Rozmówki małżeńskie - ebook
Rozmówki małżeńskie - ebook
Tak jak uczymy się angielskiego czy hiszpańskiego, tak koniecznie powinniśmy się wreszcie nauczyć języka damsko-męskiego. Bo różnice są naprawdę spore, a z nieznajomości tego języka bierze się większość nieporozumień w związkach. Zbigniew Lew-Starowicz po serii bestsellerowych "O kobiecie" i "O mężczyźnie" tym razem w roli nauczyciela najważniejszego języka!
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7700-227-8 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nasze wzajemne niezrozumienie sięga dalej niż słowne komunikaty. Sygnały pozawerbalne, które wysyłają kobiety, są bardzo często dla mężczyzn nieczytelne. Banalna rzecz: jeżeli rozmawiają kobieta i mężczyzna i on potakuje, to znaczy: „Ja się zgadzam z tym, co mówisz”. Kiedy potakuje kobieta, znaczy to tylko: „Ja cię słucham”. Z tej przyczyny biorą się nieporozumienia: on uznał, że ona wyraziła zgodę, przyznała mu rację, tymczasem ona absolutnie nie miała takiego zamiaru, a jedynie życzliwie kiwała głową.
Albo inna sytuacja: uśmiech kobiety wcale nie musi oznaczać, że jest zadowolona. Mężczyźni uśmiechają się tylko wtedy, gdy wszystko gra. Kobiety neutralizują uśmiechem spodziewaną agresję, stosują uśmiech jako samoobronę. To znowu prowadzi do spięć. Namolny mężczyzna, który napotyka uśmiech kobiety, odczytuje go jako akceptację swoich zachowań, sądzi, że wręcz budzą jej zadowolenie. Tymczasem dla kobiety to może być wyłącznie reakcja obronna. To jest automat, neutralizacja agresji samców.
Typową sytuacją jest, że kobieta zachowuje się w sposób, który budzi męskie zainteresowanie, kokietuje. Cieszy ją, że doprowadza mężczyznę do stanu, w którym jest gotów iść na całość. I wtedy nieoczekiwanie dystansuje się od niego, wycofuje się. Bo osiągnęła swój cel: przekonała się, że jest obiektem pożądania. Niczego więcej nie chce.
Rozmówki małżeńskie to próba przybliżenia kobietom i mężczyznom świata ich partnerów. Bo z mojej praktyki jednoznacznie wynika, że dobra rozmowa, a nawet kulturalna kłótnia, są dla związku lepsze niż zakłamana cisza. Problemy trzeba rozwiązywać, a nie zamiatać je pod dywan. Trzeba tylko mówić tym samym językiem i słuchać, co ma nam do powiedzenia druga strona. Kluczową sprawą jest zrozumienie, co dokładnie partner chce nam powiedzieć. Czy słowa, które wypowiada, znaczą dla niego/dla niej to samo co dla mnie? Kobiety i mężczyźni bardzo często pod tymi samymi pojęciami rozumieją co innego. Nieporozumienia zdarzają się nawet – a może zwłaszcza – w związkach z długim stażem. Wydaje nam się, że partner zna nas tak długo, że w lot złapie, o co nam chodzi. Tymczasem natura ukształtowała umysły kobiety i mężczyzny inaczej, a i bagaż kulturowy też ma znaczenie.
Warto poznać różnice w interpretacji najczęściej używanych w kłótniach słów. Nauczyć się odczytywania mowy ciała partnera, o czym piszę w drugiej części Rozmówek. Bo może tak naprawdę, choć mówimy to inaczej, chodzi nam o to samo? I może nasze nieporozumienia wynikają jedynie z niewłaściwej interpretacji?
Zbigniew Lew-Starowicz
Na czym polega skuteczność podrywu? Dlaczego niektórzy mężczyźni, niekoniecznie urodziwi, działają na kobiety jak afrodyzjak? Czemu niektóre panie z taką morderczą skutecznością wyławiają statecznych ojców rodzin, którym wcześniej żaden romans nie przyszedłby do głowy?
Tak, chodzi właśnie o wzajemne zrozumienie.
Jeżeli podczas małżeńskiej kłótni nasz partner zarzuci nam, że go nie rozumiemy, to warto głębiej się nad tym zastanowić. Bo historia zna niezliczone przykłady romansów, które zaczęły się od wzajemnej fascynacji rozmówców odkrywających z zaskoczeniem, że tak świetnie się rozumieją.
Większość facetów można właśnie w ten sposób uwieść. Najpierw Ona pokaże mu kawałek uda (niech zwróci uwagę na jej atrakcyjność). A potem – doceni jego męskość. Jaki On jest wspaniały, taki mądry, taki męski, taki przystojny, takie doskonałe książki czyta i pisze. O wszystkim można z nim porozmawiać. Taki błyskotliwy. I tak bardzo go ta żona nie rozumie… Mężczyźni zazwyczaj chętnie się zwierzają kobietom – nawet jeszcze zanim nawiążą z nimi jakieś głębsze relacje. Opowiadają szczerze o domu, o konfliktach, problemach. Wystarczy, że Ona kiwa ze współczuciem głową i od czasu do czasu rzuci mu jakiś komplement, da do zrozumienia, że go wspiera i rozumie. A tamta żona to w ogóle nie docenia skarbu, jaki ma…
Z kobietami jest podobnie. Większość ma głębokie przekonanie, że mężowie ich nie rozumieją, nie słuchają. A one potrzebują męskiego współczucia i zrozumienia. Jeśli On jej powie: „Jesteś taka mądra. Słusznie to tak przeżywasz. Jesteś naprawdę niezwykła i absolutnie wyjątkowa” – to Ona automatycznie pomyśli: „On mnie rozumie!”.
A to już wstęp do romansu.
Gdy mówi to ON
W przypadku mężczyzn ten komunikat rzadko idzie w stronę uczuć. Najczęściej oznacza: „Ty w ogóle nie rozumiesz aspektu poznawczego. Ja tak bardzo angażuję się w naukę czy politykę, bo to jest moja pasja, którą powinienem realizować. To jest ważne dla świata i dla mnie osobiście”. Właściwie to już wszystko. Cały męski komunikat do tego się ogranicza.
Gdy mówi to ONA
W moim gabinecie nie ma dnia, żebym nie usłyszał: „On mnie nie rozumie, panie doktorze. Czuję się nierozumiana…”. Gdy otwieram pocztę mailową, czytam to w każdym liście. Jak zacząłem kiedyś zgłębiać ten problem, to w zasadzie jego definicja jest bardzo prosta. Kobieta chciałaby, żeby mężczyzna myślał i czuł tak jak Ona. To właśnie jest według niej tak pożądane „rozumienie”. Wymagają od mężczyzn tego współodczuwania kobiety w każdym wieku. Ona może mieć lat dwadzieścia, może być po siedemdziesiątce. Słyszę to w gabinecie, na mieście, w restauracji. Jeśli w kawiarni spotyka się grono przyjaciółek, to głównym tematem rozmowy będzie to, że mężczyźni ich nie rozumieją. Zwierzają się sobie: „Mój Janek mnie nie rozumie. Mój Waldek też mnie nie rozumie. Mój Michał też…”.
I patrzą po sobie, głęboko wzdychają i nagle czują wspólnotę. Tak, znalazły wreszcie kogoś, kto je dobrze rozumie…
Moja rada
Warto zdać sobie sprawę z tego, że typowy scenariusz wygląda tak: Ona wraca do domu i płacze, bo miała burzliwą rozmowę z koleżanką z pracy. Jest jej przykro i ma fatalny nastrój. On się niepokoi i pyta, o co chodzi. Więc Ona tłumaczy, że ta Ela zachowała się okropnie. No to teraz On będzie próbował to analizować. Może Ela miała rację? A może nie miała? Może jest fałszywa?
Ona jest coraz bardziej wściekła. Nie chce, żeby On to racjonalnie analizował. Chce, żeby przy niej usiadł i razem z nią myślał o tym, że ta Ela ją podczas kłótni skrzywdziła. Żeby a priori stanął po jej stronie. Żeby jemu też było smutno, tak jak jej.
Albo Ona przychodzi cała roztrzęsiona, bo miała stłuczkę. On – znając jej styl jazdy – nie jest w ogóle zaskoczony. Co najwyżej jest zdziwiony, że dopiero teraz do tego doszło. Więc zaczyna ją pouczać, co ją oczywiście jedynie może rozjuszyć. Bo Ona nie chce być w tym momencie pouczana. Pragnie, żeby On ją przytulił i też poczuł, że spotkała ją krzywda, było jej źle. Ona jest teraz nieszczęśliwa i bardzo chce, żeby On w tym nieszczęściu był razem z nią.
Oczywiście ma na to nikłe szanse, bo mężczyźni do problemów podchodzą zadaniowo, a nie emocjonalnie. Zamiast jej współczuć, będą roztrząsać przyczyny katastrofy. Dlatego Ona, zamiast mieć nierealistyczne oczekiwania, powinna od razu zadzwonić po przyjaciółki.
Przyjaciółki ją zrozumieją. One nie zaczną racjonalizować tego zjawiska, tylko będą myślały i czuły tak jak ona. Kobieca umiejętność współodczuwania jest niewiarygodnie silna, a dla mężczyzn w ogóle nie do pojęcia.
Niedawno miałem w gabinecie parę, która kłóciła się zażarcie. Chodziło o to, że Ona w pracy poskarżyła się koleżankom, że mąż jej zarzucił, że jest oziębła, bo za rzadko chce się z nim kochać. Próbował wynegocjować z nią seks dwa razy w tygodniu, zamiast raz w miesiącu, jak to było do tej pory. Gdy odmówiła, zarzucił jej oziębłość. Ona przyszła do pracy, trzęsąc się z nerwów. Natychmiast opowiedziała o tym swoim przyjaciółkom i one zgodnie orzekły, że jej mąż jest po prostu erotomanem. Czyli od razu ją zrozumiały, myślały podobnie jak Ona. Chociaż tak naprawdę nie wiemy, czy te przyjaciółki rzeczywiście w swoim własnym życiu również uważają współżycie dwa razy w tygodniu za erotomanię. To właściwie nieistotne, bo w tym momencie one wchodzą w interakcję ze „skrzywdzoną” przyjaciółką, patrzą na świat jej oczami. Jej jest przykro – i im jest przykro. Ona jest smutna i one też są smutne.
Panowie, zapamiętajcie, a może i nawet zapiszcie na bransolecie od zegarka: „Myśl i czuj tak jak Ona”. Racjonalność trzeba w takich momentach odłożyć na później.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.