- W empik go
Royal - ebook
Royal - ebook
Ta dziewczyna pokaże, że nieokrzesany książę nie może mieć każdej.
Amerykanka Vivian Jones, dwudziestoletnia studentka, otrzymała szansę, o jakiej marzy wielu młodych ludzi. W ramach rocznego stażu może studiować ekonomię w Londynie. Wszystko zapowiada się wspaniale, dopóki dziewczyna nie uświadamia sobie, że życie w stolicy Wielkiej Brytanii będzie bardzo drogie.
Na szczęście z pomocą przychodzi jej przyjaciółka, dzięki której Vivian dostaje pracę w kuchni – to nie byle gdzie, bo w pałacu królewskim. Mimo początkowych obaw okazuje się, że rodzina królewska jest bardzo przyjazna i traktuje pracowników z szacunkiem. Prawie cała…
Dwudziestotrzyletni Lucas Robert III Hemsworth, brytyjski książę, to niezły numer. Zmienia dziewczyny jak rękawiczki, jest arogancki i chamski. Jakby tego było mało, postawił sobie za cel uprzykrzanie Vivian życia. Szczególnie kiedy przypadkowo spotykają się w nocy w kuchni… Czarę goryczy przelewa fakt, że podczas imprezy w klubie książę nawet jej nie rozpoznaje i po prostu bezczelnie podrywa. Jeżeli myśli, że ta dziewczyna to jedna z wielu, jest w dużym błędzie.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-951-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poczułam obok siebie wibrację. Wyjęłam z torebki telefon i położyłam go na niższej półeczce ławki, upewniając się, że profesor, który prowadzi zajęcia, skupia uwagę na zapełnionej cyframi tablicy interaktywnej. Odblokowałam ekran i odczytałam wiadomość, krzywiąc się z udręką, gdy dotarła do mnie jej treść. Wydałam z siebie cichy pomruk niezadowolenia, co natychmiast zwróciło uwagę siedzącej obok Madison. Dziewczyna pochyliła się w moją stronę, zerkając na telefon.
– Znowu? – Spojrzała na mnie ze współczuciem.
Państwo Kalberg, u których od jakiegoś czasu pracowałam dorywczo jako niania, po raz kolejny wychodzili na firmowy bankiet i chcieli, żebym zaopiekowała się ich siedmioletnim synem. Sęk w tym, że szczerze go nie znosiłam.
Dzieciak był rozpieszczony i nie przyjmował odmowy, wszystko musiało być zrobione po jego myśli, a jeśli ktoś mu się sprzeciwił, wpadał w furię i niejednokrotnie rzucał przedmiotami, niszcząc drogie meble i zabawki. Rządził w domu, rozstawiał wszystkich po kątach, a przy tym wydawał się znacznie mądrzejszy i sprytniejszy niż jego rówieśnicy, z czego doskonale zdawał sobie sprawę i wykorzystywał to, kiedy tylko mógł.
Nie lubił mnie. Widziałam to w jego małych, chytrych oczach, gdy z uśmiechem na ustach groził, że wrzuci mój telefon do muszli klozetowej, a później biegał pomiędzy najnowszymi sprzętami elektronicznymi swojego ojca, wyrywając kable.
Po kilku spędzonych z nim godzinach, czułam się jak po miesięcznej pracy w kamieniołomach, i gdyby nie plik banknotów, który mocno trzymałam w dłoni po wyjściu z domu jego rodziców, pewnie już dawno rzuciłabym tę robotę.
Dobrze płacą. Dobrze płacą. Dobrze płacą.
Powtarzałam to sobie niczym mantrę, gdy po powrocie do pokoju w akademiku nalewałam sobie nagrodę w postaci taniego wina z supermarketu.
Londyn, od trzech miesięcy będący moim tymczasowym domem, nie należał do najtańszych miast, a stypendium, wywalczone dzięki wysokim wynikom w nauce, nie pokryłoby kosztów wszystkich atrakcji życia studenckiego, z którymi przyszło mi się zmierzyć.
– Dlaczego ta twoja Anglia jest taka droga? – westchnęłam, gdy wychodziłyśmy z auli po skończonym wykładzie.
Madison uniosła nieznacznie brwi, posyłając mi rozbawione spojrzenie.
– Studiujesz ekonomię. Serio pytasz o powód wysokiego kursu funta?
Przewróciłam oczami i schowałam do torebki ołówek, który jakimś dziwnym trafem nadal znajdował się w mojej dłoni. Spojrzałam na zegarek.
– Cholera – jęknęłam żałośnie. – Nie wytrzymam pięciu godzin z tym małym pomiotem szatana.
Roześmiała się pogodnie. Poznałyśmy się na pierwszych zajęciach z ekonometrii i od tamtej pory trzymałyśmy się razem, dlatego zdążyła się już przyzwyczaić do mojego narzekania, jednak doskonale rozumiała, dlaczego grymaszę. Madison wiedziała, do czego jest zdolny ten siedmioletni gagatek, bo zanim sama stałam się jego opiekunką, ta zaszczytna rola przypadała właśnie jej. Pełniła funkcję niani przez ponad rok, doświadczając licznych załamań nerwowych, po czym odstąpiła mi miejsce, gdy udało jej się znaleźć lepszą pracę.
– Niech pociesza cię myśl, że Kalbergowie nie skąpią przy wypłacie. To całkiem niezła kasa.
– Przez smarkacza tak szybko wykorkuję, że nawet nie zdążę wydać tego mojego bogactwa – rzuciłam z przekąsem.
Wyszłyśmy z uczelni i skierowałyśmy się w stronę metra. Od akademika dzieliło mnie pięć stacji.
– Vivian. – Koleżanka pociągnęła mnie za łokieć, przez co natychmiast się zatrzymałam. – Chyba mam dla ciebie inną fuchę.
Na jej opaloną w solarium twarz wypłynął szeroki uśmiech. Patrzyłam na nią z wyczekiwaniem, zastanawiając się, co wymyśliła tym razem.
– Gotujesz – stwierdziła.
Przekrzywiłam głowę, usilnie starając się domyślić, do czego dziewczyna zmierza. Konspiracyjny ton jej głosu nieco mnie zaniepokoił.
– Trochę – rzuciłam obojętnie.
– Nie bądź taka skromna. – Madison machnęła ręką. – Może miałabyś ochotę pracować u Hemsworthów?
Powiedziała to z taką lekkością, że natychmiast zachciało mi się śmiać. Jakiś czas temu dziewczynie udało się dostać pracę w pałacu pary królewskiej, gdzie biegała ze srebrną tacą, donosząc monarchom herbatę.
Moja teraźniejsza reakcja bardzo różniła się od tej, gdy po raz pierwszy usłyszałam, w jaki sposób i gdzie zarabia koleżanka. Wtedy nie mogło pomieścić mi się w głowie, że ma styczność z najprawdziwszym królem, jego żoną i dziećmi, prawowitymi następcami brytyjskiego tronu. Byłam przekonana, że robi sobie ze mnie żarty.
– Szef kuchni szuka pomocników – dodała po chwili.
– To chyba niemożliwe. Przecież nie mam żadnych kwalifikacji. – Pokręciłam głową, sprowadzając ją na ziemię. – Talent kulinarny nie wystarczy.
Dziewczyna skarciła mnie wzrokiem, gdy weszłyśmy do metra.
– Mogę cię polecić i zanieść do szefa twoje dokumenty. – Wzruszyła ramionami. – To nie tak, że moje polecenie cokolwiek znaczy – roześmiała się – ale dokładnie cię prześwietlą i może uznają, że się nadajesz. Zawsze warto spróbować.
Zmarszczyłam czoło w zamyśleniu. Może to rzeczywiście nie był taki głupi pomysł. Co mi szkodziło złożyć papiery? Najwyżej wybiorą kogoś innego.
Po raz kolejny poczułam wibrację telefonu i niechętnie spojrzałam na ekran. Dzieciak Kalbergów zmagał się z gorączką, co oznaczało, że męki, jakie zawsze przeżywałam w jego towarzystwie, miały dzisiaj osiągnąć apogeum i jak na zawołanie w mojej głowie pojawiła się przerażająca wizja kolejnych miesięcy udręki jako niania niesfornego chłopca.
– Dobra – powiedziałam, zerkając z ukosa na Madison. – Przygotuję potrzebne dokumenty i przekażesz je swojemu szefowi. Raz kozie śmierć.ROZDZIAŁ 2
– Moja córka będzie pracowała dla królowej Anglii. Nie wierzę!
Odsunęłam telefon od głowy, bojąc się, że kolejny pisk, jaki wyda z siebie moja mama, pozbawi mnie słuchu w prawym uchu.
– Nie wierzę – powtórzyła nieco ciszej.
Uśmiechnęłam się, wyobrażając sobie jej rozanieloną minę. Biła z jej głosu tak ogromna radość i duma, że i mnie samej udzieliły się jej emocje. Do tej pory chyba nie do końca docierało do mnie to, co się stało, ale teraz, gdy słyszałam przepełniony ekscytacją głos mamy, rzeczywistość zaczęła wdzierać się w odmęty mojej świadomości.
Jak do tego doszło, że zostałam zatrudniona jako pomoc kucharza?
To pytanie nurtowało mnie od chwili, w której Madison wpadła do akademika, prawie zabijając się na schodach, gdy wskakiwała co dwa stopnie, by przekazać mi najświeższe informacje mające odmienić całe moje życie. Podobno zaplusowałam tym, że mój tata od lat prowadził własną restaurację, a ja pomagałam mu w weekendy i wakacje, ucząc się od mojego własnego mistrza kuchni.
– Pochwaliłam się wszystkim koleżankom.
Och, nie wątpię.
Byłam pewna, że o mojej nowej pracy wie już połowa Miami. Mama rozpowiedziała znajomym, a znajomi kolejnym znajomym. Wieści szybko się rozniosły. Lawina ruszyła i nie dało się tego zatrzymać.
– Gdybyś tylko widziała ich miny…
– Nie możesz się mną tak chwalić – upomniałam ją. – Inne mamy będą zazdrosne – zażartowałam.
Na linii rozległo się głośne prychnięcie. Poczucie wyższości, jakiego doświadczała teraz moja rodzicielka, było niemal namacalne.
– Mam to gdzieś. Zamierzam opowiadać o tobie każdemu, kogo spotkam. Niech wiedzą, że mam złote dzieciątko.
Pokręciłam głową, choć nie mogła tego zobaczyć.
Dla rodziców nadal byłam małą dziewczynką. Wątpiłam, że kiedykolwiek nadejdzie taki dzień, w którym pogodzą się z faktem, że nie mam już ośmiu lat i nie przybiegnę do nich, by się przytulić, gdy się potknę i zranię w kolano. Dorosłam, ale oni nie przyjmowali tego do wiadomości.
– Przypominam, że twoje dzieciątko ma już dwadzieścia lat. – Z moich ust wydobyło się niepożądane westchnienie. – Tęsknię – wyznałam szczerze.
Byłam zdania, że nie ma co owijać w bawełnę. Tęsknota za domem i rodzinnym miastem momentami sprawiała, że miałam ochotę rzucić wszystko, czym się zajmowałam, i kupić bilet na najbliższy lot do Miami.
– My również, Vivi. A zostało jeszcze dziewięć miesięcy. – Mama wyraźnie posmutniała. – Może uda ci się przylecieć do Stanów na kilka dni? Poczekaj momencik. – Gdzieś w tle dało się usłyszeć wołanie ojca. Rozmawiali ze sobą przez kilka krótkich chwil. – Tata przesyła pozdrowienia i mówi, że cię kocha.
– Ja was też, mamo. – Poczułam, że moje oczy zaczynają się szklić. Zamrugałam. – Widzę już moją koleżankę. Muszę kończyć, pa.
Nie dałam jej czasu na pożegnanie. Rozłączyłam się w samą porę, gdy poczułam napływającą falę nostalgii. Musiałam być silna i skoncentrowana na nauce. Nie mogłam pozwolić, by stale rosnąca skala rozrzewnienia wpłynęła na moje nowe obowiązki.
Pomachałam zjeżdżającej ruchomymi schodami Madison. Październikowa aura nie powstrzymała jej od założenia cienkiego jak kartka papieru sweterka.
– Hej. – Na powitanie cmoknęła mnie w policzek. – Denerwujesz się?
Pokiwałam energicznie głową.
– Jak cholera.
Poprawiłam torebkę na ramieniu i wsiadłyśmy do metra. Przez całą drogę dziewczyna opowiadała o tym, jak wygląda praca w pałacowej kuchni i z kim warto się trzymać, a kogo lepiej unikać. Pomoc szefowi wcale nie wydawała się taka trudna, bo przecież miałam w tym już pewne doświadczenie, jednak męczyła mnie inna kwestia.
– Czy królowa przychodzi do kuchni? – spytałam, gdy wysiadłyśmy na odpowiedniej stacji i ruszyłyśmy w stronę pałacu.
Od kiedy dowiedziałam się, że mnie przyjęto, dużo o niej czytałam. Wyszła za króla Edwarda, gdy była bardzo młodą dziewczyną. W jej żyłach nie płynęła błękitna krew, ale pochodziła z bogatego, wysoko postawionego rodu i mimo że to jej mąż był najważniejszą personą w państwie, tak naprawdę nigdy nie stała w jego cieniu. Była znana jako silna, bezkompromisowa osobowość, która nigdy się nie ugina i zawsze stawia na swoim. A mimo to wkradła się w serca rodaków licznymi akcjami charytatywnymi i pomocą chorym dzieciom. Gdybym była zwykłą turystką, pewnie zachwycałabym się jej poczynaniami, ale mając u boku Madison, wiedziałam dużo więcej niż przeciętny mieszkaniec wysp. Koleżanka wiele razy opowiadała, jak Margot pomiata pracownikami i swoją bezwzględnością doprowadza ich do płaczu. Gdy gasły światła fleszy, obnażała swoją prawdziwą naturę. Podobno była niezłą suką.
– No co ty. Przecież najwspanialsza Margot Hemsworth nigdy nie zniżyłaby się do tego poziomu, by przekroczyć progi służby. – Jej głos ociekał sarkazmem.
Im bliżej pałacu, tym bardziej zatłoczone były chodniki. Mijałyśmy dziesiątki przechodniów, którzy przystawali i robili zdjęcia, wpadając w zachwyt, gdy okrągłymi jak monety oczami wpatrywali się w ozdobione z przepychem mury. Ominęłyśmy ich i skręciłyśmy w jedną z wąskich uliczek. Czułam coraz większą tremę.
W końcu minęłyśmy bramę i stojący przy niej nieduży niski budynek. Zatrzymałyśmy się przed drzwiami, zza których wyszło trzech postawnych mężczyzn w czarnych garniturach. W uszy mieli wpięte słuchawki, a przy biodrach można było dostrzec zarys pistoletu. Na ten widok poczułam ucisk w żołądku.
– Madison Watson i nowa pracownica Vivian Jones. – Koleżanka przedstawiła nas, pokazując jednemu ze strażników swój identyfikator.
Mężczyzna przyjrzał się dokładnie szarej plakietce ze zdjęciem, po czym wskazał ręką, byśmy weszły do środka, gdzie Maddie przyłożyła wejściówkę do przypiętego na ścianie czytnika. Na ekranie wyświetliła się ta sama fotografia, która figurowała na identyfikatorze Brytyjki, a poniżej znajdowały się jej dane osobowe zabarwione jaskrawozielonym kolorem. Obserwowałam z uwagą, jak dziewczyna podchodzi do bramek z metalowymi kołowrotkami i ponownie posługuje się wejściówką, by przejść na drugą stronę pomieszczenia.
– Proszę o okazanie dowodu osobistego lub innego dokumentu potwierdzającego pani tożsamość – powiedział do mnie drugi ochroniarz.
Sięgnęłam dłonią do torebki i wyjęłam z niej portfel. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem zestresowana. Moja dłoń drżała, gdy podawałam mężczyźnie dokument. Wstrzymałam oddech, bojąc się, że w trakcie sprawdzania mojego nazwiska w bazie danych na monitorze pojawi się jakaś niepożądana informacja, przez którą plany o etacie w królewskiej kuchni rozlecą się w drobny mak, jednak po chwili ochroniarz zeskanował zdjęcie dowodu i mi go oddał.
– Wszystko jest w porządku – zapewnił, widząc moją przestraszoną minę. – Karta dostępowa zostanie wyrobiona w ciągu kilku najbliższych godzin. Proszę się po nią zgłosić przed wyjściem z pracy.
– Oczywiście – wydusiłam przez zaciśnięte gardło. – Dziękuję.
Chciałam się uśmiechnąć, by pozostawić po sobie dobre wrażenie, ale moja twarz wykrzywiła się jedynie w niezależnym ode mnie grymasie.
Przepchnęłam się przez kołowrotki, stając obok Maddie, która właśnie otwierała szeroko swoją torebkę, pokazując jej zawartość. Zrobiłam to samo, strącając się zapamiętać po kolei czynności, które wykonała od momentu wejścia do budynku. Nad naszymi głowami wisiała kamera i mały mikrofon rejestrujący dźwięk. Byłam przekonana, że gdzieś za ścianą siedzi człowiek, który na bieżąco analizuje nagrania.
Rewizja osobista trwała nie więcej niż kilka minut, a jednak wydawało mi się, że spędziłam tutaj całą wieczność i gdy tylko uzyskałyśmy aprobatę, niemal wybiegłam ze środka, wypuszczając z siebie całe powietrze, które tak długo wstrzymywałam w płucach.
– Poczułam się tak samo jak zawsze wtedy, gdy wychodzę ze sklepu i modlę się, by bramki nie zasygnalizowały, że coś ukradłam, mimo że mam czyste sumienie. Czy oni zawsze patrzą takim oceniającym wzrokiem?
Madison wzruszyła ramionami. Traktowała to jak rutynę i zachowanie strażników nie robiło już na niej żadnego wrażenia.
– Taka praca – odpowiedziała, skręcając w boczną alejkę. – Z czasem przywykniesz.
Drobne kamyczki, jakimi wysypana była droga, chrzęściły pod nogami, gdy szłam krok w krok za koleżanką. Rozglądałam się z nieukrywanym zaciekawieniem. Dotąd nie miałam okazji ani czasu, by odwiedzić pałac i zwiedzić go z przewodnikiem jak przystało na rasową turystkę, dlatego teraz, gdy moim oczom ukazała się wspaniała architektura tego miejsca, oniemiałam.
Mury wznosiły się ponad wielkim ogrodem z idealnie przystrzyżonym trawnikiem. Przez moją głowę przemknęła myśl, że tak perfekcyjnie równa zieleń mogłaby powstać jedynie w przypadku, gdyby ktoś ciął ją nożyczkami milimetr po milimetrze, odmierzając linijką. Ale na tym nie kończyła się magia królewskich włości. Wystarczyło, że weszłyśmy przez ciężkie metalowe drzwi, za którymi stali kolejni ochroniarze, a wciągnęłam gwałtownie powietrze. Ściany, podłogi, lampy, każdy najmniejszy detal bił w oczy przepychem.
– Zamknij usta, bo się oślinisz. – Madison szturchnęła mnie lekko łokciem. – To tylko zaplecze. Jeszcze nie widziałaś prawdziwego bogactwa.
Przełknęłam ślinę, upominając się w myślach, że powinnam się ogarnąć. Powinnam przybrać bardziej obojętną, profesjonalną postawę.
– Dzień dobry – powiedziała głośno, wchodząc do kuchni.
Ogromne pomieszczenie ze starannie rzeźbionymi meblami przypominało raczej małą salę balową niż miejsce, w którym przygotowuje się posiłki. Przesunęłam wzrokiem po pomieszczeniu, starając się nie otwierać po raz kolejny buzi, gdy spoczęły na mnie zaintrygowane spojrzenia kilkunastu ubranych w białe stroje pracowników.
Cholera, musiałam zacząć panować nad swoimi reakcjami.
– To tylko obsługa kuchenna. Reszta ludzi znajduje się w innych pomieszczeniach – wyjaśniła mi na ucho koleżanka, po czym odwróciła się do około pięćdziesięcioletniego faceta. – Jeff, to twoja nowa podopieczna, Vivian – oznajmiła już mocniejszym tonem.
Kucharz wyciągnął ku mnie dłoń, którą natychmiast uścisnęłam, modląc się, by moja ręka nie była zbyt spocona. Uśmiechnęłam się słabo, nie wiedząc, co przyniosą kolejne minuty. Moja pewność siebie gdzieś wyparowała.
– Witaj w moim zespole, Vivian. – Jego głos był niski i stanowczy. Widać było, że to on tutaj rządzi. – Zaraz zostanie ci wytłumaczone, na czym będzie polegała twoja praca. Proszę, trzymaj. – Otworzył jedną z małych szafek przy drzwiach i wyjął z niej fartuch.
Przyjęłam ubranie, mocno zaciskając na nim palce. Biel wykrochmalonego materiału niemal raziła w oczy. Już nie byłam taka pewna, czy to dobry pomysł, bym tutaj pracowała. Wszyscy wydawali się tacy poważni i skupieni na tym, co robią, a ja byłam zwykłą amatorką, przez co poczułam się przy nich malutka jak mrówka. Zerknęłam z przerażeniem na Madison, ale ta tylko puściła mi oczko i uniosła kciuk.
– Jestem Beatrice. – Przed nami pojawiła się niska brunetka z grzywką. Wskazała na pomieszczenie znajdujące się na samym końcu korytarza. – To szatnia. Rano przebierasz się w niej w fartuch, zostawiasz swoje prywatne ubrania i torebkę. I telefon, rzecz jasna. – Uraczyła mnie ostrzegawczym spojrzeniem.
Podprowadziła mnie do ściany, do której przyklejono korkowy materiał. Madison gdzieś się ulotniła, a ja pozostałam osamotniona na placu boju. Wytężyłam umysł, by przyswoić jak najwięcej informacji.
– Każdego ranka na tablicy zostaje wywieszona lista dań, jakie będziemy przygotowywać tego dnia. Obok są przypięte małe karteczki dla każdego pracownika z osobna. Bierzesz swoją i robisz to, co do ciebie należy. – Zerknęła na mnie przez ramię, czekając na potwierdzenie, że wszystko rozumiem. Skinęłam powoli głową. – Zaczynamy punkt siódma, więc dobrze by było, gdybyś stawiła się w pałacu odrobinę wcześniej. Nie ma czegoś takiego jak spóźnienie. – Odwróciła się tak gwałtownie, że o mały włos nie nadepnęłam jej na piętę. – Jesteś nowa, nie masz taryfy ulgowej. Jeśli nie stawisz się na czas, zostajesz zwolniona. Czy to jest jasne? – I znów nieporadnie kiwnęłam głową. – Pierwsza grupa kończy o piętnastej, druga natomiast zaczyna o czternastej i wychodzi o dwudziestej drugiej. Przez godzinę się zazębiamy, by przeniesienie obowiązków odbywało się tak płynnie, jak to tylko możliwe. Wybierz zmianę, która będzie ci bardziej odpowiadać.
Widząc popłoch, z jakim stawiałam za nią kroki, przewróciła ostentacyjnie oczami. Widocznie w pałacowej kuchni nie było miejsca na wyrozumiałość dla nowych. Zasady mówiły, że nie ma czasu na wdrożenie i już od pierwszej minuty pracy należy być w pełnej gotowości, ale dziewczyna mogłaby być odrobinę milsza. Nic by ją to nie kosztowało.
Naprawdę chciałam sprawiać wrażenie pewnej siebie, ale uzyskałam efekt odwrotny do zamierzonego, a przez to, coś zaczynało mi wiercić się w żołądku. Nowa rola zaczynała mnie powoli przytłaczać. Wszyscy podchodzili do pracy z największą powagą i precyzją, ale czego ja się tak właściwie spodziewałam?
Może odrobiny uśmiechu.
– W ciągu dnia przysługuje ci trzydzieści minut przerwy. Obok szatni jest nasza jadalnia, tam możesz zrobić sobie coś do picia – kontynuowała Beatrice. – Masz do dyspozycji pełną lodówkę, więc nie musisz przynosić swojego jedzenia. Taki bonus pracy w kuchni. – Uśmiechnęła się lekko, dając mi nikłą nadzieję na to, że jednak nie jest zaprogramowanym robotem bez uczuć. – Codziennie trzy osoby przychodzą na specjalną nocną zmianę, która trwa od dwudziestej drugiej do siódmej rano. Te osoby wyznacza zawsze Jeff, ale spokojnie, daje znać dzień wcześniej.
– Czym ta zmiana różni się od pozostałych? – W końcu zebrałam się na odwagę.
– Lepsza stawka godzinowa. – Kiwnęła na mnie palcem, dając do zrozumienia, że mam za nią podążać. – Przejdźmy do innych spraw.
Przygryzłam wargę, starając się przetrawić wszystko, co usłyszałam. Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą zeszytu, w którym mogłabym zanotować najważniejsze punkty. Na pewno ułatwiłoby mi to życie i nie miałabym wrażenia, że zaraz zacznę panikować. Wzięłam kilka głębokich wdechów i dopiero wtedy trochę się uspokoiłam.
– Czyli? – spytałam niepewnie.
– Król Edward i królowa Margot nigdy tutaj nie przychodzą, więc tym nie musisz się martwić. – Coś w jej oczach sprawiło, że poczułam niepokój. – Ale zdarza się, że do kuchni wpada książę Lucas albo jego rodzeństwo.
Jak na zawołanie wstrzymałam powietrze. Doskwierała mi potworna suchość w gardle.
O tym Maddie nie raczyła wspomnieć, pomyślałam.
Jak miałam się zachować, gdy spotkam następcę tronu? Nie znałam etykiety, nikt mnie tego nie nauczył, bo przecież nawet w najśmielszych wizjach nie mogłam przewidzieć, że skończę jako pracownik londyńskiego zamku.
– Pewnie już słyszałaś co nieco o naszych kochanych książętach. – Beatrice uniosła brwi, czym dodała mi otuchy, bo najwyraźniej kpiła z młodych Hemsworthów. – Księżniczka Laura nie sprawia kłopotów, jest miła i traktuje wszystkich na równi. To dama w każdym calu. Jednak nadal jest córką króla, więc trzeba się ukłonić, okej? – Oblizała powoli usta, spoglądając na korytarz. – Książę Maximilian to jeszcze dzieciak, który lubi wepchnąć w siebie przed obiadem trochę słodyczy, dlatego jeśli się pojawi, daj mu coś z tej wielkiej lodówki w srebrnym kolorze. – Powędrowałam za jej spojrzeniem. Takich lodówek było pięć. – A książę Luke…
Przystanęła i wyraźnie się zawahała. Ulga, którą odczułam, słuchając o dwójce młodszych monarchów, nagle gdzieś wyparowała i na nowo się spięłam.
– Tak? – ponagliłam ją, chcąc w się w końcu dowiedzieć, jak mam się przygotować na potencjalne spotkanie z najstarszą pociechą Hemsworthów.
– Powiedzmy, że gazety mówią prawdę. – Skrzywiła się. Najwidoczniej miała z nim już jakieś bliższe starcie. – Lucas Robert III Hemsworth lubi i potrafi dać w kość.ROZDZIAŁ 3
Na początku myślałam, że to żarty, ale nie, w królewskiej kuchni nikt nie robił sobie żartów, a już na pewno nie był to Jeff, który trzeciego dnia pracy wyznaczył mnie do przyjścia na nocną zmianę. Nie wiem, co skłoniło go do myślenia, że ja – amatorka, która dopiero przyzwyczaja się do nowego miejsca – sobie poradzę. Chyba postradał zmysły, myśląc, że rzucenie mnie na głęboką wodę jest dobrym pomysłem.
Przy wejściu do budynku ochrony starałam się wykonać wszystkie czynności, którym ostatnim razem poddała się Madison, ale ludzka pamięć w połączeniu z podenerwowaniem nie stanowiła najlepszego duetu. Miałam to szczęście, że jeden z ochroniarzy był na tyle miły i wyrozumiały, że pokazywał mi krok po kroku, co powinnam zrobić i co jest ode mnie wymagane.
Stawiłam się piętnaście minut przed dwudziestą drugą. Nie chciałam się spóźnić. Beatrice dała mi wyraźnie do zrozumienia, że to niedopuszczalne i jeśli nie zjawię się na czas, nie mam po co wracać. Pozostała dwójka pracowników, których dotknął ten sam zaszczyt, już czekała na mnie w szatni. Gdy rozpoznałam w nich Carlosa i Freda, mężczyzn z poprzedniego dnia, zrobiło mi się lżej na duszy. Przebrałam się w swój bielutki, wyprasowany fartuch i przeszłam za nimi do głównego pomieszczenia, które powoli opuszczali pracownicy wieczornej zmiany. Przystanęłam w progu i zaczęłam słuchać z uwagą, jak kucharz i jego pomocnicy przekazują nam najważniejsze informacje.
– Carlos, dzisiaj twoja kolej. – Jeff wymienił porozumiewawcze spojrzenia ze stojącym obok mnie chłopakiem. – Dowodzisz.
Przyjął polecenie bez słowa. Przemaszerował pod tablicę z kolorowymi karteczkami i zdjął tę ze swoim imieniem.
– Vivian. – Głos szefa wyrwał mnie z osłupienia. – Źle się czujesz? Czy w najbliższym czasie masz zamiar dostać zawału?
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Wzrok wszystkich dookoła skupił się na mojej osobie. Miałam ochotę stać się niewidzialna.
– Nie – powiedziałam cicho.
– Jeśli nic ci nie dolega, to nie widzę powodu, dla którego miałabyś wyglądać tak jak w tej chwili.
Skoro padły takie słowa, to rzeczywiście musiałam wyglądać jak przestraszona kupka nieszczęścia. Wciągnęłam powietrze przez nos i wyprostowałam plecy, stając na baczność.
– Koniec odprawy. Do roboty! – Jeff klasnął w dłonie i wyszedł z pomieszczenia, a wraz z nim reszta personelu.
Podeszłam bliżej korkowej tablicy i przyjrzałam się zapisanym po brzegi karteczkom. Na tej, która miała być przeznaczona dla mnie, widniały cztery punkty, które tak naprawdę nie przekazały mi niczego precyzyjnego. Zerknęłam przez ramię, sprawdzając, co robią Carlos i Fred, ale oni nie marnowali czasu i już stali przy metalowym blacie, przygotowując się do rozpoczęcia gotowania. Byłam kompletnie zielona, a jednocześnie nie chciałam wyjść na niedoinformowaną dziewuchę, która traktuje nową fuchę jak coś przelotnego, dlatego stanęłam po drugiej stronie wyspy kuchennej i odchrząknęłam, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
– Sto owocowych babeczek na śniadanie? – spytałam, nie kryjąc zdziwienia.
– A co w tym dziwnego? – Lewa brew Freda powędrowała w górę.
– Kto to wszystko zje?
Obaj mężczyźni spojrzeli na mnie jak na przybysza z kosmosu.
– To nie twoja sprawa. Do twoich obowiązków należy gotowanie i nie powinien cię obchodzić powód czy ilość. – Fred pokręcił głową z dezaprobatą. – Jeśli chcesz tutaj zabawić na dłużej, musisz nauczyć się pokory.
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie za szybko doceniłam fakt, że tego dnia towarzyszy mi akurat ta dwójka, a nie ktoś inny. Widać było, że starszy stażem personel trzyma się razem, a każda nowa osoba traktowana jest z dystansem. Byłam dla nich intruzem, który wdarł się w zwarte szeregi o jasno określonych relacjach.
Westchnęłam, czując, że przede mną ciężki bój o akceptację. Na ten przepełniony rezygnacją gest, Carlos pokręcił głową i odstawił garnek. Chyba postanowił się nade mną zlitować.
– Królowa Margot wydaje małe przyjęcie dla swoich najbliższych przyjaciół – wyjaśnił. – Zleciła przygotowanie wykwintnego śniadania i lekkiego deseru. Ponieważ posiłek musi być świeży, pierwszą częścią zamówienia zajmą się kucharze z porannej zmiany.
– Skąd wiesz o tym przyjęciu?
Zwęził oczy. Nie chciałam być wścibska, ale naprawdę byłam ciekawa, skąd ma takie informacje.
– Założyliśmy grupę, na której piszemy o sprawach związanych z pracą.
– Dodacie mnie do niej?
Jego szyderczy śmiech dał mi natychmiastową odpowiedź. Jeszcze nie byłam na tyle wiarygodna, bym mogła zostać przyjęta do towarzystwa. Musiałam się wykazać i udowodnić, że jestem godna bycia jedną z nich. Obawiałam się jednak, że niezależnie od tego, jak mocno będę się starać, i tak nie zasłużę na ich aprobatę.
Carlos odwrócił się do mnie plecami, a zaraz po nim zrobił to Fred. Wyjęli z szafy kilka misek i opakowania ze składnikami. Ułożyli wszystko na blacie i zdjęli swoje fartuchy, podśmiewając się pod nosem. Nie spodobało mi się to. Zaczęłam wyczuwać jakiś spisek.
– Masz okazję się wykazać, Amerykanko, a my idziemy na papierosa.
Wyszli z kuchni tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować. Wbiłam wzrok w przygotowane dla mnie przedmioty. Skoro chcieli grać w ten sposób, nie miałam innego wyboru, jak całkowicie się temu poddać. Miałam szczęście, że babeczki były banalnie prostym deserem, którego nie dało się spieprzyć.
Wykorzystałam chwilę samotności i zajrzałam po kolei do wszystkich szuflad i zakamarków, czego z uwagi na obecność innych nie byłam w stanie zrobić na poprzednich zmianach. Zaplecze było tak ogromne, że z łatwością pomieściłoby setkę osób, a większość poupychanych na półkach sprzętów błyszczała nowością. Część z nich kosztowała więcej niż dobry komputer.
Wróciłam do wyspy kuchennej. Doniosłam jeszcze kilka najpotrzebniejszych składników i otworzyłam trzy paczki mąki, uśmiechając się na błogą ciszę, która towarzyszyła mi od dobrych kilkunastu minut. Nie lubiłam, gdy ktoś mnie kontrolował i patrzył na ręce, a skoro nikogo nie było w pobliżu, mogłam zachowywać się ze swobodą i skoncentrować na przyrządzaniu ciasta. Odważyłam się włączyć w telefonie swoją ulubioną playlistę.
Wsypałam do miski mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia i zabrałam się za ubijanie białka jajek. Po chwili dodałam to tego cukier i żółtka, a później wlałam wszystko do naczynia i zaczęłam mieszać. Początkowo ciasto było tak gęste, że musiałam otworzyć szufladę i wyjąć większą łyżkę. Równie dobrze mogłam użyć miksera, ale jeśli chodziło o kwestie kulinarne, byłam tradycjonalistką.
Za bardzo wczułam się w to, co robiłam i straciłam kontakt z rzeczywistością. Zapomniałam, że nie jestem w domu ani w akademiku. Zaczęłam podśpiewywać pod nosem, kołysząc się w rytm piosenek. Byłam tak zaabsorbowana babeczkami, że nie usłyszałam za sobą zbliżających się kroków. Coś obok mnie zaskrzypiało, a ja, wiedziona instynktem, gwałtownie się odwróciłam, atakując napastnika wielką łyżką.
Nie należałam do niskich, a mimo to musiałam zadrzeć głowę, by zobaczyć, z kim mam do czynienia. Chłopak uniósł dłonie w obronnym geście, a ja zamarłam, napotykając oczy o najintensywniejszym odcieniu niebieskiego, jaki kiedykolwiek widziałam.
– Nie wiedziałem, że podkradanie słodyczy to aż taka wielka zbrodnia.
Natychmiast się cofnęłam, odkładając na blat metalowe narzędzie zbrodni. Poczułam, jak moje serce przyspiesza i bije w oszalałym tempie, a na policzki wypływa rumieniec. Szybko dygnęłam, starając się ukłonić, ale zrobiłam to tak nieporęcznie, że z miejsca chciałam się zapaść pod ziemię.
– Książę – szepnęłam z zawstydzeniem. – Najmocniej przepraszam, wasza wysokość. Wasza…
– Mhm.
Nie odważyłam się na niego spojrzeć. Poczułam się jak totalna kretynka. Nie było słów, którymi mogłabym opisać swoje zażenowanie.
Zaatakowałam następcę tronu. I to kuchenną łyżką.
Bałam się podnieść głowę, dlatego stałam w miejscu jak słup soli, wbijając wzrok w podłogę. Byłam pewna, że już mogę się pożegnać z pracą. Przygotowałam się psychicznie na wrzaski i wyzwiska, ale w kuchni nastąpiła cisza, przerwana po chwili przez szybkie kroki. Niepewnie uniosłam spojrzenie, zerkając na księcia, który podszedł do największej z lodówek i ją otworzył.
Żadnych krzyków, obelg, zwolnień. Byłam zdezorientowana.
Wykorzystałam chwilę jego nieuwagi i zlustrowałam jego sylwetkę, czując, jak mocno piecze mnie skóra twarzy. Blondyn był naprawdę wysoki, chyba nawet wyższy niż wydawało się w telewizji. Chociaż miał na sobie szare dresy i zwykłą czarną koszulkę z krótkim rękawem, nadal wyglądał równie dobrze i przystojnie, jak na okładkach gazet.
– Naprawdę przepraszam. – Przełknęłam ślinę. – Zagapiłam się. Myślałam, że… w sumie to niewiele myślałam.
Zamknął drzwi lodówki i podszedł do blatu, przy którym stałam. Chociaż znajdował się po drugiej stronie i tak czułam na sobie jego uważny wzrok. Wyjął z szuflady łyżeczkę deserową i wsadził ją do zmrożonego pojemnika.
– Jesteś nowa? – Zmrużył oczy, jakby szukał mojej twarzy w pamięci.
– Tak, wasza wysokość.
– Amerykanka?
Skinęłam, tylko na tyle było mnie stać. Moje gardło stało się tak suche, że miałam wrażenie, jakbym znajdowała się na pustyni. Dyskretnie wytarłam lepkie dłonie o fartuch, pozbywając się z nich potu. Chyba jeszcze nigdy nie byłam aż tak spanikowana. Nie wiedziałam nawet, co zrobić z rękoma, dlatego złączyłam palce i schowałam je za plecami. Wyglądałam jak przedszkolak, który coś przeskrobał i został przywołany do wychowawczyni.
– U was w Stanach wszyscy jesteście tacy agresywni? – Książę uśmiechnął się drwiąco. Nie odpowiedziałam. – Zapomniałaś, jak się mówi?
– Nie – bąknęłam odrobinę zbyt szybko. – Przepraszam.
– Przestań… jak ci na imię?
– Vivian.
Przekrzywił lekko głowę, nie odrywając ode mnie tych swoich cholernych tęczówek.
– Przestań przepraszać, Vivian.
Szarpnęło mnie między żebrami, gdy usłyszałam swoje imię z ust przyszłego króla. Jego akcent był tak ostry i wyraźny, że dziewczyny, które niemal mdlały przy Brytyjczykach, w tej sytuacji pewnie skończyłyby pod kroplówką.
– Gdzie poszli pozostali kucharze?
Rozejrzał się dookoła. Czy nieobecność współpracowników działała na moją niekorzyść?
– Poszli zapalić.
Poprawiłam kucyk na czubku głowy, z którego zsuwała się gumka. Drżenie rąk było tak widoczne, że ponownie musiałam je schować za siebie.
– Zostawili cię z tym wszystkim samą? – Uniósł brwi, a w jego oczach ujrzałam dziwny błysk. – Zaraz ich zjebię.
Zachłysnęłam się powietrzem, słysząc od niego przekleństwo. Być może następcy tronu nie wypadało używać wulgaryzmów, ale przez mój umysł od razu przewinęły się nagłówki artykułów o najstarszym dziecku Hemsworthów. Rysował się jako wieczny imprezowicz, podrywacz, rodzinny buntownik, londyński playboy i podobno niezły cham. Skoro przylgnęły do niego tak niepochlebne łatki, to przeklinanie było jednym z jego najmniejszych przewinień.
– Nie ma takiej potrzeby. – Powstrzymałam go gestem dłoni. Przystanął i otaksował mnie spod przymrużonych rzęs. – Podzieliliśmy się pracą – skłamałam.
Natychmiast tego pożałowałam. Sprzeciwiłam się monarsze. Mówiłam to, co ślina przyniosła na język, zamiast milczeć, wystawiając się na jego gniew.
Ale znowu nic. Brak podniesionego głosu czy próby zrównania mnie z ziemią. Zamiast tego bez słowa ruszył do wyjścia z kuchni.
– Wasza wysokość, a co z lodem? – spytałam szybko, widząc na blacie pozostawione otwarte pudełko.
Obrócił się na pięcie. Kąciki jego ust drgnęły ku górze.
– Spokojnie. Mam od tego odpowiednie dziewczyny.ROZDZIAŁ 4
Madison Watson miała to do siebie, że niezależnie od tego, o co chodziło, zazwyczaj stawiała na swoim. Była uparta i nawet jeśli komuś nie podobały się jej pomysły, w końcu i tak każdy jej ulegał. Takim pomysłem było wyjście do klubu.
Nie miałam ochoty na imprezowanie. Byłam zmęczona wykładami przeplatanymi z pracą. Jakimś cudem udało mi się pogodzić zajęcia na uczelni z etatem w królewskiej kuchni, ale ile proszenia, biegania i wysłanych e-maili mnie to kosztowało, wiedziałam tylko ja sama. Oddałabym wszystko, by zawrócić taksówkę i odjechać do akademika.
– Nie obraź się, ale dzisiaj będę okropną towarzyszką. – Nie potrafiłam powstrzymać ziewnięcia.
– Jutro mam wolne, a wiesz, że to zdarza się rzadziej niż zaćmienie słońca. – Nawet na mnie nie spojrzała. Była zajęta nakładaniem błyszczyka. – Nie jęcz, potrzebujesz rozrywki. Jeszcze mi podziękujesz.
Wzniosłam oczy ku niebu, błagając o cud. Ostatni tydzień tak bardzo mnie wymęczył, że miałam ochotę zamknąć się w pokoju i nie wychylać się z niego przez cały weekend. Rzuciłabym się na łóżko, nie zdejmując sukienki, i zatopiłabym się w ciepłej pościeli, a sen przyszedłby tak szybko, że nie zdążyłabym nawet policzyć do dziesięciu.
– Jeśli myślisz, że zmarnuję taką boską kieckę, to chyba źle się czujesz. – Dziewczyna przesunęła palcami wzdłuż całej długości krwistoczerwonego materiału.
– Bo tak jest. Źle się czuję.
Brytyjka przewróciła oczami. Wcześniej wmusiła we mnie dwie filiżanki mocnej kawy, ale ta jeszcze nie zdążyła zadziałać. Obawiałam się, że jestem zbyt wykończona, bym mogła cokolwiek poczuć. Chyba potrzebowałabym końskiej dawki, ale wtedy mogłabym tego nie przeżyć.
– Ruszaj się, oporna Amerykanko.
Prawie wypchnęła mnie z taksówki, nie czekając na protesty, które i tak puściłaby mimo uszu. Stanęłyśmy na chodniku przed klubem, włączając się do długiej kolejki. Przed nami znajdowało się nie mniej niż pięćdziesiąt osób i na ten widok rzuciłam koleżance mordercze spojrzenie, ale zignorowała je jak wszystko, co nie wpasowywało się w jej plany na dzisiejszy wieczór.
Lokal cieszył się sporą popularnością. Pojawiały się w nim gwiazdy estrady i aktorzy, nie wspominając o celebrytach, których było tutaj na pęczki. Byłam w tym przybytku po raz czwarty i za każdym razem, gdy już udało mi się wejść do środka, przekonywałam się, że gwiazdki będące idolami współczesnych nastolatków, pojawiają się w takich miejscach nie po to, żeby się zabawić, a dlatego, by uwiecznić w mediach społecznościowych swoje fałszywie wykreowane szalone życie.
– Trzeba się rozgrzać – wrzasnęła Madison, starając się przekrzyczeć muzykę, gdy godzinę później przebrnęłyśmy przez bramki na wejściu.
Obciągnęła sukienkę, która stale podsuwała jej się w górę i poprawiła uniesione push-upem piersi, rozglądając się w poszukiwaniu jakiegoś żałosnego kolesia, który da się naciągnąć na drinka.
Zaśmiałam się, nie kryjąc rozbawienia. Chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam w stronę baru, gdzie po kolejnych kilkunastu minutach stania w kolejce usiadłyśmy na wysokich krzesełkach.
– Krążą pogłoski, że dzisiaj ma się tutaj bawić nasz szefunio.
– Król Edward? – Zmarszczyłam brwi.
Nie wyobrażałam sobie tego poważnego, dojrzałego człowieka pomiędzy bandą napalonej młodzieży.
– Książę Luke. – Maddie roześmiała się tak głośno, że zdołałam ją usłyszeć nawet mimo dudniących dźwięków. – Rzeczywiście jesteś zmęczona.
Przełknęłam ślinę. Rozejrzałam się wokół, szukając wzrokiem znajomej twarzy, ale nigdzie jej nie ujrzałam. Nadal było mi wstyd za sytuację sprzed kilku dni. Gdybym ponownie spotkała się z księciem twarzą w twarz, pewnie zapadłabym się pod ziemię.
Madison złożyła zamówienia. Jeszcze nie udało jej się przyciągnąć uwagi żadnego zdesperowanego faceta, dlatego była zdana na własną kieszeń.
– Czy to w ogóle jest drink? – Upiłam łyk alkoholu, krzywiąc się, gdy poczułam, jak ostry płyn drażni moje gardło. – Smakuje jak czysta wódka.
– I co z tego? Raz się żyje.
– Raz się żyje, ale za to rzyga się więcej razy.
Od kiedy przyleciałam do Anglii, przystopowałam z imprezowaniem i teraz wystarczyło kilka małych kieliszków, bym poczuła się zupełnie pijana, dlatego zdziwiłam się, gdy barman postawił przede mną wysoką szklankę z niebieską zawartością, o którą nie prosiłam. Posłałam mu pytające spojrzenie, a ten kiwnął głową, wskazując za moje plecy.
– Chyba wpadłaś komuś w oko.
Zerknęłam przez ramię na tylną część klubu, gdzie znajdowały się loże. Myślałam, że oczy wyjdą mi z orbit, gdy ujrzałam blond czuprynę księcia Lucasa. Natychmiast odwróciłam głowę, potrącając dłonią szklankę, która niebezpiecznie się zakołysała, a później przewróciła na blat, rozlewając dookoła całą swoją zawartość.
– O ja pier… – Moja koleżanka otworzyła usta, wgapiając się w miejsce, gdzie siedział młody Hemsworth.
– Muszę… – zająknęłam się, gubiąc słowa. – Muszę do łazienki.
Zeskoczyłam z krzesełka. Moje serce przyspieszyło i biło w zawrotnym tempie. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy poza ciało. Chciałam jak najszybciej uciec z tego miejsca i więcej się w nim nie pokazywać.
– Żartujesz? – Maddie złapała mnie za nadgarstek, wbijając w mi skórę swoje długie paznokcie. – Książę stawia ci drinka, a ty chcesz zwiać?
– Nie rozumiesz.
Pokręciłam głową, gryząc nerwowo wargę. Nie powiedziałam jej o tym, że zaatakowałam go w kuchni. Wstyd nie pozwolił mi przyznać się do tego, że walnęłam następcę tronu stalową łyżką.
– No, nie rozumiem.
Nie miałam wyboru. Jeśli chciałam liczyć na wsparcie, musiałam jej o wszystkim opowiedzieć, niekoniecznie włączając w to szczegóły.
– Kilka dni temu okropnie się przed nim wygłupiłam, a on teraz pewnie chce się ze mnie pośmiać. Błagam, wyjdźmy.
Dziewczyna uniosła brwi, a następnie pokręciła głową z niedowierzaniem. Odeszła od baru, dając mi nikłą nadzieję na to, że przystała na moją prośbę i szybko zwiniemy się z klubu, ale zamiast tego chwyciła mnie mocno za dłoń i pociągnęła w stronę loży. Zapierałam się nogami, robiłam, co w mojej mocy, ale Watson, jak na swoje pięćdziesiąt kilogramów, była zaskakująco silna.
– Oszalałaś? – wrzasnęłam, przeciskając się za nią przez tłum tańczących ludzi.
Nagle zatrzymała się w połowie kroku i gwałtownie odwróciła w moją stronę, przez co o mały włos się z nią nie zderzyłam.
– Tam siedzi Cillian. Cillian Hall! – W jej brązowych oczach zobaczyłam nieme błaganie. – Robię wszystko, by trafić na niego w pałacu.
Przekrzywiłam lekko głowę, zaglądając ponad jej ramię. Rzeczywiście, Hemsworth siedział w towarzystwie jakiegoś ciemnowłosego chłopaka, ale nie miałam zielonego pojęcia, kim on jest.
– I?
– Jezu, Vivi – westchnęła. – Powinnaś częściej przeglądać nasze gazety. To najlepszy przyjaciel księcia. Przystojny, bogaty, miły i tak cholernie seksowny, że gdy go widzę, to miękną mi nogi. – Rozmarzyła się. – On mi się podoba. Bardzo.
– Skoro bywa w pałacu, to dlaczego do niego nie zagadasz?
Popatrzyła na mnie jak na osobę niespełna rozumu. Zachciało mi się śmiać i na moment zapomniałam, kto przed chwilą zapłacił za mojego drinka.
– Nie mogę, nie potrafię. Przy nim zapominam, jak się mówi. On nawet nie zwraca na mnie uwagi, a gdy raz się ze mną przywitał, to prawie zemdlałam.
To było do niej niepodobne. Madison Watson nigdy nie milkła, zawsze wiedziała co powiedzieć i jak wprawić swojego rozmówcę w zakłopotanie. Nie potrafiłam wyobrazić sobie sytuacji, w której ktokolwiek mógłby sprawić, że poczuje się zawstydzona. Kim więc był ten tajemniczy chłopak, do którego robiła maślane oczka?
– Bądź dobrą koleżanką. – Jej palce jeszcze mocniej zacisnęły się na mojej ręce. – Chodźmy tam. Pozwól mi wykorzystać okazję, dopóki nie jestem trzeźwa i może zbiorę się w sobie, by z nim pogadać. Proszę, proszę, proszę.
Skoro tak bardzo jej zależało, mogłam jej pomóc. Zrezygnowałam ze sprzeczania się. Przecież byłam w stanie znieść chwilę wstydu i upokorzenia, jeśli dzięki temu koleżanka mogła wejść na wyższy poziom znajomości z facetem, o którym śniła po nocach.
Przedarłyśmy się między ludźmi, przystając przy vipowskich lożach, przy których stał wysoki ochroniarz. Światła reflektorów odbijały się od łysiny na czubku jego głowy. Studiował wzrokiem każdy centymetr naszych ciał, jakby istniała jakakolwiek możliwość, że pod obcisłymi sukienkami przemycamy coś, co może zagrozić życiu księcia.
– A panienki do kogo? – Pochylił się, by nas słyszeć. – Tutaj nie ma wstępu.
Hemsworth wychylił się z loży, szczerząc się od ucha do ucha, gdy tylko nas ujrzał.
– Spokojnie, Hank. Są z nami.
Mężczyzna ponownie zlustrował nasze sylwetki, by wreszcie przesunąć się na bok, robiąc nam miejsce. Weszłam powoli po schodkach, czując na ramieniu drżenie palców Madison.
– Cześć, jestem Luke. – Książę wysunął przed siebie dłoń, przez co zmarszczyłam czoło. Przecież każdy go znał. – Jak ci na imię?
Nie pamiętał mnie? A może tylko się ze mną droczył? Oblizałam szybko usta. Były suche jak wiór.
– Vivian.
Nie podałam mu ręki, wprawiając go tym w lekkie zaskoczenie. Maddie popchnęła mnie do przodu i stanęła przed drugim chłopakiem.
– A ja jestem… – zaczęła, ale od razu jej przerwał.
– Madison.
Nie wiem, jak Brytyjka tego dokonała, ale jej oczy rozszerzyły się do wielkości piłeczek golfowych. Chyba jednak się myliła, skoro ją kojarzył, a nawet znał jej imię. Z miejsca zapałałam do niego sympatią.
– Skąd wiesz? – Hemsworth zerknął kątem oka na kolegę.
– Przecież pracuje w pałacu.
Przeniósł uwagę na Maddie. Był zdezorientowany, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Z zasłyszanych plotek mogłam wnioskować, że jest zadufany w sobie i nie przejmuje się innymi ludźmi, ale żeby nie poznać osoby, która codziennie mu usługuje?
Stało się dla mnie jasne, że nie powiązał mnie z wybrykiem sprzed kilku dni, ale zamiast ucieszyć się z tego faktu, poczułam nagły przypływ irytacji. To, jak potraktował moją znajomą, wprawiło mnie w parszywy nastrój.
– No tak, rzeczywiście. – Udał, że coś sobie przypomina.
Wskazał gestem na ciemne kanapy, zachęcając nas do przyłączenia się. Zamiast piać z zachwytu, że zostałam zaproszona do loży monarchy, zaczęłam się zastanawiać, czy welurowe obicie mebli jest ciężkie w utrzymaniu i jak trudno pozbywa się z nich lepkich substancji, których nie brakowało w takim miejscu jak klub.
– Wybacz, głupio wyszło. – Książę brnął w swoje kłamstwo. – Przecież znam wszystkie sprzątaczki.
– Madison nie jest sprzątaczką. – Uśmiechnęłam się sztucznie, ale zignorował moją uwagę.
Usiadłam obok koleżanki. Miałam gdzieś, że po mojej prawej znajduje się Lucas Robert III Hemsworth. Wywołał we mnie niechęć względem swojej osoby i ponownie nabrałam pewności siebie. Skoro był zwykłym chamem, płytkim i widzącym jedynie czubek własnego nosa, nie zasługiwał na specjalne traktowanie.
Poczułam delikatne szarpnięcie mające dać mi do zrozumienia, że powinnam powstrzymać się przed niegrzecznymi odzywkami. Westchnęłam, telepatycznie przyznając Maddie rację. Musiałam wytrzymać. Musiałam się uspokoić i nie wdawać w zbędne słowne utarczki, które nie tylko mogłyby pozbawić mnie pracy, ale i zaszkodziłyby Watson, która straciłaby okazję do rozmowy z chłopakiem, za którym szalała.
– Na co macie ochotę? – Cillian przerwał niezręczne milczenie, odwracając się do mojej koleżanki.
Podziękowałam mu w myślach. Wydawał się inny niż ten królewski bufon.
– Coś mocniejszego – odparła niewyraźnie.
Stała się tak cicha i nieśmiała, że nie mogłam jej poznać.
Hall przywołał kelnera. Loże tego pokroju miały oczywiście zapewnioną kompleksową obsługę.
Nie daj Boże, żeby bogacze musieli się trudzić, stojąc w kolejce do baru.
Po kilku minutach do stolika zostały dostarczone szklanki i kieliszki i dopiero teraz omiotłam spojrzeniem kubły z alkoholami, które znajdowały się na blacie jeszcze przed naszym przybyciem. Nie rozpoznałam ani jednej marki, nazwy na butelkach były dla mnie wielką niewiadomą, a to oznaczało, że były tak drogie, iż znajdowały się poza moim zasięgiem.