- W empik go
Rutka - ebook
Rutka - ebook
Koszmar życia w getcie, pierwsza miłość, wywózka do Auschwitz.
Skromny rozmiarami dziennik Rutki ujawniony sześćdziesiąt lat po wojnie był sensacją historyczną. Rekonstruując losy dziewczyny w zbeletryzowanej formie Zbigniew Białas w nowej, niecierpliwie wyczekiwanej powieści składa wzruszający hołd nastolatce, której przyszło dorastać w nieludzkich czasach.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7779-482-1 |
Rozmiar pliku: | 754 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Historia Zagłębia Dąbrowskiego w latach 1939–1943, czy się ma tego świadomość, czy nie, jest wielką niezagojoną raną. Każdy, kto spaceruje dzisiaj po rozległym terenie na pograniczu Sosnowca i Będzina, zwróci uwagę na posępność tej przestrzeni. Trudno ją zagospodarować i nic w tym dziwnego, ponieważ cały ten obszar, przeznaczony w 1940 roku na centrum Adolf Hitler Stadt, w pewnym sensie nadal pozostaje przeklęty. Ciąży na nim groza wydarzeń, które nie zostały opłakane w należyty sposób.
Niestety, nie mogę napisać, że Rutka – jako powieść – jest wyłącznie wytworem mojej wyobraźni.
Podobieństwo do osób nieżyjących i wydarzeń przeszłych jest nieprzypadkowe.PROLOG
TEN ZESZYT…
Ten zeszyt Rutka kupiła na Starym Rynku jeszcze przed wybuchem wojny. Zawsze odczuwała lekki zawrót głowy, kiedy przeciskała się przez zatłoczony targ wśród straganów i kramików, a z każdej strony otaczał ją gwar. Joich musi być gotowany na kurzych łapach, inaczej nie będzie dobry. Mam tu towar na prawdziwy joich. O, proszę. Handlarka potrząsnęła zachęcająco pęczkiem żółtych łapek. Pazury rozcapierzyły się ku klientce, a ta skrzywiła się z obrzydzeniem i oddaliła szybkim krokiem. Tejsza! – zawołała za nią handlarka. Podkowy, sierpy i szczypce! Szlifierz pracował na kole, utrzymując tarczę w ciągłym ruchu. Syczało nieprzyjemnie, zgrzytało, iskry fruwały na wszystkie strony, kobiety czekały z nożami, nożyczkami, a nawet z brzytwami stępionymi od twardego zarostu mężów. Kurz osiadał na plecach taniego surduta, w który ubrany był spocony szlifierz. Pułapki na myszy u handlarza tuż obok. Paciorki, grzebienie, guziki! Koraliki, wstążki, chusteczki!
O! Przybory do pisania.
– Tu panienko mam piękne ołówki, nie chce panienka ołówka? No pewnie że nie, bo jakby panienka wzięła ołówek, to musiałbym od razu do tego sprzedać gumkę, więc ołówka panience nie proponuję, ale, proszę, mam tu kredki, kredki kolorowe, czerwone, żółte, niebieskie, zielone, dlaczego panienka nie chce? Jednak ołówek? Ha, czyli nie chce panienka rysować ani malować, tylko… – pokiwał palcem – w pamiętniczku pisać. W takim razie muszę zaproponować nie tylko ołówek, ale także zeszyt sześćdziesięciokartkowy, taki oto, w sam raz na pamiętniczek, twarda okładka – postukał – papier prima sort, w linię obowiązkowo, a gumkę panience dorzucę za darmo, no, musi być gumka, musi, bo – mrugnął okiem – napisze się czasem coś od serca, szczerze, albo w złości, z nadmiaru emocji, a na drugi dzień człowiek żałuje, że to czy tamto przelał na papier. Chrześcijanie mówią, że Piłat, nie wiem, czy panienka słyszała, kto to taki ten Piłat, otóż mówią, że… – przerwał, bo jakaś kobieta zapytała, czy może ma młynek do maku. – Nie, młynka do maku nie posiadam, dobrodziejko, ja tu prowadzę materiały piśmienne – wyjaśnił i znowu zwrócił się do Rutki – już mnie dzisiaj nawet o piwo pytali, a teraz o młynek do maku. – Wzruszył ramionami. – O czym to ja mówiłem? acha, Piłat powiedział: co napisałem, zostało napisane. A wie panienka, dlaczego tak musiał stwierdzić? Bo gumki nie miał – roześmiał się – wygumkować nie mógł, a jakby mógł, to może by się historia świata inaczej potoczyła, któż to wie, więc ja dla spokoju sumienia wolę panience do ołówka i zeszytu gumkę za darmo dołożyć. Jeszcze panience coś doradzę. Jeśli w pamiętniczku ma coś zostać zapisane na wieczne czasy, to pióro jest lepsze niż ołówek. Atrament po latach wyblaknie, ale jednak ocaleje. A najważniejsze jest, żeby być wykształconą osobą. Panienka gdzie do szkoły uczęszcza? Do Fürstenbergów? O! Bardzo zacne gimnazjum. A tak naprawdę to najistotniejsze jest, żeby w ogóle umieć pisać.
Wskazał ręką na siedzącego obok młodego skrybę, który miał przed sobą stoliczek, a na nim tekturkę z informacją, że za drobną opłatą pomoże każdemu sporządzić testament, wystosować skargę do urzędu, skomponować list do krewnych w Ameryce albo Palestynie, a nawet napisać okolicznościowy wiersz na uroczystość rodzinną, zarówno smutną, jak i radosną. Za uchem miał pióro, a kiedy Rutka na niego spojrzała, mrugnął do niej.
Wracała do domu z zeszytem pod pachą oraz gumką i ołówkiem w kieszeni. Już czuła się trochę jak pisarka.
Jakieś dzieci puszczały przy wyjściu z targowiska bańki mydlane.
Joich (jid.) – rosół.
Tejsza (jid.) – koza.ROZDZIAŁ 1
Z DALEKA NIEMCY NIE SZLI
Z daleka Niemcy nie szli. Będzin leżał zaledwie kilkanaście kilometrów od granicy.
Kiedy przewrócili szlabany, ale jeszcze nie dotarli do miasta, słyszało się różne historie. Niektóre były straszne, a inne nie. Pewnej dziewczynce w Siewierzu, stojącej przed domem na ulicy Bytomskiej i z oczami wielkimi jak spodki, z przerażeniem, ale i fascynacją patrzącej na toczące się przez miasto czołgi, młody żołnierz podał czekoladę. Nimm! – powiedział i to było pierwsze niemieckie słowo, jakie usłyszała w życiu. Wtedy jeszcze można było sobie pomyśleć, że nie będzie tak źle. Powalczą z polskimi żołnierzami na froncie, bo na tym polega wojna, ale jak już powalczą, jak już się Polska podda, bo poddać się musi, nastąpi jakiś ład. Owszem, będzie okupacja, ale dla wielu Żydów to w zasadzie wszystko jedno. I tak wszędzie czuli się okupowani, zewsząd przeganiani, wiecznie się tułali, więc co za różnica, czy Niemiec Żyda ciśnie, czy Polak, czy Ruski. To się przecież da przetrzymać. A jakby już miało być bardzo źle, zawsze można uciekać, emigrować, czy to do Palestyny, czy jeszcze gdzie indziej. Najlepiej zaś do Ameryki Północnej. W ostateczności do Południowej.
Myślenie było też i takie, że skoro w całym Zagłębiu jest Żydów sześćdziesiąt tysięcy, to przecież nikt przy zdrowych zmysłach wszystkich nie wygna. Sześćdziesiąt tysięcy osób może wiele dobra wytworzyć, każdemu państwu może się bardzo przydać sześćdziesiąt tysięcy pracowitych Żydów. A państwu, które prowadzi wojnę, tym bardziej potrzeba ludzi, bo ktoś musi żołnierzom kalesony łatać, ktoś musi naboje produkować, i skrzynki na naboje też – z ładnie oheblowanych desek, ktoś musi mundury prać i prasować oraz doszywać oberwane guziki.
Jakaż to szczególna korzyść miałaby wyniknąć z nieobecnego albo martwego Żyda? Czy z żywego nie ma większego pożytku? Oczywiście, nikt nie był tak naiwny, by nie wiedzieć, że w Niemczech Żydom źle się działo za rządów Hitlera. Ale – jak to już powiedziano – Żydom źle się działo zawsze, wszędzie, za wszelkich rządów, we wszystkich krajach, no, może poza jedną Ameryką Północną. Nadzieja się zatem tliła, że będzie źle, ale nie gorzej niż wtedy, kiedy jest normalnie źle. A normalnie źle to jest prawie dobrze. Prawie pięknie. Prawie że znakomicie jest, jeśli jest tylko normalnie źle. I na to należało liczyć.
Z tych sześćdziesięciu tysięcy Żydów w Zagłębiu jedna trzecia mieszkała w Będzinie. Dwadzieścia sześć tysięcy osób. W obliczu takiej liczby przydatnych Żydów, tak wierzono, nawet Niemcy muszą pokiwać głowami w zadumie. Bo jeśli w innych miastach i miasteczkach w Polsce mówiło się: wasze ulice, nasze kamienice, to nigdzie nie było to tak prawdziwe, jak tutaj. Katolików wprawdzie było ponad trzydzieści tysięcy, czyli ciut więcej, ale spróbuj jakiegoś uświadczyć w centrum miasta. Niektóre rachuby mówiły nawet odwrotnie, że to Żydów jest więcej. Jeden diabeł by się w tych statystykach rozeznał.
Zanim przyszli Niemcy, jakie to piękne miasto było!
Tuż nad rzeką wznosiło się wzgórze. Nie było to zwykłe wzgórze, bo górowały nad nim ruiny prastarego królewskiego zamku. Kiedyś miał wysoką wieżę, o czym świadczyły pożółkłe ryciny. Ale i z mniejszą wieżą był wystarczająco imponujący. Zamkowi towarzyszył kościół. Pod zamkiem i kościołem wzniesienie oblepiały żydowskie domy. Niektóre z nich – istne pałace, inne – lepianki, ale tak być musiało, bo na całym świecie nigdzie łaska bogactwa nie jest jednakowo rozdzielona wśród ludzi.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej