-
W empik go
Ruiny Majów - opowiadanie erotyczne - ebook
Ruiny Majów - opowiadanie erotyczne - ebook
Gdzieś w głębi pięknej, meksykańskiej dżungli, Samuel nie może oderwać wzroku od swojego przewodnika, jego ciała i ust. Kiedy okazuje się, że Raymond też jest nim zainteresowany, mężczyźni znajdują odosobnione miejsce i odkrywają swoje ciała na kartach tego erotycznego opowiadania.
| Kategoria: | Erotyka |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-87-262-6089-2 |
| Rozmiar pliku: | 311 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Andersson.
– Jedna osoba?
– Tak.
Mężczyzna odhacza moje nazwisko na liście i spogląda na mnie najbardziej brązowymi oczami, jakie kiedykolwiek widziałem. Mają w sobie chyba tysiące odcieni. A może światło tylko ze mną pogrywa. Tu, w Meksyku, słońce świeci inaczej – jest mocne, pełne blasku. Gdy ten mężczyzna się do mnie uśmiecha, tęczówki mienią mu się orzechowo-brązowo.
– Nazywam się Raymond Sánchez – mówi po angielsku.
Ściskam jego wyciągniętą dłoń. Jest duża, ciepła i trochę szorstka, jakby był co najmniej rzemieślnikiem, a nie przewodnikiem.
– A ja Samuel.
– Z… Norwegii?
– Nie, ze Szwecji, ale byłeś blisko – odważnie puszczam do niego oko, zwalniam uścisk i robię krok w tył. Mam spoconą dłoń i szczerze mówiąc, nie wiem, czy to z powodu parnej pogody, czy tego faceta. Pot spływa mi po skroniach, czuję, że moje usta są spierzchnięte. Słońce pali mnie w kark. Jest nieludzko wcześnie.
– Miło cię poznać, Samuelu. Możesz wsiąść i zająć miejsce.
Ściągam plecak i wchodzę po stromych schodkach, które prowadzą do siedzenia kierowcy i przejścia w autobusie. Klimatyzacja szaleje w mroku na całego. Rozkoszuję się chłodnymi podmuchami i szukam jakiegoś miejsca na samym tyle, po drodze witając się pozostałymi pasażerami. W środku unosi się zapach środków czystości, który kontrastuje z zapachem mokrej natury na zewnątrz. I z tą ciężką wilgocią. Padało całą noc – i nie mam tu na myśli deszczu jak w Szwecji, bardziej przypominało to strumień prysznica pod ciśnieniem – ale godzinę temu przestało. Na chropowatym asfalcie dookoła hotelu roi się od wypełnionych wodą dziur i nierówności.
Po usadowieniu się na miejscu, wyglądam przez szybę, żeby popatrzeć na przewodnika, ale nie widzę nic, poza jego trawiastozieloną czapką z daszkiem. Do autokaru wchodzi jeszcze kilku wczasowiczów, rodzina z dzieckiem i młoda para hetero. Ciekawe, czy Raymond jest hetero. Pewnie tak. Gdy jest się gejem, nie ma się takiego pola do popisu, jak reszta. _Znajdź kogoś na Tinderze_, radzą. Ale Tinder przemawia do mnie tak samo, jak podrywanie facetów w barach.
Czyli wcale.
Nie żebym kogoś szukał. Chyba nie jestem na to gotowy. Zawód, jaki spotkał mnie ze strony Gabriela, wciąż we mnie tkwi jak szpony wbite w serce, i mimo że jest już lepiej, wciąż nie pozbierałem się do końca. Co prawda, minął rok, ale byliśmy ze sobą pięć lat, a przez trzy mieszkaliśmy razem.
Wzdycham i opieram głowę o nagrzaną szybę. Czekają nas długie godziny jazdy, zanim dotrzemy do Ik Kil i Chichén Itzá. Najlepiej, jeśli spróbuję się przespać.
***
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
– Jedna osoba?
– Tak.
Mężczyzna odhacza moje nazwisko na liście i spogląda na mnie najbardziej brązowymi oczami, jakie kiedykolwiek widziałem. Mają w sobie chyba tysiące odcieni. A może światło tylko ze mną pogrywa. Tu, w Meksyku, słońce świeci inaczej – jest mocne, pełne blasku. Gdy ten mężczyzna się do mnie uśmiecha, tęczówki mienią mu się orzechowo-brązowo.
– Nazywam się Raymond Sánchez – mówi po angielsku.
Ściskam jego wyciągniętą dłoń. Jest duża, ciepła i trochę szorstka, jakby był co najmniej rzemieślnikiem, a nie przewodnikiem.
– A ja Samuel.
– Z… Norwegii?
– Nie, ze Szwecji, ale byłeś blisko – odważnie puszczam do niego oko, zwalniam uścisk i robię krok w tył. Mam spoconą dłoń i szczerze mówiąc, nie wiem, czy to z powodu parnej pogody, czy tego faceta. Pot spływa mi po skroniach, czuję, że moje usta są spierzchnięte. Słońce pali mnie w kark. Jest nieludzko wcześnie.
– Miło cię poznać, Samuelu. Możesz wsiąść i zająć miejsce.
Ściągam plecak i wchodzę po stromych schodkach, które prowadzą do siedzenia kierowcy i przejścia w autobusie. Klimatyzacja szaleje w mroku na całego. Rozkoszuję się chłodnymi podmuchami i szukam jakiegoś miejsca na samym tyle, po drodze witając się pozostałymi pasażerami. W środku unosi się zapach środków czystości, który kontrastuje z zapachem mokrej natury na zewnątrz. I z tą ciężką wilgocią. Padało całą noc – i nie mam tu na myśli deszczu jak w Szwecji, bardziej przypominało to strumień prysznica pod ciśnieniem – ale godzinę temu przestało. Na chropowatym asfalcie dookoła hotelu roi się od wypełnionych wodą dziur i nierówności.
Po usadowieniu się na miejscu, wyglądam przez szybę, żeby popatrzeć na przewodnika, ale nie widzę nic, poza jego trawiastozieloną czapką z daszkiem. Do autokaru wchodzi jeszcze kilku wczasowiczów, rodzina z dzieckiem i młoda para hetero. Ciekawe, czy Raymond jest hetero. Pewnie tak. Gdy jest się gejem, nie ma się takiego pola do popisu, jak reszta. _Znajdź kogoś na Tinderze_, radzą. Ale Tinder przemawia do mnie tak samo, jak podrywanie facetów w barach.
Czyli wcale.
Nie żebym kogoś szukał. Chyba nie jestem na to gotowy. Zawód, jaki spotkał mnie ze strony Gabriela, wciąż we mnie tkwi jak szpony wbite w serce, i mimo że jest już lepiej, wciąż nie pozbierałem się do końca. Co prawda, minął rok, ale byliśmy ze sobą pięć lat, a przez trzy mieszkaliśmy razem.
Wzdycham i opieram głowę o nagrzaną szybę. Czekają nas długie godziny jazdy, zanim dotrzemy do Ik Kil i Chichén Itzá. Najlepiej, jeśli spróbuję się przespać.
***
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
więcej..