Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Rozprawa o moralności - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
14 grudnia 2025
35,00
3500 pkt
punktów Virtualo

Rozprawa o moralności - ebook

Mira de Damer, utalentowana adeptka magii, zdobywa stypendium na prestiżowym Uniwersytecie Vidunemedzkim. Wierzy, że to szansa na nowe życie i odkrycie prawdy o własnej rodzinie. Szybko jednak okazuje się, że uczelnia skrywa mroczne sekrety, a jej własne dziedzictwo jest kluczem do politycznych intryg i niebezpiecznych zaklęć. Wśród zakurzonych ksiąg, nieoczywistych sojuszy i narastającego konfliktu, Mira musi zmierzyć się z pytaniami o moralność, lojalność i własną tożsamość – zanim świat, który zna, rozpadnie się na kawałki. „Nie potrafiła już odróżnić, co jest światłem, a co mrokiem. Wiedziała tylko, że każda decyzja niesie konsekwencje – i że czasem nie ma dobrych wyborów.”

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 669 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

INFORMACJE O PUBLIKACJI

TYTUŁ: Rozprawa o moralności

AUTORKA: Aurelia Tenebris

PSEUDONIM LITERACKI

Projekt okładki

Tło wygenerowane za pomocą Adobe Firefly.
Kompozycja graficzna i typografia: Aurelia Tenebris (Canva).

Dane techniczne

WERSJA: e-book (EPUB)
WYDANIE: pierwsze
DATA PUBLIKACJI: grudzień 2025
WYDAWCA: niezależna publikacja autorska
JĘZYK: polski

Prawa autorskie

© 2025 Aurelia Tenebris. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie i cytowanie bez zgody autorki zabronione.Rozdział 1

Starała się prześliznąć niezauważona ciemnymi korytarzami uniwersyteckiego archiwum. Uważnie stawiała kolejne kroki i nasłuchiwała, czy ktoś nie zmierza w jej kierunku.

Nie powinno jej tu być, rektor Grieg wyraźnie to zaakcentował, gdy przyłapał ją podczas ostatniej wyprawy. Nie bez powodu wejście jest zapieczętowane, de Damer warknął z groźnie zmarszczonym czołem. Obiecała poprawę, a kilka dni później ponownie wymknęła się z akademika w środku nocy.

— Dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć, trzysta, trzysta jeden… — Uważnie śledziła wzrokiem tabliczki na mijanych drzwiach. — Trzysta dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy… o!

W końcu zatrzymała się przed numerem trzysta dwadzieścia cztery.

Drzwi wyglądały całkiem zwyczajnie – proste, drewniane, otoczone migoczącą siatką zaklęć ochronnych – i gdyby Mira nie wiedziała lepiej, w ogóle nie zwróciłaby na nie uwagi. Sięgnęła do nich i zatrzymała dłoń tuż, zanim dotknęła magicznej osłony.

Rozważała różne opcje. Mogła spróbować zdjąć lub usunąć ochronę, choć to najpewniej uruchomiłoby alarm w gabinecie Griega i tym razem nie wymigałaby się od konsekwencji. Innym rozwiązaniem była próba unieszkodliwienia zaklęcia w niezauważalny sposób, a następnie ponowne jego uaktywnienie. Spotkała istoty magiczne, które bez wysiłku byłyby w stanie tego dokonać, ale ona się do nich nie zaliczała. Szanse na porażkę były większe niż na sukces.

Pozostawała jej również trzecia opcja – rezygnacja z przeczesania archiwum i powrót do łóżka. Skrzywiła się na samą myśl o tym.

Musiała dostać się do programu stypendialnego, nawet jeżeli miałaby to zawdzięczać oszustwu; nie mogła pozwolić na to, żeby taka okazja na dotarcie do Guidgenu przemknęła jej koło nosa.

Przyjrzała się jeszcze raz zaklęciu, które otaczało drzwi. Zostało nałożone starannie, nie było w nim żadnych luk, czy słabszych punktów, które mogłyby zadziałać na jej korzyść. Nie zamierzała się jednak tak szybko poddać.

Rozejrzała się, upewniając, że jest sama i jeszcze bliżej przysunęła dłoń do osłony. Czuła pod palcami delikatną wibrację magii i niewyraźne mrowienie na skórze. Znajdowała się na tyle daleko, że zaklęcie jeszcze nie zareagowało, ale na tyle blisko, by wyczuło jej obecność. Gdy się skupiła, dostrzegła poszczególne nici, z których składała się osłona i jedną, która przebijała się przez sufit i znikała w głębi budynku. Najwidoczniej było to połączenie z gabinetem Griega lub innego pracownika uniwersytetu. Miała nadzieję, że nigdy nie będzie musiała się tego dowiadywać.

— Zaklęcia z czasem same słabną — mruknęła pod nosem, przyglądając się uważnie magii.

Nie potrafiła zidentyfikować, które zaklęcie alarmujące zostało rzucone – użyto jasnej magii, z którą nie było jej po drodze – więc postanowiła działać szybko, na wypadek, gdyby samo jego zdjęcie wiązało się z uruchomieniem alarmu.

Sięgnęła po magię, która krążyła w jej organizmie i skierowała ją w stronę matowej nici czaru alarmującego, tak, że szczelnie go oplotła i zanim zdążyłaby zmienić zdanie, rozerwała nić. Przez chwilę pozostała w bezruchu, wsłuchując się w ciszę oraz czekając czy cokolwiek się wydarzy. Wyglądało jednak na to, że i tym razem miało jej ujść na sucho.

Już nieco pewniejsza, zdjęła zaklęcie ochronne i otworzyła drzwi na oścież. Kryło się za nimi obszerne, ciemne pomieszczenie bez okien, którego końca nie była w stanie dostrzec w słabym świetle, wpadającym z korytarza. W środku zauważyła jedynie pojedyncze skupiska magii, które najpewniej zabezpieczały najważniejsze, ustawione na licznych regałach, dokumenty.

Weszła i przymknęła za sobą drzwi. Z pokrowca w lewym rękawie marynarki wyjęła różdżkę i machnęła nią, wymawiając w myślach inkantację, aż na czubku rozbłysło światło. Teraz mogła kontynuować poszukiwania.

Ostrożnie zbliżyła się do regałów, by przyjrzeć się oznaczeniom. Szukała arkuszy egzaminacyjnych, które tydzień wcześniej miały przyjść z Guidgenu i zostać tu schowane przed zdesperowanymi uczniami, aż do dnia testów.

Mijała kolejne regały, zagłębiała się coraz bardziej w pomieszczenie, ale wciąż nie mogła natrafić na to, czego szukała. Stare prace naukowe, nieważne już dokumenty, programy nauczania z ubiegłych lat… ani śladu egzaminów kwalifikacyjnych do programu stypendialnego.

— Tu ich nie znajdziesz.

Podskoczyła, gdy ciszę przerwał znany jej głos. Niechętnie odwróciła się w stronę jego źródła i w półmroku dojrzała swojego nauczyciela od zajęć z jasnej magii.

— Profesorze… — Przełknęła ślinę. — Wspaniałą mamy noc, czyż nie?

Dlaczego w ogóle nie wyczuła jego obecności? Jak ukrył przed nią swoją aurę?

— Porozmawiamy w moim gabinecie — odparł beznamiętnie, kiwając głową w stronę wyjścia.

Ruszyła za nim posłusznie, a przez głowę pędziło jej tysiące myśli, układających się w coraz to nowsze plany ucieczki.

Było o tyle dobrze, że nie był to Grieg. Było o tyle źle, że Lindberg i bez tego miał na nią wystarczająco dużo brudów, żeby resztę życia spędziła w zakładzie karnym.

Czarodziej szedł szybko, ani razu się nie oglądając, wyprowadził ją z piwnic na parter, a następnie coraz wyżej aż na drugie piętro, gdzie znajdował się jego gabinet. Po drodze nie spotkali ani jednej osoby, za co Mira była wdzięczna, a gdy w końcu dotarli na miejsce, Lindberg otworzył drzwi i gestem kazał jej wejść do środka.

Stanęła przed jego biurkiem i spuściła głowę, czekając na naganę.

— I co ja mam z tobą zrobić? — Oparł się o biurko z założonymi na piersi ramionami. — Nawet nie muszę się pytać, co tam robiłaś, bo to aż nazbyt oczywiste. — Zamilkł na chwilę, jakby czekając na jej reakcję. — Odkąd usłyszałem alarm, modliłem się, żebyś to tylko nie była ty.

Ach, czyli zaklęcie wiodło do jego kwater.

Zacisnęła usta. W tej sytuacji niewiele już mogła zrobić.

— Powinienem zgłosić to rektorowi — kontynuował. — Jest nie tylko odpowiedzialny za uczelnię, ale również szczególnie za ciebie.

Powinienem. Poderwała głowę.

Mężczyzna wpatrywał się w nią, marszcząc czoło. Koszulę zapiął niedokładnie, spodnie miał całe wymięte, a o marynarce całkiem zapomniał. Najwidoczniej musiała go wyrwać ze snu. I chociaż wszystko ją w środku ściskało, zebrała się w sobie, odchrząknęła i w końcu powiedziała:

— Przepraszam.

Było jej przykro, ale tylko dlatego, że została złapana. Miała nadzieję, że nie będzie to dla niego zbyt oczywiste.

Pokręcił głową.

— Nie możesz tak robić. Oszustwo jest po prostu złe. Poza tym… myślisz, że jeżeli zwyciężyłabyś jedynie podstępem, to nikt nie zauważyłby, że odstajesz od wymaganego poziomu?

Z trudem powstrzymała się od zazgrzytania zębami i rzucenia w niego uciążliwą klątwą. Nie odstawała od wymaganego poziomu. Żeby otrzymać stypendium, musiałaby osiągnąć wynik mieszczący się w pierwszej piątce, a to nie było proste skoro chętnych ponoć było ponad kilkaset.

Ponieważ jednak nie mogła go przekląć – niosłoby to za sobą zbyt wiele niepożądanych skutków – zwiesiła głowę, pozwalając włosom przesłonić jej twarz.

— Przepraszam — powtórzyła, tym razem ciszej i ze wzrokiem wbitym w podłogę.

— Czy jesteś w stanie obiecać i dotrzymać obietnicy, że już nigdy więcej nawet nie spróbujesz odnaleźć tych arkuszy?

Pokiwała gorliwie.

— Oczywiście, panie profesorze. Obiecuję.

Westchnął.

— Nie mogę pozbawić cię możliwości przystąpienia do testów, ale w ramach kary za włamanie się do archiwum przez najbliższy tydzień – aż do testów – będziesz miała całkowity zakaz wypożyczania książek niezwiązanych z twoimi aktualnymi zajęciami.

Równie dobrze mógł uderzyć ją w twarz.

— A-ale…

— Nie ma żadnych ale, Miro. Nie wykradłaś tych testów tylko dlatego, że ich tam nie było. Gdybyś mogła, to byś to zrobiła, tym samym uzyskując znaczącą przewagę nad innymi uczniami i myślę, że rektor przyznałby mi rację, że zasługujesz na karę. Jeżeli myślisz inaczej, zawsze możesz się do niego odwołać.

Zacisnęła usta.

— Mogę już odejść?

— Byle prosto do akademika.

✽✽✽

W pokoju czekała na nią w pełni rozbudzona i widocznie podenerwowana Tove.

— Masz? — To było pierwsze pytanie, które padło z jej ust, gdy Mira zamknęła za sobą drzwi.

— Lindberg mnie złapał. Nie byłam wystarczająco ostrożna przy rozbrajaniu alarmu i niemal od razu przybiegł. — Syknęła. — Że też ze wszystkich pracowników musiałam trafić akurat na niego…

Tove zmarszczyła czoło.

— Nie zdziwiłabym się, gdyby sam poprosił o pilnowanie tych testów. Od początku wiedział jak ci zależy i pewnie przewidział, że będziesz chciała się do nich dostać.

— Niech go szlag.

— Co zrobił?

— Ograniczył mi dostęp do biblioteki. Przez najbliższy tydzień będę mogła wypożyczać jedynie książki na zajęcia.

Opadła na łóżko z ciężkim westchnięciem.

— Powinnam była go zabić.

Tove przysiadła obok niej.

— Możesz jeszcze to zrobić. Do rana zostało kilka godzin, o tej porze raczej nikomu nie zdążył zgłosić twojej kary.

— Przy okazji mogłabym przeszukać jego gabinet… — podjęła rozmarzonym tonem. — Pewnie w nim schował arkusze.

Spojrzały na siebie.

— Mam zawołać Olafa?

— Nie… — Zawahała się. — Nikt dzisiaj nie zginie — zacisnęła pięści — a ja wygram stypendium nawet bez dostępu do biblioteki. Zresztą wciąż mam książki, które wcześniej wypożyczyłam.

Powoli schodziło z niej napięcie z ostatniej godziny. Już samo włamanie się do archiwum było stresujące, a na dodatek złapał ją Lindberg – ostatnia osoba, którą miała ochotę kiedykolwiek spotkać. Odkąd sprowadził ją do Vitanii, wisiał nad nią jak cień – zawsze czujny, zawsze obecny, czekający na jej najmniejsze potknięcie. Oczywiście, że to on ją przyłapał.

Tove i Olaf od samego początku byli sceptycznie nastawieni do jej pomysłu wykradnięcia arkuszy egzaminacyjnych, ale wsparli ją w planowaniu, gdy uparcie odmawiała rezygnacji. Oboje od pierwszego roku uczęszczali na kurs wprowadzający, organizowany przez akademię, więc o wiele lepiej znali rozkład budynków niż Mira, która dołączyła rok temu – w połowie kursu. Opisali jej plan piwnic i system indeksujący, według którego zorganizowano archiwum. Reszta należała do Miry.

— Nie wierzę, że tego nie przewidziałam. — Westchnęła po chwili milczenia. — Mam tylko nadzieję, że pytania nie będą zbyt trudne.

— A patrzyłaś na egzaminy wstępne, które organizowali w poprzednich latach dla regularnych kandydatów? Myślę, że mogą dać pytania zbliżone trudnością… tyle że z podwyższonym poziomem o trzy pierwsze lata kursu.

— Patrzyłam. Pytają dosłownie o wszystkie możliwe dziedziny magii, z którymi kandydaci mogli się spotkać w szkołach pierwszego stopnia, a pytania tak konstruują, że naprawdę trzeba się znać. Nigdy wcześniej nie widziałam tak podstępnie ułożonego testu.

— W końcu to najlepsza uczelnia w Guidgenie. — Tove uśmiechnęła się delikatnie. — Słyszałam, że Grieg dobrze się zna z ich rektorką, może szepnie jej o tobie słówko, skoro jesteś jego podopieczną. Wie, jak ci zależy.

— Jasne — parsknęła. — Może mnie lubi, ale nie aż tak. Cudem było już to, że puścił mnie bez niczego, gdy sam przyłapał mnie w piwnicach. Kiedy się dowie, że dzisiaj znowu próbowałam się włamać, będę mogła zapomnieć o jakichkolwiek względach.

— W takim razie przyłóż się do nauki, pożyczę ci moje notatki z ubiegłych lat. Olaf też powinien mieć swoje, a na pewno będzie miał lepsze z zoologii i astronomii, niż ja.

Tove i Olaf byli pierwszymi uczniami, którzy wyciągnęli do niej pomocną dłoń i nie zważali na obraźliwe plotki, które o niej krążyły. Byli też jednymi z najbliższych ludzi w jej życiu. Znali się dopiero rok, ale bliźnięta zyskały jej pełne zaufanie – oprócz nich otworzyła się tak jedynie przed swoim byłym nauczycielem Myrddinem i przyjaciółką ze szkoły pierwszego stopnia w Garawie. Nawet przy swojej zmarłej już ciotce, z którą spędziła najwięcej czasu, nie czuła się równie swobodnie jak przy nich.

— Życie mi ratujesz. I reputację.

✽✽✽

Zaraz po naprędce zjedzonym śniadaniu, wraz z Tove i Olafem udała się na pierwsze tego dnia zajęcia – mroczną magię z profesorem Hansenem.

To był jeden z jej ulubionych przedmiotów. Profesor kładł duży nacisk na praktykę i nie raz w ramach zajęć zabierał ich poza mury akademii, by mogli na własne oczy zobaczyć, o czym wcześniej im opowiadał. Oprócz tego prowadził klub pojedynkowicza, do którego Mira należała i nie miał nic przeciwko mnóstwu pytań, którymi go zarzucała.

Sala była jeszcze zamknięta, gdy dotarli na miejsce. Kilka osób siedziało na parapetach dużych okien i rozmawiało szeptem, grzejąc się w promieniach jesiennego słońca. Trójka przyjaciół stanęła w pewnym oddaleniu od nich – Olaf wciąż przeżuwał tost i kartkował notes w zamyśleniu.

— Szukasz czegoś konkretnego? — Tove nachyliła się nad swoim bratem.

Z wyglądu byli niemal identyczni. Te same krótkie, jasne włosy, intensywnie błękitne oczy i ostre rysy twarzy sprawiały, że wielokrotnie byli ze sobą myleni. Dopiero po chwili można było dostrzec różnice w charakterach, a mimo nich, bliźnięta były niemal nieodłączne i rozumiały się bez słów. Mira od samego początku była zafascynowana tą dwójką i ich relacją, chociaż czasami czuła ukłucie w sercu – zawsze marzyła o rodzeństwie, a widok tej dwójki tylko podsycał to pragnienie.

— Hm? — Przełknął ostatni kęs tostu. — Nie, tylko przeglądałem notatki z zeszłych zajęć.

Gdy w końcu wybiła godzina dziewiąta, drzwi otworzyły się z hukiem i przywitał ich niski, ciemnowłosy czarodziej. Profesor Hansen był już co najmniej w podeszłym wieku (tak wynikało z jego licznych opowieści), chociaż na twarzy nie widniała jeszcze ani jedna zmarszczka. Co złośliwsi twierdzili, że sprzedał swoją duszę samej Czcicielce Mroku, aby zdobyć przepis na wieczną młodość.

— Witajcie, adepci! Zanim wejdziecie, muszę was poprosić, abyście dla waszego bezpieczeństwa nie zbliżali się do klatki. Zlekceważenie tego zalecenia będzie skutkowało śmiercią i to nie z mojej ręki. Nie, panno Dahl, nie może już pani zrezygnować z tych zajęć. Zapraszam do środka!

Zaciekawieni uczniowie zaczęli wchodzić ostrożnie do sali. Co chwilę jednak wpadali na kolegów z przodu, którzy aż przystawali ze zdziwienia.

Na środku dobrze znanej im sali, stała wysoka magiczna klatka, tak nasączona jasną magią, że aż bił od niej mocny blask. Mira skrzywiła się. Jak dla niej jasna magia zawsze smakowała zbyt czysto. Najciekawsza jednak była nie klatka, którą już zresztą kiedyś widzieli, a raczej jej zawartość. Znajdowało się w niej bowiem dziwne stworzenie, wyglądem przypominające małego smoka, tyle że z głową lwa, grubą skorupą na grzbiecie i niedźwiedzimi łapami. Ogon zakończony był groźnie wyglądającym żądłem.

To nie tak, że nie domyślali się, czym to stworzenie było, jednak wszyscy byli jednakowo zdziwieni, że profesor sprowadził do szkoły najprawdziwszego w świecie tarasque.

Zwierzę poruszało się niespokojnie w klatce, starając się utrzymać jak najdalej od nasączonych jasną magią prętów. Mira miała szczerą nadzieję, że klatka wytrzyma. Pamiętała tylko o jednym warunku koniecznym do pokonania tej bestii, a tak się złożyło, że akurat ona nie posiadała serca nieskażonego mrokiem.

— Ach tak, czyżbyście się już domyślali, czym jest to stworzenie, które będzie przedmiotem dzisiejszej lekcji? Tak, panno de Damer?

Mira spojrzała jeszcze raz niepewnie na klatkę, po czym przeniosła wzrok na rozentuzjazmowanego nauczyciela.

— To tarasque, profesorze. Bardzo niebezpieczne stworzenie, sklasyfikowane we wszystkich państwach kontynentu jako „śmiertelnie niebezpieczne”.

— Doskonale! Oczywiście jest to dopiero smoczątko, dorosły tarasque może osiągnąć w kłębie wysokość nawet pięciu pięter. Nie będziecie się też dzisiaj z nim mierzyć, jednak przyjrzyjcie się mu dobrze, bo być może przy kolejnym spotkaniu jednego z nich nie będziecie już mieli takiej okazji. — Wskazał na klatkę. — Pomimo swoich gabarytów, te niezwykłe stworzenia potrafią podejść swoją ofiarę niepostrzeżenie, nie dając jej czasu na reakcję. Tarasque najczęściej spożywają ludzkie tułowia, a głowy zachowują do swoich kolekcji.

Uczniowie niemal równocześnie wzdrygnęli się i odsunęli od klatki. Oczywiście już wielokrotnie mieli okazję gościć na zajęciach różne mrocznomagiczne stworzenia, jednak tarasque było pierwszym aż tak niebezpiecznym. Chociaż Mira musiała przyznać, że wyglądał lepiej niż mała tarantula z Geimhredy, którą profesor zaprezentował im w zeszłym roku.

— Tarasque na wolności można aktualnie spotkać jedynie w południowo-wschodniej części kontynentu, na Przeklętej Ziemi, więc akurat w Vitanii nie powinniście się ich obawiać. No, chyba że macie naprawdę zdeterminowanych wrogów.

— Możesz wierzyć, że ja jestem wystarczająco zdeterminowany.

Mira uniosła jedynie prawą brew w reakcji na wyszeptane w jej kierunku słowa. David Lund zadeklarował wobec niej wrogie podejście już w pierwszy dzień jej pobytu w szkole. Tak właściwie to nie wiedziała, o co konkretnie mu chodziło, jednak to on był autorem wszelkich plotek o tym, że pochodzi od przybyszów, że jest estren. Irytowało ją to niezmiernie, chociaż nigdy nie okazała tego po sobie, co wręcz podsycało złośliwości ze strony Lunda.

Nigdy nie poznała swoich rodziców, ale ciotka Charlotte zapewniła ją, że w jej rodzinie nie ma ani jednej osoby, która pochodziłaby od przybyszów. Mira nie miała powodu, żeby jej nie wierzyć, bo mimo iż ciotka była jasną czarownicą, to gardziła wszystkim, co niemagiczne. Na pewno nie przyjęłaby dalekiej bratanicy pod swój dach, gdyby ta nie wpasowywała się w jej standardy.

Mira była pod tym względem znacznie bardziej liberalna, ale nigdy nie odczuła chęci, żeby dyskutować na ten temat z ciotką.

— Nie wątpię, Lund. Bardziej zastanawia mnie, czy zdołałbyś go do mnie dostarczyć, zanim sam nie skończyłbyś jako jego pokarm — mruknęła, nie odwracając się nawet w stronę chłopaka.

Ciche prychnięcie dobiegające zza jej pleców upewniło ją, że David doskonale usłyszał jej uwagę.

Dalsza część lekcji minęła bez większych zakłóceń – jeżeli pominąć moment, w którym tarasque rzucił się gwałtownie w stronę krat, wywołując popłoch wśród młodych adeptów mrocznej magii. Profesor Hansen tłumaczył im cierpliwie specyfikę omawianego stworzenia, opowiedział też o poznanych dotychczas ofiarach i o sposobach odegnania tarasque. Mira uznała lekcję za dosyć interesującą, chociaż stworzenie w klatce budziło u niej dziwny niepokój i poczuła ulgę, gdy w końcu mogła opuścić salę.

— Możemy wstąpić do biblioteki? — Mira dopięła płócienną torbę i wyprostowała się. — Potrzebuję przejrzeć jeszcze jedną książkę przed eliksirami.

— Jasne. — Tove od razu skierowała się w stronę uczelnianej biblioteki.

Korytarze wypełniły się uczniami i studentami, śpieszącymi się na zajęcia. W pobliżu biblioteki tłum nieco się zmniejszył – nie było tu żadnych sal, w których odbywały się zajęcia, a sama biblioteka zapełniała się dopiero popołudniem.

W tej części akademia nabierała bardziej przytulnego charakteru. Zimne, nagie ściany ozdobiono dziełami studentów kierunków artystycznych, co pewien czas ustawiono również miękkie fotele, w których uczniowie mogli czytać, lub razem ze znajomymi odpoczywać między zajęciami. Przez ogromne okna z łukowymi zwieńczeniami wpadało mnóstwo światła – szczególnie, że mieściły się one od południowej strony – dzięki czemu przez sporą część dnia było tu przyjemnie jasno.

Mira minęła jednak tą część bez przykładania większej uwagi do wystroju i skierowała się prosto do ciężkich drzwi z dębowego drewna, które prowadziły do biblioteki i czytelni. Dla pewności sprawdziła godziny otwarcia, po czym nacisnęła klamkę i całą trójką weszli do środka.

Uwielbiała ten charakterystyczny zapach biblioteki. Kiedy jeszcze mieszkała z ciotką w Garawie, większość wolnego czasu spędziła między książkami, teraz ich zapach jednoznacznie kojarzył jej się z czasem, w którym wszystko było prostsze, a ona mogła się skupić tylko i wyłącznie na nauce.

— Dzień dobry — przywitała przyciszonym głosem bibliotekarkę i zniknęła między regałami, nie czekając na odpowiedź.

Tove i Olaf zostali nieopodal wejścia, podczas gdy ona bez wahania ruszyła w stronę działu poświęconemu warzycielstwu. W kilka minut odnalazła Znaczenie runów w warzycielstwie i wróciła z nią do biurka bibliotekarki.

— Chciałabym to wypożyczyć. Na eliksiry, właśnie zaczynamy…

— Znam plan kursu wprowadzającego, panno de Damer, nie musi mi go pani opowiadać — przerwała jej czarownica. — Dotarła już do mnie wiadomość od profesora Lindberga. Tę książkę mogę pani wypożyczyć, ale jeszcze dzisiaj musi pani zwrócić osiem innych pozycji, które w żaden sposób nie wiążą się z pani aktualnymi zajęciami na kursie.

Mira zazgrzytała zębami i z trudem powstrzymała się przed kąśliwą odpowiedzią.

— Rozumiem — odparła beznamiętnie.

— Proszę zwrócić je do obiadu, inaczej będę zmuszona sprowadzić je do biblioteki za pomocą magii.

Czym prędzej opuściła bibliotekę, ściskając mocno w dłoniach książkę.

— Co za… — wywarczała.

— Wiem, że jesteś zdenerwowana – do czego masz pełne prawo – ale on może gdzieś się tu czaić. Nie dawaj mu powodów do dalszych kar, obrażając go — wyszeptała ostrzegawczo Tove. — Już ci obiecałam, że cię poratuję moimi notatkami. Olaf też pomoże, prawda?

— Oczywiście. — Uśmiechnął się promiennie. — Dzisiejsza noc ma być pochmurna, ale kolejnej będziemy mogli wyjść na zewnątrz, przyjrzeć się niebu i gwiazdom.

✽✽✽

Gdy oddała już wszystkie książki, wróciła do pokoju, który dzieliła z Tove i wyciągnęła spod łóżka stary, zniszczony kufer. Otrzymała go w Vitanii, wraz z całą wyprawką, którą akademia zapewniała ubogim studentom.

Odłożyła na bok letnie ubrania i ze spodu skrzyni wyciągnęła plik własnoręcznie zapisanych notatek. Część zdążyła już wyblaknąć na słońcu, część pachniała rozchlapaną kawą, ale nie przeszkadzało jej to – znała je na pamięć i ich widok miał tylko skupić jej uwagę i odświeżyć wspomnienia.

— Dalej pracujesz nad tym zaklęciem? — zapytała Tove z drugiego łóżka. — Mówiłaś, że już wszystko jest w porządku…

Mira potrząsnęła głową.

— Tylko przeglądam notatki, na pewno będą pytać o języki, a tu mam najlepsze zapiski. A co do zaklęcia… wszystko powinno być w porządku, przynajmniej zgodnie z zasadami zaklęciotwórstwa, ale nie miałam możliwości wypróbowania go, więc mogę tylko zgadywać. Pozostaje jeszcze kwestia odsunięcia w czasie skutków klątwy…

— Jesteś pewna, że nikt poza naszą czwórką nie słyszał o tym zaklęciu?

— Spokojnie, uważałam — odparła. Zerknęła na notatki. — I wolałabym zajmować się teraz nowymi zaklęciami, niż powtarzać ostatnie trzy lata.

— Sama tego chciałaś — zauważyła Tove. — Ale Olaf ma rację, Guidgen jest najlepszą opcją na twoje dalsze poszukiwania… na dodatek w ten sposób najprędzej pozbędziesz się Lindberga. Nie podoba mi się, jak na ciebie patrzy.

Obydwie wzdrygnęły się.

— Nie rozmawiajmy już o nim — poprosiła Mira. — Nie zmienię przeszłości, teraz mogę tylko skupić się na tym, co dopiero będzie.

Zamilkły i Mira zagłębiła się w swoje notatki.

Postanowiła powrócić do czegoś, co dobrze znała, żeby z jednej strony odrobinę odpocząć, a z drugiej – nie marnować czasu, który pozostał jej do testów. Te zapiski były już dosyć stare, zrobiła je w pierwszym miesiącu nauk u Myrddina – jedynym, w którym sama mogła zadecydować, czego chce się uczyć. Była to również jedna z niewielu pamiątek, które się zachowały po przeprawie przez ziemie życiopijców, a następnie – przez Horyzont.

Plik kartek otaczało zaklęcie ochronne, wciąż mocne i żywo błyszczące mimo upływu lat. Nałożył je Myrddin, gdy tylko Mira oznajmiła mu, że wraca na kontynent – ona nigdy nie była dobra w zaklęciach ochronnych, a te nadające obiektom wodoodporność były jej największą słabością spośród nich wszystkich.

W notatkach zawierały się przede wszystkim lekcje dotyczące martwych języków, zastosowania i tworzenia run, a także podstaw elfiej filozofii porządku świata. Na ten moment najbardziej mogły jej się przydać lekcje o martwych językach – zgłosiła się na pięć lektoratów, z czego tylko dwa obejmowały żywe języki.

Powtarzała najważniejsze informacje przez dwie godziny, aż Tove nakazała jej iść spać.

— Z samego rana spotykasz się z Olafem, musisz być wyspana, inaczej będzie ci trudniej przyswoić to, czego będzie cię uczył. — Stanęła nad nią ze złożonymi na piersiach rękami. — Poza tym, gdy jesteś niewyspana, robisz się nieznośnie marudna.

— Dobrze mamo — mruknęła Mira, przecierając oczy. — I tak już kończyłam.

✽✽✽

W innej części kontynentu Armel Maro również kładła się do snu.

Zsunęła z bladych ramion szlafrok i zatrzymała się przed wysokim lustrem. Mało kto byłby w stanie to dostrzec, ale pod skórą krążyła jej magia – o wiele słabiej niż powinna, niosąc zapach rozkładu, a nie życia.

To był jeden z nielicznych przypadków, gdy ktoś zawiódł jej zaufanie, a skutki okazały się dla ich obu raczej tragiczne. Livie nie żyła, ale Armel straciła coś znacznie cenniejszego.

Oderwała spojrzenie od swojego odbicia w lustrze i powiodła nim ku sekretarzykowi, na którym leżało ogłoszenie o organizowanym przez nią programie stypendialnym dla najzdolniejszych uczniów kontynentu. Uśmiechnęła się delikatnie.

— Już niedługo.Rozdział 2

Chłodne wrześniowe powietrze szczypało ją w policzki, gdy przemierzała wciąż zielone boisko. Potrzebowała chwili w otoczeniu natury – w głębi lasu, w miejscu nietkniętym ludzką ręką. W samotności. W zeszłym roku, a także podczas wakacji, które musiała spędzić w akademii, często tu przychodziła, chcąc choć odrobinę zbliżyć się do tego, co miała na co dzień na Wyspie Jabłoni.

Zwolniła, gdy wyszła spomiędzy drzew i odetchnęła głęboko.

Tydzień minął o wiele szybciej, niżby Mira sobie tego życzyła. Każdą chwilę wolną od zajęć spędzała z Tove i Olafem, nadrabiając braki dwóch pierwszych lat kursu wprowadzającego i powtarzając materiał z trzeciego.

W dzień egzaminu natomiast obudziła się wyjątkowo wcześnie – nawet jak na siebie – i czując, że już nie zaśnie, wybrała się na spacer do rosnącego w pobliżu lasu. Wróciła nieco uspokojona, chociaż nadal spięta.

— Myślałam, że już poszłaś pod salę — wymamrotała zaspanym głosem Tove. — Która jest?

Mira zerknęła na zegarek.

— Dochodzi siódma, jeszcze jest wcześnie.

Test zaczynał się o dziesiątej i z zapowiedzi Griega wynikało, że miał potrwać pięć godzin. Nie bez powodu mówiono, że tylko najbardziej zdeterminowani próbowali się dostać na Uniwersytet Vidunemedzki, a to i tak była skrócona wersja tego, przez co musieli przechodzić kandydaci w normalnym trybie.

— Idź spać. Musisz być wyspana.

Uśmiechnęła się na widok przyjaciółki, zakopującej się głębiej w pościeli.

— Nie na tyle wcześnie.

— Yhm… — Tove już spała.

Było już za późno na jakiekolwiek powtórki. Poprzedniego wieczora odłożyła wszystkie notatki i choć nie była specjalnie praktykująca, odmówiła krótką modlitwę do Matki. Gdyby nie jej ostatnia rozmowa z Myrddinem, najpewniej i u niego szukałaby pomocy – możliwe, że nawet w pierwszej kolejności – ale teraz mogła liczyć tylko na siebie.

✽✽✽

Pod salą wrzało. Z akademii tylko kilka osób zgłosiło się do testu, ale zebrali się niemal wszyscy – koledzy z klasy, młodsze roczniki, a nawet studenci, którzy zazwyczaj nie poświęcali swojego czasu uczestnikom kursu wprowadzającego.

Nie co dzień jednak prezydentka Republiki Guidgeńskiej składała taką ofertę państwom sojuszniczym. W teorii każdy mógł wziąć udział w rekrutacji zarówno na kurs wprowadzający, jak i na studia na UV, ale w praktyce i tak dostawali się jedynie obywatele Guidgenu.

— Szanowni państwo, proszę się rozejść i zrobić przejście dla kandydatów! — zawołała ponad tłumem jedna z profesorek. — No już! Nie mamy całego dnia! A pan gdzie się wybiera? Zapraszam do sali!

Mira wymieniła spojrzenia z przyjaciółmi.

— Powodzenia. — Tove ją uściskała. — Pamiętaj, że to tylko test, radziłaś sobie z gorszymi rzeczami.

— Najwyżej nie zdasz — dodał Olaf z uśmiechem.

Zamrugała.

— Dzięki, Olaf. Właśnie tego potrzebowałam — odparła z przekąsem. — Jeżeli nie zdam, to nielegalnie przekroczę granicę Guidgenu i ty mi w tym pomożesz.

— Jasne — przytaknął beztrosko, jakby mówił o pogodzie.

Westchnęła ciężko, zerknęła w stronę drzwi, za którymi miał się odbyć egzamin i ponownie spojrzała na przyjaciół. Uśmiechnęła się krzywo, nie do końca swobodnie.

— Dzięki, że ze mną zaczekaliście.

— Jeżeli to cię pocieszy, to gwiazdy wyraźnie ci sprzyjały ostatnio. — Olaf mrugnął do niej. — Najbliższy czas co prawda szykuje dla ciebie mnóstwo trudności, ale na pewno będą się po prostu wiązały z wyższym poziomem nauczania na Uniwersytecie Vidunemedzkim.

Parsknęła śmiechem.

— Trzymam cię za słowo. Jeżeli się nie spełni, to nie tylko zaangażuję cię w nielegalne przekroczenie granicy, ale też w kilka włamań i morderstw, których bez stypendium będę musiała się dopuścić.

Z ociąganiem ruszyła do sali, nie oglądając się za siebie.

Była to jedna z auli wykładowych Wydziału Nauk Przyrodniczych, w której zajęcia mieli głównie studenci zoologii – upragnionego kierunku Olafa. Przygotowano osiem stanowisk z arkuszami egzaminacyjnymi, stalowymi piórami i małymi, srebrnymi nożykami, każde w odstępie kilku siedzeń od pozostałych. Na podwyższeniu dla prowadzącego stało pięć osób – wykładowcy akademii i rektor Grieg we własnej osobie. Za nimi znajdowało się długi stół, a na nim zegar.

— Zajmijcie miejsca zgodnie z tabliczkami — rzucił, gdy za ostatnią osobą zamknęły się drzwi. — De Damer i Lund – was chcę mieć z samego przodu. Nie patrzcie tak na mnie, sami sobie na to zapracowaliście.

Z ociąganiem zajęli wskazane miejsca.

Na pierwszej stronie arkusza egzaminacyjnego znajdowała się tylko niewielka ramka w kształcie kwadratu, a nad nią napis Konkurs na uczestnictwo w programie stypendialnym kursu wprowadzającego na Uniwersytecie Vidunemedzkim pod opieką Mathair w latach 996/997 po wyzwoleniu.

— Jak już pewnie zauważyliście, na pierwszej stronie brakuje miejsca, w którym zazwyczaj podpisujecie się swoim imieniem i nazwiskiem na testach w naszej akademii. Guidgen — zawahał się — preferuje nieco bardziej krwawe zabezpieczenia.

Mira zerknęła na nożyk, który leżał obok pióra.

— Komisja wymaga, aby każdy z kandydatów potwierdził swoją tożsamość własną krwią. Ten sposób dodatkowo pomoże w ocenie waszego potencjału magicznego, co jest obowiązkowym etapem kwalifikacyjnym również w zwyczajnym trybie przyjęć. Jeżeli zdecydujecie, że to dla was za dużo, możecie teraz zrezygnować, nie spotkają was żadne konsekwencje. Nie licząc pozbawienia szans na stypendium, oczywiście.

Powiódł spojrzeniem po wszystkich uczniach, ale nikt nie ruszył się ze swojego miejsca.

— Doskonale. Weźcie nożyki, które przygotowaliśmy i nakłujcie swoje palce wskazujące, to ma być tylko kilka kropel. Krew powinna wypełnić kwadrat u dołu strony.

Niechętnie sięgnęła po nożyk i nacięła czubek palca, pozwalając by krew skapnęła na kartkę. Wraz z zetknięciem się pierwszych kropel z papierem, wokół arkusza soczystą czerwienią rozbłysnęła magia, która przygasła dopiero gdy cały kwadrat pokrył się krwią.

Niemal od razu ranka na palcu sama się zasklepiła.

— Skoro wszyscy skończyli, możecie przystąpić do testu — podjął Grieg po dłuższej chwili. — Na kolejnej stronie znajdziecie miejsce na wpisanie tytułu pracy, a przynajmniej pomysłu na temat pracy, którą będziecie pisać, jeżeli was przyjmą. Mam nadzieję, że dobrze to przemyśleliście, ponieważ wybrana tematyka może okazać się decydująca przy wyborze finalnej piątki. — Spojrzał na nich surowo. — Byłbym bardziej spokojny, gdyby każde z was skonsultowało swój pomysł z kimś z naszej kadry, ale najwidoczniej niektórzy czują się wystarczająco pewnie, by nie skorzystać z pomocy wykwalifikowanych, wieloletnich pracowników naukowych.

Mira mogła odetchnąć z ulgą. Akurat ona przedyskutowała swój pomysł zarówno z Griegiem, jak i z profesorem Hansenem, więc przynajmniej w tej materii nie podpadła rektorowi. Szybko zerknęła na Lunda, ale i on sprawiał wrażenie spokojnego.

— Pierwsza część dotyczy języków. Jedynym wspólnym dla wszystkich testem – nie licząc próby potencjału magicznego – jest test z języka guidgeńskiego. W dalszych częściach wasze arkusze są spersonalizowane zgodnie z przedmiotami, które zgłosiliście mi przed wakacjami. Czy są jakieś pytania? — Potoczył spojrzeniem po uczniach. — Doskonale. Arkusze wypełniajcie piórami, które dla was przygotowaliśmy. Inne i tak nie zadziałają.

Rozległ się szelest kartek.

— Macie czas do piętnastej — odezwał się ponownie Grieg. — Jeżeli jakimś cudem skończycie wcześniej, będziecie mogli wyjść. Powodzenia.

Otworzyła na stronie z pytaniem o temat pracy i przygryzła wargę. Wiedziała, o czym chce pisać, ale nie ubrała tego jeszcze w konkretny tytuł, więc dopiero po chwili namysłu wpisała:

Rozprawa o moralności w kontekście czwartej zasady zaklęciotwórstwa – próba odseparowania pojęcia mroku od zła i jasności od dobra.

Przeszła dalej.

Części językowych się nie obawiała. Od wczesnego dzieciństwa – głównie za sprawą ciotki – dużą wagę przywiązywała do nauki języków, a na dodatek była to jedna z tych dziedzin, do których miała naturalny talent. Ponoć po matce.

Dopiero kolejne etapy podburzyły jej pewność siebie.

Dopasowując niektóre nazwy roślin do rysunków bardziej kierowała się intuicją, niż faktyczną wiedzą, podpisując gwiazdozbiory i ich składowe, jak przez mgłę wspominała naukę z Olafem. Przy większości z nich miała wrażenie, że widzi je po raz pierwszy w życiu, choć było to niemożliwe – bliźnięta wspomogły ją, jak tylko mogły, a i sama przekopała całą bibliotekę jeszcze przed uzyskaniem kary. Gdy skończyła te dwie części, była bliska płaczu – na szczęście trochę sprawniej przeszła przez warzycielstwo i przedmioty społeczne.

Co jakiś czas musiała przerywać, by rozmasować obolały nadgarstek i ostrożnie unosiła wtedy głowę, sprawdzając godzinę i sytuację na sali.

Grieg cały czas znajdował się na podeście – od początku testu siedział na biurku i przyglądał się uważnie wszystkim piszącym – natomiast pozostali nauczyciele krążyli po sali, wyraźnie licząc, że przyłapią kogoś na oszustwie. Na żadnym teście, czy egzaminie semestralnym nie pilnowano ich aż tak i Mira zastanawiała się, czy ta zmiana wynikła z wytycznych Guidgenu, czy z inwencji vitańskiej kadry.

Potarła oczy i zerknęła na zegar. Została jej jeszcze godzina na napisanie ostatniej części – z mrocznej i jasnej magii. We wszystkich ośrodkach naukowych Vitanii osobno nauczano o jasnej i o mrocznej magii, natomiast w Guidgenie połączono je w jeden przedmiot i dlatego też pytania umieszczono w jednej części.

Podaj definicje mroku i światła według Calytrix. Dlaczego spotkały się one z krytyką?

Gdyby sama nie doczytała, potrafiłaby podać jedynie definicję mroku – o ile profesor Hansen wyraźnie sympatyzował z tezami Calytrix, o tyle Lindberg miał zgoła inne podejście i skupiał się wyłącznie na jasnomagicznych czarodziejach.

Odetchnęła głęboko i spróbowała odsunąć od siebie poczucie porażki związane z wcześniejszymi częściami testu. Nie pomagało jej, że zdecydowanie zbyt krótko spała, choć i tak zadziwiająco późno zaczęła mieć trudność w utrzymaniu koncentracji. Siedzenie jakoś stało się mniej wygodne, a skrobanie piór – głośniejsze. Zazgrzytała zębami, gdy ktoś za nią rozkaszlał się na niemal minutę.

Utkwiła wzrok w arkuszu. Odpowiedziała na prawie wszystkie pytania, na końcu były już tylko te zamknięte, jakby układający egzamin postanowili podarować wypełniającym chwilę wytchnienia.

Która z poniższych opcji nie jest jedną z podstawowych właściwości magii?

Zaznaczała właśnie odpowiedź h) stałość, gdy Lund podniósł się ze swojego miejsca, złożył wszystkie strony testu i ruszył z nimi do Griega.

— Skończyłem, panie rektorze — ogłosił, wyraźnie z siebie zadowolony, wręczając arkusz.

Czarodziej uśmiechnął się do niego w odpowiedzi.

— Gratuluję, Lund. Możesz już iść i odpocząć.

Skrzywiła się pod nosem i mocniej ścisnęła pióro.

Pytanie za pytaniem i po kilku minutach również skończyła. Była już czternasta trzydzieści, a oprócz Lunda nikt jeszcze nie oddał pracy, co dodało jej otuchy. Dla pewności wróciła do początku arkusza i pobieżnie prześledziła pytania. Udzieliła odpowiedzi na każde z nich – w dużej części w zgodzie ze swoją wiedzą, a tam, gdzie jej nie posiadała, idąc za intuicją.

W takich chwilach żałowała, że nie posiada naturalnej zdolności Olafa czytania przyszłości.

Gdy nie pozostało jej już nic więcej do sprawdzenia, podniosła się z ciężkim sercem, złożyła arkusz i wręczyła go rektorowi. Wykrzywiła usta w coś, co początkowo miało być uśmiechem.

— Skończyłam, rektorze.

Dobrze, że przynajmniej głos mi nie zadrżał.

Wytrzymała jego spojrzenie spod uniesionej brwi.

— Doskonale, de Damer. Idź się wyśpij, bo aż żal mi na ciebie patrzeć.

— Oczywiście, rektorze — wymamrotała.

Z ulgą opuściła salę.

✽✽✽

Gdy tylko otworzyła oczy, zobaczyła, że na poduszce, tuż obok jej głowy ktoś położył tabliczkę mlecznej czekolady

— Tak myślałam, że to cię obudzi.

Tove siedziała na swoim łóżku, popijając coś z kubka.

— To w nagrodę za wysiłek. Jak się czujesz?

Mira przeciągnęła się, szeroko ziewnęła i opadła twarzą na poduszkę.

— Jakby dopadło mnie stado życiopijców — wymamrotała. — Znów śnił mi się ten okropny sen.

— Ten o ciotce?

— Tak… Jak zawsze szukam jej w naszej posiadłości w Garawie, ale nigdzie jej nie ma i wiem, że stało się coś strasznego, chociaż nie mam pojęcia co, aż w końcu ją znajduję – leży w kałuży krwi, a nad nią stoi zakapturzona postać. A nad nimi, na drzewie rodowym, wisi moja bezwładna kukiełka i nagle jestem nią i nie mogę zupełnie nic zrobić. — Zadrżała. — Nie mam pojęcia, o co chodzi. Według tego, co powiedział mi Myrddin, ciotka zginęła w Guidgenie, a ja cały czas przebywałam wtedy na Wyspie Jabłoni, więc nie miałam najmniejszych szans, by być świadkiem jej śmierci. Nie jestem jasnowidzącą, nikt nigdy nie podzielił się też ze mną szczegółami tamtego wydarzenia. — Odgarnęła rude kosmyki ze spoconego czoła. — A jednak mój mózg uznał, że odtwarzanie w kółko tego snu będzie cudownym pomysłem.

Przyjaciółka spojrzała na nią współczująco.

— Jeżeli chcesz, możemy spróbować jakiegoś eliksiru. Mówiłaś, że ten, który ci dałam ostatnio, pomógł.

Przytaknęła i usiadła.

— Tak, ale nie chciałabym polegać tak bardzo na lekach. Myślę, że to po prostu moja podświadomość próbuje mnie ponaglić w poszukiwaniach. — Sięgnęła po czekoladę. — Dziękuję.

— Ominęłaś obiad, ale mam nadzieję, że to pomoże ci wytrzymać do kolacji. — Uśmiechnęła się. — Zaparzyłam też kawę, więc jeśli masz ochotę, to śmiało.

Potrząsnęła głową.

— Dzisiaj już lepiej nie. — Zamyśliła się na chwilę. — Z drugiej strony moja kara na bibliotekę już się skończyła, więc mogłabym powrócić do przetrząsania jej archiwów. Zostało mi jeszcze sporo gazet do przejrzenia.

— Nic z tego. Musisz odpocząć, jutro możesz pójść do biblioteki. Dzisiaj będziemy się tylko i wyłącznie lenić. — Uniosła brew. — Zresztą Olaf chce ci pokazać jakieś stworzenie. Mi nie chciał zdradzić nawet nazwy, stwierdził, że mogłabym uprowadzić je do jednego z tych paskudnych eliksirów. — Ostatnią część wypowiedziała, naśladując głos Olafa. — Zupełnie jakbym na każde zwierzę patrzyła w kategorii składników do eliksirów. — Prychnęła. — Jeszcze nigdy nie zabiłam żadnego stworzenia, a już na pewno nie do eliksiru.

— Wiesz, to mimo wszystko trochę niepokojące, jak patrzysz na jego chowańca — odparła Mira ze śmiechem. — Muszę przyznać, że rozumiem Olafa.

W ostatniej chwili uchyliła się przed poduszką.

— Jeszcze będziesz czegoś chciała, de Damer.

✽✽✽

Magia była wszędzie.

Troskliwie oplatała drzewa srebrzystymi nićmi i muskała przedzierające się przez las stworzenia. Teraz – w ciemnościach nocy – wyraźniej się odznaczała i przywodziła na myśl refleksy na powierzchni morza.

W powietrzu czuła dym z pobliskiego miasteczka i zapach placka dyniowego, który mieli na kolację w akademii. Typowo jesienne aromaty. Im bliżej znajdowali się lasu, tym lepiej jednak wyczuwalna była wilgotna ściółka i żywica.

— Już niedaleko — zapewnił Olaf. — Musimy tylko odrobinę zagłębić się w las.

Mira skinęła głową, chociaż Olaf nie mógł tego dostrzec w ciemności.

— Mam nadzieję, że to stworzenie będzie nieco mniej… agresywne, niż ostatnio.

— Powinniśmy przeżyć — odpowiedział ze śmiechem w głosie.

Naprawdę chciała mu wierzyć, ale była pewna, że w tym wypadku kierował się bardziej wrodzonym optymizmem, niż jasnowidztwem. No i wciąż pamiętała jak przed wakacjami o mało nie zostali utopieni przez rzekomo łagodnego demona rzecznego.

— To naprawdę nic strasznego, wręcz przeciwnie — dodał uspokajająco czarodziej. — Uznałem, że może ci się spodoba, szczególnie po tylu tygodniach ciągłej nauki.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij