-
W empik go
Rozdzieleni. Tom 1 - ebook
Rozdzieleni. Tom 1 - ebook
W 1905 roku siedemnastoletnia Aniela decyduje się pozostać w rodzinnej miejscowości, podczas gdy jej dwaj bracia emigrują za ocean. Mimo obietnic, że wrócą po nią, rodzeństwo już nigdy się nie spotyka.
Co by się jednak stało, gdyby po stu piętnastu latach ich potomkowie się odnaleźli?
Czasy współczesne, Polska, Tarnowskie Góry.
Anna mieszka na Śląsku i pracuje jako architektka, choć całą swoją pasję i czas poświęca malarstwu. Jej największym marzeniem jest wernisaż w jednej z europejskich stolic. Za namową babci wyjeżdża do Londynu, aby poznać zaginioną przed laty rodzinę. Pretekstem do spotkania są urodziny Johna Huntera, nestora rodu. Anna nie wie, że ta podróż marzeń stanie się jednym z największych wyzwań w jej życiu.
Czasy współczesne, Wielka Brytania, Londyn.
James, wnuk Johna i zarządca rodzinnej firmy, jest uznanym prawnikiem. Wieść o przyjeździe krewnych z Polski budzi w nim nieufność. Przekonany, że chcą wyłudzić pieniądze, robi wszystko, by ich zdemaskować. Wynajmuje detektywów, na każdym kroku uprzykrza przybyszom życie i unika bezpośrednich spotkań. Nie spodziewa się jednak, że poznana przypadkiem kobieta o zdumiewająco niebieskich oczach wywróci jego świat do góry nogami. Kiedy nadejdzie okazja do zemsty, będzie musiał odpowiedzieć sobie na jedno pytanie – czy wciąż jej pragnie?
Czy warto walczyć o swoje marzenia, nawet wbrew przeciwnościom i ludzkim opiniom? Oczywiście!
Pełna emocji historia o zjednoczeniu rodzin, która zachwyci czytelników. A przede wszystkim – elektryzujący romans, który na długo pozostaje w pamięci!
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-67572-74-3 |
| Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1. Aniela
Zapach kościoła, kadzidła i ciężka woń świec królowały dookoła. Pełne ławy ludzi i zadowolony wzrok mężczyzny, przed którym stała Aniela, spowodowały, że czuła się, jakby była w złym śnie; takim, w którym dzieje się coś niedobrego, a człowiek nie potrafi się ruszyć i uciekać.
– Czy ty, Anielo Kućmierz, bierzesz sobie za męża tego tu oto mężczyznę? – zabrzmiały w jej uszach słowa księdza. Podniosła na niego swoje błękitne oczy. Były tak inne od zwykłej, wiejskiej codzienności, że w ciszy panującej w kościele dało się słyszeć westchnienie aniołów. Jakby wszystkie się nad nią skupiły, wstrzymały oddech i czekały, co powie. Jakby od tej odpowiedzi zależało wszystko, co potem miało nastąpić.
Aniela nie sądziła, że to pytanie padnie tak prędko. Miała wrażenie, że msza się dopiero zaczęła, a ona może nadal porządkować fakty, aby podjąć najlepszą dla siebie decyzję. Myślała, że ma jeszcze czas, ale czas się skończył. Spuściła głowę. Nie skończył się teraz, gdy ksiądz proboszcz zadał to sakramentalne pytanie, ale znacznie wcześniej. Może wczoraj wieczorem? Może dawno temu? Czyżby przegapiła ten moment? Może po prostu liczyła na cud. Cud, aby ktoś zadecydował za nią, kazał jej uciekać lub zostać, zapewniając jednocześnie, że to najlepsze, co może zrobić. Słyszała szum niewidzialnych skrzydeł i zwracała oczy ku niebu, szukając tam pomocy. Mocniej ścisnęła w dłoni bukiet ślubny i wydawało się jej, że wyczuwa palcami każdą jedną łodyżkę kolorowego kwiatu, jakby tam szukała odpowiedzi i czepiała się zawzięcie minionego czasu.
Aniela Kućmierz była najmłodszym dzieckiem w rodzinie i miała dwóch starszych braci.
– To najpiękniejsze dziecko, jakie widziałam – stwierdziła stara akuszerka, Elena Franke, dziwiąc się, że obie, matka i córka, przeżyły makabryczny poród pośladkowy. Ona nie dawała im szans i już dawno postawiła na nich krzyżyk. Teraz jednak patrzyła z zachwytem na niemowlę, które rozglądało się po tym padole, jakby widziało kogoś lub coś, czego ludzie nie dostrzegali. Ale niemowlęta tak przecież patrzyły. – Ma tak błękitne oczy, że to aż nieprzyzwoite, to grzech. Lepiej ją szybko ochrzcić i odgonić od niej zło. – Umyła ręce w misce i wytarła je w czyste płótno. Normalne rzeczy zdarzały się codziennie, ale gdy ludziom przytrafiało się coś innego, piękniejszego czy nadprzyrodzonego, trzeba było uważać.
Oczy małej Anieli miały niezwykłą barwę i ona, Elena, kobieta, która od trzydziestu lat przyjmowała porody, wiedziała o tym najlepiej. Wiedziała też, że od razu trzeba uciszyć ludzkie gadanie i sprowadzić księdza, aby ochrzcił dziecko. Przy tak nienaturalnie niebieskich oczach cała wieś wkrótce zacznie plotkować o tym dziecku. Jedni będą dopatrywali się złych mocy, inni będą jej tylko zazdrościli, a mężczyźni podziwiali.
– Nie będzie miała łatwego życia – stwierdziła. Postała jeszcze przez chwilę i przemyślawszy, jak niezbadane są ścieżki Pana, dodała: – Chyba jednak Bóg bardzo chciał, aby pojawiła się na tym świecie, skoro was obie ocalił. – Zaczęła powoli zbierać swoje rzeczy. Też chciała wrócić już do domu i odpocząć.
Od tej chwili wszyscy zachwycali się urodą Anieli. Piękna jak powiew świeżego wiosennego wiatru ze swymi kruczoczarnymi włosami, zdrową, nieskazitelną cerą i tymi oczami! Błękitne jak rozświetlone wiosenne niebo po burzy, czyste i przejrzyste. Porażające swą kryształową barwą. Była najpiękniejszą dziewczyną we wsi i nikt nie był w stanie temu zaprzeczyć. Czuła się bezpieczna i kochana, choć bieda nieraz gościła w ich progach, a sąsiadki zazdrościły jej urody i ciekawsko zaglądały do ich domu, szukając jakiejś sensacji.
Właśnie bieda skłoniła braci Anieli do podjęcia drastycznych kroków. Jakub i Antek w tajemnicy przed rodzicami zbierali pieniądze na bilet do Ameryki. Aniela miała jednak nadzieję, że będą zbierali jeszcze bardzo długo. Uwielbiała swoich braci i nie chciała się z nimi rozstawać. Jakub był starszy od niej o sześć lat, a Antek o cztery. Byli już dorośli, ale nie chcieli zakładać rodzin, aby nic nie trzymało ich w tym biednym kraju. Konsekwentnie realizowali swój plan. Jakub był zdolnym stolarzem, ale i od kowalstwa nie stronił, a Antek potrafił wymyślać dziwne rzeczy, które ułatwiały ludziom pracę. Interesowali się tylko rolą, bo tego wymagał ich ojciec, swoją ojcowizną, bo byli Polakami i swoim marzeniem – podróżą za ocean. Interesowali się również Anielą.
– Pojedziesz z nami – powiedział Jakub, stojąc w kuchni i krojąc dla niej kromkę chleba, który matka rano upiekła. – Nie zostawimy cię tutaj.
Aniela uśmiechała się do braci i cieszyła się, że będzie mogła z nimi pojechać. Chyba zawsze chciała, ale bała się poprosić lub po prostu zapytać, czy ją zabiorą ze sobą. Skąd miałaby wziąć pieniądze na tę podróż? Oni pracowali dodatkowo, a ona pomagała tylko w gospodarstwie. Nie dostawała pieniędzy za swoją pracę. Skończyła kilka klas szkoły powszechnej, umiała czytać i pisać, ale to było wszystko, co potrafiła. Zdawała sobie sprawę z tego, że będą musieli jeszcze długo poczekać, aby nazbierać na bilet dla niej. Pomagali więc sobie i troszczyli się o siebie, gromadząc oszczędności w tajemnicy przed rodzicami. Pewnie ojciec by ich stłukł i zabrał pieniądze, gdyby się o wszystkim dowiedział. Ziemia była święta i dla niej wszyscy powinni pracować. Takie było jego zdanie.
Jakiś czas po szesnastych urodzinach Anieli do drzwi ich domu zapukał Michał Rataj. Był bogatym chłopem z Kąpieli Wielkich, wsi położonej na północ, jakieś pięć kilometrów od nich. Gospodarstwo miał wielkie, dochody spore i tylko jednego syna, Piotra, którego przyprowadził ze sobą. Do stołu wraz z nimi usiadł i trzeci przybysz, skryba Bogumił Gołąbek.
Jakub skrzywił się. Nie lubił Piotra. Nie lubił również jego ojca Michała. Ich wizyta nie wróżyła nic dobrego. Wprawdzie mieli spore trudności finansowe, ale nie aż takie, aby pożyczać pieniądze lub robić po wsi długi. Nie starczało może na zachcianki, ale na normalne życie nie musieli pożyczać. „Żyje nam się ciężko i skromnie, ale przyzwoicie” – pomyślał Jakub, bacznie obserwując, jak Michał Rataj i Bogumił Gołąbek swobodnie zachowują się przy ich stole. Spojrzał na brata, potem na ojca i ciężko oddychał, gdy matka nalewała do kubków gorącej herbaty zaparzonej chwilę wcześniej w takiej ilości, jakby spodziewała się całej armii austriackiej lub rosyjskiej. Aniela stawiała przed gośćmi talerz z pokrojonym słodkim chlebem i ciastem z jabłkami, które matka upiekła. Toczyła się luźna, grzecznościowa rozmowa, gdy wszyscy popijali herbatę i kosztowali smakowitego poczęstunku.
Jakub nie był w stanie jeść. Spod ściągniętych, ciemnych brwi obserwował Piotra i to, jak błądzi wzrokiem za Anielą. Nie podobało mu się to! Aniela miała wielu wspaniałych adoratorów. Najpiękniejsza dziewczyna we wsi, a może i w całej okolicy miała w kim wybierać! Nie potrzebowała jeszcze tego kulawego chuchra.
„Tak – pomyślał Jakub, przeczesując ze zdenerwowania swoje czarne falowane włosy. – Piotr Rataj ma po ojcu odziedziczyć duże gospodarstwo. Tyle że gospodarstwo i pieniądze nie są w stanie przykryć niedoskonałości tego człowieka”. Piotr był zaledwie dwa lata starszy od Anieli i rówieśnicy tolerowali go tylko z powodu jego majątku. Od dzieciństwa kulał. Chyba się taki urodził, bo Jakub nie słyszał, aby miał jakiś wypadek, który do tego doprowadził. Trudno mu było nadążyć fizycznie za kimkolwiek i z tego powodu trochę izolował się od ludzi.
Serce Jakuba zadrżało. W jednej chwili zrozumiał powód tej niespodziewanej wizyty. Targał nerwowo palcami swoje falowane, ciemne jak u Anieli i Antka włosy, i wzniósł oczy ku niebiosom. „Tylko nie to, Boże!” – wykrzyczał w duchu. Dłoń Jadwigi, jego matki, spoczęła ciężko na jego ramieniu, jakby przygwoździła go do ławki, na której siedział. Spojrzał na mamę. Jej twarz była poważna i skupiona. Drobna zmarszczka między brwiami mówiła mu, że matka nie żartuje i że on i brat mają być cicho. „Rodzice wiedzieli!” – dotarło do Jakuba i jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. Wiedzieli i pozwolili na tę wizytę. Czyżby byli ślepi?! Jak mogli godzić się na propozycję Michała Rataja, skoro wokół Anieli kręciło się tylu zacnych kawalerów? Chcieli ją oddać temu krzywemu niedorostkowi?! Jakub zawsze wyobrażał sobie, że mężem jego siostry zostanie ktoś silny, wysoki i tak zaradny, jak on z bratem czy ich ojciec. Nie było mowy o kimś takim jak Piotr. To była jakaś obelga, dla Anieli i jej urody. Czyżby bogaty mógł wszystko?!
Słuchał z niesmakiem, jak Bogumił Gołąbek i Michał Rataj wychwalają swój status materialny i oczywiście Piotra. Jednak gdy głośno i otwarcie poprosili ojca o rękę córki, Jakub widział, jak Aniela zbladła i zszokowana wstała ze swego miejsca. Jej niebieskie oczy zaszkliły się. Jakuba w jednej chwili poniosło.
– Nie ma mowy! – krzyknął, zrywając się na równe nogi. – Nie zgadzam się!
– Za późno, już podpisaliśmy umowę przedmałżeńską – oświadczył Michał Rataj, splatając palce rąk i kładąc je na zaokrąglonym brzuchu. Usatysfakcjonowany, że utarł Jakubowi nosa, rozparł się na ławie.
– Co?! – wyrwało się naraz z trzech rozdygotanych piersi.
Aniela trzęsła się jak osika i ledwo stała na nogach. Jakub doskoczył z bratem do zalotników i gdyby nie szeroki, potężny stół, który swego czasu wykonał wraz z bratem, dorwałby zapewne któregoś z nich. Nie mieli zamiaru oddać im Anieli. Była ich siostrą i już od dawna mieli swoje plany, a ten… ten człowiek przychodził tutaj i wszystko chciał zmieniać i zniszczyć!
– To nasza siostra! Nie oddamy jej temu wypierdkowi! – krzyknął Jakub i wskazał na Piotra wciskającego się w przeciwległą ścianę. W ogóle nie czuł, że matka z desperacją próbuje odciągnąć go na bok. Była za słaba, aby dać sobie radę z tak potężnym mężczyzną. Jednak opamiętanie przyszło z innej strony. Potężna dłoń ojca wystrzeliła w powietrze i głośnym plaskiem uderzyła go w policzek. Jakub w szale nie bardzo poczuł siłę uderzenia, ale się opamiętał. Ojciec spoliczkował go przy obcych! Potrząsnął głową. Spojrzeli sobie wrogo w oczy. Jakub widział w ciemnych tęczówkach ojca złość i furię, które nim targały, bo synowie sprzeciwili się jego woli przy gościach. W ogóle się tego nie spodziewał. Jego decyzja była święta i nieodwracalna. Jednak synowie nie byli już dziećmi. I mieli swoje zdanie. Nie zgadzali się z wolą ojca, aby oddać Anielę tym ludziom. Nie ją!
– Niech Piotr bierze każdą inną dziewkę z okolicy – warknął Antek, dając czas bratu, aby oprzytomniał. – Aniela nie jest dla niego i nigdy nie będzie.
– Wynocha stąd! – wysyczał przez zęby Ludwik Kućmierz, zwracając się do synów i pokazując im ręką na drzwi.
Ludwik zawsze był surowym ojcem i nieraz obrywało im się od niego, gdy byli dziećmi. Jednak swego czasu, gdy dorosły już Jakub złapał dłoń ojca, który próbował wymierzyć mu karę cielesną za późny powrót do domu, ten zrozumiał, że skończyły się czasy bicia synów za przewinienia. Kłócili się, sprzeczali, ale się dogadywali. Aż do dzisiaj! Dzisiaj stanęli naprzeciw siebie jak rozjuszone koguty i żaden nie miał zamiaru ustąpić.
– Nigdy! – krzyknął Jakub, jeszcze bardziej się napuszając, a Antek stał murem u jego boku. Kochali rodziców, ale od dzieciństwa im wpajano, aby szczególnie pilnowali Anieli. Ludzie ją podziwiali, wpatrywali się w nią, ale byli i tacy, co jej złorzeczyli i przeklinali. Dlaczego właśnie teraz mieli przestać martwić się o siostrę i oddać ją pierwszemu lepszemu bogatemu gospodarzowi? Oddać ją temu małemu słabeuszowi i niedorajdzie, który krył się za pieniędzmi ojca?
– Nigdy! – powtórzył za bratem Antek. – Nie jemu! – Wskazał palcem na Piotra.
– Wynocha! – zagrzmiał ojciec. W jednej chwili wszyscy ucichli. Nawet obcy. Jego głos usadził wszystkich. Był jak cmentarny dzwon, przenikający żałobników na wskroś.
Jakub i Antek spojrzeli na ojca. Iskry złości tańczyły w powietrzu. Ich spojrzenia starły się niczym ostrza, grożąc, że zaraz ktoś nie wytrzyma. Topniały spoiny miłości i lojalności rodzinnej.
– Już! – ponaglił synów. Jakub odwrócił się w stronę siostry.
– Chodź z nami, Anielo – powiedział łagodnie i wyciągnął do niej rękę.
Oczy Anieli były pełne łez. Kąciki jej ust drgnęły z radości i zrobiła w jego stronę krok i drugi. Jej twarz rozpromieniła się szczęściem, że znalazła w braciach swych obrońców i wybawicieli. Wtedy stojąca między nimi matka złapała Anielę i wcisnęła ją w kąt, odgradzając od braci.
– Nie! – Dziewczyna szamotała się i krzyczała, próbując walczyć z matką, ale ta dosłownie ją przygniotła i zdominowała. Antek ruszył wraz z Jakubem, aby pomóc siostrze, ale ojciec i Bogumił Gołąbek stanęli im na drodze.
– Wynocha! – powtórzył Ludwik stanowczo.
Jakub poczuł, jakby kajdany rodzicielskiej miłości spadły na podłogę. Nie był nic winien rodzicom, chciał tylko zabrać stąd siostrę.
– To dla jej dobra – odezwał się Gołąbek, stając przed nim i odpychając go lekko. – Będzie jej w Kąpielach dobrze, bogato, nie tak jak tu.
Jego słowa były jak woda na młyn. Jakub zamachnął się i jego pięść wylądowała na szczęce skryby. Jak mógł ich tak obrazić! A szczególnie matkę i Anielę, które o wszystko i wszystkich skrupulatnie dbały! Ich dom był biedny, ale czysty i pełen miłości. Aż do teraz. On i Antek byli chyba najwyżsi we wsi, a siły im nie brakowało.
Gołąbek od razu runął na podłogę. Wszyscy spojrzeli po sobie. Nienawiść zrodziła się nagle i wręcz się gotowała.
– Niech oni się wynoszą! – warknął do ojca Jakub, wskazując ręką na Michała i Piotra.
– Nie oddawaj im Anieli! – wtrącił Antek. – Nie zasługują na nią!
– Powiedziałem, że już za późno! – odezwał się starszy z gości, Michał.
Nikt nie zwracał uwagi na gramolącego się z podłogi i rozcierającego szczękę skrybę.
– Wasz ojciec podpisał kontrakt. Zbankrutujecie, jeżeli nie odda nam Anieli – dodał z wyraźnym zadowoleniem.
Jakub powoli przeniósł spojrzenie z nieproszonego gościa na ojca. Czyżby staruszka zaćmiło? Co on takiego podpisał, że ci ludzie grożą im bankructwem?
– Czy to prawda? Zbankrutujemy i dlatego oddajesz im Anielę? – zapytał Jakub przez zaciśnięte zęby. Czuł, jak bardzo napięte są wszystkie jego mięśnie.
– Milcz! – warknął ojciec. – To nie twoja sprawa!
– A czyja?
– Moja i matki.
W Jakubie aż wrzało, gdy patrzył na przerażoną Anielę, usadzoną w kącie.
– Wolno ci ją sprzedać tym ludziom, a mi nie wolno jej bronić?! – oburzył się Jakub, marszcząc brwi i groźnie patrząc na ojca. – Po cholerę tak wcześnie wydawać ją za mąż? Niech inne to robią. Aniela nie musi brać pierwszego lepszego, który się napatoczy! – dopowiedział, chociaż wiedział, że Piotr i jego rodzina to nie ktoś „pierwszy lepszy”. Tak bywało, że najbogatszy chłop brał sobie najładniejszą dziewczynę we wsi i nikt się temu nie dziwił.
– Jak śmiesz! – krzyknął ojciec i znów zamachnął się na syna.
Tym razem Jakub był szybszy. Chwycił rękę ojca w nadgarstku, a ta zawisła między nimi jak niewypowiedziane przekleństwo.
– Oddaj im Anielę, a stracisz nie tylko córkę, ale i synów – wysyczał.
Odepchnął od siebie ojca, jakby był chucherkiem, a nie potężnym mężczyzną i ruszył z Antkiem do wyjścia.
– Kuba! – lament Anieli przeciął ciszę. – Nie odchodź!
Spojrzał na siostrę i ze złamanym sercem i łzami w oczach Kuba zamknął za sobą i za Antkiem drzwi rodzinnego domu. Jeszcze tej samej nocy przeliczyli pieniądze, które odłożyli na podróż.
Była wczesna jesień. Ślub Anieli i Piotra wyznaczono na wiosnę, nim ruszą prace w polu. Ojciec nie zgodził się na wcześniejszy termin, gdyż uważał, że Aniela jest jeszcze zbyt młoda. To było chyba jedyne zwycięstwo w tej rodzinnej wojnie, chociaż Michał Rataj twardo żądał ślubu jeszcze teraz, przed adwentem. Poczynił jednak to ustępstwo za namową księdza proboszcza, który uważał, że dziewczyna faktycznie powinna oswoić się z myślą o zamążpójściu. Mieli ponad pół roku na przygotowania.
Od czasu awantury minęły trzy dni i dopiero wtedy rodzice pozwolili wyjść Anieli z domu. Przeszła się po podwórku, wzrokiem wyszukując swoich braci. Jakub i Antek nie wracali do domu na noc, a ojciec zabraniał matce ich szukać. Do niej też się nie odzywał, ponieważ próbowała wykręcić się z zaręczyn i nie przyjęła tego tak, jak oczekiwał.
Obeszła gospodarstwo i ruszyła ścieżką przez zagajnik, aby pobyć sama za swymi zbłąkanymi myślami.
W domu rodzinnym było jej tak dobrze, że nie myślała jeszcze o małżeństwie. Nie miała nawet ukochanego. Podobał jej się ten czy tamten, ale do nikogo nie czuła jeszcze czegoś wielkiego, tak jak opowiadały jej przyjaciółki. Tęskniła za tym czymś, ale jeszcze tego nie poznała. Może jej serce drgało mocniej, gdy widziała Maćka Zwadło, a jej wzrok podążał za nim, gdy pracował na roli z jej braćmi, ale czy to mogło być to? To, co się stało parę dni temu, po prostu ją poraziło. To nie tak miało wyglądać! Nie w ten sposób.
Była w połowie zagajnika, gdy usłyszała, że ktoś ją woła. Odwróciła się. Jakub i Antek biegli w jej stronę! Chwyciła skraj swojej spódnicy i pędem ruszyła w ich stronę, nie zważając na błoto i kałuże powstałe po nocnych opadach deszczu. Sama nie wiedziała, czy się śmieje, czy płacze. Ręce rozrzuciła na boki, wiatr szumiał jej w uszach. Wpadła w opiekuńcze ramiona braci i w nich chciała pozostać.
– Jedź z nami za ocean, Anielo! – zaproponował z entuzjazmem Antek.
Uśmiechała się ze szczęścia, wciskając głowę w twardą pierś Jakuba i spoglądając na Antka. Cała ich trójka była razem i była szczęśliwa.
– My i tak wyjeżdżamy – wtrącił Jakub. – I wolałbym, abyśmy wyjechali razem. Jeżeli powiesz „tak”, to już jutro możemy ruszać. Jedno twoje słowo… – Przytulił do siebie rodzeństwo, brata po jednej, a siostrę po drugiej stronie.
– Jakoś to zorganizujemy – odparła radośnie Aniela. – Mamy czas.
Jednak czas się skończył. Sama nie wiedziała, jak to się stało, że stała teraz przed księdzem i musiała odpowiedzieć na najważniejsze pytanie w swoim życiu. Jak doprowadziła do tego, że została w domu ojca i włożyła suknię ślubną z długim welonem i przed Bożym ołtarzem uklękła przy człowieku, którego nie kochała?
Zgodziła się z wolą rodziców i obiecała wyjść za mąż za Piotra. Była to dla niej decyzja tymczasowa, bo przecież wyjeżdżała z braćmi za ocean. Odwlekała tylko datę wyjazdu, bo gdy bracia się wyprowadzili, zabrakło im rąk do pracy. Jak mogła, tak pomagała rodzicom w gospodarstwie. Nie było ich stać na parobka i większość prac wykonywali sami. Ona, matka i ojciec. Zastanawiała się, czy faktycznie powinna wyjechać z braćmi za morze albo jeszcze dalej i nigdy już nie wrócić, nie zobaczyć swej rodziny. Co będzie z rodzicami, gdy jej zabraknie?
Miała jeszcze jeden dylemat. Przez przypadek podsłuchała rozmowę braci i wiedziała, że bez niej bez problemu dotrą do Ameryki i zrealizują swoje marzenie. Gdy pojedzie z nimi, pieniędzy wystarczy ledwo na dotarcie do Anglii, gdzie będą musieli zapracować na część jej biletu. Anglia, jakże egzotycznie to brzmiało. Nawet nie miała pojęcia, w którą stronę jechać, aby tam dotrzeć. W swoim prawie siedemnastoletnim życiu najdalej dotarła do Wolbromia. Co tydzień chodziła tam do kościoła. Jeżeli pojedzie, rodzice zostaną sami i nie miała pojęcia, co się z nim stanie. Wprawdzie Jakub mówił, że będą im przysyłać pieniądze, ale czy to w ogóle było możliwe? Jak sobie bez niej poradzą w świecie, w którym Michał i Piotr będą ich wrogami? Natomiast jeżeli pojedzie, prawdopodobnie zrujnuje marzenia braci. Nie dotrą za ocean. Musiała się zastanowić. Miała czas. Minął już czas. Musiała odpowiedzieć.
Była najładniejszą dziewczyną we wsi, a niektórzy mówili, że nawet w całej okolicy. Tak przynajmniej słyszała, bo trudno było jej w to uwierzyć. Kruczoczarne włosy, ciemna, opalona cera i oczy tak niebieskie, że aż świeciły. Sąsiadki na nią złorzeczyły, że zauroczyła nimi Piotra i to właśnie ją wybrał spośród tylu kandydatek, a ona nawet go nie chciała. Gdyby kumoszki wiedziały, dlaczego zgodziła się na ten ślub, nie byłyby takie skore do plotek. Zresztą kto wie? Może gadałyby jeszcze więcej?
– Anielo, jedź z nami, nie musisz jutro wychodzić za mąż – prosił ją w wieczór poprzedzający ślub starszy brat, mocno ściskając jej rękę. – Pojedziemy razem i razem damy sobie radę. Zabierz tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a my zadbamy o resztę.
– A co z rodzicami? – zapytała, bo bała się sprowadzić zagładę na ich dom. Jej przyszły mąż podpisał już kontrakt małżeński nawet na probostwie i po ślubie miał się zaopiekować i wesprzeć jej rodzinę. Tylko dlatego się wahała.
– Będziemy mieszkać we trójkę, jak długo się da – mówił z pasją i nadzieją w głosie Jakub. – Razem będziemy pracować i przysyłać rodzicom pieniądze. Zobaczysz, uda nam się.
Jednak ona, zagmatwana w swoich dylematach, stała dzisiaj przed księdzem, przed Bożym ołtarzem. Wiedziała, że jej serce wyrywa się do Jakuba i Antka, stojących w cieniu wielkich drzwi kościoła, czekających na jej odpowiedź. Mieli jeszcze nadzieję. Musiała podjąć decyzję. Zostawić rodziców na pastwę losu czy zrujnować marzenia braci? „Jeżeli zostanę, to nic złego się nie stanie – pomyślała. – Rodzice będą bezpieczni, a bracia zrealizują swoje marzenia i wyjadą za ocean”.
– Tak – odpowiedziała. Jej głos zabrzmiał pewnie, choć wewnątrz czuła się, jakby jej dusza rozpadała się na miliony kawałków. Poświęciła się dla ich dobra. Nie myślała o sobie, tylko o tych, których kochała. Wszystko w powietrzu zamarło. Nawet szum skrzydeł aniołów ucichł na wiele lat, jakby ich nigdy nie było.Czasy współczesne
2. Anna
Anna z niezadowoleniem przerzucała biegi w swoim nowym fordzie fieście. Prawie od godziny tkwiła w korkach, starając się dotrzeć z Katowic do Tarnowskich Gór, a właściwie na ich obrzeża, do domu babci. Dzisiaj rano dostała SMS-a zwołującego rodzinę na naradę. W ogóle jej to nie pasowało! Miała tyle pracy i planów, a babcia jedną wiadomością zrujnowała wszystko. Nie czekała i od razu do niej zadzwoniła, informując, że nie przyjedzie. Babcia, jak to babcia, nie przyjęła jej wymówek i stwierdziła, że wnuczka jest jej to winna i nawet spóźniona, jest niezbędna na tej naradzie. „Wojennej naradzie” – dodawała za każdym razem w myślach Anna. Spotka całą rodzinę i będzie ostro! Będą się przegadywać o banały, które jej nie interesują, to po pierwsze. Po drugie, chciała pracować. Miała zalewie trzy dni na dokończenie obrazu, tak aby wysechł i aby mogła wysłać go do klienta. Do tego musiała zająć się zdjęciami i filmem na swoją stronę internetową. Wszystko było czasochłonne, a ona musiała przecież z czegoś opłacić rachunki!
Minęła największe zwężenie, castoramę i park wodny. Drogą przez Opatowice, gdzie jeździło znacznie mniej samochodów, dotarła do domu babci Wiktorii. Wielki dwupiętrowy bliźniak ze skośnym dachem stał tuż przy drodze. Kiedyś takie domy nazywano czworakami. Brama po lewej stronie była otwarta na oścież, więc Anna wjechała na spory wybrukowany plac za domem i zaparkowała w rządku z innymi samochodami. W to późne popołudnie, wszędzie dookoła panowała przyjemna cisza. Po podwórku nie kręcili się już żadni sąsiedzi i znajomi babci.
Anna odetchnęła pełną piersią. Tu powietrze było inne, czyste i pachnące lasem, a w zasadzie hektarami lasów lublinieckich, które zaczynały się nieopodal. Ruszyła wybrukowaną ścieżką między żółtymi żonkilami i bratkami, wprost do tylnych drzwi. Otwarła je i weszła do środka. Na dworze kwietniowe słońce mocno przygrzewało, w sieni zaś panował przyjemny chłód. Tu zawsze tak było. Ruszyła głębiej i otworzyła pierwsze drzwi po prawej.
– O! Anna! – przywitało ją kuzynostwo.
Pewnie rozmowy starszej części rodziny ich znudziły, więc siedzieli tutaj razem. Sambor i Olek, dzieci ciotki Zofii, byli bardzo do siebie podobni. Wysocy, dobrze zbudowani i weseli. Jaga, córka wujka Julka, śliczna blondynka z lekko cofniętym podbródkiem, nie zawsze miała coś do powiedzenia, jednak w tym momencie wszyscy się ucieszyli i wyściskali ją serdecznie. Byli w podobnym wieku i zawsze doskonale się bawili i dogadywali. W drzwiach prowadzących do drugiej izby stanął jej brat, Kacper. Anna ucieszyła się i go przytuliła. Był od niej wyższy, cięższy i tylko o trzy lata starszy. Z tą jasną czupryną nie wyglądał na jej brata. Tylko kształt nosa oraz kości policzkowe mieli podobne, ponieważ oczy Kacper odziedziczył po ojcu, Anna zaś po rodzinie matki. Odkąd wyprowadziła się w okolice Bytomia, skąd miała lepszy dojazd do pracy, widywali się mniej więcej raz w tygodniu.
– Jak tam, młody? – zapytała, spoglądając w piękne ciemne, oczy brata. Tak, laski szalały za nim przez te oczy!
– Sajgon – odparł Kacper i pocałowawszy ją w policzek, przepuścił ją w drzwiach. Anna westchnęła i zadała sobie w myślach pytanie: „Co ta babcia znowu wymyśliła?”. Nieźle musiało się tu dziać.
Druga izba domu babci była ciemniejsza. Okno wychodziło na główną drogę od północnej strony, tą, którą tu przyjechała. Mury były grube i latem dawały przyjemny chłód, a zimą trzymały ciepło. Po prawej stronie pysznił się wspaniały stary kredens, za nim komoda, a prawie na środku stał duży stół z krzesłami. To tutaj, na honorowym miejscu, siedziała babcia Wiktoria, i jej dwie córki: Maria, mama Anny i Kacpra, oraz Zofia, matka Sambora i Olka. Syn babci, wujek Julek i jego żona, ciotka Hela zajęli miejsca na kanapie pod oknem.
U babci zawsze pachniało kawą i ciastem, a jak ktoś był głodny, to na piecu stała najlepsza na świecie zupa. Czar pieca węglowego, na którym babcia niestrudzenie gotowała, przenikał jej mieszkanie i wszystkie potrawy, które stworzyła.
– Anna, słoneczko! – Usłyszała radosny głos babci Wiktorii. – Nareszcie jesteś!
Babcia była elegancką i bystrą kobietą. Jak na swój wiek bardzo sprawna fizycznie i chętnie do wszystkiego się wtrącała. W tej chwili sięgała Annie niewiele ponad ramiona, ale wytrwale rządziła rodziną. Za miesiąc z hakiem miała skończyć osiemdziesiąt dwa lata, a jej włosy nadal były w większości prawie czarne, przeplatane tylko w niewielkim stopniu siwymi pasemkami. Miała niebieskie oczy, a na ustach obowiązkową ciemnoczerwoną szminkę, którą rozcierała delikatnie palcem, aby wyglądały naturalnie. Prezentowała się jak zwykle rewelacyjnie. Ubrana była w jedną ze swoich bluzeczek w błękitne wzory i w ciemnopopielatą spódnicę.
– Obiecałam, to jestem – odparła Anna i ucałowała po kolei najpierw babcię, potem swoją mamę, ciocię Zosię i wujostwo.
Do pokoju weszła pozostała część kuzynostwa, ale trzymali się lewej strony izby, aby nie robić tłoku. Anna na co dzień nie miała styczności z całą rodziną i nie bardzo przepadała za takimi naradami, ale gdy już tu była, lubiła wdychać atmosferę domu babci. Wszystko tu przypominało jej szczęśliwe lata dziecięcej beztroski, zabawy i wakacje. Głośne, radosne szczebiotanie i ekscytujący śmiech dochodzący ze wszystkich kątów ogródka. W takich chwilach brakowało tylko Julii. Anna zmarkotniała na wspomnienie swojej starszej siostry, ale szybko pozbierała myśli i uśmiechnęła się smutno.
– Nad czym tak debatujecie? – zapytała, ogarniając wzrokiem cały pokój i siadając obok swojej mamy na krześle przy stole. – Podobno miała być jakaś narada?
– Miała być i już była – wtrącił wujek Julek, jak na swój wiek szczupły i przystojny. Po jego minie Anna wnioskowała, że rozmowy nie potoczyły się po jego myśli.
– To niepotrzebnie przyjechałam taki kawał – westchnęła, przesuwając wzrokiem po twarzach wszystkich zebranych. – Skoro już wszystko załatwiliście…
– Nic nie załatwiliśmy – podkreślił twardo wujek. W jego głosie było czuć lekką irytację.
„Pewnie coś mu się bardzo nie spodobało” – stwierdziła w myślach. Jemu i ciotce Heli zawsze się wydawało, że więcej mogą i więcej im się należy, bo mają dobrze prosperującą firmę i są bogatsi niż cała pozostała rodzina.
– O co właściwie chodzi? – zapytała Anna, rozkładając ręce. – Czy nikt mi nie zdradzi tematu dyskusji? – Rozejrzała się po zgromadzonych, najdłużej zatrzymując wzrok na swojej matce, która była uśmiechnięta i zadowolona.
– Zobaczysz – szepnęła rozbawiona.
Kuzynostwo milczało, aby nie narazić się na krytykę. Ciotka Hela zwinęła usta w dzióbek, dając wszystkim znać, że czuje się urażona, a wujek przygładzał zawzięcie swoją ciemną czuprynę.
– Spotkaliśmy się tutaj, bo babcia dostała zaproszenie – powiedziała w końcu Maria, matka Anny.
– O, to wspaniale! – ucieszyła się, chociaż nie do końca była pewna, czy powinna się cieszyć, skoro reszta rodziny miała grobowe miny. – Co to za zaproszenie? – dopytała, zwracając się do babci.
Babcia i rodzina chwilę milczeli.
– Aniu – zaczęła w końcu ciotka Zosia, siostra jej matki, siedząca również z nimi przy dużym stole. – Nie wiem, czy ci mamusia mówiła – zaczęła tak, jakby Anna miała sześć lat, a nie dwadzieścia sześć i nadal była małą dziewczynką. – Ale mieliśmy w rodzinie pewną babcię.
– Chyba każdy ma jakąś babcię – wtrąciła szybko Anna, aby skrócić wypowiedź cioci Zosi.
– Tak, oczywiście, ale nie wiem, czy mamusia ci mówiła, bo ja moim dzieciom zawsze opowiadałam rodzinne historie… – ciągnęła swoje wywody, wpatrując się wytrwale w Annę. – I mówiłam im, że mieliśmy w rodzinie taką babcię Anielę.
– A, babka Aniela! – odparła Anna. Kto w ich rodzinie o niej nie słyszał? – Była babcią babci Wiktorii! – dorzuciła szybko.
Co wiedziała o Anieli? Była piękna, dobra i miała najcudowniejsze oczy, jakie kiedykolwiek babcia Wiktoria widziała. Pozostało po niej dobre słowo, wspomnienie oraz kolczyki, które przechowywano w rodzinie, i parę starych, sfatygowanych zdjęć. Niewiele, ale ten okruszek z przeszłości był gdzieś w ich myślach. Może zapomniany i nieistotny, ale obecny.
– Tak – podkreśliła ciocia Zosia. – Aniela była babcią mojej mamy, czyli naszym przodkiem.
– Amen – podsumował Kacper, nie mogąc znieść sposobu mówienia ciotki.
Babcia Wiktoria pogroziła Kacprowi palcem.
– Skończ – poleciła.
Anna wpatrywała się w babcię i jej córki, za plecami szeptała męska część kuzynostwa. Pewnie nabijali się z niej, że musiała od początku słuchać tych bajek, opowiadanych ustami ciotki Zosi. Nie rozumiała natomiast jednej rzeczy, więc dopytała:
– Wyjaśnijcie mi tylko jedno. – Skupiła wzrok na babci, jako adresatce swego pytania. Nie chciała, aby ciotka Zosia znowu jej coś wyjaśniała. – Co wspólnego ma jakieś zaproszenie z legendarną babcią, a właściwie… – Tu szybko przeliczyła. – Moją praprababcią. Czyżby ożyła?
W jednej chwili zgromadzeni krewni parsknęli śmiechem. Brat i kuzyni prawie się popłakali, a wujek Julek nie potrafił się uspokoić. Jedną ręką trzymał się za brzuch, drugą ukradkowo ocierał łzy. Nawet jej mama i babcia śmiały się uroczo.
Anna tymczasem wstała i sięgnęła po szklankę do kredensu i nalała sobie kompotu z białego metalowego dzbanka w kropki. U babci zawsze był kompot. Napiła się, dając towarzystwu chwilę wytchnienia.
Babcia odchrząknęła i uciszyła wszystkich.
– Niestety, Aniela nie ożyła – stwierdziła z dziwną nutką sentymentu w głosie, jakby sobie ją przypomniała i właśnie wspominała tamte czasy.
Anna przez chwilę wpatrywała się w babcię Wiktorię. Jej szaroniebieskie oczy, na moment przesłonięte mgiełką, zdawały się wędrować daleko poza miejsce, w którym wszyscy się znajdowali. Widocznie wspomnienie Anieli budziło w Wiktorii dawne obrazy. Jakie one były? Postanowiła, że gdy tylko zdarzy się okazja, wypyta babcię o jej dzieciństwo i o wszystko, co pamięta z tamtych czasów. Anna doskonale pamiętała, gdzie na pobliskim cmentarzu jest grób babki Anieli. Może jest tam tylko niewielka, mało widoczna tabliczka z jej imieniem, nazwiskiem i datą urodzin. Pamiętała, że lata temu ich daleka krewna zamówiła nowy pomnik i chciała zlikwidować tabliczkę, ale po namyśle stwierdziła, że ją zostawi. To była ich przeszłość, ich rodowód i symbol jedności rodziny.
Babcia nagle otrząsnęła się z chwilowego transu i spokojnie powiedziała:
– Wiesz, Anno, tak sobie myślę, że w pewnym sensie można powiedzieć, że Aniela ożyła.
Anna uniosła brwi. Ona i jeszcze parę osób zdziwiło się.
– Co chcesz przez to powiedzieć, babciu? – dopytywała.
– Co chcę powiedzieć? – zawtórowała jej Wiktoria i z zastanowieniem spojrzała w oczy wnuczki. – Pamiętasz może, że jej bracia wyjechali do Ameryki?
Tak, coś tam pamiętała, ale były to tak odległe czasy i mieli tak skąpe informacje na ten temat, że traktowali je jak jakieś baśnie lub podania, niekoniecznie zgodne z prawdą. Luźno rzucone słowa bez znaczenia, ciekawostka rodzinna, być może bez pokrycia, przekazywana przez lata z ust do ust.
– To byli bracia Anieli czy bracia twojego męża, babciu? – dopytała Anna, bo pewne rodzinne koneksje trochę się jej pogmatwały.
– Zdecydowanie bracia Anieli – podkreśliła babcia.
– Pamiętam – szepnęła Anna, próbując sobie coś przypomnieć. Wyjechali, nie chcieli zabrać Anieli i już nigdy nie wrócili. Nikt ich nie szukał, zapomnieli o swojej siostrze. Może żyli gdzieś tam, w wielkim świecie, a ich potomkowie, tak jak oni, wspominali rodzinne historie. Może, jak Anna, niewiele już pamiętali. Czas i zawierucha wojenna zatarły wspomnienia i zniszczyły pamiątki. Ich drogi rozeszły się na wieki.
– Otóż… – zaczęła babcia Wiktoria, delikatnie kołysząc się w tył i w przód na swoim krzesełku. – Odnalazła się nasza zaginiona część rodziny – oznajmiła z dumą. – Potomkowie braci Anieli odnaleźli nas. Wynajęli firmę detektywistyczną i potwierdzili już na podstawie badań genetycznych, że jesteśmy spokrewnieni. Nestor ich rodu, John Hunter, zaprosił nas do siebie na swoje dziewięćdziesiąte urodziny.
– O! To wspaniale! – wykrzyknęła z radością Anna.
Zawsze jej się wydawało, że jej rodzina jest związana z tą ziemią. Tu się wychowali, tu żyli od pokoleń. Babcia Wiktoria, jej rodzeństwo, a potem ich dzieci i wnuki – wszyscy pozostali w tej samej okolicy, tworząc taką enklawę luźnej wspólnoty. Miejsce, gdzie wszyscy sąsiedzi się znali i tworzyli jedną wielką rodzinę. Informacja, że gdzieś daleko istnieje gałąź ich rodu, która postanowiła ich odnaleźć, wywołała w Annie mieszankę radości i zdziwienia. Poczuła, jakby nagle ktoś przerzucił wielki most do nowej krainy nad morzem zapomnienia.
– Co „wspaniale”?! – oburzył się wuj Julek, wyrywając ją z rozmyślań, gdy w jej głowie układały się już całe obrazy i historie. Miała duszę artystki i od razu jej wyobraźnia brała górę, a mózg szafował barwami i scenami. – Trzeba tam będzie jechać! To kosztuje – oponował głośno wujek, jakby nie miał złamanego grosza i na nic nie było go stać. – I kto niby tam pojedzie? – zapytał ze złością i jakoś dziwnie machnął ręką.
– Wcale nie trzeba jechać! – zawtórowała mu jego siostra, ciocia Zosia. – Szkoda pieniędzy na coś takiego. Po co jeździć na takie wycieczki?
– Jakie „szkoda pieniędzy”!? – żachnęła się babcia Wiktoria. – Przecież dostaliśmy zaproszenie i bilety. Pierwsze dwa są opłacone. Kwatery i wyżywienie mamy zapewnione w ich domu, a wy się martwicie o pieniądze. Dwa następne bilety lotnicze też są już przez nich zapłacone. Może są z noclegami tylko na trzy dni, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. To oni ponieśli koszty, a wy się martwicie o pieniądze? – oburzyła się i dodała: – Wstyd!
– A kieszonkowe? – zagadnęła ciotka Zosia, jakby zrobiła wielkie odkrycie, o którym powinna poinformować całą rodzinę. – Nie każdego na to stać!
Anna uniosła brew.
– Już nie przesadzaj, mamo – wtrącił się Sambor, syn cioci Zosi. – Przecież masz pieniądze.
– Ale nie po to, aby je wydawać!
– Na ile dni są te pierwsze dwa bilety? – zapytała z ciekawości Anna, aby przerwać nieprzyjemną wymianę zdań między ciotką i jej synem. Uratowała Sama i puściła do niego oko. Kuzyn zorientowawszy się, o co chodzi, uśmiechnął się tylko z zadowoleniem.
– Na dziesięć dni – odparła jej matka.
– Fajnie, ktoś się dobrze zabawi – wtrąciła Anna.
„Opłacone bilety z zakwaterowaniem i wyżywieniem to jak wielki prezent” – pomyślała. Ktoś miał gest i robił to tylko po to, aby poznać rodzinę tak daleką, że śladu po pokrewieństwie prawie już nie było.
– Tak, Anno, ktoś się dobrze zabawi – odparła babcia. – W pierwszej turze lecimy razem, ty i ja – oświadczyła. Aby podkreślić to, co powiedziała, wskazała palcem na siebie i na nią.
– Nie, babciu, ja nigdzie nie lecę – zakomunikowała odruchowo Anna.
Miała przecież swoją nową, upragnioną pracę. Trzy miesiące temu dostała umowę, wprawdzie na pół etatu, ale to wystarczało, aby dobrze zarobić i mieć czas na swoje hobby. Była architektem. Mogła spokojnie pracować nad zleconymi projektami w biurze projektowym w Katowicach lub w domu, a potem oddawać się swojej pasji. Malowała i prowadziła własne strony internetowe, ale nie była to łatwa praca.
Babcia napiła się herbaty, która stała przed nią na stole i pewnie już ostygła.
– Ależ oczywiście, że lecisz ze mną do Londynu, Anno – powiedziała zdecydowanie.
Wnuczka nie zaprotestowała. Zamarła. Powolny wdech, uderzenie serca. Wydech.
– Do Londynu? – zapytała zdziwiona. – Przecież bracia babki Anieli wyemigrowali za ocean.
– Ja też do niedawna byłam o tym przekonana – odparła babcia. – Tak nam mówiono. Takie szczegóły zapamiętaliśmy z dzieciństwa.
– Właśnie, do Londynu! – wtrąciła się Helenka. – Nadal nie rozumiem, dlaczego nie może z mamą jechać moja córka, Jaga, przecież ona też nieraz była już w Londynie, tak jak Anna.
– Pozwól, że ci wyjaśnię po raz któryś dzisiaj – odezwała się spokojnie babcia Wiktoria, odwracając się w stronę Heli. – Jaga nie umie zadbać o swojego psa, więc na pewno nie zadba o mnie. Ja zabieram Annę, bo jej ufam, a Jaga niech zainteresuje się studiami, aby znowu nie musiała we wrześniu poprawiać egzaminów – podkreśliła. – Nie potrzebuję zapatrzonej w lusterko panienki, tylko człowieka, który mi pomoże, gdy tam się wybiorę.
– Ale ja nie mogę jechać – wtrąciła zdezorientowana Anna.
Czuła, że zaczyna panikować. Zdecydowanie nie pojedzie tam z babcią. Dopiero niedawno stamtąd wróciła! Ciężko tam pracowała i załatwiała mnóstwo różnych spraw z nadzieją, że za chwilę wszystko to zaowocuje. Jednak teraz musiała nadrobić stracony czas i górę zaległości w pracy.
– Oczywiście, że możesz. I pojedziesz – zadysponowała apodyktycznie babcia.
Anna w panice spojrzała na swoją matkę.
– Nie mogę, babciu. Mam na głowie tyle spraw, że prawdopodobnie moje życie się zawali, jeśli wyjadę – powiedziała cicho.
Ledwo poukładała sobie wszystko i nagle miała to rzucić, bo tak powiedziała babcia, a jacyś ludzie przysłali im bilety na kolejne rodzinne spotkanie? Nie, tak nie mogło być! Była niezależna i sama o sobie decydowała. Nie po to budowała sobie ten model życia, aby teraz wszystko zaprzepaścić! A co na to powie Michał? Kurczę, kim był dla niej Michał, że o nim myślała? Może nikim szczególnym, a może kimś? Był jednak jej szefem! Parę dni temu pojechała z nim na służbową kolację z klientami. Potem odwiózł ją do domu, odprowadził pod same drzwi i na pożegnanie pocałował w policzek. Tylko tyle, ale było przyjemnie. W tamtym momencie była szczęśliwa.
– To zorganizuj wszystko tak, aby się nie zawaliło i abyś wykorzystała ten pobyt na swoją korzyść. Czy to tak wiele? – zapytała babcia Wiktoria, wzruszając z lekceważeniem ramionami.
– To zbyt wiele, babciu – odparła z przejęciem Anna i wpatrzyła się w jej niebieskie oczy. Czy ona uważała, że wszystko można tak łatwo rzucić, zostawić to, co tak długo się budowało? Nie mogła zawrócić w połowie drogi.
– No, widzi teściowa? – znowu wtrąciła się Hela. – Anna nawet nie chce tam jechać, a Jaga pojechałaby z przyjemnością – podkreśliła, odgarniając na bok swoje kasztanowe włosy.
– Każdy by tam chętnie pojechał – stwierdziła ciotka Zosia. – Przecież wszystko jest opłacone. Czy moje dzieci nie chciałyby odwiedzić Londynu?
– Już ci to tłumaczyłam, Zosiu – zdenerwowała się babcia. – Możemy jechać razem. Ja, ty, Maria i Julek, wszystkie moje dzieci. Pewnie to byłoby najbardziej sprawiedliwe. Jeszcze bardziej sprawiedliwe byłoby, gdybym mogła pojechać tam z moim rodzeństwem, ale oni już nie żyją!
Anna westchnęła, czując powagę chwili i oddech przeszłości na karku, wywołany słowami babci i drżeniem jej głosu.
– Jednak żadne z nas nie zna angielskiego na tyle dobrze, aby swobodnie się tam poczuć – ciągnęła babcia Wiktoria. Dumnie i z werwą stawiała czoło światu, a nawet własnej rodzinie. Była silną kobietą, w co Anna nigdy nie wątpiła. Była niestrudzoną wojowniczką. – Musimy do tego wyjazdu wciągnąć młodsze pokolenie, które już lepiej od nas posługuje się tym językiem. Najpierw pojadę ja z Anną, a potem dołączy do nas Julek i jedno z twoich dzieci, Zosiu. Czy to będzie Sambor, czy Olek, wy sami zdecydujecie.
Anna próbowała się skupić i przemyśleć całą sprawę. Wiedziała, że matka jej nie pomoże, bo siedziała zadowolona i widocznie zgadzała się z babcią. Zosia i Julek najchętniej by ją zjedli za to, że babcia wybrała właśnie ją. Odwróciła się i spojrzała na brata i resztę zgrai za swoimi plecami. Jak na komendę podnieśli kciuki. Oni zgadzali się z babcią, mimo że ich rodzice oponowali. Anna zdawała sobie sprawę, że chętnie by tam pojechali, ale nie jako opiekunowie babci, bo właśnie w takim charakterze Anna miała wystąpić. Spędzi dziesięć dni z babcią i dziewięćdziesięcioletnim staruszkiem! „Fantastycznie” – pomyślała. Nie mogła jednak jechać do Londynu na tak długo! W ogóle nie mogła tam jechać! To w drobny mak rozbijało jej plany i jej życie! Babci łatwo się mówiło: „Zorganizuj wszystko tak, aby się nie zawaliło i abyś wykorzystała ten pobyt na swoją korzyść”.
Chciała się sprzeczać i oponować, ale postanowiła nie robić scen przy pozostałych członkach rodziny. Wstała i wyszła na podwórko. Na jego tyłach w ogrodzeniu była mała furtka, którą wyszła na wąską drogę szutrową, biegnącą między sąsiednimi domami. Musiała pomyśleć i poczekać, aż wszyscy odjadą. Wtedy będzie mogła wyperswadować babci z głowy ten pomysł.
*
Anna zerwała się z łóżka w środku nocy. Usiadła. Była spocona i wpatrywała się w ciemność wielkimi i zdezorientowanymi oczami. Nie rozumiała tego, co jej się przyśniło. Kościół w Wolbromiu? Ciężki zapach świec i kadzidła? Pełne ławy ludzi i trzy splecione dusze? Straszne i piękne…
Spuściła nogi na podłogę i napiła się wody ze szklanki, którą zawsze miała przy łóżku. Woda zwilżyła jej przełyk. Jeszcze jeden łyk. Była nieprzytomna i powoli łapała kontakt z nocnym światem. Powiedziała babci, że zdecydowanie nie pojedzie z nią za dwa tygodnie do Londynu i to chyba właśnie dlatego nawiedził ją ten szczególny sen. Aniela, jej bracia i ten dziwny szum w powietrzu, jakby szumiały skrzydła. „Czego ode mnie chcieli?” – zastanawiała się, będąc nadal w jakimś przedziwnym amoku. Nie starała się całkiem rozbudzić, bo nie przeżyła koszmaru, tylko coś dziwnego, uduchowionego. Coś, co bardzo poruszyło jej artystyczną, uczuciową duszę.
Zarzuciła na ramiona jedwabny szlafrok i zeszła po schodach na parter. Przeszła przez salon i otworzyła drewniane, skrzypiące drzwi. Przeszklonym korytarzem łączącym dom z drugim budynkiem przeszła do swojej pracowni, która znajdowała się w starej stodole. Na sztalugach stało płótno przygotowane do malowania pod inny projekt. Wzięła paletę i wycisnęła farby. Granatową, ciemną jak bezkresna noc, białą, świecącą jak blask księżyca. Czerwoną, pełną miłości i żaru oraz żółtą, barwę zagrzebanych nadziei. Dołączyła do tego jeszcze parę innych potrzebnych kolorów i odpowiednie narzędzia. Ruchy jej pędzla były zdecydowane i pewne, jakby obraz sam się wyrywał z jej wnętrza. Bez planu, bez szkiców, malowała tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Oczami wyobraźni znała ten obraz na pamięć i przelewała go na płótno. Namalowała w nocy obraz! Co teraz z nim miała zrobić?