- promocja
Rowerem przez Polskę w ruinie - ebook
Rowerem przez Polskę w ruinie - ebook
Już nie II RP, jeszcze nie PRL. Niezwykły reportaż o Polsce z 1945 roku
Kiedy angielski dżentelmen odwiedzał nasz kraj w 1934 roku, pisał:
W Anglii zaskakująco mało wie się o Polsce, a przecież to kraj, który za chwilę może być uznany za mocarstwo (…) – to nie zwykły parweniusz, lecz naród z historią i z przyszłością (…), liczy ponad 30 000 000 osób, ma energicznych i ambitnych przywódców [a jego] możliwości są niemal nieskończone. (…) W gruncie rzeczy sporo polskich problemów rozwiąże się samoistnie, gdy Polska zyska to, czego potrzebuje najbardziej – dwadzieścia lat pokoju.
Gdy w 1939 roku Bernard Newman kończył kolejną ze swoich rowerowych wypraw, jego słowa niosły złowieszcze przesłanie:
Próbuję przewidzieć losy Polski – jestem pewien, że ten mężny kraj przetrwa, ale o ile pewne znaki nie są szalenie mylące, to nadchodzą dla niego czasy cierpienia, a może i rozpaczy. Polacy jednak to twardy naród: przez sto pięćdziesiąt lat dławiły ich Rosja, Niemcy i Austria, a oni pozostali Polakami. Hitler nie przywiązuje wagi do historii, ja zaś tak. Niewykluczone, że kiedy ta książka się ukaże, Polska będzie toczyć walkę na śmierć i życie – i przetrwa, bo jej duch jest niezniszczalny.
Nadchodzi rok 1945. Warszawskie zgliszcza dopalają się na jego oczach, a on, brytyjski szpieg, rowerzysta i pisarz, znów stawia stopy na polskiej ziemi…
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8805-8 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O autorze
Bernard Newman był badaczem jedynym w swoim rodzaju. Gromadził fakty i zbierał opinie wyrażane zarówno przez robotników i chłopów, jak i przez ministrów, urzędników oraz głównych polityków epoki. Znany był ze szczerego i zaangażowanego przedstawiania podejmowanych tematów, a także z daru obiektywnej obserwacji. „The Times” określił go jako „przenikliwego, uczciwego, empatycznego i często ostrego” obserwatora. David Leghorn Thompson, który pewnego razu towarzyszył mu w Polsce, tak się o nim wypowiedział w programie BBC _Books and Writers_: „Ma niesamowity talent do błyskawicznego nawiązywania kontaktu z ludźmi, przerażającą energię, niezmożoną cierpliwość i pogodę ducha, a co więcej – pokłady jego poczucia humoru i wytrwałości są niewyczerpane”.
Newman walczył w okopach w 1918 roku, co stało się tematem jego pierwszej książki _The Cavalry Went Through_. Na liście sławnych ludzi, których spotkał, znajdują się Kennedy, Gandhi, Mandela, de Gaulle, Mosley, Hitler, Aung San, Chruszczow, król Laosu, król Albanii Zogu I, szach Iranu, Czang Kaj-szek, w wywiadach zaś bezlitośnie przypierał do muru przywódców Polski, Turcji, Pakistanu i wielu innych krajów. Na osobiste polecenie Mussoliniego trafił na indeks we Włoszech, ponieważ napisał powieść osnutą wokół próby zamachu na Duce.
Podczas pierwszej wojny światowej został zwerbowany do kontrwywiadu przez francuskiego oficera łącznikowego ze swojej jednostki, a gdy wybuchła wojna domowa w Hiszpanii, obserwował w górach w Maroko Hiszpańskim, jak Franco rekrutuje wojsko do swoich celów, i słał doniesienia z Hiszpanii do brytyjskich gazet. Niewiele wiadomo o jego późniejszej działalności szpiegowskiej, pewne jest natomiast, że sporządzał raporty dla brytyjskiego rządu ze swoich licznych podróży, zwłaszcza w okresie międzywojennym.
Po powrocie z każdej kolejnej wyprawy Newman jeździł z odczytami po całej Wielkiej Brytanii, opowiadając o ludziach i miejscach, które odwiedził. Ma na swoim koncie 502 odczyty i około 200 krótkich przemówień i audycji radiowych. Tylko w 1940 roku skierował ponad pół miliona słów do publiczności złożonej z ponad 250 000 osób, nie wliczając słuchaczy radiowych, i przejechał ponad 30 000 mil, spędziwszy jedynie 29 dni w domu. Wiele wypraw odbył na rowerze, stając się pod tym względem legendą. Zapalonym podróżnikiem pozostał aż do śmierci.
Bernard Newman jest autorem dobrze ponad 150 książek – podróżniczych, szpiegowskich, powieści oraz poważnych komentarzy na temat wydarzeń w Europie, Azji i na Bliskim Wschodzie.
Zmarł w 1968 roku, a w 2018 roku obchodziliśmy pięćdziesiątą rocznicę śmierci tego niezwykłego człowieka.STRESZCZENIE
Streszczenie
To fascynująca i wnikliwa opowieść o historii Polski, poczynając od jej zamierzchłych początków, a kończąc na problemach, jakie wyłoniły się po drugiej wojnie światowej. Bernard Newman zaznajamia czytelnika ze złożoną materią polskich granic, politycznym i terytorialnym rozwojem państwa oraz z jego relacjami z sąsiednimi krajami, by wymienić tylko parę tematów poruszanych w niniejszej książce.
Newman, głęboki znawca polskiej kultury, oferuje wyjątkowo interesującą relację z pierwszej ręki o warunkach panujących w Polsce, zwłaszcza w 1945 roku, i pisze z wielką znajomością rzeczy, pełen współczucia i zrozumienia, o kraju, jego krajobrazach i ludziach. To książka, która z pewnością spodoba się każdemu, kto pragnie poszerzyć wiedzę o Polsce.
Próbuję przewidzieć losy Polski – jestem pewien, że ten mężny kraj przetrwa, ale o ile pewne znaki nie są szalenie mylące, to nadchodzą dla niego czasy cierpienia, a może i rozpaczy. Polacy jednak to twardy naród: przez sto pięćdziesiąt lat1 dławiły ich Rosja, Niemcy i Austria, a oni pozostali Polakami. Hitler nie przywiązuje wagi do historii, ja zaś tak. Niewykluczone, że kiedy ta książka się ukaże, Polska będzie toczyć walkę na śmierć i życie – i przetrwa, bo jej duch jest niezniszczalny.
Bernard Newman, fragment z _Baltic Roundabout_ („Wokół Bałtyku”), 19392
W momencie oddawania książki do druku autor przebywał służbowo za granicą i nie mógł dokonać korekty autorskiej. Jest głęboko wdzięczny panu I.O. Evansowi za wykonanie tego zadania.
Bernard Newman, 1946
1 Okres zaborów trwał w rzeczywistości 123 lata (przyp. tłum.).
2 To relacja z wyprawy rowerowej po Litwie, Łotwie i Estonii, którą Newman zapowiada w _Rowerem przez II RP_, tłum. E. Kochanowska, Znak Horyzont, Kraków 2020 (przyp. red).OD TŁUMACZKI
Od tłumaczki
„Chciałbym odwiedzić Polskę za, powiedzmy, piętnaście czy dwadzieścia lat. Będę ogromnie zdziwiony, jeśli do tego czasu nie stanie się zamożnym i potężnym państwem” – napisał w 1935 roku Bernard Newman w swoim zabawnym i pouczającym reportażu _Rowerem przez II RP_. Po dziesięciu latach, we wrześniu 1945 roku, wrócił do kraju spustoszonego wojną, poddanego – jeśli nie formalnie, to praktycznie – władzy Rosji radzieckiej. Nie był już beztroskim cyklistą, lecz jednym z członków delegacji brytyjskiej, której oficjalnym zadaniem było nawiązanie kontaktów kulturalnych z „nową Polską”. Wydana w 1946 roku książka Newmana pod tak właśnie brzmiącym tytułem oryginalnym, czyli _Russia’s Neighbour – The New Poland_, również znacząco się różniła od relacji z pierwszej podróży. Tym razem brytyjscy czytelnicy dostali do rąk publicystyczną rozprawę, której autor rozważał perspektywy polityczne i gospodarcze naszego państwa, opierając się o jego szkicowo przedstawioną historię, szczegółowy opis bieżącej sytuacji oraz – dla nas chyba dziś najcenniejsze – własne obserwacje, poczynione czy to podczas objazdu kraju (tym razem były to przede wszystkim Ziemie Odzyskane), czy też rozmów z przedstawicielami aparatu władzy, radzieckimi wojskowymi różnego szczebla, wysiedlanymi Niemcami, a także zwykłymi obywatelami. Wśród tych ostatnich znaleźli się zarówno zasiedziali mieszkańcy ziem powojennej Polski, jak i wygnańcy z Kresów, którzy przeważnie szukali sobie nowego domu na świeżo przyłączonych do niej terytoriach.
Pamiętać jednak musimy, że Newman nie stworzył naukowej monografii, tylko popularną analizę na użytek zainteresowanej publiczności, prezentował też – mimo niewątpliwej wiedzy o Polsce i sympatii do niej – punkt widzenia obywatela odległego imperium. Zdarzają mu się nieścisłości historyczne lub trudne dziś do potwierdzenia opowieści, jak choćby ta o zagadkowym tunelu, wykopanym jakoby przez polskich górników, by połączyć kopalnię na terenie austriackiego zaboru z kopalnią tuż za rosyjską granicą; członkowie PPS mieli nim przemycać ludzi i materiały propagandowe. Jako zaangażowany obserwator inaczej niż też, niż dziś to postrzegamy, tłumaczył rozmaite wypadki, ponadto w 1945 roku o wielu sprawach po prostu nie mógł wiedzieć, jak choćby o rzeczywistym przebiegu wydarzeń w Katyniu czy o faktycznych zachowaniach Wehrmachtu, który w ówczesnym przekonaniu zachowywał ponoć rycerski etos w przeciwieństwie do SS czy innych zbrodniczych formacji nazistowskich.
Angielski autor nie dysponował również, co oczywiste, dzisiejszymi możliwościami weryfikowania informacji, polegał więc na przykład na publicznie wyrażanych opiniach o członkach polskiego rządu, które z rozmaitych powodów mogły rozmijać się z prawdą albo wyrażać jedynie pobożne życzenia. Politycy ci byli przecież nieznani ogółowi, mogli zatem twórczo kreować swoje życiorysy, nie obawiając się przyłapania na jawnych kłamstwach (o ile tuż po wojnie ktokolwiek miałby czas i ochotę na takie dociekania). Mogli chcieć lepiej się zaprezentować w oczach społeczeństwa lub ukryć kłopotliwe wątki biograficzne, a nawet wybielić swoich mocodawców – w końcu przed śmiercią podczas stalinowskich czystek lat 30. uchronili się tylko ci komuniści z KPP, którzy nie zdążyli zbiec do ZSRR i siedzieli w więzieniach „pańskiej” Polski.
Newman przyznawał z pewnością duży kredyt zaufania nowym polskim politykom i – szerzej – aparatowi władzy, wielokrotnie zwracał uwagę na ich podkreślaną przez nich samych polskość, a dopiero na drugim miejscu przywoływane poglądy polityczne. Podobnie zresztą wierzył w zdrowy rozsądek Rosjan – w lekturze uderza pewna naiwność w traktowaniu ich jako pragmatycznych partnerów, tu jednak mamy niezasłużoną przewagę nad autorem, gdyż po prostu wiemy, „co było dalej”. Praktyczny Anglik nie tyle jednak nie zdawał sobie sprawy z możliwych scenariuszy politycznych, co zakładał, że Rosjanie widzą własną korzyść w pomyślnym rozwoju Polski. Działania zaś podejmowane przez odradzające się państwo niewątpliwie mu się podobały; donoszący o wizycie „angielskich literatów” w Krakowie „Dziennik Polski” z 18 września 1945 roku zaświadcza, że „p. Newman, który szczegółowo zapoznał się z polskim osadnictwem na Ziemiach Zachodnich, wyrażał się niezwykle dodatnio o polskiej akcji osiedleńczej”1.
Czasami opór polskiego czytelnika budzą sformułowania, którymi posługiwał się autor, lub sposób ujęcia problemów, który jednak trudno uznać za z gruntu błędny. Newman prezentował poglądy, by tak rzec, typowe dla kolonialnego imperium i uważał choćby, że mniejszości narodowe są potencjalnym źródłem konfliktów i słabości państwa. Chwalił więc trzeźwe podejście do rzeczywistości, pisząc, że „Rosja i Polska zgodziły się na całkowitą wymianę swoich mniejszości – cztery miliony Polaków z odstąpionych wschodnich terytoriów wysyła się do nowej Polski, natomiast pół miliona Ukraińców pozostających jeszcze w południowej Polsce przemieszcza się na właściwą Ukrainę”. O dobrowolności, jak wiemy, mowy nie było, kuriozalnie – najłagodniej mówiąc – brzmi też sformułowanie o odstąpionych jakoby przez Polskę terenach czy „właściwej” Ukrainie, ale pomijając fakt, że przytoczone liczby mogą nie być najbardziej adekwatne, to nie można zaprzeczyć, że cytowane zdanie odsyła do ustaleń na szczeblu państwowym, które faktycznie zapadły przy okazji polsko-radzieckiego układu o granicach z 16 sierpnia 1945 roku. Nie od rzeczy będzie również przypomnieć, że Newman napisał te słowa jeszcze przed akcją „Wisła” (przeprowadzaną w latach 1947–1950) i przed dużą częścią przesiedleń, które na jesieni 1945 roku cały czas trwały.
Innym przykładem z tej kategorii jest nazewnictwo stosowane przez Newmana wobec Armii Krajowej, którą konsekwentnie określa on mianem „podziemnej organizacji kierowanej z Londynu”, akowców zaś nazywa „partyzantami” lub „członkami AK”, terminy „żołnierze” i „wojsko” rezerwując dla wojsk regularnych. Można argumentować za przyjęciem takiego stanowiska, ponieważ – choćby w świetle różnych konwencji okołowojennych – definicja żołnierza była jasno ustalona, a polskie podziemie nie do końca ją spełniało, choć ostatecznie państwa alianckie uznały, że walczący z bronią w ręku akowcy stanowili część polskich sił zbrojnych. Nie zmienia to faktu, że z trudem czyta się słowa o „partyzantach w Warszawie”, czyli o powstańcach ’44 roku. Uważam jednak, że nie można wkładać autorowi w usta słów, których nie użył, a co więcej – świadomie dokonał innego wyboru.
Nie tyle już oburzenie, co zdziwienie może wywołać z kolei inna decyzja Newmana, a mianowicie traktowanie określeń „rosyjski”, „Rosjanie”, „Rosja” oraz „sowiecki”, „Sowieci”, „Rosja sowiecka” czy „Związek Radziecki” jako synonimów. Wyraźnie postrzegał on carską Rosję i bolszewicki Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich jako wschodnie imperium, którego charakteru i zasad postępowania nie zmieniła zasadniczo ustrojowa zmiana władzy. W przekładzie również zachowałam oryginalny rozkład tych określeń, gdyż – nawet jeśli mogą budzić one tu i ówdzie pewne zaskoczenie lub sprzeciw – są jednak zapisem myśli autora i pozwalają się zorientować w prezentowanym przez niego światopoglądzie.
Bardziej skomplikowany problem stanowią natomiast podejmowane przez autora próby obrony Polaków przed zarzutem powszechnego antysemityzmu i w niniejszym wstępie można tylko z grubsza zarysować ten wątek. Newman pisał otwarcie o trudnych relacjach polsko-żydowskich przed wojną, lecz starał się traktować je w zdroworozsądkowy sposób. „Antysemityzm, dowodził, „nie wynika wyłącznie z ustawowych regulacji, lecz wyrasta z ludzkich resentymentów, często absurdalnych lub nielogicznych, choć niekiedy nie bez racjonalnej podstawy”. W kłopotach i konfliktach ekonomicznych widział bowiem główne przyczyny wzajemnej wrogości różnych grup społecznych, stwierdzając wręcz, choć niekoniecznie zgodnie z prawdą, że antysemityzm pojawił się w Polsce ledwie sto lat wcześniej jako rezultat rywalizacji polskich przedsiębiorców z kontrolującymi gospodarkę żydowskimi biznesmenami. Przyznawał również rację polskim przedwojennym politykom, którzy optowali za emigracją Żydów, co tłumaczył dość niefrasobliwie tym, że zwolnią oni w ten sposób miejsce dla Polaków. Z dzisiejszego punktu widzenia brzmi to strasznie, pamiętajmy jednak, że – po pierwsze – twierdził tak Anglik, mieszkaniec mocarstwa zbudowanego na koloniach, po drugie – takie poglądy w latach 30. XX w. wydawały się całkiem racjonalne i nie oznaczały bynajmniej wezwania do przymusowych wysiedleń.
Przed 1939 rokiem Newman pozostawał optymistą – wprawdzie zbiorczo przypisał postawy antysemickie studentom uniwersytetów, co zdecydowanie nie było prawdą, ale dostrzegał protesty (części) profesorów, uważał też, że w ostatnich latach międzywojnia sprawy zaczęły zmierzać w dobrym kierunku, a opinia publiczna nie dała się przekonać do wprowadzenia w Polsce ustaw norymberskich. Po wojnie jednak zmierzył się z zupełnie inną sytuacją. Już w pierwszym rozdziale wstrząśnięty opisał zagładę dzielnicy żydowskiej w Warszawie, w dalszych częściach książki wyrażał zrozumienie dla ocalałych, którzy chcieli wyjechać z kraju, gdzie „każdy kamień przypominał im o horrorze”. Oceniał wprawdzie, że „wielu Polaków prezentujących dawniej łagodnie antysemickie poglądy przepełnia dziś współczucie dla Żydów”, ale swoim zwyczajem rozmawiał z wieloma ludźmi, chcąc się zorientować w nastrojach społecznych. Dowiedział się więc – co skrupulatnie odnotował w książce – o prześladowaniach Żydów przez akowców, o powojennych już pogromach, zetknął się także z „fantastycznymi opowieściami o masakrowaniu chrześcijańskich dzieci przez Żydów”. Polscy odbiorcy bez trudu rozpoznają znajomy schemat średniowiecznych jeszcze legend o krwi, nie zdziwią ich też antysemickie postawy czy zachowania wśród polskiego podziemia. Newman nie był jednak etnografem, kulturoznawcą czy tym bardziej specjalistą w dziedzinie historii Polski, uznał zatem – czemu trudno się dziwić, wziąwszy pod uwagę ówczesne realia – że za rozpowszechnianie takich historii odpowiedzialność ponosi nazistowska propaganda, natomiast „nienormalna atmosfera panująca w Polsce zniekształca osąd, a każdy incydent jest przesadnie wyolbrzymiany”.
Takie twierdzenia nie były, jak mogłoby się dziś wydawać, ucieczką przed trudnymi pytaniami. Zagorzały głosiciel tolerancji jako „jedynego rozwiązania europejskich bolączek” nie wahał się wyznać swojej zwyczajnie ludzkiej bezradności wobec skali tragedii drugiej wojny. W książce znajdziemy obszerne relacje z rozmów, jakie we wcześniejszych latach przeprowadził z polskimi uciekinierami w Anglii, którzy z rąk hitlerowców stracili bliskich, przeżyli niewyobrażalną gehennę. Newman trzeźwo oceniał, że takie doświadczenia niszczą nawet najszlachetniejsze jednostki, w innym miejscu pisał wprost o straconym pokoleniu młodych Polaków, których lata wojny i bezwzględnej walki z okupantem musiały wykoleić czy – w najłagodniejszym ujęciu – rozchwiać ich kodeks moralny. Miał jednak wbrew wszystkiemu nadzieję, że czas leczy rany.
Nie poprzestawał na wyrażeniu współczucia, gdyż doradzał – co ciekawe z dzisiejszej perspektywy – państwom Europy Środkowej, czyli Polsce, Czechosłowacji, Austrii i Węgrom, stworzenie federacji gospodarczo-obronnej. Uważał, że zdołałaby ona „w sojuszu z Rosją” zapobiec wszelkim próbom odradzania się niemieckiego nazizmu. Słaby punkt tej koncepcji dostrzegamy od razu, ale nie zmienia to faktu, że „autor rozlicznych dzieł politycznych”, jak przedstawiał go „Dziennik Polski”, nie po raz pierwszy wykazywał się dalekowzrocznością; sam bowiem przypominał, że już w wydanej w 1943 roku książce _The New Europe_ optował „za federacjami państw na poziomie regionalnym jako pierwszym krokiem ku stworzeniu Stanów Zjednoczonych Europy”. Nawet taka pre-Unia Europejska w sugerowanym tu kształcie gwarantowałaby swoim obywatelom bezpieczeństwo i oddalała groźbę zwasalizowania przez obce potęgi z Rosją na czele. Małe państwa, konstatował Newman, „chcąc zachować niezależność, muszą być gotowe na poświęcenie jej cząstki”. Kiedy dzisiaj – jako obywatelki i obywatele Unii Europejskiej – czytamy te słowa, a tuż za naszą granicą toczy się wojna, nie możemy nie przyznać mu racji.
Niezależnie jednak od podziwu dla przenikliwości autora zaznaczyć trzeba od razu, że niekiedy z nadmierną swobodą traktował narody i grupy etniczne zamieszkujące interesującą go część Europy. Ale w porównaniu z _Rowerem przez II RP_, gdzie Bug wytyczał granicę, za którą zamieszkiwała już zasadniczo „ludność rosyjska”, tym razem Newman obszernie pisze o Białorusinach i Ukraińcach oraz o dążeniach niepodległościowych tych ostatnich. Kaszubi, Mazurzy czy górale (pod którym to pojęciem rozumiał wyłącznie górali tatrzańskich) stanowili dla niego „nieduże plemiona” (_tribes_), z grubsza przypominające Polaków bądź same za takowych się uznające. Wyraźnym podziwem darzył za to Hucułów; podobnie jak w poprzedniej książce przypisywał im pochodzenie od zbiegłych rycerzy-rozbójników, jako że mieli być zbyt arystokratyczni jak na zwykłych chłopów, które to wywody należy jednak między bajki włożyć. Nie zawsze wreszcie można jasno sprecyzować w lekturze, czy autor, pisząc o „Niemcach” żyjących na terenie Prus Wschodnich, miał na myśli etnicznych Niemców, czy też Mazurów. Skrupulatne rozważania na temat mniejszości narodowych żyjących na terenie przedwojennej i powojennej Polski służą wszakże analizie perspektyw rozwoju nowego państwa, spuentowanej taką oto frazą: „Polska opinia publiczna od lewa do prawa jest zgodna co do tego, że celem powinna być Polska jednolita etnicznie, całkowicie wolna od wichrzycielskich żywiołów”. Nie miejsce tu na przeprowadzanie krytyki myślenia kolonialnego, lecz zapewne winna ona objąć nie tylko Newmana, ale i naszych przodków.
Z czysto translatorskich problemów wspomnieć trzeba jeszcze o nazewnictwie miast i rzek na Ziemiach Odzyskanych – Newman posługiwał się będącymi wówczas w obiegu nazwami niemieckimi jak Danzig, Oppeln czy Breslau. W przekładzie jednak – z nielicznymi wyjątkami, gdzie mowa wprost o mieście niemieckim – zastosowałam nazwy polskie, żeby nie komplikować lektury. Osobną trudność stanowił przekład fraz i zdań, które prawdopodobnie wypowiadano po polsku. Przykładem może być fragment rozmowy z polskim Żydem na ruinach warszawskiego getta, w której mówi on o szczątkach _tens of thousands of my people_, co ostatecznie przełożyłam jako „dziesiątki tysięcy ludzi z mojego narodu”. Ale nie sposób stwierdzić (w tym i w wielu innych miejscach), jakie słowa i zwroty padły w rzeczywistości, nie wiemy nawet, bo autor tego nie zaznaczył, czy prowadził rozmowy po polsku, angielsku bądź w jeszcze innym języku, osobiście czy też przez tłumaczy. Ze wspomnianych doniesień prasowych w „Dzienniku Polskim” z 14 i 16 września 1945 roku wiadomo za to, że angielskim gościom towarzyszyli Antoni Słonimski, Ksawery Pruszyński i malarz Henryk Gotlib (w zapisie gazety Gottlieb) – każdy z nich mógł służyć Newmanowi za kompetentnego tłumacza, lecz można jedynie snuć przypuszczenia w tej mierze.
Na zakończenie kilka uwag, by tak rzec, technicznych – polski przekład opatrzyliśmy razem z redakcją przypisami tylko w tych miejscach, które zdecydowanie wymagają korekty merytorycznej lub dotyczą rzeczy ciekawych dla polskiego czytelnika. W wypadku podawanych przez Newmana danych liczbowych skorygowaliśmy w przypisach duże odstępstwa, ale część tego rodzaju informacji jest dziś trudna do zweryfikowania, bo nie wiemy, z czego korzystał autor i do jakich ściśle okresów czy zakresów się odnosił. Proponujemy, by zainteresowani czytelnicy i czytelniczki sięgnęli w razie potrzeby do dostępnych publikacji historycznych, jak _Historia Polski w liczbach: ludność, terytorium_ w opracowaniu Andrzeja Wyczańskiego i pod red. Franciszka Kubiczka, _Przedwojennej Polski w liczbach_ autorstwa Kamil Janickiego, Rafała Kuzaka, Dariusza Kalińskiego i Aleksandry Zaprutko-Janickiej czy do _Małego rocznika statystycznego 1939_ pod red. Stefana Szulca. Nie komentowaliśmy pojawiających się nieuchronnie powtórzeń z _Rowerem przez II RP_ (anegdot czy opisów wydarzeń historycznych); autor nie mógł zakładać, że po upływie kilkunastu lat angielscy czytelnicy będą pamiętać rozmaite szczegóły o dalekim, acz niewątpliwie ciekawym kraju. Podobne powtórzenia znalazły się zresztą, co zrozumiałe, w relacji z kolejnych, ostatnich już wizyt Bernarda Newmana w Polsce, które przypadły dopiero na jesień 1957 i lato 1958 roku. Wcześniej władza ludowa odmawiała mu wizy do naszego kraju, mimo – przytaczanych w niniejszej książce – zapewnień „jednego z najważniejszych komunistycznych ministrów”, że niezależnie od tego, co Newman napisze w zapowiadanej relacji, z pewnością otrzyma zaproszenie do złożenia kolejnej wizyty w Polsce, cieszącej się wolnością słowa i poglądów politycznych. Przekład _Portrait of Poland_ ukaże się w przyszłym roku, po 64 latach od pierwszego wydania.
Ewa Kochanowska
1 http://mbc.malopolska.pl/dlibra/publication?id=97477&tab=3, dostęp: 13.09.2022.I
Polacy są plemieniem słowiańskim, spokrewnionym z Rosjanami, Czechami, Słowakami, Serbami, Chorwatami i Bułgarami. Pierwszy znany obszar, na którym osiedli, to tereny między Wisłą a Odrą. Na tym wczesnym etapie panował jeszcze ustrój czysto plemienny, jednak w 1025 roku Polacy mieli już króla Bolesława1. Pokolenie wcześniej kraj przyjął chrześcijaństwo, a kierunek, skąd przyszło, trzeba uznać za jedno ze źródeł współczesnych polskich problemów. Ruś została zewangelizowana przez Konstantynopol i włączona do struktur Kościoła prawosławnego, Polska natomiast przyjęła chrześcijaństwo z Rzymu i w ten sposób nawiązała bliskie kontakty z kulturą i myślą Zachodu. Ten trwający od tysiąca lat podział ma dziś fundamentalne znaczenie. Pierwszy konflikt między Polakami a Rosjanami był konfliktem idei.
Polska przez wieki stanowiła wschodni przyczółek zachodniej cywilizacji. Na polskiej ziemi zatrzymywano hordy barbarzyńców nadciągających ze wschodu. Kraj zaakceptował rolę przedmurza broniącego chrześcijaństwo przed pogańskimi najeźdźcami jako swoją misję historyczną.
Kiedy ostatecznie pobito Tatarów, Polsce zagroziło nowe niebezpieczeństwo. W Niemczech powołano zakon rycerski, który miał służyć krucjatom – Zakon Krzyżacki. Jednak Palestyna leżała daleko, podróż była długa i niewygodna, a bliżej domu, na wschodnich wybrzeżach Bałtyku, żyły pogańskie plemiona, zdecydowanie wymagające objęcia działalnością misjonarską. Metoda była prosta – mordowano wszystkich tubylców, którzy nie chcieli przyjąć chrześcijaństwa. Ci, którzy to uczynili, stawali się chłopami pańszczyźnianymi w służbie rycerzy, oni sami zaś obsadzili się w roli panów feudalnych. Prusy były główną twierdzą Krzyżaków, a Teutoni obrabowali miejscową ludność ze wszystkiego, włączając nazwę.
Tę nową plagę ściągnął na Polskę słaby polski książę2 – zamiast któregoś z pogańskich sąsiadów poprosił o pomoc Krzyżaków. Ci zaczęli dokonywać zbrojnych wypadów na polskie ziemie, jako że rycerze krzyżaccy niewiele różnili się od zorganizowanych bandytów. Zasadne jest porównanie między Krzyżakami a nazistami. I jedni, i drudzy głosili najpierw wzniosłe ideały i bronili ich z religijnym zapałem, a skończyli jako bandy pozbawionych skrupułów koniunkturalistów, zainteresowanych jedynie własnym wywyższeniem.
Krzyżackim najazdom postawiono tamę dopiero w 1410 roku. Wtedy to na polach Grunwaldu ich wojska zostały ostatecznie pobite. Mimo podejmowanych wysiłków Krzyżacy nigdy już nie odzyskali dawnej dominującej pozycji na południowych brzegach Bałtyku. Sto piętnaście lat po Grunwaldzie zakon został rozwiązany3. Wielki Mistrz mianował się dziedzicznym księciem Prus, złożył hołd lenny z księstwa pruskiego królowi Polski, a w charakterze godła otrzymał orła podobnego do polskiego, tyle że czarnego, a nie białego. Nazywał się Albert von Hohenzollern, a do jego potomków należał ostatni cesarz Niemiec4.
Polska pod koniec XV wieku
W czasach hołdu pruskiego Polska była już związana unią z Litwą – w 1386 roku polska królowa Jadwiga poślubiła Litwina Jagiełłę. Litwini władali naówczas pokaźnym imperium, byli tęgimi wojownikami i bez trudu poddawali swojej woli luźno powiązane ze sobą wzajemnie ruskie plemiona. Na wschodzie ziemie litewskie rozciągały się aż po Kijów i Dniepr.
Następne dwieście lat to złota epoka w dziejach Polski, będącej wtedy u szczytu potęgi, sławy i rozwoju kulturalnego. Sąsiednie państwa z własnej woli szukały jej protekcji, ponieważ cieszyła się reputacją tolerancyjnego kraju – tak na przykład podczas długich wojen religijnych, które niszczyły resztę Europy, w Polsce panował pokój. Pod koniec szesnastego wieku była największym państwem w Europie.
II
Przyda się nam szybki rzut oka na społeczną strukturę Polski w owym okresie, ponieważ epoka jagiellońska wywarła bodaj większy wpływ na jej losy w kolejnych stuleciach niż przypadające na ten okres panowanie Tudorów na Anglię.
Polski magnat żył w książęcym państewku, porównywalnym z włościami brytyjskiego diuka lub earla. Miał swój pałac w stolicy i co najmniej kilka ziemskich majątków. Wystawność była wówczas w modzie, a obyczaje feudalne miały się dobrze – potężny ród Radziwiłłów zatrudniał 20 tysięcy służby. Panował system patriarchalny – szlachetnie urodzony pan uważał się za głowę rodziny. Każdy mógł szukać u niego pomocy i opieki, czy to chłop pańszczyźniany, czy też krewni. Wyłącznie jego szczodrość wyznaczała ramy tego, co dziś określamy mianem świadczeń społecznych, a ich standard często był wysoki. Zaiste polski magnat owej epoki spokojnie mógł się mierzyć ze swoimi europejskimi odpowiednikami.
Druga z klas polskiego społeczeństwa miała zdecydowanie większe znaczenie niż możni panowie, była również o wiele liczniejsza – to szlachta5. Panowała „demokracja szlachecka”. Każdy z członków dobrze urodzonej rodziny, nawet najodleglej spokrewniony z jej główną gałęzią, był uznawany za szlachcica. Król uszlachcał mężczyznę za zasługi w bitwie i nadawał mu ziemskie dobra. Po jego śmierci dzielono je między jego synów i w ten sposób po upływie kilku pokoleń nierzadko składały się one z paru tuzinów wiejskich zagród – ale ich właściciele mieli prawo twierdzić, że należą do szlachty. Zamożność nie miała najmniejszego wpływu na tę kwestię: „Lord jest bogatym dżentelmenem, a dżentelmen jest ubogim lordem”6. Dziesiątki tysięcy dzisiejszych polskich chłopów mają szlacheckie pochodzenie.
Władzę polityczną mieli jedynie magnaci i szlachta – wedle współczesnych standardów brzmi to jak zaprzeczenie demokracji, ale polska szlachta była tak liczna, że stanowiła 5% społeczeństwa7 w epoce, kiedy tylko 2% ludności w Anglii miało prawo głosu. Szlachta wywierała również znaczny wpływ kulturowy, lecz z samej swojej natury była nastawiona konserwatywnie i stawiała opór płynącym z zachodniej Europy falom reform, które niosły awans społeczny pospólstwu. Wiele jednak szlacheckich koncepcji dotyczących takich kwestii jak honor, wierność oraz wolność odcisnęło głębokie piętno na polskiej myśli i historii.
Najliczniejszą z klas społecznych w Polsce stanowili chłopi. Wiedli oni często nędzny żywot, przywiązani do ziemi swojego pana. Zwykle przydzielano im niewielkie gospodarstwa, lecz musieli odpracować określoną liczbę dni w roku na rzecz pana, który również zabierał część ich zbiorów – w zamian za co jednak zaopatrywał ich w nasiona, zwierzęta gospodarskie i sprzęt, a także chatę.
Społeczna przepaść między chłopem a właścicielem ziemskim doprowadziła do wykształcenia się potęgi księdza. Żył wśród chłopów, ale na ogół pochodził ze szlachty8, służąc jako łącznik między obiema klasami.
Biorąc pod uwagę długie lata poddaństwa, współczesny awans polskiego chłopa jest godny podziwu. Jest on trzonem polskiego narodu – przetrwał wojny i zarazy, tyranię i rewolucję. Pokonał wszelkie przeciwności, jakie za sprawą ludzi i natury stanęły na jego drodze. Dziś szanuje się jego wartość, a wielu polskich przywódców jest chłopskiego rodu.
Czwarta klasa w Polsce była etniczną osobliwością. Tradycja nie pozwalała szlachcie zajmować się handlem, chłopom nie wolno było tego czynić – ich obowiązki były wyłącznie rolnicze. Stąd też klasę kupiecką importowano z zagranicy – składała się głównie z Niemców i Żydów. Dlatego właśnie warstwa, która normalnie tworzyłaby solidną klasę średnią, obejmowała niemal wyłącznie cudzoziemców!
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
1 Rok 1025 to data zarówno koronacji, jak i śmierci Bolesława I Chrobrego (przyp. tłum.).
2 Chodzi oczywiście o Konrada Mazowieckiego (przyp. tłum.).
3 Zakon Krzyżacki został rozwiązany w Prusach, natomiast po dziś dzień przetrwały jego placówki położone dalej na zachód (przyp. red.).
4 W Polsce częściej spotyka się wersję imienia Albrecht. Hohenzollern był przodkiem cesarzy niemieckich w linii żeńskiej, ponieważ linia męska wygasła na jego synu Albrechcie Fryderyku, który miał pięć córek. Jedna z tych córek stała się praprababką królów pruskich, a tym samym cesarzy niemieckich (przyp. red.).
5 Autor podaje w tym miejscu polską nazwę (przyp. tłum.).
6 Newmanowskie porównanie podkreśla osobliwą z punktu widzenia Brytyjczyka zasadę dziedziczności szlachectwa i podziału majątku – w Anglii tytuł, dobra i przywileje dziedziczył jedynie najstarszy syn (przyp. tłum).
7 Trwa dyskusja badaczy nad dokładnym określeniem tej wielkości, ale szacunki wahają się od ok. 6% do nawet 10% (przyp. red.).
8 Duchowieństwo prowincjonalne (np. plebani) najczęściej nie wywodziło się ze szlachty, a z niższych warstw społecznych (z mieszczaństwa, a nawet chłopstwa) – pochodzenie społeczne decydowało o tym, jakich godności kościelnych mogli dostąpić duchowni (przyp. red.).