Rozkosz w sieci kłamstw - ebook
Rozkosz w sieci kłamstw - ebook
Vance podejrzewa, że za medialną nagonką na jego dom aukcyjny kryje się ktoś z firmy. Czyżby to była jego nowa seksowna asystentka? Jest jeden sposób na odkrycie prawdy: uwieść ją i nakłonić do zwierzeń. Mimo kilku gorących nocy Charlotte jednak nie chce nic powiedzieć. Vance nie wie, że jest szantażowana. Jeśli powie mu prawdę, może stracić wszystko...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0737-9 |
Rozmiar pliku: | 730 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Vance Waverly stał przed domem aukcyjnym, który od stu pięćdziesięciu lat nosił jego rodowe miano. Zabytkowa kamienica była w tym czasie raz czy dwa razy modernizowana, ale jej natura pozostała ta sama: wystawiano tu na sprzedaż prawdziwe skarby – rzeczy piękne, unikalne, historyczne.
Swego czasu budynek uważano za prawdziwy drapacz chmur – parter i sześć pięter, razem siedem – szczęśliwa liczba. Wejścia strzegły bliźniacze cyprysy przycinane w spiralne kolumny. Wielkie okna połyskiwały w ostrym świetle wczesnego lata. Ciężkie żelazne balustrady otaczały balkony na pierwszym piętrze. Szary piaskowiec dodawał budynkowi majestatu, a w łukowatym oknie zwieńczającym podwójne drzwi wejściowe widniało jego nazwisko – Waverly.
Vance czuł zrozumiałą dumę na widok dzieła swojego prapradziadka Windhama Waverly’ego. Powołując do życia dom aukcyjny, zbudował sobie pomnik trwalszy od spiżu i unieśmiertelnił się w ludzkiej pamięci.
Vance i jego przyrodni brat byli ostatni z rodu. Już to wystarczało, by dbać o reputację firmy jak o własne dobre imię. Jako członek zarządu Vance osobiście nadzorował najdrobniejsze szczegóły działalności domu, poczynając od szaty graficznej katalogu po pozyskiwanie najciekawszych i najbardziej wartościowych dzieł sztuki.
W siedzibie firmy czuł się jak w domu. Swój luksusowy apartament z widokiem na rzekę Hudson traktował jak sypialnię. Prawdziwe życie toczyło się w kamienicy Waverly’s.
– Ej, koleś! – rozległo się tuż za nim. – Będziesz tu sterczał przez cały dzień?
Nie wiadomo skąd wyrósł mu za plecami kurier FedEx z naręczem paczek. Vance bez słowa ustąpił mu drogi.
– Ludziom się wydaje, że chodnik należy do nich – mruknął kurier, zamiast podziękować.
– Ech, ci nowojorczycy – westchnął Vance.
– Dzień dobry.
Vance spojrzał w prawo i zobaczył przyrodniego brata. Roark rzadko bywał w Nowym Jorku, teraz przyleciał na spotkanie z którymś ze swych agentów. Był równie wysoki jak Vance, dobrze ponad metr osiemdziesiąt, z zielonymi oczami i brązowymi włosami. Nie byli do siebie podobni, wszak mieli różne matki. Do śmierci ojca, Edwarda, Vance nie miał pojęcia o istnieniu brata.
Przez ostatnich pięć lat udało im się przynajmniej w części nadrobić stracony czas i zaprzyjaźnić się, chociaż Roark się upierał, by nikogo nie wtajemniczać w kwestię ich pokrewieństwa. Nie do końca wierzył, że Edward Waverly naprawdę był jego ojcem. W końcu jedyny dowód stanowił list, który zmarły dołączył do testamentu. Vance nie kwestionował słów ojca, jednak dostosował się do życzenia brata i zachował dyskrecję, szczęśliwy, że udało mu się namówić go do pracy w rodzinnej firmie.
– Dziękuję, że znalazłeś czas na spotkanie – powitał brata Vance.
– Oby sprawa była tego warta – odparł Roark. Obaj skierowali się do małej kawiarni na rogu. – Późno się położyłem i padam na nos.
Miał okulary przeciwsłoneczne, znoszoną skórzaną kurtkę motocyklową i dżinsy. Vance zazdrościł bratu. Też wolałby wygodne dżinsy niż garnitur i krawat, ale rynek antyków i dzieł sztuki ma swoje wymagania, a Vance zawsze robił to, co do niego należało.
– To ważne – stwierdził. – W każdym razie, potencjalnie ważne.
– Zamieniam się w słuch. – Rozsiedli się przy stoliku pod parasolem, dając znak kelnerce, że może im nalać kawy.
Vance starannie ważył słowa, wpatrując się w gorący aromatyczny płyn. Zazwyczaj ignorował plotki, teraz jednak sprawa może mieć poważne reperkusje. W dodatku dotyczy domu aukcyjnego Waverly’s.
– Słyszałeś o Ann?
– Ann Richardson? Naszej dyrektor operacyjnej? – upewnił się Roark.
– Tak, tej Ann. – Doprawdy, czy znają jakieś inne kobiety o tym imieniu?
– Co miałem słyszeć? – Roark zdjął okulary i rozejrzał się wokół.
– Chodzą plotki, że ma romans z Daltonem Rothschildem, szefem domu aukcyjnego Rothschildów i naszym głównym konkurentem.
– To niemożliwe. – Brat potrząsnął głową.
– Ja też w pierwszej chwili nie uwierzyłem.
Dyrektor operacyjna Waverly’s Ann Richardson była niezastąpiona na tym stanowisku. Inteligentna, dobrze wykształcona, na swój awans zapracowała, startując z poślednich urzędniczych pozycji. W krótkim czasie stała się najmłodszą menedżerką zarządzającą domem aukcyjnym, w dodatku firmą o światowym zasięgu i o nieposzlakowanej renomie.
– Co właściwie usłyszałeś? – zapytał brat, wyraźnie nieprzekonany.
– Wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie Tracy. Dała mi do zrozumienia, że powinienem sięgnąć po dzisiejszy „Post”.
– Tracy Bennett? – upewnił się Roark. – Ta dziennikarka? Twoja flama sprzed roku?
– Aha. Powiedziała, że jej gazeta dostała cynk o romansie Ann z Daltonem.
– Ann nie dałaby się nabrać na gadki tego gogusia – prychnął lekceważąco Roark.
Vance nie podzielał jego optymizmu. Inteligentni ludzie też podejmują głupie decyzje. Zazwyczaj usprawiedliwiają je „zakochaniem”, cokolwiek to słowo znaczy. Miłość można włożyć między bajki, to tylko chwyt reklamowy, dzięki któremu lepiej się sprzedają walentynkowe kartki z serduszkami i podróże poślubne.
– Jeśli coś jest między nimi… – zaczął ostrożnie.
– Co masz zamiar zrobić?
– Porozmawiam z Ann i uprzedzę ją, że może się spodziewać takiego artykułu.
– I?
– Miej oczy i uszy otwarte. Ufam Ann, ale nie dam złamanego grosza za Daltona. Zawsze chciał się pozbyć konkurencji. Skoro nas nie może wykupić, spróbuje doprowadzić do wrogiego przejęcia albo nas zrujnować. Jego niedoczekanie – zakończył Vance.
– Dzień dobry, panie Waverly. Oto kawa i plan zajęć na dzisiejszy dzień. Jest też zaproszenie na garden party do senatora Crane’a. Przyszło wczoraj już po pana wyjściu.
Nowa asystentka Vance’a, Charlotte Potter, była niewielką blondynką z długim końskim ogonem i przyjemnymi dla oka krągłościami. Miała intensywnie niebieskie oczy, pełne wargi i trudno jej było usiedzieć w miejscu.
Zatrudnił ją na prośbę innego członka zarządu, który odszedł na emeryturę, a młodą podopieczną traktował jak własne dziecko. Charlotte pracowała dla Vance’a tylko tydzień, ale on już wiedział, że z ich współpracy nic nie będzie.
Jest za młoda, za ładna i, mówiąc krótko, wszędzie jej pełno, trudno się przy niej skupić. Teraz wypięła pupę, schylając się do dolnej szuflady, a przecież żaden normalny mężczyzna nie będzie na taki widok myślał o pracy. Tak, nie nadaje się na jego sekretarkę.
Trudno zwolnić dziewczynę tylko za to, że jej widok go rozprasza, ale zawsze można ją przesunąć na inne stanowisko. Odbierając elegancką kopertę z rąk młodej kobiety, Vance był bliski podjęcia decyzji.
Może nie będzie to poprawne politycznie, ale jego asystentką powinna zostać solidna i poważna matrona albo jakiś facet. Poprzednia sekretarka, Claire, poszła na emeryturę po sześćdziesiątych piątych urodzinach. Była bardzo kompetentna, zawsze opanowana i pedantyczna aż do bólu. Na jej biurku każdy długopis miał swoje miejsce. Vance czuł, że może na niej polegać.
Tymczasem Charlotte… W kącie pokoju niespodziewanie wyrósł fikus, a na biurku fiołki afrykańskie. Pojawiły się też ramki ze zdjęciami, choć Vance nigdy nie przyjrzał się, co przedstawiały. Zauważył tylko niespodziewany kolorowy zamęt.
Nowa asystentka trzymała długopisy i ołówki w kubku, który przypominał kask nowojorskiej drużyny futbolowej Jets, a obok telefonu miała miseczkę M&M’sów. Nie powinien był posuwać się tak daleko w swojej uprzejmości dla kolegi z zarządu i jej zatrudniać. Cóż, każdy dobry uczynek będzie ukarany, jak zwykł mawiać jego ojciec. Kto by pomyślał, że miał rację!
Vance w pracy chciał mieć uwagę niepodzielnie skupioną na sprawach zawodowych, niepotrzebna mu dystrakcja, nawet w powabnym opakowaniu. Zwłaszcza teraz, gdy na horyzoncie pojawił się problem z Rothschildem. Jeśli to oznacza, że jest męską szowinistyczną świnią, trudno, niech będzie.
Jako jeden z ostatnich Waverlych, w dodatku nadal związany z domem aukcyjnym, zamierzał godnie reprezentować prapradziadka, który założył firmę. Nie była mu do tego potrzebna ładna buzia w sekretariacie.
– Dziękuję, Charlotte – powiedział, kierując się do gabinetu. – Nie łącz mnie z nikim przed zebraniem zarządu.
– Oczywiście. I proszę mówić do mnie Charlie. – Posłała mu promienny uśmiech.
Vance zmierzył wzrokiem sylwetkę dziewczyny, gdy pochyliła się nad pocztą. Koński ogon przerzuciła sobie do przodu, na piersi. Musiał przyznać sam przed sobą, że trudno mu będzie ignorować osóbkę tak atrakcyjną.
Przyglądał się swojej asystentce, w milczeniu pijąc kawę. Teraz zauważył, że nuciła coś, fałszując.
Powinien zasiąść za biurkiem i zadzwonić do londyńskiego biura w sprawie organizowanej tam aukcji. Trzeba też rozważyć, jakie mogą być reperkusje na rynku dzieł sztuki, jeśli plotki o Ann się potwierdzą. Zupełnie nie ma nastroju na dzisiejsze posiedzenie zarządu.
Charlie odwróciła się nagle i aż podskoczyła na widok szefa, nadal stojącego za jej plecami.
– Na śmierć mnie pan wystraszył. – Roześmiała się nerwowo. – Myślałam, że już dawno poszedł pan do siebie.
To właśnie powinien był zrobić. Tymczasem zagapił się jak sztubak. Niedobrze.
– Czy agenda na dzisiejsze zebranie została wydrukowana? – zapytał. – Muszę wprowadzić do niej parę zmian.
– Bardzo proszę. – Podała mu folder z odłożonej na biurku sterty. – Załączyłam też przygotowaną przez pana listę prywatnych kolekcji, na które można składać oferty w najbliższych tygodniach.
Otworzył folder i z uznaniem spostrzegł, że jego odręczne notatki zostały starannie przepisane pogrubioną czcionką. Na końcu znalazł wydruk, którego się nie spodziewał.
– Projekt kolejnego katalogu w paru miejscach wydał mi się nieczytelny – wyjaśniła nieśmiało. – To są propozycje zmian. Wiem, że nie powinnam…
Vance obrzucił kartkę uważnym spojrzeniem. Musiał przyznać, że wszystkie sugestie były trafne. Cenne wazy Ming zostały odpowiednio wyeksponowane, a nie upchnięte gdzieś w tle.
– Dobra robota – pochwalił szorstko.
– Dziękuję. Kamień spadł mi z serca – przyznała. – Nie chciałam się szarogęsić. Ta praca jest dla mnie bardzo ważna i staram się wykonać ją jak najlepiej.
Vance zawstydził się swoich wcześniejszych planów, gdy patrzył w szczerą, pełną zapału twarz asystentki. Miała taką uszczęśliwioną minę, jakby pana Boga za nogi złapała, a on jeszcze przed chwilą przemyśliwał, jak by tu się jej pozbyć. Może powinien dać jej szansę. Trzeba tylko patrzeć na Charlie jak na istotę bezpłciową.
Ale wystarczył kolejny rzut oka na jej piersi i biodra, by storpedować ten pomysł. Tylko ślepiec by nie zauważył, jak atrakcyjną kobietą jest jego asystentka. Na szczęście dzwonek telefonu wybawił go z opresji.
– Sekretariat Vance’a Waverly’ego – powiedziała Charlie uwodzicielskim głosem. A może tylko mu się tak wydawało. – Proszę poczekać. To Derek Stone z naszego londyńskiego biura – oznajmiła szefowi.
– Świetnie. Przełącz go do mnie, Charlotte, a potem nie łącz już z nikim. – Vance wszedł do gabinetu zadowolony, że kłopotliwa wymiana zdań została przerwana.
Zamknął drzwi i podszedł do biurka, nie patrząc na ściany, na których arcydzieła starych mistrzów sąsiadowały z obrazami nieznanych malarzy, czekających jeszcze w kolejce do sławy. Wzdłuż jednej z nich stała długa kanapa z dwoma fotelami i niskim stołem. Okno za biurkiem wychodziło na Madison Avenue i zawsze ruchliwy Manhattan.
Vance sięgnął po słuchawkę i odwrócił się plecami do tego wspaniałego widoku.
– Już jestem. Co u ciebie słychać, Derek?
Charlie odetchnęła głęboko. Z jej twarzy zniknął uśmiech, który miał maskować zdenerwowanie, jakie ją ogarniało w obecności nowego szefa.
– Nie dość, że wygląda jak młody bóg, to jeszcze świetnie pachnie – mruknęła pod nosem.
Stanowczo musi się wziąć w garść. Ale hormony się nie uspokoiły i po plecach nadal chodziły jej przyjemne dreszcze. Ile razy znalazła się w towarzystwie Vance’a, rumieniła się, zapominała języka w gębie i gapiła na niego rozanielona. Dlaczego straciła głowę dla szefa, przed którym drży pół firmy?
Nie da się zaprzeczyć, że to bardzo interesujący mężczyzna – wysoki, barczysty, ciemnowłosy. W oczach migoczą mu złote iskierki, chociaż rzadko się uśmiecha. Zawsze jest rzeczowy i trochę nieufny – miała nawet wrażenie, że pilnie ją obserwuje, jakby szukał pretekstu do zwolnienia jej z pracy.
Niedoczekanie. Na to mu nie pozwoli.
Ta posada jest najlepszą rzeczą, jaka jej się zdarzyła. Może nie najlepszą, pomyślała, rzucając czułe spojrzenie na zdjęcie dziecka na biurku, ale na pewno drugą z kolei. Zawodowo była to szansa, która zdarza się tylko raz. Pracuje teraz dla jednego z najważniejszych członków zarządu i wreszcie ma sposobność udowodnić, że ma kwalifikacje potrzebne, by awansować w strukturze firmy.
Wyprostowała się i skinęła głowa, przytakując własnym myślom. Została asystentką Vance’a, bo chciał wyświadczyć przysługę swemu staremu przyjacielowi, ale jej wiedza i umiejętności znakomicie się tu sprawdzą. Będzie stawała na rzęsach, aż wreszcie nowy szef sam to przyzna.
– Sekretariat Vance’a Waverly’ego. Jak mogę pomóc? – Odebrała kolejny telefon.
– Co u ciebie? – usłyszała w odpowiedzi znajomy głos Katie, przyjaciółki z księgowości.
– Na razie w porządku – zapewniła przyjaciółkę, upewniając się jednocześnie, czy drzwi do gabinetu są zamknięte i czy może sobie pozwolić na parę minut prywatnej rozmowy.
– Jaka była reakcja szefa na twoje propozycje poprawek do katalogu?
– Miałaś rację, Katie – odparła Charlie. Projektowała zmiany w szacie graficznej od kilku dni, traktując tę pracę jak ćwiczenie na własny użytek. Dopiero przyjaciółka przekonała ją, że jej projekty są naprawdę dobre i powinna je pokazać Vance’owi. – Pochwalił mnie.
– A nie mówiłam? – Charlie słyszała równomierne klikanie klawiatury, bo Katie ani na chwilę nie przerwała pracy. – To łebski facet. Potrafi docenić, jaki skarb ma w sekretariacie.
– W zeszłym tygodniu miałam wrażenie, że tylko czeka, aż coś schrzanię, cały czas patrzył mi na ręce – westchnęła Charlie, zerkając na uśmiechniętą buzię synka.
– Może patrzy na ciebie, bo mu się podobasz.
– Na pewno nie. – Sama myśl o tym napełniła ją miłym ciepłem, ale szybko przywołała się do porządku. Praca nie jest miejscem do nawiązywania romansów. Praca to gwarancja lepszego życia dla niej i małego Jake’a. Nowa posada wraz z podwyżką to pierwszy etap w drodze na szczyt. Wystarczy tylko udowodnić szefowi, że jest mu nieodzowna.
– Czy ty się ostatnio przeglądałaś w lustrze? – zachichotała Katie. – Gdybym była lesbijką, nawet ja zaczęłabym cię podrywać.
To rozśmieszyło Charlie. Wokół Katie zawsze kręcił się tłumek adoratorów i co miesiąc miała nowego chłopaka. Jednak koleżanka miała rację. Większość ludzi oceniała Charlie po pozorach – widzieli duże niebieskie oczy, blond włosy i biust, którego mogła jej pozazdrościć laleczka Barbie i uważali, że podobnie jak lalce brakuje jej rozumu. Wciąż na nowo musiała komuś udowadniać, że nie jest głupią blondynką.
Jeden jedyny raz kierowała się sercem, a nie rozumem – i źle na tym wyszła. To się już więcej nie powtórzy.
– On jest inny.
– Kochana, muszę cię wyprowadzić z błędu. Wszyscy faceci są tacy sami.
– Przyjął mnie tylko ze względu na Quentina.
– A kogo to obchodzi, na czyją prośbę cię przyjął. – Przyjaciółka przestała bębnić w klawiaturę, a jej głos zabrzmiał głośno i wyraźnie. – Ważne, że dostałaś tę pracę. Zaraz się okaże, że jesteś do niej stworzona.
– Dziękuję za komplement. I wracam do roboty. Później pogadamy.
Uśmiech długo gościł na jej twarzy.