Romantyczny weekend - ebook
Romantyczny weekend - ebook
Indy chce zrewitalizować zapuszczone Gilbert Corners. Aby zyskać rozgłos, proponuje pojedynek kulinarny pochodzącemu stąd szefowi kuchni i celebrycie, Conradowi Gilbertowi. Przyjmuje on wyzwania z całych Stanów i w swym programie telewizyjnym wygrywa wszystkie rywalizacje. Conrad nie chce wracać do rodzinnego miasta, ale zmienia decyzję, gdy widzi Indy w jej filmiku na YouTubie. Zaintrygowała go, wzbudziła w nim ciekawość. Zgadza się na konkurs, ale pod warunkiem, że jeśli wygra, Indy spędzi z nim romantyczny weekend...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1321-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Conrad Gilbert w niczym nie przypominał bestii. Podwinięte rękawy białej kurty odsłaniały umięśnione przedramiona pokryte tatuażem, który wyglądał jak cierniste pnącza. Ręce wykonywały szybkie precyzyjne ruchy. Kiedy podniósł wzrok, by spojrzeć widzom w oczy, Indy Belmont poczuła ciarki na całym ciele. Dawno nie była na randce i dawno nie uprawiała seksu. Teraz w dodatku nie słyszała ani jednego słowa, które wypływało z tych idealnie skrojonych ust.
Chciała je całować. Chciała być w objęciach mężczyzny, który swoim niskim zmysłowym głosem mruczałby: Indy, Indy…
- Jak myślisz? – Lilith Montgomery, szefowa Stowarzyszenia Przedsiębiorców Main Street, wcisnęła pauzę, zostawiając na ekranie twarz Conrada.
- Co, co? – spytała Indy półprzytomna. Jej program „Hometown, Home Again” zdobywał coraz większą popularność i producenci nalegali, by kolejne miasteczko wzięła na tapetę i spróbowała je zrewitalizować. – Przepraszam. Zapatrzyłam się.
- Tak, trudno od niego oderwać wzrok – przyznał Jeff Hamilton, radny miejski. – To co, zdołasz go przekonać, żeby przyjechał i zdjął z nas klątwę?
Indy skinęła z uśmiechem głową. Pracowała z Conradem dla jednej stacji, toteż namówienie go, aby odwiedził Gilbert Corners, nie powinno nastręczać trudności.
- Na pewno – odparła. – O co chodzi z tą klątwą?
- To smutna historia. Tydzień po zamknięciu fabryki przez Gilbert International trójka spadkobierców starego Gilberta uczestniczyła w koszmarnym wypadku samochodowym.
- Dwoje walczyło o życie. Od tego dnia miasto zaczęło wymierać.
- Kiedy był ten wypadek? – spytała Indy, nie bardzo wierząc w klątwę.
- Dziesięć lat temu.
Akurat wtedy na skutek inflacji i spowolnienia gospodarczego wielu firmom w małych miastach, z których młodzież wyjeżdżała na studia, a potem nie wracała, niełatwo było utrzymać się na powierzchni. Indy podejrzewała, że to jest przyczyną pozamykanych sklepów, a nie klątwa. Ale klątwa to dobry temat dla telewizji.
- Kawał czasu. Uważacie, że konkurs kulinarny pomoże miasteczku?
Ona sama przeprowadziła się do Gilbert Corners półtora roku temu, kiedy kupiła upadającą księgarnię i wymagający remontu wiktoriański dom przy rynku. Po studiach rozpoczęła działalność jako youtuberka z niewielkim gronem obserwujących; opowiadała o remoncie domu w Lansdowne, który dostała w spadku. Kiedy dwa lata temu ludzie z kanału Home Living zaproponowali jej współpracę, miała już ogromną rzeszę fanów. Remont domu zakończyła i potrzebowała nowego projektu, zwłaszcza że mężczyzna, w którym od zawsze się podkochiwała, ożenił się z inną.
Rewitalizacja Main Street, złamanie klątwy i uporanie się z własną przeszłością to spore wyzwanie, którego jednak chciała się podjąć.
Miasteczko Gilbert Corners znajdowało się blisko Bostonu; mogło być prężnie rozwijającą się suburbią…
- Od czegoś trzeba zacząć. – Lilith wzruszyła ramionami. – Dasz radę?
- Na sto procent. – Indy nie miała wątpliwości.
Opuściła ratusz i skierowała się w stronę parku, w którym chwasty zajęły miejsce kwiatów. Minęła pokryty bazgrołami pomnik czterech ojców założycieli i po chwili była w swojej księgarni, Indy’s Treasures. W gabinecie na zapleczu usiadła przy komputerze.
Conrad Gilbert, sławny szef kuchni zwany Bestią, miał ciemne kręcone włosy, gęste brwi i oczy w kolorze nieba. Długa blizna przecinała jego lewy policzek. Na zdjęciu stał w kucharskiej bluzie, ze skrzyżowanymi na piersi rękami i widocznym na szyi tatuażem.
Kto rzuci Bestii wyzwanie? – głosił napis pod zdjęciem. Indy czytała dalej: Conrad przyjmował wyzwania kulinarne z całych Stanów, przyjeżdżał do miasta, nagrywał „pojedynek”, następnie puszczał go w swoim programie. Chętni mieli wypełnić formularz i zaproponować lokalną potrawę.
- Super!
- Podobno zgodziłaś się ściągnąć Bestię?
Podniósłszy głowę, Indy ujrzała swoją przyjaciółkę i dawną współlokatorkę, Nolę Weston. Nola, stolarz samouk, dołączyła do zespołu Indy, kiedy ta zaczynała przygodę z YouTube’em.
- Owszem. W ratuszu uważają, że jego wizyta pomoże miastu.
- Nie wolałaś Dasha? On stale przyjeżdża do ośrodka opiekuńczego, w którym leży jego siostra.
- Conrad ma własny program „The Beast’s Lair”, miasto zyska rozgłos. Zresztą Lilith uznała, że z Dashem trudniej by mi poszło.
- Trudniej niż z Bestią? W telewizji podkręcają jego „zły” charakter, ale facet jest piekielnie arogancki i z nikim się nie liczy. Nie wiem, czy zechce ci pomóc.
- Myślę, że zechce.
W „The Beast’s Lair” kucharz amator stawał do walki z Bestią. Jeśli wygrywał, dostawał trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Taka suma bardzo przydałaby się Gilbert Corners. Indy wypełniła formularz, proponując tradycyjną południową potrawę jednogarnkową – _Low Country Boil_ – którą robiła według przepisu babki. Kilka razy częstowała nią swoją ekipę i wszyscy piali z zachwytu.
Dwa dni później nadeszła odpowiedź: zgłoszenie zostało przyjęte. Indy usiadła w skórzanym fotelu należącym niegdyś do jej dziadka i zaczęła snuć plany, na co przeznaczy wygraną. Należy oczyścić park, pozbyć się graffiti z pomnika… Była podniecona! Nie, wcale nie perspektywą spotkania z Bestią.
- Nie. – Conrad Gilbert nie lubił się powtarzać. Odstawił butelkę oliwy czosnkowej i obróciwszy się, popatrzył na producentkę swojego programu kulinarnego, Ophelię Burnetti.
- Już napisałam, że przyjedziesz.
- To napisz jeszcze raz, że się pomyliłaś. – Ponownie skupił się na pracy. Psiakrew, zwolni tę asystentkę! Nienawidził, jak mu przeszkadzano, gdy w kuchni eksperymentalnej opracowywał nowe receptury.
- Nie wygłupiaj się, Con. Gilbert Corners jest blisko, a my musimy zapełnić dziurę po filmie, który nakręciliśmy na Kentucky Derby, a którego nie możemy udostępnić.
- Możemy.
- Zawodnik przeżył załamanie nerwowe. Rzucił w ciebie butelką burbona. Gdybyśmy to puścili, facet byłby skończony. A do Gilbert Corners możemy jechać już za trzy tygodnie.
Conrad wyprostował swoją prawie dwumetrową sylwetkę i utkwił spojrzenie w producentce. Cholera jasna! Przysiągł sobie, że więcej nie pokaże się w GC, chyba że z wizytą u Rory. Nie znosił tego miejsca.
- Jeśli się zgodzę, to przyjadę tuż przed konkursem i wyjadę, jak tylko skończymy nagrywać.
- W porządku. Potrzebuję czterdzieści minut materiału.
Obiecując, że prześle szczegóły jego asystentce, Ophelia ruszyła do drzwi. Conrad wyszedł z nią do części biurowej, gdzie asystentka siedziała wpatrzona w telefon.
- Mnie przyślij – rzekł, po czym zwrócił się do asystentki. – A ciebie zwalniam.
Wrócił do kuchni, lecz nie mógł się skupić na daniu, które tworzył. Myślał o Gilbert Corners, miejscu nazwanym tak na cześć jego rodziny, z którym jednak nie łączyły go żadne miłe wspomnienia. Dziadek był apodyktycznym człowiekiem, który opiekował się Conradem oraz jego kuzynem i kuzynką, odkąd ich rodzice zginęli w katastrofie lotniczej. Conrad miał wtedy dziesięć lat.
W Gilbert Manor nigdy nie czuł się jak u siebie. Tęsknił za domem, w którym mieszkał z rodzicami. Ojciec z mamą go kochali; był ich małym księciem. Po ich śmierci dziadek zmierzył wzrokiem troje wnucząt i od razu wysłał je do szkół z internatem – Rory do jednej, a jego z Dashem, który był dla niego jak brat, do drugiej.
Wyciągnął z kieszeni telefon i zadzwonił do Dasha.
- Gilbert, słucham.
- Tu też Gilbert.
- Jak leci, Con?
- Muszę jechać do GC.
- Musisz? Myślałem, że nikt ci nic nie może kazać.
- Też tak myślałem. Ale Ophelia się mnie nie boi, a musimy nagrać odcinek, bo zrobiła nam się luka. Powiedz, co komu strzeliło do głowy, żeby mnie zaprosić?
- Nie wiem. Wszyscy tam uważają, że przynosimy pecha.
- No właśnie. Masz ochotę mi towarzyszyć?
- Żartujesz? Raz w tygodniu bywam tam w ośrodku opiekuńczym. Wystarczy.
- Co u Rory? – spytał Conrad, pocierając twarz. Blizna była pamiątką, z którą nauczył się żyć. Tamtej nocy wiele stracił, ale zdawał sobie sprawę, że był szczęściarzem w porównaniu z Rory i Dashem.
Dziadek chciał, by chirurg plastyczny usunął mu bliznę, lecz Conrad się nie zgodził, bo się jej nie wstydził.
- Bez zmian. Jej lekarz przechodzi ma emeryturę. Przy najbliższej okazji muszę pogadać z nowym. To kiedy się tam wybierasz?
- Przyślę ci wiadomość, jak będę wiedział.
Rozłączyli się. Conrad ponownie stanął przy stole. Na myśl o powrocie do Gilbert Corners miał ochotę coś roztrzaskać. Nieważne, że dziadek nie żył od ośmiu lat; GC zawsze będzie mu się kojarzyło z apodyktycznym starcem.
Ophelia przysłała nazwisko osoby, która rzuciła mu wyzwanie: Rosalinda Belmont. Sprawdził ją w sieci: okazało się, że od niedawna mieszka w GC i ma własny program telewizyjny „Hometown, Home Again” w tej samej stacji co on.
Włączył krótki filmik zapowiadający odcinek w Gilbert Corners. Rosalinda miała ciemne włosy, twarz w kształcie serca oraz okulary. Zdjęcie przedstawiało ją, jak wchodzi do księgarni Indy’s Treasures na Main Street. Niżej widniał napis: Każda książka to przygoda.
Nigdy nie przystępował do konkursu nieprzygotowany, dlatego przesłał informacje do prywatnego detektywa. Patrząc w duże brązowe oczy dziewczyny poczuł ciekawość, a może podniecenie; nie umiał tego określić. Chciałby wiedzieć, co ona knuje.
- Ktoś wczoraj o ciebie wypytywał – powiedziała Nola, kiedy Indy wstąpiła do Java Juice.
- Może jakiś bajecznie bogaty król z królową przypomnieli sobie, gdzie mnie zostawili. – Indy podała przyjaciółce termiczny kubek na kawę. Nie przejęła się wiadomością; nie miała nic do ukrycia.
- Twoi cudowni rodzice byliby zdruzgotani, gdyby cię słyszeli.
- Co ty! Obiecałam im, że jak zostanę odnaleziona, to podzielę się z nimi moją fortuną.
Poranny szczyt minął, przy stolikach siedzieli stali bywalcy: Simone, która pracowała nad doktoratem; Pete, który planował kolejne gry dla grupy; oraz młode mamy, które rozmawiały, podczas gdy dzieci bawiły się w kąciku.
Nola nalała przyjaciółce kawę z odtłuszczonym mlekiem.
- Mogę powiesić ogłoszenie z prośbą o pomoc przy wyrywaniu chwastów? Trzeba doprowadzić park do lepszego stanu. Wiem, że ratusz powinien się tym zająć, ale…
- Na razie zajmuje się naprawą dróg.
Obejrzawszy się, Indy zobaczyła Jeffa Hamiltona.
- No wiem, ale chciałabym, żeby miasto było zadbane.
- Park figuruje na ratuszowej liście. O, mam pomysł. Moja żona June jest właścicielką szkółki roślin. Poproszę ją, żeby przywiozła kwiaty. Znalazłaś już sponsora?
- Jeszcze nie. Ale w maju przyjeżdża Conrad Gilbert. Kiedy z nim wygram, dostaniemy całkiem ładną sumkę.
- Jestem pod wrażeniem. Jak zdołałaś go namówić?
- Zgłosiłam się do jego programu na pojedynek kulinarny.
Chciała wszystkim pokazać urodę Gilbert Corners. Uwielbiała tutejszą architekturę, piękne wiktoriańskie domy na Main Street. Miasto miało ogromny potencjał.
Omówiła z Nolą i Jeffem, który sklep warto wyremontować jako następny, zapisała w notesie kilka uwag, po czym z kubkiem kawy przeszła do swojej księgarni. Kochała zapach książek i rozmowy z klientami o ich ulubionych tytułach. Z kilkoma klientami poruszyła temat Conrada Gilberta. Wszyscy twierdzili, że przed wypadkiem był niesamowicie przystojny i piekielnie arogancki. Jedna osoba powiedziała, że zachowywał się tak, jakby nie cierpiał Gilbert Corners. Ciekawe.
Czas konkursu nadszedł niespodziewanie szybko. Pierwszego maja Indy spakowała potrzebne składniki i brukowaną drogą, która prowadziła przez kamienny most łączący brzegi rzeki, ruszyła do Gilbert Manor.
Na miejscu skierowano ją do rozstawionego w ogrodzie namiotu. Denerwowała się; czuła, że ktoś ją obserwuje. Na tle słońca zobaczyła postać mężczyzny ubranego w skórzaną kurtkę. Kiedy skierował się w jej stronę, wstrzymała oddech. Rozpoznała Bestię.
- Dzień dobry, panie Gilbert. Miło mi pana poznać.
- Dzień dobry, Rosalindo.
Skrzywiła się w duchu, słysząc swoje imię.
- Nikt tak do mnie nie mówi. – Uśmiechnęła się. – Jestem Indy Belmont. Dlaczego mi się pan tak przygląda?
- Dlaczego zgłosiłaś się do mojego programu?
- Bo… - zawahała się, po czym zrezygnowała z formy „pan” – mieszkańcy Gilbert Corners wierzą, że na mieście ciąży klątwa związana z twoją rodziną. Z powodu tej klątwy miasto się nie rozwija, niemal zamiera. Prowadzę program…
- Wiem.
- Oglądasz go? – Już się nie denerwowała.
Na żywo Conrad Gilbert był przystojniejszy niż w telewizji czy na zdjęciach i wyższy, niż się spodziewała – sama miała metr sześćdziesiąt pięć i sięgała mu zaledwie do ramienia – a blizna na policzku jedynie dodawała mu seksapilu. Emanował siłą. Sprawiał wrażenie człowieka, który wie, czego chce i to bierze, nie oglądając się na nikogo. Nie żeby ktoś śmiał się mu sprzeciwić.
Wpatrywał się w nią tak intensywnie, że ciarki chodziły jej po skórze. Dawno nikt się jej tak nie przyglądał. Poprawiła okulary i rozciągnęła usta w uśmiechu.
- Może zanim zaczniemy kręcić, napijemy się kawy i…
- Nie – warknął, nie odrywając od niej wzroku. – Co wiesz o klątwie?
- Zawsze jesteś takim ponurym dupkiem?
- Dupkiem? Raczej człowiekiem skupionym na zadaniu.
- To twoja subiektywna ocena. – Po tych słowach okręciła się na pięcie i odeszła.ROZDZIAŁ DRUGI
Żałowała, że dowiedziała się, jakim człowiekiem był jej idol. Robił fatalne wrażenie. Dlaczego chirurdzy są tacy zadufani? Walter zachowywał się podobnie. A mimo to dała się omamić. Charyzma i szelmowski uśmiech przyćmiły jego arogancję.
Nie chciałaby się taka stać. Doktor Spike to też zwykły dupek. Zaśmiała się. Jej ojciec, profesor literatury angielskiej, byłby przerażony tą obelgą. „Penny, jesteś przecież wykształcona… Miej trochę klasy”, usłyszałaby.
Próbował z niej zrobić damę, co było hipokryzją z jego strony. Patrząc na to, jak potraktował jej matkę, daleko mu było do dżentelmena. Nie chciała o nim myśleć. Zwłaszcza nie pierwszego dnia pracy w Fort Little Buffalo. Życie prywatne wpłynęło już na jej pracę w Calgary. Nie pozwoli, by to się powtórzyło. Musi pracować z doktorem Spikiem, to wszystko. Ich relacja będzie czysto zawodowa, jak z innymi. Dostała już nauczkę. Może ufać tylko sobie i matce.
Usłyszała brzęk telefonu. Wiadomość od Waltera.
_Hej! Patrzyłaś na dokumenty, które przesłałem?_
Westchnęła.
_Nie. Mam dużo pracy._
_Ja też. Proszę, sprawdź pocztę._
_Z_abolało ją serce. Te esemesy były takie chłodne. Kiedyś myślała, że Walter ją kocha.
_Właśnie zaczęłam zmianę. Siądę do tego, obiecuję._
_Dziękuję. Jesteś wspaniała._
Wcale nie czuła się wspaniale. Jak się od niego odciąć, jeśli on cały czas do niej pisze?
Wzięła do ręki następną kartę. Fort nie był wielkim szpitalem, ale przyjeżdżało tu sporo pacjentów z okolicznych miejscowości. Jest co robić. To dobrze, bo chce skupić się na pracy. Nie lubiła, kiedy dzieci chorują. Pomaganie im sprawiało jej niezwykłą radość.
– Cześć, Marcus – przywitała się z pacjentem, odsuwając zasłonkę wokół dużego łóżka.
Leżący na nim chłopiec wydawał się bardzo mały. Jak na pięciolatka zachowywał się niezwykle spokojnie. Był zlany potem i miał lekki kaszel. Wykluczyła krztusiec.
Nie gorączkował. Po teście antygenowym wiadomo było, że to nie wirus, dlatego mogła go badać bez maseczki. Osłabiony Marcus uśmiechnął się do niej, po czym schował głowę w ramieniu mamy.
– Jestem doktor Burman – powiedziała, przysuwając krzesło do łóżka. – Co was tu sprowadza?
– Astma. Tak mi się wydaje. Parę lat temu przyjechał do nas rejonowy lekarz i wspominał, że to może być astma. Miał wrócić, ale już go nie spotkałam.
– Skąd taka diagnoza? – Penny zaczęła notować.
– Myślałam, że to zapalenie płuc. Już je przechodził jako noworodek. Mamy inhalator. Ostatnio coraz częściej go potrzebuje.
Penny wzięła urządzenie do rąk i zapisała nazwę leku.
– Dostaje maksymalną dawkę i dalej ma problemy z oddychaniem? Zrobimy badania układu oddechowego. Wiem, że mieszkacie daleko, więc zatrzymamy Marcusa w szpitalu. Zlecę też testy alergologiczne.
– Będzie bolało? – zapytał Marcus świszczącym głosem.
– Nie. Teraz są nowe testy i nie bolą. Możesz mieć potem trochę swędzących plam na ramieniu, najwyżej coś ci na to przepiszemy. Czy mogłabym cię osłuchać?
Marcus kiwnął głową i usiadł. Penny założyła stetoskop. Z klatki piersiowej dziecka wydobywał się świst. Nie mogła zdiagnozować astmy bez badań, ale rzeczywiście było tam coś, co utrudniało oddychanie.
– Zlecę prześwietlenie klatki piersiowej. Chciałabym się upewnić, że nic tam nie ma.
– Dziękuję, pani doktor – powiedziała matka.
– Zatrzymamy go na obserwacji. Zobaczymy, ile czasu zajmie zrobienie badań. Może pani z nim zostać.
Kobieta odetchnęła z ulgą.
– Dziękuję. Podróż samolotem zajęła nam pięć godzin…
– Rozumiem. Dowiemy się, co mu dolega – obiecała Penny, uśmiechając się.
Zasunęła zasłonkę i wyszła, po czym spisała instrukcje i przekazała je pielęgniarce. W Calgary nie mogłaby go zatrzymać, ale tu nie było wyboru. Poza tym w karcie Marcusa odnotowano niski poziom tlenu.
– Testy alergologiczne? – usłyszała głos zza pleców.
– Tak.
– Kto je przeprowadzi? Nie mamy tu alergologa.
– Ja. Pracowałam z alergologami w Calgary. Jeśli mamy odpowiedni sprzęt…
– Nie mamy – przerwał jej z żalem.
– I nie ma na to żadnego sposobu? – zdziwiła się.
– Szpitale w Yellowknife i Hay River mają sprzęt. Jeśli to pilne, możemy sprowadzić go samolotem.
Posmutniała i wręczyła mu kartę chłopca.
– Pacjent i jego matka przylecieli z odległej wioski. Chłopiec od dawna ma problemy z oddychaniem. Rejonowy lekarz zdiagnozował astmę, ale nikt z tym nic nie zrobił.
Atticus spojrzał na kartę i zmarszczył brwi.
– To pilne – oznajmił.
– Też tak uważam.
Penny po raz pierwszy zobaczyła na jego twarzy uśmiech. Może Pan Dupek nie jest jednak tak bezduszny?
– Okej, dobrze. Zadzwonimy do Hay River i Yellowknife, ale nie wiem, czy będą mogli zająć się wysyłką. Lubi pani latać?
– Jestem przyzwyczajona. Czemu pan pyta?
– Mogę panią tam zabrać.
– Jak to? – spytała podejrzliwie.
– Mam samolot i licencję pilota. Wzięła go pani na obserwację do szpitala, prawda?
– Tak. – Była w szoku. Atticus Spike jest pilotem?
– Dobrze. Po dużurze polecimy do Hay River albo Yellowknife i weźmiemy to, co potrzebne, żeby jutro przeprowadzić testy.
– Okej.
Ruszył z powrotem do pacjentów, a Penny stała jak wryta. Jeszcze parę godzin temu był dziwakiem z fajnym psem. Potem stał się gburowatym lekarzem. A teraz zachowywał się jak pomocny i wspierający kolega?
Zakręciło jej się w głowie. Wysyłał sprzeczne sygnały, a ona nie wiedziała, jak je interpretować. Telefon znów zabrzęczał, ale go zignorowała. Nie ma teraz czasu na Waltera, zaczynał ją irytować. Pomaga mu ze względu na pacjenta i zarząd szpitala, ale nie będzie z nim rozmawiać.
– Doktor Burman, wszystko w porządku? – spytała pielęgniarka Rachel z dyżurki.
– Chyba tak – odparła, kiwając głową, po czym się wyprostowała. – Czy mogłaby pani mnie skontaktować z immunologią w Hay River i Yellowknife? Proszę powiedzieć, że to pilne.
– Oczywiście. Przekieruję połączenie, jak tylko uda mi się do nich dodzwonić. – Rachel uśmiechnęła się do niej.
– Dziękuję. – Poszła do następnego pacjenta. Przywykła, że w Calgary wszystko miała na wyciągnięcie ręki, a kiedy potrzebowała czegoś z innego szpitala, można to było wysłać kurierem. Tutaj zdobycie podstawowych rzeczy wymagało podróży samolotem.
Sam lot nie był dla niej problemem. Gorzej, że musi go odbyć z Atticusem. Pozostawało mieć nadzieję, że nie wkurzy jej na tyle, by chciała go udusić. Przynajmniej nie podważa jej decyzji. Doceniała to. Była zwykłą lekarką, a on zaufał, że wie co robi. W Calgary zdarzało się, że główny chirurg i zarząd nie traktowali jej słów poważnie.
Nie była zbyt pewna siebie, choć nie dawała tego po sobie poznać. Całe życie pracowała, by wyleczyć się z kompleksów. Bezskutecznie próbowała zaimponować ojcu. Zachowała się jak idiotka, zakochując się w Walterze. Nie chciała o tym myśleć. Ma zadanie do wykonania i wykona je najlepiej, jak się da. Nawet jeśli oznacza to podróż awionetką z facetem, który ją irytuje.
Nie mógł uwierzyć, że zaproponował Penny podróż swoim samolotem. Do tej pory leciał nim tylko z siostrą, jej mężem, siostrzenicami i Horacym. Tymczasem właśnie zaproponował wspólny lot do Hay River albo Yellowknife kobiecie, od której miał trzymać się z daleka.
To dla pacjenta, pamiętaj. Jak długo chodzi o pracę, wszystko będzie w porządku. Jest jego współpracownicą. Przepiękną, to fakt. Obserwował ją przez całą zmianę. Nie mógł odwrócić od niej wzroku, co go denerwowało.
Czy naprawdę nie dostał nauczki? Na Sashę też nie mógł przestać patrzeć. Różnica polegała na tym, że Penny nie zwracała na niego uwagi. Nie kokietowała go jak Sasha, kiedy się poznali. Penny z nim nie flirtuje, co za ulga. Skupiała się na pracy i na telefonie. Wyglądało na to, że komórka ją rozprasza i frustruje. To nie jego sprawa.
Podszedł do dyżurki, w której Penny przeglądała notatki. Była sama. Chyba go nie zauważyła.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Tak – odparła, nie odrywając oczu od notesu. – Siostra Rachel mówi, że Hay River ma wszystko, czego potrzebuję.
– Fantastycznie. – Wziął głęboki oddech. Nie mógł zakazać jej korzystania z telefonu, bo wtedy wydałoby się, że ją obserwuje. Czemu tak go to interesuje?
– Coś jeszcze? – Spojrzała na niego. Była na tyle blisko, że dostrzegł złote przebłyski w jej brązowych oczach oraz idealnie podkręcone grube rzęsy.
– Wydaje się pani… rozkojarzona.
– Chodzi o telefon? Przepraszam, rozmawiam z chirurgiem z Calgary – westchnęła.
– Tak?
– Pomagam mu przy kilku pacjentach, ale jestem skupiona na mojej pracy tutaj, doktorze.
Miała pomóc w jednym przypadku, ale okazało się, że było ich więcej. Coś mu mówiło, że to uciążliwa współpraca. Wcześniej sprawdził jej CV. Była świetnie wykształcona. Nie musi udowadniać, ile jest warta.
– Wieczorem polecimy do Hay River. – Miał ochotę jej powiedzieć, że wie, jak to jest w nowym miejscu, ale tego nie zrobił. Gdy zaczął pracę w Bostonie, czuł się trochę zagubiony, ale znał swój cel. Chciał być najlepszy. Tak się na tym skupił, że po drodze zapomniał, kim jest i komu może ufać.
Unikał Penny przez resztę dyżuru. Kiedy przyszła następna zmiana, znalazł ją i dał wskazówki, jak dojechać do hangaru, w którym stał samolot. Mieli spotkać się godzinę później.
Kończył przygotowywać samolot. Lecą do Hay River, a nie do Yellowknife. To tylko czterdzieści minut.
Mniej czasu sam na sam.
– Co to za model?
Odwrócił się i zobaczył Penny; trzymała kubki z kawą. Miała na sobie dżinsy i piękny liliowy sweter, który zsuwał się z ramienia. Zrobiło mu się gorąco.
– Zna się pani na samolotach?
– Trochę. Dorastałam w Calgary, ale moi dziadkowie mieli ziemię w górach. Widywałam tam różne awionetki.
– Zdarzyło się pani taką lecieć?
– Dawno temu. – Była trochę zdenerwowana.
– Jestem dobrym pilotem.
– Zobaczymy. Na razie mało o panu wiem. – Jej oczy zaiskrzyły, a on nie zdołał powstrzymać uśmiechu.
– Fakt. Zna pani tylko moją reputację.
– To panu przeszkadza?
– Poza nazwiskiem jestem człowiekiem. Poza tym… – Zatrzymał się, bo nie chciał myśleć o wszystkich tych tak zwanych przyjaciołach z Bostonu.
– Poza tym co?
– Nieważne. – Nie podobało mu się, że jest wobec niej szorstki, zwłaszcza że sam zaproponował pomoc, ale tak będzie najlepiej. Nie przyjechała tu na stałe, a on nie szuka przyjaciół. Nie na darmo ma opinię nieprzystępnego.
– Nie wiedziałam, jaką pan lubi, więc wzięłam zwykłą, czarną. – Wręczyła mu kubek.
– Dzięki. Taka jest najlepsza.
– Ja wolę herbatę. Czy mogę jakoś pomóc?
– W zasadzie nie. Teraz czekamy na czas startu, który wpisałem w planie lotu. Mój kumpel w Hay River pożyczy nam samochód, którym pojedziemy do szpitala.
– To może odpowie mi pan, co to za samolot?
– Dlaczego pani pyta?
– Żeby zacząć rozmowę. Nie lubię niezręcznej ciszy. A tak w ogóle to przepraszam, ale nie podoba mi się zabawa w ciepło-zimno.
– Tak? – spytał z lekkim rozbawieniem.
– Tak. Podziwiam pana dorobek, ale jeśli pan myśli, że próbuję tu coś ugrać, to się pan myli. Przyjechałam do pracy.
– Dlaczego tutaj?
– Nie pana sprawa. Powinno pana interesować tylko to, że traktuję pracę poważnie i jestem świetną specjalistką.
Znowu się uśmiechnął. Nie wątpił w jej kwalifikacje. Miała silny charakter, co mu się podobało, ale dalej był ciekaw, dlaczego ją tu przysłano. Musiał być przecież jakiś powód. Nie wyglądała na osobę, która ot, tak odeszłaby z wielkomiejskiego szpitala. Zależało jej na karierze i wciąż jest związana z Calgary. Poza tym była niezwykle tajemnicza. Kiedyś lubił zagadki, ale teraz nie podobało mu się, że tak bardzo go zaintrygowała.
Wyrzuciła kubek do kosza. Atticus pomógł jej wsiąść do samolotu. Poczuł mrowienie w ciele. Miło było dotknąć jej ręki, ale musiał ją puścić. Robiło się niebezpiecznie.
– Dziękuję. ‒ Zarumieniła się.
Nie odpowiedział, tylko skinął głową i zamknął drzwi.
Usiadł w fotelu pilota i sięgnął po słuchawki.
– Są też jedne dla pani.
Uruchomił silnik i poprosił wieżę o pozwolenie na start. Na szczęście Penny nie wyglądała na zdenerwowaną.
– Rebel One, masz zgodę na start – usłyszeli.
– Przyjąłem. – Atticus zwiększył prędkość. To było piękne popołudnie. Zanim wrócą, zrobi się wieczór.
Pomyślał, że pewnie szybko się ze wszystkim uwiną.
– Rebel One? To brzmi jak z filmu science fiction.
Uśmiechnął się zadowolony, że zrozumiała nazwę.
Była trochę zdenerwowana koniecznością spędzenia czterdziestu minut z Atticusem. Naprawdę nie wiedziała, czy wytrzyma jego humory: raz był słodki i miły, raz gburowaty. Musiała sobie powtarzać, że chodzi przecież o pacjenta. Jej zadaniem jest zbadanie chłopca i sprawdzenie, co wywołuje reakcję alergiczną.
Atmosfera w kabinie była dość niezręczna. Jedyny dźwięk, jaki im towarzyszył, to szum silnika.
– Murphy rebel – powiedział Atticus ni stąd, ni zowąd.
– Słucham?
– Pytała pani, co to za samolot. To murphy rebel.
– Aha.
– Tylko tyle pani powie?
– A co mam powiedzieć?
– Cóż, spodziewałem się bardziej zdecydowanej reakcji.
– Nie znam tego modelu.
– A jakie pani zna?
– Latałam na de havillandach i cessnach.
– A jak się pani podoba ten?
– Całkiem fajny, ale wyrobię sobie zdanie o nim dopiero po wylądowaniu.
Zaśmiał się pod nosem. Może jednak Atticus ma poczucie humoru, w przeciwieństwie do jej ojca i Waltera.
– Powinien się pan częściej śmiać albo uśmiechać. Wygląda pan wtedy bardziej ludzko, nie jak robot.
– Już to gdzieś słyszałem – mruknął.
Wymienili życzliwe spojrzenia. Podobało jej się, kiedy się uśmiechał. Wyjrzała przez okno. Piękny widok.
– Jesteśmy nad rezerwatem Wood Buffalo. Gdybyśmy mieli więcej czasu, polecielibyśmy nad wodospadem Alexandria.
– W porządku. – Korciło ją, by powiedzieć „może następnym razem”, ale powstrzymała się. Żadnego następnego razu nie będzie. Nie przyjechała tu poznawać ludzi. Wspólny lot nad wodospadem to coś, co robią przyjaciele. Albo kochankowie.
Zalała ją fala gorąca. Atticus jest jej szefem, sławnym i doświadczonym chirurgiem, zupełnie jak Walter. To by się źle skończyło. Lepiej go trzymać na dystans. Nic o nim nie wie i tak powinno zostać.
Zmienił trajektorię lotu. Po chwili znaleźli się nad dużą polaną pokrytą białymi plamami.
– To śnieg? – spytała ze zdziwieniem.
– Miewamy dużo śniegu, ale akurat to jest sól.
– Sól?
– To solniska. Niektóre z nich to leje krasowe.
– Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.
– Trochę bardziej na południe, w Albercie, jest ich mnóstwo. Zwłaszcza Pine Lake jest przepiękne. Jeśli będzie pani miała kiedyś okazję, polecam się tam wybrać, zanim zima zablokuje drogi. Latem można nawet pływać w jeziorach. Rzeka jest zbyt niebezpieczna, ma silne prądy.
– Obawiam się, że do tego czasu wrócę do Calgary.
Nastała kolejna niezręczna cisza. Szpitalowi w Fort Little Buffalo zależało na tym, by została i zastąpiła lekarkę, która poszła na macierzyński. Brakowało im wykwalifikowanego personelu. Od razu zaproponowali jej stałą posadę, ale ją odrzuciła. Zaczynała rozumieć, jak trudno jest zatrzymać lekarzy na Północy. Jednak ona pragnęła wrócić do Calgary. I zamierzała to zrobić z podniesioną głową.
Do końca lotu już ani razu się nie odezwała. To było najdłuższe czterdzieści minut w jej życiu.
Ucieszyła się, kiedy na horyzoncie wyłoniło się Hay River, a Atticus poprosił wieżę o pozwolenie na lądowanie.
Chciała jak najszybciej dostać się do szpitala, wziąć testy alergiczne i wrócić do Buffalo, by zabrać się do roboty i mieć już te nieszczęsne pół roku za sobą.