Różne twarze Graya - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Różne twarze Graya - ebook
Gray Manning jest tak przystojny, że żadna kobieta nie może przejść obok niego obojętnie. Lanie zna go także z innej strony – jako trudnego i wymagającego szefa. Najgorsze jest jednak to, że Gray jej nie zauważa. Lanie postanawia zrobić coś, by dostrzegł w niej nie tylko dobrą asystentkę, ale też kobietę pełną seksu...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2593-9 |
Rozmiar pliku: | 785 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lanie Smith gwałtownie usiadła, tłumiąc okrzyk. Słomkowy kapelusz z szerokim rondem spadł jej na kolana, a ręcznik zaplątał się między nogami. Co, do diabła?
Przyciskający się do kolana zimny nos stanowił odpowiedź na jej pytanie. Spory pies o długiej rudej sierści, ociekający słoną wodą i oblepiony piaskiem, szturchnął nosem jej nogę, a potem przeniósł na nią pełne nadziei spojrzenie czekoladowych oczu.
– Zgubiłeś coś, kolego?
Pochyliła się, zaglądając w fałdy ręcznika. Pies pierwszy znalazł nasiąkniętą wodą piłkę, podrzucił ją i cofnął się, po czym znów znieruchomiał i wpatrywał się w Lanie.
– Mam ci ją rzucić?
Wiedząc, że na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź, Lanie podniosła się na nogi. Lekko potrząsnęła głową, bo po krótkiej drzemce wciąż była trochę nieprzytomna.
Podniosła wzrok na niebo i westchnęła z ulgą. Słońce wciąż było nisko za jej plecami. Przynajmniej długo nie spała. Co prawda nie byłoby nieszczęścia, gdyby przespała cały dzień. W końcu nie miała tysiąca spraw do załatwienia.
Pies zbliżył się i u jej stóp wypuścił z pyska piłkę.
Lanie nie mogła powściągnąć uśmiechu.
– Okej, kolego, bardzo proszę.
Biorąc do ręki obślinioną piłkę, tylko lekko się skrzywiła – na plaży North Cottesloe nie brakowało wody do umycia rąk – po czym zastanowiła się, gdzie ją rzucić. Z powrotem do wody, skąd najwyraźniej wyszedł pies? Czy wzdłuż brzegu?
– Luther!
Niski głos zatrzymał rękę Lanie. Pies na moment zerknął w stronę, skąd dobiegał znany mu głos, po czym znów skupił uwagę na piłce.
Po oślepiająco białym piasku sprężystym krokiem szedł ku nim mężczyzna. Był bez koszuli, miał na sobie tylko szerokie szorty i czarne okulary przeciwsłoneczne na nosie. W porannym słońcu jego oliwkowa skóra lśniła. Przeczesał palcami nieco zbyt długie brązowe włosy, zostawiając je w nieładzie.
Lanie przyłapała się na tym, że bezsensownie poprawia swoje brązowawe włosy, które – była tego pewna – nie miały tego uroku zawadiackiego nastroszenia. Rano przed wyjściem z domu ściągnęła je gumką.
– Luther! – powtórzył mężczyzna.
Pies ani drgnął, skupiony na ręce Lanie.
Po raz pierwszy także mężczyzna na nią zerknął.
– Chce pani zatrzymać piłkę? – spytał mężczyzna, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę.
– Słucham?
Westchnął i spojrzał na zegarek.
– Mogłaby pani oddać Lutherowi piłkę? Im szybciej, tym lepiej.
Piłka wypadła z ręki Lanie, a pies skoczył z taką radością, jakby rzuciła ją kilka kilometrów dalej. Potem podbiegł do mężczyzny, a moment później piłka ze świstem przecięła powietrze i wylądowała w płytkich falach. Pies pognał naprzód, rozpryskując wodę.
Także mężczyzna się oddalił, nie oglądając się za siebie, biegł brzegiem w tej samej odległości od rozbijających się na piasku fal co każdego ranka.
– Bardzo proszę, nie ma za co – powiedziała Lanie do jego szybko oddalających się pleców.
Co za dupek. Przyklękła po ręcznik i książkę, schowała je do płóciennej torby. Kapeluszem przykryła rozwiane włosy. Cóż, teraz przynajmniej już wie.
W ciągu minionych tygodni zaczęła rozpoznawać większość osób, które wczesnym rankiem zjawiały się na plaży. Zapalonych pływaków, którzy pływali o siódmej rano, niezależnie od pogody. Spacerowiczów – i tych, którzy traktowali to jak ćwiczenie, i tych, którzy kochali spacery po plaży, bo jest piękna. Biegaczy, surferów, miłośników opalania. I oczywiście psy.
Ten mężczyzna także pojawiał się co dzień. W przeciwieństwie do innych, którzy witali Lanie kiwnięciem głowy czy uśmiechem, wydawał się zaabsorbowany sobą i swoim światem. Biegał po plaży, jego pies gnał brzegiem w ślad za nim, a potem znikali.
Ciemnowłosy i interesujący. Zamknięty w sobie. Skupiony i poważny. Czym się zajmuje? Jak się nazywa? Czy jest żonaty? Nie, nie robiła sobie żadnych nadziei. Nie śniła na jawie. Lanie z natury była pragmatyczna.
Mimo to o nim myślała. Teraz otrzymała odpowiedź. Jaki jest ów nieznajomy? Zdecydowanie opryskliwy. Po prostu gbur. Cóż, mała strata – i tak miło będzie na niego popatrzeć. Wady charakteru nie mają na to wpływu.
Szła ścieżką przez porośnięte kępkami roślinności wydmy w stronę Marine Parade. W ręce niosła buty. W piasku pod stopami czuła małe białe muszelki. Kiedy wyszła na ulicę, rzuciła buty na ziemię i wsunęła w nie stopy. Beton był zdumiewająco ciepły, pomimo niezbyt gorącego dnia.
Był wtorek, więc na porośniętej z obu stron sosnami ulicy samochody nie walczyły o wolne miejsce, jak działo się przez wszystkie letnie weekendy. Po drugiej stronie drogi warte miliony dolarów domy wychodziły na błękitny ocean. Wśród tych architektonicznych wspaniałości znalazła miejsce mała kafejka. Na zewnątrz, lecz osłonięte od słońca stały pomalowane na biało stoliki i krzesła, na stolikach zaś niebieskie szklane wazoniki z żółtymi margerytkami. Dom Lanie znajdował się dwie minuty drogi spacerem pod górę, ale jej uwagę przyciągnął machający do niej siwowłosy mężczyzna.
– Lanie! – Przestał energicznie zamiatać między stolikami i wsparł się na szczotce. – Dzień dobry! Pływałaś dzisiaj?
– Dzisiaj nie. – Z uśmiechem pokręciła głową.
– A jutro?
– Może. – Co dzień toczyli tę samą rozmowę.
Mężczyzna burknął coś niewyraźnie, choć jego opinia była jasna jak słońce.
– Powiedz mi, o co ci naprawdę chodzi, Bob – rzekła chłodno.
– Taka strata – odparł tak samo jak minionego dnia, a potem poklepał jeden z blatów. – Kawy?
Skinęła głową. Obok porannych wizyt na plaży kawa w kawiarni Boba stała się jej codzienną rutyną.
Usiadła na drewnianym krześle, starając się nie obudzić lekko niechlujnego pudla, który spał, niczego nieświadomy, u jej stóp. Bob nie czekał na zamówienie, tylko powlókł się do środka, by zaparzyć jej to co zwykle: kawę z mlekiem o nazwie flat white, bez cukru, za to z większą ilością kawy.
Na stoliku leżała poranna gazeta. Czekając na kawę, Lanie automatycznie ją przeglądała.
Ostatnią stronę niemal w całości wypełniało kolorowe zdjęcie: znajomy, idealny biały uśmiech, zaczesane gładko do tyłu blond włosy i oczy identyczne jak te, które widziała w lustrze – tyle że oczy Sienny były lazurowe, a nie brązowe.
– Orzechowe – mawiała zawsze mama. – Nie brązowe. Gdybyś potrafiła je wykorzystać, Lanie, byłyby twoim największym atutem.
– Kolejny złoty medal – rzekł Bob, stawiając przed nią duży kubek.
Lanie wzruszyła ramionami.
– Wiem, świetnie sobie radzi. To dla niej udane zawody.
Bob uniósł siwiejące brwi.
– Poważnie – rzekła szczerze Lanie. – Jestem podekscytowana. Jestem z niej bardzo dumna.
Jej siostra była w Londynie, spełniała marzenie Lanie.
Nie, swoje marzenie. Marzenia Lanie skończyły się wiele miesięcy temu podczas wstępnej selekcji.
Przez chwilę ściskała w dłoniach kubek, po czym podniosła wzrok na Boba, który wciąż nad nią stał.
– Dzisiaj jest sztafeta – rzekł.
– Uhm. – Lanie zbyt szybko łyknęła kawę i oparzyła sobie podniebienie. Przycisnęła język do bolącego miejsca.
Bob nie naciskał, mimo to od czasu do czasu, gdy krzątał się w pobliżu, czuła na sobie ciężar jego spojrzenia. Miał bzika na punkcie sportu. Można powiedzieć, że był fanatykiem sportu, skoro rozpoznał Lanie, gdy się tu pojawiła. Lanie Smith była prawie kompletnie nieznana. Sienna Smith – cóż, to inna historia, którą opisywano w sportowych kolumnach gazet, w kobiecych magazynach, a nawet w pismach dla mężczyzn, gdzie artykułom towarzyszyły fotografie Sienny w śmiałych kostiumach, odkrywających więcej niż te, które nosiła na zawodach.
Lanie to nie przeszkadzało. Młodsza siostra zasługiwała na cały ten medialny szum. Lanie czuła się szczęśliwsza w cieniu i całkowicie ją satysfakcjonowały własne dokonania jako światowej klasy pływaczki w sztafecie.
Prawie całkowicie, poprawiła się w myśli.
W zamyśleniu przeglądała sportowe strony gazety, pełne zdjęć zwycięzców na podium.
– Żałujesz, że to nie ty? – Nie zdawała sobie sprawy, że Bob znów stanął obok stolika.
– Oczywiście, że nie – niemal warknęła i natychmiast tego pożałowała. – Skończyłam karierę – dodała spokojniej.
Bob skinął głową i grzecznie się usunął, ale Lanie widziała pytania, a może troskę, w jego oczach.
Wstała i położyła na stoliku kilka monet, ignorując pieczenie oczu. To wina morskiej bryzy. Założyła torbę na ramię i szybkim krokiem ruszyła przed siebie, by jak najprędzej znaleźć się w domu.
Po drodze do niewielkiego domu matki mijała trzy duże rezydencje. Nagle coś przyciągnęło jej spojrzenie. Błysk słońca odbijającego się od pokrytego kropelkami potu torsu. Mężczyzna biegł drugą stroną ulicy. Pies, trzymany teraz na smyczy, co chwila spoglądał na niego z podziwem.
Lanie się spięła, zupełnie bez powodu. Chwilę wcześniej zwolniła kroku, ale teraz znów przyspieszyła, tak jak po wyjściu z kawiarni. Nie ma znaczenia, że ten człowiek zachował się obcesowo. Nieważne, co o niej myśli. Nieważne, co myśli o niej Bob. Nieważne, co myśli siostra. Nieważne, co ludzie o niej myślą.
Szła żwawym krokiem z uniesioną głową, a jednak kątem oka zerkała na mężczyznę. Nie zwracał na nią uwagi. Jakby była niewidzialna.
Tego wieczoru pukanie do frontowych drzwi Lanie nie było niespodzianką. Ruszyła wąskim korytarzem, stukając kapciami o stuletnie deski.
Szeroko otworzyła drzwi i zgodnie z oczekiwaniem ujrzała Teagan. Ciemne długie włosy przyjaciółka spięła w luźny kok na czubku głowy, jej oczy za okularami w czerwonych oprawkach błyszczały.
Najstarsza stażem przyjaciółka Lanie trzymała w ręce papierową torbę.
– Mam cztery rodzaje sera, oliwki, suszone pomidory i coś, co się chyba nazywa pigwą. Sprzedawca w delikatesach powiedział, że jest pyszna, ale ja jestem sceptyczna.
Teagan dziarsko ruszyła do środka. W dzieciństwie przyjaciółki spędzały tyle samo czasu w domu jednej z nich, co w domu drugiej. Rodzina Teagan dawno przeniosła się do lepszej dzielnicy, podczas gdy mama Lanie czuła się szczęśliwa w domu, w którym dorastała.
Lanie obserwowała krzątającą się w kuchni Teagan, która znalazła drewnianą deskę do krojenia i wyjęła z szuflady sztućce.
Lanie nie pytała jej o powód wizyty, bo był oczywisty. Równie oczywisty jak fakt, że Teagan ją zignorowała, kiedy Lanie grzecznie odmówiła wspólnego wieczoru.
– To tylko kolejny wyścig, Teag – powiedziała. – Dam radę.
Najwyraźniej przekonała Teagan równie skutecznie jak siebie. Wkrótce zasiadły na dywanie przed telewizorem z kieliszkami czerwonego wina i talerzem serów.
– Wiesz, że finały są dopiero o drugiej w nocy? – spytała Lanie, siedząc z wyciągniętymi przed siebie nogami.
– Po to wymyślono kawę – odparła Teagan między dwoma łykami wina. – Poza tym w tej nowej pracy mogę spać. Prawie nikt nie dzwoni na recepcję. Zaczynam już myśleć, że w ogóle nie mamy klientów. Wiesz… – Teagan urwała i pochyliła się. – Niewykluczone, że to taka wyszukana przykrywka dla jakichś szemranych interesów. Mój szef nigdy nie patrzy prosto w oczy…
Lanie śmiała się głośno, słuchając teorii Teagan. Więcej niż raz podejrzewała, że częsta zmiana pracy służy Teagan jedynie do zdobywania nowego materiału – ilekroć bowiem spotykały się na kawie czy kolacji, Teagan raczyła ją nową opowieścią.
Kiedy tak podjadały i opróżniały butelkę wina, Lanie skakała po kanałach sportowych, gdzie pokazywano wyścigi kajakarskie, konie skaczące przez przeszkody i mknących po welodromie kolarzy.
– Więc zdecydowałaś? – spytała Teagan chwilę później, tonem o wiele łagodniejszym.
– Moja mama z tobą rozmawiała?
– Boże broń. Zresztą twoja mama potrafi chyba sama cię tym zadręczać.
Lanie się skrzywiła.
Teagan usiadła po turecku.
– Po prostu się zastanawiałam. A raczej martwiłam – dodała cicho.
Lanie przygryzła wargę. Kiedy to się zdarzało dwa razy w ciągu dnia – najpierw Bob, a teraz przyjaciółka – nie mogła się mylić. Oni jej współczuli.
Przez tyle lat skupiała się na jednym. Teraz nie biegała już co dzień na basen. Trener na nią nie pokrzykiwał. Jej wyniki nie pogarszały się ani nie poprawiały. Nie przygotowywała się do kolejnych zawodów. Nie miała żadnego celu.
Choć nie była głodna, sięgnęła do talerza serów i zajęła się krojeniem pieczywa i sera, a potem niespiesznie przeżuwała i przełykała, nie patrząc na Teagan.
– Postanowiłam nie wracać do dawnej pracy – rzekła w końcu. – Pora na zmianę. Kierowanie szkółką pływacką to prawie to samo, co robiłam od zawsze. – Zaśmiała się siłą woli. – Chociaż nie wyobrażam sobie pracy w miejscu, gdzie nie pachniałoby chlorem.
Teagan, dobra przyjaciółka, uśmiechnęła się w odpowiedzi, ale nie zamierzała tak łatwo odpuścić.
– Więc jaki masz plan?
Na ekranie telewizora jeździec spadł z końskiego grzbietu, gdy potężne zwierzę zatrzymało się gwałtownie przed wysokim płotkiem. Mężczyzna niemal natychmiast podniósł się na nogi. Lanie świetnie wiedziała, co mówił publiczności językiem ciała: Nic mi nie jest! Ale komentator wyjaśniał, że dla jeźdźca oznacza to dyskwalifikację. Jego marzenie właśnie prysło.
Mężczyzna poklepał koński kark, a potem oparł głowę o łeb konia. Lanie doskonale wiedziała, co teraz czuł.
– Nie wiem, może dokończę studia z biznesu – oznajmiła, wzruszając ramionami.
Trzy czwarte studiów miała zaliczone, porzuciła je, przygotowując się do krajowych mistrzostw, zamierzała wtedy opuścić tylko semestr czy dwa. Potem jednak dostała się do reprezentacji Australii i wszystko uległo zmianie.
– Nadal będziesz tu mieszkać? – Zmarszczony nos Teagan mówił, co o tym sądzi.
Lanie nie znała odpowiedzi. Kilka miesięcy temu na powrót wprowadziła się do rodzinnego domu. Wówczas wydawało się to sensowne, wzięła długi urlop, potrzebowała całkowitej przerwy od pływania, a bez dochodów nie stać jej było na wynajmowanie mieszkanka w Scarborough bez poważnego uszczuplania oszczędności. Mama i Sienna były skupione na karierze Sienny – w czym zresztą nie było nic dziwnego – więc uznała, że to nie będzie złe rozwiązanie. Ale obie niedługo tu wrócą.
– Może.
Teagan uniosła brwi.
– Hm. Zawsze możesz przenocować u mnie. Albo mogę za ciebie poręczyć w mojej agencji pracy tymczasowej?
– I skończę jako pracownik międzynarodowego kartelu narkotykowego? – spytała Lanie z uśmiechem.
Teagan pokazała jej język.
Więc koniec tematu – przynajmniej na razie.
Jakiś czas później podczas finałów kajakarskich Lanie zauważyła, że Teagan zasnęła oparta o kanapę. Ostrożnie wyjęła jej z ręki kieliszek, a potem posprzątała w kuchni.
Nie była zmęczona, wręcz przeciwnie. Z każdą minutą czuła się bardziej rześka.
Przed przyjazdem Teagan zastanawiała się, czy w ogóle oglądać zawody. Powiedziała sobie, że nikt nie musi o tym wiedzieć, następnego dnia i tak pozna wyniki.
Nie wierzyła jednak, że tak zrobi. Teraz wiedziała to na pewno. Czuła adrenalinę, nerwową energię, jakby to ona brała udział w tym wyścigu. Przyciszone, a jednak obecne.
Z kuchni Lanie widziała ekran telewizora, na którym pływacy szykowali się właśnie do finału na sto metrów.
Potem obejrzała wyścig – słuchała tłumu kibiców, rosnącej histerii komentatorów, a później widziała moment zwycięstwa zdobywcy złotego medalu.
Na widok jego uśmiechu automatycznie się uśmiechnęła, a uświadamiając to sobie, uśmiechnęła się po raz drugi.
I co? Dała radę. Ten wieczór był jak każdy inny spędzony przed telewizorem. Oglądała siostrę, która zdobyła dwa medale i ogromnie to przeżywała, najpierw gryzła paznokcie z nerwów, a potem nie posiadała się z radości. Nie czuła żalu, zazdrości ani urazy.
Na ekranie grupa pływaczek zbliżała się do basenu. Szwedki w niebiesko-złotych kostiumach. Cztery Japonki, które trzymając się za ręce, machały do tłumu. Holenderki w kolorze pomarańczowym połączonym z szarością.
A potem Australijki.
– Lanie? -Teagan wyjrzała zza kanapy zaspana.
– W samą porę – odparła spokojnie Lanie. – Sztafeta się zaczyna.
Przyjaciółka uniosła brwi.
Okej. Może nie brzmiała całkiem spokojnie. Ale odrobina napięcia w głosie w takim momencie jest chyba uzasadniona?
Zawodniczki zdjęły dresy i ustawiały się na miejscach. Australijki stały na pozycji czwartej, między Amerykankami i Holenderkami. Teagan wlepiała wzrok w ekran telewizora. Lanie usiadła obok niej, a Teagan chwyciła ją za rękę. Rzuciła okiem na Lanie.
– W porządku?
– Absolutnie. – Lanie skinęła głową.
Kompletna cisza. A potem ruszyły.
W pierwszym etapie wygrały Amerykanki, ale pod koniec drugiego Australijki je dogoniły. Potem ruszyła trzecia Australijka, tnąc wodę jak strzała.
To był etap Lanie, pływała w trzeciej zmianie sztafety. Ta dziewczyna była taka jak ona, najszybsza z pływaczek, finiszująca w sztafecie.
Spisała się znakomicie. Czy Lanie byłaby równie dobra? Mocno zacisnęła powieki. Pamiętała swoje skupienie podczas sztafety, miała tylko jeden cel, nie słyszała tłumu – niczego nie słyszała. Była tylko ona i woda, i tylko swoją technikę pływacką mogła wtedy kontrolować.
Zamach, zamach, oddech. Zamach, zamach…
Tłum – w jakimś innym świecie – nagle zabrzmiał donośniej, a Lanie gwałtownie otworzyła oczy. Wielka Brytania miała szansę na medal. Tłum szalał.
Teagan znów ścisnęła jej rękę, jeszcze mocniej, a Lanie zamrugała. Australia nie poddawała się. Australia wygra.
I tak też się stało. Dziewczyny zwyciężyły, i to w pięknym stylu – ustanowiły nowy rekord. Zasłużyły na wszelkie pochwały podekscytowanego komentatora, który im ich nie szczędził.
Wypełniły telewizyjny ekran, ich kostiumy ociekały wodą, mokre włosy opadły na ramiona. Udzielały standardowego wywiadu przy basenie.
– Lanie? – odezwała się Teagan z troską.
Choć Lanie powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku, że jest ponad zazdrość czy urazę, zdała sobie sprawę, jak bardzo się myliła. Na jej rękę spadła łza, spuściła wzrok na palce zaciśnięte na flanelowej piżamie.
Rozczulała się nad sobą. Aż do tej pory dreptała w miejscu. Czekała na ten wieczór, na ten wyścig.
Dlaczego? Bo ten wieczór oznaczał kres. Koniec jej marzenia o pływaniu.
Teagan w milczeniu podsunęła jej chusteczki, a Lanie osuszyła policzki. Wytarła nos. I zastanowiła się, co dalej. Musi coś zrobić, i to natychmiast. Budząc się rano, nie może wciąż być pływaczką.
Odwróciła się do Teagan. Siedziały ramię przy ramieniu, lecz mądra przyjaciółka nie próbowała jej pocieszać.
– Muszę znaleźć pracę – oznajmiła Lanie.
Teagan szeroko otworzyła oczy, a potem się uśmiechnęła.
– Ale nie w kartelu narkotykowym?
– Ani żadnej instytucji związanej z pływaniem.
Przyjaciółka uśmiechnęła się szerzej.
– Masz to jak w banku.
Lanie Smith gwałtownie usiadła, tłumiąc okrzyk. Słomkowy kapelusz z szerokim rondem spadł jej na kolana, a ręcznik zaplątał się między nogami. Co, do diabła?
Przyciskający się do kolana zimny nos stanowił odpowiedź na jej pytanie. Spory pies o długiej rudej sierści, ociekający słoną wodą i oblepiony piaskiem, szturchnął nosem jej nogę, a potem przeniósł na nią pełne nadziei spojrzenie czekoladowych oczu.
– Zgubiłeś coś, kolego?
Pochyliła się, zaglądając w fałdy ręcznika. Pies pierwszy znalazł nasiąkniętą wodą piłkę, podrzucił ją i cofnął się, po czym znów znieruchomiał i wpatrywał się w Lanie.
– Mam ci ją rzucić?
Wiedząc, że na to pytanie jest tylko jedna odpowiedź, Lanie podniosła się na nogi. Lekko potrząsnęła głową, bo po krótkiej drzemce wciąż była trochę nieprzytomna.
Podniosła wzrok na niebo i westchnęła z ulgą. Słońce wciąż było nisko za jej plecami. Przynajmniej długo nie spała. Co prawda nie byłoby nieszczęścia, gdyby przespała cały dzień. W końcu nie miała tysiąca spraw do załatwienia.
Pies zbliżył się i u jej stóp wypuścił z pyska piłkę.
Lanie nie mogła powściągnąć uśmiechu.
– Okej, kolego, bardzo proszę.
Biorąc do ręki obślinioną piłkę, tylko lekko się skrzywiła – na plaży North Cottesloe nie brakowało wody do umycia rąk – po czym zastanowiła się, gdzie ją rzucić. Z powrotem do wody, skąd najwyraźniej wyszedł pies? Czy wzdłuż brzegu?
– Luther!
Niski głos zatrzymał rękę Lanie. Pies na moment zerknął w stronę, skąd dobiegał znany mu głos, po czym znów skupił uwagę na piłce.
Po oślepiająco białym piasku sprężystym krokiem szedł ku nim mężczyzna. Był bez koszuli, miał na sobie tylko szerokie szorty i czarne okulary przeciwsłoneczne na nosie. W porannym słońcu jego oliwkowa skóra lśniła. Przeczesał palcami nieco zbyt długie brązowe włosy, zostawiając je w nieładzie.
Lanie przyłapała się na tym, że bezsensownie poprawia swoje brązowawe włosy, które – była tego pewna – nie miały tego uroku zawadiackiego nastroszenia. Rano przed wyjściem z domu ściągnęła je gumką.
– Luther! – powtórzył mężczyzna.
Pies ani drgnął, skupiony na ręce Lanie.
Po raz pierwszy także mężczyzna na nią zerknął.
– Chce pani zatrzymać piłkę? – spytał mężczyzna, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę.
– Słucham?
Westchnął i spojrzał na zegarek.
– Mogłaby pani oddać Lutherowi piłkę? Im szybciej, tym lepiej.
Piłka wypadła z ręki Lanie, a pies skoczył z taką radością, jakby rzuciła ją kilka kilometrów dalej. Potem podbiegł do mężczyzny, a moment później piłka ze świstem przecięła powietrze i wylądowała w płytkich falach. Pies pognał naprzód, rozpryskując wodę.
Także mężczyzna się oddalił, nie oglądając się za siebie, biegł brzegiem w tej samej odległości od rozbijających się na piasku fal co każdego ranka.
– Bardzo proszę, nie ma za co – powiedziała Lanie do jego szybko oddalających się pleców.
Co za dupek. Przyklękła po ręcznik i książkę, schowała je do płóciennej torby. Kapeluszem przykryła rozwiane włosy. Cóż, teraz przynajmniej już wie.
W ciągu minionych tygodni zaczęła rozpoznawać większość osób, które wczesnym rankiem zjawiały się na plaży. Zapalonych pływaków, którzy pływali o siódmej rano, niezależnie od pogody. Spacerowiczów – i tych, którzy traktowali to jak ćwiczenie, i tych, którzy kochali spacery po plaży, bo jest piękna. Biegaczy, surferów, miłośników opalania. I oczywiście psy.
Ten mężczyzna także pojawiał się co dzień. W przeciwieństwie do innych, którzy witali Lanie kiwnięciem głowy czy uśmiechem, wydawał się zaabsorbowany sobą i swoim światem. Biegał po plaży, jego pies gnał brzegiem w ślad za nim, a potem znikali.
Ciemnowłosy i interesujący. Zamknięty w sobie. Skupiony i poważny. Czym się zajmuje? Jak się nazywa? Czy jest żonaty? Nie, nie robiła sobie żadnych nadziei. Nie śniła na jawie. Lanie z natury była pragmatyczna.
Mimo to o nim myślała. Teraz otrzymała odpowiedź. Jaki jest ów nieznajomy? Zdecydowanie opryskliwy. Po prostu gbur. Cóż, mała strata – i tak miło będzie na niego popatrzeć. Wady charakteru nie mają na to wpływu.
Szła ścieżką przez porośnięte kępkami roślinności wydmy w stronę Marine Parade. W ręce niosła buty. W piasku pod stopami czuła małe białe muszelki. Kiedy wyszła na ulicę, rzuciła buty na ziemię i wsunęła w nie stopy. Beton był zdumiewająco ciepły, pomimo niezbyt gorącego dnia.
Był wtorek, więc na porośniętej z obu stron sosnami ulicy samochody nie walczyły o wolne miejsce, jak działo się przez wszystkie letnie weekendy. Po drugiej stronie drogi warte miliony dolarów domy wychodziły na błękitny ocean. Wśród tych architektonicznych wspaniałości znalazła miejsce mała kafejka. Na zewnątrz, lecz osłonięte od słońca stały pomalowane na biało stoliki i krzesła, na stolikach zaś niebieskie szklane wazoniki z żółtymi margerytkami. Dom Lanie znajdował się dwie minuty drogi spacerem pod górę, ale jej uwagę przyciągnął machający do niej siwowłosy mężczyzna.
– Lanie! – Przestał energicznie zamiatać między stolikami i wsparł się na szczotce. – Dzień dobry! Pływałaś dzisiaj?
– Dzisiaj nie. – Z uśmiechem pokręciła głową.
– A jutro?
– Może. – Co dzień toczyli tę samą rozmowę.
Mężczyzna burknął coś niewyraźnie, choć jego opinia była jasna jak słońce.
– Powiedz mi, o co ci naprawdę chodzi, Bob – rzekła chłodno.
– Taka strata – odparł tak samo jak minionego dnia, a potem poklepał jeden z blatów. – Kawy?
Skinęła głową. Obok porannych wizyt na plaży kawa w kawiarni Boba stała się jej codzienną rutyną.
Usiadła na drewnianym krześle, starając się nie obudzić lekko niechlujnego pudla, który spał, niczego nieświadomy, u jej stóp. Bob nie czekał na zamówienie, tylko powlókł się do środka, by zaparzyć jej to co zwykle: kawę z mlekiem o nazwie flat white, bez cukru, za to z większą ilością kawy.
Na stoliku leżała poranna gazeta. Czekając na kawę, Lanie automatycznie ją przeglądała.
Ostatnią stronę niemal w całości wypełniało kolorowe zdjęcie: znajomy, idealny biały uśmiech, zaczesane gładko do tyłu blond włosy i oczy identyczne jak te, które widziała w lustrze – tyle że oczy Sienny były lazurowe, a nie brązowe.
– Orzechowe – mawiała zawsze mama. – Nie brązowe. Gdybyś potrafiła je wykorzystać, Lanie, byłyby twoim największym atutem.
– Kolejny złoty medal – rzekł Bob, stawiając przed nią duży kubek.
Lanie wzruszyła ramionami.
– Wiem, świetnie sobie radzi. To dla niej udane zawody.
Bob uniósł siwiejące brwi.
– Poważnie – rzekła szczerze Lanie. – Jestem podekscytowana. Jestem z niej bardzo dumna.
Jej siostra była w Londynie, spełniała marzenie Lanie.
Nie, swoje marzenie. Marzenia Lanie skończyły się wiele miesięcy temu podczas wstępnej selekcji.
Przez chwilę ściskała w dłoniach kubek, po czym podniosła wzrok na Boba, który wciąż nad nią stał.
– Dzisiaj jest sztafeta – rzekł.
– Uhm. – Lanie zbyt szybko łyknęła kawę i oparzyła sobie podniebienie. Przycisnęła język do bolącego miejsca.
Bob nie naciskał, mimo to od czasu do czasu, gdy krzątał się w pobliżu, czuła na sobie ciężar jego spojrzenia. Miał bzika na punkcie sportu. Można powiedzieć, że był fanatykiem sportu, skoro rozpoznał Lanie, gdy się tu pojawiła. Lanie Smith była prawie kompletnie nieznana. Sienna Smith – cóż, to inna historia, którą opisywano w sportowych kolumnach gazet, w kobiecych magazynach, a nawet w pismach dla mężczyzn, gdzie artykułom towarzyszyły fotografie Sienny w śmiałych kostiumach, odkrywających więcej niż te, które nosiła na zawodach.
Lanie to nie przeszkadzało. Młodsza siostra zasługiwała na cały ten medialny szum. Lanie czuła się szczęśliwsza w cieniu i całkowicie ją satysfakcjonowały własne dokonania jako światowej klasy pływaczki w sztafecie.
Prawie całkowicie, poprawiła się w myśli.
W zamyśleniu przeglądała sportowe strony gazety, pełne zdjęć zwycięzców na podium.
– Żałujesz, że to nie ty? – Nie zdawała sobie sprawy, że Bob znów stanął obok stolika.
– Oczywiście, że nie – niemal warknęła i natychmiast tego pożałowała. – Skończyłam karierę – dodała spokojniej.
Bob skinął głową i grzecznie się usunął, ale Lanie widziała pytania, a może troskę, w jego oczach.
Wstała i położyła na stoliku kilka monet, ignorując pieczenie oczu. To wina morskiej bryzy. Założyła torbę na ramię i szybkim krokiem ruszyła przed siebie, by jak najprędzej znaleźć się w domu.
Po drodze do niewielkiego domu matki mijała trzy duże rezydencje. Nagle coś przyciągnęło jej spojrzenie. Błysk słońca odbijającego się od pokrytego kropelkami potu torsu. Mężczyzna biegł drugą stroną ulicy. Pies, trzymany teraz na smyczy, co chwila spoglądał na niego z podziwem.
Lanie się spięła, zupełnie bez powodu. Chwilę wcześniej zwolniła kroku, ale teraz znów przyspieszyła, tak jak po wyjściu z kawiarni. Nie ma znaczenia, że ten człowiek zachował się obcesowo. Nieważne, co o niej myśli. Nieważne, co myśli o niej Bob. Nieważne, co myśli siostra. Nieważne, co ludzie o niej myślą.
Szła żwawym krokiem z uniesioną głową, a jednak kątem oka zerkała na mężczyznę. Nie zwracał na nią uwagi. Jakby była niewidzialna.
Tego wieczoru pukanie do frontowych drzwi Lanie nie było niespodzianką. Ruszyła wąskim korytarzem, stukając kapciami o stuletnie deski.
Szeroko otworzyła drzwi i zgodnie z oczekiwaniem ujrzała Teagan. Ciemne długie włosy przyjaciółka spięła w luźny kok na czubku głowy, jej oczy za okularami w czerwonych oprawkach błyszczały.
Najstarsza stażem przyjaciółka Lanie trzymała w ręce papierową torbę.
– Mam cztery rodzaje sera, oliwki, suszone pomidory i coś, co się chyba nazywa pigwą. Sprzedawca w delikatesach powiedział, że jest pyszna, ale ja jestem sceptyczna.
Teagan dziarsko ruszyła do środka. W dzieciństwie przyjaciółki spędzały tyle samo czasu w domu jednej z nich, co w domu drugiej. Rodzina Teagan dawno przeniosła się do lepszej dzielnicy, podczas gdy mama Lanie czuła się szczęśliwa w domu, w którym dorastała.
Lanie obserwowała krzątającą się w kuchni Teagan, która znalazła drewnianą deskę do krojenia i wyjęła z szuflady sztućce.
Lanie nie pytała jej o powód wizyty, bo był oczywisty. Równie oczywisty jak fakt, że Teagan ją zignorowała, kiedy Lanie grzecznie odmówiła wspólnego wieczoru.
– To tylko kolejny wyścig, Teag – powiedziała. – Dam radę.
Najwyraźniej przekonała Teagan równie skutecznie jak siebie. Wkrótce zasiadły na dywanie przed telewizorem z kieliszkami czerwonego wina i talerzem serów.
– Wiesz, że finały są dopiero o drugiej w nocy? – spytała Lanie, siedząc z wyciągniętymi przed siebie nogami.
– Po to wymyślono kawę – odparła Teagan między dwoma łykami wina. – Poza tym w tej nowej pracy mogę spać. Prawie nikt nie dzwoni na recepcję. Zaczynam już myśleć, że w ogóle nie mamy klientów. Wiesz… – Teagan urwała i pochyliła się. – Niewykluczone, że to taka wyszukana przykrywka dla jakichś szemranych interesów. Mój szef nigdy nie patrzy prosto w oczy…
Lanie śmiała się głośno, słuchając teorii Teagan. Więcej niż raz podejrzewała, że częsta zmiana pracy służy Teagan jedynie do zdobywania nowego materiału – ilekroć bowiem spotykały się na kawie czy kolacji, Teagan raczyła ją nową opowieścią.
Kiedy tak podjadały i opróżniały butelkę wina, Lanie skakała po kanałach sportowych, gdzie pokazywano wyścigi kajakarskie, konie skaczące przez przeszkody i mknących po welodromie kolarzy.
– Więc zdecydowałaś? – spytała Teagan chwilę później, tonem o wiele łagodniejszym.
– Moja mama z tobą rozmawiała?
– Boże broń. Zresztą twoja mama potrafi chyba sama cię tym zadręczać.
Lanie się skrzywiła.
Teagan usiadła po turecku.
– Po prostu się zastanawiałam. A raczej martwiłam – dodała cicho.
Lanie przygryzła wargę. Kiedy to się zdarzało dwa razy w ciągu dnia – najpierw Bob, a teraz przyjaciółka – nie mogła się mylić. Oni jej współczuli.
Przez tyle lat skupiała się na jednym. Teraz nie biegała już co dzień na basen. Trener na nią nie pokrzykiwał. Jej wyniki nie pogarszały się ani nie poprawiały. Nie przygotowywała się do kolejnych zawodów. Nie miała żadnego celu.
Choć nie była głodna, sięgnęła do talerza serów i zajęła się krojeniem pieczywa i sera, a potem niespiesznie przeżuwała i przełykała, nie patrząc na Teagan.
– Postanowiłam nie wracać do dawnej pracy – rzekła w końcu. – Pora na zmianę. Kierowanie szkółką pływacką to prawie to samo, co robiłam od zawsze. – Zaśmiała się siłą woli. – Chociaż nie wyobrażam sobie pracy w miejscu, gdzie nie pachniałoby chlorem.
Teagan, dobra przyjaciółka, uśmiechnęła się w odpowiedzi, ale nie zamierzała tak łatwo odpuścić.
– Więc jaki masz plan?
Na ekranie telewizora jeździec spadł z końskiego grzbietu, gdy potężne zwierzę zatrzymało się gwałtownie przed wysokim płotkiem. Mężczyzna niemal natychmiast podniósł się na nogi. Lanie świetnie wiedziała, co mówił publiczności językiem ciała: Nic mi nie jest! Ale komentator wyjaśniał, że dla jeźdźca oznacza to dyskwalifikację. Jego marzenie właśnie prysło.
Mężczyzna poklepał koński kark, a potem oparł głowę o łeb konia. Lanie doskonale wiedziała, co teraz czuł.
– Nie wiem, może dokończę studia z biznesu – oznajmiła, wzruszając ramionami.
Trzy czwarte studiów miała zaliczone, porzuciła je, przygotowując się do krajowych mistrzostw, zamierzała wtedy opuścić tylko semestr czy dwa. Potem jednak dostała się do reprezentacji Australii i wszystko uległo zmianie.
– Nadal będziesz tu mieszkać? – Zmarszczony nos Teagan mówił, co o tym sądzi.
Lanie nie znała odpowiedzi. Kilka miesięcy temu na powrót wprowadziła się do rodzinnego domu. Wówczas wydawało się to sensowne, wzięła długi urlop, potrzebowała całkowitej przerwy od pływania, a bez dochodów nie stać jej było na wynajmowanie mieszkanka w Scarborough bez poważnego uszczuplania oszczędności. Mama i Sienna były skupione na karierze Sienny – w czym zresztą nie było nic dziwnego – więc uznała, że to nie będzie złe rozwiązanie. Ale obie niedługo tu wrócą.
– Może.
Teagan uniosła brwi.
– Hm. Zawsze możesz przenocować u mnie. Albo mogę za ciebie poręczyć w mojej agencji pracy tymczasowej?
– I skończę jako pracownik międzynarodowego kartelu narkotykowego? – spytała Lanie z uśmiechem.
Teagan pokazała jej język.
Więc koniec tematu – przynajmniej na razie.
Jakiś czas później podczas finałów kajakarskich Lanie zauważyła, że Teagan zasnęła oparta o kanapę. Ostrożnie wyjęła jej z ręki kieliszek, a potem posprzątała w kuchni.
Nie była zmęczona, wręcz przeciwnie. Z każdą minutą czuła się bardziej rześka.
Przed przyjazdem Teagan zastanawiała się, czy w ogóle oglądać zawody. Powiedziała sobie, że nikt nie musi o tym wiedzieć, następnego dnia i tak pozna wyniki.
Nie wierzyła jednak, że tak zrobi. Teraz wiedziała to na pewno. Czuła adrenalinę, nerwową energię, jakby to ona brała udział w tym wyścigu. Przyciszone, a jednak obecne.
Z kuchni Lanie widziała ekran telewizora, na którym pływacy szykowali się właśnie do finału na sto metrów.
Potem obejrzała wyścig – słuchała tłumu kibiców, rosnącej histerii komentatorów, a później widziała moment zwycięstwa zdobywcy złotego medalu.
Na widok jego uśmiechu automatycznie się uśmiechnęła, a uświadamiając to sobie, uśmiechnęła się po raz drugi.
I co? Dała radę. Ten wieczór był jak każdy inny spędzony przed telewizorem. Oglądała siostrę, która zdobyła dwa medale i ogromnie to przeżywała, najpierw gryzła paznokcie z nerwów, a potem nie posiadała się z radości. Nie czuła żalu, zazdrości ani urazy.
Na ekranie grupa pływaczek zbliżała się do basenu. Szwedki w niebiesko-złotych kostiumach. Cztery Japonki, które trzymając się za ręce, machały do tłumu. Holenderki w kolorze pomarańczowym połączonym z szarością.
A potem Australijki.
– Lanie? -Teagan wyjrzała zza kanapy zaspana.
– W samą porę – odparła spokojnie Lanie. – Sztafeta się zaczyna.
Przyjaciółka uniosła brwi.
Okej. Może nie brzmiała całkiem spokojnie. Ale odrobina napięcia w głosie w takim momencie jest chyba uzasadniona?
Zawodniczki zdjęły dresy i ustawiały się na miejscach. Australijki stały na pozycji czwartej, między Amerykankami i Holenderkami. Teagan wlepiała wzrok w ekran telewizora. Lanie usiadła obok niej, a Teagan chwyciła ją za rękę. Rzuciła okiem na Lanie.
– W porządku?
– Absolutnie. – Lanie skinęła głową.
Kompletna cisza. A potem ruszyły.
W pierwszym etapie wygrały Amerykanki, ale pod koniec drugiego Australijki je dogoniły. Potem ruszyła trzecia Australijka, tnąc wodę jak strzała.
To był etap Lanie, pływała w trzeciej zmianie sztafety. Ta dziewczyna była taka jak ona, najszybsza z pływaczek, finiszująca w sztafecie.
Spisała się znakomicie. Czy Lanie byłaby równie dobra? Mocno zacisnęła powieki. Pamiętała swoje skupienie podczas sztafety, miała tylko jeden cel, nie słyszała tłumu – niczego nie słyszała. Była tylko ona i woda, i tylko swoją technikę pływacką mogła wtedy kontrolować.
Zamach, zamach, oddech. Zamach, zamach…
Tłum – w jakimś innym świecie – nagle zabrzmiał donośniej, a Lanie gwałtownie otworzyła oczy. Wielka Brytania miała szansę na medal. Tłum szalał.
Teagan znów ścisnęła jej rękę, jeszcze mocniej, a Lanie zamrugała. Australia nie poddawała się. Australia wygra.
I tak też się stało. Dziewczyny zwyciężyły, i to w pięknym stylu – ustanowiły nowy rekord. Zasłużyły na wszelkie pochwały podekscytowanego komentatora, który im ich nie szczędził.
Wypełniły telewizyjny ekran, ich kostiumy ociekały wodą, mokre włosy opadły na ramiona. Udzielały standardowego wywiadu przy basenie.
– Lanie? – odezwała się Teagan z troską.
Choć Lanie powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku, że jest ponad zazdrość czy urazę, zdała sobie sprawę, jak bardzo się myliła. Na jej rękę spadła łza, spuściła wzrok na palce zaciśnięte na flanelowej piżamie.
Rozczulała się nad sobą. Aż do tej pory dreptała w miejscu. Czekała na ten wieczór, na ten wyścig.
Dlaczego? Bo ten wieczór oznaczał kres. Koniec jej marzenia o pływaniu.
Teagan w milczeniu podsunęła jej chusteczki, a Lanie osuszyła policzki. Wytarła nos. I zastanowiła się, co dalej. Musi coś zrobić, i to natychmiast. Budząc się rano, nie może wciąż być pływaczką.
Odwróciła się do Teagan. Siedziały ramię przy ramieniu, lecz mądra przyjaciółka nie próbowała jej pocieszać.
– Muszę znaleźć pracę – oznajmiła Lanie.
Teagan szeroko otworzyła oczy, a potem się uśmiechnęła.
– Ale nie w kartelu narkotykowym?
– Ani żadnej instytucji związanej z pływaniem.
Przyjaciółka uśmiechnęła się szerzej.
– Masz to jak w banku.
więcej..