Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Rycerz i Ćma - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
20 maja 2025
2099 pkt
punktów Virtualo

Rycerz i Ćma - ebook

Nowa gotycka powieść Rachel Gillig, bestsellerowej autorki „New York Timesa”!

Sybil Delling przez dziewięć lat marzyła tylko o jednym – by w ogóle nie śnić. Tak jak inne dziewczęta, które wymieniły trwającą dekadę służbę na schronienie w wielkiej katedrze, jest wieszczką. W snach otrzymuje wizje od sześciu nieziemskich istot zwanych Omenami i dzięki temu potrafi przewidzieć nadchodzące tragedie. Lordowie i zwykli ludzie przemierzają smagane wiatrem wzgórza królestwa Traum, by poprzez jej sny poznać swoją przyszłość.

Gdy jej dziesięcioletnia służba dobiega końca – tak jak i pozostałych wieszczek – w katedrze zjawia się tajemniczy rycerz. Bezczelny, bluźnierczy i niebezpiecznie przystojny Rodrick Myndacious, nieokazujący najmniejszego szacunku darowi Sybil.

Gdy pozostałe wieszczki zaczynają znikać jedna po drugiej, Sybil nie ma jednak innego wyjścia, jak tylko zwrócić się do niego o pomoc w ich odnalezieniu. Świat poza murami katedry jest pełen niebezpieczeństw, a szukane przez nią odpowiedzi znane są tylko siłom wyższym. I choć dziewczyna wolałaby unikać ciemnych oczu Rodricka i jego ciętego języka, zdaje sobie sprawę, że tylko ten heretyk może pokonać boga.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.            Opis pochodzi od Wydawcy.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8418-141-6
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Katedra Aisling

Znasz tę opowieść, Bartholomew, choć jej nie pamiętasz. Opowiem ci ją najlepiej, jak potrafię, i obiecuję, że moja relacja będzie rzetelna. Jeśli jednak gdzieś minę się z prawdą, nie obwiniaj mnie za to nadmiernie. Opowiadanie historii wiąże się w jakimś stopniu z kłamstwem, prawda?

Pewnego razu znalazłaś się na najwyższym wzgórzu Traum, gdzie wiatr szeptał melancholijną melodię. Stokrotki lśniły bielą, a kamienie połyskiwały szarością i odbierały ciepło twoim stopom.

Wzniesiono tam katedrę, a ty przeszłaś cicho – niezauważalnie niczym mały insekt – przez narteks do nawy głównej, a następnie dalej, wzdłuż przejścia. Krew splamiła twoje wargi, aż w końcu dotarłaś do źródła bijącego z pradawnej skały w prezbiterium. Gdy spojrzałaś w górę, na rozetę, ujrzałaś światło delikatnie muskające barwione szkło. Twoim kunsztem stało się posłuszeństwo. Poznałaś imiona bogów i nauczyłaś się odczytywać ich znaki. Dowiedziałaś się również, jak śnić…

I jak tonąć.

Przepraszam. Niechętnie wracam do tej części opowieści, Bartholomew, ale ostatnio zacząłem się zastanawiać.

Czy reszta mogłaby istnieć bez tego?ROZDZIAŁ 1
SZEŚĆ DZIEWCZĄT NA MURZE

Osobliwy gargulec, znany ze swoich zagadkowych przypowieści, przesunął się w zaciemniony kąt katedry. Tam, między żelaznymi lichtarzami, rozciągała się pajęczyna, więżąc małą muchę.

– Nieustannie bzyczysz – zauważył gargulec, wymachując wapiennym palcem w stronę owada, a jego szorstki głos odbił się echem od ścian świątyni. – Dobrze ci tak. Ileż razy powtarzałem: uważaj, dokąd lecisz? Teraz – pochylił się, przyglądając się sieci – się nie ruszaj. Wydostanę cię z tej pułapki.

Nie uwolnił jej jednak. Zamiast tego rozpoczął długą tyradę o niebezpieczeństwach związanych z lataniem. Gdyby mucha potrafiła racjonalnie myśleć, z pewnością uznałaby, że lepiej zginąć w uścisku pająka, niż znosić kazania gargulca. Nie potrafiła jednak mówić, więc nie zgłaszała żadnych sprzeciwów. Wciąż bzyczała, a kamienny mówca kontynuował wywody…

Właśnie wtedy udało mi się opuścić kościelną ławę, z której ścierałam kurze, aby zobaczyć, że król wspina się na wzniesienie.

Ruszyłam w stronę nawy, stąpając bosymi stopami po kamieniu, a potem wybiegłam z katedry. Blask zachodzącego słońca niemal natychmiast zalał mnie delikatną poświatą i przeniknął przez jedwabną opaskę zasłaniającą moje oczy.

Żwirowy dziedziniec opustoszał, gdyż czas odwiedzin dawno minął. Pośrodku stało pięć wapiennych posągów; zakapturzonych figur bez twarzy. Każda z nich miała niemal pięć metrów wysokości i unosiła pradawne ramiona w geście zaproszenia. Wszystkie wyglądały niemal identycznie, różniły się jedynie przedmiotami dzierżonymi w swojej lewej dłoni: jedna trzymała monetę, druga kałamarz, następna wiosło, jeszcze kolejna dzwonek, a ostatnia kamień tkacki.

Szłam między nimi na palcach, obawiając się, że je rozgniewam, jeśli narobię zbyt wiele hałasu. Wiedziałam, że są to zwykłe posągi z kamienia, niezdolne do odczuwania gniewu ani sympatii, mimo to odnosiłam wrażenie, że spod ciemnych kapturów obserwowały każdy mój ruch, tak jak drapieżnik przygląda się swojej ofierze. Wyraźnie rejestrowałam na sobie ich wzrok, tak jak wcześniej spojrzenie katedry Aisling, gdy obserwowała w ciszy moje plecy witrażowymi, starodawnymi oczami, pełnymi dezaprobaty.

Przyspieszyłam kroku.

Dziedziniec stopniowo ustępował miejsca trawie, a kamień został zastąpiony przez gaj sękatych drzew owocowych. Lato zbliżało się ku końcowi, a krwistoczerwone jabłka zwisały z gałęzi obfitymi kiściami. Uniosłam rękę nad głowę i zerwałam jedno z nich, nie zwalniając kroku. Gdy w końcu przebrnęłam przez sad, moim oczom ukazał się długi kamienny mur, a na jego szczycie…

Czekało pięć panien.

Miały na sobie ubrania z tej samej jasnej tkaniny co ja, a ich oczy przesłaniały identyczne jedwabne opaski. Siedziały wysoko na wiekowych kamieniach, skąpane w blasku zachodzącego słońca, a ich suknie powiewały na wietrze, przypominając pięć chorągwi oznaczających kapitulację.

Jakby przeczuwając moją obecność, odwróciły głowy w moim kierunku. Najwyższa z nich, która wcześniej machała do mnie z progu katedry i wykrzykiwała: „To ten przeklęty król”, teraz otoczyła dłońmi usta i zawołała:

– Szybko!

Z jabłkiem w zębach przycisnęłam spierzchnięte palce do starych kamieni. Wysoki na ponad dwanaście metrów mur, porośnięty gęsto mchem, stanowił nie lada wyzwanie. Ale niemal dziesięć lat wprawy może sprawić, że każdy zostanie ekspertem w pokonywaniu tego typu przeszkód. Miałam już z nimi do czynienia nie raz, więc stały się doskonale znanym mi przeciwnikiem.

Bez problemu wspięłam się na sam szczyt. Dziewczęta zrobiły mi miejsce, a ja przełożyłam nogę przez mur i usiadłam na nim.

– Jesteście pewne, że to on?

Dwójka, nieznana mi z imienia czy nazwiska, a jedynie z numeru, dość wysoka i niezwykle poważna dziewczyna, wskazała palcem na horyzont i poinformowała:

– Widziałam purpurowe sztandary za tamtym urwiskiem. Przysięgam na własną matkę.

– Być może miałoby to jakiekolwiek znaczenie, gdybyś ją faktycznie miała – mruknęła Trójka.

Dwójka wyprostowała się jeszcze bardziej, sprawiając wrażenie, jakby w ogóle ją to nie ruszyło.

– Zaczekaj chwilę, a zobaczysz, że mam rację.

Siedząca obok mnie Piątka odgarnęła rude włosy z twarzy, ale nagły powiew wiatru sprawił, że kosmyki znów spadły jej na oczy.

– Zamierzasz się ze mną podzielić? – rzuciła, wskazując jabłko.

– Nie jest zbyt słodkie – oznajmiłam i podałam dziewczynie owoc.

– Fuj. – Skrzywiła się i wyrzuciła jabłko za mur. Upadło z hukiem na drogę i stało się wyłącznie czerwoną plamą wśród zieleni. – Jak mogłaś to jeść z takim apetytem?

– Przypuszczam, że nigdy się tego nie dowiemy.

Znajdująca się po mojej drugiej stronie Czwórka owinęła pukiel czarnych włosów wokół palców, po czym położyła rękę na moim ramieniu i po chwili nasze spojrzenia się spotkały. Tak mi się przynajmniej wydawało. Ze względu na opaski, zakrywające nasze twarze od brwi aż po grzbiet nosa, nie dało się w jednoznaczny sposób stwierdzić, gdzie dokładnie patrzyła którakolwiek z nas. Nie znałam ich imion ani koloru oczu.

Nie wiedziałam również, jaką barwę posiadają moje.

– Niech mnie diabli. – Na usta Czwórki wkradł się uśmiech. – Nadjeżdża.

Wszystkie spojrzałyśmy na horyzont, gdzie na wschodzie, zza zielonych wzgórz, wyłoniły się purpurowe sztandary.

Zmrużyłam oczy, próbując dostrzec szczegóły przez jedwab. Patrzenie przez niego przypominało obserwowanie świata przez parę unoszącą się z czajnika. Ale dzięki temu, że skaliste wzgórze, na którym wznosiła się katedra, znajdowało się na tak dużej wysokości, tereny Traum rozciągały się, gdzie okiem sięgnąć, a powietrze pozostawało niezwykle przejrzyste, bez trudu udało się dostrzec orszak króla Benedykta Castora, gdy tylko pojawił się na wzniesieniu.

Przybyło ich prawie dwa tuziny, zarówno chorążowie, giermkowie i rycerze. Cóż to był za widok. Promienie słońca odbijały się od ich zbroi, a wydawane przez nich hałasy niesione przez wiatr rozbrzmiewały echem nad nami, przekształcając ich słowa w obcy język. Nawet z tej odległości bez problemu rozpoznałam króla. Jego zbroja nie została wykonana z tego samego srebrzystego żelaza, co zbroje rycerzy, tylko ze złota, co sprawiało wrażenie, że wyglądał niczym słońce otoczone gromadą pomniejszych gwiazd.

Wtedy młodego władcę ujrzałam po raz pierwszy.

Orszak zniknął za załomem wzgórza. Wiedziałam, że w ciągu dziesięciu minut przejdzie wprost pod murem, na którym przysiadłyśmy z dziewczynami niczym stado wyczekujących wróbli.

– Dużo tych rycerzy jak na zwykłą Przepowiednię. – Jedynka potarła podbródek.

– Tym lepiej dla nas. – Czwórka uśmiechnęła się szeroko.

– Słyszałam, że król to jeszcze dziecko – odezwała się Trójka tak płaskim tonem, jakby czytała z pergaminu, zamiast wypowiadać własne myśli. – Drży na widok własnego cienia. Może potrzebuje tych wszystkich obrońców, bo lęka się starej, upiornej katedry Aisling.

– Miecze i zbroje na nic się tu zdadzą – szepnęłam w stronę wiatru.

Moje towarzyszki kiwnęły głowami.

– W takim razie… – Jedynka sięgnęła pomiędzy fałdy obszernej sukni i wyciągnęła sześć źdźbeł słomy. – Chodźcie tu, wiedźmy.

Wydałyśmy z siebie pełne dezaprobaty jęki, lecz mimo to przemieściłyśmy się wzdłuż muru. Gdy się zebrałyśmy, Dwójka stanęła naprzeciwko Jedynki trzymającej w ręku garść słomy. Zasady gry były proste.

Nie wylosować krótkiego źdźbła.

Dwójka przyjrzała się im uważnie i wyciągnęła jedno z dłuższych. Jedynka zrobiła po chwili to samo. Dziewczęta wyciągały na przemian kolejne słomki, aż pozostały tylko dwie. Po chwili przerwy Jedynka chwyciła jedną z nich…

I uśmiechnęła się triumfalnie.

– Trafiło na ciebie, Dwójko.

– Chodź tutaj, Trójko. – Dwójka uniosła podbródek i obrzuciła nas spojrzeniem.

Gra toczyła się dalej. Dwójka pokonała Trójkę i zadowolona stanęła obok Jedynki, podczas gdy reszta przygryzała paznokcie, oczekując na swoją kolej. Jak się później okazało, Trójka bez problemu wygrała z Czwórką, a następnie z Piątką.

Gdy Czwórka w końcu stanęła naprzeciw mnie, swojej ostatniej rywalki, spięła się jak cynowy żołnierzyk.

W tanecznym rytmie, znanym tylko nam, zaczęłyśmy powoli przesuwać się wzdłuż muru, a odgłosy królewskiego orszaku stawały się coraz głośniejsze. Czwórka ścisnęła źdźbła w dłoni i skinęła głową w moją stronę.

– Ty pierwsza.

Przyjrzałam się dokładnie postrzępionym żółtym krawędziom i wybrałam dłuższą słomkę.

To samo po chwili zrobiła Czwórka. Z oddali dochodziło rżenie koni i przytłumiony śmiech rycerzy. Znów sięgnęłam po źdźbło i ponownie udało mi się wybrać dłuższe, tak samo jak Czwórce.

– Zostały tylko dwa. – Trójka wydała z siebie cichy gwizd. – Czyżbyś się obawiała tak silnej choroby, że nie dasz rady flirtować z mężczyznami, Czwórko?

– Zamknij się. – Skinęła głową. – Dalej, wybieraj.

Wiedziałam, o czym myśli, tak jak my wszystkie.

Nie chcę być śniącą.

Powiew wiatru zmierzwił moje krótko przycięte srebrnoblond włosy, ale mimo to nie odrywałam wzroku od postrzępionych żółtych końcówek słomy.

– Wybieram tę.

Dziewczęta się pochyliły, wstrzymując powietrze, a ja rozchyliłam palce.

Dwójka zaniosła się donośnym śmiechem.

– Masz szczęście, Czwórko.

To mnie przypadło najkrótsze źdźbło.

Dziewczyna odetchnęła z ulgą.

– Dobrze się stało, Szóstko. Jesteś faworytką. Przecież nigdy nie szamoczesz się w wodzie.

Spojrzałam na szpetną, łamliwą słomkę w swojej szorstkiej dłoni i usiadłam na murze. Nie minęła nawet sekunda i na horyzoncie pojawili się pierwsi konni korowodu królewskiego.

Prowadzącym orszak okazał się sam król, dosiadający jasnego rumaka. Przyjrzałam się dokładnie wierzchowcowi i nie ujrzałam na jego grzbiecie nawet źdźbła trawy.

Benedykt Castor nie dosiadał konia, tak jak jego poprzednik, król Augur, posiwiały, chłodny i pozbawiony jakichkolwiek emocji mężczyzna. Rzeczywiście, młody władca delikatnie garbił się w siodle, zamiast przyjmować napiętą postawę, jakby nie nawykł do noszenia ciężkiej zbroi, niczym giermek bawiący się w przebieranki. Miał krągłe policzki i gładką brodę. Zastanawiałam się, czy w ogóle musi się golić.

– Wyobraźcie sobie tylko – odezwała się Piątka – ma siedemnaście lat i już został wybrany przez zakon rycerski na obrońcę wiary. To on zasiada na tronie.

– Musi jeszcze sporo udowodnić światu – skwitowała Jedynka, przyglądając mu się z góry.

Król Castor przejechał pod murem i nie podniósł głowy, nieświadomy, że pozostaje pod obserwacją. Czwórka odruchowo westchnęła, co sprawiło, że królewski chorąży zerknął w górę. Gdy tylko nas ujrzał, otworzył szeroko oczy.

– Wieszczki. – Poruszył ustami, choć nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

A później, już nieco odważniej i śmielej, zawołał do swoich towarzyszy:

– Sześć panien siedzi na murze! To Wieszczki!

Rozległo się głośne rżenie koni.

Po chwili pojawiło się więcej rycerzy. Znajdujące się w ich szeregach kobiety i mężczyźni różnili się od siebie wyglądem. Niektórzy z nich mieli jasne włosy charakterystyczne dla ludzi pochodzących ze Wzgórz Tkaczy, a jeszcze inni posiadali ostre, kanciaste rysy twarzy typowe dla mieszkańców terenów w pobliżu Płomiennych Szczytów. Jeden z nich, ten z toporem zarzuconym na plecy, miał wokół oczu czarne malunki: znak rozpoznawczy mieszkańców Szepczącego Lasu.

– Wieszczko – przemówił, uniósłszy przyłbicę hełmu, i spojrzał na Czwórkę. – Mistyczko o pięknym obliczu. Walczyłem ze zmorami, broniłem Omenów i wiary. W nagrodę za me oddanie, proszę, obdarz mnie pocałunkiem.

Kolejni mężczyźni zdjęli hełmy, by lepiej się nam przyjrzeć. Niektórzy zaczęli recytować rycerską przysięgę, a jeszcze inni rzucali stokrotki i błagali – och, jak bardzo błagali – o naszą uwagę, słowa i pocałunki. Mur wznosił się jednak zbyt wysoko, a nam bardziej podobało się obserwowanie, jak nas proszą, niż dawanie im tego, czego pragnęli.

Pochyliłam się lekko, chcąc przyjrzeć się ich oczom. Opatka i pięć towarzyszących mi kobiet miało opaski, więc nie licząc odwiedzających katedrę, jedyne oczy, jakim mogłam się regularnie przyglądać, należały do gargulców. Natomiast patrząc na te kamienne posągi, odnosiłam wrażenie, że spoglądam na samą świątynię: owszem, zdumiewały wyglądem, ale były całkowicie pozbawione życia.

Nagle rozległo się bicie dzwonów.

Orszak królewski stopniowo się rozrzedzał, gdy ostatni rycerze przejeżdżali pod nami na rumakach. Wieszczki podążyły za nimi wzdłuż muru, poruszając się z wyćwiczonym wyczuciem równowagi, lecz ja nie ruszyłam się z miejsca.

Rozluźniłam palce, pozwalając, by krótkie źdźbło słomy zostało porwane przez północny wiatr.

Dzwony biły coraz intensywniej, więc poderwałam się na nogi, gotowa na to, co miało nadejść…

Po chwili z dołu dobiegło rżenie konia.

Ostatni rycerz zatrzymał się na drodze, a jego rumak znalazł coś w paśmie zieleni obok ścieżki i zaczął to głośno przeżuwać.

Moje jabłko.

Mężczyzna próbował ponaglić zwierzę, ale ono zarżało jedynie z zadowolenia i oddało się bez reszty rozkoszy płynącej z pochłaniania owocu. Nie zamierzało się ruszyć nawet o krok.

Spod opancerzonego hełmu wydobył się stłumiony ciąg przekleństw. Rycerz poruszył się niespokojnie w siodle na dźwięk katedralnych dzwonów, po czym odchylił głowę, co pozwoliło mi ujrzeć wąski otwór w jego przyłbicy: ciemną szczelinę, zza której obserwował świat.

Nie udało mi się zobaczyć jego oczu, ale on nie mógł też dostrzec moich. Poczułam jednak na sobie jego wzrok, kiedy wyczuł moją obecność.

Napiął ramiona, a następnie uniósł powoli rękę do hełmu i go zdjął. Rozczochrane czarne włosy opadły mu na czoło, więc natychmiast je odgarnął, a ja wstrzymałam oddech.

Miał ostre rysy twarzy, ciemne brwi i wysokie kości jarzmowe. Mimo oliwkowej, muśniętej promieniami słońca skóry w jego spojrzeniu brakowało choćby odrobiny ciepła. Światło odbijało się od trzech złotych kolczyków w jego prawym uchu, a tęczówki miały tak intensywny brązowy kolor, że nietrudno byłoby go pomylić z czarnym.

Przyglądał mi się szeroko otwartymi oczami, by po chwili je zmrużyć. Powoli wygiął kącik ust w drwiącym uśmiechu.

Na co się, do cholery, gapisz?

Wszyscy pozostali rycerze patrzyli na mnie z pełnymi podziwu i szacunku uśmiechami. Ten najwyraźniej nie odczuwał takiego przymusu.

– Rycerzu! – zawołałam, pochylając się lekko. – Wasz orszak robi niemałe widowisko. Czy król jest aż tak lękliwy, że potrzebuje towarzystwa całej swojej świty, aby otrzymać jedną Przepowiednię?

Nawet nie drgnął, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Zapytałam, czy wasz król…

– Jeśli chodzi o naszą dwójkę, to nie ja odegram główną rolę w tym, co ma nadejść.

– Słucham? – Zmrużyłam oczy.

Nie udzielił żadnych wyjaśnień, a jego zbroja lekko zaskrzypiała, gdy wciąż obrzucał mnie surowym, nieprzyjaznym spojrzeniem.

Wyprostowałam się, górując nad nim niczym katedralna iglica.

– Szanujący się rycerz prędzej odgryzłby sobie język, niż przemówił w ten sposób do córki Aisling.

Jego wargi drgnęły w kpiącym półuśmiechu, jakbym właśnie opowiedziała dowcip na swój temat.

– Bartholomew! – Za moimi plecami rozległ się chrapliwy głos.

Odwróciłam się gwałtownie. W sadzie, na tle cieni rzucanych przez katedrę, stał znajomy gargulec, spotkany wcześniej w katedrze.

– Zejdź natychmiast z tego muru, Bartholomew! – zawołał raz jeszcze. – Jesteśmy potrzebni w środku.

Spojrzałam ponownie na drogę. Rycerz ponaglił konia i ruszył galopem, by dogonić resztę orszaku.

Zmarszczyłam brwi, śledząc jego sylwetkę, aż zniknął za wzgórzem.

– Bartholomew, słyszysz mnie? – Gargulec ostrzegawczo uniósł kamienny palec. – Zejdź stamtąd natychmiast…

– Słyszę, słyszę. – Chwyciłam się krawędzi muru i opuściłam na trawę.

W katedrze Aisling znajdowały się dwadzieścia trzy gargulce i każdy z nich różnił się od pozostałych. Stworzone z wapienia, łączyły w sobie niepokojącą kombinację cech ludzkich i zwierzęcych, a większość z nich posiadała skrzydła i potrafiła walczyć. Ten stojący przede mną miał wystające czoło, kły, pazury i skrzydła niczym nietoperz, ale nigdy nie widziałam go w locie. Najwyraźniej niebiosa są bezlitosne, a jeśli pozwoliłby, by ktoś pomylił go z ptakiem, poczułby się okryty niemożliwą do zmazania hańbą.

Choć gargulce pozostawały tak odmienne, łączyła je jedna rzecz: wszystkie wykazywały dziwną lojalność wobec katedry Aisling, broniły wzgórza, opatki i samej świątyni, jakby stały się jej nieodłączną częścią. W większości pomrukiwały, rzadko się odzywając.

Ten jednak wyraźnie odbiegał od pozostałych.

Podeszłam do niego, wyciągając ręce w błagalnym geście. W przypadku tego konkretnego gargulca, mówiącego na wszystkich i na wszystko Bartholomew, lepiej było przełknąć dumę i okazać skruchę, ponieważ jeśli się na kogoś obraził, potrafił chować urazę całymi dniami.

– Przepraszam – oznajmiłam. Gdy stanęłam obok, jego czoło znalazło się na wysokości mojego ramienia. – Zbyt pochłonęła mnie rozmowa z tym idiotą. Musiałam powiedzieć mu parę gorzkich słów.

– Odnajdujesz w tym niezmierną przyjemność, co wielokrotnie mi udowodniłaś. – Przewrócił kamiennymi oczami. – Ale oto król przybył w nasze progi, bez żadnego ostrzeżenia. Jakież to bezczelne. Czy wybrałyście już spośród was śniącą dziś w źródle?

– Tak.

– Bardzo dobrze. – Wyciągnął przed siebie dłoń zakończoną ostrymi pazurami. – Pospiesz się.

Poprowadził mnie z powrotem przez sad, pełen sękatych jabłoni, aż dotarliśmy na dziedziniec. Później minęliśmy posągi, a następnie wróciliśmy do katedry, jakby przyciągała nas niewidzialna siła.

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy stanęliśmy przed wysokimi, dębowymi wrotami. Na progu czekała na nas opatka. Nie udało mi się dostrzec jej oczu ani nawet skrawka ciała. Biała woalka opadająca na podbródek całkowicie zakrywała twarz kobiety, a dłonie zostały osłonięte delikatnymi, jedwabnymi rękawiczkami. Zaciśnięte pięści i chłód w jej głosie wyraźnie wskazywały na to, że coś wyprowadziło ją z równowagi.

– Wygląda na to, że król Benedykt Castor Trzeci przybył na niespodziewaną Przepowiednię.

Wypowiedziała jego imię pośpiesznie, zupełnie jakby chciała pozbyć się z ust czegoś gorzkiego. Najwyraźniej nie darzyła nowego władcy wielką sympatią. Wiatr poruszył delikatnie jej woalką.

– To ty będziesz śniła, Szóstko?

– Tak.

Przeorysza wydała z siebie ciche mruknięcie aprobaty, a ja poczułam, że serce zaczęło mi bić szybciej. Musnęła palcami mój policzek, po czym odsunęła się na bok, pozwalając mi i gargulcowi wejść do przedsionka. Gdy tylko to zrobiliśmy, od razu zatrzasnęła za nami drzwi.

Katedrę Aisling spowijał mrok. W zimnym, zatęchłym powietrzu unosił się zapach wapienia i mahoniu, ale nawet to nie dało rady zamaskować słodkiej woni gnijących kwiatów, docierającej z wnętrza świątyni.

– Z samego rana wyprałem wróżebne szaty – poinformował gargulec, prowadząc mnie wzdłuż nawy. Na ostatniej ławie spoczywało sześć jedwabnych strojów. – Okazało się to dość trudnym zajęciem. Mam w sobie skrajne wyczerpanie.

– Powinieneś powiedzieć: czuję się skrajnie wyczerpany – wymamrotałam, ściągając z siebie ubranie.

Gargulec zmarszczył kamienne brwi.

– Gdyby drugi ja stanął obok, to pranie zajęłoby połowę mniej czasu.

Odwrócił się, zanim zdążyłam odpowiedzieć, dając mi chwilę na pozbycie się reszty rzeczy. Najpierw ściągnęłam lekką, półprzezroczystą suknię, a później cienką lnianą koszulę. Nie miałam na sobie żadnej biżuterii, dzianinowych legginsów ani butów. Odpięłam troczki od spodni i pozwoliłam, by materiał swobodnie zsunął się z nóg. Gdy skończyłam, jedynym skrawkiem tkaniny, wciąż przylegającym do mojego ciała, pozostała jedwabna opaska na oczy.

Zaczęłam trząść się z zimna.

Na szczęście wróżebne szaty wciąż trzymały ciepło po tym, jak zostały ściągnięte ze sznurka na pranie. Wzięłam tę z wyhaftowaną na mankiecie cyfrą sześć. Wyróżniała się nieskazitelną bielą, została uszyta z delikatnego, jedwabistego materiału: znacznie bardziej wyszukana niż moje zwyczajne ubrania. Sprawiała wrażenie luksusowej, ale nie przynosiła mi ukojenia.

– Jestem gotowa.

Jestem gotowa, powtórzyło echo, odbijając się od kamiennych ścian katedry.

Gargulec obrócił się i obrzucił moje ciało przenikliwym spojrzeniem, po czym ponownie podał mi rękę i poprowadził do transeptu. Tam, w samym sercu katedry, znajdowało się…

Źródło.

Dawno temu w wielkim wapiennym głazie pojawiło się pęknięcie, a wokół niego wzniesiono Aisling. Z rozłupanego kamienia sączyło się prastare źródło, przypominające długą, wąską sadzawkę. Powierzchnia wody miała oleistą, ciemną barwę, a unoszący się z niej zapach gnijących kwiatów niemal dusił.

Znów rozbrzmiały dzwony. Poczułam jakiś dziwny ucisk w piersi, a później w gardle. Podeszłam powoli do źródła, po czym nieznacznie uniosłam rąbek szaty, a gargulec ujął moją dłoń i pomógł mi wejść do środka.

Gęsta ciecz sięgała mi tuż powyżej pępka i była wręcz lodowata, zresztą jak wszystko w tej katedrze. Przeszedł mnie dreszcz, gdy źródło wciągnęło mnie w swoje zimne objęcia. Materiał szaty niemal natychmiast nasiąknął i stał się prawie przezroczysty.

Spojrzałam w górę. Nad moją głową, na wysokości katedralnego krużganka, znajdowało się pięć witraży, z czego każdy przedstawiał inny kamienny przedmiot. Identyczne jak te w dłoniach posągów na dziedzińcu: moneta, kałamarz, wiosło, dzwonek i kamień tkacki.

Szóste i ostatnie okno zostało umieszczone na wschodniej ścianie: ogromna rozeta, składająca się z tysięcy kawałków barwionego szkła. Jej wzór różnił się od pozostałych, ponieważ nie ukazywał żadnego kamiennego przedmiotu, tylko kwiat z pięcioma osobliwymi płatkami. Gdy przyjrzałam mu się uważniej, dostrzegłam w nich coś, co do złudzenia przypominało delikatne skrzydła ćmy.

Ostatnie promienie rozświetliły witraże, ale słońce wciąż znajdowało się zbyt wysoko, by mnie dosięgnąć. Źródło, w którym stałam, uchodziło za najświętsze miejsce w Traum, a mimo to spowijał je mrok.

Z cienia transeptu bezszelestnie wyłoniło się sześć kolejnych gargulców. Zbliżały się powoli do sadzawki, aż w końcu zajęły miejsca wokół niczym wskazówki na tarczy zegara słonecznego.

Nagle wrota katedry rozwarły się z głuchym trzaskiem. Do przedsionka weszli królewscy rycerze. Natychmiast przestali rozmawiać, jakby sama świątynia wyssała z ich ust wszelkie słowa. Zdjęli hełmy, po czym unieśli głowy, chłonąc wzrokiem kunszt katedry: marmurowe podłogi, rzeźbione reliefy, strzeliste sklepienia i liczne witraże.

Dzwony umilkły.

Za swą świtą, ramię w ramię z opatką, kroczył król Castor. Dzięki jego lśniącej zbroi i jej jasnej szacie oraz woalce przypominającej welon ślubny mogliby uchodzić za parę młodą, zmierzającą ku prezbiterium, by złożyć przysięgę małżeńską. Gdyby nie jeden szczegół… panna młoda podczas swojego ślubu raczej nie dzierżyłaby noża.

Rycerze zajęli miejsca w ławach, a gdy przeorysza i król dotarli do znajdującego się w sercu katedry kamienia, stanęli naprzeciw siebie, tuż przede mną.

Kobieta przemówiła głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji, jak to zwykle bywało podczas Przepowiedni.

– Pierwszy raz bierzesz udział w Przepowiedni, Benedykcie Castorze. Co złożysz w ofierze?

Stojący naprzeciwko król spojrzał na mnie szeroko otwartymi, niebieskimi oczami.

– Dwadzieścia sztuk złota.

– Czego chciałbyś się dowiedzieć ze snu Wieszczki?

– Niczego. – Rumieniec oblał twarz mężczyzny, a jego głos stał się drżący. – To znaczy… jedyne, czego chciałbym się dowiedzieć, to czy Omeny są mi przychylne, zwłaszcza od czasu, gdy zostałem nowym królem Traum.

Wzdrygnął się, lecz ja stałam w bezruchu. Biedny chłopak bał się panicznie, przez co wyglądał jeszcze młodziej pomimo dystyngowanej zbroi. Zastanawiałam się, czy w tamtej chwili dostrzegłam prawdziwe oblicze Benedykta Castora. Z tego właśnie powodu uwielbiałam być Wieszczką. Czułam się o wiele silniejsza i mądrzejsza, stojąc w źródle Aisling. Co prawda wyglądało to dość groteskowo, ale za każdym razem podnosiło mnie na duchu.

Nawet jeśli nienawidziłam tego, co następowało potem.

Przez dłuższą chwilę opatka milczała, aż w końcu powoli wyciągnęła przed siebie rękę i wręczyła królowi nóż.

– W takim razie zacznij – oznajmiła.ROZDZIAŁ 2
OMENY

Ostrze nie wydało najmniejszego dźwięku, gdy król Castor przeciął nim swoją skórę. Wykonał nacięcie wzdłuż linii serca na dłoni, po czym zacisnął palce, przytrzymując wypływającą krew niczym wino w kielichu. W ten sposób dokonał świętego aktu, ofiarując cząstkę siebie w imię Przepowiedni.

Opatka ujęła króla za nadgarstek i zbliżyła jego zakrwawioną rękę do mojej twarzy. Mężczyzna pobladł i odwrócił wzrok w stronę ściany, jakby nie mógł znieść widoku własnej krwi lub mnie.

– Pij – nakazała kobieta.

Otworzyłam usta, a gęsta, ciepła posoka spłynęła na język. Smakowała odrażająco. Krew zawsze miała ten sam metaliczny posmak.

Przełknęłam, starając się zapanować nad mdłościami, a przeorysza rozpoczęła swą mowę:

– Traum to stara nazwa jeszcze starszej krainy o historii równie osobliwej i przerażającej jak sen. Pod wieloma względami prawdziwa opowieść o niej rozpoczęła się właśnie tutaj, na tym wzgórzu… – Zamilkła, spoglądając na króla. – Choć może nasz gość, Castor, nie zechce wysłuchać tego podania, które snuję tuż przed Przepowiednią. Powinnam od razu przejść do rytuału snu?

Król nerwowo przestąpił z nogi na nogę.

– Chciałbym, by wszystko odbyło się w należytym porządku. Proszę więc kontynuować.

Kobieta dotknęła mojego policzka: obdarzając mnie znajomym gestem czułości, po czym podjęła:

– Znamy Traum i tutejsze osady tak dobrze jak własną kieszeń. Wymienię je wszystkie, tak dla przypomnienia: Kupiecka Przystań, miejsce idealne dla kupców; Seacht, centrum nauki i siedziba skrybów; Płomienne Szczyty, położone w pobliżu ujścia rzeki, główne miejsce zamieszkiwania rybaków; a także Szepczący Las, wioska położona w zacisznym brzozowym lesie, gdzie mieszkają drwale, i wreszcie kwieciste Wzgórza Tkaczy, zasiedlone przez tkaczy. – Westchnęła. – Stare podania przedstawiają różne wersje, lecz w jednej kwestii pozostają zgodne: w Traum roiło się od potworów i liczne zmory przemierzały wioski. Ludzie próbowali z nimi walczyć, lecz niezjednoczone osady, opuszczone przez bogów, pozbawione zasad oraz władcy nie potrafiły się bronić. A gdy brakuje tych rzeczy…

Nie da się uniknąć tragedii, wyrecytowałam w myślach.

– Nie da się uniknąć tragedii. – Głos kobiety odbił się echem od ścian katedry. – Zmory wykradały żywność, monety i dzieci. Popełniano liczne morderstwa, więdły plony, łodzie rozbijały się w niewyjaśnionych okolicznościach, a na wełnie żerowało robactwo. Wkrótce lud Traum stał się taki sam jak te zmory: dziki, nienasycony i całkowicie pozbawiony jakichkolwiek cnót.

– Brzmi całkiem zabawnie – mruknął jeden z rycerzy.

Król uśmiechnął się niepewnie, a ja spojrzałam na niego przez opaskę.

Opatka kontynuowała:

– Śmierć zbierała coraz większe żniwo, a wraz z nią rosła niezgoda między osadami.

Aż do pewnej nocy…

– Aż do pewnej nocy: mrocznej, niezwykle spokojnej, kiedy powietrze stało się tak mroźne, że niebo przybrało niespotykany purpurowy odcień… Wtedy to po raz pierwszy sześciu bogów przybyło do Traum.

Przez katedrę przetoczył się szyderczy śmiech.

Rozległ się szczęk zbroi i niski pomruk rozmów, a następnie jeden z rycerzy poderwał się z impetem z ławki i ruszył do wyjścia, głośno stawiając kroki na kamiennej podłodze. Po chwili otworzył stare drewniane drzwi katedry i wpuścił do środka promień wieczornego światła. Rozświetlił on ciemne włosy mężczyzny i trzy złote kolczyki w prawym uchu.

Nieznajomy wyglądał jak rozbójnik. Obrzucił nas pogardliwym spojrzeniem przez ramię…

A później wyszedł i zamknął za sobą starodawne wrota, kopiąc je z całej siły.

Opatka odczekała, aż przebrzmią echa jego wyjścia, po czym niewzruszona przystąpiła do dalszej części oracji:

– Pewnej ponurej, chłodnej nocy porzucone dziecko opuściło osadę i wspięło się na wzgórze w poszukiwaniu pożywienia. Wzniesienie nie oferowało jednak zbyt wiele, poza szemrzącą trawą, białymi stokrotkami i jasnymi ćmami. Aż wreszcie… młody człowiek natrafił na źródło! Przedziwne źródło u szczytu wzgórza, wypływające z wielkiego kamienia. Dziecko uklękło przy wodzie, po czym napiło się jej łapczywie… – kobieta wzięła głęboki wdech – …i zapadło w sen.

Słyszałam tę opowieść tak wiele razy, że niemal potrafiłam ją sobie wyobrazić. Tym dzieckiem mogłam być ja. Kiedy trafiłam do katedry Aisling, leżałam w ciemnej wodzie na oczach przerażonych gapiów. Napawało mnie dumą, że ta maleńka istota, taka jak ja, odgrywa najważniejszą rolę w najświętszej historii Traum.

Nawet jeśli pozostawała bezimienna.

Kobieta kontynuowała:

– Gdy się obudziło, chore i osłabione, opowiedziało przechodniom niezwykłą historię o sześciu nieziemskich istotach, które odwiedziły jego umysł w czasie snu. Wspomniało o cienistych postaciach dzierżących w rękach kamienne przedmioty, a każdy z nich został obdarzony wyjątkową mocą. Dziecięca opowieść nabrała rozgłosu, a ludzie z okolicznych wiosek zaczęli przybywać do źródła. Raz po raz dziecko piło wodę i śniło. Wkrótce nauczyło się, że ruchy tych przedmiotów zwiastowały przyszłość. I tak oto nazwano dzierżących je bogów…

– Omenami – wyszeptałam.

– …Omenami – powtórzyła opatka. – Uniosła palec, wskazując na znajdujące się wysoko witraże, co sprawiło, że każdy na nie spojrzał. – Omen trzymający w ręku kamienną monetę zyskał imię: Arcyłotr. Ten dzierżący w dłoni kałamarz otrzymał przydomek: Udręczony Skryba. Tego trzymającego wiosło mianowano Dzielnym Wioślarzem, a kolejny z dzwonem to Wierna Leśniczka. – Spojrzała wymownie na ostatni witraż. – A tam można ujrzeć Tkaczkę Żalu, pracującą ze swoim świętym kamieniem tkackim.

Kobieta skierowała wzrok ku ogromnemu rozetowemu oknu.

– Szósty Omen nie posiadał jednak żadnego kamiennego przedmiotu. Nie odsłonił swej prawdziwej tożsamości, ukazywał się jedynie w postaci jasnej ćmy o delikatnych, kruchych skrzydłach. Niektórzy twierdzą, że objawia się w chwili narodzin, a inni, że tuż przed śmiercią. Która z tych wersji jest prawdziwa… – uniosła dłonie, imitując wagę sprawiedliwości – …tego niestety nie wiemy. Potrafimy odczytywać ich znaki, ale nie wolno nam podważać boskich wyroków. Ćma pozostaje nieuchwytna i nieprzewidywalna; niepojęta nawet dla Wieszczek.

Opatka położyła na piersi okrytą jedwabną rękawiczką dłoń.

– Oczywiście, są wśród nas tacy, którzy od dawna wierzą, że Omeny wykraczają poza sferę nawiedzanych przez siebie snów oraz że ćma i pozostali istnieją naprawdę i kryją się w wioskach, polują na złowrogie zmory i wpływają na losy Traum za pomocą magicznych kamiennych artefaktów. Zawsze pozostają obecni i czuwający.

W ustach obficie zebrała mi się ślina o żelazistym posmaku. Zbliżało się nieuniknione.

– I tak oto – kontynuowała – znaleźliśmy się w samym centrum największej opowieści o Traum. Na wzgórzu, gdzie wypływało źródło, wzniesiono wielką katedrę. Przyprowadzano do niej kolejne porzucone dzieci, by śniły. Stały się córkami Aisling, czczonymi Wieszczkami. Króla koronowano, a pięć osad Traum zjednoczyło się dzięki wierze, przyjmując nazwę Królestwa Kamiennego Źródła. Rycerze króla otrzymali zadanie: mieli strzec wiary tak, jak bronili osad przed zmorami. – Kobieta przerwała, spoglądając na młodego Benedykta Castora. Mężczyzna nie spuszczał wzroku z własnych stóp. – Król poprzysiągł, że zostanie bardziej pokornym wyznawcą niż suwerenem i że nigdy nie wykorzysta pozycji dla własnych korzyści. Obiecał również, że nigdy nie zacznie szukać Omenów ani ich kamiennych artefaktów dla wzmocnienia władzy czy zaspokojenia próżnych ambicji. W ostatecznym rozrachunku wszyscy jesteśmy tylko wyznawcami. Nieważne, czy ktoś jest rzemieślnikiem, królem, rycerzem, porzuconym dzieckiem, czy Wieszczką, ponieważ wiara zawsze pozostaje taka sama. To ona, niczym katedra Aisling, stanowi opokę dla mieszkańców okolicznych osad. I choć każdy z nas kroczy własną ścieżką, nie wolno nam zapominać, kto tak naprawdę włada Traum. To Omeny przekazują nam znaki, a my jesteśmy zaledwie obserwatorami ich cudów i przepowiedni. – Uniosła ręce na znak zachęty. – Na zawsze pozostaniemy tylko świadkami ich wielkości.

– Na zawsze pozostaniemy tylko świadkami ich wielkości – odezwałam się.

– Na zawsze pozostaniemy tylko świadkami ich wielkości – wyszeptał król.

– Na zawsze pozostaniemy tylko świadkami ich wielkości – powtórzyli zgodnie rycerze.

Gargulce skupiły się wokół źródła.

Spomiędzy moich warg wyrwał się drżący oddech.

– Jakie imię naznaczone twoją krwią ofiarujesz Omenom? – zwróciłam się do króla.

Wzdrygnął się, jakby dopiero teraz przypomniał sobie o mojej obecności.

– Benedykt Castor Trzeci.

Opatka oparła dłonie na moich ramionach.

– Połóż się – nakazała.

Zapach gnijących kwiatów, smak krwi, woń oleistej wody: to wszystko otoczyło mnie zewsząd. Ułożyłam się na plecach w źródle, spoglądając na sklepienie katedry Aisling i na znajdujące się wysoko nad moją głową witraże. Stopniowo pogrążałam się w ciemności, mimo że światło rozświetlało wnętrze pomieszczenia.

Kobieta pochyliła się nade mną.

– Śnij – wydała ostatni niepodważalny rozkaz.

Przycisnęła mój obojczyk na tyle mocno, że na pewno pojawią się na nim siniaki.

Później zanurzyłam się w straszliwie lodowatej wodzie.

Zamknęłam oczy, mając otwarte usta. Po chwili ciecz dostała się do płuc, a ja natychmiast się nią zakrztusiłam. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze, co sprawiło, że tafla źródła nieznacznie się poruszyła. A później uczyniłam to, co zawsze robiłam od pierwszego dnia w katedrze Aisling.

Utonęłam.

Pojawił się wyjątkowo dotkliwy ból, a później…

Nastąpiła pustka. Głęboka, mglista nicość.

Leżałam na gładkiej kamiennej posadzce, wpatrując się w te same witraże co wcześniej. Tyle że teraz sklepienie zdawało się oddalone znacznie bardziej, jakby skryło się wśród chmur.

Nie widziałam już gargulców, Wieszczek, opatki, króla i jego rycerzy. Zniknęły nawet mahoniowe ławy. Zostałam sama wewnątrz mglistej, nieokreślonej wersji Aisling, jakiej nigdy nie widziałam na jawie.

Wstałam powoli i zorientowałam się, że nie mam na sobie szaty wróżebnej. Jedynym skrawkiem materiału przylegającym do skóry pozostała opaska na oczach. Spojrzałam po sobie, na nagie ciało, włosy i krągłości. Z mojego gardła wydobył się dziwny śmiech. Za każdym razem, gdy po zanurzeniu w źródle zachłystywałam się krwią i wodą, ogarniało mnie dziwne uczucie rozciągania, jakbym stała się nieskończonością, zdolną pomieścić w sobie cały ten ból i dyskomfort. Budziło to wstręt do samej siebie, ale i napawało olbrzymią dumą.

Kątem oka dostrzegłam jakiś cień. Odwróciłam się, ale ów widziadło zamigotało i rozpłynęło się w nicości.

Czułam się malutka w tym ogromnym miejscu.

– Omeny! – zawołałam. – Jestem waszą zwiastunką oraz śniącą i na zawsze pozostanę nikim innym, jak tylko świadkiem waszej wielkości. Przybyłam do was, by ujrzeć Przepowiednię.

Zapadła cisza, a potem…

Powietrze w pomieszczeniu zaczęło falować, a delikatne światło zamazało wszelkie szczegóły: zarówno kolumny, witraże, jak i łuki spowiła dziwna, pulsująca poświata. Ruszyłam przed siebie, przedzierając się przez oślepiającą nicość. Świat spowolnił, ale serce biło mi jak u przerażonego kolibra.

Powietrze falowało coraz intensywniej. Ciemne smugi, niczym plamy atramentu na płótnie, rozdzierały pełną bieli pustkę.

– Skosztowałam krwi Benedykta Castora Trzeciego i przybyłam do was, by ujrzeć Przepowiednię – powtórzyłam.

Świat wokół migotał nieustannie…

Aż nagle zniknął całkowicie.

Podłoga zapadła się pode mną, a ja runęłam w całkowitą ciemność, przebijając się przez kolejne warstwy światła. Żołądek podszedł mi do gardła i nie czułam w ogóle dłoni i stóp, gdy ciało oddało się całkowicie spadaniu.

Nagle nastąpił rozbłysk srebra w mroku, a później…

Najpierw uderzyłam kolanami, a potem dłońmi. Substancja pod nimi stała się zimna, twarda i niepewna. Stłumiłam w sobie jęk i zachwiałam się bezwładnie, po czym przewróciłam i zaczęłam turlać po stromej powierzchni niczym wałek do ciasta.

Rozległ się chór brzęczących dźwięków, a gdy w końcu się zatrzymałam, naga, posiniaczona i obolała, podparłam się na rękach i usiadłam.

Upadłam na stos monet, na setki tysięcy sztuk złota spiętrzonych w mroku.

Rozejrzałam się wokół i spojrzałam w górę. W komnacie znajdowały się wysokie okna, a na ścianach wisiały purpurowe sztandary. Nad tym wszystkim zaś rozciągało się czyste, błękitne niebo. A mimo tego wciąż widziałam ducha katedry Aisling: jej sklepienia, zimne, kamienne wnętrza.

Do tej pory już pewnie zabrano mnie ze źródła. Gdy Wieszczka traciła przytomność w wyniku utonięcia, zawsze wyciągano ją z wody na podłogę prezbiterium i układano na plecach, z rozpostartymi ramionami, niczym ofiarę.

Wciąż słyszałam, co działo się poza snem, lecz wszelkie dźwięki docierały przytłumione.

– No i? – Dobiegł mnie odległy głos przeoryszy.

Otworzyłam usta, by odpowiedzieć…

I wtedy ją ujrzałam: monetę, różniącą się od pozostałych. Zawisła w powietrzu, a ja zauważyłam, że z jednej strony miała powierzchnię gładką niczym kamień, a druga pozostawała ciemna i chropowata.

– Moneta Arcyłotra! – zawołałam. – Widzę ją. Na górze jest szorstka i nierówna. – Wypuściłam wstrzymywane w płucach powietrze. – To zapowiedź niesprzyjających okoliczności.

Jeśli opatka coś odpowiedziała, to tego nie usłyszałam. Podłoga pode mną zapadła się ponownie, a deszcz monet runął w ciemność, porywając mnie wraz z nimi.

Upadłam niespodziewanie na wełniany dywan i zorientowałam się, że pieniądze zniknęły. Znalazłam się w nowym miejscu, w ciemnym korytarzu z wysokimi ścianami pokrytymi obrazami. Mimo usilnych prób nie potrafiłam dostrzec żadnych szczegółów. Sprawiały wrażenie rozmazanych kształtów przypominających nagie sylwetki, powyginane w nienaturalnych pozycjach.

Wysoko wznosił się niemal przezroczysty sufit katedry Aisling.

Nie wydawałam żadnych dźwięków, przechadzając się po miękkim dywanie, ale mimo to serce waliło mi jak oszalałe. Tonięcie w magicznym źródle, śnienie o Omenach, to zawsze wyglądało tak samo i wiązało się z ogromnym bólem oraz niepokojem.

Bez względu na to, ile razy już to robiłam, nigdy nie potrafiłam pozbyć się wrażenia osaczenia, jakby ktoś, kogo nie widziałam, jakaś zakapturzona postać, nieustannie mnie obserwowała, spowijając mrokiem pole widzenia.

Plecy, pachy i podeszwy bosych stóp stały się nagle wilgotne od potu… lecz później dostrzegłam, że nie chodziło wyłącznie o to. Coś zimnego oplotło mi nogi, wnikając między palce.

Wtedy to zobaczyłam: kałamarz na końcu korytarza. Czarna ciecz wylewała się z niego na dywan, sącząc się jak krew z otwartej rany.

– Kałamarz Udręczonego Skryby – oznajmiłam, starając się mówić jak najgłośniej. – Leży przewrócony i wylewa się z niego atrament. To naprawdę przerażający znak.

Szepty rozbrzmiały gdzieś nad moją głową, a później wszystko zaczęło znikać, zapadać się w nicość: atrament, dywan i korytarz, a ja razem z nimi. Runęłam w ciemność, przez kompletną pustkę, ku nikłemu szaremu światłu. Pęd powietrza uderzył mnie w twarz. Tym razem nie spadłam na stos monet czy dywan, co mogłoby złagodzić upadek. Widziałam wyłącznie postrzępione, bezlitosne łupki i górujące nad nimi skalne urwiska. Wyciągnęłam ręce, by zamortyzować uderzenie…

I runęłam na głaz, roztrzaskując sobie obojczyk.

– Gdzie teraz jesteś, Szóstko?

Zgrzytnęłam zębami, wijąc się z bólu i tłumiąc obezwładniające mdłości, gdy rozdzierająca agonia przeszywała mnie na wskroś.

– Szóstko? – Głos opatki rozbrzmiewał niczym echo, ale nie stracił nic ze swojej siły.

Obserwowałam kiedyś, jak Czwórka śniła. Miałam wtedy naście lat i bardzo chciałam się dowiedzieć, jak zachowywałabym się podczas Przepowiedni. Ale widok Czwórki, tonącej we własnym śnie, wstrząsnął mną tak bardzo, że o mało nie uciekłam. Wtedy przeorysza – silniejsza, niż sobie wyobrażałam – wyciągnęła dziewczynę z topieli z taką łatwością, jakby ta ważyła nie więcej niż miotła, i ułożyła ją na wznak na podłodze prezbiterium.

Zawsze sobie wyobrażałam, że sztuka jasnowidzenia wiąże się z nieustającą walką, a może nawet i z nieprzerwanymi konwulsjami. Śnienie o Omenach oznaczało pogrążenie się w koszmarze, a odczuwany w czasie tej nieświadomości ból dorównywał temu na jawie.

Ale Czwórka po prostu… leżała i wydawała się spokojna. Tylko głos, wyrywający się spomiędzy rozchylonych warg, zdradzał, co przeżywała. Słyszałam jej jęki oraz przeszywające krzyki. Później mi opowiedziała, że upadła na plecy na stos monet Arcyłotra i zabrakło jej tchu. Ale gdy pogrążała się w wizji, usłyszałam jedynie lekkie westchnienie i widziałam wyłącznie nieruchome ciało dziewczyny z rozpostartymi ramionami, odziane w wilgotną, jedwabną szatę, leżące na podłodze prezbiterium.

I z jakiegoś niezrozumiałego powodu… podobało mi się to. Świadomość, że mogę cierpieć w milczeniu i że nikt nie musi o tym wiedzieć, sprawiała, że czułam się…

Silna.

Mimo że złamany obojczyk cholernie mi dokuczał.

Podparłam się na zdrowej ręce i dzięki temu udało mi się uklęknąć. Po uderzeniu o wystające skały, nabawiłam się licznych otarć na piersiach i brzuchu. Gdy uniosłam wzrok, ujrzałam przed sobą zbiornik wodny, otoczony siedmioma szczytami górskimi; tak stromymi i poszarpanymi, że przypominały bajkowe pazury pradawnego, skalistego giganta.

Ale to nie na nie patrzyłam, tylko na wodę, na krystalicznie błękitną taflę w basenie i na zawieszone nad nią masywne kamienne wiosło.

– Jestem w górach – wycedziłam przez zaciśnięte zęby – i widzę, że wiosło Dzielnego Wioślarza nie dotyka wody, a jej tafli nie wzburza nurt. To kolejna zła wróżba dla króla.

Żołądek podszedł mi do gardła. Znowu to samo. I nagle nie czułam już skał pod stopami ani nie widziałam przed sobą wody. Znajdowałam się pośrodku lasu, sama. Złamany obojczyk zregenerował się w jakiś niewytłumaczalny sposób, a liczne rozcięcia na skórze zniknęły. Stałam w centrum gaju jasnych brzóz, a w zasięgu wzroku nie widziałam żywej duszy.

Odnosiłam jednak wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.

Ciepłe światło przebijało się przez baldachim złocistych liści. Brzozy nie posiadały gałęzi, a ich smukłe pnie chwiały się na wietrze jak chude, wynędzniałe ramiona, usiłując dosięgnąć wątłego sklepienia katedry Aisling.

Nasłuchiwałam.

Dzwon, zawieszony przede mną na drzewie, wygrywał wysokie, chwiejne tony.

– Słyszę, jak dzwon Leśniczki rozbrzmiewa fałszywymi nutami – oznajmiłam.

To kolejny zły omen dla króla.

Nie dotarła już do mnie odpowiedź opatki. Wyobraziłam sobie, jak spogląda zza swojej woalki na króla Castora. Cztery kamienne przedmioty dały cztery złowieszcze wróżby.

Został tylko jeden.

Dźwięk dzwonu urwał się nagle i las pogrążył się w całkowitej ciszy, a drzewa zbiły się w ciasny krąg, rosnąc bliżej niż przed chwilą, jak wataha wilków zwierająca szyki wokół zbłąkanej sarny. Z tak niewielkiej odległości mogłam dostrzec, że ich kora nie wyglądała na cienką ani nie prześwitywała, jak to bywa u brzóz. Nie, była gruba i naznaczona licznymi plamami jak stara, obumarła tkanka. A sęki na pniach: czarne wyrwy pośród łuszczącej się kory…

Przypominały oczy. Setki ciemnych, pozbawionych powiek oczu, przyglądających mi się uważnie.

Las rozpłynął się w nicości.

A gdy świat znów nabrał kształtu, leżałam na twardej, zimnej i omszałej ziemi. Powietrze stało się wilgotne i gęste, a ja ledwo mogłam dostrzec własną nagość, ponieważ wszystko wokół spowijała czerń.

– Otacza mnie ciemność! – zawołałam.

Otacza mnie ciemność, powtórzyło echo w oddali.

Wiedziałam, co nastąpi. Śniłam o tych miejscach setki razy: o pomieszczeniu pełnym monet, wyłożonym dywanem korytarzu, górach, brzozowym lesie, a teraz o tym, o dusznej, wilgotnej ciemności. Zdawałam sobie sprawę, jakie kamienne przedmioty na mnie czekają i jak je interpretować. Radziłam sobie z tym bez najmniejszego problemu. Dlatego wstydziłam się, że w dalszym ciągu, mimo upływu lat, się tego obawiałam.

I że wciąż bałam się śnić.

Podniosłam się i ruszyłam naprzód, wyciągając przed siebie ręce. Przez chwilę nic nie widziałam i nic nie słyszałam: tylko mrok i szum krwi w uszach. A później pojawił się srebrzysty rozbłysk. Wysoko nade mną blask księżyca przesączał się przez wąskie szczeliny, jakbym spoglądała na nocne niebo ze środka ogromnego, ciemnego jaja.

Światła było naprawdę niewiele, ale wystarczyło, bym nie rozbiła goleni o kamienną ławę ustawioną pod ścianą. Leżał na niej wyblakły i postrzępiony gobelin. Do jego nici przywiązano pewien przedmiot, obciążający tkaninę własnym ciężarem…

Kamień tkacki.

– Teraz widzę Kamień Tkaczki Żalu – oświadczyłam, tłumiąc w sobie chęć, by ściszyć głos do szeptu. – Zwisa on na naprężonych niciach. To piąta zła wróżba. – Pokręciłam głową. – Znamy już odpowiedź na pytanie króla Castora. Omeny mu nie sprzyjają.

Głosy z oddali powtórzyły moje słowa.

Sen spełnił swoją rolę. Przeorysza powinna mnie teraz obudzić…

Rozbrzmiał jakiś hałas i po chwili usłyszałam dobiegające z ciemności kroki. Nie brzmiało to jak stukot butów o bruk ani stąpanie bosą stopą po ziemi, bardziej jak gwałtowne uderzenia kamienia o kamień.

Stuk, stuk, dźwięki stawały się wyraźniejsze z każdą mijającą sekundą, ale po chwili usłyszałam je tuż za plecami.

Obróciłam się, ale…

Nikogo nie zauważyłam.

Przeszedł mnie dreszcz i ogarnęło dojmujące uczucie, że wciąż pozostaję obserwowana.

Stuk, stuk, odgłosy stawały się na przemian odległe i bliskie.

Srebrzysty blask księżyca zniknął, pogrążając okolicę w absolutnej ciemności. Stłumiłam w sobie chęć krzyknięcia i zrobiłam to, co zawsze w tej części snu.

Uciekłam.

Przemykałam przez mroczne trzewia wizji, aż runęłam w bezdenny mrok otchłani. Spadałam i spadałam…

– Szóstka – rozbrzmiał głos opatki.

Ocknęłam się nagle, wciągając świszczący, urywany wdech.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij