Romans na Fidżi - ebook
Romans na Fidżi - ebook
Nick i Charlotte poznają się na lotnisku w Melbourne. Utknęli tam z powodu złej pogody i odwołanych lotów. Nick proponuje Charlotte wspólny pokój w hotelu. Zawsze kontrolująca swoje zachowanie Charlotte tym razem decyduje się na szaloną noc z nowopoznanym mężczyzną. Wie, że to tylko przygoda i nigdy więcej się zobaczą. Tymczasem ku jej zdziwieniu następnego dnia, gdy ląduje na Fidżi, znów spotyka Nicka…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2213-6 |
Rozmiar pliku: | 637 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nick Russo był zawsze przygotowany na każdą ewentualność. Chmura pyłu wulkanicznego znad Chile przesuwająca się nad południową Australią zakłóciła już większość lotów, a wkrótce miała ostatecznie sparaliżować wszystkie zaplanowane starty z Tullamarine w Melbourne.
Przeczucie rzadko zawodziło Nicka. Tym razem też nie zamierzał czekać do ostatniej chwili i utknąć na pogrążonym w chaosie lotnisku. Bez namysłu sięgnął po komórkę i zadzwonił na recepcję położonego nieopodal hotelu. Uśmiechnął się, gdy usłyszał znajomy głos recepcjonistki.
– Cześć, Kerry, kochanie. Tu Nick.
– Nick! Cześć.
– Jak tam dziś u was?
– Jakiś obłęd…
– Tak myślałem. To chyba poproszę cię o rezerwację…
– Nie ty jeden prosisz… mam już listę oczekujących.
– Ojej, ale ci ludzie nie znają recepcjonistki… Zawsze powtarzam, Kerry, że nie ma jak układy…
– Tak… pewnie… nie ma jak układy… okej… – Słyszał palce uderzające w błyskawicznym tempie w klawisze klawiatury komputera. – Pokój ma być dla jednej osoby?
– No wiesz, zależy o której kończysz dziś pracę…
– Nick! Jesteś niemożliwy!
– Tylko ty tak mówisz… To kiedy kończysz?
Nick uśmiechnął się na myśl o sympatycznej recepcjonistce i jej partnerze Stevenie, który z pewnością też roześmieje się wieczorem, gdy Kerry opowie mu o dzisiejszej rozmowie.
Kiedy rozmawiał, uwagę Nicka zwróciła szczupła brunetka stojąca przed nim w kolejce do odprawy bagażowej. Zauważył ją już wcześniej, na pokładzie porannego samolotu z Adelajdy. Poczuł ten sam zapach drogich francuskich perfum. Nie były jednak typowe i zbyt ciężkie, lecz zaskakująco lekkie i orzeźwiające.
Czy chodziło tylko o perfumy? Porządne i tradycyjne kobiety nie robiły na nim zazwyczaj większego wrażenia. Ale w niej coś go zaintrygowało. Coś… ponadczasowego. Zamarł na chwilę. Przecież nie bywał sentymentalny. Nie. Po prostu jeśli chodzi o kobiety nie był sentymentalny i kropka.
Jednak ona sprawiła, że tak właśnie się poczuł. Dziwacznie. Nagle bez najmniejszego powodu wyobraził sobie, że stoją razem nad brzegiem morza i patrzą w gwiazdy odbijające się w jej naszyjniku z pereł. A on pochyla się i całuje ją dokładnie tam, gdzie znajdują się perły…
– Przy tym obłędzie? Nie mam pojęcia, ile dziś potrwa moja zmiana! – Energiczny głos Kerry przywołał go do rzeczywistości.
– Bez stresu, kochanie, może uda nam się przywitać w biegu. Ciao.
Rozłączył się. Nadal bezwiednie wpatrywał się w szyję nieświadomej niczego brunetki. Spróbował wyrwać się z zauroczenia i przyjrzeć się jej całkowicie obiektywnie. Kto w tych czasach nosi perły? No, może goście zaproszeni do ogrodów królewskich.
Nierzucająca się w oczy marynarka, idealnie dopasowana spódnica do kolan. Seksowne pośladki. Poczuł ogarniające go ciepło. Odcierpiałby chętnie wizytę u królowej, gdyby potem można było zaprosić tę małą do domu.
Rodzina królewska? Perły? Jejku… najwyraźniej jego psychika i libido po paru samotnych miesiącach kwalifikują się na terapię.
W porannym samolocie siedziała przed nim, w słuchawkach, kompletnie pochłonięta słuchaniem. Na lewej ręce nie miała żadnych pierścionków, w prawej trzymała coś na kształt dużego amuletu. Może podobnie jak on cierpiała na klaustrofobię w zamkniętych przestrzeniach i pewniej się z tym czuła?
Ponieważ w ogóle nie zwróciła na niego uwagi, mógł bezkarnie popuszczać wodze fantazji. Jakie miała usta w dotyku? Jaki byłby jej wyraz twarzy, gdyby go wreszcie zauważyła?
No teraz już lepiej. Tego rodzaju pytania wydawały się bardziej w jego stylu. Wypatrzyć „ofiarę”, porównać przewidywania z rzeczywistością i po chwili odejść. Żadne tam sentymentalne historie.
Wyglądało na to, że brunetka stanęła do odprawy znów na ten sam lot co on. Na wyspy Fidżi. Jednak nie leciała tam chyba ani w interesach, ani jako turystka. Może tym razem usiądzie na tyle blisko, że zdradzi chociaż, jakiego koloru ma oczy?
Zakładając, że ten przeklęty samolot w ogóle wystartuje w takich warunkach.
Kobieta dotarła wreszcie do stanowiska i położyła na podajniku wielką markową walizę, na pewno z najwyższej półki. Po chwili odeszła na drugą stronę, nie dając mu nawet szansy zerknięcia w oczy, ukryte zresztą pod wielkimi okularami słonecznymi. Celebrytka? Córka kogoś znanego i bogatego?
Nadeszła kolej na wrzucenie jego znoszonej torby podróżnej na podajnik. Kim by nie była, nie rozpoznawał jej.
Przeszedł do kontroli dokumentów. Jak robot. Nie potrafił oderwać wzroku od kołyszącego się przed nim zgrabnego tyłeczka. Człowieku, daj sobie spokój, ona naprawdę nie jest w twoim typie…
Celowo zatrzymał się po przejściu na drugą stronę. Spakował marynarkę do bagażu podręcznego i zaczął z namysłem studiować wszystkie napisy, ogłoszenia i wyświetlane informacje. Dzisiejsze loty miały mu posłużyć jako czas na przemyślenie i dopracowanie szczegółów gry komputerowej, nad którą obecnie pracował. Nie na obmyślenie planu, jak uwieść nieznajomą kobietę. I do tego zupełnie nie w jego typie.
Po chwili jednak znów odnalazł ją wzrokiem. Tym razem wszystkie nieuczesane myśli zniknęły, bo zobaczył, że ktoś nagle zastępuje jej drogę! Facet dwa razy większy od niej. Rozpoznał znanego reportera z jednego z lokalnych brukowców. Kobieta robi uniki, kręci głową, olbrzym nie daje za wygraną.
Znieruchomiał. Przypomniało mu to pewne zdarzenia z odległej przeszłości. Przerażające zero reakcji ludzi stojących obok. Nikt nie chce się wtrącać ani wychylać, nikogo nic nie obchodzi.
No nie… Tak dobrze nie będzie…
Ruszył ostro do przodu.
– Niech mi pan da spokój, już powiedziałam, że z kimś mnie pan pomylił – usłyszał, gdy zbliżył się do brunetki.
– O, jesteś! – wykrzyknął pierwsze słowa, jakie przyszły mu na myśl. – Szukam cię wszędzie od pół godziny.
Obrócił ją ku sobie. Pod nieskazitelnym makijażem była blada i przerażona. Nadal nie zdjęła przeraźliwie wielkich okularów.
– A ty, kolego, spływaj… słyszałeś chyba, że pomyliłeś kobiety.
Charlotte zamrugała powiekami. Próbowała zrozumieć zaskakujący rozwój wypadków: najpierw usiłowała ukryć swą tożsamość przed nieokrzesanym dziennikarzem, po chwili, jakiś przypadkowy, bardzo atrakcyjny mężczyzna wziął ją za kogoś innego i wyratował z opresji.
– Zaufaj mi i udawaj dalej, to pozbędziesz się kłopotów… – szepnął jej do ucha nieznajomy głębokim, niskim głosem, nie wypuszczając jej z objęć.
A więc jest jeszcze inaczej…
Stała bezradnie z torbą podręczną w jednej ręce i dokumentami w drugiej, i nie bardzo wiedziała, jak się poruszyć. Choć trzeba przyznać, że uścisk dłoni nieznajomego był bardziej opiekuńczy niż ograniczający. Tak jakby ten człowiek wiedział, że po ostatniej przepychance z prasą za wszelką cenę chciała uniknąć następnej. Ale skąd miało mu to przyjść do głowy, jeśli w ogóle jej nie rozpoznał? Postanowiła chwycić się go niczym ostatniej deski ratunku. Zamknęła oczy i przytuliła się do niego ze sztucznym uśmieszkiem.
– Jestem, mój skarbie! – wyszeptała.
Bez namysłu przyciągnął ją do siebie i zaczął całować.
Zaufaj mi i udawaj dalej…
W ułamku sekundy świat zawirował. Przestały do niej docierać głosy i dźwięki. Wszystko zlało się w jeden nic nieznaczący szmer. Jak ten facet potrafił całować! Zamiast starać się przed nim uciec, poddała mu się z pełną premedytacją.
Zapanował nad nią całkowicie. Pocałunek przypominał jednocześnie lot i spadanie. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś podobnego. Przestały do niej docierać normalne bodźce i słowa, choć była świadoma, że przez głośniki nadawano parokrotnie jakiś ważny komunikat. Na pośladkach czuła dotyk jego dłoni. I miała ochotę zacząć krzyczeć z uniesienia.
Wtedy nagle wyprostował się, poprawił jej przekrzywione okulary i powiedział porozumiewawczym tonem:
– Ja też za tobą tęskniłem, kochanie.
– Mhm…
Powoli budziła się z transu. Próbowała normalnie oddychać, wpatrując się w niego beznadziejnie. Nastrój szaleństwa minął, ale jej puls i zmysły najwyraźniej nie przyjęły tego do wiadomości. To wszystko przez jego oczy. Najbardziej brązowe oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Takie oczy, w których zatracasz się raz na zawsze.
– Lepiej ruszajmy – wyrwał ją z odrętwienia – zanim się zacznie pandemonium.
– Zaraz, zaraz, ale o co chodzi? Dokąd idziemy?
– Nie słyszała pani komunikatów? – zapytał z udawanym zdziwieniem. – Wszystkie loty odwołane do jutra rana, jak dobrze pójdzie. Idziemy do hotelu przy lotnisku.
Oczywiście, że nic nie słyszała. Przecież była zajęta całowaniem się z obcym facetem, nie znając nawet jego imienia. Znów zrobiło jej się gorąco.
– Zaraz, niech pan zaczeka, ja nie…
– Woli pani tu zostać i zaryzykować?
Na pewno nie. Koniec ryzykowania. Już zaryzykowała z nieznajomym Mistrzem Pocałunków.
– Zresztą nieważne. Proszę się nie oglądać. Ten gość z prasy idzie za nami.
– Skąd pan wie?
– Rozumiem, czym się kieruje. – Zbliżali się do szklanych drzwi terminalu, które nie nadążały się otwierać i zamykać z powodu nieprzerwanej fali pasażerów. – Sprawdza nas, czy to tylko na pokaz, czeka, kiedy przestaniemy udawać.
– A nasze bagaże?
– Odprawione. Musi wystarczyć bagaż podręczny.
Gdy nareszcie znaleźli się na dworze, powitało ich ponure, zimowe australijskie popołudnie. Pod terminal nadal podjeżdżali pasażerowie nieświadomi sytuacji na lotnisku. Fala wychodzących natychmiast przechwytywała zwolnione przez nich taksówki.
Brunetka odruchowo pobiegła za Nickiem. Skierowali się na kładkę dla pieszych prowadzącą na wielopoziomowy parking i do hotelu.
– Na pewno już go wystarczająco przekonaliśmy – wymamrotała.
Skoro ona sama, Charlotte Dumont, na co dzień introwertyczka i przeciwniczka scen, czuła się stuprocentowo przekonana, to tym bardziej nachalny reporter.
– A może powinniśmy jednak jeszcze go upewnić? Dla absolutnego spokoju sumienia? – Nim zdążyła się zorientować, zsunął jej okulary. – Ooo!
– Spodziewał się pan pewnie błękitnych lub zielonych, co? Doceniam w pełni pomoc – nerwowo wciskała w biegu dokumenty do bocznej kieszeni podręcznej torby na kółkach – ale czy to wszystko było… – na próżno gestykulując w powietrzu, szukała odpowiednich słów, aż się poddała: – konieczne?
„To wszystko”? A cóż takiego? Jeden dłuższy pocałunek? Przecież właśnie wyruszyła w podróż, żeby zacząć nowe życie, pomyśleć o przyszłości, zdecydować, czego chce. Co złego w tym, że „odkurzyłaby” odrobinę swe obecnie prawie nieistniejące życie intymne?
– Absolutnie tak! Dla takich facetów nie istnieją subtelności.
– Co nie znaczy, że musimy powtarzać przedstawienie.
– A może warto?
Przystanęli. Drażnił się z nią, nie oddając okularów, po które sięgnęła.
– I tak największa strata tego typa polega na tym, że nie może zobaczyć koloru pani oczu! Są urzekające!
Błagam, tylko nie to. Flynn był podobnie elokwentnym bajerantem.
– Tak, mam zupełnie szare oczy!
– I dlatego ukrywa je pani za olbrzymimi okularami? – zapytał ciekawie.
Niestety nie będzie na tym etapie żadnych zwierzeń.
– Miałam rano migrenę, jeśli tak bardzo chce pan wiedzieć.
– Mam nadzieję, że już lepiej.
– Owszem, lepiej. A teraz najlepiej: miejmy z głowy przedstawienie!
– Myślałem, że się pani podobało. To teraz pani ruch. To pani stara się przekonać mało subtelnego reportera, że oszalała na moim punkcie.
Mocniejszy powiew wiatru wzburzył jego czarne, dość długie włosy. Oliwkowa karnacja zdradzała najprawdopodobniej śródziemnomorskie korzenie. Zmysłowe usta podpowiadały, co lubił najbardziej.
Czy oszalała na jego punkcie? Jak mogła oszaleć na punkcie kogoś, kogo nigdy wcześniej nie widziała?
Jednak tak się chyba właśnie stało! Chociaż przysięgała sobie, że już nigdy nie da się nabrać na niczyją elegancką gadkę i wspaniałą prezencję.
– Nawet nie wiem, jak panu na imię.
Roześmiał się.
– Nick. A pani?
Pokręciła tylko głową.
– Reporter wcale się nie pomylił. Poza tym pewnie umie czytać z ruchu warg.
– Tym bardziej nie wiem, na co pani czeka. Niech mnie pani pocałuje.
– Ja…
…nie całuję się z nieznajomymi, chciała powiedzieć.
– Proszę wymówić najpierw moje imię. Będzie prościej.
Czytał w jej myślach?
– Nick.
Podobał jej się, on, jego imię i cała sytuacja.
– Nicholas?
– Nie. Dominic.
– Dominic… – Przytuliła się do niego niepewnie. Był wspaniale umięśniony.
Cóż takiego powiedział Flynn, zrywając zaręczyny? Że nie była wystarczająco towarzyska, otwarta ani reprezentacyjna jak na przyszłą żonę ambitnego polityka. A także, że jako dwudziestoczteroletnia córka znanych, bogatych rodziców powinna być przyzwyczajona do odpowiedniego zachowania, bo znajduje się ciągle w centrum zainteresowania opinii publicznej.
Wtedy postanowiła popracować nad swymi słabostkami. Stąd zresztą wziął się pomysł wyjazdu. Chciała wzmocnić swoją wiarę w siebie i udowodnić sama przed sobą, że Flynn bardzo się co do niej mylił.
– Hej! – wyszeptał Nick. – Mieliśmy się pocałować. Przecież on patrzy. Niech pani udaje, że jestem kimś innym, jeśli to pomoże!
W żadnym razie. Jeżeli już się całują, to ona z nim! Zaczynanie nowego życia może poczekać do jutra. Potem wynajmie pokój, zamknie się w nim i więcej się nie spotkają. Nie wszystkie loty z Melbourne zahaczają o Fidżi, a rezerwacje można zmieniać.
Zaczęła odważnie gładzić go po torsie i plecach. Wszystko nowe i podniecające. Tyle miejsc do odwiedzenia. Taka wędrówka na serio mogłaby trwać godzinami. Tkwili na środku chodnika niczym mała wysepka pośród oceanu, a wokół kłębili się ludzie z bagażami udający się w różnych kierunkach. Powietrze było ciężkie od spalin samolotowych, ale ona czuła tylko obezwładniająco piękny zapach jego perfum.
– Nick? Czy jest gdzieś kobieta, która miałaby mi w tym momencie prawo wydłubać oczy?
Uśmiechnął się jak mały chłopiec.
– Mógłbym zapytać o to samo. Moja odpowiedź brzmi: nie.
Ucieszona tym, co usłyszała, powiedziała szybko:
– Moja też!
– Nie ma więc co dalej zwlekać.
– Czy ten żałosny paparazzi nadal nas obserwuje?
– A czy ma to jakieś znaczenie?
– Nie.
W tym momencie istotnie nie miało to żadnego znaczenia. Jeśli reporter nie zrezygnował, należy go czymś zająć, a z drugiej strony – jeżeli chcieli się zabawić, to czemu nie?
– Nick – szepnęła i pocałowała go. Tym razem bez najmniejszego wahania. Sama zaskoczona i rozbawiona swym brakiem zahamowań. Rozemocjonowana nowymi doznaniami, poczynając od tego, że przez lata przyzwyczaiła się do gładziutko wygolonej twarzy Flynna. Pocałunek znów okazał się inny od wszystkiego, co znała. Z pewnością też nie nadawał się na środek ulicy.
Nie zastanawiała się jednak nad tym teraz i nie liczyła, jak długo całowali się w miejscu publicznym. Ocknęła się dopiero, gdy przechodzący obok starszy mężczyzna wysyczał jej nad uchem:
– Wynajmijcie sobie pokój, obok jest hotel!
Nick znieruchomiał:
– Niezły pomysł! – wychrypiał, założył jej okulary, wziął torbę i ruszył szybko w stronę wspomnianego budynku.
– Chodźmy! – rzucił przez ramię.
– Chwileczkę…
Popatrzył na nią i wtedy zauważyła w jego oczach nie tylko rozbawienie, ale też pozytywne zaskoczenie i pożądanie. Rozejrzała się wokół siebie po zatłoczonym przejściu i z mieszanymi uczuciami powiedziała:
– Wygląda na to, że się spóźniliśmy.
Roześmiał się tylko i wziął ją za rękę.
– Wprost przeciwnie: mamy dużo szczęścia, bo zdążyłem zarezerwować pokój sporo wcześniej.