- W empik go
Rycerze Eonii - ebook
Rycerze Eonii - ebook
“Rycerze Eonii” to zabawna, baśniowa i wciągająca od pierwszej strony opowieść. Książka porusza również temat bardzo aktualny: żądania tyranów wobec innych państw. Pisarka ma dar pokazywania w jaki sposób ukrócić zło, jak mu się przeciwstawić.
Po “Rycerze Eonii” mogą sięgać zarówno dzieci, młodzież jak i dorośli czytelnicy. Każdy znajdzie tu coś cennego dla siebie.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66915-77-0 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CZARODZIEJ
Król Eonii przysypiał już, kiedy błazen Murmiłło chwycił go za rękę.
– Panie, nie zasypiaj.
– Co znowu? – mruknął król Aleksander.
– Cały świat jest ponury – zadzwonił smutno dzwoneczkami błazen.
– Znów masz czarne myśli. Pomyśl, jaką świetną masz pracę i jesteś w łaskach króla.
– Już niedługo.
– To możliwe. Zapominasz o swoich obowiąz-kach. Gdzie żarty, kpiny, fikołki?
– Kręgosłup nawala.
– Za bardzo się przejmujesz – król poklepał Murmiłła po plecach. – Spójrz, za oknem świeci słońce, wojen nie prowadzimy, lud znosi wszystko w milczeniu.
– Już niedługo.
– Niedługo, niedługo. Tylko to powtarzasz od ty-godnia. Jak się nie poprawisz, będę musiał uciąć ci głowę. Wiesz, ilu chętnych czeka na twoje miejsce?
5
– To się doczekają.
Już król miał odpowiedzieć, gdy do sali tronowej wkroczył żołnierz i zameldował:
– Panie, ktoś puka do bramy.
– Kto taki?
– Twierdzi, że jest czarodziejem.
– Jak wygląda?
– Normalnie, jak czarodziej: duży spiczasty czapindron, broda do ziemi. Jest otulony fioletowym płasz-czem, zdobnym w srebrne gwiazdki.
– Może być, że czarodziej – stwierdził król Alek. –
Powiedział, czego chce?
– Mówi, że prowadzi działalność magiczną. Wszystko zgodnie z przepisami. Odprowadza podatki.
– Wpuścić.
Żołnierz odmaszerował, a błazen rzekł:
– Pewnie nas tu wszystkich pozamienia w kamienie.
– Milcz, utrapieńcze!
– Nie zamilknę, takie moje prawo.
Król zamachnął się pantoflem w Murmiłła, ale ten zdołał uskoczyć.
Po chwili po rozściełanym, czerwono-złotym dywa-nie wkroczył czarodziej. Szedł ostrożnie, gdyż długa broda plątała mu się pod nogami i mógł się przewrócić.
Udało mu się jednak podejść dość blisko tronu.
6
Przybysz zdjął czapindron i ukłonił się w sposób dworski.
– Czego sobie życzysz, dobry człowieku? – spytał
dobrotliwie król Aleksander.
– Nazywam się Melkont. Przybyłem w twe pro-gi, Wasza Królewska Mość, by ci zaofiarować moje usługi wędrownego czarodzieja. Mam również plany matrymonialne.
– Jakież to plany?
– Otóż, najmądrzejszy z królów, wiem, że masz córkę – cud piękności i cnotliwości. Chociażem nie książę ani hrabia, ale również posiadam za-mek i wszystko, co do niego potrzebne, prócz żony.
Król, który uważnie słuchał czarodzieja, leniwie przymykając oczy, gwałtownie się obudził.
– Czy mnie uszy nie mylą? Pragniesz ożenić się z moją córką?
– To właśnie chciałem powiedzieć.
– A ile ty masz lat, czarodzieju?
– Wiek u magów nieważny, sto lat czy pięćset, to żadna różnica.
– Rozumiem – westchnął król Alek – ale prze-strzegam cię, szanowny gościu, że moja córka to nie anioł. Szwenda się gdzieś w pobliżu. Latka lecą, 7
a ona o żadnym mężu myśleć nie chce. Mówi (że za-cytuję): „Brak mi cierpliwości do chłopów”.
– Nie jestem taki zwyczajny – uderzył się w pierś przybysz. – Jestem czarodziejem pierwszej kategorii.
– Nie boisz się? – spytał zaciekawiony król.
– Niczego, absolutnie niczego.
– Dawać mi tu Matyldę! – zawołał król.
Po dłuższym czasie pojawił się sługa i z najwyż-szą uniżonością wyszeptał:
– Gdzieś wsiąkła, panie.
– A patrzyłeś za kotarą w salonie? – zapytał król.
– Patrzyłem, najwyższa dostojności.
– Pod stołem w kuchni?
– Też, łaskawy panie.
– Zajrzyj do kufra na górze.
– Już biegnę, najdoskonalszy…
– Bez ceregieli! – krzyknął król.
Sługa, mrucząc coś pod nosem, pobiegł na górę.
Po chwili znów się pojawił.
– Powiedziała, że zejdzie. Nigdy jeszcze nie wi-działa czarodzieja.
– To świetnie.
Czekali jeszcze kwadrans, nim królewna pojawiła się w sali tronowej.
– Nie jestem przygotowana – ziewnęła.
8
Rzeczywiście. Włosy miała w nieładzie, poprze-platane w kilku miejscach papilotami. Zbyt duża i pognieciona suknia wisiała na niej jak na wieszaku.
– Witaj, najcnotliwsza z cnotliwych i najpiękniej-sza z pięknych.
– On mówi do mnie? – otworzyła nieco szerzej oczy królewna.
– Chyba do ciebie – rzekł błazen. – Innej kobiety tu nie ma – rozejrzał się.
– Skoro tak – Matylda dygnęła, mało się nie prze-wracając – mów prędko, czego chcesz?
– Twojej ręki, o najcudniejsza z cudnych.
– Kompletnie oszalał – stwierdził Murmiłło.
– Może być – przytaknęła królewna. – Szanowny człowieku – zwróciła się do czarodzieja – coś ci się chyba pomyliło, nie szukam męża.
– Zgadza się – potwierdził król Alek. – Z tego, co pamiętam, odrzuciła królewicza Santypa, księcia Marsjasza, a nawet króla Pistacji, Karlsona XIII.
– Nie wspominając rycerza Androna – przypo-mniał błazen.
– To ładnie z jej strony – uśmiechnął się przybysz.
– Mnie wybierze na pewno.
– Jakimże to sposobem? – spytał król.
– Jestem czarodziejem, czyż nie?
9
– A masz licencję?
– Oto ona, najmiłościwszy z miłościwych.
Król obejrzał pergamin i skinął głową.
– Zgadza się. Ale sztuczki magiczne na moją córkę nie wystarczą. Jeśli jednak uda ci się oczarować królewnę, a i ja przekonam się, że jesteś właściwym kandydatem, nie będę stał na drodze do waszego szczęścia – rzekł król z lekką nutą uniesienia.
– Nie żartuj, papciu – zaśmiała się Matylda. –
Spójrz na niego. Wygląda niczym duży krasnolud, udaje chojraka i gada banialuki. Taki papier to mo-gli mu podrobić na podzamczu, a nie pokazał nawet najprostszej sztuczki.
– Służę najuprzejmiej – czarodziej ukłonił się i pstryknął palcami. Natychmiast kołtuny na głowie królewny zamieniły się w piękną fryzurę usianą brylantowymi spinkami i małymi srebr-nymi grzebykami. Wszyscy spojrzeli w kierunku Matyldy.
– Wyglądasz jakby inaczej – zauważył król.
Królewna spojrzała w lustro wiszące na ścianie.
– Umie czarować – stwierdziła po namyśle. Daj mu, ojcze, etat błazna, będzie nareszcie wesoło.
A tego tutaj – wskazała na Murmiłła – przepędź z zamku, bo sieje defetyzm, czyli smutacyzm.
11
– Niczego nie sieję – oburzył się błazen. – Ty, czarodziej – zwrócił się do przybysza – spływaj stąd, to moje miejsce – wskazał na poduszkę przy tronie.
– To drobne nieporozumienie, miejsce błazna nie dla mnie, jestem poważnym czarodziejem.
– Ostatnio żadna z niego pociecha – król wskazał
na Murmiłła. – Każdy będzie lepszy od niego. A co do małżeństwa z Matyldą – dobrze. Dam ci szansę.
Moja córka to twardy orzech do zgryzienia, ale życzę ci, dobry człowieku, powodzenia.
– Dzięki ci, najszczodrobliwszy.
12
Rozdział II
MATYLDA
Następnego dnia, przy śniadaniu, król Aleksander i królowa Hortensja siedzieli razem z czarodziejem przy jednym stole. Wniesiono bażanty i krokodyle.
– A gdzie córka szanowna? – spytał gość.
– Pewnie śpi – machnęła ręką królowa.
– Jeszcze nie wróciła do zamku – skłonił się sługa stojący przy królu.
– Jak to: nie wróciła? Skąd? – spytał lekko za-niepokojony czarodziej Melkont.
– A kto ją tam wie – rzekł król z ustami pełnymi krokodyla.
– A nie boicie się, że coś jej się stanie?
– Jej? Bardziej bałbym się o innych – zaśmiał się, bulgocząc, król.
W tym to momencie do sali jadalnej wkroczyła królewna. Włosy znów miała w nieładzie, a suknię mocno ubrudzoną.
– Głodna jestem okropnie. Po drodze weszłam w ja-kieś chaszcze. Obcasy połamałam, pokrzywy mnie 13
poparzyły. Całe nogi mam w bąblach. Coś trzeba zro-bić z tymi pokrzywami! – wykrzyknęła Matylda.
– Siadaj i jedz, dziecko – słodziutko zapiszczała królowa.
– Chyba zjem konia z kopytami – stwierdziła królewna i nałożyła sobie duża porcję.
– A po nocy to nie strach chodzić samej? – spytał
grzeczniutko czarodziej.
– Cha, cha, cha, paru wystraszyłam – zaśmiała się z pełnymi ustami Matylda.
– A gdzie, jeśli można spytać?
– Żebym to wiedziała. Wszędzie pełno zbirów krążyło, chociaż ostatnio jakby mniej.
– A jakby napadł? – drążył swoje Melkont.
– Miałby za swoje.
– Czyli co?
– Ogólnie siniaki i guzy.
Czarodziej już nic nie mówił, tylko głośno prze-łknął następny kęs.
– A nie mówiłem? – szepnął król do czarodzieja. –
Trzeba mieć nerwy ze stali.
– Nie mam się czego bać, nie jestem zbirem – od-rzekł mu równie cicho Melkont.
– To dobrze, wyjątkowo takich nie lubi.
Reszta dnia upłynęła cudownie.
14
Po śniadaniu królowa udała się do sali tronowej.
Tego dnia był jej dyżur. Błazen siedział już na swojej poduszce, oparty o słupek podtrzymujący baldachim.
Królowa rozsiadła się na tronie. Powłóczystą suknię rozłożyła tak, że część poleciała na Murmiłła.
– Wypraszam sobie. Nie życzę sobie, by ktokol-wiek mówił, że chowam się pod spódnicę.
– Ależ, mój Murmiłło, wiesz, że bardzo cię lubię, mój ty błazenku – poklepała go po głowie – jesteś cu-kiereczkiem słodziutkim królowej – rozchichotała się.
– Co na to powie król? – zaniepokoił się Murmiłło.
– Błazeneczek teraz powie mi świetny kawał.
– Nie mam dziś ochoty na żarty.
– Prędko, prędko, bom niecierpliwa – i znów poklepała go po głowie tak, że dzwoneczki na jego czapce się rozdzwoniły.
– Pani, bo ogłuchnę… Dobrze, dobrze, już coś sobie przypominam: przychodzi smok do jaskini.
W środku nie ma ani dziewicy, ani owieczki, ani nawet siana na przekąskę. Siada biedny smok w kącie i ryczy, i ryczy, i ryczy. A łzy strumieniem wypływa-ją z jaskini – zachlipał błazen.
– I co? – spytała królowa.
– Wszystko – westchnął Murmiłło.
– Ale ja chcę coś wesołego!
15
Błazen podrapał się po głowie i rzekł:
– Widzę tylko smutek, żal i potępienie! Auuu!
Wyłbym, wyłbym jak wilkołak do księżyca.
– A może Murmiłło chciałby czekoladki? – spytała podstępnie królowa Hortensja.
– A… czekoladki? Chcę. – Otworzył szeroko usta błazen.
Królowa trzymała w torebce cukierki oraz czekoladki. Odwinęła z papierka smakołyk i wrzuciła do buzi Murmiłła.
– Będziesz już grzecznym błazenkiem królowej? –
spytała Hortensja.
– Będę – wybulgotał Murmiłło i wyciągnął rękę po resztę czekoladek.
16