- promocja
- W empik go
Ronaldinho. Czarodziej piłki nożnej - ebook
Ronaldinho. Czarodziej piłki nożnej - ebook
Dawał radość i magię całemu piłkarskiemu światu.
RONALDINHO to opowieść o chłopcu, który z ubogiej dzielnicy brazylijskiego Porto Alegre trafił na absolutny futbolowy szczyt. Na boisku czarował jak nikt inny, a jego zagrania wzbudzały zachwyt nawet u kibiców rywali. Wygrał mundial i Ligę Mistrzów, zdobył Złotą Piłkę, był mentorem samego Leo Messiego. I choć w pewnym momencie jego pełne zawirowań życie prywatne przeważyło nad tym sportowym, dla nas wszystkich na zawsze już pozostanie futbolową LEGENDĄ.
• Poznaj historię Ronaldinho – piłkarza, który sztuczki z ulicy przeniósł na boisko. I był w tym najlepszy na świecie.
• Dowiedz się, jak wielką tragedię przeżył, nie ukończywszy nawet 10 lat.
• Przeżyj podróż z brazylijskich plaż do szatni PSG, Barcelony i Milanu, a także pięciokrotnego mistrza świata – reprezentacji Brazylii.
I pamiętaj, to wszystko wydarzyło się naprawdę.
Kategoria: | Sport i zabawa |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8210-454-7 |
Rozmiar pliku: | 24 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Patrzy na ciebie, uśmiecha się, szczerzy te swoje zęby i natychmiast czujesz do niego sympatię” – podsumował go kiedyś słynny włoski trener Marcello Lippi (wymawiaj: Marczello Lippi) i trafił w sedno.
Królik Buggs, Kapitan Uśmiech, Czarodziej, Magik… Nie było chyba piłkarza, który miałby więcej równie wesołych przezwisk i na myśl o którym uśmiechalibyśmy się szerzej.
Wieczny chłopiec, który nawet jak narozrabia, to potem się uśmiechnie, tak że nie sposób się na niego gniewać. Przede wszystkim jednak piłkarski geniusz, dla którego wszystko było łatwe.
Kiwał rywali, jak chciał i kiedy chciał. Wykonywał podania, patrząc na trybuny. Mijał po kilku przeciwników, zagrywał piłkę piętą, przerzucał nad rywalem. A wszystko to z nieodłącznym uśmiechem na ustach.
Jakim cudem?
Ano takim, że dla bohatera tej opowieści futbol zawsze był doskonałą zabawą. Podobnie zresztą jak całe życie.
Wiecie, o kim mowa?
O wielce charakterystycznym Brazylijczyku z wystającymi zębami, który zaczął czarować piłkarski świat pod koniec XX wieku i robił to nieprzerwanie niemal przez dwie dekady. Jeszcze w 2015 roku, kiedy miał już 35 lat, dawał radość kibicom wielkiego brazylijskiego klubu Fluminense (wymawiaj: Fluminenze). Wcześniej był jednak mistrzem świata z reprezentacją Brazylii i futbolowym królem Europy w Barcelonie. A przy okazji przeszedł odwrotną drogę niż jego młodszy kumpel Leo Messi.
W wieku 21 lat przyjechał zza oceanu do Paryża i przez raptem dwa lata gry we Francji wyrobił sobie taką markę, że transferowe sidła zarzuciła na niego sama Barcelona. W stolicy Katalonii spełnił się piłkarsko, zdobył kontener trofeów, przetańczył niejedną noc i – co najważniejsze – pokazał Leo Messiemu, jak zdobywać gole i serca fanów.
Panie i Panowie, przed Wami Ronaldo de Assis Moreira, najpierw zwany Ronaldinho Gaúcho (wymawiaj: Ronaldo di Asis Merejra, Ronaldinhju Gauczu), później już tylko Ronaldinho.
W języku portugalskim po prostu…
Mały Ronaldo.ROZDZIAŁ 1
PORTO ALEGRE,
CZYLI MAŁY GAÚCHO PRZYCHODZI NA ŚWIAT
Porto Alegre liczy sobie półtora miliona mieszkańców i jest stolicą stanu Rio Grande do Sul – najdalej na południe wysuniętego stanu Brazylii. Miasto powstało w XVIII wieku, w epoce intensywnej kolonizacji Ameryki Południowej przez Europejczyków. Tereny obecnej Brazylii zostały podbite przez Portugalczyków i właśnie dlatego mieszkańcy tego kraju władają językiem portugalskim.
Stan Rio Grande do Sul jest specyficznym regionem. Graniczy z Urugwajem i Argentyną, a jego mieszkańcy przez swoich brazylijskich rodaków zwani są Gaúchos (wymawiaj: Gałczos), po polsku – gauchowie.
Kim są?
To południowoamerykańscy pasterze bydła (tutejszy odpowiednik północnoamerykańskiego kowboja). Pracują na pampach, czyli trawiastych równinach Argentyny, Urugwaju, Paragwaju i właśnie południowej Brazylii. Przedstawiani są zawsze na koniu, w tradycyjnym stroju i z lassem w prawej ręce.
Jest to o tyle ważne dla naszej opowieści, że słowo „Gaúcho” (w języku portugalskim gaúcho pisany jest z kreseczką nad u) będzie pierwszym przydomkiem, jaki z racji pochodzenia ze stanu Rio Grande do Sul przylgnie do naszego bohatera.
Ronaldinho Gaúcho, a dokładnie Ronaldo de Assis Moreira, bo tak naprawdę nazywa się nasz bohater, przyszedł na świat 21 marca 1980 roku w Porto Alegre właśnie. Był trzecim, najmłodszym dzieckiem państwa João i Migueliny de Assis Moreira (wymawiaj: Żułą i Migłeliny di Asis Merejra). Na świecie był już wtedy jego dziewięcioletni brat Roberto oraz 5-letnia siostra Deisi.
Rodzina de Assis Moreira nie opływała w dostatki. Mieszkała w robotniczej dzielnicy Porto Alegre o nazwie Vila Nova przy ulicy Jerolomo Minuzzo 73. W pięć osób zamieszkiwała pokryty blachą drewniany dom o powierzchni 70 metrów kwadratowych. Był pomalowany na trzy kolory: bladoróżowy, niebieski i zielony. Miał trzy pokoje, kuchnię, łazienkę, patio oraz cementową esplanadę na wejściu – mały placyk, który służył za parking i miejsce do tradycyjnych sąsiedzkich spotkań przy grillu. Z tyłu, w podobnym parterowym domku, mieszkała babcia Ronaldinho od strony taty, pani Albertina.
Tata naszego bohatera, pan João de Assis, pochodził z Porto Alegre. Był piłkarzem, ale zrezygnował ze sportu i zaczął pracować jako sprzedawca. Później – jak wielu młodych mężczyzn z Porto Alegre – znalazł pracę w lokalnej stoczni, wówczas wizytówce miasta. Został spawaczem. Pracował do czasu, aż uległ wypadkowi, w którym trwale uszkodził sobie ucho. To wtedy przeszedł na rentę inwalidzką.
Mama, pani Miguelina Moreira, również wychowała się w Porto Alegre. Do pracy poszła zaraz po szkole podstawowej, w wieku 12 lat. Po ślubie zajmowała się sprzedażą kosmetyków i biżuterii w domach dzielnicy Vila Nova. Kiedy Ronaldinho miał 7 lat, wygrała konkurs na stanowisko pomocnicy szefa kuchni w Urzędzie Miasta Porto Alegre. Na tym jednak nie poprzestała. Ponieważ chciała zostać pielęgniarką, zrobiła maturę i zdała egzamin do szkoły pielęgniarskiej. Potem pracowała w klinice dla dzieci, następnie w szpitalu.
Ponieważ oboje rodzice pracowali, nasz bohater pozostawał za dnia pod opieką babci Albertiny i siostry Deisi. Ale że jego rodzina była wyjątkowo liczna – Ronaldinho miał 17 wujków i 64 kuzynów – zawsze znalazł się ktoś, kto zajął się chłopcem.
Łatwo też się domyślić, co robił całymi dniami, nim poszedł do szkoły.
To oczywiste – kopał piłkę.
Cóż innego mógł robić w Brazylii, gdzie futbol jest jak religia i gdzie każdy chłopiec jako pierwszy prezent dostaje piłkę?ROZDZIAŁ 2
ROBERTO,
CZYLI IDOL WE WŁASNYM DOMU
Kompanów do gry w piłkę naszemu bohaterowi nigdy nie brakowało. Kopał non stop, od świtu do wieczora. Czasem denerwowało to jego mamę i babcię, bo do domu wracał spocony i ubłocony. Dostawał wtedy szlaban na granie, ale i tak nie przestawał. Kopał piłkę na korytarzu albo na patio. Dryblował między krzesłami, meblami i… psami.
Tak, tak – dryblował pomiędzy psami!
W domu państwa Assis Moreirów były wtedy cztery psy: Bala, Boom Boom, Preta i Alfi. „Kiedy moi przyjaciele byli zmęczeni graniem albo mamy wołały ich na obiad, ja grałem z psem. On nigdy się nie męczył” – wyjawił kiedyś Ronaldinho w wywiadzie.
Najlepszym sparingpartnerem okazał się Boom Boom. Żeby psiak nie przejął i nie zjadł piłki, Ronaldinho stosował wszelkie możliwe sprinty, podcinki i dryblingi. Już wtedy ujawniła się wielka miłość Ronaldinho do wszelkich futbolowych sztuczek, które lata później staną się jego piłkarskim znakiem firmowym.
Pierwszym futbolowym mentorem chłopca był tata. Pan João kochał piłkę i znał się na niej. W młodości marzył, by zostać piłkarzem, lecz jego życie potoczyło się inaczej. Był najmłodszym z sześciorga rodzeństwa. Kiedy skończył 14 lat, musiał przerwać naukę, by pomagać w domu. Cały wolny czas poświęcał na grę w 2-ligowym zespole Cruzeiro. I to na stadion tego właśnie klubu przychodziła kibicować mu jego dziewczyna, a potem przyszła żona, pani Miguelina Moreira.
Pan João marzył o grze w ukochanym klubie Grêmio, jednym z dwóch największych klubów w Porto Alegre. Nie spełnił tego marzenia. Skończywszy 18 lat, odbył służbę wojskową i założył rodzinę. Musiał zdobyć jakiś fach i zdecydował, że futbol będzie dla niego tylko rozrywką. Uważnie jednak obserwował obu synów, licząc w duchu, że może któryś z nich założy kiedyś koszulkę ukochanego Grêmio. Akurat to marzenie spełniło się nawet szybciej, niż myślał.
Grêmio Foot-Ball Porto Alegrense zostało założone w 1903 roku na wzór klubów brytyjskich. Jako zespół z południa Brazylii pozostawało trochę na uboczu wielkiego futbolu, bo piłkarskie życie w tym kraju od zawsze koncentrowało się w dwóch największych miastach: Rio de Janeiro i São Paolo. Na południu Grêmio było jednak potęgą. W brazylijskich mediach pojawiało się regularnie za sprawą meczu zwanego Gre-Nal, czyli słynnych derbów z największym rywalem z Porto Alegre – Internacionalem. Warto dodać, że do lat 50. ubiegłego wieku w Grêmio – w przeciwieństwie do Internacionalu – nie pozwalano występować czarnoskórym piłkarzom.
Kiedy w 1982 roku Roberto skończył 11 lat, jego tacie udało się załatwić mu testy w akademii Grêmio. Wypadły znakomicie i chłopak został przyjęty do szkółki. Nasz Ronaldinho miał wówczas 2 latka i od razu stał się pierwszym i największym fanem Assisa (taka ksywa będzie przez całą sportową karierę widniała na koszulce Roberto).
Trenerzy Grêmio zgodnie twierdzili, że Roberto czeka wielka kariera. Chłopak grał na pozycji pomocnika i bardzo szybko stał się prawdziwą podporą drużyn juniorskich. Wraz z nimi kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa. Drużyna Roberto wygrała 1. edycję rozgrywek Mirim o mistrzostwo Brazylii dla zawodników U-14, a także turniej Efipan, w którym brały udział zespoły z Europy i Azji (we wcześniejszych 25 edycjach tych rozgrywek Grêmio nigdy ich nie wygrało).
Kiedy w 1987 roku Roberto skończył 16 lat, jego zespół rozgrywał finał o mistrzostwo stanowe. Grze młodych zawodników Grêmio bardzo uważnie przyglądało się wielu skautów z Europy, wśród nich – poszukiwacz talentów z włoskiego Torino. Choć ten przyjechał obserwować napastnika Grêmio, od razu zwrócił uwagę na Roberto. Jeszcze tego samego wieczora przyszedł do domu państwa Assis Moreirów i zaprosił Roberto do Turynu na testy. Za zgodą rodziców Roberto poleciał do Europy, a do Brazylii wrócił z bardzo konkretną – i dobrą pod względem finansowym – propozycją gry w Torino.
Na wieść o wyjeździe Roberto do Włoch w Grêmio zapanowała panika. Tak wielka, że szefowie klubu zaczęli wszem wobec rozpowiadać, że chłopak został… porwany. Wystraszeni, że tak dobry zawodnik opuści ich klub za darmo (pozwalało na to ówczesne brazylijskie prawo), szybko przystąpili też do działania. Zaproponowali Roberto pierwszy zawodowy kontrakt oraz tak zwaną luvę – popularną w klubach brazylijskich nagrodę pieniężną. Była spora, ale nie mogła równać się z ofertą finansową Torino. By przebić Włochów, szefowie Grêmio wpadli na inny pomysł: zaproponowali państwu Assis Moreirom, że wynajmą dla nich dom z basenem w dobrej dzielnicy, a pan João otrzyma dodatkowo posadę parkingowego w klubie.
Takiej oferty nie dało się już odrzucić.
W pierwszej drużynie Roberto zadebiutował w wieku 17 lat. Już w swoim pierwszym sezonie zdobył wraz z zespołem mistrzostwo stanowe. Domyślacie się pewnie, jak szczęśliwy był 7-letni wówczas Ronaldinho.
Do dziś na pytanie, kto z największych Brazylijczyków – Pelé, Rivaldo, Romário czy może Ronaldo – inspirował go w życiu najbardziej, Ronaldinho ma zawsze jedną odpowiedź. „Mojego idola miałem w domu” – powtarza niezmiennie.
Nim przejdziemy do właściwych losów naszego bohatera, warto, byście wiedzieli, że błyskotliwie zapowiadającą się karierę jego brata zahamowała poważna kontuzja. W 1991 w meczu Portuguesa – Grêmio Roberto stanął tak nieszczęśliwie, że zerwał więzadła krzyżowe w prawym kolanie. Przeszedł operację, ale rekonwalescencja i rehabilitacja zajęły mu 8 miesięcy.
Dla młodziutkiego zawodnika była to prawdziwa katastrofa, bo automatycznie wypadł z gry w reprezentacji Brazylii. Wcześniej w tym samym roku Roberto został powołany do kadry narodowej i wystąpił z nią w eliminacjach do igrzysk olimpijskich w Barcelonie, które miały się odbyć w 1992 (Brazylia akurat się tam nie zakwalifikowała). Zagrał wtedy u boku Leonardo, Cafu i Roberto Carlosa, późniejszych gigantów brazylijskiego futbolu, i miał wszelkie szanse, by dalej występować w reprezentacji.
W 1992 roku Roberto odszedł z Grêmio i wyjechał do Europy, do szwajcarskiego Sionu. Z przerwami spędził w tym klubie kilka lat, podczas których zdobył z drużyną mistrzostwo i dwukrotnie Puchar Szwajcarii. Reprezentował też barwy Sportingu Lizbona, z którym w 1998 roku wywalczył Puchar Portugalii. Następnie występował w Japonii, Meksyku, po czym wrócił do Brazylii. Karierę piłkarską zakończył jednak w Europie, jako zawodnik francuskiego Montpellier (wymawiaj: Mąpelier).
Wracajmy jednak do roku 1989, kiedy to Roberto zadebiutował w pierwszej drużynie Grêmio, a sytuacja finansowa rodziny Assis Moreirów diametralnie się odmieniła.
Niestety, nie tylko finansowa.