Rozgwieżdżone niebo - ebook
Rozgwieżdżone niebo - ebook
Dziwne awarie telefonów, mnożące się usterki samochodów, pociągów, problemy z dostawami prądu i żywności stają się powoli codziennością.
W końcu, po kolejnym zaciemnieniu, świat zmienia się nie do poznania… Wysiada cała elektronika, na co ludzkość nie jest zupełnie przygotowana. Ciemna jesień staje się rozgwieżdżoną zimą, a chaos, który wybucha sprawia, że przeżyją tylko nieliczni…
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-867-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
25 lipca, wtorek
„To żyje! To żyje!”.
Johan wsunął klucz do zamka i otworzył lokal Ramzesa, z przyzwyczajenia czytając równocześnie odwrócony tekst po zewnętrznej stronie drzwi.
Była dopiero dziewiąta w ten wtorkowy poranek pod koniec lipca, więc nie musiał się bardzo śpieszyć. Mógłby jeszcze chwilę posiedzieć przed komputerem. Teraz, w sezonie urlopowym, pierwsi klienci zwykle nie pojawiali się przed dziesiątą. Tyle tylko, że trzeba jeszcze zająć się wczorajszą pocztą.
Dzisiaj wyjątkowo świeci piękne słońce, bo poza tym to od św. Jana lało niemal nieustannie. Cały urlop Johana był jednym wielkim rozczarowaniem, a on przez większość czasu tkwił przed komputerem i grał w Minecrafta. Teraz wkroczył do białego pomieszczenia i uśmiechnął się do wielkiego ściennego malowidła przedstawiającego mumię siedzącą w egipskim sarkofagu. Ręce mumii były wyciągnięte i wyglądały, jakby miały zamiar coś pochwycić. Oprócz zegara na ścianie oraz pism poświęconych komputerom i telefonom komórkowym, ułożonych na stoliku przy kanapie dla klientów, malowidło było jedyną ozdobą lokalu. Chciał, żeby to wyglądało po spartańsku. Chłodno, jasne światło, świeżość, skandynawski design. Wszystkie cztery zakłady Ramzesa: w Göteborgu, Luleå, Sztokholmie i Malmö mają ten sam wystrój. Klienci powinni czuć się tu znajomo. Chociaż, szczerze mówiąc, do rzadkości należy, by jakiś klient osobiście odwiedził któryś z zakładów Ramzesa.
Przychodzi się tutaj jedynie wówczas, gdy trzeba przywrócić do życia telefon komórkowy.
Początkowo sieć zakładów Johana Hallberga zajmowała się otwieraniem zamków, sprzedażą baterii i dokonywaniem prostszych reperacji. Wielki przełom nastąpił wraz z pojawieniem się iPhone’a i innych następców Androida. Szczególnie iPhony, z ich wbudowanymi na stałe bateriami i delikatnymi, dużymi szklanymi ekranami, okazały się kurą znoszącą złote jaja. Najpospolitszym uszkodzeniem jest w nich potłuczony lub porysowany ekran, na którego wymianę Johan potrzebuje pięciu minut. Może też chodzić o zepsuty włącznik lub wymianę starej baterii, co zajmuje już nieco dłuższą chwilę.
Większość klientów przysyła swoje telefony w zwyczajnych bąbelkowych kopertach, ale przeważnie Johan oraz jego pracownicy w pozostałych sklepach mogą po prostu siedzieć i połączeni ze sobą przez Skype’a rozmawiać w spokoju, wykonując rutynowe naprawy. Bywa, że pojawi się jakiś klient w sklepie przy Aschebergsgatan, prosząc o pilną naprawę, ale poza tym panuje cisza, co Johanowi najbardziej odpowiada. Chce mieć możliwie jak najmniej bezpośredniego kontaktu z klientami.
W pierwszej wczorajszej kopercie znajdował się zakurzony iPhone 5 wraz z informacją na temat uszkodzenia.
Nie działa. Ekran jest całkiem czarny, a ja nie mogę go w żaden sposób włączyć, nie mogę go też naładować. Gwarancja się skończyła. Z góry bardzo dziękuję.
Nawet kartka z informacją była zakurzona i po chwili małe drobinki zaczęły wolno wirować po pokoju. Johan wyczyścił telefon ściereczką. Z zewnątrz nie widział żadnych znaków, zadrapań ani szczerb. Może to jakieś wewnętrzne uszkodzenie? Przypuszczalnie kontakt nie działa i bateria padła. Bardziej zaawansowane poszukiwanie uszkodzenia jest kosztowne, jeśli więc nie wystąpił standardowy błąd, Johan musi mailować do klienta z pytaniem, czy ten zgodzi się dodatkowo zapłacić. Tutaj jednak prawdopodobnie chodzi o niesprawne gniazdko i rozładowaną baterię. Zatem należy przede wszystkim spróbować naładować telefon specjalną ładowarką.
W następnej kopercie także znajdował się iPhone, tym razem z potłuczonym ekranem. Johan włączył telefon i stwierdził, że działa. Dokładnie tak, jak było napisane w załączonej informacji. Pośpieszna kontrola w komputerze potwierdziła, że klient wniósł opłatę za ekspresowy zwrot telefonu, pozostało więc zabrać się do pracy. Ten telefon też wyczyścił ściereczką, by żadne odłamki szkła nie dostały się do środka. Wprawną ręką ujął śrubokręt i pochylił się nad stołem. Po kilku minutach nowy ekran znalazł się na swoim miejscu, telefon został sprawdzony i razem z pokwitowaniem na dwa i pół tysiąca koron zapakowany do koperty zaadresowanej do Växjö. Potem Johan znowu sięgnął po tamten pierwszy telefon. Bateria nawet nie zaczęła się ładować, na czarnym ekranie widział odbijające się własne oczy. Tuż obok włącznika wylądowało kilka drobinek kurzu, które z irytacją starł i zaczął rozkręcać urządzenie.
Chmura kurzu uniosła się w górę, Johan, zdejmując ekran, zaniósł się kaszlem. Właściciel musi mieć jakąś brudną robotę. Nic dziwnego, że telefon się zepsuł. Szybka kontrola informacji na temat uszkodzeń wyjaśniła, że klient nazywa się Pär Stjärnström. Trzeba go wygooglować. Byłoby interesujące wiedzieć, kto i dlaczego ma tyle gówna w telefonie.
Wyjął maleńki odkurzacz, by starannie wyczyścić wnętrze aparatu. Poszukiwanie uszkodzenia nie przyniosło rezultatu. To nie styki. Ani bateria, która, jak się okazało, wcale nie była rozładowana. Trzeba będzie się zdecydować na zaawansowane badanie.
Johan, wzdychając, wysłał e-maila z pytaniem, czy Stjärnström zapłaci za dodatkową pracę. Przypuszczalnie wszystko jest tylko stratą czasu. Z taką ilością kurzu w środku telefon mógł się łatwo przegrzać, co spowodowało, że mikrochip czy jakiś inny procesor roztopił się i uszkodził urządzenie.
Johan spojrzał na ścienny zegar. Pozostały mu do załatwienia jeszcze cztery przesyłki, zanim koło godziny jedenastej przyjdzie listonosz z dzisiejszą pocztą. Nie ma na co czekać. Ustawił Macbooka tak, by wbudowana weń kamera była skierowana na niego, i połączył się przez Skype’a z kolegami, żeby trochę pogadać.
* * *
W środę pogoda była równie fantastyczna jak we wtorek, ale kiedy w czwartek Johan podciągnął żaluzje w swoim spółdzielczym mieszkaniu przy Sveagatan, powitało go szare niebo i dobrze znany göteborski deszcz. Nie był pewien, czy to z powodu pogody jest taki zmęczony, czy też dlatego, że długo w nocy grał w Minecrafta. Gdyby ekran komputera nie wyłączył się bez uprzedzenia, on siedziałby pewnie i grał do rana. Dzisiaj będzie musiał wziąć zastępczy komputer z pracy. Z drugiej strony miał wrażenie, że łapie go jakaś infekcja. Kaszel się na razie nie pojawił, ale nie dawało mu spokoju irytujące drapanie w gardle. Gorączki chyba nie miał, jednak infekcja by wyjaśniała, dlaczego czuje się tak marnie.
Nic tak jak espresso tego nie załatwi.
Ale ekspres do kawy nie chciał się włączyć. Wyświetlacz pozostawał ciemny, nie pomagało wyciąganie wtyczki z kontaktu i wkładanie jej znowu. Zdarza się czasami, że oprogramowanie ekspresu pada, ale łatwo to naprawić, właśnie wyłączając napięcie i włączając je ponownie.
No trudno, równie dobrze może zjeść śniadanie w pracy.
Zostawił rower w garażu, zamiast tego pojechał „dwójką” do Vasaplatsen, ostatni kawałek drogi do Aschebergsgatan pokonał pieszo. Szedł wzdłuż Engelbrektsgatan obok Vasaparken.
Idąc, połączył się z komputerem w zakładzie i przejrzał skrzynkę e-mailową na swoim iPhonie. Przyszło dokładnie trzydzieści maili. Tytuły wskazywały, że dotyczą rozmaitych skarg i napraw. Otworzył pierwszy i zaczął czytać:
Mój telefon nadal nie działa. Ekran jest cały, ale teraz aparat nie chce się włączyć. Poza tym jest okropnie brudny. Słyszałem o was same dobre rzeczy, ale to tutaj jest największym gównem, z jakim miałem do czynienia. Załatw to! Numer zamówienia 432231.
A.
Bez serdecznych pozdrowień.
O cholera! Reklamacje to najgorsze, co może się zdarzyć. Niekiedy klient próbuje blefować, a kiedy się go przyłapie, znika na zawsze. Natomiast w tych nielicznych przypadkach, kiedy Johan lub któryś z kolegów z Ramzesa popełni błąd, kary trudno uniknąć. Oczywiście zazwyczaj są to rutynowe grzywny, ale już sam fakt, że nie dostaje się zapłaty, jest wystarczająco dokuczliwy.
Johan uniósł daszek czapki i spojrzał w górę. Na niebie wciąż chmury i nic nie zapowiada, by miały się rozproszyć. Typowa göteborska pogoda. Można uważać, że Sztokholm to zadupie Szwecji, ale za to w pięknym, frontowym Göteborgu ciągle sika.
Ponownie spojrzał na telefon komórkowy i stwierdził, że ekran wciąż jest czarny, nacisnął włącznik, ale to nic nie pomogło. Nie mógł sobie przypomnieć, czy telefon miał włączony tryb oszczędzania energii, ale iPhony tak szybko zżerają baterie, że on uruchamia tę opcję rutynowo.
Dotarł do sklepu i otworzył drzwi. Alarm się nie odezwał, Johan musiał go nie włączyć wczoraj wieczorem. Niedobrze. Pominąwszy wszystko inne, alarm chroni mnóstwo telefonów klientów plus kosztowne wyposażenie i laptopy niezbędne do pracy.
Strząsnął wodę z ciężkiego płaszcza przeciwdeszczowego i podszedł do lady. Stojąca tam lampa nie zapaliła się, kiedy nacisnął przycisk, zaklął więc cicho pod nosem. Halogeny są drogie i jeśli nie wystarczają na dłużej niż te tutaj, to chyba powinien kupować tradycyjne żarówki o przedłużonej trwałości.
Podłączył telefon komórkowy do gniazdka, podszedł do komputera i chciał go uruchomić. Macbook nie ruszył. Zielona lampka ładowarki też się nie zapaliła. Klawiatura była strasznie zakurzona.2 FILIP STENVIK
30 lipca, niedziela
W mieszkaniu panował zaduch.
Filip Stenvik nie był zaskoczony. Nie po raz pierwszy wracał do swojego spółdzielczego mieszkania przy Babordsgatan w Hammarby Sjöstad po kilku tygodniach spędzonych w Stenviken. Wentylator w mieszkaniu pozostawiał wiele do życzenia, jak zresztą większość urządzeń w tym pełnym fuszerki budownictwie, ale to mimo wszystko dom. Chociaż właściwie bardziej u siebie czuje się w starym letniskowym domku w zachodniej części wyspy Stenviken.
Niestety, na ten raz urlop dobiegł końca i w poniedziałek trzeba wracać do roboty. Mieszkanie kupił za pieniądze ze spadku, ale musi pracować, żeby mieć na jedzenie i móc zajmować się swoim hobby.
Położył klucze na stoliku w holu, wniósł do środka wielki plecak i turystyczne buty. Po otwarciu drzwi balkonowych, by wpuścić trochę wilgotnego sztokholmskiego powietrza, zaczął się rozpakowywać. Wiatrówkę i naboje do niej zamknął w szafie z bronią umieszczonej w garderobie. Tam też schował pudełko z nabojami US. Ściągnął z siebie turystyczny kombinezon, razem z innymi ubraniami wepchnął do pralki, i w końcu stanął nagi pośrodku mieszkania.
We wrześniu jak zwykle wróci do Stenviken, by zebrać resztę ziemniaków i umieścić je na zimę w wykopanej w ziemi piwnicy. We wrześniu można też swobodnie polować. Latem miał ze sobą wiatrówkę tylko po to, by być gotowym. Do polowania nie można używać naboi US, ale można je kupić na zamówienie.
I chodzi o to, by zawsze być przygotowanym. Mając specjalną szafę na broń w domku letniskowym, nie musi za każdym razem wozić ze sobą amunicji myśliwskiej. Zresztą latem poświęca się raczej łowieniu ryb i hodowaniu warzyw. Chociaż w ostatnie, niezwykle deszczowe lato najbujniej rozrastały się chwasty, zagłuszając rośliny, które uprawiał na swojej części wyspy. Nie miał przesadnych nadziei, że we wrześniu będzie mógł zebrać jakieś obfite plony. Cebula prawdopodobnie sobie poradzi, podobnie cukinie i dynie. Resztę z pewnością zaduszą chwasty, bo przecież nie będzie go tam teraz przez kilka tygodni. Z trudem utrzymywał grządki w czystości, nawet jeśli pielił codziennie.
Stenviken to był spadek. Posiadanie własnej wyspy w okolicach Orust dane jest niewielu. Kiedy pięć lat temu przejmowali spadek po ojcu, wyspę i znajdujące się na niej zabudowania wyceniano na dwadzieścia milionów koron. Anton domagał się, by wszystko sprzedać, bo nie chciał dzielić własności z bratem, ale Filip odmówił. Wyspa należy do rodziny od wielu pokoleń i znakomicie wpisuje się w zainteresowania Filipa, jeśli chodzi o spędzanie czasu wolnego. W końcu więc została podzielona. Filip dostał mały stary dom letniskowy z większą, zachodnią częścią wyspy, brat natomiast nowszą willę kapitańską po wschodniej stronie cypla. Anton nie był zainteresowany ani polowaniami, ani rybołówstwem czy też hodowlą warzyw i zadowolił się swoim pięknym domem, oddając Filipowi większą część ziemi.
Nie wspomniał o tym Antonowi, kiedy dokonywali podziału, ale wiedział, że rynkowa wartość wyspy spadnie o połowę, jeśli się ją podzieli na dwie odrębne nieruchomości. Kupno połowy wyspy nie jest równie atrakcyjne jak zakup całej, więc brat mógłby po podziale dostać jedynie pięć milionów, gdyby chciał swoją część sprzedać. Teraz prawie ze sobą nie rozmawiają. Anton czuł się wystawiony do wiatru, Filip jednak był zadowolony. Czasami Anton pytał, czy Filip sprawdzał, z jaką prędkością może jeździć po wyspie motocyklem. Najwyraźniej zachęcał go do podjęcia ryzyka. Może miał nadzieję, że Filip się zabije, po czym on odziedziczy całą wyspę i w końcu będzie mógł ją sprzedać. Ostatnio widują się jedynie w lecie, kiedy starszy Anton odwiedza swoją część wyspy z żoną, dziećmi oraz szwagrem i jego rodziną, więc dwudziestoośmioletni Filip najczęściej samotnie spędza czas po swojej stronie Stenviken.
Dawniej Filip czasem przywoził na wyspę dziewczyny, jednak nigdy podczas bytności tam Antona. Poza tym jego przyjaciółki rzadko bywają zainteresowane motocyklową wycieczką w poprzek kraju i mieszkaniem w domku, w którym nie ma porządnego elektrycznego zasilania ani bieżącej wody. I jeśli nie zrywały z nim po pobycie na Stenviken, to rzucały go po obejrzeniu szafy w jego mieszkaniu. Żadna nie została po tym, jak próbował wytłumaczyć jej problemy zarządzania kryzysowego, kwestie wyżywienia i preppingu, czyli zabezpieczenia siebie i bliskich przed ewentualnymi zagrożeniami. Może powinien szukać dziewczyn gdzie indziej, nie w Sztokholmie? Chociaż z drugiej strony najprościej spotkać kogoś dzięki pracy.
* * *
– Dwie latte poproszę.
Blondynka uśmiechnęła się do Filipa, on odpowiedział tym samym.
– Oczywiście. – Zaczął przygotowywać dwie kawy i wbił cenę na kasie. – To będzie osiemdziesiąt koron. Czy mogę zaproponować coś jeszcze? – spytał, uśmiechając się znowu szarmancko.
Dziewczyna też się uśmiechnęła i chrząknęła.
– No może...
Zapłaciła kartą Visa, wzięła dwie filiżanki z kawą i usiadła przy stoliku najbliżej baru, obok swojej przyjaciółki o tak samo pszenicznych włosach.
Na dworze nie padało i kawiarnia była prawie pusta, więc Filip zaczął wycierać ladę, podsłuchując jednocześnie rozmowę dziewczyn.
– Nie, wysłałam go do naprawy, ale kiedy wrócił, okazało się, że nadal nie działa. Cholerne gówno! – Machała demonstracyjnie telefonem komórkowym. – Na razie powinnam kupić coś tańszego. Przecież muszę móc wysyłać SMS-y.
Przyjaciółka przewracała oczami i kiwała głową.
– Poza tym siadł mój komputer. Nie chce się włączyć. Jakie to typowe!
Do kawiarni weszło dwoje starszych państwa i Filip musiał się nimi zająć. Kiedy podawał kanapki i kawę latte, mężczyzna stwierdził:
– Twój terminal nie działa.
– To dziwne, bo przed chwilą działał. – Filip odwrócił się w stronę urządzenia.
Ekran LCD pokazywał nieczytelne symbole, a równocześnie na kasie wyświetlił się fałszywy komunikat. Filip próbował wyłączyć zasilanie w nadziei, że po ponownym włączeniu terminal ruszy, ale nic takiego się nie stało.
Niezbyt dobry ten pierwszy dzień pracy po urlopie.
– Bardzo mi przykro. Czy mogliby państwo zapłacić gotówką?
Mężczyzna wyglądał na zakłopotanego, jego towarzyszka, wzdychając niechętnie, sięgnęła po portfel.
* * *
Kiedy Filip wrócił do domu, przestało padać i nad horyzontem po zachodniej stronie ukazało się słońce. Zamierzał przebiec rundkę, kiedy ulice trochę obeschną. W oczekiwaniu na to usiadł przed komputerem, podłączył się do Swedish Prepper i wszedł w zakładkę Co zrobiłeś w ostatnim tygodniu, by poprawić swoje bezpieczeństwo. Zaczął pisać:
Wróciłem do domu po czterech tygodniach spędzonych w moim bug-out location. Napełniłem domową spiżarnię ziemniakami.
Nick Filipa na forum internetowym to Dieselmann. Nie dlatego, że gromadzi ropę; jego motocykl jeździ na benzynę, a w letnim domku używa drewna, denaturatu i nafty. Wybrał tę nazwę dla zmylenia. Chociaż prepping jest świetny, a Filip lubi sensowne hobby, to nie jest on społecznościowy. OPSEC, operational security, jest ważna. Jeśli jakieś gówno prędzej czy później przytrafi się światu, nikt nie powinien wiedzieć, kim jest ani co ma w swoich zapasach. Próby spotkań grupowych w realnym życiu przeważnie się nie udają, ale w Internecie wszyscy są anonimowi. I to tam można się udzielać i dyskutować, na przykład o tym, jakie głupie są te nieprzygotowane barany. O ile Filip się orientuje, to na Swedish Prepper nie ma żadnych dziewczyn. Ale jeśli jakieś się znajdą, to są dostatecznie sprytne, by na ten temat milczeć i nie ujawniać swojej tożsamości.
To nie jest gratisowe hobby. Ale Filip stale wymienia zapasy, więc pieniądze wydawane na jedzenie i artykuły użytkowe nie są wyrzucane w błoto. Zawsze ma w domu zapas jedzenia na dwa miesiące i odpowiednią ilość opału oraz środków codziennego użytku, z czego mniej więcej połowa znajduje się w piwnicy. Do tego dochodzą znaczne zapasy w domu letniskowym. W magazynie piwnicznym trzyma też większość z liczącego dwieście litrów zapasu wody, przechowuje ją w dwudziestu beczkach. Powinno to wystarczyć do picia, przygotowania jedzenia i higieny przez dwa miesiące. Jedzenie mógłby przygotowywać na spirytusowym palniku. W głębi duszy wiedział, że kryzys nigdy nie nadejdzie, ale przygotowania nadawały jego życiu cel i sens.
Na dworze znowu zaczęło padać.3 MAGNUS SVENSSON
7 sierpnia, poniedziałek
Magnus spojrzał pośpiesznie na zegar na desce rozdzielczej swojego volvo i stłumił ziewanie.
By mieć pewność, że zdąży minąć bramkę przy Älvsborgsbron, zanim opadnie szlaban, dokładnie o szóstej, musi wyjechać z garażu willi w Åsa najpóźniej pięć po piątej. Teoretycznie można dojechać samochodem do biur Volvo w ciągu czterdziestu pięciu minut, ale zawsze zdarzy się coś, co w tym przeszkodzi. Odkąd wprowadzono opłatę za wjazd do strefy wzmożonego ruchu w godzinach szczytu, dojeżdżający do pracy desperacko starają się dotrzeć do bramek przed ich zamknięciem. Tego ranka w jakimś samochodzie po drodze na wysokości Tjolöholm zgasł silnik, co zatrzymało Magnusa na co najmniej pięć minut. Jakby tego było mało, inny samochód zatrzymał się na autostradzie przed sklepem IKEA w Kållered i do czasu ściągnięcia go przejezdny był tylko jeden pas autostrady. Dodatkowe cztery minuty.
Kiedy opuścił mrok tunelu Gnistäng i znalazł się w blasku porannego słońca, przycisnął gaz i zmienił bieg. Jeśli się postara, zdąży na czas. Volvo mruczało zadowolone, kiedy mijał kilka samochodów przy wjeździe na most. V60 było prawie nowe i świetnie nadawało się dla rodziny. Właściwie bardziej szykowne byłoby V70 lub XC60, ale Magnus i Lena nie chcieli za bardzo zwiększać swojego zadłużenia. V60 jest przynajmniej nowe i sąsiedzi nie mogli się nachwalić wyboru. Cóż za osiągi! Nie wypada jeździć starym zniszczonym samochodem, jak to by zostało przyjęte? Z drugiej strony jeden z sąsiadów, Johan, jeździ codziennie do pracy rowerem, chociaż to prawie piętnaście kilometrów w jedną stronę. Droga przez Vendelsöfjorden przebiega zaledwie dziewięć kilometrów od elektrowni jądrowej, ale z domu tego nie widać. Johan zasugerował, że Magnus powinien znaleźć sobie robotę w elektrowni, to nie musiałby jeździć każdego dnia do Torslanda. Magnus miał w tej sprawie oczy otwarte, ale jak dotychczas nie znalazł odpowiedniego anonsu.
Korzyścią z tego, że jeździ tak wcześnie, jest możliwość parkowania wysoko na wzgórzu, między budynkami fabryki Volvo. Jeśli przyjeżdża się za późno, miejsc może nie być i wtedy człowiek zmuszony jest parkować na dole, przy Sorredsvägen, i wchodzić na górę leśną ścieżką. Niestety elastyczny czas pracy nie jest do końca elastyczny. Magnus, który jest konsultantem, musi być na miejscu między godziną dziewiątą a piętnastą i dlatego w drodze do domu uiszcza opłatę drogową. O transporcie publicznym nie ma mowy. Wprawdzie mógłby jechać pociągiem – z nowej stacji w Åsa do Öresund przez Kungsbacka i prosto do centralnego dworca w Göteborgu – ale stamtąd dostanie się do Volvo w godzinach pracy jest kłopotliwe. Poza tym nietrudno było kupić samochód, doliczając kredyt do kredytu hipotecznego, więc po co szukać alternatywy.
Jak zwykle Lena miała odprowadzić Moę do przedszkola oraz Mię i Maxa do świetlicy, a Magnus odbierał dzieci o czwartej. Max mógłby wracać do domu sam ze szkoły, którą zaczyna w przyszłym tygodniu, uzgodnili jednak, że lepiej dla niego będzie czekać w świetlicy niż siedzieć samotnie w mieszkaniu. Zresztą to jego ostatni rok w świetlicy, w następnym będzie już na to za duży.
Elektroniczne urządzenia przy bramce pokazywały dwie kreski, Magnus przejechał minutę przed zamknięciem. Parking przed nim był niemal pusty, Magnus wjechał na plac jako jeden z pierwszych. Nie zauważył ani samochodu szefa wydziału, ani kierownika projektu, więc będzie mógł nieco dłużej posiedzieć przy śniadaniu. Może nawet zje w jadalni, a nie tkwiąc nad klawiaturą.
Dwaj koledzy pracujący przy tym samym projekcie byli już na miejscu. Magnus nalał sobie kawy i usiadł obok. Żółte poranne słońce oświetlało drzewa po drugiej stronie parkingu, jednak prognoza pogody przewidywała deszcz w ciągu dnia. Deszczowe lato i urlop dobiegły końca, ale on i Lena postanowili, że jesienią spędzą dwa tygodnie w Tajlandii. Będzie musiał załatwić sobie wolne, porozmawiać z Erikiem, kierownikiem projektu. Nie powinno być problemów, Erik to w porządku gość.
– Straszny ruch dzisiaj. Jakiś cholerny samochód stanął w tunelu Tingstad, na szczęście miałem trochę czasu w zapasie i nie musiałem płacić.
Magnus przytakiwał ze zrozumieniem. Słyszał informacje o ruchu, kiedy stał w korku przed sklepem IKEA. Mnóstwo samochodów dzisiaj rozkraczało się po drodze. Typowy poniedziałkowy ruch.
Kolega stukał palcami w stary telefon komórkowy.
– Co, zepsuł ci się iPhone? – spytał Magnus.
– No właśnie, cholera. Stłukł mi się ekran, więc w ubiegłym tygodniu posłałem go do Ramzesa. Kiedy wrócił, nadal nie działał, a ci idioci nie odpowiadają ani na telefony, ani na e-maile. Musiałem tymczasem uruchomić stary telefon. W drodze do domu mam zamiar wstąpić do ich biura i powiedzieć, co o tym myślę. I tak muszę skończyć wcześniej, bo powinienem pojechać z toyotą do warsztatu. Kontrolka silnika pali się i nie chce zgasnąć. Mechanik nie uważa, że to coś groźnego, ale trzeba sprawdzić. – Kolega rozkaszlał się. – Rozchorowałem się z powodu tego przeklętego lata. Wygląda, jakby już była jesień, a przecież to dopiero początek sierpnia. Bakterie kochają wilgotne powietrze.
Magnus przytakiwał.
– My postanowiliśmy wyjechać jesienią na dwa tygodnie do Tajlandii.
Za oknem przejechał samochód szefa oddziału. Wszyscy trzej wstali i przeszli na swoje miejsca.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.