Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ruchome święto - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
19 października 2022
Ebook
43,90 zł
Audiobook
54,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ruchome święto - ebook

Literackie – i nigdy przez niego nieukończone – wspomnienia Hemingwaya z Paryża lat dwudziestych.

„Ruchome święto” oznacza doświadczenie, które staje się częścią człowieka i które niesie on dalej przez życie. Takim ruchomym świętem była dla Hemingwaya młodość spędzona w stolicy Francji. W latach 1921–1926 wiódł tam życie ekspatrianta wraz z innymi przedstawicielami „straconego pokolenia” i szlifował warsztat pisarski pod okiem Gertrude Stein. Gdy po trzech dekadach wrócił do Paryża, w hotelu Ritz otrzymał dwa kufry, które oddał do przechowalni bagażu w marcu 1928 roku. W skrzyniach znajdowały się maszynopisy tekstów literackich, materiały do powieści Zaś słońce wschodzi, książki, wycinki z gazet, notatki. Znalezisko zainspirowało pisarza do odtworzenia scen życia artystycznego tamtych lat.

Hemingway opisał między innymi swoją relację z żoną Hadley, znajomość z Ezrą Poundem, problemy F. Scotta Fitzgeralda z alkoholem i zazdrość jego żony Zeldy, działalność Sylvii Beach w księgarni Shakespeare and Company, kawiarniane i wyścigi konne oraz rzucił światło na proces pisania

Na podstawie maszynopisu z odręcznymi notatkami wnuk pisarza przywraca ten klasyczny tekst w takim kształcie, jaki nadał mu autor przed samobójczą śmiercią w 1961 roku.

Ruchome święto to nie tylko literacka uczta – to także niezwykle sugestywny obraz epoki i hartowania się Hemingwaya jako pisarza.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67406-54-3
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sło­wo wstęp­ne

Nowe po­ko­le­nie czy­tel­ni­ków He­min­gwaya (miej­my na­dzie­ję, że pod tym względem ni­g­dy nie będzie stra­co­ne­go po­ko­le­nia!) otrzy­mu­je ni­niej­szym szer­szą i bli­ższą ręko­pi­so­wi wer­sję tek­stu będące­go w za­mie­rze­niu au­to­ra wspo­mnie­niem mło­dzie­ńczych lat spędzo­nych w Pa­ry­żu, któ­re ukszta­łto­wa­ły go jako pi­sa­rza i były dla nie­go jed­nym z naj­lep­szych ru­cho­mych świ­ąt.

Od po­cząt­ków ist­nie­nia li­te­ra­tu­ry jej wa­żne dzie­ła uka­zy­wa­ły się w ró­żnych re­dak­cjach. Przy­kła­dem może być Bi­blia. Wy­cho­wy­wa­no mnie w wie­rze ka­to­lic­kiej, re­li­gii odzie­dzi­czo­nej po Mary Do­wney, mo­jej bab­ci ze stro­ny ojca, uro­dzo­nej w hrab­stwie Cork w Ir­lan­dii; słu­cha­łem wów­czas czy­tań w ko­ście­le i sam czy­ta­łem Bi­blię w prze­kła­dzie z Do­uai i Re­ims, któ­ra ró­żni się od Bi­blii Kró­la Ja­ku­ba, choć w wie­lu miej­scach jest bli­ższa do­słow­ne­mu zna­cze­niu ła­ci­ńskiej Wul­ga­ty.

Po­rów­naj­my cho­ćby dwa po­cząt­ko­we wer­se­ty:

Bi­blia Do­uai-Re­ims:

1. Na po­cząt­ku Bóg stwo­rzył nie­bo i zie­mię.

2. Zie­mia zaś była bez­ła­dem i pust­ko­wiem: ciem­no­ść była nad po­wierzch­nią bez­mia­ru wód, a Duch Boży uno­sił się nad wo­da­mi.

Bi­blia Kró­la Ja­ku­ba:

1. Na po­cząt­ku stwo­rzył Bóg nie­bo i zie­mię.

2. A zie­mia była pust­ko­wiem i cha­osem; ciem­no­ść była nad otchła­nią, a Duch Boży po­ru­szał się nad po­wierzch­nią wód.

Wul­ga­ta:

1. In prin­ci­pio cre­avit Deus ca­elum et ter­ram.

2. Ter­ra au­tem erat in­a­nis et va­cua et te­ne­brae su­per fa­ciem abys­si et spi­ri­tus Dei fe­re­ba­tur su­per aqu­as.

Po tym, jak wy­szu­ka­łem w in­ter­ne­cie po­wy­ższe trzy wer­sje, od­nio­słem sil­ne wra­że­nie, że na sku­tek wie­lo­znacz­no­ści tek­stu Wul­ga­ty mam wy­bór mi­ędzy Du­chem Bo­żym albo uno­szącym się z prądem na po­do­bie­ństwo wo­do­ro­stów z Mo­rza Sar­gas­so­we­go, albo wzla­tu­jącym tuż nad po­wierzch­nią ni­czym al­ba­tros z mórz po­łu­dnio­wych.

W moim od­czu­ciu wzla­ty­wa­nie bar­dziej ko­ja­rzy się z bo­sko­ścią, i naj­wy­ra­źniej pro­te­stanc­cy du­chow­ni nad­zo­ru­jący prze­kład Bi­blii Kró­la Ja­ku­ba sądzi­li po­dob­nie. Ani pro­te­stan­ci, ani ka­to­li­cy nie mo­gli zwró­cić się do Boga z pro­śbą o wy­ja­śnie­nie ta­kich nie­jed­no­znacz­no­ści, i tak samo jest z He­min­gway­em. Zma­rł, za­nim pod­jął de­cy­zje w kwe­stii wstępu, ty­tu­łów roz­dzia­łów, za­ko­ńcze­nia czy na­wet ty­tu­łu swo­ich wspo­mnień, i nikt, po­dob­nie jak w przy­pad­ku sta­rej mat­ki gau­cha w Far Away and Long Ago W.H. Hud­so­na, nie był jak do­tąd w sta­nie skon­tak­to­wać się z nim w tych spra­wach.

Cóż mogę po­wie­dzieć na te­mat ty­tu­łu? Mary He­min­gway za­in­spi­ro­wa­ła się uwa­gą wy­po­wie­dzia­ną przez jej męża do Aaro­na Hotch­ne­ra: „Je­że­li mia­łeś szczęście miesz­kać w Pa­ry­żu jako mło­dy czło­wiek, to do­kąd­kol­wiek się udasz przez resz­tę ży­cia, idzie on za tobą, bo Pa­ryż jest świ­ętem ru­cho­mym”.

Kie­dy mój oj­ciec, Er­nest He­min­gway, uzy­skał mo­żli­wo­ść za­war­cia ślu­bu z moją mat­ką Pau­li­ne, zgo­dził się zmie­nić wy­zna­nie na ka­to­lic­kie i od­był kurs ka­te­che­zy w Pa­ry­żu. Rzecz ja­sna, jako po­rząd­ny pro­te­stanc­ki chło­piec ode­brał sta­ran­ne wy­cho­wa­nie re­li­gij­ne, jed­na­kże przy­jął też sa­kra­ment ostat­nie­go na­masz­cze­nia od ka­to­lic­kie­go ka­pe­la­na w szpi­ta­lu po­lo­wym po tym, jak zo­stał ran­ny od mo­ździe­rza na fron­cie wło­skim, i po­dob­nie jak słyn­ny fran­cu­ski król, o któ­re­go po­mni­ku na­po­my­ka w swo­ich pa­ry­skich wspo­mnie­niach, wie­dział, że Pau­li­ne war­ta była mszy.

Wy­obra­żam so­bie, że ksi­ądz, naj­praw­do­po­dob­niej z ko­ścio­ła Sa­int-Sul­pi­ce, do któ­re­go Pau­li­ne cho­dzi­ła na msze – znaj­do­wał się nie­da­le­ko jej pa­ry­skie­go miesz­ka­nia – bar­dzo po­wa­żnie po­trak­to­wał swo­ją rolę ka­te­che­ty. Jed­ną z kwe­stii, któ­re za­pew­ne oma­wiał z moim oj­cem, była kon­cep­cja ru­cho­me­go świ­ęta. Praw­do­po­dob­nie wy­ja­śnił mu, że okre­śla się w ten spo­sób wa­żne świ­ęta ko­ściel­ne, któ­rych data po­wi­ąza­na jest z ru­cho­mą datą Wiel­ka­no­cy, co rów­nież owe świ­ęta czy­ni ru­cho­my­mi. He­min­gway przy­po­mniał so­bie wte­dy być może jed­ną z naj­bar­dziej po­ru­sza­jących mów w dra­ma­tach Szek­spi­ra, mowę Hen­ry­ka V do jego wojsk pod Agin­co­urt w dzień świ­ęte­go Kry­spi­na. Świ­ęto to nie jest ru­cho­me – co roku przy­pa­da na ten sam dzień – ale je­że­li bra­łeś udział w tej bi­twie, ten dzień sta­je się two­im ru­cho­mym świ­ętem.

Wy­zna­cza­nie dat ru­cho­mych świ­ąt wi­ąże się z wy­zna­cze­niem daty Wiel­ka­no­cy w da­nym roku – na tej pod­sta­wie okre­śla się daty po­zo­sta­łych świ­ąt. Nie­dzie­la Pal­mo­wa za­wsze przy­pa­da sie­dem dni przed Wiel­ka­no­cą.

Ob­li­cza­nie daty Wiel­ka­no­cy nie jest pro­stą spra­wą. Ra­chu­nek ten jest zna­ny pod ła­ci­ńską na­zwą com­pu­tus. Al­go­rytm zo­stał opra­co­wa­ny przez jed­ne­go z naj­wi­ęk­szych no­wo­żyt­nych ma­te­ma­ty­ków, Car­la Frie­dri­cha Gaus­sa. Wy­obra­żam so­bie, jaką przy­jem­no­ść mu­sia­ła spra­wiać ka­te­che­cie i jego ucznio­wi dys­ku­sja na tak wy­ra­fi­no­wa­ne te­ma­ty. A może przy­łączał się do nich Ja­mes Joy­ce?

W pó­źniej­szym okre­sie ży­cia kon­cep­cja ru­cho­me­go świ­ęta była dla He­min­gwaya czy­mś bar­dzo zbli­żo­nym do tego, czym we­dług kró­la Hen­ry­ka miał dla „szczęsnej garst­ki” stać się dzień świ­ęte­go Kry­spi­na: wspo­mnie­niem – albo na­wet sta­nem du­cha – któ­re sta­je się częścią cie­bie, przez resz­tę two­ich dni po­zo­sta­je z tobą, nie­za­le­żnie od tego, gdzie i jak ży­jesz, czy­mś, cze­go ni­g­dy nie utra­cisz. Prze­ży­cia czy też sta­ny ta­kie jak szczęście albo za­ko­cha­nie, pier­wot­nie po­wi­ąza­ne z kon­kret­nym cza­sem i miej­scem, mogą zo­stać prze­miesz­czo­ne i nie­siesz je da­lej przez ży­cie w inne miej­sca i cza­sy. W ży­ciu He­min­gwaya były też inne ru­cho­me świ­ęta oprócz Pa­ry­ża, cho­cia­żby lądo­wa­nie na przy­czó­łku Oma­ha Be­ach pod­czas in­wa­zji w Nor­man­dii w 1944 roku. Żeby jed­nak do­świad­czać wy­da­rzeń w taki spo­sób, ko­niecz­ne jest dzia­ła­nie pa­mi­ęci. Kie­dy pa­mi­ęć prze­sta­je dzia­łać i ma się tego świa­do­mo­ść, często po­ja­wia się roz­pacz, grzech prze­ciw­ko Du­cho­wi Świ­ęte­mu. Te­ra­pia elek­trow­strząsa­mi może znisz­czyć pa­mi­ęć, po­dob­nie jak de­men­cja albo śmie­rć, jed­nak – ina­czej, niż to się dzie­je w przy­pad­ku de­men­cji czy śmier­ci – po elek­trow­strząsach czło­wiek po­zo­sta­je ze świa­do­mo­ścią uszko­dzo­nej pa­mi­ęci.

Po­wy­ższe sło­wa były pró­bą wpro­wa­dze­nia do ostat­nich li­ni­jek tek­stu li­te­rac­kie­go za­pi­sa­nych przez mo­je­go ojca i sta­no­wi­ących wła­ści­wy wstęp do Ru­cho­me­go świ­ęta: „Ta ksi­ążka za­wie­ra ma­te­riał po­cho­dzący z re­mi­ses mo­jej pa­mi­ęci i mo­je­go ser­ca. Na­wet je­śli przy tej pierw­szej ktoś maj­stro­wał, a to dru­gie nie ist­nie­je”.

Pa­trick He­min­gwayPo­dzi­ęko­wa­nia

Przede wszyst­kim dzi­ęku­ję Pa­tric­ko­wi He­min­gway­owi za pod­da­nie mi po­my­słu na tę ksi­ążkę, po­wie­rze­nie mi jej przy­go­to­wa­nia oraz wzo­ro­wą wspó­łpra­cę. Pra­ca bez­po­śred­nio z ręko­pi­sa­mi mo­je­go dziad­ka była dla mnie za­szczy­tem. Przed­si­ęw­zi­ęcie to samo w so­bie sta­no­wi­ło swe­go ro­dza­ju ru­cho­me świ­ęto, w któ­rym bra­łem udział w wie­lu ró­żnych miej­scach na prze­strze­ni kil­ku lat. Je­stem głębo­ko wdzi­ęcz­ny Mi­cha­elo­wi Ka­ta­ki­so­wi, kie­row­ni­ko­wi do spraw li­te­rac­kich praw au­tor­skich w He­min­gway Fo­re­ign Ri­ghts Trust, oraz Bran­to­wi Rum­ble’owi, mo­je­mu re­dak­to­ro­wi w wy­daw­nic­twie Si­mon & Schu­s­ter. Pra­gnę po­dzi­ęko­wać za nie­za­wod­ne wspar­cie per­so­ne­lo­wi Bi­blio­te­ki im. Joh­na F. Ken­ne­dy’ego w Bo­sto­nie: by­łej dy­rek­tor­ce De­bo­rah Leff, dy­rek­to­ro­wi To­mo­wi Put­na­mo­wi oraz ku­ra­tor­ce zbio­rów He­min­gway­ow­skich Su­san Wrynn. Bez ich życz­li­wej po­mo­cy pro­jekt ten nie mó­głby do­jść do skut­ku. Je­stem rów­nież wdzi­ęcz­ny Ja­me­so­wi Hil­lo­wi z Bi­blio­te­ki imie­nia Ken­ne­dy’ego za po­moc w spra­wie fo­to­gra­fii i Pe­te­ro­wi Duf­fiel­do­wi za ze­zwo­le­nie na wy­ko­rzy­sta­nie zdjęcia jego au­tor­stwa na czwar­tej stro­nie okład­ki ame­ry­ka­ńskie­go wy­da­nia.

Wie­dza, któ­rą przez lata na­by­łem na te­mat mo­je­go dziad­ka i jego twór­czo­ści, po­cho­dzi z wie­lu źró­deł. W od­nie­sie­niu do ni­niej­szej ksi­ążki chcia­łem szcze­gól­nie po­dzi­ęko­wać moim ro­dzi­com Va­le­rie i Gre­go­ry’emu He­min­gway­om, jak rów­nież Pa­tric­ko­wi i Ca­rol He­min­gway­om, Jac­ko­wi He­min­gway­owi i Geo­r­ge’owi Plimp­to­no­wi. Po­dzi­ęko­wa­nia ze­chcą rów­nież przy­jąć: Jo­seph i Pa­tri­cia Czap­scy, Pa­tri­ce Czap­ski, Lii­sa Kis­sel oraz J. Ale­xan­der Mac­Gil­li­vray. W trak­cie zbie­ra­nia in­for­ma­cji na po­trze­by ni­niej­sze­go pro­jek­tu ko­rzy­sta­łem z wie­lu opra­co­wań na­uko­wych i wspo­mnień do­ty­czących Pa­ry­ża w la­tach dwu­dzie­stych XX wie­ku; wy­mie­niam nie­któ­re z nich we wpro­wa­dze­niu. Szcze­gól­nie po­moc­ne oka­za­ły się mo­no­gra­fie na te­mat Ru­cho­me­go świ­ęta au­tor­stwa Ja­cqu­eli­ne Ta­ver­nier-Co­ur­bin oraz Ger­ry’ego Bren­ne­ra; po­zo­sta­ną one pod­sta­wo­wy­mi źró­dła­mi dla przy­szłych ba­dań nad tą ksi­ążką. Na ko­niec pra­gnę po­dzi­ęko­wać Co­let­te, mo­jej brat­niej du­szy i ra­ison d’être, któ­ra po­ma­ga­ła mi na wie­le spo­so­bów, oraz Ano­uk, któ­ra po­ja­wi­ła się pod ko­niec tego pro­jek­tu i przy­nio­sła ze sobą zro­zu­mie­nie i ra­do­ść.1
Do­bra ka­wiar­nia na Pla­ce Sa­int-Mi­chel

I była nie­po­go­da. Przy­cho­dzi­ła któ­re­goś dnia pod ko­niec je­sie­ni. W nocy mu­sia­łeś za­mknąć okna przed desz­czem, a zim­ny wiatr zdzie­rał li­ście z drzew na Pla­ce de la Con­tre­scar­pe. Prze­mo­czo­ne li­ście le­ża­ły na desz­czu, wiatr za­ci­nał kro­pla­mi na wiel­ki zie­lo­ny au­to­bus na pętli, a w Café des Ama­teurs był tłok i okna za­cho­dzi­ły od we­wnątrz mgłą od cie­pła i dymu. Była to ża­ło­sna, pod­le pro­wa­dzo­na ka­wiar­nia, w któ­rej tło­czy­li się pi­ja­cy z dziel­ni­cy; uni­ka­łem jej ze względu na smród nie­my­tych ciał i kwa­śny odór pi­ja­ństwa. By­wal­cy i by­wal­czy­nie Ama­teurs byli pi­ja­ni przez cały czas, albo przez cały czas, kie­dy mo­gli so­bie na to po­zwo­lić, głów­nie od wina ku­po­wa­ne­go na li­try albo po­łów­ki li­tra. Ser­wo­wa­no tam licz­ne ape­ri­ti­fy o dzi­wacz­nych na­zwach, ale mało kogo było na nie stać, chy­ba że w cha­rak­te­rze pod­kła­du pod upi­cie się wi­nem. Pi­jące tam ko­bie­ty zwa­ne były po­ivro­tes, co ozna­cza­ło mniej wi­ęcej tyle co pi­jacz­ki.

Café des Ama­teurs była szam­bem rue Mo­uf­fe­tard, wspa­nia­łej tłocz­nej ulicz­ki tar­go­wej wy­cho­dzącej na Pla­ce de la Con­tre­scar­pe. Ku­ca­ne ubi­ka­cje w sta­rych ka­mie­ni­cach, po jed­nej na ka­żdym pi­ętrze przy scho­dach, z kar­bo­wa­ny­mi be­to­no­wy­mi wy­stępa­mi w kszta­łcie po­de­szew po obu stro­nach otwo­ru, żeby lo­ca­ta­ire się nie po­śli­zgnął, mia­ły ujścia do szamb, z któ­rych no­ca­mi wy­pom­po­wy­wa­no za­war­to­ść do szam­bia­rek ci­ągni­ętych przez ko­nie. W le­cie, przy otwar­tych oknach, mo­głeś usły­szeć od­głos pomp i po­czuć sil­ny fe­tor. Szam­biar­ki były po­ma­lo­wa­ne na brązo­wo i sza­fra­no­wo, a w świe­tle ksi­ęży­ca na rue du Car­di­nal Le­mo­ine ich podłu­żne cy­ster­ny na pod­wo­ziach ci­ągni­ętych przez ko­nie wy­gląda­ły jak z ob­ra­zów Bra­que’a. Nikt jed­nak nie wy­pom­po­wy­wał za­war­to­ści Café des Ama­teurs, a wi­szący tam po­żó­łkły afisz wy­szcze­gól­nia­jący kary za nie­trze­źwo­ść w miej­scu pu­blicz­nym był rów­nie wy­świech­ta­ny i igno­ro­wa­ny jak klien­te­la – wo­nie­jąca i nie­zmien­na.

Pierw­sze chłod­ne desz­cze zi­mo­we w jed­nej chwi­li przy­no­si­ły ze sobą cały smu­tek mia­sta; kie­dy sze­dłeś, nie było już bia­łych szczy­tów ka­mie­nic, tyl­ko mo­kra cze­rń uli­cy i za­mkni­ęte drzwi skle­pi­ków: zie­lar­skich, pa­pier­ni­czych, z ga­ze­ta­mi; za­kła­du aku­szer­ki – dru­giej kla­sy – i ho­te­lu, w któ­rym zma­rł Ver­la­ine i gdzie na naj­wy­ższym pi­ętrze wy­naj­mo­wa­łeś po­kój do pra­cy.

Na górę pro­wa­dzi­ło sze­ść albo osiem od­cin­ków scho­dów, było tam bar­dzo zim­no i do­brze wie­dzia­łem, ile mu­sia­łbym za­pła­cić za wi­ąz­kę roz­pa­łki, trzy po­wi­ąza­ne dru­tem pęcz­ki so­sno­wych szczap dłu­go­ści po­ło­wy ołów­ka, któ­re za­jęły­by się od roz­pa­łki, i jesz­cze wi­ąz­kę po­lan z twar­de­go drew­na, żeby móc roz­pa­lić ogień i ogrzać po­kój. Prze­cho­dzi­łem więc na dru­gą stro­nę uli­cy i pa­trzy­łem na za­le­wa­ny desz­czem dach, spraw­dza­jąc, czy z któ­re­go­kol­wiek ko­mi­na leci dym i w któ­rą stro­nę. Nie zo­ba­czy­łem dymu i po­my­śla­łem, że zim­ny ko­min może nie mieć ci­ągu, wte­dy dym wy­pe­łni po­kój, a opał ra­zem z pie­ni­ędz­mi pój­dzie na mar­ne, ru­szy­łem więc da­lej przez deszcz. Mi­nąłem Ly­cée Hen­ri Qu­atre, sta­ry ko­ściół Sa­int-Étien­ne-du-Mont i sma­ga­ny wia­trem Pla­ce du Pan­théon, w po­szu­ki­wa­niu schro­nie­nia skręci­łem w pra­wo i w ko­ńcu wy­sze­dłem po za­wietrz­nej na Bo­ule­vard Sa­int-Mi­chel; po­sze­dłem nim w dół, mi­ja­jąc Mu­sée de Clu­ny i Bo­ule­vard Sa­int-Ger­ma­in, aż do do­brej ka­wiar­ni na Pla­ce Sa­int-Mi­chel.

Była to przy­jem­na ka­wiar­nia, cie­pła, czy­sta i przy­ja­zna; po­wie­si­łem swój sta­ry płaszcz prze­ciw­desz­czo­wy na wie­sza­ku, żeby wy­se­chł, zno­szo­ny, wy­tar­ty fil­co­wy ka­pe­lusz po­ło­ży­łem na pó­łce nad ławą i za­mó­wi­łem café au lait. Kie­dy kel­ner ją przy­nió­sł, wy­jąłem z kie­sze­ni ma­ry­nar­ki no­tes i ołó­wek i za­cząłem pi­sać. Pi­sa­łem o pó­łnoc­nym Mi­chi­gan, więc taki sam słot­ny, zim­ny, wietrz­ny dzień zna­la­zł się w opo­wie­ści. Prze­ży­wa­łem już ko­niec je­sie­ni jako dziec­ko, chło­pak i mło­dy mężczy­zna; pew­ne miej­sca le­piej niż inne nada­wa­ły się do pi­sa­nia o nim. Na­zy­wa się to prze­szcze­pia­niem sie­bie, po­my­śla­łem, i może być nie­zbęd­ne w od­nie­sie­niu za­rów­no do lu­dzi, jak i in­nych ro­snących istot. Ale w opo­wia­da­niu chłop­cy pili, więc mnie też za­chcia­ło się pić i za­mó­wi­łem rum St. Ja­mes. W zim­ny dzień sma­ko­wał wy­śmie­ni­cie i pi­sa­łem da­lej, czu­jąc się świet­nie i czu­jąc, jak do­bry rum z Mar­ty­ni­ki roz­grze­wa całe moje cia­ło i du­cha.

Do ka­wiar­ni we­szła dziew­czy­na i usia­dła sa­mot­nie przy sto­li­ku koło okna. Była bar­dzo ład­na, z twa­rzą świe­żą jak nowo wy­bi­ta mo­ne­ta – gdy­by mo­ne­ty wy­bi­ja­no z gład­kie­go cia­ła o skó­rze odświe­żo­nej desz­czem – i kru­czo­czar­ny­mi wło­sa­mi ści­ęty­mi ostro w skos po­licz­ka.

Pa­trzy­łem na nią, wy­trąco­ny z rów­no­wa­gi i bar­dzo pod­eks­cy­to­wa­ny. Mia­łem ocho­tę umie­ścić ją w opo­wia­da­niu albo gdzie­kol­wiek in­dziej, ale ona sama umiej­sco­wi­ła się tak, by móc ob­ser­wo­wać uli­cę i drzwi, i wi­dzia­łem, że na ko­goś cze­ka. Wo­bec tego pi­sa­łem da­lej.

Opo­wia­da­nie samo się pi­sa­ło i le­d­wo mo­głem za nim nadążyć. Za­mó­wi­łem jesz­cze je­den rum St. Ja­mes i pa­trzy­łem na dziew­czy­nę za ka­żdym ra­zem, kie­dy pod­no­si­łem wzrok albo kie­dy ostrzy­łem ołó­wek w tem­pe­rów­ce, a skręco­ne stru­ży­ny spa­da­ły na spodek pod moim kie­lisz­kiem.

Uj­rza­łem cię, pi­ęk­na, i te­raz na­le­żysz do mnie, nie­wa­żne, że na ko­goś cze­kasz i że cię wi­ęcej nie zo­ba­czę, po­my­śla­łem. Na­le­żysz do mnie i cały Pa­ryż do mnie na­le­ży, a ja na­le­żę do tego no­te­su i ołów­ka.

Po­tem wró­ci­łem do pi­sa­nia, wsze­dłem głębo­ko w opo­wia­da­nie i zgu­bi­łem się w nim. Te­raz ja je pi­sa­łem, prze­sta­ło pi­sać się samo, nie pod­no­si­łem już wzro­ku i nie my­śla­łem o upły­wie cza­su ani o tym, gdzie je­stem, nie za­ma­wia­łem też wi­ęcej rumu St. Ja­mes. Nie za­sta­na­wia­łem się nad tym, ale mia­łem już dość rumu St. Ja­mes. W ko­ńcu opo­wia­da­nie było sko­ńczo­ne, a ja – bar­dzo zmęczo­ny. Prze­czy­ta­łem ostat­ni aka­pit, pod­nio­słem wzrok i ro­zej­rza­łem się za dziew­czy­ną, ale już jej nie było. Mam na­dzie­ję, że wy­szła z ja­ki­mś po­rząd­nym fa­ce­tem, po­my­śla­łem. Było mi jed­nak smut­no.

Za­mknąłem opo­wia­da­nie w no­te­sie, wło­ży­łem go do we­wnętrz­nej kie­sze­ni i po­pro­si­łem kel­ne­ra o tu­zin por­tu­ga­ises i pół ka­raf­ki bia­łe­go wy­traw­ne­go wina, któ­re tam po­da­wa­no. Za­wsze po na­pi­sa­niu opo­wia­da­nia czu­łem się pu­sty; jed­no­cze­śnie szczęśli­wy i smut­ny, jak gdy­bym wła­śnie sko­ńczył się ko­chać; tym ra­zem by­łem pe­wien, że to bar­dzo do­bre opo­wia­da­nie, choć jak do­bre, nie będę się mógł prze­ko­nać aż do na­stęp­ne­go dnia, kie­dy je prze­czy­tam.

Kie­dy ja­dłem ostry­gi moc­no sma­ku­jące mo­rzem i ze sła­bym me­ta­licz­nym po­sma­kiem, któ­ry zni­kał, spłu­ka­ny zim­nym wi­nem, aż zo­sta­wa­ły tyl­ko mor­ski smak i so­czy­sta mi­ęsi­sto­ść, i wy­sy­sa­łem zim­ny płyn ze sko­ru­pek, wszyst­ko to po­pi­ja­jąc orze­źwia­jącym wi­nem, prze­sta­łem od­czu­wać pust­kę, po­czu­łem szczęście i za­cząłem snuć pla­ny.

Te­raz, kie­dy na­de­szła nie­po­go­da, mo­gli­by­śmy na ja­kiś czas wy­je­chać z Pa­ry­ża gdzieś, gdzie ten deszcz by­łby śnie­giem sy­pi­ącym mi­ędzy igla­ka­mi, po­kry­wa­jącym dro­gi i gór­skie zbo­cza, na ta­kiej wy­so­ko­ści, że skrzy­pia­łby pod sto­pa­mi, kie­dy wra­ca­li­by­śmy wie­czo­rem do domu. Po­ni­żej Les Avants le­żał pen­sjo­nat gór­ski ze świet­nym wy­ży­wie­niem, by­li­by­śmy tam ra­zem, za­bra­li­by­śmy ze sobą ksi­ążki, a w nocy by­ło­by nam cie­pło w łó­żku przy otwar­tych oknach i ja­sno świe­cących gwiaz­dach. Tam wła­śnie by­śmy po­je­cha­li.

Zwol­ni­łbym po­kój w ho­te­lu, w któ­rym pi­sa­łem, i po­zo­sta­łby tyl­ko czynsz za rue du Car­di­nal Le­mo­ine, któ­ry wy­no­sił tyle co nic. Wy­sy­ła­łem ko­re­spon­den­cje do ga­zet w To­ron­to i spo­dzie­wa­łem się cze­ków z ho­no­ra­ria­mi. Mo­głem pra­co­wać w ten spo­sób gdzie­kol­wiek i w ka­żdych wa­run­kach i stać nas było na ten wy­jazd.

Może z dala od Pa­ry­ża mó­głbym pi­sać o Pa­ry­żu, tak jak w Pa­ry­żu mo­głem pi­sać o Mi­chi­gan. Nie wie­dzia­łem, że na to było zbyt wcze­śnie, bo nie zna­łem jesz­cze Pa­ry­ża wy­star­cza­jąco. Osta­tecz­nie jed­nak tak wła­śnie się sta­ło. Tak czy ina­czej, wy­je­dzie­my, je­śli moja żona ze­chce; do­ko­ńczy­łem ostry­gi i wino, ure­gu­lo­wa­łem ra­chu­nek w ka­wiar­ni i po­sze­dłem naj­krót­szą dro­gą w górę Mon­ta­gne Sa­in­te-Ge­ne­vi­ève, w desz­czu, któ­ry był te­raz tyl­ko miej­sco­wą po­go­dą, a nie czy­mś, co od­mie­nia ży­cie, aż na pła­ski szczyt wzgó­rza.

– My­ślę, że by­ło­by wspa­nia­le, Tati – po­wie­dzia­ła moja żona. Mia­ła uro­czo fo­rem­ną twarz, a jej oczy i uśmiech roz­pro­mie­ni­ły się na wie­ść o pla­nach, jak gdy­by były one cen­ny­mi po­da­run­ka­mi. – Kie­dy by­śmy je­cha­li?

– Kie­dy tyl­ko ze­chcesz.

– Och, chcę je­chać za­raz. Nie wie­dzia­łeś o tym?

– Może będzie ład­nie i ja­sno, kie­dy wró­ci­my. Kie­dy jest zim­no i bez­chmur­nie, po­tra­fi być bar­dzo ład­nie.

– Na pew­no będzie – od­po­wie­dzia­ła. – Ależ je­steś miły, że o tym po­my­śla­łeś.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: