Rozwód? Nigdy! - ebook
Rozwód? Nigdy! - ebook
Nienasyceni, odszukali się ustami i stęsknieni ich smaku całowali się namiętnie. Ale Scarlet nie do końca uwolniła się od lęku, że znów go utraci. Bo kiedy w ich małżeństwie działo się coraz gorzej, a Mason, zanim się wyprowadził, zaczął sypiać w pokoju gościnnym, jego oddalanie się było dla niej katastrofą, której nie potrafiła zapobiec. Tak więc zanim wylądowali w łóżku, głos rozsądku podpowiadał jej, że to przecież może nie oznaczać trwałego pojednania. Emocje jednak jak zwykle wzięły górę…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3842-7 |
Rozmiar pliku: | 532 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Telefon o pierwszej w nocy raczej nigdy nie zwiastuje dobrych wieści. Ale gdy Scarlet Spencer zobaczyła na ekranie komórki imię męża, przez krótką chwilę łudziła się nadzieją. Może jednak Mason postanowił zrezygnować z rozwodu i może uznał, że musi jej o tym natychmiast powiedzieć? Niestety, jak okazało się wkrótce, miał ją spotkać zawód, mąż poprosił ją bowiem, by jak najszybciej przyjechała do szpitala w centrum Los Angeles.
Chociaż ostatnio mieli za sobą trudne przejścia, to skoro Mason ją wzywa, postanowiła ruszyć w drogę. Nie wahała się nad tym ani chwili, bo ogromnie ją zaniepokoił ton jego głosu, a ona przecież − zanim w ich małżeństwie nastąpił kryzys − przez dziewięć lat mogła zawsze liczyć na męża.
Domyśliwszy się, że właśnie nadszedł moment, w którym on jej potrzebuje, uznała, że powinna udzielić mu wsparcia.
Nie widzieli się od dwóch miesięcy, więc wchodząc do szpitala, próbowała panować nad emocjami. Nie jesteśmy już razem, powtarzała sobie w duchu, on cię zostawił i musisz o tym pamiętać.
Ale gdy dostrzegła męża siedzącego na ławce przy windach, poczuła, że jej serce, jak zawsze na jego widok, zaczyna bić przyspieszonym rytmem.
Mason oczarował ją przed laty od pierwszego wejrzenia swą wysportowaną sylwetką surfera, złocistą opalenizną, błękitem oczu, gęstą ciemną czupryną, rozbrajającym uśmiechem, dołeczkami na policzkach. Dzisiaj jednak na jego twarzy nie było uśmiechu, dziś siedział przygarbiony, z twarzą ukrytą w dłoniach.
Wyglądał na zdruzgotanego, a w takim stanie Scarlet widziała go przez wszystkie lata ich małżeństwa zaledwie trzy razy. Bo zazwyczaj Mason − jak przystało na właściciela i dyrektora świetnie prosperującej sieci sklepów ze sprzętem sportowym, Spencer Surf Shops − sprawiał wrażenie człowieka sukcesu. Seksownego i pewnego siebie, takiego, który nie ponosi porażek i umie podejmować właściwe decyzje.
Tylko trzykrotnie na jego twarzy malowała się rozpacz. Pierwszy raz, gdy dowiedział się, że jest bezpłodny i nie będzie w stanie dać jej upragnionego dziecka. Drugi raz, gdy okazał się bezsilny wobec orzeczenia sądu, który odebrał im przybranego synka, by oddać dziecko jego biologicznej matce. I wreszcie po raz trzeci, kiedy postanowiwszy od niej odejść, wyprowadzał się spod ich wspólnego dachu.
− Mason, co się stało? – zapytała, a gdy uniósł głowę i zerwał się z ławki, zobaczyła, że ma czerwone oczy. – Czy Jay...? – Zawiesiła głos.
Spodziewała się najgorszego. Wiedziała bowiem, że Jay, młodszy brat jej męża, choruje na czerniaka z przerzutami do wielu organów i że lekarze musieli przerwać chemioterapię. Obawiała się zatem usłyszeć, że jej szwagier przegrał walkę o życie.
Ale Mason potrząsnął głową.
− Nie, chodzi o moją bratową – w końcu wydusił z siebie. – Rachel nie żyje.
Wstrząśnięta Scarlet zaniemówiła. Żona Jaya, Rachel, była jej bliska jak siostra. I osierociła przecież niespełna roczną córeczkę Lunę, która wkrótce straci także ojca.
− Rachel nie żyje – powtórzył Mason. – Niosła ciężki kosz z praniem i spadła ze schodów. Zginęła na miejscu, jej ciało znalazła gosposia. Myślę, że potknęła się dlatego, bo myślami była przy umierającym Jayu.
− Czy Jay już o tym wie? – wykrztusiła Scarlet, przytłoczona tą niewyobrażalną tragedią.
− Tak. To on zadzwonił do mnie z wiadomością o Rachel.
By powstrzymać napływ łez, Scarlet zacisnęła powieki, i wtedy poczuła, że Mason ją obejmuje. Nie broniła się przed tym, lecz przeciwnie, przytuliła zapłakaną twarz do jego piersi. W obliczu straszliwego nieszczęścia po prostu chciała ukojenia, ale dopiero w jego objęciach uświadomiła sobie w pełni, jak dojmująco za nim tęskniła, jak bardzo jej brakowało dotyku i zapachu Masona.
Próbowała jednak stłumić w sobie te odczucia, napominając się w duchu, że dla własnego dobra musi je trzymać na wodzy. Mason od ciebie odszedł, powtarzała sobie. Pamiętaj, on rozstał się z tobą i teraz obejmuje cię jedynie w odruchu współczucia, po to tylko, żeby cię pocieszyć. Albo może także i dlatego, że sam również szuka w tobie otuchy.
W końcu, po dłuższej chwili, powiedziała sobie stanowczo: nie, Scarlet, nie łudź się, nie daj się zwodzić. Dla własnego dobra nie wolno ci dla niego tracić głowy, musisz zachować zimną krew niezależnie od okoliczności.
Ale gdy po tej walce wewnętrznej zdołała wreszcie oderwać się od niego i spojrzała mu w oczy, dostrzegła w nich taki ból, że przeszły ją ciarki. Tak więc jeszcze raz musiała sobie przypomnieć, że przecież Mason wyprowadził się z ich domu w Malibu, że chce rozwodu i od dwóch miesięcy prawie się z nią nie kontaktuje. Takie są fakty, choć z jakichś powodów wezwał ją dzisiaj do szpitala.
Skoro ma w Los Angeles wielu krewnych i przyjaciół, to dlaczego zadzwonił właśnie do niej?
− Przykro mi, Scarlet, że cię tutaj ściągnąłem po nocy, ale zrobiłem to na prośbę Jaya – powiedział Mason, jakby czytając w jej myślach. – On chce zobaczyć się z nami – dodał, po czym bez dalszych wyjaśnień ruszył do windy, a ona poszła za nim.
− Z nami? – spytała, gdy naciskał guzik.
− Tak, czeka na nas. Onkologia jest na trzecim piętrze.
W milczeniu wjechali na górę i poszli długim korytarzem, by na jego końcu odnaleźć pokój Jaya.
Wchodząc do środka, Scarlet wstrzymała oddech. Leżący w łóżku brat Masona zmienił się nie do poznania, był cieniem dawnego Jaya. Straszliwie wychudł, miał wymizerowaną twarz, skórę bladą jak ściana i stracił gęste niegdyś i ciemne włosy.
Ale na ich widok w jego oczach pojawiły się iskierki. Jay w odróżnieniu od skoncentrowanego na pracy, dążącego do perfekcji Masona tryskał kiedyś radością i zawsze był duszą towarzystwa.
− Witaj, moja piękna – powiedział, wyciągając do niej rękę. – Czy Mason powiedział ci, co się stało?
− Tak, Jay, po prostu nie mam słów... – zaczęła mówić, siadając przy jego łóżku, ale jej przerwał.
− Mną się nie przejmuj – powiedział. – Cieszę się, że wkrótce ją spotkam. Ale martwię się o Lunę i dlatego poprosiłem, żebyście tu przyszli we dwoje.
Oczywiście, najbardziej niepokoi się o córeczkę, pomyślała Scarlet. On wie, że jego dni są policzone, a Luna zostanie sierotą. Nic więc dziwnego, że wolał nie zwlekać z tą rozmową.
− Zawsze chcieliśmy z Rachel, żebyście w razie naszej śmierci zaadoptowali i wychowali Lunę. Wy, we dwoje. I w swoim czasie takie dyspozycje przekazaliśmy prawnikom, którzy jednak z jakichś nie do końca dla mnie zrozumiałych powodów doradzili, że ze względów proceduralnych będzie łatwiej, gdy tymczasowe prawa opiekuńcze nabędzie tylko Mason, a adopcję, zgodnie z naszą wolą, przeprowadzicie później jako małżeństwo. Wiem, że marzyliście o dziecku, mam nadzieję na waszą zgodę i wierzę, że zajmiecie się nią jak rodzoną córką. Luna jest jeszcze malutka i nas nie będzie pamiętać. Zostaniecie jej rodzicami, Scarlet jej matką, a ty, Mason, ojcem. Jestem przekonany, że otoczycie ją miłością i niczego jej nie zabraknie. Gdy podrośnie, będziecie jej mogli o nas powiedzieć.
Scarlet słuchała go ze ściśniętym gardłem. Jay najwyraźniej nie wie, że mają się rozwieść i chce, by jego dziecko wychowali wspólnie.
W panice zerknęła na Masona, a on spojrzał na nią porozumiewawczo i ścisnął jej nadgarstek.
− Bądź spokojny, Jay – powiedział. – Przyrzekam, że zajmiemy się Luną i będziemy ją kochać całym sercem.
− Chciałem to usłyszeć i bardzo dziękuję. Wobec tego rano poproszę adwokata, żeby spisał akt, na mocy którego ty, Mason, zostaniesz prawnym i fizycznym opiekunem Luny. Po mojej śmierci, mam nadzieję, przeprowadzicie jej adopcję we dwoje.
− Oczywiście, Jay – powiedział brat. – Bądź spokojny o Lunę, bardzo cię o to proszę.
− Nie powiedziałeś mu, że mamy się rozejść? – spytała go po wyjściu ze szpitala, gdy ruszyli do swoich samochodów na parkingu.
Mason wreszcie zwolnił i zamiast patrzeć pod nogi, spojrzał na Scarlet. Był jej wdzięczny za to, że nie zdradziła Jayowi, jak wygląda ich sytuacja.
Gdyby jego umierający brat dowiedział się o ich rozstaniu, bez wątpienia jeszcze bardziej martwiłby się o Lunę. Tak więc dla dobra Jaya trzeba zrobić wszystko, by ukryć przed nim tę prawdę, uznał Mason, zerkając na kobietę, która wkrótce będzie jego byłą żoną.
Tej nocy widział ją pierwszy raz od dwóch miesięcy, od jego wyprowadzki z domu w Malibu. I mimo tragicznych okoliczności, które spowodowały to spotkanie, Mason zrozumiał, jak bardzo pragnie swojej żony. Dla niego ostatnia godzina była testem, który uzmysłowił mu w całej pełni, że jego uczuć do Scarlet nie osłabił ani upływ czasu, ani separacja fizyczna.
W jego oczach była najpiękniejszą kobietą na świecie. Chociaż w Los Angeles nie brakowało pięknych kobiet, nigdy nie spotkał takiej, która by jej dorównywała.
Od pierwszego wejrzenia powaliła go na kolana swą niezwykłą urodą, od pierwszego wejrzenia oczarowały go jej długie ciemne loki, pełne blasku piwne oczy, promienny uśmiech.
A jak przyszło mu się wkrótce przekonać, piękna Scarlet była też obdarzona wybitnym talentem malarskim, ogromną wrażliwością, niezwykłą inteligencją. I okazała się wspaniałą matką, choć los nie pozwolił jej długo cieszyć się macierzyństwem.
− Nie mówiłem o tym ani Jayowi, ani nikomu z mojej rodziny.
− Dlaczego?
− Dlaczego? – powtórzył. – Jay od paru miesięcy prowadzi walkę ze śmiercią i wiadomo, że ją przegra. Ponieważ moi rodzice są kompletnie zdruzgotani, a wieść o naszym rozstaniu byłaby dla nich ciosem, postanowiłem im tego oszczędzić. Zresztą tak ich pochłania choroba mojego brata, że nawet nie zwrócili uwagi na to, że nie widzieli się z tobą od wielu tygodni.
− Rozumiem, ale to przecież nie zmienia postaci rzeczy. Nasze rozstanie utrzymujesz w tajemnicy, więc Jay jest przekonany, że tworzymy szczęśliwe stadło i wspólnie wychowamy Lunę.
− To prawda – przyznał. – Czułem jednak, że nie wolno mi wyprowadzać go z błędu – dodał stanowczo.
Jay wkrótce po narodzinach Luny spisał ostatnią wolę, na mocy której Mason, jako stryj dziewczynki, miał w razie konieczności przejąć nad nią obowiązki opiekuńcze. On rzecz jasna wyraził na to zgodę, nie przypuszczając jednak, że ta konieczność kiedykolwiek nastąpi.
Do tego nastąpiła ona w feralnym momencie. Jego prawnik przesłał mu przed paroma dniami projekt uzgodnionej ze Scarlet umowy rozwodowej, która teraz wymagała jedynie ich podpisów i złożenia do sądu.
Mason wyprowadził się z ich kupionego wspólnie domu w Malibu do nowego lokum w Hollywood Hills, dla rozwodnika będącego w sam raz, ale nie dla samotnego ojca i jego przybranej córeczki.
Nowoczesny wystrój tego mieszkania z królującym w nim szkłem i chromem kompletnie nie nadawał się dla dziecka, które dopiero uczy się chodzić.
Tymczasem dom w Malibu, w swoim czasie zaadaptowany do potrzeb dziecka, byłby dla Luny idealny. Czekałby tam na nią w pełni urządzony pokój dziecięcy. Gdy ich przysposobiony syn, Evan, wrócił do swojej biologicznej matki, Scarlet zamknęła ten pokój na cztery spusty i już nigdy później nie przestąpiła jego progu.
Najważniejsze jednak, że w tym domu Luna miałaby matkującą jej Scarlet, a macierzyńskiego ciepła dziewczynka potrzebowała przecież teraz bardziej niż czegokolwiek na świecie.
Perspektywa samotnego ojcostwa przerażała Masona, który o małych dzieciach nie tylko nie miał zielonego pojęcia, ale też był pewien, że gdyby Jay wiedział o jego rozstaniu z żoną, jemu samemu nie powierzyłby córeczki.
Problem polegał na tym, by przekonać do tego Scarlet, która po traumatycznej utracie przysposobionego synka Evana przysięgła sobie, że nie będzie ponawiać próby adoptowania dziecka.
Czy jego prośba o tymczasowe choćby przyjęcie do domu bratanicy otworzyłaby w Scarlet niezabliźnione rany? Mimo że Mason dostrzegał to ryzyko, był jednak święcie przekonany, że skoro dał Jayowi słowo, zrobi wszystko, co będzie w jego mocy, by swego przyrzeczenia dotrzymać.
− Jestem świadom, że nie mam prawa na to nalegać, a ty nie musisz się zgadzać. Ale byłaś przy tym i słyszałaś na własne uszy, jak Jay nas błagał, żebyśmy zaopiekowali się Luną. Posłuchaj, zdaję sobie sprawę z naszej sytuacji, ale zrozum, że nie mogłem mu odmówić. Potrzebuję twojej pomocy, Scarlet.
− Czego ode mnie oczekujesz? – spytała, krzyżując ręce na piersiach. − Chcesz do mnie wrócić tylko po to, żeby uniknąć samotnego bycia ojcem?
− Oczywiście, że nie – zaprzeczył, chociaż jeszcze nie zdążył tego wszystkiego przemyśleć.
Sprawa opieki nad Luną spadła na niego nagle i nieoczekiwanie. Na tym etapie nie miał planu na dalszą przyszłość, w chwili obecnej potrafił jedynie skoncentrować się na tym, że Luną trzeba się zająć, a bratu oszczędzić niepokoju o dziecko.
– Na dzisiaj mam do ciebie, Scarlet, dwie prośby. Po pierwsze, proszę, żebyś nie zdradziła się przed Jayem i resztą rodziny o naszym rozwodzie i żebyś utrzymała to w tajemnicy do czasu...
Nie był w stanie dokończyć tego zdania, wciąż bowiem nie pogodził się z faktem, że jego bratu pozostało najwyżej parę tygodni życia.
Scarlet przypatrywała mu się w milczeniu. Nie umiał odgadnąć jej myśli. Nigdy tego nie potrafił i do dziś nie wiedział, czy ona ma do niego żal za to, że z powodu jego bezpłodności nie mogą mieć dzieci.
Nie wiedział także, czy Scarlet nie obarcza go winą za to, że odebrano im Evana. Czy w jej odczuciu zrobił wszystko, co można, by zatrzymać chłopca? Czy według niej walczył o przybranego synka, nie szczędząc sił i środków? Czy znalazł i opłacił w tym celu najlepszych prawników? Choć jemu się zdawało, że niczego nie zaniedbał, przegrali tę batalię.
Mason miał więc poczucie, że poniósł klęskę, bo zawiódł żonę. A on nie należał do ludzi, którzy umieją się pogodzić z porażką.
Jeszcze na studiach założył w Venice Beach mały sklep ze sprzętem dla surferów, by z czasem, dzięki ciężkiej pracy, stworzyć świetnie prosperującą sieć sklepów sportowych, która objęła całą Kalifornię, Florydę i Hawaje.
Sukces w biznesie przerósł jego najśmielsze oczekiwania, ale dla niego stracił znaczenie, gdy tego dnia, w którym odebrano im Evana, zobaczył rozpacz na twarzy Scarlet.
Tego dnia w gruzach legły jej marzenia o macierzyństwie, a on w obliczu tego faktu okazał się bezsilny.
− A czego dotyczy twoja druga prośba? – spytała po dłuższej chwili.
− Chciałbym, żebyś mnie przyjęła pod swój dach. Nie na zawsze – dodał, unosząc dłoń, by wyprzedzić jej protest. – Zrozum, proszę, dlaczego tak mi na tym zależy. Tu chodzi o to, żeby Jay miał przekonanie, że we dwoje zapewnimy Lunie bezpieczną przyszłość. Nikt przecież nie wie o naszym rozstaniu.
− Więc ode mnie odszedłeś, ale teraz oczekujesz, że zgodzę się na twój powrót?
Próbował nie okazać po sobie, jak bardzo go zabolały jej słowa. To prawda, on ją zostawił, ale było mu przykro, że po dziewięciu latach małżeństwa Scarlet tak szybko przywykła do życia bez niego.
− Tak, właśnie na tym polega moja prośba. Ale zrozum, proszę cię o to, bo nie mam wyboru. I mogę ci przyrzec, że po śmierci Jaya wyniosę się od ciebie. Będę miał trochę czasu, żeby przystosować moje nowe lokum do potrzeb dziecka, a na razie moglibyśmy przecież oddać Lunie nasz pokój dziecięcy.
− Pokój Evana? – powiedziała, blednąc. – Chcesz ją umieścić w pokoju Evana?
Mason zacisnął zęby. Dla Scarlet ten pokój był świętością, której nie wolno naruszyć. On to szanował, choć wiedział, że uczynienie sanktuarium z pokoju dziecka, które do nich nie wróci, nikomu nie służy.
− Posłuchaj, ten pokój stoi pusty, a ja przecież nie mówię, że Luna ma w nim zostać na zawsze.
− Okej – powiedziała po dłuższej chwili − możesz się do mnie przenieść i sprowadzić Lunę. Ale ja nie zamierzam ciebie niańczyć, Mason. Za dwa tygodnie będzie mój wernisaż w San Francisco, a oprócz tego pracuję nad dużym obrazem, który muszę niedługo wysłać na Hawaje. Krótko mówiąc, mam ręce pełne roboty.
− Oczywiście, świetnie to rozumiem.
− Więc umówmy się, że ze względu na Jaya zgadzam się zachować pozory, ale ty musisz znaleźć dla dziecka nianię. Tym bardziej że ja nie wejdę do pokoju Evana. Do tego nie będę się zmuszać. Co więcej, choć wolałabym go nie udostępniać Lunie, zrobię to z powodów praktycznych. Jednym słowem, nie spodziewaj się, że będę do niej tam zaglądać i śpiewać kołysanki.
Kiedy to mówiła, w jej oczach stanęły łzy. Od decyzji sądu, który odebrał im Evana, by oddać go biologicznej matce, minął ponad rok, ale Scarlet wciąż cierpiała tak dojmująco, jakby to odbyło się wczoraj.
Jeżeli wcześniej Mason łudził się nadzieją, że ból po utracie przybranego synka może jej złagodzić obecność Luny, teraz zrozumiał, że nie powinien na to liczyć.
I uświadomił sobie zarazem, że Scarlet będzie wolała odizolować się od jego bratanicy.
− Dziękuję, że mnie o tym uprzedzasz. Jutro z samego rana zacznę szukać dla niej opiekunki.
− Gdzie jest Luna w tej chwili?
− U moich rodziców. I zostanie u nich do pogrzebu Rachel.
− Proszę – powiedziała, sięgnąwszy do torebki. – To są zapasowe klucze do domu, bo po twoim odejściu zmieniłam zamki. Ale powiadom mnie z góry o terminie przenosin i pamiętaj, że u mnie będziesz gościem – dodała, po czym bez pożegnania ruszyła w stronę swojego auta.
Mason patrzył z bólem i smutkiem na jej samochód odjeżdżający ze szpitalnego parkingu. Dojmujące poczucie porażki, które towarzyszyło mu przez kilka lat ich bezskutecznych starań o dziecko, zamiast po rozstaniu osłabnąć, jedynie się nasiliło.
Scarlet zgodziła się wprawdzie przyjąć go pod swój dach, ale wyczuł, że robi to z wyraźną niechęcią. Mimo że kochała malutką Lunę, jasno postawiła sprawę, że nie będzie się nią zajmować. Nie miał jeszcze czasu na rozważania o tym, czy bratanica może wnieść zmiany do ich związku, teraz jednak przekonał się jednoznacznie, że nie powinien mieć złudzeń.
Scarlet chce się odgrodzić od Luny i pragnie własnego dziecka, a po rozwodzie nie będą już nawet udawać, że stanowią rodzinę. Przecież on się z nią rozstał właśnie dlatego, by ona mogła zrealizować marzenie o macierzyństwie.
Skoro wykluczała adopcję, a on nie mógł dać jej dziecka, uznał, że dla jej dobra powinien od niej odejść.
Zrozumiał też, że po śmierci Jaya przyjdzie mu samotnie wychowywać Lunę, i na myśl o tym zaczęła go ogarniać panika. Poczuł się jak wtedy, gdy po raz pierwszy zmierzył się na desce z falami oceanu, znalazł się głęboko pod wodą i do walki z żywiołem musiał wytężyć wszystkie siły.