- W empik go
Rozmowy z Piłsudskim - ebook
Rozmowy z Piłsudskim - ebook
Władysław Baranowski nie był człowiekiem z najbliższego otoczenia Marszałka. Piłsudski nie informował go o szczegółach swoich planów politycznych, a ich rozmowy dotyczyły na ogół wąskich zagadnień dyplomacji polskiej, do których Baranowski był wyznaczany.
Mimo to, ich konwersacje miały bardzo ciekawy przebieg, a relacje pozostawione przez Władysława Baranowskiego stanowią wspaniałe źródło dla wszystkich osób zainteresowanych polityką Józefa Piłsudskiego. Autor notował nie tylko słowa wypowiadane przez Marszałka, ale także opisywał klimat rozmów oraz nastrój i zmiany w wyglądzie swojego rozmówcy.
Niebywałą zaletą poniższej publikacji jest fakt, że rozmowy prowadzone były na przestrzeni 14 lat, dzięki czemu możemy poznać zarówno Piłsudskiego jako stronnika Niemiec, Naczelnika świeżo odrodzonego państwa, i wreszcie łagodnego dyktatora, próbującego zabezpieczyć swój kraj przed wrogami zewnętrznymi.
Spis treści
Od Wydawcy
Przedmowa autora
1916
- Rozmowa w Hotelu Brühlowskim (koniec grudnia 1916 roku)
- Rozmowy różne w mieszkaniu przy ulicy Służewskiej (styczeń—luty 1917 roku)
- Na Służewskiej (początek lutego 1917 roku)
- Rozmowa w mieszkaniu przy ul. Służewskiej (3 marca 1917 roku)
1918
- Rozmowa w Belwederze (26 grudnia 1918 roku)
- Rozmowa w Belwederze przed zamachem stanu (29 grudnia 1918 roku)
1919
- Rozmowa w Belwederze przed nominacją gabinetu Paderewskiego (13—14 stycznia 1919 roku)
- Rozmowa w Belwederze (1 lutego 1919 roku)
- Rozmowa w Belwederze (7 lutego 1919 roku)
1920
- Rozmowa w Belwederze (koniec sierpnia lub początek września 1920 roku)
1921
- Rozmowa w Belwederze (połowie stycznia 1921 roku)
- Rozmowa w Paryżu w Hotelu Crillon (3—6 lutego 1921 roku)
1922
- Rozmowa w pociągu po wizycie Naczelnika Państwa w Sinaia (16 września 1922 roku w Ploesti)
1923
- Rozmowa w Sulejówku (wrzesień 1923 roku)
1925
- Rozmowa w Sulejówku (kwiecień 1925 roku)
1926
- Rozmowa w Inspektoracie Generalnym (koniec czerwca 1926 roku)
- Rozmowa w Druskienikach (26 sierpnia 1926 roku)
1930
- Rozmowa w Sulejówku (Zielone Świątki 1930 roku)
Przypisy
Kategoria: | Rozmowy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63720-57-5 |
Rozmiar pliku: | 589 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Władysław Baranowski nie był człowiekiem z najbliższego otoczenia Marszałka. Piłsudski nie informował go o szczegółach swoich planów politycznych, a ich rozmowy dotyczyły na ogół wąskich zagadnień dyplomacji polskiej, do których Baranowski był wyznaczany. Mimo to, ich konwersacje miały bardzo ciekawy przebieg, a relacje pozostawione przez Władysława Baranowskiego stanowią wspaniałe źródło dla wszystkich osób zainteresowanych polityką Józefa Piłsudskiego. Autor notował nie tylko słowa wypowiadane przez Marszałka, ale także opisywał klimat rozmów oraz nastrój i zmiany w wyglądzie swojego rozmówcy. Niebywałą zaletą poniższej publikacji jest fakt, że rozmowy prowadzone były na przestrzeni 14 lat, dzięki czemu możemy poznać zarówno Piłsudskiego jako stronnika Niemiec, Naczelnika świeżo odrodzonego państwa, i wreszcie łagodnego dyktatora, próbującego zabezpieczyć swój kraj przed wrogami zewnętrznymi.
Autor Rozmów z Piłsudskim urodził się w 1885 r. we Lwowie. Jego rodzicami byli Mieczysław Tytus – znany lwowski działacz oświatowy, oraz Giovanna Zaretin – Włoszka pochodząca z Wenecji.
Władysław, od najmłodszych lat przygotowywany był do kariery muzycznej. W konserwatorium we Lwowie uczył się gry na skrzypcach, a potem wyjechał do Paryża, gdzie przez krótki okres czasu grał w operze. Do Polski powrócił w 1907 r. i w Krakowie ukończył z wyróżnieniem konserwatorium muzyczne, po którym przez kilka lat grał w krakowskiej orkiestrze symfonicznej, a następnie orkiestrze operowej Teatru Miejskiego we Lwowie.
Kariera muzyczna, do której nakłaniany był przez rodziców, nie spełniła jednak jego oczekiwań. W roku 1910 rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim i to właśnie wtedy zainteresował się dziennikarstwem. Prawdopodobnie także podczas studiów poznał Zofię Nałkowską, z którą potem łączył go płomienny romans.
Po wybuchu I Wojny Światowej wstąpił do Legionów Polskich. Po krótkim czasie walk frontowych został ranny, a po pobycie w szpitalu został przeniesiony do Departamentu Wojskowego Naczelnego Komitetu Narodowego. Dowództwo, korzystając z jego włoskich korzeni, skierowało go Mediolanu, gdzie objął kierownictwo polskiej agencji prasowej oraz redakcję pisma „Ecca della stampa polacca”.
We wrześniu 1915 r. przeniósł się do Szwajcarii, gdzie kierował filią Biura Prasowego NKN w Bernie, a następnie zorganizował tamże polską agencję prasową, która ostatecznie weszła w skład Misji Berneńskiej NKN.
Po ogłoszeniu aktu 5 listopada 1916 r., postanowił powrócić do Polski. W grudniu przybył do Warszawy i oddał się do dyspozycji Józefa Piłsudskiego. Ten uczynił go swoim emisariuszem i wysyłał na akcje dyplomatyczne, które zostały opisane w niniejszej publikacji. Przebywał w Bernie, Rzymie, Paryżu, Moskwie, Sofii. W 1930 r. otrzymał zaś nominację na posła w Teheranie, której ostatecznie nie przyjął, gdyż uważał ją za wygnanie. Krótko po tym wydarzeniu odszedł ze służby dyplomatycznej i związał się blisko z Zofią Nałkowską (z relacji Nałkowskiej wynika, że zaczęli się spotykać już znacznie wcześniej), która zaczęła go wprowadzać na warszawskie salony. Cała Warszawa mówiła nawet o planowanym przez nich ślubie, do którego ostatecznie nie doszło, a sama znajomość rozpadła się w połowie lat 30-tych.
Władysław Baranowski był także ściśle związany z wolnomularstwem, co wykorzystał Marszałek podczas swojej wizyty w Paryżu, kiedy to Polska Loża Narodowa wystosowała pismo do Wielkiego Wschodu Francji z prośbą o poparcie poczynań Józefa Piłsudskiego.
W wrześniu 1939 r. Baranowski wyjechał do Paryża, zabierając ze sobą archiwum Wielkiej Narodowej Loży Polski. Tego samego roku zmarł, prawdopodobnie w wyniku samobójstwa.Przedmowa autora
Rozmów z Piłsudskim miałem wiele, lecz nie rejestrowałem ich w ten sam sposób jak generał Składkowski. Niektóre streszczałem w zapiskach w czasie rozmowy lub po rozmowie jeśli były instrukcyjne, inne — w kilku zdaniach. Wielu rozmów nie notowałem wcale, lecz zachowałem dobrze w pamięci dzięki tej sugestywnej i ekspresyjnej sile, jaką miał Piłsudski gdy rozmawiał, lub myślał głośno przy rozmówcy. Dziś, po latach, widzę Go jeszcze jak przed sobą, chodzącego tam i z powrotem po pokoju, gestykulującego w właściwy Mu sposób, akcentującego i powtarzającego kilkakrotnie te same myśli i słowa jakby dla utwierdzenia siebie i słuchającego w tym co mówił. Pamiętam dosłownie krótkie lapidarne powiedzenia, charakterystyczne wyrażenia i wykrzykniki.
Pamięć dopisuje mi mniej, gdy chodzi o dłuższe rozumowania długimi okresami, popierane licznymi niemal numerowanymi argumentami. Treść jednak została mi w umyśle tak, że streszczam je nieźle, a w każdym razie lojalnie i uczciwie.
Rozmowy moje wypadały w momentach ważkich niekiedy i decydujących w naszym życiu politycznym. Składały się na to moje częstsze czy rzadsze przyjazdy do kraju właśnie w takich momentach dla poinformowania się o sytuacji lub dla zdania Komendantowi sprawozdania z pracy, którą prowadziłem, czy to z Jego zlecenia, czy służbowo będąc w służbie dyplomatycznej. Bawiąc krócej lub dłużej w kraju starałem informować się u najważniejszego źródła jakim był Komendant, którego kilka zdań starczyło niekiedy na czas długi jako orientacja i dyrektywa. Ponadto obracając się na miejscu w najrozmaitszych sferach krajowych i cudzoziemskich mogłem niejednokrotnie przynieść informacje czy relacje dość interesujące i temu też przypisuję łatwość z jaką, zwłaszcza w latach 1916 do 1928, Komendant przyjmował mnie u siebie.
Po r. 1928, przyjeżdżałem rzadziej do kraju i liczyłem się o wiele więcej z formalistyką, jaka była przestrzegana przez otoczenie na przyjęciach u Marszałka. Rozmów więc tych było stosunkowo mało, zdawałem sobie przy tym sprawę, że Komendant mniej niż dawniej był dysponowany do zetknięć z ludźmi nie bezpośrednio z Nim pracującymi i których nie potrzebował nagle w ściśle określonych sprawach. Lecz i wówczas, jeśli było coś ważnego, mogłem dostać się do Komendanta prywatnie w Sulejówku lub w Druskienikach.
Ostatni raz rozmawiałem z Komendantem w Sulejówku dłużej na Zielone Świątki 1930 r.; widziałem Go zaś ostatni raz w Belwederze na przyjęciu u p. Marszałkowej w 1932 r. zamieniwszy tylko kilka słów konwencjonalnych.
Rozmowy niżej podane obejmują następujące okresy:
Od grudnia 1916 — marca 1917 (tworzenie się Rady Stanu itp.), w którym to czasie wystąpiłem z Misji Berneńskiej N. K. N. by oddać się całkowicie do rozporządzenia Komendanta.
Od grudnia 1918—marca 1919, gdy skończyłem zagraniczną misję powierzoną mi przez Komendanta i zostałem w styczniu desygnowany do Delegacji Naczelnika Państwa w Komitecie Paryskim.
Od czerwca 1919 — lipca 1920 służbowo, jako radca Poselstwa w Rzymie.
Od lipca 1920 — maja 1921 jako szef Biura Propagandy Zagranicznej, przy Prezydium Rady Ministrów.
W podróży do Rumunii 16 września 1922— jako poseł Rzplitej w Konstantynopolu.
Od maja 1923 — maja 1925 w charakterze prywatnym.
W czerwcu i w lipcu 1926 r., jako poseł w Sofii.
W czerwcu 1927 r. i w kwietniu 193° r. jako poseł w Sofii.
Poza rozmowami osobistymi, twarzą w twarz, asystowałem przy interwiewach dziennikarzy, których przedstawiałem Komendantowi, spełniając równocześnie funkcje tłumacza, dalej na kilku zebraniach w ścisłym gronie. Wprowadzałem także do Komendanta kilka wybitniejszych osobistości polskich (jak np. b. marsz. Rataja) oraz delegatów lub dyplomatów zagranicznych.
Najczęstsze rozmowy odbywałem z Komendantem przy ul. Służewskiej w latach 1916 —17 i w latach 1919 i w 1920 w Belwederze, wreszcie w latach 1923 —1925 w Sulejówku.
W relacjach z poszczególnych rozmów szkicuję w krótkich słowach atmosferę i okoliczności w jakich miały one miejsce, jak również dyspozycje Komendanta. Pomimo niezwykle silnej woli ulegał i On zarówno nastrojom chwili, jak i tych wydarzeń, których ciężar przez tyle lat spadał ostatecznie zawsze na Jego barki. Stan fizyczny, zdrowie, które niestety stale lekceważył, przeważały momentami nad wolą i wówczas widziało się na twarzy znużenie, głos stawał się słabszy, a tempo mowy powolniejsze. Wszystkie niedomagania Komendanta, jak zwykle mówił, pochodzić miały z przeziębienia, lecz patrząc w Jego oczy niekiedy nieruchomiejące i gasnące, na twarz pożółkłą i sposępniałą, należało się domyślać, poza tą zwykłą niedyspozycją i znużeniem moralnym, przyczyn głębszych i niepokojących. Jakieś zło niewidzialne, uporczywe, tępe, zdawało się walczyć z tym organizmem. Przebijało się ono zwłaszcza w ostatnich latach często, lecz prawie niedostrzegalnie, w wyrazie zaniepokojonym i bolesnym.
Zazwyczaj jednak Człowiek panował nad naturą, a energia, żywość i wewnętrzna praca myślowa ponosiły Piłsudskiego w rozmowie, jeśli temat Go zajmował, nadając Jego wypowiedzeniu, „monologom“ niejako, tę, właściwą Jemu tylko, fascynującą siłę przekonywania. Słuchacz uczestniczył „na żywo“ jakby w narodzinach myśli, jej rozwoju i w walkach, aż do zwycięskiej chwili decyzji, lub do chwili odrzucenia jej pod znak zapytania na przyszłe i ponowne rozważania.
Decyzje pozytywne, zarówno jak i negatywne, były rezultatem głębokiego przemyślenia wszystkich okoliczności, przetrawienia pro i contra w najdrobniejszych szczegółach, zwalczenia łatwych rozwiązań zbyt symplistycznych, a więc niebezpiecznych. Piłsudski wybierał decyzje trudniejsze, świadomy licznych przeszkód, widział w nich jednak gwarancję trwalszych rezultatów. Potrafił być także i oportunistą, gdy przeszkód przeskoczyć nie było można. Proces myślenia, acz żywy i barwny, odbywał się powoli jakby i uciążliwie i to, co zdawało się rozmówcy łatwe do syntetycznego uchwycenia na podstawie istniejących i znanych faktów, u Piłsudskiego przepracowywało się analitycznie, indukcyjnie i długo. Synteza była łatwa i przypuszczalnie dawała rezultaty szybsze, analiza Piłsudskiego była uciążliwa, lecz przynosiła jednak wnioski-decyzje nieomylne, po których bodaj już nigdy nie następowała zmiana opinii.
W rozmaitych okresach zdarzało mi się bywać u Komendanta w krótkich odstępach czasu i wtedy właśnie natykałem się na podejmowanie przez Niego z pracowitą uporczywością tych samych zagadnień, z którymi porał się, zdobywając dla nich myślowo, krok za krokiem, czy nowe ujęcie, czy utwierdzenie w zdobytym już postanowieniu. To wypracowywanie decyzji, to urabianie jej przez powracanie kilkakrotne do jej umotywowania i powtarzanie argumentów, często w tych samych zwrotach i słowach, uderza już i w pismach Piłsudskiego, a było stałą i charakterystyczną cechą w dyskusjach, które prowadził.
Zresztą czy w ogóle rozmowy z Komendantem polegały w istocie rzeczy na dyskusji? Jakaż de facto była rola Jego rozmówcy, jeśli nie zjawiał się w roli podkomendnego, anonsującego takie czy inne spełnienie rozkazów, gońca przynoszącego wiadomości i odbierającego polecenia, petenta wreszcie zgłaszającego się w określonych celach? Powiedziałem juz powyżej, że sposób dyskutowania Piłsudskiego zbliżał się najbardziej do głośnego myślenia, a nawet do monologowania, które przychodzący prowokował wysuniętą kwestią, relacją czy zapytaniem. W momentach ożywienia się Piłsudskiego i wejścia w sedno zagadnienia, rozmówca milknął, niemal przepadał, lub stawał się w stosunku do Komendanta jakby jedną z tych masek z „Wyzwolenia“ Wyspiańskiego, otaczających niewidzialnie Konrada.
Przekonywanie Piłsudskiego w rzeczach wielkiej wagi było, mam wrażenie, w ogóle bezcelowe; skłanianie Go do przyjęcia wiadomości jednostronnych bezkrytycznie, bardzo trudne, chyba że posługiwano się fałszem; koncesje czynił Piłsudski wtedy tylko, gdy sprawa faktycznie Go nie interesowała, to znaczy, gdy nie przywiązywał do niej większej wagi, lub w sprawach personalnych, które przez czas dłuższy stawiał na drugim planie, jeśli nie tyczyły wojska. Tam zaś, gdzie osoba Jego wchodziła w grę decydującą i gdy chodziło o problematy pierwszorzędne, rozstrzygnięcie było zawsze niezależnym postanowieniem Piłsudskiego. Wnioskuję o tym na podstawie tych licznych rozmów, które miałem z Piłsudskim w rozmaitych okresach Jego działalności do roku 1928 przynajmniej. I to nie tylko na podstawie faktów obserwowanych bezpośrednio i o których mogłem z Piłsudskim mówić osobiście, ale i na podstawie spraw, które Mu przedstawiałem do decyzji.
Rozmowy z Piłsudskim nie miały nigdy charakteru konwencjonalnego. Nie było na to ani miejsca, ani czasu; lecz nawet i wtedy, gdy miały one charakter oficjalny (jak na przykład z cudzoziemcami) Piłsudski po kilku zdaniach, zręcznym zwrotem lub frapującym powiedzeniem, przerzucał je na temat interesujący lub przechodził „in medias res“ sprawy czy zagadnienia które miano poruszyć. Zazwyczaj ułatwiało to niezmiernie dyskusję w sprawach delikatnych i zawiłych, oczywiście z partnerami na poziomie; czasem utrudniało, gdy rozmówca nieoswojony i nieprzygotowany do tego sposobu prowadzenia rozmowy, nie umiał podążyć za Piłsudskim bez wstępów formalistycznych.
Można było nie widzieć Piłsudskiego przez lat kilka i oddalić się na długo od Jego atmosfery, lecz przy ponownym spotkaniu od pierwszego momentu wchodziło się w tok Jego zainteresowań tak, jakby rozmowę przerwano dnia poprzedniego.
Konwersacje z Piłsudskim nie miały nigdy niemal nastawienia osobistego i nie dotykały, z punktu widzenia towarzyskiego, zwyczajnych wypadków dnia bieżącego, dla których nie miał On żadnego zainteresowania. Nie mówiło się również nigdy o tych, czy innych osobistościach, bliskich czy wrogich, nawet najwybitniejszych a odgrywających w danej chwili rolę — w jakiejkolwiek innej formie niż rzeczowej tzn. na temat powierzonych im zadań i wykonywanych przez nie czynności.
W ocenie ludzi, ich zalet, a przede wszystkim ich wad był Piłsudski niezmiernie wstrzemięźliwy. Była w tym ostrożność w sądzeniu o ludziach na podstawie małej osobistej znajomości lub zdań ludzi drugich, nawet Jemu bliskich.
Dyskrecja Piłsudskiego była przyzwyczajeniem prawdziwego dżentelmena, jak i niezwyczajnym u nas poszanowaniem indywidualności i prywatnej wolności człowieka. Gdy w tych czy innych okolicznościach Piłsudski zmuszony był mówić o osobach trzecich, to temat taki wyczerpany był w dwóch, trzech zdaniach; zwłaszcza o ludziach wrogich Komendantowi lub tych, do których odnosił się niechętnie, pomimo że byli jego zwolennikami. Wówczas rozmowa urywała się; Piłsudski marszczył czoło, srożył brwi, oczy nabierały zawziętości, urazy czy pogardy. Widoczne było, że temat jest Mu przykry. Należało więc jak najszybciej przejść do spraw innych.
Poczucie komizmu i skłonność do żartobliwości u Komendanta w stosunku do ludzi zatrzymywały się zawsze na tej granicy, na której kończy się rola dobrze pojętej karykatury.
Dyskrecja była jedną z samo przez się rozumiejących się zasad w rozmowach z Piłsudskim. O jej naruszeniu nie mogło być mowy. Tajemnice państwowe, których Piłsudski był przez lat tyle pierwszym kanclerzem i wtedy również, gdy stał z dala od władzy, strzeżone były przez Niego niezłomnie. Wtedy nawet, gdy rozważał nad najważniejszymi sprawami państwa, odsłaniając ich trudności lub podejmując w tej mierze decyzje, istotnej formy decyzji i jej szczegółów nie ujawniał
Będąc na przykład w Paryżu, w czasie wizyty oficjalnej Piłsudskiego, często blisko Niego w chwilach wolnych od oficjalnych przyjęć, nie dowiedziałem się ani słowa o przebiegu rokowań na temat traktatu wojskowego, pomimo, że dzielił się ze mną wrażeniami z rozmów ze wszystkimi oficjalnymi Francuzami. To samo było, gdy podejmował decyzje ważnych zmian wewnętrznych w sprawach krajowych. Zamiary Jego ostateczne znać mogły chyba dwie lub trzy osoby najbardziej zaufane. Nawet w sprawie zamierzonego powołania Paderewskiego na prezesa ministrów (o czym słyszałem na kilka dni przed faktem i o czym mówiono już na mieście), na postawione przeze mnie pytanie Piłsudskiemu nie otrzymałem odpowiedzi na 48 godzin przed formalną nominacją. A nie była to przecież tajemnica stanu. Był to jednak ze strony Piłsudskiego respekt dla samej zasady poufnych pertraktacji oraz lojalność w stosunku do kontrahentów aż do ukończenia rokowań.
Chciałbym wreszcie, reasumując me wrażenia ze spotkań z Marszałkiem i to na przestrzeni lat kilkunastu, zrewidować niejako to co w wyobrażeniach szerokiego ogółu utarło się gdy się mówi lub myśli o Jego sposobie bycia i formach zewnętrznego wypowiadania. Szkicowy jego portret nie tylko dla ludzi Mu obcych, lecz i dla ideowo bliżej niego stojących, utrwala Piłsudskiego w liniach zbyt twardych i ostrych, zwłaszcza gdy ma się na myśli Jego sposób reagowania na wypadki polityczne, na ludzi, na przyjęte zwyczaje i na tzw. „rzeczywistość polską“.
Istotnie reakje Piłsudskiego w niektórych wypadkach przybierały wyraz i formy nie tylko bolesne, lecz nawet tragiczne. Były one wynikiem ścierających się uczuć, pragnień i zamierzeń w walce nie tylko z polskim społeczeństwem, ale i ze sobą samym; w walce o pogodzenie - jak to pięknie i trafnie określił Kazimierz Świtalski - dwóch miłości: jednej do wolności, a drugiej do mocy. W tym paradoksalnym na pozór, a uporczywym i namiętnym dążeniu, przy ogromie codziennych nadludzkich wysiłków wyszukiwania właściwych form dla utrwalenia państwowości polskiej, twardniała wrażliwość Piłsudskiego na rzeczy w Jego rozumieniu w danej chwili nieistotne. Nieistotną też stała się dlań, sprzeciwiająca się temu kategorycznemu imperatywowi szersza opinia publiczna.
Znajdował Piłsudski dla niej gesty i słowa potępienia coraz twardsze i niepochlebniejsze. I występował wtedy jako odnowiciel Polski i Wódz Zwycięski.
Jako myśliciel, polityk, statysta i pisarz, zachowywał jednak całą równowagę i umiar w stosunku do życia, gdy rozmyślał nad ciążącymi nad Polską zagadnieniami, gdy przygotowywał plan działania i fakty dokonane i gdy zbierał z otrzymanych relacji argumenty pro lub contra do swych zamierzeń. W zetknięciu zaś prywatnym z ludźmi pozostawał wielką postacią promieniejącą swoim geniuszem, lecz ujmującą zawsze uprzejmym gestem i naturalną prostotą.
Tylko w kilku rozmowach ze mną, rozgoryczenie Piłsudskiego do społeczeństwa czy ludzi wyraziło się w słownictwie jaskrawym i obelżywym, a w jednym wypadku tylko ,,naruszyło'' niejako przyjęte zwyczaje towarzyskie (rozmowa z ministrem Jodko i ze mną w styczniu 1919 r.). W innych spotkaniach naturalna uprzejmość, delikatność i kurtuazja Komendanta nie pozostawiała nie tylko nic do życzenia, ale przeciwnie uderzała w Jego zachowaniu. Nie zapomnę nigdy mej wizyty w Druskienikach z końcem lata 1928 r. Marszałek przywitał mnie na werandzie swej willi i nie mając poza swoim fotelem innego poszedł sam mimo mych protestów szukać drugiego. Nie znajdując go w mieszkaniu zszedł w głąb ogrodu i stamtąd, acz znużony, ciągnął wielki fotel ogrodowy. Zawstydzony prosiłem o oddanie mi go do rąk, czego żadną miarą Marszałek uczynić nie chciał i dopiero na werandzie pozwolił go sobie odebrać. Fakt ten cytuję oczywiście tylko dlatego, by podkreślić jak bardzo Piłsudski był przywykły do naturalnej uprzejmości towarzyskiej, którą, jak w moim wypadku, mógł śmiało zbagatelizować. Może też on posłużyć za przykład wielu dygnitarzom, że „grzeczność królewska“ nie tylko nie jest obcą prawdziwej wielkości, ale jest jej cechą.
Jestem przekonany, że niejednokrotne ostre formy wystąpień Piłsudskiego w omawianiu spraw polskich, czy w publicznym określaniu pewnych ludzi były swego rodzaju świadomym i narzucanym sobie samemu przymusem przełamywania pewnych więzów konwencjonalnych dla tym silniejszego podkreślania tych wystąpień i krytyki zwalczanych przeciwności.
Nieustająca troska o państwo i Polskę, przerastająca normalne siły ludzkie, osłabiała odporność na sprzeciwy, a tocząca organizm choroba wzmagała pobudliwość, podrażniała nerwy i tak ustawicznie napięte. Lecz jeszcze i w ostatnim mym spotkaniu z Piłsudskim w Sulejówku w roku 1930 znalazłem Marszałka, choć osłabionego, lecz, wbrew mym przypuszczeniom, pełnego sił myślowych i rozstrząsającego z właściwą Mu jasnością i logiką poruszone zagadnienia.
Nie wyczuwałem już jednak dawnego ognia w powiadanych zdaniach, ani nie dosrzegłem go w błyskach oczu. Zabrakło też uśmiechu, który tyle razy, nawet w chwilach najbardziej ciężkich, jawił się nieoczekiwanie na Jego ustach zdradzając wyrastające, gdzieś na dnie myśli, żartobliwe skojarzenia w ujęciu sytuacji skomplikowanej a paradoksalnej tak często w życiu Polski.
Niektóre tylko moje rozmowy z Piłsudskim — jak już powiedziano powyżej — zawarte są w niniejszej publikacji, a nie wszystkie opinie Jego i tematy poruszone w tych ogłoszonych rozmowach znajdą tu miejsce. I to nie dlatego, by zawierać miały jakieś niezwykłe i nieoczekiwane rewelacje, lecz dlatego przede wszystkim, że pewne zasadnicze zagadnienia oświetlone we fragmentach z rozmów, oderwane od całokształtu spraw państwowych i narodowych, czy też od tła na którym się rozwijały, mogą, schwycone w urywkach, tłumaczone być dowolnie czy opacznie, przez niedomówienia, lub brak szczegółowych wyjaśnień. Nie jest zresztą zadaniem i celem ogłaszanych „Rozmów" przedstawienie politycznych poglądów Piłsudskiego na wszystkie sprawy państwa polskiego pomimo, że piszący te słowa miał możność w spotkaniach swych, i to nie epizodycznych, z Marszałkiem poznać.
Poglądy Piłsudskiego na przyszły stosunek Polski do Rosji czy Niemiec, na sprawy Gdańska, na linię polityczną w odniesieniu do państw zachodnich i na nasze sojusze—w ogólnych tylko zarysach powszechnie znane, ujawnione w charakterystycznych fragmentach z rozmów lub w drobnych szczegółach, nie zawsze wpłynęłyby na ich zupełne wyświetlenie, bez przedstawienia całości poszczególnych zagadnień. Z tej też przyczyny czytelnik znajdzie w „Rozmowach" raczej pełne opinie Piłsudskiego w sprawach drugorzędnych, lub ujęcie tych tylko spraw najważniejszych z polityki zagranicznej, które rozwiązane zostały przez Niego definitywnie.
Polityka zagraniczna każdego państwa a więc i Polski, mająca zabezpieczyć całość jego i ambicje środkami pokojowymi, idąc nawet według zasadniczych wytycznych kierunkowych, ustalonych czy przez tradycję, czy przez instynkt samozachowawczy narodu, narażona jest stale przez sytuacje koniunkturalne na próby i niebezpieczeństwa. Aby wyjść zwycięsko z perturbacji aktualnych musi mieć na widoku nie tylko teraźniejszość, ale przede wszystkim i daleką przyszłość, a więc nie może podlegać w taktyce i w szczegółach postępowania , niezmiennym metodom. Z tego względu stosować należy niezwykłą ostrożność, tak w powoływaniu się na jakieś kanony działania, jak i w odwoływaniu do autorytetów nieomylnych, o ile takie w ogóle w tej dziedzinie istnieć mogą.
Świadomość tego nakłada na piszącego te słowa, a długoletniego dyplomatę, specjalną odpowiedzialność przy relacjonowaniu poglądów Piłsudskiego w odniesieniu do zagadnień polskiej polityki zagranicznej.
W sprawach natomiast wewnętrznych, rola i działalność Piłsudskiego jest w faktach widocznych dostatecznie znana i właśnie szczegóły i motywy pewnych Jego postanowień mogą zarówno interesować, jak i rzucić nowe światło, ułatwiające ich zrozumienie.
Dlatego w tym względzie podaję prawie wszystko, co zapisać czy zapamiętać zdołałem.
Nie byłem w ścisłym tego słowa znaczeniu podkomendnym Piłsudskiego i nie stawałem wyprężony „na baczność“ zgłaszając się na rozmowę.
Innym był w formie stosunek do Komendanta żołnierza z frontu, ślepo posłusznego Wodzowi, a innym zwykłego zwolennika Piłsudskiego z terenu życia publicznego. Dlatego nie potrafię wzruszyć czytelnika bezgranicznym samozaparciem się generała Składkowskiego, autora „Strzępów meldunku". Piłsudski niemal zawsze w stosunkach osobistych — jak trafnie zaznaczył to Artur Śliwiński „stał na gruncie towarzyskiej równości, co pozwalało obcującym z Nim osobom wypowiadać się z całkowitą swobodą“. Wytwarzała się więc przy częstszych spotkaniach swego rodzaju zażyłość, z której jednak nie można było wnioskować o istocie stosunku, Piłsudskiego do rozmówcy. Nie umiem przeto, pomimo wielu zetknięć z Marszałkiem, określić, jak faktycznie odnosił się On do mnie i nie mógłbym stosunku tego przeceniać.
Odnoszeniu się Piłsudskiego do poszczególnych ludzi i do otoczenia poświęcić by można interesujące studium psychologiczne. Nie zdaje mi się by strona uczuciowa odgrywała tu większą rolę. Tak jak nie miał faktycznych doradców — co ujął świetnie w znanej powszechnie karykaturze Czermański¹ — nie miał w pracy swej ulubieńców ani „faworytów". Miał natomiast sporo ludzi, którym wierzył, że wykonywać będą Jego rozkazy ślepo. Tych przenosił w ostatnich latach Swego życia nad innych. Zazwyczaj brał i używał ludzi tych czy innych, często i przypadkowych, sądząc, że właśnie oni w ten czy inny sposób, w takich czy innych okolicznościach, mogli być Polsce w Jego rozumieniu przydatni. Zostawiał ich i o nich zapominał w ogóle, nie znajdując ich w danej chwili pod ręką.
Dla wielu z tysięcy Mu oddanych na śmierć i życie miał uśmiech życzliwości czy żywszej i trwalszej sympatii, dla kilku tylko, towarzyszy lat długich —uczucia przyjaźni. Dla tych przede wszystkim — jak przypuszczam — którym pozostawił najwiekszą pracę Swego życia „Rok 1920“ z dłuższą dedykacją. Otrzymałem ją w czasie jednej z mych wizyt w Sulejówku od Komendanta z krótkim napisem: „P. Baranowskiemu ofiaruje — Józef Piłsudski".
Oddając do wiadomości publicznej załączone relacje z niektórych rozmów z Józefem Piłsudskim soełniam i obowiązek służbowy wobec historii. Uważam, jak może i wielu, że dla stworzenia historycznej monografii o wielkiej i przodującej postaci naszych dziejów — współczesność dostarczyć winna jak najwięcej materiału bezpośredniego, który posłuży wraz z najważniejszymi dla oceny czynami i dziełem ostatecznym wielkiego człowieka do wykucia wiernego posągu Pierwszego Marszałka Odrodzonej Polski powołanymi rękoma przyszłego historyka. Historyk ten, jeśli będzie nawet srogim krytykiem Polski współczesnej, nie odejmie legendzie o Piłsudskim tych wartości wiecznych, które z każdej legendy przechodzą z pokolenia na pokolenie i świadczą o stronie emocjonalnej narodu skupiającego około postaci czołowej „swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty“.
Również i z padających pod nogi kamieni nienawiści czy niezrozumienia dla przeszkodzenia Mu w drodze do spełnienia w Jego zrozumieniu misji dziejowej, do której czuł się tak powołany — historia potrafi wznieść Mu na tyle wyższy cokół posągu, na ile narosło w górę szańców przeszkody.
Rozmowy załączone są niezawodnie bladym tylko echem wewnętrznego procesu myślowego Piłsudskiego, odbywającego się w różnych fazach walki Polaków o odzyskanie niepodległości i usiłowań przywrócenia Polsce życia państwowego, których Piłsudski był prekursorem i realizatorem. Idą one jednak wiernie śladem Jego myśli, choć w pewnej mierze „łamią się w słowach“, jak i w pamięci słuchacza.
Przejęcie, z jakim Piłsudski traktował każdy temat, wysoka waga zagadnień poruszanych w chwilach doniosłych, jakie przeżywaliśmy, oraz poczucie najwyższej odpowiedzialności z jaką podejmował je Komendant w związku z nastąpić mającą decyzją, od której nierzadko zależały losy narodu, nadawała każdej z tych rozmów charakter emocjonalny i uroczysty wprowadzając słuchacza w ten nastrój, jakiemu ulegało się w młodości czytając poezje Mickiewicza i Słowackiego, lub utwory Żeromskiego.
Warszawa — sierpień 1938.1916
Rozmowa w Hotelu Brühlowskim (koniec grudnia 1916 roku)
Po ogłoszeniu aktu z 5 listopada 1916 przez państwa centralne, postanowiłem, po dwuletniej działalności zagranicznej, pojechać do kraju dla bliższego zorientowania się w sytuacji, a przede wszystkim dla oddania się do dyspozycji Piłsudskiemu, którego uważałem za jedynego wodza ruchu niepodległościowego.
Działając jako pierwszy emisariusz niepodległościowy za granicą na terenie włoskim, a następnie w Szwajcarii, jako legionista pracowałem formalnie z ramienia Departamentu Wojskowego NKN. W pierwszym roku mej akcji 1914/15 we Włoszech, akcji czysto niepodległościowej i niezależnej, choć akceptowanej w zupełności przez Departament Wojskowy i częściowo przez niego subwencjonowanej, zetknąłem się bliżej z ludźmi Komendanta, jak z Aleksandrem Dębskim z Ameryki² i dr. Michałem Sokolnickim, sekretarzem generalnym NKN, i odtąd kontakt mój z odłamem Piłsudskiego w tej organizacji był ścisły i stały. Toteż po rozejściu się Komendanta z NKN nie uważałem za możliwe z punktu widzenia ideowego pracować w Biurze Prasowym czy Misji NKN w Bernie³, do której po ukończeniu mej działalności we Włoszech i prowadzeniu agencji prasowej w Genewie zostałem przez NKN przydzielony w charakterze jednego z kierowników.
Pierwszy raz de facto na dłuższej rozmowie zetknąłem się z Komendantem zaraz po przyjeździe mym do Warszawy, zaproszony przez Niego do hotelu Brühlowskiego z końcem grudnia 1916 r. Wprowadzał mnie do Piłsudskiego ówczesny Jego adiutant Wieniawa-Długoszowski.
Pierwsze spotkania są zazwyczaj decydujące i ustalają między ludźmi od razu niemal cały ich kształt na przyszłość, zarówno w negatywnym jak i pozytywnym stopniu. Urok i wpływ Komendanta, którego oddziaływanie na ludzi obserwować mogłem później na drugich, czy to swoich, czy obcych, wprowadzając ich do niego, był tak nieodparty i przykuwający, że nawet wówczas, gdy opinie rozmówców były odmienne, a temperamenty wręcz różne, sugestia osobista Piłsudskiego różnice te jakby niwelowała, tak, że każdy niemal słuchając Go, a następnie opuszczając, musiał stanowisku Jego przyznać rację, choćby nawet zachowywał pogląd swój odmienny dla siebie. Oczywiście tym snadniej sugestii tej ulegali ludzie, dla których atmosfera i poglądy Piłsudskiego nie były obce, a rozumowanie i argumentacja Jego nie wymagały koncesji myślowych i przekonaniowych. Toteż po kilku już zdaniach Komendanta znalazłem się w zupełności w Jego „klimacie".
Piłsudskiego zastałem pełnego energii i ożywienia, w trakcie widocznego rozstrzygania spraw aktualnych narzuconych Mu przez wypadki zaraz po przyjeździe z Krakowa do Warszawy, gdzie objąć miał, jak przewidywano, Departament Spraw Wojskowych w tworzącej się Tymczasowej Radzie Stanu⁴. Czekała Go dalsza praca legionowa — Wodza, inspiratora i organizatora w odmiennych tylko warunkach. Przyjechał do stolicy z całym ciężarem przytłaczających Go myśli, gotów jednak i zdecydowany do nowych zmagań i do ostatecznej rozgrywki.
W całym zachowaniu Komendanta dnia tego odczuwało się silną wolę decyzji, pełną aktywność tak w słowach, jak i w ruchach i gestach. W wartkich i wyrazistych okresach wypowiadał swe projekty i wątpliwości tak, jakby od słuchacza oczekiwał sprzeciwu, czy nowych argumentów i wiadomości mogących przeciwstawić się Jego decyzjom. Wysłuchawszy mych relacji z zagranicy, zapytań o sytuację, Komendant przeszedł jakby z powrotem do głośnych rozważań, prowadzonych w przerwanej Mu, zdawałoby się, samotności.
„Słusznie sądzicie, że z Austrią skończone. Bardziej jeszcze skończone z Panami z NKN. Tej licytacji in minus prowadzonej stale poza mymi plecami i przeciw mnie, tej gotowości ciągłego sprzedawania taniej tego, czego dać moralnie nie możemy bez zapytania się o wolę i zdanie narodu, zastraszonego grozą stanu wojennego, tego więcej nie przeniosę. To zdobywanie u obcych zasługi wartością i skurczaniem sprawy polskiej, to się już nie powtórzy, o ile osoba moja brana ma być w jakąkolwiek rachubę czy kombinację. Gadać będziemy teraz tylko w Warszawie i tylko na nowych podstawach i gadać z Niemcami. Tych mam jeszcze do wygrania, jeśli istotnie widzą swój interes w utworzeniu armii polskiej na froncie rosyjskim. Dziś ze strony niemieckiej musi iść nacisk na Austrię dla uregulowania prawno-politycznego stosunku Legionów i przekazania ich najprędszego jako podstawowych formacji naszego wojska. Koniecznym jest również uregulowanie sytuacji POW⁵, czekającej już tylko mego rozkazu dla poddania się władzy polskiej, którą mogłaby być w tej chwili i TRS. Pod tym tylko warunkiem i dla uregulowania tych dwu spraw najważniejszych gotów jestem wejść do Rady Stanu, po działalności której — czując mym węchem i obym się mylił — niestety, niewiele się spodziewam. Mamy tu bowiem znowu formację polityczną z punktu widzenia narodowego niekompletną, gdyż niestety usiłowania moje wciągnięcia Koła Międzypartyjnego⁶ do wspólnej akcji nie udały się, aczkolwiek znalazłem i tam wiele elementów zdrowo myślących jeśli chodzi o zagadnienia armii. Żyją one jednak pod terrorem większości i tego co piszą im ze Szwajcarii. Ta większość, podobnie jak nasi NKN-iści truchlejący, że «Wiedeń» się pogniewa, obawiają się z kolei, że Ententa nas opuści, gdy, broń Boże, pomyślimy o własnej, samodzielnej sile. Ta sama psychika specyficznie polska u jednych jak i drugich, nieufność we własne siły, niewiara we własne możliwości. I to zakorzenione w tej większości Polaków przekonanie, że bez podpórek, bez obcego patyczka, do którego przytknąć się można, nic u nas się nie utrzyma na własnych nogach".
I tu Komendant niejednokrotnie i w późniejszych rozmowach używający tego porównania, ilustrował je gestami rąk.
„Odsuniesz ten słaby patyczek — wszystko runie, przysuniesz z powrotem, ach jakżeż bezpiecznie przytknąć głowę, nie tylko głowę, ale całego siebie — nieprawdaż? Pasywizm niewolników — mówicie. Tak, niezawodnie, jeśli chodzi o inicjatywę czy decyzję, nawet o podkreślenie własnej godności. Ale ten pasywizm jakżeż skoro gotów przemienić się w aktywizm służalstwa, aktywizm taki gorliwy, tak zapobiegliwy, oddający się bez zastrzeżeń, już przygotowany do poświęceń dla pochwały, nagrody, albo zdobycia tytułu do zasługi lokajskiej wobec silniejszego, wobec większego. A przecież ta sama energia, ta energia do lokajstwa zużyta na własny rachunek, dla własnego tylko narodu, mogłaby nam dać siły i podstawy do jakiejś samodzielności. Zużywają ją ci panowie marnie i na marne na wysługiwanie się w Krakowie, Wiedniu, Petersburgu i tam, u was, na Zachodzie, w Paryżu, Londynie. A tu czas nagli! Któż wie jak długo potrwa wojna, jak długo i jakie będą dla nas koniunktury? Wyrwać z nich trzeba co można na naszą korzyść, na korzyść naszej siły, ale własnej, istotnej. Szedłem na kompromisy, jak długo tylko było można, jak długo oczekiwałem korzyści lub dopóki mogłem przerobić to, co wyrywałem na bene narodowe. Bo i korzyścią była możność przelewania krwi legionistów przy świadomości dla przykładu, że przelewa ją żołnierz polski dla swojej sprawy. Lecz przeświadczenie takie musi istnieć i trwać, to właśnie przeświadczenie i świadomość o przelewaniu krwi dla najwyższego celu. Trwać ono jednak w takich warunkach, w jakich znalazły się legiony, dłużej nie mogło. Raz jeszcze pójdę na drogę kompromisu, tym razem z Niemcami. Ale na układach jasnych i wyraźnych: wojsko i werbunek choćby jak najszerszy, ale wojsko i rząd polski, któremu żołnierz nasz będzie podległy. Z tym postulatem idę do Rady Stanu. I gdy to uzyskam wrócę do wojska, gdyż przede wszystkim jestem żołnierzem. Lecz gdy nie uzyskam..." i tu urwał się tok wynurzeń.
Taka była w przybliżeniu pierwsza moja rozmowa z Komendantem, w której stosunkowo najmniej mówiło się o sprawach zagranicznych i po której Piłsudski prosił mnie o zgłoszenie się do Niego po ukonstytuowaniu Rady Stanu.Przypisy
1. Zdzisław Czermański, Piłsudski ze swoimi doradcami, w: „Józef Piłsudski w 13 planszach”, Warszawa 1935↩
2. Aleksander Dębski – wybitny członek PPS i przedstawiciel „Komitetu Obrony Narodowej” w USA. ↩
3. Misja galicyjskiego „Naczelnego Komitetu Narodowego” (utworzonego w Krakowie dn. 16 sierpnia 1914 r.) w Bernie rozpoczęła swoją działalność w czerwcu 1916 r. pod kierownictwem prof. Michała Rostworowskiego. W skład Misji weszło istniejące w tymże mieście od końca 1915 r. „Centralne Biuro Prasowe Polskie” powstałe z działających już wcześniej w Szwajcarii „Rapperswilskiego Biura Prasowego” i z „Agencji Prasowej Polskiej” w Genewie, placówek propagandowo-prasowych Departamentu Wojskowego NKN.↩
4. Tymczasowa Rada Stanu powstała na skutek rozporządzenia gen. gub. Beselera z dnia 6 grudnia 1916 r. Utworzenie jej zapowiedziane zostało po akcie 5 listopada 1915 r., proklamującym Niepodległość Polski przez państwa centralne. „Tymczasowa Rada Stanu Królestwa Polskiego” rozpoczęła swą działalność dnia 15 stycznia 1917 r.↩
5. Polska Organizacja Wojskowa poddała się do rozporządzenia TRS dnia 6 stycznia 1917 r.↩
6. Koło Międzypartyjne było zjednoczeniem porozumiewawczym stronnictw politycznych Królestwa, przeciwnych Państwom Centralnym i Legionom, a w którym przemożny wpływ odgrywało stronnictwo Narodowo Demokratyczne.↩