- W empik go
Rudy kot bez rodowodu i zielony korytarz - ebook
Rudy kot bez rodowodu i zielony korytarz - ebook
Proste historie, które składają się na ludzkie życie. Ich odkrycie wymaga jednak wielkiej odwagi. Bo do prawdy dotrzeć najtrudniej…
Oto opowieść o kobietach, które nie chcąc dopasować się do istniejących reguł, szukają swojego miejsca na ziemi. Pragnąca miłości Magda, uwięziona w toksycznym związku Karina, mała dziewczynka, która wie więcej, niż mogłoby się wydawać, i Blanka, zapamiętująca swoje sny tak dokładnie, jakby były rzeczywistością – wszystkie muszą przeciwstawić się męskiej dominacji i kobiecej uległości. Cena będzie jednak bardzo wysoka…
Blankę wyróżniały jej sny. Miewała je od zawsze. Długie, plastyczne, pełne przygód i dziwacznych postaci. Z biegiem lat wykształciła w sobie niezwykłą umiejętność zapamiętywania ich praktycznie w całości. Często zdarza się, że ludzie pamiętają ogólny nastrój towarzyszący snom lub pamiętają je tylko od razu po przebudzeniu. Ona natomiast potrafiła odtworzyć praktycznie każdy szczegół: postacie, miejsca, dialogi, kolory, zapachy, odczucia, dźwięki. Wszystko.
Odkąd skończyła dwadzieścia siedem lat, jej sny były coraz częstsze i bardzo wyraziste. Miała je niemal codziennie. Te same elementy, mimo że nieprawdziwe, wracały do jej głowy w podobnych historiach. Ta powtarzalność z czasem stawała się coraz bardziej regularna, a ci sami bohaterowie zdawali się przeżywać w jej podświadomości swoje własne życia.
Joanna Burdek
Urodziła się w 1982 roku w Krakowie. Z wykształcenia strateg marketingowy i politolog. Ukończyła warszawską, podyplomową szkołę Strategii Marki SAR. Jest uznaną doradczynią marketingową i autorką bloga BrandBu. Wspólnie z mężem prowadzi prężnie działającą agencję reklamową Brand Useful. Na co dzień pracuje dla największych marek i prowadzi szkolenia. Jest autorką publikacji o tematyce marketingowej, w tym pierwszego w Polsce e-booka z nową typologią ambientów. Jej artykuły ukazywały się w największych portalach i czasopismach branżowych. Prywatnie mama syna Baltazara, żona Jarka, pasjonatka psów, szczególnie rasy border collie. Lubi chodzić po górach, jeździć na rowerze i na rolkach.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-418-0 |
Rozmiar pliku: | 741 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Blanki nie wyróżniał jej wygląd. Wyglądała podobnie do tysięcy „zwyczajnych” kobiet. Niebieskie oczy, czarne, średnio długie włosy. Była wysoka i zgrabna, ale nie eksponowała swojej figury. Ubierała się przeciętnie, w nudne spodnie i koszulki; nie zależało jej, by wyglądać ładnie. Płeć nie miała dla niej nigdy kompletnie żadnego znaczenia.
Blanki nie wyróżniała też jej towarzyskość. Niezbyt dobrze czuła się wśród ludzi, szczególnie obcych, dlatego unikała wszelkich okazji do kontaktów społecznych. A nawet jeżeli już kogoś spotykała, to należała do tego typu osób, o których zaraz po poznaniu od razu się zapomina, tydzień później nie pamiętając, kim właściwie były.
Blankę wyróżniały jej sny. Miewała je od zawsze. Długie, plastyczne, pełne przygód i dziwacznych postaci. Z biegiem lat wykształciła w sobie niezwykłą umiejętność zapamiętywania ich praktycznie w całości. Często zdarza się, że ludzie pamiętają ogólny nastrój towarzyszący snom lub pamiętają je tylko od razu po przebudzeniu. Ona natomiast potrafiła odtworzyć praktycznie każdy szczegół: postacie, miejsca, dialogi, kolory, zapachy, odczucia, dźwięki. Wszystko.
Odkąd skończyła dwadzieścia siedem lat, jej sny były coraz częstsze i bardzo wyraziste. Miała je niemal codziennie. Te same elementy, mimo że nieprawdziwe, wracały do jej głowy w podobnych historiach. Ta powtarzalność z czasem stawała się coraz bardziej regularna, a ci sami bohaterowie zdawali się przeżywać w jej podświadomości swoje własne życia.
Od kilku dni śniła w kółko tę samą historię. Siedziała ubrana na biało w rogu ogromnego, jasnego pomieszczenia. Adidasy, legginsy, podkoszulek i gigantyczne, włochate nauszniki – wszystko było białe. We śnie miała też długie, delikatnie kręcone blond włosy. Mimo że w pokoju wszystko było sterylnie jasne, nie wiadomo, dlaczego wydawało się, że sama atmosfera jest ciemna i mroczna, wręcz groźna. Miejscami, na różnych wysokościach, w pomieszczeniu widać było kłęby szarego dymu, który wyłaniał się nie wiadomo skąd. Pojawiał się i znikał, widocznie kontrastując z wszechobecną bielą.
Za każdym razem sen rozpoczynał się tak samo. Blanka odnajdywała siebie w tym białym pokoju, ze zdziwieniem patrząc, jak odłącza się od przestrzeni, wypływa nagle z tła, zyskując odrębny od niego byt. Z uwagą i zdziwieniem odkrywa na nowo swoje ręce, nogi i włosy nienależące już do otoczenia.
W pokoju nie było widać nikogo poza nią, choć ona odczuwała wyraźnie obecność kogoś, kogo się strasznie bała. Czuła ogarniający ją lęk. Lęk przed czymś, czego nie widać, ale jest bardzo, bardzo groźne i może ją skrzywdzić.
Dalsze oględziny pomieszczenia sprawiały, że po pewnym czasie naprzeciwko niej, na drugim końcu pokoju, dostrzegała duże, około metrowe kształty przypominające litery. One także, jak wszystko wokół, były białe. Było ich sześć. Stały pionowo na ziemi i mimo że były ogromne, dostrzec je można było dopiero po wnikliwym wpatrzeniu się w nie.
Blanka patrzyła, próbując złożyć z nich jakiś wyraz. Niestety, za każdym razem okazywało się to bardzo trudne, bo w tym śnie była pozbawiona umiejętności czytania, a gdy próbowała poskładać litery i stworzyć z nich słowo, budziła się. I tak za każdym razem.
Po przebudzeniu, inaczej niż zazwyczaj, nie mogła przypomnieć sobie, które to były litery. Było to dziwne, bo wcześniej pamiętała każdy detal z wizji sennych. Teraz, mimo że mocno starała się sobie przypomnieć, miała wrażenie, jakby ktoś zamknął właśnie tę część z literami w jakimś pudle w jej głowie; w miejscu, do którego sama nie miała dostępu.
***
Mijały kolejne dni, a ona wciąż śniła to samo. Pewnego razu, kiedy była już bardzo zmęczona, wypiła wieczorem sporą dawkę wina, licząc, że po przebudzeniu przynajmniej nie będzie niczego pamiętać i trochę odpocznie. Tym razem jednak coś się zmieniło. Dalej była w białym pokoju, widziała litery, ale osoba, której obecność czuła wcześniej, pojawiła się bliżej, obok niej, w postaci cienia, który co prawda nie przybrał formy, ale był wyczuwalnym bytem.
Cień ten wyraźnie się jej przyglądał, a potem męskim, niskim głosem zaczął czytać litery: „A”, „S”, „D”, „Y”, „K”, „U”. ASDYKU.
ASDYKU. ASDYKU. ASDYKU.
Obudziła się.
Powtórzyła: Asdyku. Zapamiętała.
– Asdyku, asdyku, asdyku – zaczęła mówić, mając zarazem pustkę i mętlik w głowie.
Asdyku? Zapisała słowa na kartce, bojąc się, że znowu zapomni. Zaczęła układać je w wyrazy, ale żaden nie miał sensu. W końcu włączyła komputer i wpisała wyraz w wyszukiwarkę – nic. Włączyła słownik, wpisała – bez rezultatów. Z trzaskiem zamknęła laptopa.
Była zła. Wszytko na nic. Nie wiedziała, co to jest „asdyku” i po co jej się wciąż śni. Była zmęczona, wściekła i rozdrażniona. Coś jednak mówiło jej, że musi rozwikłać tę zagadkę; że to bardzo ważne i nie może się poddać.
Ponownie włączyła komputer i wpisała wyraz w wyszukiwarkę.
Wśród linków, które proponowały jej przekierowanie do innych wyrazów, na trzeciej stronie wyszukiwania, znalazła jeden, na który zwróciła uwagę: „Jeśli nie znalazłeś tego, czego szukasz, spróbuj w ASDYKU – wyszukiwarce snów”.
ASDYKU? Pomyślała, że to dziwnie brzmi. Kliknęła link. Komputer zgasł.
Tylko nie to, kolejny raz coś zepsułam… – pomyślała.
Nie miała siły, by się tym zajmować i była okropnie zła. Zamierzała zamknąć komputer i iść na spacer, aby nie zasnąć. Gdy zaczynała zamykać klapę laptopa, na ekranie pojawił się mały punkt. Dziwne – pomyślała – dziwnie się zepsuł tym razem.
Tymczasem punkt zaczął powoli rosnąć, aż zrobił się całkiem dużą kulką. Po tym jak zajął około dwadzieścia pięć procent ekranu, pojawiło się na nim sześć małych kreseczek, jak w rebusie. Kreseczki zaczęły migać.
Nie mogła się powstrzymać.
Zaczęła wpisywać litery.
„A”, „S”, „D”, „Y”, „K”, „U”.
Enter.SOŁŻENICYN W POTOKU
Odkąd pamiętała, chciała być nauczycielką. Już jako mała dziewczynka przebierała się w długie spódnice i wkładała wielkie okulary, sadzając przed sobą lalki parami, niczym w ławkach. Potrafiła „uczyć” je godzinami. Rozmawiała z nimi, wyjaśniając, czym jest dodawanie i opowiadając różne historyjki. Nosiła przy sobie torebkę z kredą i kiedy tylko mogła, zapisywała wszędzie cyfry i litery. Każdy chodnik, ulica czy brama były dla niej tablicami. Wszystko było szkołą. I tak też jej zostało.
Po ukończeniu liceum poszła na studia pedagogiczne, a potem znalazła pracę w małej, wiejskiej szkole. Mimo że było tam zaledwie pięćdziesięcioro dzieci, uważała, że jej praca jest bardzo ważna, najważniejsza na świecie. Wszystko w jej życiu kręciło się wokół uczenia; wszystko, poza wieczornym biegiem i kąpielą w leśnym stawie. Te czynności pozwalały jej się zregenerować i znaleźć siły na następny dzień.
Magda uwielbiała biegać. Była uzależniona od ruchu. Podczas jednego ze swoich biegów poznała Krzysztofa. Stał na kładce, przez którą biegła, i czytał książkę. A trzeba wiedzieć, że drugą jej pasją, poza bieganiem, było właśnie czytanie. I to sprawiło, że nie mogła przejść obojętnie obok kogoś, kto czyta. Sama poświęcała temu prawie każdą wolną chwilę. Spała z książkami, budziła się z książkami, jadła, a nawet sikała, czytając, i biegała, słuchając audiobooków. Były dla niej alternatywną rzeczywistością, drugim światem, a właściwie światami, w które zanurzała się przy każdej sposobności. Otwierając je, czuła, że przechodzi do innego wymiaru.
W swoim wiejskim domu miała specjalny pokój, w którym okna zawsze były zasłonięte ciemnymi zasłonami z atłasu. Na środku stał gigantyczny fotel w kolorze turkusowym, z wielkim oparciem, i podnóżek, a obok stolik z małą lampką. Zapach w pokoju przypominał trochę woń małej biblioteki – kurzu i starego papieru. To tu spędzała długie godziny, czytając. W pokoju, pod ścianami, piętrzyły się stosy zakurzonych książek. Po wejściu do niego miało się wrażenie, że są to przedmioty porozrzucane to tu, to tam. Ale tak naprawdę każda kupka była przemyślana i poukładana według wzoru, który znała tylko Magda. Czasem książki zamieniały się miejscami, innym razem kupki zmieniały swoje położenie względem siebie. Działo się tak wtedy, gdy miała zły humor albo była zmęczona. Tak czy inaczej, tylko ona wiedziała, co znaczą te stosy.
Magda żałowała, że przeprowadziła się na wieś. Tu nie mogła dyskutować o książkach – mało kto czytał, a jeśli już, to literaturę, o której ona nie chciała rozmawiać. Nie przepadała za internetowymi blogami, bo kilka razy jej rozmówcy okazali się zainteresowani pogłębianiem raczej intymnych relacji z nią niż rozmową o książkach.
***
Biegnąc tego dnia w lesie, zauważyła przy kładce stojącego mężczyznę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że czytał on książkę. Jej słabość do czytania i ten niezwykły widok spowodowały nagłe odcięcie dopływu krwi do mózgu, jakby odłączenie przełącznika świadomości. To i kołatanie w głowie oraz duszność spowodowały, że Magda opadła nagle na poręcz kładki. A niespodziewający się niczego, wyrwany z zaczytania mężczyzna, zepchnął ją do strumienia.
Nie trwało długo, nim zorientował się, co zrobił.
– Bardzo przepraszam – powiedział, podnosząc przemoczoną dziewczynę.
Magda trzęsła się, nie mogła ani się poruszyć, ani odezwać. Było jej bardzo zimno i wciąż kręciło jej się w głowie.
– Dobrze się pani czuje? Nie widziałem pani, przepraszam, czy wszystko w porządku? Jest pani bardzo blada… Proszę coś powiedzieć!
Magda czuła się dziwnie. Nie przestraszyła się upadku. Gdyby nie to, że była cała mokra, parsknęłaby śmiechem, bo cała ta sytuacja przypominała raczej kiepską scenkę z tandetnego romansidła. Była to jej fizjologiczna reakcja na tego człowieka. Krew pulsowała jej do skroni. Nie mogła oddychać. Czuła się, jak ryba uwięziona w przyciasnym akwarium; ryba, której robi się coraz bardziej ciepło w każdej części ciała. Chciała uciec, ale nie mogła się ruszyć. Po kilku minutach z trudem się odezwała:
– Nic się nie stało… To moja wina, nie chciałam pana przestraszyć.
– Cała się pani trzęsie. Daleko pani mieszka? Odprowadzę panią do domu…
– Nie ma takiej potrzeby, przejdę się jeszcze, do widzenia – powiedziała Magda, powoli wstała i kuśtykając, zawróciła w stronę domu. Dalej szumiało jej w głowie. Zatoczyła się i oparła o drzewo.
– Odpocznę tu chwilę, zanim pójdę – zwróciła się do zaniepokojonego mężczyzny. – Nie śpieszy mi się.
– Poczekam z panią, nie wygląda pani zbyt dobrze.
– Dziękuję – powiedziała z ironią. Przez lata przywykła do negatywnych komentarzy na temat swojego wyglądu. – Co pan czyta?
– Sołżenicyna.
– Ambitnie. Dziwne. Pan nie mieszka tutaj.
– Właśnie się przeprowadziłem.
– Po co? – powiedziała wyraźnie zaintrygowana.
– Jak to?
– Po co ktoś, kto czyta Sołżenicyna, chce mieszkać w takim miejscu jak to?
– Czasami dobrze jest po prostu być – powiedział i się uśmiechnął.
W tej chwili widziała tylko jego uśmiech i wielkie, ogromne oczy, które z każdą sekundą wydawały się większe. Miała taką myśl, że jeszcze chwila i oczy staną się większe niż głowa, wyjdą z niej i zaczną żyć własnym, ocznym życiem.
Jak można mieć tak wielkie oczy? – pomyślała, a na głos powiedziała:
– Czy ty to robisz specjalnie? – w jej głosie czuć było nutkę pretensji.
– Co?
– Czy ty specjalnie mrużysz oczy w taki sposób?
– Jaki? – zdziwił się.
– No taki niby to uroczy. Jak kot Shreka przyczepiony do latającej głowy kota z _Alicji w Krainie Czarów_. Podejrzewam, że dobrze działa to na dziewczyny. No i lubisz czytać, a ja mam słabość do przystojnych i oczytanych mężczyzn, z którymi można pogadać o wielu rzeczach.
– Chyba jesteś w szoku, mówisz dziwne rzeczy.
– Nie, zadałam proste pytanie. O mrużenie oczu.
– Nie, nie robię tego specjalnie. – Mężczyzna westchnął.
– Wydaje mi się, że robisz.
– Nie, nie robię.
– Eh, w sumie to i tak nie ma żadnego znaczenia – powiedziała i zaczęła iść w stronę domu.
– Hej, słuchaj – krzyknął za nią – chcę ci to jakoś zrekompensować. Czy mogę zaprosić cię na kawę?
– Nie.
– Nie?
– Możesz zaprosić mnie na piwo, a potem możemy iść potańczyć.
– Dobrze – zgodził się i szybko dodał: – Ale pozwól, że teraz cię odprowadzę.
– Dobra. Możesz. Ale opowiedz mi więcej o sobie.
Szli tak trzydzieści minut, do domu, i było to bardzo dziwne pół godziny. Miała wrażenie, jakby przez te trzydzieści minut poznała trzydzieści lat jego życia. Szedł przy niej, obejmował ją, jak gdyby nigdy nic, i rozmawiali. Opowiedział jej o sobie, swoich pasjach, książkach i pracy. Ona opowiedziała mu, kim jest i co robi. Trzydzieści minut zleciało bardzo szybko. Chciała, bardzo chciała, by wszedł do jej domu, ale wiedziała, że nie może tego zrobić. Nie dziś i nie jutro. Popatrzyła ostatni raz na jego wielkie brązowe oczy, wciągnęła nosem jego zapach – zapach drogich perfum.
Strasznie chciałabym, żebyś wszedł do mojego domu – pomyślała i głośno zatrzasnęła przed nim drzwi.