Romans zbyt gorący - ebook
Romans zbyt gorący - ebook
Valentino LeBlanc, który miał przez pół roku pełnić obowiązki prezesa konsorcjum jubilerskiego, zatrudnił piękną i utalentowaną Sabrinę Corbin w charakterze coacha. Chciał skorzystać z jej fachowej pomocy, a przy okazji zagrać na nosie swemu bratu, z którym rzekomo spotykała się wcześniej. Ale Sabrina z zasady nie umawiała się na randki z klientami i okazywała Valowi ostentacyjny chłód. On jednak za wszelką cenę postanowił ją zdobyć i zaprosił na pierwszą randkę: kolację ze śniadaniem...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4362-9 |
Rozmiar pliku: | 726 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bezduszna korporacja, skonstatował Val po wejściu do gabinetu prezesa firmy LeBlanc Jewelers, mającej siedzibę w chicagowskim „diamentowym dystrykcie”. Od jego ostatnich odwiedzin nic się tutaj nie zmieniło, zresztą tego miejsca unikał dotychczas jak ognia. Z człowiekiem, który na niego czekał za biurkiem, łączyło go nazwisko, ale nic poza tym. Niestety jednak nie miał wyboru, przez pół roku będzie zmuszony zajmować ten fotel.
− I co, bierzesz na siebie moje obowiązki? – spytał Xavier, mierząc go wzrokiem.
− A mamy na ten dyktat radę? – odparował Val, siadając naprzeciwko brata. – Im szybciej się skończy ten koszmar, tym dla mnie i dla ciebie lepiej − dodał.
To, że korporacja LeBlanc i jej firmowa sieć sklepów jubilerskich miała w nazwie jego nazwisko, Vala nie napawało dumą, lecz jedynie drażniło. Jego ojciec zmarł przed dwoma miesiącami, ale smażył się teraz w piekle z innego powodu. Zasłużona kara w życiu pozagrobowym ich ojca spotkała przede wszystkim za to, że w swojej ostatniej woli zmusił on Vala i jego brata bliźniaka, Xaviera, do zamiany rolami.
Firma LeBlanc wydobywała diamenty, by po ich oszlifowaniu sprzedawać w swoich sklepach pierścionki i inną biżuterię z brylantami facetom, którzy dla wybranek swego serca gotowi są wybulić tysiące dolarów. Kupują więc te kretyńskie gadżety lekką ręką, choć później, gdy czasem podpisują umowę rozwodową, widzą, jak straszliwie za nie przepłacili.
− Tak, dla mnie to będzie koszmar – poprawił go Xavier.
− Przestań się wygłupiać – obruszył się Val, przeczesując palcami swoje ciemne, dość długie włosy. – Ty nie masz powodu do narzekań, ciebie czeka sama przyjemność. Za to ja będę musiał pomnożyć zyski firmy, w której nie postawiłem nogi. Gdyby to było łatwe, sam byś tego dokonał i na koniec roku twój LeBlanc osiągnąłby bez mojego udziału ponad miliard dolarów obrotu.
Brat, oczywiście, zachował swój kamienny wyraz twarzy, będącej niemal lustrzanym odbiciem oblicza Vala. Arogancki i zimny Xavier nigdy nie okazywał emocji, więc nic dziwnego, że był ukochanym synem ich tatusia.
− Nie będziesz miał lekko, Val, wcale tego nie mówię. Ale ja wylądowałem z twoją dobroczynną fundacją LBC na głowie, z tą twoją cholerną LeBlanc Charity.
W oczach Xaviera założona przez ich matkę LBC, której Val od lat oddawał serce i duszę, w porównaniu z korporacją noszącą to samo nazwisko w nazwie była instytucją pozbawioną istotnego znaczenia.
− Nie zapominaj, Xavier, że LBC to wspaniała organizacja, w której w imię szlachetnych celów pracują z poświęceniem fantastyczni ludzie. Musisz docenić, że dzięki tej pracy możesz się stać lepszym człowiekiem.
Tak, brat dostał szansę, podczas gdy on został przez ojca diabolicznie skazany na porażkę. Edward LeBlanc zza grobu chciał mu pokazać, który z bliźniaków był jego faworytem. To jego spotkała okrutna niegodziwość.
Ale Val postanowił podjąć próbę wypełnienia woli ojca, bo zależało mu na spadku, który w przyszłości pragnął przekazać swojej LBC. Ten warunkowy zapis w wysokości pół miliarda zasiliłby głodnych, których nie brakowało na ulicach Chicago. Potrzebującym trzeba pomagać i on dla tego celu był gotów zrobić wszystko, nawet przez pół roku prezesować tej bezdusznej korporacji.
− No to czeka cię egzamin – powiedział Xavier, jakby czytając w jego myślach. – Jeżeli zdołasz w sześć miesięcy zwiększyć obroty firmy do miliarda, po prostu zrealizujesz mój biznesplan. Klocki są ułożone, ty tylko będziesz musiał umiejętnie pociągać za sznurki. To nic trudnego, natomiast mnie czeka zbieranie funduszy na cele charytatywne – dodał z niesmakiem.
Tak, jego brat nie miał pojęcia, jak ważna jest działalność w szczytnym celu. Nie rozumiał, jakie ta praca ma znaczenie.
− Przy twoich koneksjach, Xavier, to będzie bułka z masłem. Bez trudu możesz w pół roku zgromadzić dziesięć milionów. Ale jak nie spełnisz warunku ojca, funkcjonowanie LBC będzie zagrożone, a ludzie potrzebują jej pomocy.
− Skoro twoja fundacja jest w tak opłakanym stanie, szkoda, że tata nie zadysponował, żebym po prostu wam przekazał tę kwotę w darze. Ale nie, on musiał zastrzec w testamencie, że ja te pieniądze osobiście zbiorę od darczyńców. Jakby mnie chciał wystawić na jakąś idiotyczną próbę charakteru.
Że warunki ojca wobec nich obu są idiotyczne, zgadzali się, ale z tego niewiele wynikało. Co gorsza, Val nie zdążył wyprowadzić Xaviera z błędu, że LBC chyli się do upadku, bo rozległo się stukanie do drzwi i do gabinetu wetknęła głowę asystentka.
− Panie LeBlanc, przyszła ta pani umówiona o pierwszej na spotkanie – powiedziała, zwracając się do Vala.
− Cieszę się, proszę ją wpuścić.
− Już przyjmujesz interesantów? – Xavier potrząsnął głową z rozbawieniem. – Może chcesz pożyczyć ode mnie marynarkę?
Obejdę się bez twojego kaftanu bezpieczeństwa, pomyślał Val.
− Dzięki – odparł uprzejmie. − Ale pozwól, że zasiądę za twoim, czy też raczej moim biurkiem.
Xavier, który wstał, by ustąpić mu miejsca, zbladł na widok wchodzącej kobiety. Super, Val zaśmiał się w duchu, o to mi właśnie chodziło.
Sabrina Corbin weszła do gabinetu prezesa pewnym krokiem, a jej lodowaty uśmiech zmroził w nim powietrze szybciej niż arktyczny front.
Rany boskie, to jednak był błąd taktyczny, Valowi przemknęło przez głowę. Uświadomił sobie, że była flama jego brata jest jeszcze piękniejsza i znacznie zimniejsza, niż ją zapamiętał z tamtego przypadkowego spotkania w restauracji. Tak czy inaczej, Xaviera trzeba stąd natychmiast spławić.
− Nie muszę was sobie przedstawiać, prawda? – Val zwrócił się do niego, siadając za biurkiem, po czym spotkał się wzrokiem z Sabriną.
Choć widział ją tylko raz, desperacko jej potrzebował. Ta kobieta była bowiem znakomitym coachem i zamierzał ją zatrudnić. A to, że Sabrina była wcześniej związana z jego bratem, jedynie dodawało całej sprawie pikanterii.
Ciekawe, dlaczego zerwali, pomyślał Val, postanawiając zarazem, że za wszelką cenę spróbuje ją poderwać. Zdobędzie ją choćby po to, by swojemu bratu bliźniakowi zagrać na nosie. Tym bardziej że Sabrina naprawdę była warta grzechu…
− Właśnie zbierałem się do wyjścia, ale miło cię widzieć, Sabrina – powiedział Xavier, siląc się na obojętność, po czym skierował się do drzwi.
Gdy zostali we dwoje, zmierzyła Vala tak lodowatym wzrokiem, że odruchowo dotknął oparcia fotela, by sprawdzić, czy nie pokryło się szronem.
− Będziemy się do siebie po zwracać po imieniu czy na pan, pani? – spytała, siadając na krześle i zakładając zgrabnie długą nogę na nogę.
Ołówkowa spódnica leżała na niej jak druga skóra, nawet jej buty na szpilkach wyglądały jak wyjęte przed chwilą z zamrażarki. Jak ten pancerz roztopić?
Uwodzić ją romantycznie i bez pośpiechu, czy też rozgrzać ją w szybkim porywie namiętności? Albo użyć wszelkich sposobów, najlepiej podczas długiego weekendu…
− Po imieniu, rzecz jasna – odparł z lekkim uśmiechem. – Przecież nie poprzestaniemy na znajomości służbowej.
− Skoro pan tak sądzi, poprzestańmy na formach oficjalnych, panie LeBlanc – powiedziała, unosząc brwi.
Uśmiechnął się szeroko, dając jej do zrozumienia, że czeka go interesujące wyzwanie. Bo koniec końców wezwał ją także po to, by odegrać się na Xavierze.
− Dziękuję, że pani przyszła. Zostanie pani moim coachem?
− Pod warunkiem, że zaakceptuje pan moje oczekiwania finansowe.
− Jak wspomniałem w mejlu, zgodnie z ostatnią wolą ojca będę przez pół roku zarządzać tą firmą. Chociaż interesy korporacyjne to nie moja broszka, otrzymam spadek po ojcu, jeżeli przed końcem czwartego kwartału nasze obroty wzrosną z 921 milionów do miliarda dolarów. Taki wymóg ojciec postawił w testamencie, a pani rola będzie kluczowa dla osiągnięcia tego celu.
− Czyli w ciągu pół roku trzeba zwiększyć obroty firmy o osiem procent – chłodno podsumowała Sabrina.
− Policzyła to pani w pamięci? – spytał z podziwem.
− Przecież to najprostszy rachunek pod słońcem – odparła lekko zdziwiona.
Może faktycznie nie był trudny, tyle że on dał się ponieść fantazjom niemającym wiele wspólnego z matematyką. Oczami wyobraźni widział, jak siedząca na tym biurku Sabrina przyjmuje jego pieszczoty. Wyglądałaby zjawiskowo, jej długie włosy w kolorze cynamonu byłyby rozpuszczone i rozrzucone na blacie, a ten jej jęk rozkoszy…
− Zgadzam się na pani honorarium − oświadczył. − Cieszę się, że będziemy współpracować.
Ona nie tylko się zna na coachingu, ale jest piekielnie seksowna. W jej towarzystwie nie będzie mu łatwo zapanować nad rękami. Ale przecież nie będzie się powstrzymywać, skoro przecież postanowił ją zdobyć.
− Honorarium to jedno, ale muszę też z panem ustalić inne sprawy – skwitowała z miną mówiącą „chwila, moment”, która jego przyprawiła o dreszcz podniety. – Jestem wymagająca, od klientów oczekuję stuprocentowej uwagi i zaangażowania.
− Mogę to pani zagwarantować – zapewnił ją z przekonaniem. − Jestem zdeterminowany odnieść sukces.
Ale na myśl o zadaniu czekającym go w tej korporacji zaschło mu w ustach. „Dasz sobie radę”, pocieszała go matka. „Wierzę w ciebie”, dodawała mu otuchy. „Dowiedziesz, że jesteś zdolny podjąć zwycięsko to wyzwanie”.
Czy rzeczywiście musiał tego dowieść? Przecież się sprawdził, na rzecz potrzebujących umiał wyciskać pieniądze nawet z kamienia. A ta firma i jej interesy śmiertelnie go nudziły, ojciec zaś nigdy nie pogodził się z tym faktem. Miał do niego żal, że idąc w ślady matki, Val zamiast pomnażać kapitał konsorcjum LeBlanc, woli się poświęcać dobroczynności.
− Silna motywacja jest w biznesie niezbędna. Jeśli jej panu nie brakuje, ma pan szanse na sukces, i dlatego spróbuję panu pomóc. Muszę przyznać, że ja nigdy nie daję za wygraną, a tutaj, nie ukrywam, odgrywa też rolę moja ambicja osobista.
− Ze względu na mojego brata? Chce się pani na nim odegrać?
− Xavier nie ma tu nic do rzeczy. Pracę coacha zawsze traktuję bardzo poważnie. Polegam w niej wyłącznie na własnych kwalifikacjach i moja niezależność mi odpowiada.
Aha, ona nade wszystko ceni sobie samodzielność, pomyślał. I pewnie w życiu prywatnym świetnie może się obyć bez faceta.
− Czyli on dostał od pani kosza?
− Proszę sobie podarować wycieczki osobiste.
− Ale pani mnie do nich skłania, a ja lubię czytać między wierszami.
Przez moment mierzyli się wzrokiem, po czym Sabrina powiedziała:
− Rozumiem, że zanim zaczniemy współpracę, chce pan wyjaśnić tamtą sprawę. Tak, to ja zakończyłam tę znajomość. Nasza relacja nie trwała długo i nie była poważna.
A jednak Xavier zdążył go przedstawić Sabrinie. Kiedy to było? W lecie czy późną wiosną? Natknął się na nich przez przypadek, w restauracji, do której wpadł z Mirandą. Czyli jeszcze się z nią spotykał, ale już się między nimi sypało, bo Miranda wykręciła mu parę niezbyt fajnych numerów.
− A w pani odczuciu związek z facetem powinien być poważny? – spytał z uwodzicielskim uśmiechem.
− Jeżeli próbuje mnie pan podrywać, proszę dać sobie spokój.
Czy ona nie przegląda się w lustrze? Nie wie, że jest olśniewająco piękna, a jej perfekcyjnie dobrane ciuchy wprost proszą się o to, by mężczyzna je z niej ściągał?
− Okej – westchnął – dzisiaj spróbuję się oprzeć pani powabowi.
− Uważa mnie pan za powabną?
− A jak pani sądzi? – odparł, wybuchając śmiechem. – Ale w porządku, skupię się na naszej współpracy.
− Niech pan zacznie od włożenia stroju odpowiedniego dla prezesa poważnej firmy. Romea może pan sobie odgrywać w czasie wolnym, przy mnie proszę się koncentrować na celu, który stanowi spadek.
Sabrina Corbin miała w sobie coś z bulteriera, ale w przypadku coacha ta cecha wydała się mu całkiem pożądana. A jeśli kiedyś wylądują w łóżku, to odrobina drapieżności też ubarwiłaby…
− Będę pilnym uczniem, przyrzekam.
− Brawo, bo mnie zależy na pana sukcesie. Więc na początek proszę się należycie ubrać i przyciąć sobie włosy – powiedziała bezceremonialnie, mierząc go wzrokiem. – Odpowiedni wygląd to…
− Nie podobam się pani? – wszedł jej w słowo, zerkając na podwinięte do łokcia rękawy koszuli.
− W takim ubraniu można taszczyć do magazynu kartony makaronu.
− Co jeszcze mam zrobić na początek? – spytał retorycznie, rozpierając się w fotelu brata. − Może wpadłaby pani dzisiaj do mnie na kolację, żeby mi udzielić innych porad?