Rosyjski milioner - ebook
Rosyjski milioner - ebook
Właściciel kopalni Nikolai Voronov na wieść o tym, że jego zabytkowa rezydencja jest wbrew jego woli udostępniana turystom, jedzie do Anglii. Pierwszą osobą, którą poznaje po przyjeździe, jest Sybella Parminter. To ona oprowadza zwiedzających po jego domu. Nikolai zamierza wezwać policję i wynająć prawników, lecz dowiaduje się, że to właśnie z Sybellą dziadek chce go wyswatać…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4415-2 |
Rozmiar pliku: | 725 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Znalazłem ci odpowiednią dziewczynę – pogodnie poinformował Nika Voronova jego dziadek. – Jest stąd, więc będziesz musiał tu przyjechać.
I o to właśnie chodzi, pomyślał Nik.
Miał lekkie wyrzuty sumienia. Kiedy dziesięć lat temu założył firmę, nie przypuszczał, że będzie musiał pracować dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, ale właśnie tak się stało. Wyważenie proporcji między czasem poświęcanym pracy i dziadkowi okazało się niezwykle trudne.
Nik pochylił głowę, instynktownie chroniąc twarz przed mocnym uderzeniem wiatru. Wokół niego rozpościerał się teren, gdzie jego firma, Voroncor, eksploatowała złoża kimberlitu, ukryte w bogatej syberyjskiej glebie. Roboty trwały tu cały rok i ponieważ był styczeń, ziemia pokryta była śniegiem, spod którego miejscami wyzierały czarne pagórki.
– Naprawdę, dziadku?
– Nazywa się Sybella i jest chodzącym ideałem. Gotuje, sprząta i doskonale radzi sobie z dziećmi.
Trzy cechy gwarantujące spełnienie marzeń każdego mężczyzny, według dziadka, który niedawno skończył siedemdziesiąt dziewięć lat.
Nik świetnie wiedział, że w tej chwili mógłby przypomnieć starszemu panu, że zatrudnia kucharzy i służbę w swoich czterech rezydencjach, i na dodatek nie ma dzieci. Co więcej, w dwudziestym pierwszym wieku raczej trudno byłoby znaleźć kobietę, która uważałaby gotowanie, sprzątanie i zajmowanie się dziećmi za swoją główną życiową misję.
Wdawanie się w takie wyjaśnienia byłoby jednak stratą czasu, zresztą nie o to chodziło.
Taktownie powtórzył kwestię, którą opanował w momencie, gdy dziadek aktywnie zainteresował się jego życiem osobistym, co, z dość oczywistych względów, stało się niedługo po śmierci ukochanej babki Nika.
– Kiedy poznam odpowiednią kobietę, na pewno dowiesz się o tym pierwszy, dziadku.
Dziadek chrząknął znacząco.
– Widziałem w internecie twoje zdjęcia z tą modelką.
W internecie? Gdy Nik podarował dziadkowi tablet, ten z uporem używał go jako podstawki pod filiżankę do herbaty.
Tak czy inaczej, Nik wiedział, kogo starszy pan ma na myśli.
Firma jego siostry, Voroncor Holdings, wykupiła niedawno korporację handlową, w której skład wchodziło kilka znanych odzieżowych firm, między innymi dom mody reklamowany przez sławną hiszpańską modelkę i aktorkę Marlę Mendez.
Wspomniana młoda dama uganiała się za Nikiem po całym świecie, licząc na jego finansowe zaangażowanie w jej projekt, czyli linię dość śmiałej bielizny. Nie było to zgodne z profilem zainteresowań Nika, który z raczej pozazawodowych przyczyn zainwestował w bieliźniany pomysł.
Kilka fotografii z Marlą Mendez na pierwszych stronach tabloidów zupełnie wystarczyło, żeby przekonać opinię publiczną o wzajemnym zainteresowaniu pary i Nik nie widział powodu, by wyprowadzać dziadka z błędu.
– To nie jest kobieta dla ciebie, Nikolka. Wygląda na twardą i samolubną. Nie byłaby dobrą matką.
Nik pomyślał, że może jednak powinien przypomnieć dziadkowi, że nie ma dzieci, ale szybko uświadomił sobie, że starszemu panu właśnie o to chodziło.
– Sybella ma doświadczenie w zajmowaniu się dziećmi. Powinieneś przyjechać i zobaczyć ją przy pracy. Będziesz pod wrażeniem, moj malczik.
Nik szybkim krokiem przeszedł korytarzem do swojego gabinetu, po drodze sygnalizując jednej ze swoich asystentek, by przyniosła mu kawę.
– Słyszałeś mnie, Nikolka?
– Oczywiście, dziadku. Jak ją poznałeś?
Zdjął rękawice i zerknął na informacje, o które prosił, starannie podświetlone na ekranie otwartego laptopa.
– Mieszka niedaleko. Wynajmuje domek, chyba jeden z twoich.
Kiedy Nik przed rokiem kupił posiadłość Edbury Hall, poleciał tam helikopterem. Z okna zobaczył małe morze dachów, ograniczone zielonym lasem, lecz jego uwaga skupiona była przede wszystkim na wspaniałym dworze z epoki elżbietańskiej wraz z pobliskimi budynkami i rozciągającymi się dookoła łąkami.
Jego prawnik dokładnie sprawdził szczegóły i przygotował umowę. Zakup Edbury Hall okazał się dobrą inwestycją i wygodną rezydencją dla dziadka, który leczył w Wielkiej Brytanii rozmaite dolegliwości wywołane cukrzycą.
Nik w ogóle nie zauważył, że ma dzierżawców, ponieważ tą stroną całej sprawy zajmował się dział administracyjny jego firmy.
– Dlaczego zadajesz się z dzierżawcami, dziadku? O ile dobrze pamiętam, miałeś odpoczywać.
– Sybella przychodzi tu, by dotrzymać mi towarzystwa i pomóc w załatwianiu korespondencji.
– Masz do tego odpowiedni personel – zauważył Nik.
– Wolę Sybellę. Ona nie udaje.
– Wspaniale.
Nik postanowił zadać parę pytań ludziom zatrudnionym w Edbury Hall. Nie chciał, by dziadek padł ofiarą własnej dobroci.
– Raz w miesiącu przyjeżdża tu mniej więcej trzydzieścioro dzieci z całego hrabstwa i Sybella znakomicie sobie z nimi radzi. Nawet okiem nie mrugnie.
– Dobrze wiedzieć. – Nik gestem podziękował sekretarce za kawę i nagle podniósł głowę. – Trzydzieścioro dzieci? Zaraz, zaraz! Dokąd one przyjeżdżają, dziadku?
– Do Edbury Hall. Żeby zwiedzić dwór.
– Co to za pomysł? – zdenerwował się Nik i natychmiast uświadomił sobie, w czym rzecz.
– Ludzie z Heritage Trust oprowadzają je po całej posiadłości – pogodnie wyjaśnił dziadek.
Heritage Trust – organizacja zajmująca się renowacją historycznych budynków, która od blisko pięćdziesięciu lat udostępniała Edbury Hall zwiedzającym.
Wraz z zakupieniem posiadłości przez Nika wszystkie takie imprezy zostały zlikwidowane. Członkowie Heritage Trust przez tydzień protestowali przed bramą, aż wreszcie Nik wezwał policję.
– Nie tak się umawialiśmy, dziadku.
– Wiem, co zaraz powiesz – westchnął starszy pan. – Tak czy inaczej zmieniłem zdanie, a poza tym nie podjęliśmy przecież żadnych ostatecznych decyzji.
– Nie, ale rozmawialiśmy o tym, kiedy się wprowadziłeś, i uzgodniliśmy, że najlepiej będzie zostawić sprawę w moich rękach.
– Teraz sprawa jest w rękach Sybelli – głos dziadka brzmiał zupełnie spokojnie.
Sybella.
Nik przywołał z pamięci obraz jednej z matron, które pikietowały pod bramą, ubranej w obszerną kurtkę myśliwską męża i wysokie kalosze, o mało urodziwej twarzy, łagodnie mówiąc, wykrzykującej hasła o brytyjskim dziedzictwie.
W Archangielsku zaczynał właśnie nowy odwiert, który pewnie zatrzyma go na północy przez większą część roku. Interesy kwitły i Nik po prostu musiał być na miejscu.
Tymczasem nagle się okazało, że ma na głowie nowy problem – stare dworzyszcze w regionie Cotswolds, w którym obecnie znajdował się jego dziadek oraz lokalna grupa entuzjastów historii.
Nik nie miał czasu, ale nie miał też wyjścia.
– I czymże to zajmuje się ta Sybella, gdy akurat nie gotuje, nie sprząta i nie pilnuje gromady dzieci? I co właściwie ma ona wspólnego z Heritage Trust?
Dziadek zaśmiał się soczyście i dobił go jednym zdaniem.
– Jest szefową miejscowego oddziału Heritage.ROZDZIAŁ DRUGI
Prezes miejscowego oddziału Heritage Trust wstała, zdjęła okulary i ze smutkiem poinformowała członków komitetu, że właśnie tego ranka do londyńskiej siedziby organizacji wpłynął dokument, na mocy którego wszelkie działania na terenie Edbury Hall zostały zawieszone.
– Czy to znaczy, że nie możemy korzystać z pustej wieży jako pomieszczenia dla zwiedzających? – zapytała pani Merryweather. – Bo wcześniej Sybella mówiła, że możemy…
Tuzin siwiejących głów zwróciło się w kierunku pani prezes, która miesiąc wcześniej na podobnym zebraniu wymachiwała listem wyraźnie stwierdzającym, że Heritage Trust ma prawo do korzystania ze wspomnianego pomieszczenia.
Unikanie odpowiedzialności nie leżało jednak w naturze Sybelli.
– Nie rozumiem, skąd ta decyzja – powiedziała, pełna poczucia winy za całe zamieszanie. – Dowiem się, kto i dlaczego ją podjął, i postaram się ją unieważnić, obiecuję.
Siedzący obok niej pan Williams, emerytowany księgowy, poklepał ją po ramieniu.
– Wiemy, że wszystkim się zajmiesz, moja droga, i całkowicie ufamy twojej ocenie sytuacji. Nigdy nie poprowadziłaś nas w niewłaściwym kierunku.
Zebrani zaszemrali potakująco, co jeszcze pogorszyło nastrój Sybelli.
Przez dwanaście miesięcy ciężko pracowała, by uczynić z Edbury Hall miejsce emanujące energią życia i aktywności dla nowego właściciela, pana Voronova, i pozwolić posiadłości dalej zarabiać na utrzymanie wioski.
Samej Sybelli rezydencja przypominała fragment scenografii jednego z horrorów z Christopherem Lee w roli głównej, nie ulegało jednak wątpliwości, że dwór przyciąga tłumy turystów, w znaczący sposób powiększając dochody lokalnych sklepów.
Gdyby wszystko to nagle się załamało, ucierpieliby mieszkańcy całej okolicy. A odpowiedzialność za to ponosiłaby Sybella.
Pozbierała potrzebne rzeczy, wyjęła telefon z tylnej kieszeni dżinsów i wybrała numer swojej szwagierki.
Meg mieszkała w małym bliźniaku przy ruchliwej drodze do Oxford, gdzie uczyła malarstwa i rysunku ludzi raczej pozbawionych zdolności w tym kierunku i tańcem brzucha zabawiała klientelę miejscowej egipskiej restauracji. Poza tym w każdej chwili gotowa była wyruszyć w podróż w dowolnym kierunku. Sybella może również wybrałaby taki styl życia, gdyby nie to, że los wyznaczył dla niej zupełnie inny kurs, od zawsze uważała jednak Meg za swoją najlepszą przyjaciółkę.
– Wszystko przez te listy, powinnam była wiedzieć – jęknęła, zdawszy Meg krótki raport z zakończonego przed chwilą spotkania. – Dziś nikt nie pisuje już listów…
– Chyba że jest się siedemdziesięciodziewięcioletnim staruszkiem mieszkającym w ogromnym pustym domu i gotowym na wszystko dla towarzystwa – rzuciła Meg.
Sybella westchnęła. Za każdym razem, gdy w posiadłości działo się coś nowego, pan Voronov śpieszył z tą samą radą: „Napisz do mojego wnuka, on na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu”.
I tak właśnie robiła. Od roku pisała do młodszego Voronova co miesiąc, szczegółowo opisując wydarzenia mające miejsce w Edbury Hall.
Teraz wreszcie musiała zadać sobie pytanie, dlaczego tak postępowała. Czyżby dlatego, że po prostu bała się porozmawiać z nim przez telefon?
Pozwoliła, aby wrodzona nieśmiałość znowu wzięła w niej górę i był to zaledwie czubek góry lodowej, która przymierzała się do zatopienia jej małego stateczku.
Milczenie Meg było jak sygnał zbliżającego się niebezpieczeństwa.
– Wiesz, skąd to wszystko się bierze? – zagadnęła wreszcie. – Z dziwacznego życia, jakie prowadzisz w tej wiosce, ot co.
– Błagam cię, nie teraz!
Sybella wyszła na korytarz, nieprzyjemnie mroczny, choć pewnie każdy, kto natknąłby się na nią w tym momencie, natychmiast rzuciłby się do ucieczki – miała na sobie spodnie i kurtkę narciarską, obie części garderoby wypchane substancją, która miała chronić ciało przed chłodem i wilgocią. Całość raczej nie podkreślała linii kobiecej sylwetki i utrudniała swobodne ruchy, skutecznie upodobniając Sybellę do yeti.
– Ciągle przebywasz w towarzystwie tych staruszków – nie ustępowała Meg.
– Dobrze wiesz, dlaczego ochotniczo pracuję w Heritage Trust. Liczę, że w końcu dostanę stałą pracę.
Sybella ruszyła w kierunku wejścia dla służby, przez które mogła niepostrzeżenie wymknąć się z doku, przeciąć podwórko i przez lukę w żywopłocie przedostać się na ścieżkę biegnącą w dół wzgórza.
– Naprawdę? Od ponad roku pracujesz za darmo, więc kiedy zacznie ci się to opłacać?
– W mojej dziedzinie liczy się doświadczenie. Nie masz pojęcia, jak trudno jest dostać pracę tylko z dyplomem w ręku.
– Przede wszystkim nie mam pojęcia, dlaczego nie przeprowadzisz się do Oxfordu i nie zamieszkasz u mnie. Tu aż roi się od rozmaitych możliwości.
– Ale twoi rodzice są tutaj – przypomniała Sybella. – Nie zamierzam pozbawiać Fleur domu.
Zawsze zdecydowanie broniła interesu córki.
– Podróż samochodem zajmuje dokładnie dwie godziny – mruknęła Meg. – Mogą widywać Fleur w weekendy.
– A kto będzie się nią opiekował, gdy ja będę w pracy? Muszę myśleć realistycznie, moja droga.
Faktycznie musiała stać twardo na ziemi. Gdyby nie musiała radzić sobie z tyloma sprawami naraz, pewnie dostrzegłaby więcej aspektów sytuacji w Edbury Hall.
– Tu masz rację – zgodziła się Meg. – Jednak niepotrzebnie zaangażowałaś się aż tak bardzo w tę wiejską aferę.
– Zaangażowałam się, ponieważ mam córkę, której korzenie tkwią w tej wiosce, wiosce kompletnie pozbawionej możliwości pracy w mojej dziedzinie. Próbowałam w Stansfield Castle, Belfort Castle i Lark House, lecz nikt nie jest zainteresowany zatrudnieniem osoby o sporym wykształceniu, ale bez doświadczenia w pracy. Sama chyba widzisz, że moją jedyną szansą jest Edbury Hall.
– Więc na razie piszesz listy do faceta, którego nigdy nie widziałaś i nigdy nie zobaczysz, tak? Mogę zapytać, jak wygląda twoje życie osobiste?
– Co to ma wspólnego z listami, które piszę?
– Myślę, że gdybyś kogoś miała, brakowałoby ci czasu na prowadzenie korespondencji i zaklejanie kopert. Byłabyś jak my wszyscy i korzystałabyś z poczty internetowej.
– Przestań opowiadać głupstwa! Posługuję się pocztą internetową i nie szukam romantycznych związków.
– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego – westchnęła Meg. – Od śmierci mojego brata minęło już całe sześć lat. Nie możesz w nieskończoność ukrywać się wśród tych staruszków, skarbie.
Sybella pomyślała, że praca archiwistki na pół etatu w miejscowym ratuszu, wolontariat w Heritage Trust oraz pełna odpowiedzialność za domową edukację pięcioletniej córeczki nie pozostawia jej zbyt wiele czasu na prowadzenie bujnego życia towarzyskiego.
Poza tym sama myśl o rozbieraniu się w obecności mężczyzny po sześciu latach od śmierci Simona nie wydawała jej się szczególnie zachęcająca.
– Pamiętasz jedną z ostatnich scen twojego ulubionego filmu, „Duch i pani Muir”? – zagadnęła Meg. – Jej córka przyjeżdża do domu, już dorosła, z narzeczonym? Pewnego dnia coś podobnego przeżyje Fleur i zacznie się czuć winna, bo przed nią będzie przyszłość, a przed tobą nie.
– Mam przed sobą przyszłość – odpaliła Sybella, pewna przynajmniej tego. – Będę wtedy pracowała jako historyk sztuki, spełniona, zadowolona i pełna ambitnych planów.
– Może i tak, skarbie, ale czy zamierzasz czekać dwadzieścia lat, zanim zaprosisz kogoś do swojego łóżka?
Sybella pchnęła ciężkie drewniane drzwi i wyszła na zewnątrz. Było piekielnie zimno.
– Życie osobiste nie należy do moich priorytetów, Meg.
– A powinno, skarbie!
Sybella rozejrzała się dookoła, chcąc zyskać pewność, czy nikogo nie ma w pobliżu.
– Naprawdę nie mam zamiaru omawiać faktów z mojego życia erotycznego, czy też ich braku – oświadczyła zdecydowanym tonem. – Nie jestem zainteresowana, i tyle. Seks zupełnie mnie nie interesuje, słyszysz? Natomiast bardzo mnie interesuje, co powiem wnukowi pana Voronova, kiedy poda nas do sądu!
W tym samym momencie w polu jej widzenia znalazły się trzy niewątpliwie bardzo drogie samochody, dostojnie sunące w górę podjazdu.
Pan Voronov nie wspomniał, że spodziewa się gości. Sybella doskonale znała jego plany, ponieważ bardzo często pomagała mu w sprawach, których nie chciał zlecać osobistemu asystentowi, zatrudnionemu dla niego przez wnuka.
Obiecała Meg, że zadzwoni do niej następnego dnia, pośpiesznie wsunęła komórkę do kieszeni spodni, naciągnęła narciarski ochroniarz na dolną część twarzy i ruszyła w stronę podjazdu, aby sprawdzić, co się dzieje.
Nik zaparkował na dziedzińcu, zatrzasnął drzwiczki wozu i otworzył bagażnik, żeby wyjąć torbę z rzeczami.
Nigdy dotąd nie widział Anglii w takim świetle. Jadąc przez wioskę, czuł się tak, jakby przypadkiem znalazł się na planie filmowym jednej z powieści Agathy Christie. Na dodatek dachy domów, drogi i pola przykryte były grubą warstwą śniegu i lodu.
Ogarnął wzrokiem szare mury Edbury Hall, upstrzone oknami o dzielonych szybach. Wszystko to razem wyglądało jak ilustracja opatrzona napisem: Dobra Stara Anglia.
Nic dziwnego, że ci wariaci z lokalnego oddziału Heritage Trust bombardowali jego londyńskie biura listami za każdym razem, gdy ktoś podniósł coś lub upuścił na terenie posiadłości.
Raczej wyczuł, niż usłyszał jakiś ruch za swoimi plecami.
No, wreszcie, pomyślał. Jednak ktoś tu pracuje.
– Proszę. – Wyciągnął rękę z torbą w kierunku opatulonej postaci, czającej się tuż obok.
Zatrzasnął klapę bagażnika, nacisnął guzik pilota zamykający wszystkie drzwi auta i odwrócił się. Osoba, która wzięła od niego torbę, wyraźnie uginała się pod jej ciężarem. Nie trwało to długo, ponieważ po paru sekundach nieszczęśnik leżał już na ziemi jak długi.
Nik znieruchomiał. Tamten nie czynił nawet specjalnych wysiłków, żeby się podnieść, wyciągnął natomiast rękę i zaczął nią wymachiwać. Jednocześnie z jego gardła wydobył się dźwięk podobny do kociego miauczenia.
Dopiero teraz Nik zauważył czarną narciarską maskę, wyzierającą spod kaptura narciarskiej kurtki leżącego, i natychmiast otrzeźwiał. W Rosji od ochrony osobistej często zależało życie i w tej chwili instynkt podpowiadał Nikowi, że ten człowiek nie jest jednym z tych, których zatrudnił w celu zapewnienia dziadkowi spokoju i komfortu.
Chwycił nieznajomego za kurtkę na piersi i jednym szarpnięciem postawił go na nogi.
Sybella próbowała krzyknąć, lecz uderzenie o pokrytą zlodowaciałym śniegiem ziemię pozbawiło ją tchu. Na moment zawisła w powietrzu, bezradnie wymachując rękami i starając się znaleźć oparcie dla stóp.
– Podaj nazwisko i powód, dlaczego tu jesteś!
Trzymający ją mężczyzna miał niski głęboki głos, świetnie pasujący do jego gabarytów. Wyraźny rosyjski akcent świadczył, że prawdopodobnie ma coś wspólnego z obecnym właścicielem posiadłości. Sądząc po posturze i sile, najpewniej był ochroniarzem.
– Nazwisko! – powtórzył, gdy nie odpowiedziała.
– To pomyłka – wydyszała Sybella przez wełnianą maskę zasłaniającą jej usta.
– Coś ty za jeden? Dziennikarz, aktywista, kto? – Mężczyzna potrząsnął nią jak kukiełką. – Zaraz stracę cierpliwość!
– Proszę mnie postawić – jęknęła. – Nie rozumiem, co się dzieje…
Nawet w jej własnych uszach jej przytłumiona maską prośba brzmiała zupełnie niezrozumiale, lecz mężczyzna jednak postawił ją na ziemi, i to z dużym rozmachem. Zanim zdążyła zareagować, zdarł kaptur kurtki z jej głowy i narciarski ochraniacz.
Gdy zimny wiatr poderwał falę jasnych loków Sybelli ku górze, mężczyzna nagle opuścił ręce.
– Jesteś kobietą – odezwał się po angielsku takim tonem, jakby było to kompletnie nieprawdopodobne.
Sybella odgarnęła włosy z twarzy.
– Tak mi się wydaje – wykrztusiła z trudem.
Stanął tuż przed nią, nie śmiała jednak przypuszczać, że zrobił to po to, aby osłonić ją przed porywistym wiatrem.
– Zrobiłem pani krzywdę? – zapytał, schylając ku niej głowę.
– Nie, nie…
Potwornie ją wystraszył, to fakt, ale nic jej nie zrobił.
Nie mogła oderwać od niego wzroku, pewnie dlatego, że w Edbury nieczęsto widywano takich mężczyzn.
Był co najmniej o głowę wyższy od niej, szeroki w barach i muskularny, chociaż szczupły. Miał szare oczy, ocienione gęstymi jasnymi rzęsami, wysokie płaskie kości policzkowe, mocno zarysowaną szczękę pokrytą jasnym zarostem i szerokie usta. Był oszałamiająco przystojny.
– Skąd się pani tu wzięła? – rzucił.
Przez głowę przemknęła jej myśl, że mogłaby zapytać go o to samo. Wyprostowała się powoli i sprawdziła, czy szwy jej kurtki nie puściły.
Kurtka wytrzymała, lecz jej właścicielka dygotała ze zdenerwowania i zimna.
– Zadałem pani pytanie!
Był wyjątkowo nieuprzejmy.
Jedną z rzeczy, jakich nauczyła ją edukacja w drakońskiej angielskiej szkole z internatem, była świadomość, że lęku nigdy nie należy okazywać. Lepiej było także zadawać pytania niż czekać, aż padną.
– To raczej ja powinnam zapytać, co pan tu robi – odparła, żałując, że głos jej się trzęsie.
– Jestem właścicielem tego domu.
Pokręciła głową.
– Nie, nie oszuka mnie pan. Właścicielem tej posiadłości jej pan Voronov.
– Jestem Voronov – oświadczył. – Nikolai Aleksandrowicz Voronov. Mówi pani o moim dziadku.
Pod Sybellą nagle ugięły się nogi.
– Kolija? – zapytała słabo.
Zmrużył oczy i omiótł ją chłodnym spojrzeniem.
– Kim pani jest?