Rozstanie z tożsamością - ebook
Rozstanie z tożsamością - ebook
„Rozstanie z tożsamością” jest trzecią książką Ivana Čolovicia z cyklu esejów antropologicznych o tożsamości. Pierwsza to „Polityka symboli. Eseje o antropologii politycznej” (1997, wyd. pol. 2001), druga „Bałkany - terror kultury. Wybór esejów” (2008, wyd. pol. 2007). Tożsamością w rozumieniu narodowej Čolović zainteresował się jednak wcześniej, badając związki między folklorem, polityką i jugosłowiańskimi wojnami końca XX wieku. Temu poświęcona jest jego książka „Bordelj ratnika” (1993, „Burdel wojownika”), przede wszystkim zamieszczony w niej tekst „Tożsamość tożsamości” mówiący o różnych znaczeniach i interpretacjach tego terminu.
Dopiero w wydawanym obecnie, zamykającym cykl tomie, którego głównym tematem jest polityka tożsamości, tożsamościowy dyskurs, odejścia i powroty tożsamościowe w służbie różnych systemów politycznych, termin ten znalazł się w tytule, ale w zestawieniu z rozstaniem, pożegnaniem. Čolović bowiem uważa, że jako kategoria identyfikacyjna pojęcie to niczemu już nie służy, ponieważ nie można stworzyć modelu tożsamości narodowej lepszego, niż proponuje nacjonalizm. Takiego, który uwzględniałby złożoność, pluralizm, hybrydyczność i dynamikę tożsamości, a tym samym pomógł jej, by stała się tolerancyjna, szanująca różnice między ludźmi. Nie da się sprawić, by przestała być nieusuwalnym, mocnym „klejem”, łączącym wspólnotę. Tożsamość narodowa, etniczna i kulturowa w wydaniu serbskim pochodzi z XIX wieku. I jako taka się wyczerpała.
Tom „Rozstanie z tożsamością” zawiera 14 esejów o różnym charakterze - teoretycznych i eseistycznych, naukowych i literackich, powstałych w latach 2010–2013. Kilka z nich to komentarze do przykładów dyskursu tożsamościowego, przywołującego tożsamość narodową i sławiącego ją jako zrozumiałą samą przez się, czyli świętą, w innych jest ona domyślną, niepodważalną osią życia politycznego. Čolović, jak we wszystkich swoich pracach, opiera się na przykładach znalezionych w mediach, cytuje liderów politycznych, dziennikarzy, pisarzy, duchownych i zbrodniarzy wojennych. Z tych tekstów, niekiedy pełnych ironii, sarkazmu i bólu, niekiedy będących precyzyjną analizą antropologiczną, wyłania się droga, jaką w imię „obrony” własnej tożsamości, niezależności, swojej wspaniałej kultury i historii Serbia przeszła przez wojnę do miejsca, w którym jest dzisiaj na politycznej mapie Europy.
Książkę Čolovicia czyta się tak, jakby opowiadała nie tylko o Serbii. Nacjonalizm silnie związany z takim rozumieniem i taką praktyką tożsamości narodowej jest ostrzeżeniem dla wielu innych społeczeństw i państw. Także dla nas.
Poprzednie książki Čolovicia z tego cyklu, które zostały wydane w Polsce, weszły do lektur na wydziałach humanistycznych wielu polskich uczelni, autor był wielokrotnie zapraszany na wykłady gościnne i debaty. Jest u nas szanowany i bardzo popularny wśród badaczy, studentów i czytelników intersujących się kulturą i historią. Jesteśmy przekonani, że „Rozstanie z tożsamością” zostanie przyjęte w Polsce tak gorąco, jak jego poprzednie książki.
Kategoria: | Inne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7963-126-1 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tożsamość narodowa jako niezbywalna, święta wartość przyszła do nas wraz z wojną lat dziewięćdziesiątych XX wieku i była jedną z jej głównych zdobyczy. Trafiła też do folklorystycznych wersji opowieści o polityce i wojnie. Pierwszy raz spotkałem się z nią w tym formacie, kiedy zainteresowałem się relacjami między folklorem, polityką i wojną, co jest tematem mojej książki _Bordelj ratnika_ . Skłoniło mnie to do szukania w literaturze naukowej informacji o pochodzeniu terminu, jego różnych znaczeniach i interpretacjach, co przedstawiłem w tekście zatytułowanym _Identitet identiteta_ . W następnej książce, _Polityka symboli_, dałem tożsamości jeszcze więcej miejsca, ponieważ, badając tym razem nowe serbskie mity polityczne, stwierdziłem, że jest ona tutaj jeśli nie głównym, to na pewno jednym z głównych tematów. Amerykański wydawca zastąpił tytułowe symbole tożsamością (_Politics of Identity in Serbia_ ). Podobna zamiana miałaby sens także w tytule mojej kolejnej książki _Bałkany – terror kultury_. Tu na miejscu kultury znalazłaby się tożsamość, bo w _Bałkanach_ piszę o kulturze jako twierdzy tak zwanego bytu narodowego, której należy bronić, jeśli trzeba, także zbrojnie.
Jednakże mimo stałego zainteresowania tożsamością nie udało mi się dotychczas umieścić jej w tytule żadnej z moich książek, ponieważ miałem wrażenie, że widzę ją na okładce co drugiej publikacji o współczesnej polityce i kulturze. Tym razem nie chciałem przeszkadzać jej w wybiciu się na to ważne miejsce, nie dlatego jednak, że w zebranych tu tekstach jeszcze więcej i w sposób jeszcze bardziej dosłowny niż w poprzednich książkach piszę o polityce tożsamości i terrorze tożsamości, o jej strażnikach i szafarzach, o tożsamościowym dyskursie i tożsamościowej panice... Główny powód, dla którego wpuściłem tożsamość do tytułu, wskazuje drugie stojące obok słowo: rozstanie.
Dojrzała we mnie bowiem myśl, w ostatnich czasach często wyrażana przez niektórych antropologów i politologów, że tożsamość jako kategoria identyfikacyjna niczemu już nie służy i że badacz kultury i społeczeństwa może używać tego terminu tylko w cudzysłowie. Ja także już nie uważam, że można dziś przedstawić teoretyczny model tożsamości narodowej lepszy od tego, który proponuje nacjonalizm, na przykład uwzględniający jej złożoność, pluralizm, relacjonalność, hybrydyzm czy dynamikę, i pomóc w ten sposób praktykom polityki tożsamości poprowadzić ją drogą tolerancji i poszanowania różnic między ludźmi. Przekonałem się, że takie dążenia, dopóki odnoszą się do tożsamości narodowej i dlatego, że odnoszą się właśnie do niej, nie kwestionują tego, na czym opiera się jej uwodzicielska moc i co czyni ją trudno usuwalnym politycznym „superklejem”, czyli wiary, że tożsamość (narodowa, etniczna, kulturowa) naprawdę istnieje i trzeba się wobec niej jakoś określić. Teraz i ja chcę odejść od tego teologicznego w istocie dyskursu i powiedzieć tożsamości: żegnaj, nasze drogi się rozchodzą. Umieszczając ją w tytule tej książki, chciałem to rozstanie przeprowadzić na widocznym miejscu i szczególnie podkreślić.
W niektórych zamieszczonych tu tekstach, zwłaszcza pierwszym i ostatnim, są tak zwane elementy autobiograficzne, ale i w tych pisanych w stylu zdystansowanego akademickiego wykładu nie unikałem pokazania, że tortura tożsamości narodowej dotyka również mnie, toteż – jak powiedziała o jednym ze swych antropologicznych esejów Dunja Rihtman-Auguštin – „moje nastroje i lęki nie zostaną przed czytelnikiem ukryte” (Rihtman-Auguštin 2000: 8). Co więcej, jestem przekonany, że te osobiste świadectwa może bardziej niż argumentacja teoretyczna przyczynią się do wiarygodności tezy, którą reprezentuję. Tego samego działania oczekuję od fragmentów, w których, komentując jakieś wydarzenie z naszego malowniczego życia politycznego, nie powstrzymałem się przed ironią i humorem. Nie lekceważę suchej wiedzy, wiedzy bez ironii, ale nie mogę jej sobie wyobrazić w eseju antropologicznym, medium, do którego należą teksty zebrane w tym tomie.
Kilka tekstów poświęciłem skomentowaniu przykładów dyskursu tożsamościowego explicite, przywołującego tożsamość narodową i sławiącego ją jako słowo tajemnicze, a zarazem zrozumiałe samo przez się, czyli święte. W innych zajmuję się przykładami dyskursu, w którym tożsamość jest obecna tylko implicite, jako domyślna i niekwestionowana oś życia politycznego. Wszystkie je znalazłem w mediach, najczęściej w gazetach codziennych i na stronach internetowych, a wśród ludzi, których słowa ku chwale tożsamości cytowałem i interpretowałem, najliczniejsi są liderzy polityczni, dziennikarze, pisarze, duchowni, zbrodniarze wojenni i kibice piłkarscy.
Mimo iż jestem przekonany, że teksty te łączy jeden temat, a więc zamieszczenie ich tutaj razem było uzasadnione, trzeba je czytać nie jako rozdziały monografii naukowej rozwijające stopniowo tezy autora, tylko jako eseistyczne wariacje wokół tematu tożsamości narodowej. Starałem się przybliżyć go czytelnikowi, posługując się wiedzą i metodą analityczną, jakimi dysponuję, ale przede wszystkim chciałem wyczerpać temat tożsamości i ostatecznie się z nim pożegnać.
Większość tekstów powstała między rokiem 2010 a 2013. Znacznie starsza jest tylko _Tożsamość czy image?_ z 2001 roku, przedrukowana tu dlatego, że w niej pierwszy raz włączyłem się do dyskusji o polityce tożsamości w Serbii, wówczas jeszcze przekonany, że nie trzeba jej w pełni dyskredytować jako uprawnionej dziedziny polityki, że wystarczy tę politykę zmienić. Jest to jeden z wniosków, do których, uczestnicząc w tej dyskusji, doszedłem w napisanych później tekstach zamieszczonych w tej książce. Publikowane w _Rozstaniu z tożsamością_ eseje podaję w pierwotnej postaci, czasem nieznacznie zmienionej, a od wersji pierwotnej najbardziej różnią się dwa z nich: _Gdzie są teraz herosi lat dziewięćdziesiątych?_, skrócona wersja wstępu do mojej książki _Za njima smo išli pevajući_ , oraz _Dyskurs bałkanistyczny i jego krytycy_, który uzupełniłem o rozdział _Nawet Foucault nie zrobi wszystkiego sam_.
Książkę tę poświęcam mojemu przyjacielowi Dragoljubowi Todoroviciowi, który od dawna mi przypomina, że już czas, żebym opublikował coś nowego.
Belgrad 2014Kłopoty z tożsamością
„Lubię cię, ale cię nie rozumiem”. Te słowa skierował do mnie pewien belgradzki pisarz, kiedy usłyszał moje zdanie o nacjonalizmie w Serbii. Było to latem 1991 roku, kryzys pogłębiał się coraz bardziej i o pierwszych starciach zbrojnych w Chorwacji między tamtejszymi Serbami a chorwacką policją pisano już na tytułowych stronach gazet. Pisarz, o którym mówię, w latach poprzedzających tę rozmowę był jednym z najostrzejszych przeciwników reżimu Tity i jako młody człowiek spędził dwa lata w więzieniu. Poznałem go w latach osiemdziesiątych XX wieku, kiedy obydwaj byliśmy członkami Komitetu Obrony Swobód Twórczych stworzonego przy Stowarzyszeniu Pisarzy Serbii. Był to dla mnie wielki zaszczyt, że znalazłem się tam razem z autorem książek, które wysoko ceniłem, z człowiekiem wielkiej odwagi. Kiedy jednak Milošević doszedł do władzy, pisarz ten, wraz z wieloma innymi, stanął po jego stronie i zaczął wypowiadać się publicznie w radykalnie nacjonalistycznym duchu.
Po spotkaniu w 1991 roku przestałem się z nim widywać i rozmawiać. Ale często przypominałem sobie to, co wówczas powiedział: że mnie lubi, ale mnie nie rozumie. Był bowiem tylko jednym z dawnych kolegów i przyjaciół, których przestałem widywać, których straciłem z powodu mojej złej opinii o serbskim nacjonalizmie i występowania publicznie przeciw niemu albo, można i tak powiedzieć, z powodu ich pozytywnego zdania o serbskim nacjonalizmie i podjęcia u niego służby. I nie była to jedyna niespodziewana strata, która budziła we mnie żal i domagała się wyjaśnienia. Nie mogłem pojąć, dlaczego pewni ludzie, którzy w przeszłości, w czasach komunizmu, wykazali się dużą odwagą i inteligencją polityczną, byli dla innych wzorem walki o wolności obywatelskie i prawa człowieka, teraz nie widzą w nacjonalizmie nowego zagrożenia dla tych wolności i praw.
To był mój osobisty powód, by na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku zająć się badaniem nacjonalizmu, posługując się przede wszystkim metodami i technikami analizy stosowanymi w naukach społecznych, zwłaszcza w etnologii i antropologii politycznej. Przekonałem się, że nacjonalizm to zło, główny powód katastrofy, w jakiej w tamtych czasach znalazł się mój kraj, ale chciałem się dowiedzieć nieco więcej o naturze tego zła. I zacząłem odkrywać, że nacjonalizm jest swego rodzaju świecką religią, religią polityczną, że ma swoje kulty, rytuały, wierzenia, swoje święte teksty i święte miejsca, a także swoich kapłanów, męczenników, mesjaszy i bogów.
Takie widzenie nacjonalizmu nie było nowe, nie było moim odkryciem. Przeciwnie, analiza religijnych aspektów nacjonalizmu w czasach, kiedy się nim zainteresowałem, znalazła już swoje miejsce w naukach społecznych i filozofii politycznej. Na przykład w latach siedemdziesiątych uwagę amerykańskich kręgów naukowych i politycznych przyciągnęły prace socjologa Roberta Bellaha o amerykańskiej „religii obywatelskiej”. Mnie podejście do nacjonalizmu jako czegoś w rodzaju religii pomogło zrozumieć, co dzieje się ze mną, wokół mnie, co dzieje się z moimi przyjaciółmi w chwili, kiedy w Serbii i innych jugosłowiańskich republikach do władzy dochodzili nacjonaliści, kiedy zaczęło się rytualne oddawanie czci i składanie przysiąg staremu, a dziś odrodzonemu idolowi, Nacji, i kiedy wielu intelektualistów w moim kraju – wśród nich niektórzy z moich wczorajszych przyjaciół, zaślepieni ożywioną jeszcze raz nacjonalistyczną religią – zaczęło pokazywać nowe, zniekształcone oblicze. Zrozumiałem, że nacjonaliści pojmują naród jako wspólnotę wierzących, zamkniętych we własnym kręgu, przepojonych jednym duchem, opartą na zrozumiałych same przez się „prawdach”, która jednoczy ludzi dzięki rytuałom autokomunikacji, przypominającym obrzędy religijne w wąskim znaczeniu słowa.
Kiedy osoba uważana za członka „naszego” narodu, tak zwanego korpusu narodowego, wyrazi wątpliwość w „naszych” idoli i okaże skłonność do samodzielnego myślenia, jej postępowanie zostaje uznane przez wspólnotę za świętokradztwo, za rzecz niewybaczalną. Taki „wyskok” z narodowej zbiorowości traktowany jest jako coś niebywałego, niepojętego, jako szaleństwo. Dlatego kapłani kultu narodu – a najwięcej jest wśród nich pisarzy – starają się jakoś wytłumaczyć ten nonsens. Ich wyjaśnienie jest bardzo proste i sprowadza się do takiej oto konkluzji: osoba, która myśli, która wątpi, a tym samym przeszkadza, nie robi tego z własnej inicjatywy, na własną rękę, lecz w interesie naszych nieprzyjaciół, nie jest to więc żaden wariat, tylko zawsze jedno i to samo: sprzedawczyk, zdrajca, w najlepszym razie konwertyta.
Subtelniejszy wariant wyjaśnienia takiej postawy niektórych „naszych ludzi” polega na odkryciu i ujawnieniu, że ktoś, kto nie chce uczestniczyć w rytuałach naszej zbiorowości, powołując się na prawo do samodzielnego myślenia, w istocie nie należy do naszej wspólnoty, tylko do jakiegoś innego, najczęściej wrogiego nam narodu. W ten sposób strażnicy narodowych świętości mogą – jakby dysponowali jakimś specjalnym czujnikiem wymyślonym dla ich potrzeb – każde zbuntowane, heretyckie Ja zmienić w nieprzyjacielskie My. Mój były przyjaciel powiedział mi – dziś trochę lepiej rozumiem jego słowa – że nie mieści mu się w głowie, by ktoś, kto jego zdaniem należy do narodu serbskiego i jako taki godzien jest jego braterskiej miłości, mówił rzeczy, których żaden Serb nie mógł sam wymyślić.
„Nie będę cię mniej lubić, nawet jeśli staniesz po stronie swoich”. To jeszcze jedno wyznanie, w którym miłość do mnie niegodnego powiązana jest z moją – dokładniej, przypisaną mi – przynależnością narodową. „Nie będę cię mniej lubić, jeśli staniesz po stronie swoich”, powiedziała mi pewna koleżanka, etnolożka z Chorwacji, podczas ostatniego spotkania w Zagrzebiu na początku listopada 1994 roku. Byłem w grupie ludzi z Serbii i Czarnogóry, dziennikarzy, członków niektórych organizacji pozarządowych i osób publicznych, która jechała autobusem z Belgradu do Tuzli jedyną możliwą wówczas drogą: przez Suboticę, Baję, Zagrzeb, Split i Mostar, aby uczestniczyć w tym mieście w manifestacji przeciwko wojnie w Bośni i w Chorwacji. Zatrzymaliśmy się na kilka godzin w Zagrzebiu i wykorzystałem przerwę w długiej podróży, żeby zadzwonić do przyjaciół i kolegów, między innymi do koleżanki etnolożki. Łączyło nas zainteresowanie tak zwaną etnologią miasta, oboje uczestniczyliśmy w kilku projektach badawczych. Dwa lata przed konfliktem zbrojnym w naszym kraju etnolożka ta była inicjatorką pomysłu, abym przeniósł się z moją pracą do Chorwacji i zajął się semiologią tradycyjnej kultury wyspy Cres. Kiedy jednak ją w tamto listopadowe popołudnie zobaczyłem, wiedziałem od razu, że mojej drogiej koleżance już na mnie nie zależy. Jej „nie będę cię mniej lubić, nawet jeśli staniesz po stronie swoich” znaczyło, że przestała mnie lubić. Po prostu dlatego, że w tamtej chwili byłem nie tam, gdzie powinienem być, czyli w Belgradzie, po stronie Miloševicia i jego ludzi, tylko tutaj, w Zagrzebiu, z nią, Serb obok Chorwatki, całkiem nie na miejscu, zbędny, jak cyrylicka litera w łacińskim alfabecie. „Ależ, moja droga, w twoim towarzystwie czuję się jak wśród swoich”. Ona także nie mogła – albo nie chciała – zrozumieć, że kiedy Serbia i Chorwacja toczą wojnę, pewien Serb i pewna Chorwatka mogą robić także coś innego, a nie tylko udzielać tak zwanego politycznego poparcia „swoim”. Stąd paradoksalna propozycja, którą w to dawne listopadowe popołudnie skierowała do mnie niegdysiejsza przyjaciółka: zgódź się być moim wrogiem, żebym dalej mogła cię lubić.
„Pan, który jest Serbem”. Tak rozpoczął rozmowę ze mną pewien prezenter dziennika France 2. Było to w roku 1992 i kraj, w którym żyłem, wciąż jeszcze nazywał się Jugosławia. Ale ów francuski dziennikarz już słyszał – bo francuskie media w tamtych czasach obszernie informowały o Jugosławii i walkach, jakie się w niej rozpętały – że nazwa kraju, z którego przybywa jego gość, nie mówi o nim nic specjalnego i telewidzowie nie dowiedzą się nic ważnego o tym panu, jeśli przedstawi go jako Jugosłowianina. Mój gospodarz słyszał, że w tej Jugosławii, kraju piekielnie skomplikowanym, nie mieszkają tak zwani Jugosłowianie, że była to narzucona, a teraz odrzucona nazwa żyjących tu i rzeczywiście istniejących narodów, których członkowie naprawdę nazywają się Serbowie, Chorwaci, Słoweńcy, Muzułmanie, Macedończycy i kto ich tam jeszcze wie. Chciał, aby widzowie jego programu usłyszeli, co o konfliktach między tymi narodami myśli człowiek, który należy do jednego z nich, Serb, i to Serb, który jest przeciw wojnie, czyli taki, jakich publiczność francuskiej telewizji w tamtych czasach nie miała okazji często oglądać i słuchać.
Prawdę mówiąc, przypuszczenie owego dziennikarza co do mojej tożsamości (etno)narodowej nie było całkiem błędne. Ja naprawdę mam serbską tożsamość, a obok niej także jugosłowiańską. Ale i do jednej, i do drugiej przywiązuję małe znaczenie. Na przykład moje poglądy polityczne nie są zbudowane na tych tożsamościach, co więcej, pozycja wyjściowa mojej polityki, jeśli coś takiego w ogóle istnieje, to niezgoda na to, bym tożsamości narodowe uznał za naturalną podstawę każdej polityki. Jedną z rzeczy, o jakie walczyłem wtedy w Serbii, była właśnie _la lutte continue_ – jak mówili w 1968 roku francuscy studenci – ciągła walka o demistyfikację wyzwalającego na pozór dyskursu w imię narodu i jego tłamszonej rzekomo w czasach komunizmu tożsamości. Starałem się pokazać, że cena idei narodu na rynku politycznym jest przesadnie wysoka, i zidentyfikować odpowiedzialnych za tę przesadę, za ten „narodowy egoizm”, o którym pisała Latinka Perović w tekście _Beg od modernizacije_ (Perović 1996: 129).
Ale tym, co najbardziej dotknęło mnie w „pan, który jest Serbem”, była łatwość, z jaką ten dziennikarz określił moją tożsamość narodową, łatwość typowa dla serbskich nacjonalistów, którzy zawsze pretendują do tego, żeby lepiej od was wiedzieć, kim jesteście. Kiedy tę samą łatwość klasyfikowania według przynależności narodowej zobaczyłem u francuskiego dziennikarza, pomyślałem, że możliwe, iż redukowanie rzeczywistości społecznej i politycznej do danej z góry i niekwestionowanej przynależności (etno)narodowej nie jest zarezerwowane wyłącznie dla nacjonalistów, z którymi mam do czynienia w Serbii, lecz niestety powszechnie przyjęte jako neutralny, by tak rzec, obiektywny pogląd na konflikty na Bałkanach i oczywiście również inne wojny i kryzysy etniczne na całym świecie.
„Pewien «filozof» z Belgradu”. I tutaj mowa o mnie, ja jestem tym filozofem, filozofem w cudzysłowie. Tak mnie wyszydził hiszpański pisarz Juan Goytisolo w artykule poświęconym wojnie w Bośni, opublikowanym jesienią 1993 roku. Czym zasłużyłem na taką dyskwalifikację? Ano tym, że i ja opublikowałem artykuł na ten temat. Hiszpański pisarz przeczytał francuski przekład mojego artykułu i doszedł do wniosku, że proponuję w nim filozoficzne usprawiedliwienie czystek etnicznych, że jestem ich „filozofem”.
Dzięki esejowi Tzvetana Todorova _Le siècle de Germaine Tillion_ wiem, że Tillion, etnolożka i członkini ruchu oporu podczas drugiej wojny światowej, kiedy była więźniarką obozu koncentracyjnego Ravensbrück, napisała satyryczną operetkę. „Bardzo ucieszyło to – mówi Todorov – inne więźniarki” i dodaje: „Dała im w ten sposób okazję do śmiechu, a jednocześnie zaproponowała błyskotliwą analizę warunków w obozie” (Todorov 2007: 314). Nie trzeba nawet mówić, że warunki, w jakich ja żyłem w Belgradzie podczas wojny w byłej Jugosławii, w żadnej mierze nie przypominały życia w nazistowskim obozie – choć około dwustu kilometrów od Belgradu istniały obozy podobne do nich. Ale i ja, podobnie jak Germaine Tillion, sięgałem czasem do satyry, parodii, pastiszu, aby zadrwić z nowych serbskich rasistów i poprawić trochę humor moim przyjaciołom.
Do tego rodzaju tekstów należy satyryczny artykuł _Čista Srbija_. Napisałem go, żeby wyśmiać odnowienie rasistowskiego dyskursu na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku i odczytałem w maju 1992 roku na jednej z sesji Belgradzkiego Kręgu, który powstał na początku tego roku. Artykuł ma formę anonsu zapowiadającego wydanie książki pod tytułem _Czysta Serbia_. _Nowa praktyka eugenetyczna_. Czytelnik natychmiast się zorientuje, że taki anons, a także książka, nie istnieją. Na wydawcę na przykład wybrałem Wojskowy Instytut Etnohigieniczny, a autorów przedstawiłem jako naszych etnogenetyków, etnopatologów, kraniologów, antropogeografów, migracjonistów, minerów, lotników i artylerzystów. Wymieniłem też tytuły rozdziałów: _Praktyczne problemy identyfikacji etnicznej – jak się nawzajem rozpoznać w nieczystym etnicznie środowisku_; _Serbskie fizicum – wzrok, krok, spojrzenie, woń_; _Rozpoznawanie innego, obcego etnicznie, mieszańca i innowiercy na ulicy, w pracy i w domu_; _Nowa technologia eugenetyczna, elektroniczny ksenodetektor i etnometr ręczny_; _Etnogenitalny test wyboru partnera seksualnego_; _Miłość z obcym, oszustwo natury czy błąd ideologiczny?_ Któż rozsądny by uwierzył, że coś takiego rzeczywiście wydano?
Mój krytyk, znany hiszpański pisarz, jakimś cudem wywnioskował, że ta „praktyka eugenetyczna” naprawdę istnieje, co mnie zdziwiło, bo pisarzowi z natury rzeczy powinna być oszczędzona tak poważna pomyłka. Jemu udało się jednak popełnić jeszcze jedną, poważniejszą i prawie niepojętą: nie tylko uwierzył, że książka _Czysta Serbia_ istnieje, ale też że ja jestem jej autorem, oczywiście godnym jedynie pogardy, ponieważ – zacytuję, jak hiszpański pisarz mnie oczernił – „przedstawia się jako ojciec chrzestny czystej Serbii, opartej na eugenice, na tej nauce higieny rasowej i etnicznej”. I żeby nie było żadnych wątpliwości w sprawie prawdziwego źródła natchnienia autora tej przerażającej książki, dodaje: „Wszelkie podobieństwo do książki Hitlera _Mein Kampf_, zrozumieliśmy to, jest absolutnie przypadkowe” (Goytisolo 1993: 85).
Czym można wyjaśnić taką pomyłkę, takie nieporozumienie? W moim przekonaniu odpowiada za nią przesąd mówiący, że tożsamość narodowa jest kluczem, który „otwiera” jakąś osobę, umożliwia dotarcie do prawdziwych motywów jakichś postaw politycznych i pozwala przeczytać jakiś tekst we właściwy sposób. Hiszpański pisarz czytał mój tekst jako coś, co na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku napisał pewien Serb, „filozof z Belgradu”, i znalazł w nim dokładnie to, czego od kogoś takiego oczekiwał. Daleki był od myśli, by jakiś Serb w Belgradzie w 1992 roku, a więc w chwili, gdy jego kraj walczy o terytoria rzekomo należące do niego w myśl „prawa etnicznego”, mógł w satyrycznym tonie pisać o tej wojnie i tym prawie, by mógł napisać libretto satyrycznej operetki podobnej do tej, którą Germaine Tillion usiłowała dać trochę rozrywki więźniarkom w Ravensbrück.
Wiem, mówili mi koledzy, sławny hiszpański pisarz później zrozumiał, że mnie, Bogu ducha winnego, oczernił. Jak myślicie, czy co rychlej przeprosił albo w innym artykule uznał swój błąd i go naprawił? Gdyby to zrobił, może w zapiskach o moich kłopotach z tożsamością narodową nie byłoby hiszpańskiego epizodu albo miałby on przyjemniejsze zakończenie. Na przykład przeprosiny wielkiego pisarza może sprawiłyby, bym uwierzył, że moje kłopoty z powodu tożsamości i w innych przypadkach są tylko pomyłką, nieporozumieniem, skutkiem nieuwagi, czymś, co da się łatwo skorygować, a jeśli już się stało, naprawić. A tak nie mam innego wyjścia, muszę myśleć, że moje kłopoty z tożsamością, o których tu piszę, są w istocie nie do naprawienia. Ponieważ pisarz, który postawił mnie obok Hitlera, myśli prawdopodobnie, że sam jestem temu winien, bo napisałem coś, czego się od Serba nie oczekuje, i że nie stanąłem po stronie „swoich”. Może wtedy i on lepiej by mnie takiego, zaliczonego do „swoich”, rozumiał, jeśli nie bardziej lubił.
2008
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------