Romans ściśle tajny - ebook
Romans ściśle tajny - ebook
Gdy się okazuje, że tajny agent Interpolu Dominic St. Sebastian ma arystokratyczne korzenie, a w prasie ukazują się jego zdjęcia, medialne szaleństwo stawia jego karierę pod znakiem zapytania. Sprawczynią tej afery jest Natalie, archiwistka, która odnalazła pewne stare dokumenty. Jakiś czas potem Natalie staje w drzwiach jego mieszkania. Nawet mu nie przechodzi przez myśl, że z tą chłodną kobietą połączy go szalony romans...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1888-7 |
Rozmiar pliku: | 855 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Kto by przypuszczał, że moja starość będzie tak interesująca? Moja ukochana wnuczka Sara i jej mąż Dev zręcznie łączą rozliczne zajęcia, działalność charytatywną i podróże. Sara znalazła też czas, żeby mnie włączyć do pracy nad książką na temat zaginionych dzieł sztuki. Mój wkład jest ograniczony, ale uczestniczenie w tak ambitnym przedsięwzięciu sprawiło mi ogromną przyjemność.
Eugenia, beztroska i pełna temperamentu Eugenia zaskoczyła samą siebie, zostając wspaniałą żoną i matką. Jej bliźniaczki bardzo przypominają ją samą, kiedy była w ich wieku. Są pełne energii, mają jasne żywe oczy i bardzo różne charaktery. A co najlepsze, jej mąż, Jack, jest brany pod uwagę jako kolejny ambasador Stanów Zjednoczonych przy ONZ-ecie. Jeżeli zostanie mianowany, on, Gina i dzieci zamieszkają kilka przecznic ode mnie.
Do tego czasu mogę cieszyć się towarzystwem mojej długoletniej przyjaciółki Marii. I Anastazji, kochanej poważnej Anastazji. Zia jest pediatrą na drugim roku stażu, a ja bezwstydnie wykorzystałam nasze luźne pokrewieństwo, przekonując ją, żeby na te trzy lata stażu ze mną zamieszkała. Zapracowuje się na śmierć, biedactwo, ale Maria i ja pilnujemy, żeby dobrze się odżywiała i choć trochę odpoczywała.
Zmartwień przysparza mi jej brat Dominic. Twierdzi, że nie jest gotowy się ustatkować. Czemu miałby to robić, skoro nie może opędzić się od kobiet? Martwi mnie też jego praca. Jest zbyt niebezpieczna. Bardzo bym chciała, żeby znalazł coś, co go zachęci do zmiany zajęcia. Ależ będzie zdziwiony, kiedy mu opowiem o dokumencie znalezionym przez sprytną asystentkę Sary!”.
Z dziennika Charlotte
Wielkiej Księżnej KarlenburghaROZDZIAŁ PIERWSZY
W sierpniowy upalny dzień Dominic St. Sebastian wysiadł z taksówki przed podobnym do starego zamku nowojorskim hotelem Dakota. Powietrze falowało nad chodnikami. Po drugiej stronie ulicy spragnione wilgoci liście sfruwały z drzew w Central Parku niczym confetti. Nawet normalny korek taksówek, limuzyn i autokarów wycieczkowych na Upper West Side wydawał się bardziej niż zazwyczaj ospały. Tego samego nie można było powiedzieć o portierze z Dakoty. Jak zwykle dostojny, w letnim uniformie, Jerome opuścił swoje stanowisko i przytrzymał drzwi dla nowego gościa.
– Dziękuję – rzekł Dominic z lekkim akcentem Europejczyka, choć angielskim posługiwał się równie płynnie jak węgierskim. Przeniósł torbę do prawej ręki, a lewą klepnął mężczyznę w ramię. – Jak się ma księżna?
– Uparta jak zwykle. Nie chce nikogo słuchać, ale Zia w końcu ją przekonała, żeby podczas tego piekielnego upału przestała chodzić na spacery.
Dominic nie był zaskoczony, że siostra osiągnęła to, na czym inni polegli. Anastazja Amalia Julianna St. Sebastian łączyła w sobie urodę supermodelki z nieustępliwością buldoga. Zia i Dominic poznali księżną Charlotte dopiero w minionym roku i natychmiast nawiązała się między nimi silna więź. Tak silna, że Charlotte zaprosiła Zię, by na czas stażu w Mt Sinai zamieszkała z nią w Dakocie.
– A jak tam moja siostra? – zapytał Dominic, kiedy czekali na windę.
Nie wątpił, że portier zna odpowiedź. Jerome miał wgląd w sprawy większości rezydentów Dakoty. Na szczycie listy jego ulubieńców znajdowała się Charlotte i jej wnuczki, Sara i Gina. Ostatnio dołączyła do nich Zia.
– Nie mówi tego – odparł Jerome – ale widzę, że onkologia dziecięca to ciężki orzech. A szpital wykorzystuje stażystów. – Pokręcił głową, ale potem się rozpogodził. – Kiedy Zia dowiedziała się, że pan przylatuje, załatwiła sobie wolne popołudnie. Aha, i lady Eugenia tu jest. Przyjechała wczoraj z bliźniaczkami.
– Nie widziałem Giny i bliźniaczek od urodzin księżnej. Dziewczynki mają już chyba… sześć czy siedem miesięcy?
– Osiem. – Twarz Jerome’a rozjaśnił uśmiech. Jak wszyscy zakochał się w tych jednakowych buziach, błękitnych oczach i złotych lokach. – Lady Eugenia mówi, że już raczkują – uprzedził. – Niech pan patrzy pod nogi.
– Na pewno – obiecał Dominic z uśmiechem.
Jadąc windą na czwarte piętro, przypomniał sobie, jak wyglądały bliźniaczki, gdy ostatnio je widział. Już wtedy zapowiadało się, że zostaną uwodzicielkami.
Kiedy drzwi otworzyła mu zaczerwieniona i zdyszana obca osoba, Dominic przekonał się, że od poprzedniego razu bliźniaczkom nie najgorzej rozwinęły się płuca.
– W samą porę. Już byłyśmy…
Kobieta urwała, mrugając oczami ukrytymi za okularami, podczas gdy holem niósł się głośny lament.
– Pan nie jest od Ostermana – mruknęła.
– Z delikatesów? Nie.
– To kim…? Aha, pan jest bratem Zii. – Skrzywiła się, jakby poczuła przykry zapach. – Tym playboyem.
Dominic uniósł brwi. Lubił towarzystwo kobiet, zwłaszcza tych o pełnych kształtach i chętnych do dobrej zabawy. Ta, która przed nim stała, nie należała do tej kategorii. Co prawda pod workowatą lnianą sukienką i żakietem niewiele widział. Zaciskała wargi z ledwie skrywanym niesmakiem.
– Jestem Dominic. A pani?
– Natalie – rzuciła, krzywiąc się, gdy wrzaski za jej plecami zamieniły się w przeszywające piski. – Natalie Clark. Proszę wejść.
Dominic od siedmiu lat pracował jako agent Interpolu. Pomagał schwytać handlarzy narkotyków, spekulantów i drani, którzy sprzedawali młode dziewczęta i chłopców. W poprzednim roku pomógł odkryć spisek mający na celu porwanie i zamordowanie męża Giny w Nowym Jorku. Ale scena, jaką ujrzał, gdy stanął w drzwiach salonu księżnej, niemal wywołała w nim chęć, by wziąć nogi za pas.
Wykończona Gina starała się uspokoić wrzeszczącą dziewczynkę w sukience z falbankami i różową opaską na głowie. Zia trzymała drugą dziewczynkę, równie wściekłą i podobnie ubraną. Księżna patrzyła na nie z dezaprobatą, podczas gdy Honduraska, gosposia i towarzyszka księżnej, stała w drzwiach kuchni ze skrzywioną miną.
Na szczęście księżna straciła cierpliwość, nim Dominic się wycofał. W białej, pokrytej błękitnymi żyłkami dłoni ścisnęła rączkę laski z kości słoniowej.
– Charlotte! – Uderzyła laską o podłogę. – Amalia! Natychmiast skończcie z tym hałasem, proszę.
Dominic nie miał pojęcia, czy to głośne stukanie, czy władczy ton księżnej zadziałał, ale wrzaski ucichły, a dwie pary załzawionych oczu spojrzało ze zdumieniem. Zapadła błogosławiona cisza przerywana jedynie pochlipywaniem dzieci.
– Dziękuję – powiedziała księżna. – Gino, może weźmiecie z Zią dziewczynki do ich pokoju? Maria przyniesie im butelki, gdy dostarczą mleko od Ostermana.
– Powinni być lada moment. – Gospodyni wycofała się, poruszając obfitymi biodrami. – Przygotuję butelki.
Gina ruszyła do holu, który prowadził do sypialni, kiedy dostrzegła dalekiego kuzyna.
– Dominic! – Posłała mu całusa. – Porozmawiam z tobą, jak tylko położę dziewczynki.
– Ja też – dodała jego siostra z uśmiechem w oczach.
Dominic postawił na podłodze torbę i ruszył do księżnej, by ucałować ją w policzki. Jej cienka jak pergamin skóra delikatnie pachniała gardeniami, oczy były ze starości lekko zamglone, mimo to niewiele im umykało. Dojrzały też, że prostując się, Dominic się skrzywił.
– Zia mówiła, że zostałeś ugodzony nożem. Znowu.
– Tylko lekko prześliznął się po żebrze.
– Cóż, musimy porozmawiać o tych żebrach i ranach po kulach, które kolekcjonujesz. Ale najpierw nalej nam… – Urwała, słysząc dzwonek. – To pewnie ze sklepu. Natalie, moja droga, mogłabyś odebrać zakupy, podpisać rachunek i zanieść Marii mleko?
– Oczywiście.
Dominic odprowadził wzrokiem nieznajomą.
– Kto to jest?
– Asystentka Sary, pomaga jej przy pracy nad książką. Nazywa się Natalie Clark i między innymi to o niej chcę z tobą porozmawiać.
Sara, starsza wnuczka księżnej, po ślubie z miliarderem Devonem Hunterem rzuciła pracę redaktorki w magazynie mody. Towarzysząc Devonowi w podróżach służbowych po świecie, Sara, absolwentka historii sztuki na Sorbonie, odwiedzała muzea. Jej pasja oraz rodzinna historia (przed kilkoma dekadami Sowieci najechali Księstwo Karlenburgh i zrabowali cenne dzieła sztuki) zainspirowały Sarę do śledzenia losów zaginionych arcydzieł. Znany nowojorski wydawca zaproponował jej sześciocyfrową zaliczkę, jeśli zamieni swe notatki w książkę.
Dominic nie wiedział jednak, co książka Sary może mieć z nim wspólnego ani co może go łączyć z kobietą, która właśnie szła do kuchni z torbą od Ostermana. Asystentka Sary mogła mieć najwyżej dwadzieścia sześć lat, ale była ubrana jak zakonnica. Mysie włosy spięte na karku, brak makijażu, okulary z grubymi szkłami i buty na płaskim obcasie. Kiedy drzwi do kuchni się za nią zamknęły, zapytał:
– Co ta Natalie Clark ma ze mną wspólnego?
Księżna machnęła ręką.
– Nalej nam palinki, to ci powiem.
– Możesz pić brandy? Zia pisała w mejlu…
– Twoja siostra jest bardziej marudna niż Sara i Gina razem wzięte.
– Nie bez powodu, prawda? Jest lekarzem.
Księżna zmierzyła go wzrokiem.
– Powiedziałam wnuczkom, powiedziałam twojej siostrze i tobie też to powiem: dzień, w którym nie wypiję aperitifu przed kolacją będzie dniem, kiedy możecie mnie wyrzucić do domu opieki.
Dominic z uśmiechem podszedł do komody i ustawił obok siebie dwa kryształowe kieliszki.
Och, diabeł z niego, pomyślała Charlotte z westchnieniem. Te ciemne niebezpieczne oczy, lśniące czarne włosy, szczupłe ciało odziedziczone po żylastych jeźdźcach, którzy pędzili po stepie na silnych koniach i pustoszyli Europę. W jego żyłach płynęła węgierska krew. Księstwo Karlenburgh stanowiło część Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Małą część, ale z historią sięgającą siedem wieków wstecz. Teraz istniało jedynie w podręcznikach historii i zakurzonych starych dokumentach, a jeden z owych dokumentów miał odmienić życie Dominica. Oby na lepsze, choć Charlotte wątpiła, by on tak to postrzegał.
– A, jesteś, Natalie. – Charlotte podniosła wzrok. – Właśnie zamierzamy wypić aperitif. Napijesz się z nami?
– Nie, dziękuję.
Dominic trzymał rękę na korku kryształowej czeskiej karafki, którą z Zią przywieźli księżnej w podarunku na pierwsze spotkanie. Posłał uśmiech sztywnej asystentce.
– Na pewno? Brzoskwiniowa brandy to specjalność mojego kraju.
– Na pewno.
Zamrugał. Czy znów skrzywiła się, jakby poczuła paskudną woń? Jakimi to opowieściami na jego temat Zia i Gina uraczyły tę kobietę?
Wzruszając ramionami, nalał brandy do kieliszków i zaniósł jeden księżnej. Jeśli komukolwiek przydałby się łyk palinki, pomyślał, siadając obok ciotki-babki, to na pewno tej asystentce.
– Długo zostaniesz w Nowym Jorku? – spytała księżna.
– Tylko dziś. Jutro mam spotkanie w Waszyngtonie.
– Hm. Powinnam zaczekać z rozmową na powrót Zii i Giny, ale one już o tym wiedzą.
– O czym?
– O edykcie z 1867 roku. – Księżna odstawiła brandy, jej oczy w kolorze spłowiałego błękitu zabłysły z entuzjazmem. – Jak może pamiętasz z podręczników historii, wojna z Prusami zmusiła Franciszka Józefa do pewnych ustępstw wobec węgierskich poddanych. Edykt z 1867 dawał Węgrom wewnętrzną autonomię, o ile pozostaną częścią Austro-Węgier, jeśli chodzi o sprawy zagraniczne i wojskowe.
– Tak, wiem o tym.
– Wiedziałeś też, że Karlenburgh dodał do tej umowy swój kodycyl?
– Nie, ale nie miałem powodu, żeby to wiedzieć – odparł. – Karlenburgh to bardziej twoje dziedzictwo niż moje, księżno. Mój dziadek, kuzyn twojego męża, opuścił zamek na długo przed moim urodzeniem.
Wkrótce potem księstwo przestało istnieć. Pierwsza wojna światowa doprowadziła do podziału Austro-Węgier. Druga wojna światowa, represje zimnej wojny, rozpad Związku Radzieckiego i próby etnicznych czystek przyczyniły się do gwałtownych zmian politycznego pejzażu Europy Wschodniej.
– Twój dziadek, opuszczając Karlenburgh, zabrał z sobą swoje nazwisko i rodowód. – Charlotte pochyliła się i ścisnęła go za rękę. – Ty odziedziczyłeś ten rodowód i to nazwisko. Jesteś St. Sebastian, obecny Wielki Książę Karlenburgha.
– Co?
– Natalie znalazła ten kodycyl podczas swoich poszukiwań. Cesarz Franciszek Józef potwierdził, że St. Sebastianowie na zawsze zachowają tytuły Wielkiego Księcia i Księżnej w zamian za utrzymanie granic cesarstwa. Cesarstwo już nie istnieje, ale niezależnie od wszystkich wojen i powstań, niewielki pas granicy między Austrią i Węgrami pozostaje nietknięty. Więc tytuł także pozostał.
– Może na papierze. Ziemie, dwory, majątki, które kiedyś wchodziły w skład księstwa, dawno zostały podzielone i mają teraz nowych właścicieli. Trzeba by fortuny i dziesięcioleci walk w sądzie, żeby coś z tego odzyskać.
– Tak, ziemia i dwory są stracone, ale nie tytuł. Po mojej śmierci Sara zostanie Wielką Księżną. Albo Gina, jeśli, Boże zachowaj, coś stanie się jej siostrze. Ale obie poślubiły nieutytułowanych mężczyzn. Wedle prawa pierworództwa ich mężowie nie mogą otrzymać tytułu Wielkiego Księcia. Dopóki Sara czy Gina nie urodzą syna albo ich córki nie dorosną i nie poślubią członka rodziny królewskiej, jedynym mężczyzną, który ma prawo do tytułu, jesteś ty.
Dominic zmierzył wzrokiem Natalie, która patrzyła z uprzejmym zainteresowaniem, jakby to nie ona była powodem tej idiotycznej rozmowy. Później powie jej, co o tym myśli. Namieszała księżnej w głowie w kwestii, która była bliska jej sercu, ale nie miała wiele wspólnego z rzeczywistością.
– Doceniam honor, którym chcesz mnie obdarzyć, księżno, ale w mojej pracy nie mogę nosić tytułu.
– Tak, o tym też chcę z tobą pomówić. Prowadzisz zbyt ryzykowne życie. Jak długo zamierzasz to ciągnąć, zanim ktoś trafi cię nożem nie tylko w żebra?
– O to samo go pytałam. – Zia weszła do pokoju.
Korzystając z kilku wolnych godzin włożyła dżinsy i letni jaskrawo czerwony top, który ładnie kontrastował z jej ciemnymi oczami i sięgającymi ramion czarnymi włosami. Kiedy Dominic wstał, wpadła w jego ramiona i go uściskała.
Miała dwadzieścia siedem lat. Była od niego tylko cztery lata młodsza, ale po śmierci rodziców Dominic czuł się za nią odpowiedzialny. A kiedy na pierwszym roku studiów omal nie wykrwawiła się na śmierć po pęknięciu cysty macicy, czuwał przy jej łóżku całą dobę. Komplikacje po tym wydarzeniu pod wieloma względami odmieniły jej życie. Nie zmieniła się za to opiekuńczość Dominica. Niezależnie od tego, gdzie pracował ani w jak niebezpieczne przedsięwzięcie był zaangażowany, wystarczyło, by Zia wysłała mu esemesa i w ciągu paru godzin, jeśli nie minut, do niej dzwonił.
– Twój szef w Interpolu powiedział mi, że czeka na ciebie stanowisko szefa wydziału, kiedy tylko zechcesz.
– Widzisz mnie za biurkiem, Zia?
– Tak!
– Nie potrafisz kłamać. – Żartobliwie przystawił jej pięść pod brodę. – Pięciu minut przesłuchania byś nie wytrzymała.
Podczas tej wymiany zdań do pokoju wróciła Gina. Odrzuciła do tyłu burzę loków.
– Jack mówi, że byłbyś świetnym współpracownikiem Departamentu Stanu. Prawdę mówiąc, chce z tobą o tym jutro porozmawiać, jak będziesz w Waszyngtonie.
– Z całym szacunkiem dla twojego męża, lady Eugenio, ale nie jestem gotowy dołączyć do grona biurokratów.
– Skoro rzucamy tu tytułami, czy babcia powiedziała ci o kodycylu?
– Owszem.
– No cóż… – Ukłoniła się teatralnie.
Dominic mruknął coś zdecydowanie niearystokratycznego. Na szczęście Natalie właśnie wstała i zagłuszyła jego słowa.
– Proszę wybaczyć, to sprawy rodzinne. Zostawię was i wrócę do swojej pracy. Zadzwoni pani do mnie, księżno, kiedy znajdzie pani czas na kontynuowanie rozmowy?
– Owszem. Jest pani w Nowym Jorku do czwartku?
– Tak. Potem lecę do Paryża porównać notatki z Sarą.
– W takim razie wcześniej się spotkamy.
– Dziękuję. – Natalie pochyliła się, by wziąć wypchną teczkę, która stała oparta o nogę krzesła. Wyprostowała się i poprawiła okulary. – Miło było panią poznać, doktor St. Sebastian. Do zobaczenia, lady Eugenio.
Jej ton się nie zmienił, jednak w jej oczach Dominic zauważył jakby cień wzgardy, gdy pochyliła głowę w jego kierunku.
– Wasza Książęca Mość.
– Odprowadzę panią do drzwi.
– Dziękuję, nie trzeba… Och. No dobrze.
Natalie zamrugała oczami. Uśmiech nie opuszczał przystojnej twarzy Dominica, co nie zmieniło jej poczucia, że jest eskortowana jak podejrzany z miejsca zbrodni. Zwłaszcza gdy Dominic przystanął z ręką na klamce i wbił w nią spojrzenie swoich ciemnych oczu.
– Gdzie się pani zatrzymała?
– Słucham?
– Pytam, gdzie pani mieszka.
Czy on ją podrywa? Nie, niemożliwe. Nie jest w jego typie. Wedle tego, co ze śmiechem mówiła Zia, jej brat interesował się długonogimi blondynkami albo ponętnymi brunetkami. A sądząc z dość cierpkich uwag księżnej, było ich wiele. Nie wzbudzał w Natalie sympatii, mimo to naprawdę starała się nie okazywać mu pogardy, kiedy uwolniła rękę z jego uścisku.
– Nie wydaje mi się, żeby to była pańska sprawa.
– Przez tę bzdurę z kodycylem sprawiła pani, że to jest moja sprawa.
No nie, nie pozwoli lekceważyć swoich badań.
– To nie żadne bzdury – odparła z oburzeniem. – Wiedziałby pan to, gdyby zdobył się pan choć na cień zainteresowania historią rodziny. Sugeruję, żeby okazał pan więcej szacunku dla swojego pochodzenia i dla księżnej.
Mruknął coś po węgiersku. Podejrzewała, że nie były to miłe dla niej słowa. Pochylił się ku niej. Widziała swoje odbicie w jego oczach, czuła zapach brandy w oddechu.
– Właśnie z powodu szacunku, jakim darzę Charlotte, odbędziemy pogawędkę w cztery oczy. Gdzie się pani zatrzymała?
Zdenerwowała się. Powinna zmykać do swojej skorupy, w której mieszkała już tak długo, że stała się częścią jej życia tak samo jak niechlujne włosy i ubrania. A jednak jakaś iskra dawnej Natalie kazała jej unieść głowę.
– Podobno jest pan tajnym agentem – zauważyła chłodno. – Niech pan sam się dowie.
Dowie się, przysiągł sobie Dominic, kiedy drzwi się za nią zamknęły. Na pewno się dowie.