- W empik go
Rwąca rzeka światła - ebook
Rwąca rzeka światła - ebook
Autorka niniejszego tomiku wciąż zadaje sobie pytania, na które prawdopodobnie nigdy nie pozna odpowiedzi. Interesują ją dylematy moralne, dokuczające wielu współczesnym śmiertelnikom. Poetka najczęściej rozważa sens i istotę ludzkiego życia. Zastanawia się, czy we współczesnych czasach można jeszcze odszukać wierną, bezinteresowną miłość, czy ludzi doszczętnie strawiła nienawiść, egoizm i zatwardziałość. Bardzo często wiersze autorki są obrazoburcze i ciężkie do strawienia.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-877-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
chciałeś kochać wbrew światłu
iść mimo skaz
na policzkach
próbuję odnaleźć czas
który nakarmi westchnienia
idę
ktoś stawia kroki
choć moje serce bije
niczym obce
nawet dusza jest inna
mniej zachłanna czy bojaźliwa
chciałam kupić przeszłość
w ostatniej chwili zabrakło drobnych
nie obiecuj
śmierć dotyczy każdego straceńca
udowodnij warto spojrzeć w dal
nie boję się deszczu
podejdź blisko
chcę ujrzeć siebie w tobie
piękne są te słowa
musiały uciec z pięknych warg
otwórz szerzej okno
niech słońce przysiądzie na parapecie
i pozwoli nam się obudzić
uwierzyłam w Boga
kiedy miłość
była na porządku dziennymtwoja cisza moim krzykiem
lecę pod wiatr
moje myśli jak zwykle
zgubiły drogę i czas
unikam cierpiących gwiazd
ich spojrzeń
marzę by twoja cisza
stała się moim krzykiem
czekam aż niebo zmieści się
w dłoniach
biegnę pod prąd krwi
spodziewam się światła
które zamiast cienia przyniesie
odłamek ufności
spodziewałam się bólu
rana zadana wiecznym piórem
zagoi się przypadkowo
uważaj
zanim umrzesz w objęciach złudzeń
zgaśnie kolejny świt
jeszcze jedna chwila
kiedy miłość była do kupienia
w każdym sercużycie zasłużyło na bezkres
zgasło światło
poddaję się myślom noszącym
twój zapach
przekrzywiony zadziornie pocałunek
pragnę usłyszeć strach
spowiedź
znalazłam taki zegar
który od czasu do czasu zapomina
pójść do pracy
miękkie są słowa
szczególnie gdy pada deszcz
naiwność to również przepustka
do piekła
marzę o ciszy
obudziłaby poczucie winy
utracona wiosna nie jest tym
na co czekamy
otrułam najpiękniejsze chwile
spojrzenia bombardują
pustkę w ciele
nie udawaj
życie zasłużyło na bezkrespodyktuj mi swój ostatni sen
nie boję się twojego światła
nie boję śmierci
uciekam przed tym co zostało
zbyt prędko nazwane
pozbawione źródła
tańczy we mnie poranek
do uchylonych drzwi puka wolność
do słów nie pasuje
westchnienie cienia
żaden najserdeczniejszy grzech
błąkam się
między wspomnieniami
czarne niebo prowokuje
do szczęścia
pragnęłam zasnąć na złość śmierci
wskrzesić się w ramionach
innego ojca
podyktuj mi ostatni sen
pokaż ziemię która dźwiga
nasze ciepłe miękkie kroki
nie chcę umierać pojedynczo
nie chcę podglądać gwiazdy
której nie zaproponowano imieniaza grzechy archaniołów
zaniemówiłam z miłości
nie wierzę w wyrzuty
odkąd życie zniknęło za zakrętem
czas potknął się
o własny sekundnik
odkąd skończył się wielokropek
zasnęłam o świeżo malowanym świcie
na złość samotności co usiłowała
odebrać pokutę
niedaleko słów zastałam
przedwczesną noc
urodzajny ból
żyzny lęk
zamieszkała we mnie gwiazda
jak twoje spojrzenie
gotowa umrzeć
w imię nieba za wszystkie grzechy
archaniołów
mądrze jest umierać
każdego wieczora spokojnie żyć
bez sierocego oddaleniastrach przed światem
czarne są twoje myśli
białe są słowa
którym nie wolno umierać
bez pożegnania
w imię życia ukrywam się
w skorupie snów
zakładam maskę
ubywa mi pragnień
przedwczesnych wschodów
ogień w sercu może podsycić
twoja obecność
list pożegnalny
widziałam jak wracałeś z koszykiem
używanych dusz
nie warto żyć samym oddechem
obiecanym kłamstwem
zagubiona pośród jutrzenki
szukająca rany zadanej
przez język
wydostaję się spod tafli
błędnych fascynacji
unikam światła które zrozumie
mój strach przed światemsmutna bajka
dogasam pośród gwiazd
rozrzuconych przez twoje serce
milknę wśród krzyku
który wydaje martwe wspomnienia
sumienia tańczą
zmieniają w smutną bajkę
o miłości
jeszcze jeden sen kiedy dotykasz
moich myśli
zmęczonych słów
przyjdź do mnie zanim świt zdąży
rozebrać się z nocy
gwiazda uderzy o ziemię
chciałabym zobaczyć miłość
w twoich łzach
pokazać twojemu światłu
drogę ucieczki
odkąd zamarzło serce
ból stał się chlebem powszednimza lata pożegnań
na powitanie znalazłam słowo
zbliżone do innych słów
takie co może dać życie
a nawet dwa
nazywane też wiarą w to
na co czekałam od końca
brak mi westchnień
wiem mógłbyś pokolorować
moje czarno-białe życie
tę dziecięcą kolorowankę
jutrzenka pragnie obłaskawić sny
odkryć że twoja skaza to nagroda
za naiwność
za lata pożegnań
odpoczywam
kołyska była niegdyś twoja
zamykam oczy by lepiej widzieć
wystarczy jedyna bojaźliwa łza
aby odszukać klucz
zobaczyć cię w moim lustrzekrawędź sumienia
nienawistne spojrzenia
gwiazdozbiorów
nigdy nie znałam słowa
by mieściło cały twój uśmiech
pamiętam chwile
przynosiłeś mi naręcza melancholii
niedokończone ballady
o zmarnowanej wolności
fala pieści zmysły
pomieszane od niechcenia
od rozgoryczenia
skazana na szczęście rozumiem tylko
dwie ciężarne łzy
wiszące u krawędzi sumienia
odkąd obudziłam się
po niewłaściwej stronie
noc minęła bez powietrza
zgódź się jedynie na milczenie
bo nie mam więcejwyłamane kraty
oddycham zachłannie
chowam ciało w kołysce
napotykam same mądre sny
zimne jak przedwczorajszy szept
ubóstwiam ciszę
brakuje mi blasku
nie mam dziś apetytu
zaginął pośród wilgotnych cieni
marzyłam
o twoich zmiennocieplnych ustach
o poranku który w imię łez
podaruje kęs jutrzenki
odkąd dusza przysiadła
na ramieniu
biały stał się kwiat nienawiści
urodziłam się w niewłaściwej myśli
w sezonie gdy wykradziono klamki
wyłamano kraty
kiedy przyłapałeś mnie
na nadziei
język ludzki stał się prostszy
miłość przyzwyczaiła do wątpliwościuroczyste zakończenie czasu
ulica za ulicą
uciekają przede mną słowa
krok za krokiem bawię się w noc
czeka na uroczyste zakończenie
czasu
dziś miłość
to oficjalna zagadka
na złość godzinom spętanym milczeniem
powróci zanim usłyszysz
westchnienie traw
przytulisz niebo i ziemię
zadbasz o świt wraz z którym
ockną się łzy
przepełnia mnie raj
brodzę w świeżych obłokach
kąpię się w gwiazdach
mają zapach jaśminu
powróci pewnego razu taka cisza
będzie pobudką dla snów
zapomnieniem dla pragnących
za wielepierwsze milczenie
nie ucz mnie rozmawiać
z przyjaciółmi
znam doskonale mowę wrogów
nie ucz jak brzmi noc
wykorzystana przez gwiazdy
chciałabym odnaleźć taki łyk światła
wskrzesić letni dreszcz
lecz miłość nie pasuje
do moich marzeń
wspomnienia bawią się łzami
odkąd poznałam twoje wyrzuty
pojęłam czym jest przesilenie letnie
czas wrócił do kryjówki
wieczność przedostała
na drugą stronę ściany
mogłabym prosić o więcej
lecz potrzebuję jedynie
dziesięciu wykrzykników
pięciu pytajników
koślawego wielokropka
aby ukoić milczenieubezwłasnowolnione ciało
kiedy przypadkiem odnalazłeś mnie
w przegryzionym słowie
kiedy przyłapałeś Boga
na łzach
samotność powróciła z podróży
stała się zwieńczeniem miłości
cisza powstrzymała krzyk
bez chwili wytchnienia
nadeszły czasy
wiara stała się towarem deficytowym
los ukrył w cieniu księżyca
odnalazł wreszcie
szczęśliwe zakończenie
ciało pląsa w rytm serca
dławi się szeptem
złożonym na moich wargach
nie wiem jak nazwać poranki
zaniechane wieczory
skoro nawet lęk nie domaga się
znajomego blasku
cienia świecy u wezgłowia kołyski
zanim pogubię się w oddechu
światło wstanie z martwych
ciemność zamknie za sobą serceod czasów przeszłości
czarno-biały autoportret
chowam zawsze
do kieszeni
ubóstwiam sen którym zechciałeś
mnie obdarzyć
nakarmiona sennością
wypatroszona ze słów szukam drogi
ucieczki z matni
z tych ujęć
kolejny kadr kolejna łza
nie znam myśli wykradzionych
skazanym na los
mój wzrok utkwiony w muszli
twoich dłoni jest tym co przynosi
tylko ubóstwienie
śmierć zdradzona przypadkiem
życie wydane na próbę
są tylko kłębowiskiem
minimalistycznych sądów
migracji
za ciasne są wargi
ciasne sumienie tak pielęgnowane
od czasów przeszłościkrwawe ostrze księżyca
skóra rozpięta na sznurze
nie jest tym co się zdaje
stale przytulam niebo i ziemię
krzywo przyszyty uśmiech
język utkany z ubogich słów
jest wzorem jak warto oddychać
jak pozwolić sercu bić
odpływam na drugą stronę jutra
poranki przynoszą gwiazdy
i krwawe ostrze księżyca
przerażona gotowością do snu
błąkam się między ścianami
podnoszę z kurzu
osamotniony portret
nękają mnie same przypadki
identyczne formy jutra
tęskniąc za słowem
chociaż ciepłym i samotnym
obracam w palcach paciorkiza małe ciało
grzeją mnie w stopy
sny podróżnika
pokonuję dystans kilkoma słowami
nie mieszkam w tej nocy
której stale było pod górkę
wyłuskane z powiek
ziarna nie dają czczego plonu
są przebłyskiem wiosny i lata
zbawieniem
dla śmierci i miłości
opanowałabym wszechczasy
bez ceregieli nawiązała
do wszechwiedzy
o podstawowych emocjach
pogubiłam się
pośród uderzeń serca
nierównych oddechów
przywidzenia pozostaną
bez wartości
dopóki życie nie pęknie na śmierć
póki dusza zrzuci za małe ciałokrzyk głuchoniemego
poskromiłam pragnienia
z czasów takich że boli
główka od szpilki
unieruchomiona w czasie
biegnę poprzez czarne łąki
na przekór poboczom
przeciskam przez szparę
pod drzwiami
znów brakuje mi obojętności
urojeń którymi delektują się
archanioły a Bóg taktownie
odwraca twarz
każdego poranka pęka mi
ta sama myśl
pogrążam się w oazie
nie każ mi odchodzić na próbę
na przekór ułamkom i wykrzyknikom
nie przynoszą nic wzorowego
ukryta za kotarą
domagam się chwili cierpienia
przerośniętych serc
teraz kiedy za późno
na pobożne umieranie
bawię się w rozwiązanie tej zagadki
zagadki która pozostanie
krzykiem głuchoniemegoaż żal oddychać
pokrętne są ścieżki oddechu
słów wykrzyczanych
na granicy raju
sprzedałam po kryjomu tęczę
gwiazdki zamiast myślników
usta zmęczone
myślami
przysiądź na sumieniu
zastanów się
ile dusz zdążyłeś sprzedać
ile miłości musiałeś wypożyczyć
by doczekać się
odwrotu
myślałam świat należy
do buńczucznych marzeń
lecz anioł stróż pokazał język
śmierć podstawiła nogę
szukam światła gdzie nikt
nie wierzy w ogień
rozkwita w nas mglisty kwiat czasu
zieleni się powietrze
którym aż żal oddychaćo chwilę uśmiechu
moje wargi utraciły pocałunek
niosący życie i cel
płuca błagają o chwilę uśmiechu
ósmy cud narodzin
wierzę od kilku tysiącleci
w taki czas co zamiast cienia
daje spojrzenia spóźnionych
na pierwszy cud
nie sposób okłamać
westchnienia
włamać się przez uchylone okno
nasyć złorzeczeniem
nakarm mnie kropelkami tęczy
obiecaj
wkrótce założą tu klamki
wybiegam na spotkanie twoim śladom
wciąż ciepłym i miękkim
jak za dawnych latostatnia łza Boga
pieszczę twoje złudzenia
nie potrzebuję oddechu by wrócić
wraz z pobudką czasu
na rozkaz chowam język
w piasek
jestem zbyt młoda zbyt pochopna
aby udobruchać twój cień
wierzchnią nadzieję
przynosiłam ci od czasu do czasu
pełen pokrzepienia rok
ale tuż u wyjścia składałam
skrzydła do odlotu
serce jak zwykle rozmienia się na drobne
dokucza wyobraźni
z którą tak ciężko teraz
właściwie być
zanim Pan wyda ostatnią łzę
ciało w końcu przestanie
mnie zbytnio obchodzićepidemia kłamstwa
odnalazłam wspomnienia miraży
przepełnione prawdą
w szóstym miesiącu ciąży
dokonuję następnego cudu
można ucałować
prosto w serce
dźgnięcie zaostrzonego języka
boli aż po szpik
po kroplę krwi
myśli skazane na dożywocie
są pokrzepieniem
warto czasem zaczekać
kiedy powrót w nieznane
jest błahostką
postępuj w zgodzie z gwiazdami
ich odblask gładzi czule
czarne futro moich snów
za powietrzem
utkanym z cukru rozrasta się
epidemia kłamstwadłonie z marmuru
zazieleniły się kobierce
twoich strat
błąkam się
od cienia do światła
poranek nie przynosi odpoczynku
pragnęłam obudzić się
między słowami
ale człowieczeństwo było szybsze
wskrzeszone
na zimnej pustej poduszce
wbrew przysięgom obłąkanych
na złość sekundom
mój statek kołysze się
pośród kałuż
na wzburzonych falach
podnosisz szpadę języka
zadajesz rany trwalsze
od blizn
oddaję ci z pokorą sny
które wykradłam z twoich ust
z dłoni wzniesionych z marmuru
nie kłam
miłość jest przystępna dla tych
którym została namiętna
wydmuszkaczarne wykrzykniki
twoja dłoń nosząca w sobie
dostatek łez nieczułych na światło
wymierza mi ukojenie
dzieli haustem
wynaturzenia
błąkam się pośród skał
idei
wszystkie są podobne
nawet echo nie wie którędy
do wyjścia
ktoś mnie wyręczył
zdjął z półki
niekochane gwiazdy
stworzenia którym nie do końca
udaje się żyć
pośród urojeń pękł guz gwiazdy
mój strach zaprzysiągł odwet
od początku
chciałam urodzić się ironicznie
poczuć na skórze język wiatru
marzenia zamiecione pod dywan
nasze nocne czuwanie
może dać tylko
kilka czarnych wykrzykników
pośpiesznie spisanych
na garbowanej skórze aniołatymi samymi krokami
nie powtórzysz chwil
kiedy kroki wieczności
szumiały w uszach
nie zgodzisz się na powrót
nie dasz rady podnieść
ciężarnej skały
zamiast usiąść
ulotne chwile uniosły mnie ponad raj
wysypisko człowieczeństwa
zamarzła myśl kolejna w dekadzie
do kolekcji kołysanek
dla dorosłych
urodziłam się
wedle instrukcji obsługi
według snu który opanował strach
sądziłam że poranek
przekupi gwiazdy
cielesność obudzi w niewłaściwym ciele
ale przebrzydłe jutro toczy się
ku tobie na kolanach
przypalone zmysły chodzą
spać tymi samymi krokamiwypożyczone futro
nie odchodź
zbyt ciężkimi krokami
modliłeś się nadmiernie
by otrzymać w zamian
parę zrywów
martwych ptaków zaklętych
w puentę
na skórze rozrastają się
wielokropki
wizualizacje przysiadają
na włoskach brwi
na koniuszku języka pozostało
odrobinę zawiści
w stłumionych dłoniach podryguje światło
od dawna pozbawione snu
odkąd nie tańczę
zmysły łaszą się do serca
chcą odszukać perlistą jawę
zapomniałam jak iść
kiedy ktoś grzeczny pożyczył moje futrosłodki blask słońca
czuję słodki blask słońca
wywęszyłam nadzieję
kocham ten zielony zapach
chciałabym zasnąć w zgodzie
z drogowskazem
w pokoju z tymi
którzy pozbyli się dusz
dokuczają mi niestworzone języki
prawdy wiszące na krawędzi
światła i upojenia
na piedestale czają się obłoki
zmazy na czole horyzontu
chciałam porozmawiać
sam na sam ze śmiercią
ale życie wyważyło mgliste drzwi
u szczytu jutra rozpleni się
bezkształt marzeń
dusza przysiądzie na ramieniu
cień zachłyśnie światłemnowotwór światła
odkąd odnalazłam pod żebrem
nowotwór światła
zaprzysiężone jutro stało się
obietnicą bez znaczenia
myśli
łzy spowite mgłą
już nie są tym co znałam
przed twoją epoką
podejdź blisko żebym odebrała ci
mój strach
wykrochmaloną kość
chciałam uśmiechnąć się
uronić ostatni wiersz w sezonie
lecz znaki
powstrzymują mnie od dekad
na kamienistym dnie serca
kwitną kwiaty pragnień
życzeń spopielających się
w wargach