwie niewiele brakowało, by edukacja szkolna Romana zakończyła się podobnie jak jego starszych braci. W gimnazjum powtarzał klasę drugą, trzecią i czwartą. „Łobuzowałem się”, mówił po latach o tym epizodzie swojego życia. Z tego, co wiadomo o domu Dmowskich, nie wynika, żeby mógł stamtąd wynieść głębsze zainteresowania umysłowe, co mogło nie być bez znaczenia. Przy braku motywacji do nauki ani perswazja, ani kary cielesne aplikowane przez ojca nie były w stanie wiele zmienić. Trzeba wreszcie pamiętać, że szkoła była rosyjska. W pozostawionych w rękopisie notatkach Ignacego Chrzanowskiego znajduje się opis kilku charakterystycznych epizodów, m.in. starcia z nauczycielem, któremu Roman naraził się, mówiąc, że szkoła leży w Polsce, oraz opis męki, jaką było dlań pisanie rosyjskich wypracowań: „był wypadek, kiedy zasiadł w domu do pisania o 10 wieczorem i zasnął przy stole z piórem w ręku, nie napisawszy ani słowa”².
Edukacja Dmowskich przypadła na czas forsownej rusyfikacji szkolnictwa w Królestwie. Jedynie w szkółce elementarnej na Pradze, gdzie w 1871 r. Roman rozpoczął naukę, była ona jeszcze prowadzona po polsku; z językiem rosyjskim jako wykładowym zetknął się już po roku, gdy przeniesiono go do trzyklasowej szkoły miejskiej na rogu ulic Bednarskiej i Dobrej. Tak naprawdę jednak presję rusyfikacyjną odczuł dopiero w szkole średniej. Przejawiała się ona nie tylko we wprowadzeniu języka rosyjskiego jako wykładowego, ale także rzutowała na cały system wychowawczy szkoły, stanowiący produkt samowładnie rządzonego państwa. Z wielu wspomnień, zgodnych w swej ogólnej wymowie, wyłania się obraz instytucji skrajnie autorytarnej i represyjnej, poddającej swych wychowanków inwigilacji, niszczącej naturalne więzi³ — i między uczniami, i ze starszym pokoleniem — obrażającej uczucia młodzieży, krzewiącej donosicielstwo i konformizm. „Co się nie nagnie — napisał później Dmowski — to szkoła złamie, bo siła jej i panowanie nad wychowańcami jest nieograniczone”⁴.
Presję szkoły szczególnie dotkliwie odczuwała młodzież pochodząca ze środowisk gorzej sytuowanych, dla której poważnym problemem były już wydatki związane z koniecznością powtarzania roku, ewentualne zaś usunięcie ze szkoły i „wilczy bilet” w ogóle przekreślały szanse dalszej edukacji. Zgodnie z informacją pochodzącą z cytowanej broszury Dmowskiego, w 1889 r. w III Gimnazjum w Warszawie (tym samym, które ukończył zaledwie trzy lata wcześniej) jedynie czterech uczniów uzyskało matury — około 3% rocznika, który osiem lat wcześniej rozpoczął w niej naukę. Rygorystyczna surowość pedagogów miała różne źródła. Korespondowała z polityką oświatową ultrakonserwatywnego państwa, kierującą się przeciw aspiracjom młodzieży pochodzącej spoza kręgu tradycyjnych elit — chociaż akurat w zachodnich guberniach cesarstwa społeczne ostrze polityki szkolnej tonowała traktowana priorytetowo walka z polskością. W sytuacji, gdy — jak w Gimnazjum III — znaczną część kadry nauczającej stanowili jeszcze Polacy⁵, dbałość o wysoki poziom szkoły stanowić mogła dla nich rodzaj alibi wobec władz szkolnych. Podawana w sposób pamięciowy, powiązana ściśle z wynaradawianiem i polityczną indoktrynacją, wiedza przedstawiała się w oczach młodzieży mało zachęcająco; zamiłowanie nią mogło pojawić się dopiero z czasem, w miarę wykształcania się motywacji właściwych ludziom dojrzałym.
Tak właśnie rzeczy się miały w przypadku Romana Dmowskiego. Zgodnie z sugestią jego biografa, Romana Wapińskiego, poprawa wyników w nauce mogła się wiązać z początkami aktywności narodowej Dmowskiego. On sam w późniejszych wspomnieniach wiązał przełom w swoim życiu z rozmową z ojcem, kiedy uświadomił sobie współodpowiedzialność za własne losy. Miał wówczas szesnaście lat i zrobiło mu się szkoda czasu, który niepotrzebnie stracił. Począwszy od klasy piątej nie miał już kłopotów z nauką, zyskując opinię ucznia nie tylko bardzo zdolnego, ale i pracowitego. Wyróżniał się w języku polskim, pasjonowała go łacina. Jego szkolny kolega, Stanisław Czekanowski, odnotował w swoich wspomnieniach łatwość, z jaką Roman przyswajał sobie języki obce, jego znakomitą pamięć oraz ostry język. Zainteresowania umysłowe Romana kształtował, podobnie jak u całego jego pokolenia, pozytywizm⁶. Studiowano dzieła Herberta Spencera, Historię cywilizacji w Anglii Henry’ego Thomasa Buckle’a, Dzieje rozwoju umysłowego Europy Johna Williama Drapera i wielu innych modnych wówczas autorów; czytano warszawski „Przegląd Tygodniowy” oraz „Prawdę”. Zaspokojenie rozbudzonych potrzeb intelektualnych nie było możliwe w ramach szkoły — nie zezwalającej na korzystanie z książek spoza wąskiego spisu lektur — co, w połączeniu z duchem buntu właściwym młodemu wiekowi, sprzyjało tworzeniu się konspiracyjnych kółek, początkowo głównie samokształceniowych, z czasem coraz wyraźniej się upolityczniających.
Konspiracyjne kółka były formą ucieczki od dusznej atmosfery szkoły. Powstawały w owym czasie w wielu szkołach. Zetknął się z nimi w gimnazjum w Kielcach Stefan Żeromski, uwieczniając je w Syzyfowych pracach. Na gruncie wileńskim w podobnej inicjatywie uczestniczył Józef Piłsudski. Kółko, które Dmowski (wraz z Władysławem Korotyńskim) założył w Gimnazjum III, nosiło nazwę „Strażnicy”, i podobnie jak inne poświęcone było głównie pogłębianiu wiedzy w zakresie ojczystej literatury, geografii oraz historii (zwłaszcza porozbiorowej). Dmowski pasjonował się polską poezją romantyczną. Przez pewien czas nosił się też z myślą napisania popularnej historii Polski. Ciekawość krajobrazów, a w większym chyba stopniu ludzi, pchnęła go kilka lat później ku wędrówkom po kraju, odbywanym w czasie wakacji, w koleżeńskim gronie, różnymi środkami lokomocji, najczęściej pieszo. Był duszą tych przedsięwzięć. Zachowane świadectwa pamiętnikarskie kreślą jego obraz jako znakomitego kompana, pełnego fantazji i tryskającego poczuciem humoru.
W przypadku tak młodych ludzi mówienie o poglądach politycznych trąci przesadą, można wszakże próbować ustalić, ku czemu się skłaniali, co wynieśli z domu. Informacje, jakie się zachowały, obciążone są podobnymi mankamentami, jak i nasza wiedza o rodzinnym środowisku Dmowskiego, tzn. pochodzą bądź od niego samego, zapisywane z pietyzmem przez bliskich mu ludzi, którym w różnym czasie opowiadał rozmaite epizody z lat swojej młodości i dziejów własnej rodziny, bądź z pamiętników pisanych po latach — gdy pozycja Dmowskiego jako polityka była już ustalona. Można wątpić, czy pozostało to bez wpływu na ścisłość przekazów. W świetle większości z nich Dmowski jawi się jako człowiek o poglądach wcześnie uformowanych i zachowanych do końca życia bez większych zmian. O ich kształcie zadecydować miało przede wszystkim środowisko domowe oraz małomiasteczkowe otoczenie rodzinnego Kamionka, wówczas dalekiego przedmieścia Warszawy. Taki obraz przekazują biografie powstające w kręgu ideowego oddziaływania obozu narodowego; podobny spotykamy w zacytowanym w przedmowie sugestywnym artykule Ksawerego Pruszyńskiego, opublikowanym w „Wiadomościach Literackich”⁷. Pasuje doń prawie wszystko, poczynając od konserwatywnych poglądów na obyczajowość i sposób bycia, poprzez wcześnie ujawniony niechętny stosunek do Żydów, aż po późniejszą orientację antyniemiecką. Jeśli uznać za ścisłą relację zapisaną przez Marię Niklewiczową, ojciec Romana Dmowskiego głęboko przeżył klęskę Francji w wojnie z Prusami w 1870 r., syn zaś, rzecz jasna, podzielać miał te emocje. Odnotujmy jednak, że są również elementy, które do tego obrazu nie pasują. Chłodny religijnie, pod wpływem pozytywizmu Dmowski oddalił się od atmosfery swego domu. Niektóre relacje odnotowywały jego dążenie do kontaktu z ludźmi reprezentującymi odmienne doświadczenia życiowe i odmienną mentalność. Chociaż niewątpliwie silnie związany z macierzystym środowiskiem, czy mógł identyfikować się z nim w pełni, bez względu na rozszerzające się horyzonty życiowe? I wreszcie, co najważniejsze, niechęć do Rosji była u Dmowskiego o wiele silniejsza niż do Niemiec.
Śmierć Walentego Dmowskiego (1 stycznia 1884 r.) zachwiała względną stabilizacją materialną, którą rodzinie Dmowskich udało się osiągnąć. Kilka miesięcy później zmarła starsza z sióstr Romana, Maria. Choroba najstarszego brata oraz młodszej siostry postawiły go w obliczu kolejnych obowiązków. Nowa sytuacja wymagała od Dmowskiego dużej odporności psychicznej, wytrwałości i żelaznego zdrowia. Był wówczas w szóstej klasie i musiał dorabiać korepetycjami, pochłaniającymi cztery godziny wieczorne. Znamienne przecież, że nie ucierpiały na tym ani wyniki w nauce, ani aktywność społeczna. Prócz kontynuowania działań w obrębie „Strażnicy”, Dmowski rozpoczął pracę w czytelni bezpłatnej na Pradze, jednej z założonych przez Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności.
1. M. Kułakowski , Roman Dmowski w świetle listów i wspomnień, t. I, Londyn 1968, s. 118.
2. Notatki Ignacego Chrzanowskiego do biografii R. Dmowskiego. Ze zbioru rodziny Niklewiczów, udostępnione mi przez prof. Marka Czaplińskiego, k. 15–22.
3. „Miłuj bliźniego swego donosząc na niego ” — jak podsumował szkolny system wychowawczy Dmowski (ibid., s. 33).
4. R. Skrzycki , Ze studiów nad szkołą rosyjską w Polsce, Lwów 1900, s. 32.
5. Polski słownik biograficzny, t. V, Kraków 1939–1946, s. 213.
6. R. Wapiński, Roman Dmowski, Lublin 1989, s. 20–21.
7. Patrz: A. Micewski, Roman Dmowski, Warszawa 1971, s. 21, 23–24.Czasy „Zetu”
W 1886 r. Dmowski uzyskał maturę oraz rozpoczął studia na Wydziale Fizyczno-Matematycznym (sekcja nauk przyrodniczych) Uniwersytetu Warszawskiego. Motywów wyboru kierunku możemy się jedynie domyślać. Po latach utrzymywał, że pociągało go prawo, uszanował jednak opinię ojca, który prawników uważał za krętaczy i nie chciał, żeby mu się syn zdemoralizował. Inne motywacje sugerują jego biografowie. Roman Wapiński zwrócił uwagę, że na uczelni, silnie wówczas zaangażowanej w politykę rusyfikacyjną, był to kierunek politycznie neutralny. Natomiast zdaniem Ignacego Chrzanowskiego o wyborze przez Dmowskiego biologii przesądzić miało, że uważał ją za niezbędny element ogólnego wykształcenia. Przebieg studiów nie świadczyłby o ich niezgodności z zainteresowaniami. Nauka szła Dmowskiemu z wyraźną łatwością, mimo że obrany przezeń kierunek uchodził za jeden z najtrudniejszych, a i doskwierające kłopoty materialne na pewno nie ułatwiały skupiania się na należytym przygotowaniu do zajęć. W 1888 r. musiał się starać o zezwolenie rektora na udzielanie lekcji prywatnych. Potrafił jednak jakoś wszystko z sobą pogodzić, znajdując czas także na samodzielną lekturę i na pracę społeczną, która go pochłaniała w rosnącym stopniu. Mógł też sobie pozwolić na letnie wakacyjne wyprawy po kraju.
Studia Dmowskiego przypadły na okres ożywienia politycznego, związanego zarówno z przeobrażeniami generacyjnymi, jak i przeżywaniem się apolitycznej formuły pozytywizmu. Starsze pokolenie, które przeżyło klęskę powstania styczniowego bądź dorastało w jej cieniu, widziało ostro negatywy poczynań sprowadzających represje i ucisk. Młodsi mogli jednak ocenić także bilans popowstaniowej uległości. Zaostrzenie kursu, związane z objęciem urzędowania w Warszawie przez generała-gubernatora Iosifa W. Hurkę, przyszło dwadzieścia lat po powstaniu i już nie mogło być tłumaczone odwetem. W warunkach przedłużającego się stanu wojennego, szalejącej cenzury, represyjnego prawa, możliwości zalecanej przez pozytywistów pracy „u podstaw” przedstawiały się iluzorycznie.
Wszystko to sprzyjało odrodzeniu się nastrojów buntu. W zmienionej atmosferze ponownie dochodzili do głosu epigoni powstania 1863 r. Znakiem czasu był rezonans, jaki obudziła wydana w Paryżu w 1887 r. broszura Zygmunta Miłkowskiego (bardziej znanego pod swoim literackim pseudonimem Teodora Tomasza Jeża) pt. Rzecz o obronie czynnej i skarbie narodowym. Jej autor nawoływał do gromadzenia środków na przygotowywanie kolejnego powstania. Jeszcze kilka lat wcześniej podobny apel wywołałby co najwyżej wzruszenie ramion. Tym razem jednak zaowocował konkretną inicjatywą polityczną w postaci założonej w 1887 r. w Hilfikonie (w Szwajcarii, koło Zurychu) Ligi Polskiej — tajnej organizacji niepodległościowej, w założeniu jednolitej, działającej we wszystkich trzech zaborach. Miłkowski, będący inicjatorem całej akcji, już w pierwszym roku działalności mógł sobie gratulować poważnego sukcesu, jakim było nawiązanie kontaktów z założonym w Warszawie przez Zygmunta Balickiego tajnym Związkiem Młodzieży Polskiej, bardziej znanym potem pod nazwą „Zetu”.
Trzeba jednak zaznaczyć, że nastroje buntu kierowały się nie tylko przeciw zaborcy. Nie oszczędzały często także tego, co stanowiło dziedzictwo przeszłości, przede wszystkim dominacji ziemian oraz elitarności kultury. Oczywiście, te nastroje mogły zyskiwać rozmaity wyraz polityczny. Żywo odczuwane bolączki skłaniały do protestu, program naprawy — wcześniej zaś diagnoza — zależał już od politycznej ideologii. Pozytywizm przestał wystarczać także dlatego, że w latach osiemdziesiątych wyzbywał się ducha buntu, dryfując w kierunku trójlojalizmu i akceptacji społecznego status quo. Ilustracją tych procesów było w 1882 r. uzyskanie przez Erazma Piltza koncesji na wydawanie w Petersburgu polskiego tygodnika — „Kraju”. Stał się on wkrótce ośrodkiem konsolidacji obozu zachowawczego i ugodowego. Pojmowany tradycyjnie patriotyzm, bądź żyjący martyrologiczną przeszłością, bądź zredukowany do roli odświętnego gestu, także nie dostarczał motywacji do działania, odpowiadającej nowym czasom. W tej sytuacji po „rząd dusz” w środowisku „niepokornych” sięgał marksowski socjalizm. Miał wiele atutów. Jednym z nich była doktryna, skonstruowana z naukową precyzją, nie tylko wiążąca w spójną całość wszelkie zjawiska w społeczeństwie i w przyrodzie, ale i umożliwiająca zajęcie wobec nich jednoznacznego stanowiska. Wizja całkowitej przebudowy porządku społecznego kusiła zapowiedzią likwidacji wszelkiego ucisku, także narodowego. Reprezentujące pozytywistycznie pojmowany „postęp” redakcje warszawskich gazet, w imię tolerancji, a być może także w intencji swoistego „oswojenia” marksizmu¹, chętnie udzielały miejsca popularyzatorom nowych koncepcji. Również cenzura rosyjska, zaabsorbowana tropieniem treści narodowych, nie wykazywała tu zwykłej wnikliwości i czujności.
Wpływ socjalistów zaznaczył się również w kręgu „Zetu”, w takich formach i takiej sile, że wywoływało to irytację także ludzi o poglądach skądinąd radykalnych. Stefan Żeromski w swoim dzienniku skarżył się w październiku 1887 r. na szczupłość garstki „ rzeczywistej Polski, czczącej naród i idee Ojczyzny ” — ginącej w morzu organiczników, anarchistów, panslawistów (!), a przede wszystkim socjalistów². Opinia Dmowskiego była zbieżna. Po latach, wspominając czasy „Zetu”, podkreślał, że socjaliści w jego obrębie stanowili grupę najbardziej wyrazistą, wnosząc doń, prócz fanatyzmu marksowskiego „ wstręt do tradycji polskiej, potępianie wszystkiego co polskie (łącznie z powstaniem), wreszcie rewolucyjne rusofilstwo, które się wyrażało w uwielbieniu dla literatury rosyjskiej ; wczytaniu wyłącznie po rosyjsku, nawet w śpiewaniu na zebraniach pieśni wyłącznie rosyjskich ”³.
Nie jest istotne w tym miejscu, czy Dmowski przekazywał swoje wrażenia ściśle, czy przesadzał. Odnotowane przez niego zachowania uderzały bowiem w jego czuły punkt. Bariery dzielącej go od socjalistów nie tworzył ani stosunek do kwestii społecznej — około 1890 r. Dmowski podjął współpracę z tygodnikiem „Głos”, uważanym przez opinię konserwatywną za organ skrajnie radykalny — ani nawet stosunek do tradycji narodowej, której sam też nie idealizował. Brzydził się jednak tym, co jego antagoniści nazywali „internacjonalizmem proletariackim”, a co się kłóciło nie tylko z jego pojmowaniem obowiązków społecznych, ale wręcz poczuciem przyzwoitości i smaku.
Współpraca z „Głosem”, powstałym jesienią 1886 r., oznaczała dla Dmowskiego wejście w obręb prężnego środowiska, o dużym wpływie na cały krąg „niepokornych”. Stanisław Grabski, w czasach „Głosu” jeszcze socjalista, podkreślał w swoich wspomnieniach atrakcyjność stworzonej przez redakcję platformy dyskusyjnej — otwartej, dalekiej od ideologicznych szablonów. „Było wśród ówczesnych współpracowników »Głosu« kilka ustalonych tez, a więc że praca organiczna sama przez się nie doprowadzi nas do wyzwolenia spod rządów państw zaborczych, że zgubna jest wszelka polityka ugodowa, zarówno propagowana przez wydawany w Petersburgu tygodnik »Kraj« , jak i prowadzona w zaborze pruskim przez jednego z najwybitniejszych w owym czasie parlamentarzystów polskich, Kościelskiego, a w zaborze austriackim przez konserwatystów krakowskich, tzw. stańczyków; że nieodzownym warunkiem skutecznej walki o wyzwolenie Ojczyzny jest pozyskanie dla niej mas ludowych, szczególnie włościańskich. Poza tym jednak w redakcji »Głosu« ścierały się rozmaite poglądy: Bohusza, szukającego wraz z Hłaską syntezy patriotyzmu z socjalizmem, Więckowskiego i Herynga — bardziej społeczno-radykalne, Popławskiego — narodowo-ludowe, różne zarówno od socjalizmu, jak i zachowawczego patriotyzmu. Byli to wszystko ludzie nieprzeciętni”⁴. Atutem pisma była i atmosfera, która — głównie za sprawą Jana Ludwika Popławskiego — wytworzyła się wokół zespołu redakcyjnego. Socjalista „międzynarodowy”, Ludwik Krzywicki, po latach uszczypliwie komentował przyciąganie przez zespół do współpracy rozmaitych politycznie surowych (ale „z przesądami”) ludzi z prowincji, pozyskanych zarówno okazaniem zaufania, jak i widoczną troską o sprawy publiczne, traktowanych bez zbędnej emfazy. „Ale — konstatował z nutką mimowolnego podziwu — wszystko przychodziło samo z siebie, bez dyskusji, bez polowania na zwierzynę ludzką. Ktoś znalazł się u stołu z kruszonem, wzruszony tym zaszczytem przysłuchiwał się rozmowom o różnych zdarzeniach, od czasu do czasu śmiał się z jakiegoś dowcipu i smakował w anegdocie, w pikantnej atmosferze, wolnej przecież od podglądania kobietom pod spódnicę , lecz podszytej dążnościami politycznymi. I koniec na tym! O przekonaniach, o konieczności jakiejś akcji ani słowem nie napomykano. Ale gość wychodził już dotknięty tym obcowaniem z jakąś ideą dlań jeszcze nie określoną, lecz sympatyczną — był niewyrobionym, ale pozyskanym członkiem wzrastającego zastępu ludowcowego i sam nie uświadamiał sobie, jak z biegiem czasu uczestniczył w zbiorowym pochodzie wszystkich ku przyszłej endecji”⁵.
Dmowski włączał się do tego „pochodu” jako osoba o ustalonej pozycji w podziemiu: rok wcześniej, w 1889, został „bratem zetowym” (co w trójstopniowej strukturze organizacyjnej „Zetu” oznaczało najwyższy stopień wtajemniczenia) oraz przyjęto go do Ligi Polskiej. Początki jego kariery politycznej przypadły na pogłębiający się rozłam w środowisku niepokornych, związany z rywalizacją między socjalistami a „patriotnikami”, jak ich uszczypliwie nazywano. Ci pierwsi dość długo wydawali się silniejsi; oni właśnie, zgodnie z ustaleniami Teresy Kulak, oddali pierwsze salwy w ideowej konfrontacji. Taki charakter miała seria artykułów zamieszczanych w „Prawdzie” przez Ludwika Krzywickiego, a kierowanych przeciw „złudzeniom demokratycznym” „Głosu”⁶. Dmowski związał się z „Głosem” akurat wtedy, gdy pismo zostało zaatakowane przez socjalistów, z zachowanych zaś wspomnień wynika, że spośród redakcyjnego grona najłatwiej przyszło mu znaleźć wspólny język z Janem Ludwikiem Popławskim, starszym od niego o dziesięć lat byłym zesłańcem, przedtem zaś uczestnikiem niepodległościowej konspiracji lat siedemdziesiątych.
Z socjalistami starł się Dmowski wówczas także i w „Zecie”, w okolicznościach bardzo szczególnych, udaremniając rozruchy na Uniwersytecie Warszawskim. W opinii socjalistów stanowić one miały ogniwo szerszego ruchu, zapoczątkowanego protestami, których terenem były wcześniej uczelnie rosyjskie; zdaniem Dmowskiego odruchy solidarnościowe były w istniejącej sytuacji niewskazane — przeciwnie, należało skorzystać z okazji do zaznaczenia odrębności ruchu polskiego⁷. Budząca oburzenie socjalistów argumentacja Dmowskiego zdołała jednak zyskać uznanie większości angażującej się politycznie młodzieży polskiej, i to na długo. Przyjęto zasadę odrębności ruchu polskiego: w końcu stulecia udało się młodzieży narodowej przeforsować swoje stanowisko w sprawie utworzenia koleżeńskiego sądu ogólnouniwersyteckiego, przyjmując, że w jego skład wchodzić mogą jedynie studenci-Polacy; podjęte zaś przez socjalistów w latach 1899 i 1901 próby rozruchów solidarnościowych wobec wystąpień na uczelniach rosyjskich zostały (podobnie jak w 1890 r.) zbojkotowane przez większość młodzieży. Skutki rozdziału, który wówczas nastąpił, okazały się więc trwałe, a początkowa przewaga socjalistów w ruchu nielegalnym szybko stopniała na rzecz młodzieży narodowej⁸. Był to proces w znacznej mierze żywiołowy i przesadą byłoby sprowadzać go do działalności Dmowskiego; także i wśród młodzieży studiującej na Uniwersytecie Warszawskim jego skutki ujawniły się w pełni dopiero kilka lat po zakończeniu studiów przez Dmowskiego. Ale nie można nie doceniać jego energii i determinacji. Można powiedzieć, że popchnął swoich kolegów w kierunku, z którego już nie zeszli.
Istotą podjętych przez Dmowskiego działań było akcentowanie odrębności ruchu polskiego, podkreślanie nienormalności sytuacji, w której znalazły się ziemie polskie, a także dążenie do pogłębienia podziałów dzielących społeczeństwo polskie od rosyjskiego. Tam, gdzie zdążyły się już wytworzyć pewne więzy, należało je przeciąć. Łączyło się z tym piętnowanie wszelkich przejawów zbliżenia i współpracy, także na tle kulturalnym, a nawet ściśle prywatnym. Nie przypadkiem serię inaugurowanych przez Dmowskiego, a kontynuowanych przez „Zet” i Ligę manifestacji narodowych otworzył bojkot rosyjskiego teatru. Był to marzec 1891 r.: mniej więcej w tym samym czasie obiegł Warszawę satyryczny wierszyk, ułożony przez Dmowskiego z okazji jakiegoś arystokratycznego ślubu, na który byli zaproszeni także goście rosyjscy. Wiersz kończył się strofami:
Każdy młody czy też stary
Bawił się jak ryba w wodzie,
I moskiewsko-polskie pary
Szły w tan przy najlepszej zgodzie.
O sielance takiej boskiej
W żadnym domu nie ma mowy,
Chyba że u Ślimakowskiej
Przy ulicy Towarowej.
Pod podanym adresem mieścił się dom publiczny. Niewinny z pozoru żart Dmowskiego w rzeczywistości stanowił formę nacisku; bardziej zdecydowane środki towarzyszyły obchodom żałoby narodowej, ogłoszonej w końcu 1891 r. W kilku domach, które lekceważąc apele, hucznie bawiły się w karnawale, wybite zostały szyby… Opinia ugodowa z oburzeniem użalała się na „terror”⁹ — z perspektywy doświadczeń ruchów wyzwoleńczych naszego stulecia dążenie do dyscyplinowania własnej społeczności narodowej wydaje się jednak dość naturalne, a i akcentowanie drastyczności poczynań Ligi trąci przesadą.
Całość tych poczynań kierowała się przeciw Rosji. Na inne konflikty patrzył Dmowski przez pryzmat sporu polsko-rosyjskiego. W świetle jednej z relacji odmówić miał wprawdzie, mimo nalegań, wygłoszenia w imieniu „Zetu” powitania jako sprzymierzeńca ruchu ukraińskiego¹⁰ — kilka lat później przecież firmował odezwę podobnej treści¹¹. Ta prawidłowość odnosiła się i do jego stosunku do Żydów: z dostępnych świadectw nie wynika, by na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych eksponował kwestię żydowską. Jest to tym bardziej godne uwagi, że właśnie wtedy doszło do jej wydatnego zaostrzenia. Decyzja cara Aleksandra III, ograniczająca prawo osiedlania się Żydów do piętnastu zachodnich guberni państwa, spowodowała napływ Żydów rosyjskich na ziemie polskie, co stanowiło moment zwrotny dla polskiej opinii publicznej — budząc zaniepokojenie także i jej lewicowej części. Niepodejrzany o antysemityzm L. Krzywicki, przebywając w Wilnie na własnej skórze odczuł przejawy rosyjskiego patriotyzmu tamtejszych Żydów. Gdy wszedł do księgarni i odezwał się po polsku, nie został obsłużony. Podobne wrażenia odnotowywał Stanisław Wojciechowski¹². Nasilenie się wypowiedzi o charakterze antyżydowskim na łamach „Głosu” — bardzo wyraźne na przykład w publicystyce Popławskiego — było częścią ogólniejszej atmosfery, gdy rozwiewały się pozytywistyczne złudzenia co do możliwości asymilacji oraz wiara w możliwość wspólnego frontu przeciw zaborcy. Z tego, co wiemy o środowisku domowym Dmowskiego i jego nastawieniu, ujawnianym także w szkole, nie mamy powodów sądzić, że nie podzielał opinii ujawnianych wówczas w „Głosie”, a bulwersujących środowiska „niepokornych”. Nie zaakcentował przecież swojej obecności w toczonej przez „Głos” kampanii¹³.
Podejmując na terenie „Zetu” walkę z socjalistami, Dmowski okazał determinację, konsekwencję i charakterystyczną dla siebie umiejętność występowania wbrew dominującym nastrojom. Rzucona przez socjalistów myśl wsparcia akcji protestacyjnej uczelni rosyjskich cieszyła się szerokim odzewem. Dmowski nie próbował tuszować swojej niechęci taktycznymi unikami. Podczas decydującej rozgrywki, licząc się z tym, że ma przeciw sobie większość sali, powiedział swoje, usiadł i czekał, czy go wyrzucą za drzwi. Był wówczas chory, na zebranie przyszedł z wysoką gorączką. Wygrał jednak, a wybrany na przewodniczącego zebrania nie omieszkał dopilnować usunięcia swoich oponentów z organizacji¹⁴. Rozruchom „międzynarodowym” przeciwstawił „narodowe”, inicjując serię manifestacji publicznych. Andrzej Micewski akcentuje instrumentalny, konkurencyjny wobec akcji inicjowanych przez socjalistów, aspekt tych wystąpień¹⁵. Motyw ów, chociaż zapewne istotny, nie decydował jednak; ważniejsza była walka z nastrojami rezygnacji, zniechęcenia, atmosferą paraliżującego strachu.
Opis demonstracji — spośród których najbardziej spektakularną (i ostatnią) była, odbyta w kwietniu 1894 r., słynna manifestacja ku czci Jana Kilińskiego¹⁶, zakończona serią aresztowań i zamknięciem „Głosu” — stanowiłby odrębne zagadnienie. Dmowski, poza sygnalizowanymi imprezami o charakterze bojkotowym, zaangażował się w obchody rocznicy Konstytucji 3 Maja, biorąc udział w przygotowaniu stosownej odezwy i uczestnicząc w pochodzie. Uniknąwszy szczęśliwie aresztowania, mógł finalizować formalności związane z ukończeniem studiów. Po zdaniu końcowych egzaminów oraz złożeniu pracy pt. Przyczynek do morfologii wymoczków włoskowatych (cilia), 10 maja 1891 r. uzyskał stosowny dyplom, wraz z tytułem „kandydata nauk przyrodniczych” (odpowiadającym doktoratowi). O przyjęciu rozprawy, mimo protestów rusycysty (pracę, napisaną w „języku państwowym”, Dmowski złośliwie naszpikował rażącymi polonizmami), zadecydowały bardzo pochlebne oceny specjalistów. Opiekun naukowy Dmowskiego, prof. August Wrześniowski, zachęcał go gorąco do habilitacji na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pomógł też w uzyskaniu zapomogi z Kasy im. Mianowskiego, co miało umożliwić Dmowskiemu dalsze studia w Paryżu.
Po odebraniu dyplomu Dmowski udał się, jak co roku, w szerszym gronie na wakacje, tym razem zatrzymując się u rodziny swego kolegi Wacława Naake-Nakęskiego w Ojcowie. Jesienią, wykorzystując przyznane stypendium, wyjechał „dla osobistego kształcenia się” do Paryża.
1. Patrz: S. Grabski, Pamiętniki, t. 1, Warszawa 1989, s. 33.
2. S. Żeromski, Dzienniki. Wybór, Wrocław–Kraków 1980, s. 367–368, 384–385.
3. Cyt. za: S. Kozicki, Historia Ligi Narodowej (Okres 1887–1907), Londyn 1964, s. 42.
4. S. Grabski, op. cit., s. 37–38.
5. L. Krzywicki, Wspomnienia, t. III, Warszawa 1959, s. 63–64.
6. T. Kulak, Jan Ludwik Popławski 1854–1908. Biografia polityczna, t. I, Wrocław 1989, s. 225.
7. Notatki Ignacego Chrzanowskiego…, k. 37–51.
8. Patrz charakterystyczny opis Erazma Piltza: Nasza Młodzież. Przez Scriptora, Kraków 1903, s. 21–39.
9. Patrz charakterystyczny komentarz E. Piltza, op. cit., s. 96–99.
10. R. Wapiński, op. cit., s. 36.
11. „Zwracamy się do Was, jako wolni do wolnych, równi do równych, nawołując do wspólnej walki ze wspólnym wrogiem, za wspólną sprawę — wolności narodów” (Biblioteka PAN, Kraków, sygn. 7783. Odezwy Ligi Narodowej, bez paginacji).
12. T. Kulak, op. cit., s. 235. Patrz też: L. Krzywicki, op. cit., s. 328.
13. Dla porządku odnotować należy hipotezę Grzegorza Krzywca, że stosowne teksty Dmowski mógł pisać, używając pseudonimu lub kilku pseudonimów (G. Krzywiec, Szowinizm po polsku. Przypadek Romana Dmowskiego (1886–1905), Warszawa 2009, s. 104–118). Podejrzenia autora ogniskują się w sposób szczególny na postaci Witolda Ziemińskiego, autora sztandarowego dla wspomnianej kampanii „Głosu” cyklu artykułów. Brak jednak dowodów potwierdzających tę hipotezę, przeciw niej przemawia natomiast, prócz różnic stylu i sposobu argumentacji (w przypadku tekstów Ziemińskiego), także to, że Dmowski nie przyznał się do ich autorstwa. Nie przypisano mu ich także w sporządzanych po jego śmierci bibliografiach. Dotyczy to także pozostałych tekstów.
14. Notatki Ignacego Chrzanowskiego…, k. 43–48, 51.
15. A. Micewski, op. cit., s. 31.
16. Szerzej na ten temat: B. Cywiński, Rodowody niepokornych, Warszawa 1984, s. 211–229.Skutki niewoli
Mniej więcej w tym samym czasie kończyła się przyjaźń Dmowskiego z Żeromskim. Oczekując z niecierpliwością Syzyfowych prac, w których spodziewał się odnaleźć echo własnych przeżyć z lat szkolnych, dotkliwie się rozczarował. Po latach napisze, że Żeromski nie oparł się duchowemu wpływowi Rosji; jego walka ze szkołą była już „nie tyle obroną polskiej duszy, polskiej cywilizacji przed wrogiem, który ją niszczy, ile walką z ogólnym uciskiem”, z „caratem” — tą samą, którą prowadzili radykałowie rosyjscy¹. Był to czuły punkt Dmowskiego.
Kwestii szkolnej poświęcił cykl artykułów, publikowanych na łamach „Przeglądu Wszechpolskiego”, później zaś wydanych w formie odrębnej broszury. Opatrzona wspólnym tytułem: Ze studiów nad szkołą rosyjską w Polsce, podejmowała problemy skutków współżycia dwóch społeczności o przeciwnych wzorcach kulturowych, tradycji, mentalności, systemach etycznych. Reminiscencje szkolnych przeżyć, uzupełnione informacjami uzyskanymi później, posłużyły Dmowskiemu jako tworzywo szerszej refleksji. Ucisk rosyjski nie był dlań jedynie formą dominacji politycznej; był on źródłem wszechstronnej demoralizacji społecznej: od zobojętnienia na sprawy publiczne i braku poszanowania prawa, po brud, pijaństwo, chamstwo, wzrost przestępczości. Szkoła rosyjska stanowiła jedynie fragment szerszej całości. Dmowski starał się wykazać, że walka społeczeństwa polskiego z rusyfikacją ma szerszy, wręcz globalny wymiar: w istocie konflikt polsko-rosyjski jest starciem dwóch odrębnych cywilizacji, zupełnie od siebie różnych. „Jedną z najważniejszych sprężyn postępowania moralnego w społeczeństwie europejskim — pisał — jest duma w dodatnim tego słowa znaczeniu. Największa ilość postępków dobrych człowieka cywilizowanego pochodzi z poczucia godności osobistej i ze zdolności do poszanowania tej godności w innych. Duma jest najtrwalszą podstawą moralności, przy przejściu bowiem do wieku męskiego nie ulega obniżeniu, ale owszem wzrasta, podczas gdy uczucia altruistyczne, miłość bliźniego, współczucie, żywe bardzo w latach młodzieńczych, z czasem topnieją, a na miejsce ich zjawia się najczęściej wytworzona przez walki życiowe oschłość. Kto przyglądał się bliżej życiu społeczeństw zachodnich, ten musiał zrozumieć całą doniosłość tego czynnika moralnego . Naród nasz, który niezaprzeczenie niżej stoi w rozwoju od przodujących w cywilizacji narodów europejskich, jeżeli ustępuje im pod względem moralnym, to właśnie przez mniejszą zdolność poszanowania godności ludzkiej w sobie i w innych. Niemniej przeto uczucie dumy należy do najważniejszych składników naszej moralności . Etyka rosyjska ma charakter całkiem inny: uczucie dumy, poszanowanie godności ludzkiej bądź w sobie, bądź w innych istnieje tam w niewidzialnym prawie zarodku. Moralność opiera się tu głównie na miłości bliźniego, na współczuciu dla jego cierpień. U natur świeżych, u ludzi wstępujących dopiero w życie możemy tam spotkać imponującą zdolność do poświęceń, czego przykłady widzieliśmy choćby w bohaterach rewolucji rosyjskiej — kiedy jednak człowiek zetrze się z wrogimi wpływami zewnętrznymi, gdy instynkt samozachowawczy w walkach życiowych weźmie górę, wtedy następuje… upodlenie. Znający siebie naród stworzył nawet przysłowie, według którego człowiek z wiekiem marnieje, zamienia się w kanalię — »czełowiek so wriemieniem oswołocziwajetsia«”².
1. R. Wapiński, Roman Dmowski, s. 79.
2. R. Skrzycki, op. cit., s. 28–29.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki