- W empik go
Ruthless Kingdom. Boneyard Kings. Tom 3 - ebook
Ruthless Kingdom. Boneyard Kings. Tom 3 - ebook
To królestwo może mieć tylko trzech władców...
Czasem to, co bierzemy za nieszczęście, może się okazać błogosławieństwem w przebraniu.
To właśnie spotkałoEverly. Myślała, że jej relacja z trzema niezwykłymi chłopakami doprowadzi ją do zguby, ale teraz ma ich po swojej stronie. Wspólnie pokażą, jak daleko są gotowi się posunąć, aby zrealizować swoje cele. Przez ich miasto płynie rzeka krwi, a oni poprzysięgli zdemaskować winnych.
Teraz trzej rywale stają przeciwko trzem królom ich królowej. Wkrótce przekonają się, jak bezwzględne może być ich królestwo. W tej najokrutniejszej z gier zwycięstwo nigdy nie przychodzi łatwo, ale kiedy nagrodą jest zemsta, warto zaryzykować wszystko.
Ruthless Kingdom. Boneyard Kings. Tom 3 to finałowy tom trylogii Boneyard Kings!
Ostrzeżenie:
Książka zawiera sceny przemocy, opisy brutalnych i perwersyjnych praktyk seksualnych, a także elementy horroru, które mogą wywoływać niepokój. Treść jest fikcją literacką i niestanowi realistycznego odzwierciedlenia. Powieść przeznaczona dla dorosłych czytelników i czytelniczek.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-854-0 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Istniało kiedyś królestwo zbudowane z ciała, krwi i kości. Jego mieszkańcy byli dobrzy, lecz władcy bezlitośni. Pieniądze dawały władzę, a korupcja przynosiła korzyści. Imperium było potężne i nikt nie ośmielił się naruszyć jego posad.
Pewnego dnia władcy popełnili nie jeden, lecz dwa błędy, które zapoczątkowały zupełnie nową grę.
Skrycie zawarto nowe sojusze, a trzech małych osieroconych chłopców poznało reguły gry. Dowiedzieli się, co to przerażenie i bezwstydne kłamstwa. Jednak nadal każdej nocy zadawali sobie pytanie: „Dlaczego?”.
Niezależnie od tego, jak blisko prawdy się znajdowali, czegoś brakowało. Najważniejszego elementu. Ulice miasta spłynęły rzeką krwi, a oni poprzysięgli, że tak czy inaczej dotrą do sprawców.
Uczynili złomowisko swoim domem, na jego szczycie wznieśli swoje królestwo i wykuli korony z metalu.
Ale czymże byłyby szachy bez królowej? Choć nigdy by nie przypuszczali, że będzie miała trzech królów. Gra dobiega końca.
Kto powie szach-mat?ROZDZIAŁ 1
Saint
Mówią, że w chwili śmierci życie przelatuje ci przed oczami. Czułem się tak, jakbym przeżył wiele lat w ciągu zaledwie kilku krótkich sekund. Oczy mnie piekły od wytężania wzroku, by dostrzec coś więcej w ciemności. Byłem hiperświadomy krwi płynącej w moich żyłach i ciepła, jakie rozprowadzała. Moje serce przestało na chwilę bić, poczułem się pusty i słaby.
Kurwa.
Trzęsły mi się nogi i bałem się, że za chwilę runę na glebę. Nie tak wyobrażałem sobie przebieg tego spotkania.
W końcu przymknąłem powieki i moje oczy mi za to podziękowały. Kiedy ponownie je uniosłem, otaczający mnie świat zajaśniał, a mój słuch osłabł.
Jak to się stało, że wszystko poszło tak koszmarnie źle?
Las ożył. Wiatr poruszał liśćmi, wszystkie były świadkami tej sceny. Ile czasu minęło? W uszach ciągle dźwięczało mi od huku wystrzału.
Nic, czego nie da się załatwić kulą.
Callum rzucił się do akcji, a ja stałem jak skamieniały.
– Kurwa… tamujcie krew! – krzyknął.
Zacisnąłem powieki, a kiedy je otworzyłem, zobaczyłem ociekające krwią ręce Calluma. Nie zdawałem sobie sprawy, że krew może być taka jasna i czerwona. Był okropnie blady i być może dlatego krew tak szokująco kontrastowała z jego skórą.
Otworzyłem usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa.
– Obróć go na bok – warknął Mateo.
Jego twarz wyglądała jak wykuta z kamienia. Nie było na niej ani grama emocji i to przerażało mnie najbardziej. Nie dało się zaprzeczyć, że śmierć krążyła wokół nas. Ktoś nie wróci z tego lasu żywy. Musielibyśmy być naiwni, by myśleć inaczej.
– Jeszcze nie. On nie oddycha. – Callum zaczął robić masaż serca i choć raz ucieszyłem się z jego opanowania.
Odwróciłem głowę i spojrzałem prosto w oczy Lorenza. Nie byłem w stanie się poruszyć. Jego usta wykrzywiły się w paskudnym uśmiechu, a ja byłem tak spięty, że nawet nie poczułem dreszczy.
– I co chciałeś tym osiągnąć? – wycedził Callum, nie przestając uciskać klatki piersiowej ofiary. W jego dłonie wsiąkało coraz więcej krwi. Zastanawiałem się, czy nie przeszkadza mu jej ciepło.
Lorenzo uśmiechnął się szerzej. Podszedł bliżej, po czym położył mi rękę na ramieniu i mocno ją zacisnął.
– Teraz jesteśmy w tym wszyscy razem – odpowiedział zuchwale, zadowolony z siebie.
Wziąłem głęboki wdech, który palił mnie w płuca – zupełnie jak podczas pływania. Działo się tak, gdy przez jakiś czas nie byłem w stanie zaczerpnąć powietrza.
– A więc taki był twój plan od samego początku? – odezwał się przeraźliwie spokojnym tonem Mateo, a jego słowa odbijały się echem w mojej głowie jeszcze przez jakiś czas.
Z każdym krokiem w głąb lasu ogarniał mnie coraz większy niepokój. Spojrzałem na braci i wiedziałem, że czują się tak samo. Gdy ujrzeliśmy Lorenza, wszyscy staliśmy się jeszcze bardziej czujni, przygotowywaliśmy się na jego kolejny ruch i zapomnieliśmy obserwować, co robi Rigo.
Kiedy Lorenzo pociągnął za spust, nie mogłem nawet mrugnąć okiem. Czułem, że gdybym to zrobił, przegapiłbym to, co stanie się za chwilę. Musiałem oberwać albo ja, albo Mateo. Callum stał po drugiej stronie i dziękowałem za to Bogu. Znajdował się poza linią strzału. Pocisk wystrzelił szybko, ale jakimś cudem udało mi się śledzić trajektorię jego lotu. Odwróciłem głowę w chwili, gdy kula mnie mijała, i zobaczyłem dwie osoby stojące za mną.
Człowiek obok Riga przyjął na siebie całe uderzenie i zachwiał się. Uniósł rękę i przyłożył ją sobie do miejsca, które przeszyła kula. Miał na sobie białą koszulę, która natychmiast zaczęła zmieniać kolor na czerwony.
Ja pierdolę.
Nic, czego nie da się załatwić kulą, co?
Nagle słowa Lorenza nabrały sensu. Co lepiej obrazuje słowa: „Jesteśmy kwita” niż współudział w morderstwie?
Czekałem na odpowiedź Lorenza, ale on tylko wzruszył ramionami.
– Powiedziałbym, że jesteśmy kwita, prawda?
Callum zerknął na niego kątem oka, nie przerywając zajmowania się leżącym na ziemi człowiekiem. Mateo obrócił go, by sprawdzić, czy kula przeszła na wylot, ale plecy mężczyzny były jedną krwawą plamą.
Otrząsnąłem się i wkroczyłem do akcji. Przez kilka sekund byłem przekonany, że kula była przeznaczona dla któregoś z nas. A teraz poczułem wyrzuty sumienia z powodu tego, że cenę za naszą lojalność, którą wyznaczył Lorenzo, płacił ktoś inny.
Przyklęknąłem obok Calluma i zamrugałem gwałtownie, żeby upewnić się, że wzrok mnie nie myli. Człowiek, którego krwią były pokryte ręce mojego brata, nie mógł być Robertem Parkerem-Penningtonem seniorem. Niemożliwe, żeby Lorenzo był aż tak pojebany.
– Wykituje, jeśli nie sprowadzimy pomocy – warknął do Lorenza Mateo, podczas gdy Callum robił wszystko, co w jego mocy, aby utrzymać burmistrza przy życiu.
Lorenzo kiwnął głową do Riga, a ten odpowiedział tym samym gestem. Obserwowałem Calluma i burmistrza z taką intensywnością, że nie zauważyłem, kiedy Lorenzo podszedł do mnie. Chwycił mnie za dłoń, a ja patrzyłem, jak wkłada mi do niej pistolet, upewniając się, by znalazły się na nim moje odciski palców. Po chwili zabrał mi go, chwytając przez szmatkę.
Zmroziło mnie. Wiedziałem, że Callum i Mateo zaraz wybuchną.
– Aha, czyli wszyscy zabijemy burmistrza? – rzuciłem. – A żeby się upewnić, że nikt nie puści pary, zatrzymasz narzędzie zbrodni. Cała wina spadnie na mnie, jeśli ktoś się wyłamie?
Wkurwiłem się.
Lorenzo zbliżył się i spojrzał na burmistrza z odrazą.
– Nie, jeszcze może mi się przydać.
– Zamierzasz go uratować tylko po to, żeby go wykorzystać? – odezwał się Callum. – Dlaczego go po prostu nie zaszantażujesz?
Rigo pochylił się i zaczął podnosić burmistrza, a Callum mu w tym pomagał.
– Nie chciałem, żeby myślał, że tylko dużo gadam, a mało robię.
Po tych słowach w milczeniu załadowaliśmy burmistrza do ich samochodu.ROZDZIAŁ 2
Everly
– Witaj, Everly. Czekałem na ciebie.
Te słowa dźwięczały mi w uszach, gdy przyglądałam się wysokiemu mężczyźnie z ciemnymi, zaczesanymi do tyłu włosami, grubymi brwiami i krzywym nosem.
– Chyba wypada się przedstawić. Komisarz Peterson, komendant policji. – Uniósł dłoń i coś metalicznego zadźwięczało w jego zaciśniętej pięści.
Kajdanki.
– Jak będziesz grzeczną dziewczynką, to nie będę musiał ci ich zakładać – powiedział bez emocji w głosie, a do mnie nagle dotarło, w jak niebezpiecznej sytuacji się znalazłam.
Dopadł mnie komendant policji. Nikt nie wiedział, gdzie jestem, poza Lacey, pokojówką wuja, która była przerażona i myślała tylko o ucieczce. To nie był mój wuj. Ten człowiek to dla mnie totalna zagadka. Zbierając w sobie wszystkie siły, wyprostowałam się na krześle i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Czekał pan na mnie? A skąd pan wiedział, że tu przyjdę?
Na jego ustach wykwitł uśmiech, który zmroził mnie do szpiku kości.
– Ludzie są przewidywalni. Przez lata pracy w organach ścigania zdołałem zapoznać się nieco z wzorcami zachowań. Po otrzymaniu wiadomości od twojego wuja o tym, że zamknął cię w gabinecie, a następnie kolejnej, z informacją, że strażnik widział dziewczynę, która odjeżdża z jednym z członków personelu, no cóż… – Wzruszył ramionami. – To było proste. Jestem pewien, że pokojówka przekazała ci, iż jej kuzyn pracuje na komisariacie.
Jęknęłam w duchu. Powinnam była zostać w samochodzie. To moja wina.
Nagle ogarnęło mnie przerażenie.
– Co się stanie z Lacey?
– Z tą dziewczyną, która cię tu przywiozła? – Zwilżył usta językiem i dosłownie obmacał mnie wzrokiem. Z trudem powstrzymałam dreszcz wstrętu. – Jest całkiem ładna, prawda? Rozumiem już, dlaczego Martin tak chętnie ją zatrudnił.
Szlag. Nikomu w tym mieście nie można ufać.
– Proszę, nie…
Pogroził mi palcem i uniósł brew.
– Nie wydaje mi się, byś mogła stawiać żądania, panno Walker. Ale być może… – Zamyślił się. – Może gdybyś podzieliła się ze mną tym, co miałaś nadzieję odkryć w gabinecie wuja, rozważyłbym wypuszczenie dziewczyny.
– Proszę ją uwolnić, a potem wszystko opowiem. – Zachowanie spokoju było najtrudniejszym zadaniem, jakie kiedykolwiek przyszło mi wykonywać. Zacisnęłam drżące dłonie na kolanach, by komendant ich nie widział, choć i tak zdawałam sobie sprawę, że ten mężczyzna wyczuje każdy przejaw słabości, jak rekin, który wywęszy krew w wodzie.
Tym razem uśmiechnął się do mnie niemal szczerze.
– Kręgosłup ze stali. Podoba mi się. Wujek nieźle cię wyszkolił.
– Czyli co, mamy umowę? – spytałam, nie reagując na jego komentarz.
– Dziewczyna jest nieistotna. Mamy umowę, jeśli informacje, które mi przekażesz, będą zadowalające. Obawiam się, że wcześniej nie mogę nic dla ciebie zrobić.
Co mam mu powiedzieć, żeby go zadowolić? Mój wuj prawdopodobnie opowiedział mu już o wszystkim, co zaszło, ale musiałam ostrożnie dobierać słowa, by nie zdradzić nic, czego wuj jeszcze nie wie.
– Byłam w jego gabinecie. Poszłam tam, żeby poszukać zdjęć rodzinnych, oglądaliśmy je wcześniej tego wieczoru. Zdrzemnął się, a ja pomyślałam, że nie będzie miał nic przeciwko temu. A potem… – Nagłe drżenie w moim głosie nie było udawane, gdy przypomniałam sobie, jak wparował do pokoju, szarpnął mną i wydzierał mi się prosto w twarz. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Zawsze był taki opanowany. – Potem wpadł tam, zaczął wykrzykiwać coś o jakichś resztkach w szklance, wrzeszczeć na mnie, że poszłam na bal i jeszcze coś o złomowisku. Myślałam, że był pijany albo naćpany, czy coś. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby się tak zachowywał.
Moje oczy wypełniły się łzami, gdy pozwoliłam, by przepełniający mnie najprawdziwszy strach wypełzł na powierzchnię. Zobaczyłam jakiś błysk w oku komendanta, chwilę niepewności, w której wyczułam swoją przewagę. Kontynuowałam drżącym głosem:
– Zamknął mnie tam na klucz i zostawił samą. Dlaczego miałby to robić własnej bratanicy?
Komisarz Peterson zacisnął usta.
– Być może powinniśmy wrócić do tego wątku, gdy ponownie porozmawiam z twoim wujem.
– Mogę już iść?
Roześmiał się niewesoło.
– Obawiam się, że to nie będzie możliwe.
– Nie może mnie pan tu trzymać wbrew mojej woli! Nie jestem o nic podejrzana! To niezgodne z prawem!
– Panno Walker. Czyżby pani zapomniała, kim jestem? To ja tu stanowię prawo.
Nie wiem, ile czasu minęło, ponieważ w pokoju przesłuchań nie było zegara, ale zanim dźwięk otwieranych drzwi rozległ się ponownie, zaschło mi w gardle z braku wody, kręciło mi się w głowie i robiłam się senna. Niedobrze – musiałam przecież zachować czujność.
Usiadłam wyprostowana, potarłam oczy i odchrząknęłam, przygotowując się na drugą rundę pytań.
Ale tak się nie stało. Zamiast komendanta w drzwiach stanął mój wuj z mrocznym spojrzeniem w oczach. O cholera.
Wszedł do pokoju, po czym zacisnął mocno dłoń na moim ramieniu, zostawiając na nim ślady.
– Pójdziesz ze mną.
Mogłam jedynie chwiejnie podążać za nim, gdy ciągnął mnie korytarzem, a potem przez drzwi na zewnątrz. Gdy wyszłam na nocne powietrze, niemal się nim zachłysnęłam, wziąwszy głęboki wdech.
Chwila. Byłam na zewnątrz. A w zasięgu wzroku nie było nikogo innego.
Widząc w tym swoją szansę, zaryzykowałam. Używając całej swojej siły, obróciłam się. Wuj, nieprzygotowany na to, zachwiał się i poluzował uścisk. Wyrwałam mu się i zaczęłam biec.
Płuca mnie paliły, a moje kroki rozlegały się głośnym echem w nocnej ciszy. Parłam do przodu, z trudem łapiąc powietrze i kierując się w stronę drogi.
Nawiedziło mnie nagłe déjà vu, tylko że wtedy, gdy uciekałam przed Królami Cmentarzyska, nie byłam aż tak przerażona.
Cholera, chciałabym, żeby tutaj byli. Ale niestety musiałam ratować się sama.
Już prawie mi się udało.
W ciemności rozległ się głos, donośny i nieznoszący sprzeciwu.
– Stój albo strzelę.
Biegłam dalej.
Usłyszałam strzał, a jego huk odbił się od budynków. Metaliczny trzask oznajmił, że kula wbiła się w bok pojazdu, który właśnie mijałam.
– Ostatnie ostrzeżenie.
Nie potrafiłam powstrzymać szlochu. Zatrzymałam się, dysząc ciężko, a z moich oczu popłynęły łzy frustracji i rozpaczy.
Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam komendanta z wycelowanym we mnie pistoletem, a obok niego mojego wuja z furią wymalowaną na twarzy.
– Popełniłaś błąd, Everly – warknął wuj. – Bardzo duży błąd.
Wykręcił mi ręce za plecy i zatrzasnął na nich kajdanki. Gdy otworzyłam usta, by krzyknąć, przystawiono lufę pistoletu do mojej skroni. Drżałam na całym ciele, gdy komisarz Peterson podniósł mnie, skutą kajdankami i bezbronną, i zaniósł w ciemną, ukrytą część parkingu.
Stała tam nieoznakowana furgonetka, którą otworzył mój wuj. Całą sobą pragnęłam walczyć, ale zimny metal pistoletu nadal dociskał się do mojego ciała i miałam przeczucie, że komendant nie zawahałby się przed naciśnięciem spustu.
Zostałam wepchnięta do wozu, a o mój policzek otarła się ciemna, szorstka tkanina. Dopiero gdy zasłoniła mi właściwie cały widok, zorientowałam się, że założono mi worek na głowę.
Potem drzwi się zatrzasnęły i samochód ruszył.ROZDZIAŁ 3
Mateo
Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że będę się modlił o to, żeby burmistrz nie umarł. On mnie w ogóle nie obchodził – bałem się o Sainta. Jeśli stary, dobry burmistrz wyzionie ducha, zanim sprowadzimy do niego pomoc, jego śmierć będzie wisiała nad naszymi głowami. Lorenzo już na zawsze będzie w posiadaniu tego brakującego elementu, przez który ten skurwiel zginął.
Lorenzo i Rigo jechali z normalną prędkością, podczas gdy Callum pewnie naciskał na ranę, starając się powstrzymać krwotok. Saint wyglądał przez okno, prawdopodobnie przeklinając w duchu mnie i Calluma. Nie powinniśmy byli romansować z Lorenzem, ale teraz jest już za późno.
Kurwa mać.
– Dokąd jedziemy?
– _Ay tranquilo, compa, hoy no vine la Muerte_ – odparł nonszalancko Rigo. __ Spokojnie, bracie, śmierć dzisiaj nie nadejdzie.
Pokręciłem tylko głową, zduszając buzującą we mnie wściekłość. Najwyraźniej im odbiło i cokolwiek bym teraz powiedział, nie zadziała to na naszą korzyść.
Znaleźliśmy się na obrzeżach miasta, gdy skręcili w stronę opuszczonych fabryk. Drzwi magazynu jednej z nich otworzyły się, gdy tylko podjechaliśmy. Czekało na nas dwóch ludzi Lorenza.
Gdy zatrzymaliśmy samochód, Saint wyskoczył z niego w pośpiechu, a ja zaraz za nim. Callum został na miejscu, ponieważ wciąż starał się utrzymać burmistrza przy życiu, a każdy ruch mógłby spowodować, że mężczyzna się wykrwawi.
– Gdzie lekarz? – rzucił Lorenzo, wysiadając z auta.
Dwaj mężczyźni czekający przed wejściem skinęli głowami w stronę drzwi. Od razu wiedzieliśmy, że musimy zanieść tam burmistrza. Mieliśmy nadzieję, że wbrew temu, o czym zapewniał nas Rigo, nie jest jeszcze za późno.
Razem z Callumem wniosłem mężczyznę do magazynu, gdzie czekał „lekarz”. Ponieważ nie było lepszego miejsca, położyliśmy go na stole bilardowym.
– Co tu mamy? – spytał lekarz.
– Postrzał z broni palnej – odparł poważnym głosem Callum, unosząc swoje zakrwawione ręce. Wyglądał jak postać z _Carrie_ i gdyby sytuacja nie była tak dramatyczna, śmiałbym się z niego.
Lekarz skinął głową, po czym założył lateksowe rękawiczki i zabrał się do pracy. Odsunęliśmy się od stołu, by mu nie przeszkadzać.
Saint podszedł z drugiej strony Calluma i położył mu dłoń na ramieniu.
– Niezła imprezka, co?
Nie mogłem powstrzymać parsknięcia, słysząc tę jego głupią uwagę. Callum przewrócił oczami, ale również się uśmiechnął. Wiedziałem, że nie tylko mnie oddycha się lżej.
– To nie będzie perfekcyjna robota – ostrzegł mężczyzna.
– Przeżyje? – spytał tylko Lorenzo, zupełnie tym niezrażony.
– Tak – odpowiedział z przekonaniem lekarz.
– No to do dzieła – rzucił lekceważąco boss.
Mężczyzna skinął głową. Lorenzo szepnął coś do Riga, po czym opuścił pomieszczenie razem ze swoim glockiem.
– Ty. – Lekarz się odwrócił i spojrzał na Sainta. – Przynieś mi wodę i ręczniki.
Saint rozejrzał się dookoła, nieco zakłopotany, bo przecież nie należał do świty Lorenza. Callum wskazał na odległy róg pomieszczenia, w którym znajdowała się umywalka.
– Zabieraj się do pracy, siostro Devin.
Saint nadal sprawiał wrażenie zbitego z tropu, ale działał zgodnie z instrukcjami. Stanęliśmy po przeciwnej stronie stołu bilardowego i przyglądaliśmy się, jak lekarz wraz z Saintem zdejmują koszulę z zakrwawionego burmistrza. Czerwona maź zaczęła spływać na podbrzusze mężczyzny. Kiedy tak zwany lekarz zaczął dotykać brzegów rany, burmistrz jęknął.
Jeden z ludzi stojących przed magazynem wszedł do środka, ściskając w dłoni butelkę tequili. Lekarz wyciągnął rękę i upił łyk z gwinta. Westchnąłem. Burmistrz miał tak wiele, a skończył jako ofiara na stole bilardowym w podejrzanym zaułku. Karma w najlepszym wydaniu. Nie mogłem się zmusić do współczucia. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, ta zasada obowiązywała wszystkich bez wyjątku. Jego łoże pokryte było szczynami i gównem.
Łyknąwszy alkoholu, lekarz nalał odrobinę na ranę. Burmistrz wrzasnął.
– Przytrzymaj go – poinstruował Sainta mężczyzna.
Saint przytrzymał burmistrza za ramiona, próbując położyć go z powrotem na stole bez dotykania rany.
– Wyjmę kulę, a ty naciskaj na ranę, rozumiesz?
Saint skinął głową, a mężczyzna wyciągnął ze swojej torby długie, podobne do pęsety narzędzie. Polał je kilkoma kroplami alkoholu, po czym zabrał się do pracy.
Burmistrz krzyczał i jęczał tak głośno, że jeden z goryli Lorenza zaczął się śmiać.
– _No que muy macho?_ – parsknął Rigo.
Z tym mogłem się zgodzić. Nie taki znowu macho. Burmistrz trząsł miastem, ale kiedy chodziło o niego samego, ledwo radził sobie z bólem.
Pseudolekarz wyciągnął pocisk i położył go na stole, podczas gdy Saint zaczął mocniej uciskać ranę. Potem podszedł do swojej torby i wyciągnął narzędzia potrzebne do zszycia miejsca postrzału. Wszyscy obserwowaliśmy, jak szybko i spokojnie pracował, podczas gdy burmistrz nie przestawał zawodzić.
– Nic mu nie będzie – powiedział w końcu, a my odetchnęliśmy z ulgą. – To powinno pomóc na ból, pamiętajcie o nawodnieniu. W razie czego dzwońcie.
Przeniósł wzrok na Riga, który skinął głową, wstał i wręczył mu plik banknotów. Mężczyzna przyjął je skwapliwie i wyszedł, nie oglądając się za siebie.
– To co teraz? – spytał Saint, patrząc na krew na swoich rękach.
– Teraz poczekamy, aż nasz burmistrz zacznie współpracować – oznajmił Rigo.
Tymczasem burmistrz leżał z zamkniętymi oczami, prawdopodobnie wyczerpany swoimi krzykami. Skinąwszy głową, jeden z mężczyzn stojących przy wejściu podszedł do nas, by go zabrać.
– Połóż go w pokoju i nie pozwól mu umrzeć – wydał polecenie Rigo.
– Możemy już sobie iść? – spytał Callum.
Rigo spojrzał na nas i uśmiechnął się.
– Ktoś was podwiezie do waszego auta.
– Dzięki – powiedziałem, po czym skierowaliśmy się do wyjścia.
Dopiero gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, zauważyłem, jak zrobiło się późno. Saint wyciągnął telefon i wpatrywał się w niego ze zmarszczonymi brwiami.
– Co jest? – chciał wiedzieć Callum.
– Everly w ogóle nie próbowała się z nami skontaktować – powiedział z rozczarowaniem w głosie.
– Bo jesteś wkurwiający – zażartowałem, gdy Callum wyciągnął swój telefon i przyłożył go do ucha.
– Nie odbiera – powiedział kilka sekund później.
Spojrzeliśmy po sobie, ale nie odezwaliśmy się ani słowem, ponieważ pojawił się facet, który miał nas podrzucić do samochodu. Droga powrotna ciągnęła się w nieskończoność, ale jedno było pewne – żadnemu z nas nie podobała się ta cisza w eterze.ROZDZIAŁ 4
Everly
Nie miałam pojęcia, ile minęło czasu, zanim się wreszcie zatrzymaliśmy. Skuliłam się w rogu furgonetki, opierając się ciałem o dwa jej boki, żeby nie stracić równowagi po tym, jak zbyt ostro pokonaliśmy pierwszy zakręt i uderzyłam się głową w twardy metal.
Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem i czyjeś ręce wyciągnęły mnie na zewnątrz. Zadrżałam, gdy chłodne nocne powietrze owiało moją skórę. Worek nałożony na głowę chronił moją twarz przed żywiołami. Zdjęto mi kajdanki i marzyłam o tym, by rozmasować sobie nadgarstki – ale niestety uchwyt, którym mnie trzymano, był zbyt mocny. Gdy oddalaliśmy się od auta, wyczułam pod stopami żwir. Wydawało mi się, że słyszałam krakanie wrony, ale mogłam się przesłyszeć.
Rozległo się trzeszczenie drewna, a ja się potknęłam o coś wystającego. Upadłam na dłonie i kolana i zanim ktokolwiek zdołał mnie złapać, przejechałam po podłożu, raniąc sobie dłonie o zimny, szorstki kamień.
– Wstawaj – usłyszałam syknięcie. Brzmiało jak głos mojego wuja, chociaż przez ten worek na głowie wszystko było przytłumione.
Czyjaś ręka dźwignęła mnie w górę, boleśnie mnie pociągając, a ja powstrzymałam okrzyk bólu. Niezależnie od wszystkiego nie zamierzałam pokazywać po sobie strachu. Taki mój mały akt buntu, ale w ten sposób starałam się pozostać silna, zachować kontrolę, mimo że moja sytuacja wyglądała nieciekawie.
Przez jakiś czas ciągnęli mnie do przodu, po czym skręcili. Gdy nagle się zatrzymaliśmy, ponownie się zachwiałam, jednak tym razem czyjaś ręka zdążyła mnie podtrzymać, zanim upadłam. Owinęła się wokół mojej talii, a palce wbiły się w moją skórę.
– Nie ruszaj się – przestrzegł mnie ten sam głos.
Już po chwili w pomieszczeniu rozległ się hałas. Zgrzyt kamieni, głośny i drażniący. Zdawało się, że trwa wieczność, a kiedy w końcu ucichł, nadal dzwoniło mi w uszach.
Ręka złapała mnie za tył głowy i zostałam poprowadzona przed siebie.
Schody.
Szliśmy w dół.
W dół.
Naliczyłam w sumie siedemnaście stopni.
Nawet pomimo worka na głowie byłam w stanie stwierdzić, że powietrze tutaj pachniało inaczej. Było zatęchłe i nieświeże. Czułam się przytłoczona tą przestrzenią i kiedy zdjęto mi worek z głowy, zrozumiałam dlaczego.
Byliśmy pod ziemią. Otaczały mnie grube mury, wszędzie wokół rozmieszczone były ogromne prostokątne przedmioty wyrzeźbione z kamienia i oświetlone dziesiątkami świec rozlokowanymi wokół całego pomieszczenia. Wosk, który z nich skapywał, tworzył kałuże na posadzce, co oznaczało, że zostały zapalone długo przed tym, zanim się tu pojawiliśmy. Czy to tutaj był mój wuj, zanim przyjechał na komisariat policji? Gdzie my się właściwie znajdowaliśmy?
Wtem zdałam sobie sprawę z tego, czym są te prostokątne przedmioty.
Trumny.
Byłam w krypcie.
Przyłożyłam sobie dłoń do ust, a mój mózg nie chciał przyjąć do wiadomości tego, co widziały oczy.
– Oniemiałaś, panienko Walker?
Spojrzałam na komendanta, który uśmiechał się do mnie sardonicznie ze swojego miejsca przy schodach. W migotliwym świetle świec tańczyły wokół niego cienie, sprawiając, że wyglądał groźnie i złowieszczo. Światło uchwyciło błysk lufy pistoletu, gdy od niechcenia polerował ją rękawem płaszcza, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Gdzie… – Mój głos rozbrzmiał zgrzytliwie, więc odchrząknęłam i spróbowałam ponownie, zaciskając pięści, by ukryć ich drżenie. – Gdzie my jesteśmy? Czego pan ode mnie chce?
Byłam tak skupiona na komisarzu Petersonie, że nawet nie zauważyłam, kiedy mój wuj stanął tuż obok mnie i wykręcił mi ręce do tyłu. Zanim zdążyłam się szarpnąć, związał mnie grubym sznurem tak mocno, że nie byłam w stanie się ruszyć.
Szepnął mi do ucha:
– Przykro mi, Everly. Wolałbym nie musieć tego robić, ale sama się o to prosiłaś, gdy mnie zdradziłaś.
– Nie zdradziłam cię. Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Proszę, wypuść mnie! – Pozwoliłam dać dojść do głosu strachowi i moje oczy wypełniły się łzami. Naprawdę byłam wystraszona, bałam się tego, co mogą mi zrobić, ale zamierzałam uczynić wszystko, by uwierzyli, że jestem niewinna.
– Martinie, może…
– Rozmawialiśmy już o tym! – Ostry ton wuja nie pozostawiał miejsca na dyskusję.
Ku mojemu zaskoczeniu komisarz Peterson potulnie skinął głową.
– Jak sobie życzysz. – Cofnął się o krok i stanął na pierwszym schodku prowadzącym w górę. Podniósłszy głos, zwrócił się do mnie: – Może trochę czasu spędzonego tutaj w samotności na rozmyślaniach pomoże ci przypomnieć sobie, co robiłaś tego wieczoru.
– Proszę, nie zostawiajcie mnie tutaj – błagałam szeptem, rzucając się w przód. Natychmiast zdałam sobie sprawę, że nie mam możliwości ucieczki. Zostałam przywiązana do czegoś, co znajdowało się za moimi plecami, i nie mogłam się ruszyć.
Wuj przeszedł obok mnie i dołączył do komendanta u podnóża schodów.
– Wrócimy jutro, Everly.
Po czym obaj obrócili się i odeszli. Słyszałam głośny zgrzyt, gdy przesuwali kamień na miejsce, a potem zapadła cisza. Ciężki kamień skutecznie odgradzał mnie od dźwięków z zewnątrz, które nie miały szansy przeniknąć do mojego więzienia.
Musiałam się uwolnić. Nie zamierzałam siedzieć tutaj i czekać, aż po mnie przyjdą. Kto wie, co mogą mi wtedy zrobić, jeśli nadal będę odmawiała udzielenia im odpowiedzi, których ode mnie oczekiwali?
Rozpaczliwie szarpałam za sznur, gdy nagle usłyszałam cichy brzęk. To mój pierścionek spadł na podłogę. Oddech zamarł mi w gardle, a oczy wypełniły się łzami. Ten pierścionek był dla mnie wszystkim.
Obróciwszy się najmocniej jak potrafiłam, wytężyłam wzrok w słabym świetle świec, by sprawdzić, do czego byłam przywiązana. Sznur owinięty był kilkukrotnie wokół dużego posągu mężczyzny stojącego obok ogromnej trumny. Oba obiekty znajdowały się w jednym końcu krypty. Powolnymi, ostrożnymi ruchami obróciłam się na tyle, by móc dokładnie przyjrzeć się trumnie. Szorstkie liny boleśnie wpijały się w moją skórę.
Wyciągnęłam się na tyle, na ile pozwalały mi więzy, sięgnęłam przed siebie i śledziłam palcami zagłębienia w kamieniu. Było tam wyryte nazwisko.
Charles Blackstone.
Założyciel Blackstone.
Mój przerywany oddech niezwykle głośno rozbrzmiewał w otaczającej mnie ciszy.
Jedna po drugiej świece zaczęły gasnąć, aż w końcu otoczyła mnie ciemność.ROZDZIAŁ 5
Saint
Odchodziłem od zmysłów. Co pięć minut sprawdzałem telefon, żeby się upewnić, że go nie wyciszyłem. W domu panowała martwa cisza – nikt się nie odzywał. Czekałem, aż Callum skończy brać prysznic, bo to on był najbardziej zakrwawiony. Nie mogliśmy ryzykować pokazywania się gdziekolwiek z krwią burmistrza na sobie.
– Mamy coś? – spytał Mateo, gdy pojawił się w salonie w świeżym ubraniu.
Pokręciłem tylko głową, bo co miałem mu powiedzieć? W głębi duszy wszyscy wiedzieliśmy, że coś jest nie tak.
Drzwi łazienki się otworzyły i wyszedł z niej owinięty ręcznikiem Callum.
– Włóż wszystkie ciuchy do worka – powiedział, patrząc na mnie.
Bez słowa skierowałem się do łazienki. Ściągnąłem z siebie ubrania i włożyłem je do czarnego worka leżącego w rogu. Woda robiła się zimna, więc szybko skończyłem.
– Co się, do jasnej cholery, dzieje? – Mój szept rozległ się echem w małym pomieszczeniu.
Owinąłem sobie ręcznik wokół bioder i wyszedłem z łazienki. Mateo wychodził właśnie ze swojego pokoju z naręczem ubrań, które miał wcześniej na sobie. Przesunąłem się, a on chwycił worek, dorzucił tam swoje ubrania i wyszedł na zewnątrz, żeby go spalić. Nie zamierzaliśmy ryzykować.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_