- W empik go
Rysunek w sercu - ebook
Rysunek w sercu - ebook
On – trzystuletni wampir…
Ona – zwykła śmiertelniczka…
Czy dwa różne światy mogą żyć razem…?
Czy są sobie przeznaczeni…?
Anna Lawenda jest tłumaczką języka angielskiego. Romanse przeżywa jedynie na łamach książek, a jej egzystencja jest dość monotonna. W wolnych chwilach rysuje pejzaże. Właśnie jedna z jej prac wywraca do góry nogami poukładane życie kobiety. Okazuje się, że zupełnie nieświadomie stworzyła obraz przedstawiający dworek niejakiego Adama Ostrowskiego. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że owa posiadłość spłonęła prawie doszczętnie trzysta lat wcześniej.
Adam po trwającej trzy wieki tułaczce wraca na łono ojczystej ziemi. Na przyjęciu u jednego z przyjaciół zauważa szkice przedstawiające jego dom rodzinny.
Zaintrygowany postanawia poznać ich autora…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7722-906-4 |
Rozmiar pliku: | 804 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Anna założyła krótki zimowy płaszcz oraz długie kozaki z brązowej skóry, po czym wzięła małą wieczorową torebkę pasującą do butów i pudełko zawinięte w ozdobny papier. Spojrzała w lustro wiszące na ścianie przedpokoju.
– OK. Lepiej już nie będzie – mruknęła do swojego odbicia i wyszła z mieszkania.
Pod blokiem czekała już na nią taksówka.
– Do restauracji Trzy Topole – powiedziała do kierowcy, wsiadając do samochodu.
Mężczyzna spojrzał na nią pytająco, unosząc do góry krzaczaste brwi. Spodziewała się tego, wyjęła z kieszeni płaszcza karteczkę z adresem i podała mu ją. Taksówkarz uruchomił silnik, następnie powoli ruszył, starając się uniknąć poślizgu na oblodzonej nawierzchni.
Uroczyste otwarcie restauracji Trzy Topole. Nie lubiła tego rodzaju imprez, ale od tej nie mogła się wykręcić. To było spełnienie marzeń Julii, jej najbliższej koleżanki, prawie przyjaciółki, oraz jej męża. Marek od dziesięciu lat był szefem kuchni w ekskluzywnym hotelu w centrum Koszalina i w końcu postanowił ruszyć z własną inicjatywą. Oczywiście, po usilnych namowach Julii.
Anna lubiła Julię i nie chciała sprawić jej przykrości, nie przyjmując zaproszenia. Wiozła dla nich w prezencie kilka swoich szkiców przedstawiających stare dworki szlacheckie. Dwanaście rysunków, z których niektóre były wynikiem jej pracy w plenerach, a pozostałe namalowała z wyobraźni. Wiedziała, że będą pasować do wnętrza restauracji. Tyle razy widziała jej projekty i plany, iż miała wrażenie, że mogłaby się po niej poruszać z zawiązanymi oczami.
Taksówka zatrzymała się przed wejściem do lokalu.
– Trzydzieści dwa pięćdziesiąt – powiedział kierowca.
Anna podała mu banknot pięćdziesięciozłotowy i zaczekała na resztę. Nie stać ją było na gest „Reszty nie trzeba”. Gdy wysiadła, samochód odjechał.
Spojrzała na budynek, który stał na zielonym trawniku. Julia specjalnie na dzisiejszy wieczór kupiła rozwijaną murawę, której zieleni nie zdążył, na szczęście, zakryć lekko prószący śnieg. Restauracja miała wygląd starego parterowego dworku. Patrząc na nią, trudno było uwierzyć, że powstała w ciągu ubiegłego roku.
Anna podniosła kołnierz płaszcza i ruszyła w stronę wejścia.
„Dwie godzinki i po bólu” – pomyślała, otwierając drzwi.Rozdział 1
Adam wszedł do przestronnego holu. Bielone ściany podpierały mahoniowe belki. Drewniana podłoga w tym samym kolorze była pokryta lakierem na półmat. W narożnikach sali stały wysokie kandelabry, które spełniały jedynie rolę dekoracyjną, gdyż całe pomieszczenie oświetlało jasne halogenowe światło, sprytnie ukryte pod belkami podpierającymi strop.
„Szkoda” – pomyślał. W jego domu wszystkie pomieszczenia oświetlane były świecami. Nie żeby był na bakier z elektrycznością. Po prostu lubił ciepłe, migające światło świec i zapach topiącego się wosku.
– Szampan dla pana? – zapytał kelner w białej liberii, który podszedł do niego z tacą zastawioną kieliszkami z musującym alkoholem.
Adam wziął z tacy kieliszek i uniósł go do ust.
„Całkiem niezły – pomyślał – lekko kwaskowy”.
– Och, Adamie! Cieszę się, że jednak udało ci się przyjść. – Wysoki siwowłosy mężczyzna podszedł do niego i uścisnął mu rękę. Jak na kogoś przed osiemdziesiątką miał naprawdę silny chwyt.
– Dobry wieczór, Waldemarze. – Adam uśmiechnął się, odwzajemniając uścisk.
– Chodź, Barbara nie może się już ciebie doczekać. – Pociągnął go w stronę sali bankietowej. – Tylko uważaj, zaprosiła co najmniej pięć młodych dam godnych, jej zdaniem, twojego zainteresowania.
Adam westchnął i dał się poprowadzić starszemu mężczyźnie. Waldemar Krynicki był jego najlepszym klientem, uważał nawet Adama za przyjaciela rodziny. Dzisiejsze przyjęcie odbywało się z okazji pięćdziesiątej rocznicy ślubu jego i Barbary. Adam wyszukiwał antyczne meble do ich rodzinnej posiadłości, ale od kilku lat to właściwie Barbara była jego klientką. Była dobrą kobietą. Jej jedyną słabością była biżuteria. Stare, rzadkie okazy, które dzięki Adamowi zebrały się już w całkiem pokaźną kolekcję. Waldemara, jako właściciela znanej na rynku marki jubilerskiej, było stać na finansowanie hobby żony.
– Kochanie, zobacz, kto przyszedł. – Waldemar dotknął ramienia drobnej kobiety o siwych włosach, która rozmawiała ze szczupłą brunetką.
– Adam! – Uśmiechnęła się promiennie na jego widok. – Tak się cieszę.
– Witaj, Barbaro. – Adam skłonił się nisko i delikatnie pocałował ją w rękę. – Nie mogłem sprawić ci zawodu.
Starsza kobieta mimowolnie się zarumieniła, co było wzruszające, biorąc pod uwagę jej bladą skórę pokrytą siateczką zmarszczek.
– Och, nie wiem, jak ty to robisz, kolego – powiedział z uśmiechem Waldemar. – Myślałem, że już nic nie jest w stanie wywołać u niej rumieńców.
– Przestań. – Barbara lekko klepnęła męża w rękę. – On tak wpływa na każdą kobietę i najwyraźniej wiek nie ma tutaj najmniejszego znaczenia. – Spojrzała na swoją towarzyszkę, która z zapartym tchem i otwartymi ustami wpatrywała się w Adama.
– Zuzanno, to jest Adam Ostrowski – powiedziała, wskazując na młodego mężczyznę. – Adamie, to jest Zuzanna Korta, wnuczka mojej bliskiej przyjaciółki.
– Bardzo mi miło. – Adam ponownie się pochylił i musnął ustami dłoń kobiety, która zdążyła już zamknąć usta.
– Mnie również – odparła Zuzanna szeptem, dotykając wolną ręką dekoltu.
Adam uśmiechnął się i spojrzał ponad jej ramieniem na swojego przyjaciela. Ten posłał mu współczujące spojrzenie, mówiąc bezgłośnie: „Ostrzegałem”.
Ach, ta Barbara! Próbowała go wyswatać prawie od początku ich znajomości.
– Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu, Barbaro – powiedział Adam. Niezauważalnym ruchem ręki wyjął z kieszeni nieduże aksamitne pudełko.
– Ależ nie trzeba było. – Kobieta wyciągnęła drżącą drobną dłoń.
Adam podał jej pudełeczko. Barbara otworzyła je i z wrażenia wstrzymała oddech, Zuzanna również. W środku leżała dziewiętnastowieczna złota bransoleta, wysadzana rubinami.
– Jest przecudna, nie powinieneś... – powiedziała cicho Barbara.
– Pozwól – przerwał jej Adam i zapiął bransoletę na jej nadgarstku.
– Fiu, fiu! – powiedział zaskoczony Waldemar. – Gdybyś to nie był ty i gdybyś nie był w wieku mojego wnuka, to musiałbym być zazdrosny. – Mężczyzna pogładził siwe włosy.
– To nic takiego. Natknąłem się na nią w Ameryce Południowej i od razu pomyślałem o tobie, Barbaro. A to dla ciebie. – Adam odwrócił się do przyjaciela i podał mu podobne pudełko, tylko granatowe.
– A już myślałem, że o mnie zapomniałeś – zażartował Waldemar i uniósł aksamitne wieczko. Jego oczom ukazała się piękna srebrna papierośnica. – Jest... – Wziął ją do ręki i obrócił. Na spodzie widniała inskrypcja: „A.L. 1860.11.06.”. Waldemar wypuścił powietrze ze świstem. – Żartujesz?! Dajesz mi papierośnicę Abrahama Lincolna, którą on dostał od żony z okazji wygranych wyborów prezydenckich?!
– Wiem, jak ci na niej zależy – powiedział z uśmiechem Adam.
– Adamie... Ja... – Starszy mężczyzna miał łzy w oczach.
– Nic nie mów. Ja i tak nie palę. Od lat leżała w szufladzie biurka, a tak przynajmniej wiem, że jest właściwie użytkowana przez właściwego człowieka.
Tak, ta papierośnica leżała w jego biurku stanowczo zbyt długo. Dostał ją w 1865 roku od wdowy po prezydencie jako pamiątkę po zmarłym przyjacielu. Doszedł do wniosku, że jest zbyt cenna i piękna, żeby leżeć w zamknięciu. A Waldemar w pewnym stopniu przypominał mu starego Abe’a.
– Dziękuję – odpowiedział przejęty mężczyzna i otworzył srebrne puzderko. Zobaczył szereg cienkich, brązowych cygaretek. Podniósł je do góry i powąchał. – Czyżby...? – Spojrzał pytająco na Adama.
– Jakżeby inaczej, Ritmeester Livarde.
– Mówiłam ci, że jest niesamowity – powiedziała Barbara do Zuzanny.
– Tak, faktycznie. – Biedna kobieta nie wiedziała, na co patrzeć, na piękną bransoletę Barbary, historyczną papierośnicę czy przystojną twarz Adama.
„O cholera!” – pomyślała. Do tej pory uważała, że Barbara przesadza, wychwalając przyjaciela męża, ale teraz... No cóż, takie prezenty... Ciekawe, co w takim razie mógłby podarować swojej dziewczynie.
– Jest pan niezwykle hojnym człowiekiem – powiedziała, uśmiechając się zalotnie.
– Proszę, mówmy sobie po imieniu – zaproponował i mało brakowało, aby się roześmiał. Kurczę, bez mała trzysta lat doświadczania kobiecej adoracji, a pożądanie na twarzy kobiety wywoływało u niego co najwyżej uśmiech pobłażania?
Do gospodarza podszedł niski mężczyzna w czarnym smokingu i coś szepnął mu na ucho.
– No, moi drodzy – powiedział Waldemar. – Pora na tort. Kochanie – zwrócił się do żony i wyciągnął do niej rękę. – Czy uczynisz mi ten honor?
– Zawsze – odpowiedziała kobieta i podała mu dłoń, a oczy jej rozbłysły jak dwie gwiazdy.
„To niezwykłe – pomyślał Adam. – Są ze sobą już tyle lat, a nadal obdarzają siebie tak głębokim uczuciem”. On sam unikał zaangażowania emocjonalnego. Raz przez to przeszedł, wiele lat temu. Ból po śmierci Meg był tak ogromny, że nie chciał przeżywać tego jeszcze raz. Uwielbiał ją ponad wszystko. Ona też go kochała, mimo tego kim... czym był. Nie ukrywał przed nią prawdy o sobie. Umarła w jego ramionach. Chorowała na suchoty. Ale nie pozwoliła, by ją przemienił. Kochała swoje człowieczeństwo i pragnęła pozostać człowiekiem do końca. Gdy przed śmiercią straciła przytomność, walczył ze sobą, żeby nie przeciwstawić się jej woli. Przegrał. Kiedy Meg obudziła się z letargu i zobaczyła świat swoimi nowymi oczami, zrozumiała, co się stało. Zrozpaczona i przerażona odepchnęła od siebie Adama, po czym wybiegła z domu prosto na palące słońce. Nie minęło dziesięć sekund, a pozostały po niej popiół rozniósł wiatr. W pierwszym odruchu chciał biec za nią, ale przejął nad nim kontrolę instynkt drapieżnika, jakim przecież był. Przetrwanie. Tego dnia obiecał sobie, że już nigdy żadna kobieta nie zawładnie jego sercem.
***
Anna nalała sobie lampkę czerwonego półwytrawnego wina, jakie lubiła najbardziej. Postawiła je na owalnej ławie, usiadła i włączyła telewizor. Na pierwszym kanale leciał jakiś program publicystyczny, na drugim – dramat obyczajowy sprzed pięciu lat, na kolejnym – jakiś beznadziejny sitcom. Przeskoczyła jeszcze jeden kanał w górę – mecz piłki nożnej. Zostawiła go i przez chwilę oglądała zmagania dwudziestu dwóch mężczyzn na boisku. Po dziesięciu minutach, zniesmaczona, wyłączyła telewizor.
„Gdyby chociaż grali nasi” – westchnęła. „Żenada, piątek wieczór, a w telewizji nic nie ma... Nie ma, bo normalni ludzie w piątkowy wieczór nie siedzą w domu, tylko umawiają się na randki, spotykają z przyjaciółmi” – skarciła siebie w duchu. Ale ona lubiła siedzieć w domu. Wśród ludzi źle się czuła. Była bardzo nieśmiała i to ją krępowało. Czasami się zastanawiała, jakim cudem zdołała się zaprzyjaźnić z Julią. Chyba tylko dzięki uporowi gadatliwej koleżanki ze wspólnych studiów anglistycznych.
Anna, będąc tłumaczką, mogła pracować w domu, a z wydawcą kontaktowała się najczęściej przez internet lub telefonicznie. Nawet efekty swojej pracy przesyłała mailem. Tak było szybciej, bo w wydawnictwie wrzucali wszystko w specjalny program do obróbki tekstu.
Podeszła do niewielkiej wieży stereo i włączyła płytę. Evanescence. Nim rozległy się pierwsze dźwięki muzyki, poszła do sypialni i wzięła leżącą na nocnym stoliku książkę. Kolejny romans Nory Roberts. Dopiero zaczęła, przeczytała tylko trzy rozdziały.
Usiadła na sofie, upiła łyk wina i zagłębiła się w lekturze. Tym razem był to romans historyczny. Przystojny arystokrata kochał się w młodej, niewinnej pokojówce, ale jego rodzice chcieli, żeby poślubił zamożną baronównę. Akcja powoli się rozwijała, robiło się coraz ciekawiej. W trakcie czytania jednej z odważniejszych scen erotycznych zauważyła, że zamiast bohaterki zaczyna wyobrażać sobie siebie. Oddech jej przyspieszył, w pokoju zrobiło się dziwnie gorąco. Nagle się ocknęła.
„Co ty wyprawiasz?” – skarciła się w duchu. „Potrzebujesz prawdziwego faceta z krwi i kości, a nie jakiegoś wyimaginowanego przystojniaka. Przez te swoje bajania rozwalasz każdą znajomość, jaką uda ci się nawiązać z mężczyzną – mówił głos w jej głowie. – Naczytałaś się głupot, wymysłów znudzonych kobiet i chcesz, żeby wydarzyły się na jawie. Wake up! Pobudka, kobieto! Życie to nie jest bajka”.
Anna odłożyła książkę, wstała i zaniosła pusty kieliszek do kuchni. Wzięła prysznic, włożyła piżamę, po czym poszła z lekturą do sypialni.
***
Adam wracał do domu swoim czarnym Audi R8 Valkyrie. Zanim sprowadził je z USA, oddał w ręce renomowanej firmy tuningowej SR Auto Grup. Kochał ten samochód, nazywał go pieszczotliwie: „dziewczynka”. Ale tego wieczoru nie zwracał uwagi na jego walory, nie wsłuchiwał się w cichy pomruk ukrytej pod maską V 10-tki o mocy 525 koni mechanicznych.
Przed oczami cały czas widział dwa obrazki. Nieduże, narysowane ołówkiem. Jeden przedstawiał aleję odgraniczoną od pól szpalerem drzew. To były lipy. Autor namalował nawet lancetowate liście i drobne, delikatne kwiatostany. U wylotu alei widniała żelazna brama, wsparta na dwóch kamiennych słupach, stylizowanych na pnie drzew z korzeniami ginącymi w ziemi w odległości jednego metra jeden od drugiego.
Drugi szkic przedstawiał stary szlachecki dwór. Parterowy, z białymi ścianami i glinianą dachówką. Wiedział, że płytki miały kolor głębokiego brązu i były wypalane na zamówienie... jego ojca. To był jego rodzinny dom. Mówił mu o tym każdy szczegół budynku. Wiedział, że za drzwiami wejściowymi skrytymi pod głębokim podcieniem znajdowała się miodowa sień. Pamiętał, jaki był pokój za każdym z namalowanych okien i że kilkadziesiąt metrów na prawo od dworu stały stajnie i dom dla służby...
Ale autor rysunku nie mógł o tym wiedzieć, nie mógł tego widzieć na oczy, bowiem dwór został zniszczony wiele lat temu, zrównany z ziemią.
Gdy Adam wrócił do kraju, wykupił od gminy, słono przepłacając, dziesięć hektarów ziemi, na której kiedyś stał jego dworek, i planował go odbudować od podstaw. Jednak obawiał się, że będzie dla niego samego za duży, a może przede wszystkim tego, że będą go nawiedzały duchy przeszłości, więc postawił mniejszy budynek w podobnym stylu.
Jakimś sposobem zachowały się słupy podpierające oryginalną bramę wjazdową, skryte w gąszczu drzew i krzewów. Usunął ich część. Odbudował bramę i utwardził drogę dojazdową, zadbał o to, aby wzdłuż niej ciągnął się szpaler drzew. Oczywiście, musiał przekazać sporą dotację na rzecz nadleśnictwa, aby uzyskać zgodę na częściowe wykarczowanie lasu.
Adam podniósł leżącą na siedzeniu pasażera wizytówkę, którą, wychodząc z przyjęcia, dyskretnie zabrał z szatni. Julia Mular. Jutro z samego rana do niej zadzwoni. Nie, jutro jest sobota, więc lepiej to zrobić koło południa. Musi się dowiedzieć, kto jest autorem tych rysunków i skąd zna jego dom.Rozdział 2
Annę obudził natarczywy dzwonek telefonu. Na początku chciała go zignorować, przewróciła się na drugi bok i zakryła głowę poduszką. Zadziałało. Telefon umilkł. Przeciągnęła się i zawinęła w kołdrę. Już zasypiała, gdy ponownie rozległ się dźwięk dzwonka.
– Co jest? – Zirytowana podniosła się i sięgnęła po telefon. Spojrzała na wyświetlacz. – Julia? Co jej odbiło? – Zerknęła szybko na zegarek stojący na nocnym stoliku, szósta pięćdziesiąt.
– Julia, co ty wyprawiasz?! – zapytała szybko, nie dając przyjaciółce dojść do słowa. – Jest niedziela i nie ma jeszcze siódmej.
– Wybacz, kochanie, ale jestem taka przejęta, że nie mogłam wytrzymać – usłyszała w słuchawce.
– No dobrze. – Anna ziewnęła i przetarła oczy. – Co się dzieje?
– Musimy się zobaczyć – powiedziała podekscytowana Julia. – Dzisiaj, jak najszybciej.
– Budzisz mnie o tej porze, żeby umówić się na spotkanie? – Anna westchnęła. – Gadaj, co jest grane, albo nie ręczę za siebie.
– Nie, musimy się spotkać – nalegała. – Wiesz, jak nie lubię rozmawiać przez telefon. Będę u ciebie za godzinę...
– Mowy nie ma – przerwała jej. – Spotkamy się w południe w Coffee Club.
– Ale...
– Żadnego „ale”. W południe. A teraz się rozłączam i wracam do łóżka. – Anna odłożyła telefon i opadła na poduszki. Przewracała się z boku na bok, próbując z powrotem zasnąć. Po kilku minutach dała za wygraną.
– Nic z tego – mruknęła i wstała.
Wzięła zimny prysznic, żeby się do końca rozbudzić. Założyła spodnie od dresu i koszulkę na ramiączkach, a jeszcze mokre włosy związała na karku w niedbały kucyk.
Poszła do kuchni, gdzie wstawiwszy kawę w ekspresie, podeszła do okna. Mimo wczesnej pory z nieba lał się już żar.
– Cholera! – Gdyby wiedziała, kazałaby Julii przyjechać do siebie. W jej przypadku wychodzenie na zewnątrz przy takiej pogodzie nie było dobrym pomysłem. Ha, dobre sobie... każdy inny byłby zadowolony, przecież był koniec czerwca!
Ekspres zapiszczał, informując, że kawa jest już gotowa. W całym mieszkaniu rozchodził się aksamitny, ciężki aromat. Lubiła mocną kawę, bez żadnych dodatków. Wyjęła z szafki kubek z namalowaną Bazyliką św. Marka, który przywiozła w zeszłym roku z Wenecji. Ta wyprawa dużo ją kosztowała, w sensie finansowym, ale się opłaciło. Spędziła tam tydzień wczesną wiosną i przywiozła ze sobą mnóstwo rysunków, mniej lub bardziej udanych. Termin też wybrała dobry, bez upałów i tłumów turystów.
Następnym jej celem były zamki nad Loarą. W liceum była na takiej wycieczce i nieodwołalnie zakochała się w Chenonceau i w ogrodach zamku w Villandry. Może w przyszłym roku, jak uda jej się zebrać odpowiednią sumę pieniędzy. Nie wyjeżdżała często, ale jeśli już, to nie lubiła sobie niczego odmawiać. To były jej tygodniowe okresy rozpusty. Tym bardziej, że jej nietypowa przypadłość również wpływała na koszty podróży, jak choćby wynajem auta z przyciemnianymi szybami.
Upiła łyk kawy i postawiła kubek na biurku. Jej mieszkanie nie było duże, składało się z dwóch pokoi i kuchni. Ale było wystarczające na jej potrzeby. W małym pokoju urządziła przytulną sypialnię, a w dużym – salon. Pokój ten tak naprawdę wcale nie był duży. Mała dwuosobowa sofa, ława, telewizor wiszący na ścianie oraz biurko stojące w rogu prawie go zupełnie zapełniały. Pozostała tylko niewielka wolna przestrzeń. Na dodatek jedna ze ścian była pokryta półkami, zapełnionymi książkami o różnych formatach.
Włączyła laptopa i poszła do sypialni po książkę, z powodu której zarwała pół nocy.
„Jeśli mam gdziekolwiek jechać, to trzeba brać się do roboty” – pomyślała.
***
– Nie ma mowy – powiedziała Anna, odstawiając filiżankę na błękitny spodek.
– No co ty? To jest na prawdę niezła okazja – przekonywała Julia.
– Nie. Dobrze wiesz, że moje rysunki nie są na sprzedaż. – Anna spojrzała na przyjaciółkę, która z podekscytowania ledwo mogła usiedzieć na skórzanej sofie. – To zwykłe bazgroły, sposób na zabicie czasu, a nie jakieś dzieła do wystawiania w galeriach.
Od dwudziestu minut siedziały w Caffee Club, kawiarni mieszczącej się w centrum Koszalina. Julia zaczęła przekazywać przyjaciółce „dobrą nowinę”, zanim kelnerka zdążyła przynieść im zamówione kawy. Jakiemuś mężczyźnie spodobały się rysunki Anny wiszące w restauracji i chciał zamówić kilka dla siebie.
– Najwyraźniej ten cały Ostrowski tak nie uważa. – Zapał Julii nieco osłabł na widok ponurej miny przyjaciółki.
– Ale wiesz, jak rysuję – powiedziała Anna z westchnieniem. – Nie potrafię tak... na zawołanie... W danym miejscu musi coś być... Coś, co mnie poruszy, zainspiruje.
– Co ci szkodzi spróbować. – Julia upiła łyk swojej latte. – Nie zobowiązuj się z góry do niczego. Pojedź tam, obejrzyj to miejsce. Może ci się spodoba. Ten gość mówił, że mieszka w jakimś dworku. Lubisz takie klimaty.
– No nie wiem... – Anna zaczęła tracić pewność siebie, o co nie było trudno przy jej charakterze. O różne rzeczy można ją było posądzić, ale z pewnością nie o asertywność.
– Ale ja wiem – powiedziała Julia i uśmiechnęła się zadowolona. A w myślach krzyknęła: Yes! – Poza tym, przyda ci się ekstra kasa. Dwadzieścia tysięcy złotych ulicą nie chodzi. Pomyśl, miałabyś środki na swoją wymarzoną podróż do Francji.
Tak. Te pieniądze z pewnością usunęłyby większość trudności związanych z wymarzoną podróżą. Dolina Loary. Zapaliło się małe światełko nadziei na zrealizowanie kolejnego z jej marzeń.
– To obcy facet. – Ostatkiem silnej woli próbowała się wykręcić przed tą niezwykle kuszącą propozycją. – Nie wiemy, co to za typ. Może być niebezpieczny.
– Żartujesz sobie ze mnie – powiedziała oburzona Julia. – Sprawdziłam gościa. Sam fakt, że był na jubileuszu Krynickiego i jego żony...
– Krynickiego...? – Anna ze zdziwienia otworzyła szeroko usta, a jej oczy zrobiły się okrągłe jak pięciozłotówki.
– Tak. Tego Krynickiego, od Arts & Diamonds.
– No, nieźle. Facet musi być nadziany – powiedziała i się zamyśliła.
Tych dwadzieścia tysięcy to dla niego pewnie nic. Każdy w Koszalinie, o ile nie w województwie, wiedział, kim jest Waldemar Krynicki. Należał do pierwszej dziesiątki najbogatszych ludzi w kraju. Był właścicielem znanej marki jubilerskiej. Z pewnością nie miał ubogich przyjaciół. W czasie drugiej wojny światowej, będąc zaledwie ośmioletnim chłopcem, został wywieziony do Niemiec. Miał szczęście (o ile w takim przypadku można mówić o szczęściu), bo trafił do małżeństwa, które prowadziło zakład jubilerski. Byli samotni i dzieci przywiezione z Polski, których było troje, traktowali dobrze. U nich właśnie nauczył się sztuki jubilerskiej, a zdobytą wiedzę wykorzystał po powrocie do kraju. Gdy osiągnął pełnoletniość, otworzył własny mały zakład jubilerski. Wykorzystywał wszelkie możliwe kontakty, żeby rozwinąć biznes, także te nawiązane podczas wojny. Był zdeterminowany osiągnąć sukces. I mu się to udało.
– No i co? Przekonałam cię? – Julia patrzyła wyczekująco na przyjaciółkę.
– Nie jestem pewna. To, że jest bogaty, nie znaczy, że nie może być jakimś zboczeńcem.
– W życiu – oburzyła się Julia. – Rozmawiałam z nim oko w oko. I uwierz mi, nie jest żadnym zboczeńcem. Nie wiedział nawet, że jesteś kobietą... To znaczy, że autor tych rysunków jest kobietą. Poza tym zachowywał się z taką galanterią, jak dżentelmen z dziewiętnastego wieku. Wiesz, o co mi chodzi?
– Chcesz powiedzieć, że jak cię całował w rękę, to nie uszkodził przy okazji barku? Bo zakładam, że tak zrobił? – powiedziała ze śmiechem Anna.
– Tak, dokładnie... – Julia zamyśliła się na moment. – Nie zwróciłam z początku na to uwagi. Po prostu cały wydawał mi się taki... dżentelmeński. Ale jak się zastanowić, to... rzeczywiście. Pochylił się nisko, delikatnie ujął moją dłoń, ledwo jej dotykając, i nie cmoknął ani nic takiego, tylko lekko musnął ustami. – Nie wyznała przyjaciółce, że był przy tym tak wytworny i tak niesamowicie seksowny, że ugięły się pod nią kolana. Niech się sama przekona. Jest jak zimna ryba, ale potrzebuje faceta. Cholera, widać to... jak na dłoni. Może w końcu ten cukiereczek ją roztopi. Jak nie on, to już chyba nikt.
– OK – powiedziała po chwili namysłu Anna. – Przekonałaś mnie.
– Super! – zawołała uradowana.
– Ciiii... Opanuj się! To miejsce publiczne.
– Zadzwonię dzisiaj do niego i dam mu twój numer. Tak się z nim umówiłam. Myślę, że możesz się spodziewać telefonu od niego dzisiaj po południu, najpóźniej wieczorem. Wyglądał, jakby mu na tym bardzo zależało.
– Dobrze – zgodziła się Anna. Ale patrząc na chytry uśmiech przyjaciółki, nie była pewna słuszności tej decyzji.
***
W restauracji Trzy Topole panowała spokojna atmosfera. W tygodniu nie było tu dużo klientów. Przy dwuosobowym stoliku siedział mężczyzna około trzydziestki, ubrany w dżinsy i cienki szary sweter. Już od pół godziny wpatrywał się w stojącą przed nim szklankę San Pellegrino. Co jakiś czas nerwowym ruchem przeczesywał brązowe, trochę przydługie włosy, które co chwilę opadały mu na czoło.
Po raz kolejny podeszła do niego kelnerka z zapytaniem, czy coś mu podać.
– Nie, dziękuję. Czekam na kogoś – zniecierpliwiony Adam prawie warknął na namolną kobietę.
– Oczywiście – powiedziała speszona i oddaliła się w stronę baru.
„Opanuj się, człowieku – powiedział do siebie i głęboko westchnął. – Nerwy nic ci nie pomogą”.
Specjalnie przyjechał wcześniej, żeby się uspokoić, wszystko jeszcze raz przemyśleć. Siedział przy tym stoliku wystarczająco długo, żeby kelnerka pomyślała, że został wystawiony do wiatru. Najwyraźniej była chętna, żeby go pocieszyć. No cóż, teraz już nie był tym zainteresowany. Był zakłopotany i zmęczony dekadami zalotów kobiet, które z każdym wiekiem stawały się bardziej odważne i wulgarne. Celowo unikał wzroku dziewczyny i jej koleżanek, aby nie sprowokować niechcianych zaczepek. Miał ważniejsze sprawy na głowie. Kim była autorka tych intrygujących rysunków? Był zdziwiony, gdy się dowiedział, że to kobieta. Sam nie wiedział dlaczego. Zakładał, że to będzie ten potwór, który zniszczył wszystko, co kochał, odebrał mu życie i jakimś cudem ocalał z pożaru. Było to według niego jedyne logiczne wytłumaczenie sytuacji tego wszystkiego.
Poczuł, że wszystkie włosy na skórze mu się podnoszą. Przed oczami ujrzał dom stojący w płomieniach. Siebie leżącego na ziemi z krwawiącą raną na szyi, słyszał syk ognia, trzask łamiących się belek i pękających szyb, a także krzyki uwięzionych w środku ludzi.
Nic nie zapowiadało tej tragedii. Dzień rozpoczął się i zbliżał ku końcowi, jak każdy inny. Do wieczora. O zmierzchu do dworu przyjechała dwuosobowa bryczka. Powoził nią wysoki, elegancko ubrany mężczyzna. Towarzyszyła mu niezwykle piękna, na wpół przytomna kobieta. Poprosił o schronienie i pomoc dla żony. Mówił, że wybrali się na przejażdżkę z Łęknicy. Kobieta spodziewała się dziecka i miała bardzo silne bóle. Musiała to być wczesna ciąża, gdyż nic nie było widać, jednakże była bardzo blada i targały nią konwulsje.
Widząc to, matka natychmiast kazała położyć kobietę na sofie w salonie i przyklęknęła przy niej. Zaczęła ją badać.
– Chyba trzeba będzie pojechać po doktora – powiedziała. – Adamie, osiodłaj konia i jedź po doktora Dynicza. Jej stan jest bardzo ciężki, nie mogę wyczuć pulsu.
– Tak jest, matko. – Adam skinął głową i wybiegł do sieni.
Już miał wychodzić na dwór, gdy usłyszał przeraźliwy krzyk. Wrócił do salonu i stanął w progu jak wryty. Kobiecie cudownie wróciły siły. Stała, trzymając jego matkę za szyję dobrych dziesięć centymetrów nad podłogą. Ojciec leżał nieopodal, z głową wykręconą pod nienaturalnym kątem. Mężczyzna kucał po przeciwnej stronie pokoju, trzymając w ramionach jego małą siostrę, Tusię. Wyglądał, jakby przytulał ośmioletnią dziewczynkę, dopóki nie podniósł głowy i nie spojrzał na przerażonego młodego mężczyznę. Wzrok miał dziki, czarny, a z ust i brody kapała mu czerwona, lepka, jeszcze ciepła krew. Adam spojrzał na siostrę. Leżała na kolanach oprawcy bezwładna, a na szyi miała szarpaną ranę, z której wypływała jeszcze krew i barwiła szkarłatem deski podłogi. Adam rzucił się na potwora, ale ten uśmiechnął się tylko i jednym ruchem ręki odrzucił go na ścianę.
Zdołał się podnieść, ale żeby utrzymać równowagę musiał się oprzeć o stojący obok fotel. Kobieta się roześmiała. Jego matka zdołała wyszeptać: „Uciekaj”. Adam przepełniony bólem i gniewem rzucił się na pomoc swojej rodzicielce. Nie przebył nawet połowy dzielącej ich odległości, gdy poczuł uderzenie twardego jak skała ciała. Obaj mężczyźni wypadli z impetem przez okno, przewracając po drodze oświetlającą wnętrze świecę, umieszczoną w mosiężnym lichtarzu stojącym na skraju okrągłego dębowego stołu. Mężczyzna złapał go i odgiął mu do tyłu głowę, jakby był jedną ze szmacianych lalek Tusi. Adam zdążył jeszcze zobaczyć kły, błyszczące w świetle ognistej łuny wydobywającej się z domu, zanim potwór wgryzł mu się w gardło.
Niechybnie by go wykrwawił do cna, ale z domu rozległo się wołanie przerażonej kobiety i oprawca rzucił się w płomienie na ratunek partnerce, zostawiając Adama w kałuży krwi. Potem słychać już było tylko trzask pękających belek dachu, krzyki... i dom się zawalił. Uwięził w środku wszystko, wśród okrutnych, żarłocznych płomieni. Całą jego rodzinę, służbę... i te dwa potwory, które przyczyniły się do zniszczenia jego życia.
Ocalały tylko dzieci, które przerażone wybiegły z domku dla służby i płacząc wołały swoich rodziców. Widząc je, Adam zdołał doczołgać się do opuszczonej szopy. Coraz słabszy, czekał na śmierć. Nagle chwycił go tak potworny ból, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył... i stracił przytomność.
Adam powrócił do rzeczywistości. Spojrzał na zegarek, dwudziesta czterdzieści osiem. Jeszcze chwila i uzyska pewność, o co w tym wszystkim chodzi.
W pewnym momencie do restauracji weszła kobieta. Pochłonięty myślami, nie zwróciłby na nią uwagi, gdyby nie subtelny zapach lawendy, który wypełnił pomieszczenie z chwilą, gdy stanęła w progu. Nie wiedział skąd, ale jakoś zrozumiał, że to ona. Przyszła wcześniej, czyżby też czuła się niepewnie...? Ale zaskoczyło go co innego. Była człowiekiem. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości.
***
Anna stanęła przed wejściem do restauracji.
W co ta Julia ją wrobiła? Niepewna, wygładziła rękami długą lnianą spódnicę w kolorze kości słoniowej, biały top i krótki sweterek z długim rękawem w tym samym kolorze
– No dobrze, do boju. – Nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Gdy tylko stanęła w progu kameralnie urządzonego pomieszczenia, podszedł do niej kierownik sali.
– Dobry wieczór. W czym mogę pomóc? – Mężczyzna uśmiechnął się szarmancko.
– Dobry wieczór. Jestem umówiona z panem Adamem Ostrowskim.
– Ach tak. Proszę za mną. – Wszedł do sali, a Anna ruszyła za nim. Ze zdenerwowania tak intensywnie wpatrywała się w jego plecy, jakby chciała siłą woli wypalić w nich dziurę. Była tak skupiona, że nie zauważyła, kiedy mężczyzna się zatrzymał, i nosem uderzyła w jego ramię. Gdy się odsunął, Anna, rozmasowując nos, zobaczyła stojącego naprzeciw niej mężczyznę... Ach tak, był tam jeszcze stolik, krzesła, inni ludzie, restauracja... Ale ona widziała tylko jego. Był... nieziemski. Wąskie, ale kształtne usta, orzechowe oczy, prosty zgrabny nos, a to wszystko na szczupłej, wyrazistej, niezwykle bladej twarzy. Lekko kręcone włosy w kolorze gorzkiej czekolady niesfornie opadały mu na czoło. Te niezwykłe oczy, otoczone gęstymi, czarnymi rzęsami, wpatrywały się w nią intensywnie, a ona czuła, jakby wwiercały się w sam środek jej duszy.
– Pani Anna Lawenda? – Mężczyzna wyciągnął rękę i chwycił jej dłoń, którą dopiero co odsunęła od obolałego nosa.
– Taaak... – tylko tyle była w stanie wydukać.
– Adam Ostrowski. Miło mi, że zechciała się pani ze mną spotkać. – Skłonił się nisko i złożył na jej dłoni delikatny pocałunek.
Poczuła dotyk zimnej skóry i chłodny oddech na ręce, a jednocześnie dziwne łaskotanie w lędźwiach. „Zabiję Julię – pomstowała w myślach. Dlaczego jej nie powiedziała, że on jest... O Boże! Jaki? Jednocześnie grzeczny, a patrzy jak diabeł wcielony... spokojny, ale energia aż z niego promieniuje... Małpa! Zrobiła to specjalnie. Już ja jej się odwdzięczę...”.
– Mówił pan, że to ważne – udało jej się odpowiedzieć spokojnie.
– Tak. Ale może najpierw usiądźmy. – Odsunął krzesło, aby mogła usiąść.
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się nieśmiało i usiadła.
– Napije się pani czegoś? – zapytał, gdy zajął miejsce naprzeciwko niej.
– Proszę mówić mi po imieniu.
– Ja też nie lubię tej całej oficjalności – oznajmił, uśmiechając się. – Czuję się wtedy jak swój własny dziadek. – Czy jej się wydawało, czy przy tym cicho zachichotał, jakby przypomniał mu się stary, dobry żart.
– Tak, znam to uczucie.
– A więc... Adam – powiedział i wyciągnął do niej rękę ponad stołem.
– Anna – odpowiedziała i uścisnęła ją. Miał duże, silne, noszące ślady ciężkiej pracy ręce. To dziwne, pomyślała. Mężczyzna o jego statusie majątkowym nie powinien kalać rąk pracą fizyczną.
Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Nadal się w nią wpatrywał. Poczuła przyjemny dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa. Popatrzyła na jego usta. Jakim cudem takie wąskie wargi mogą być zarazem takie pociągające? Ciemne, prawie bordowe, a może się tylko takie wydawały przy niemal białej skórze. Nie mogła od nich oderwać oczu. „Zmysłowe – pomyślała – na pewno wymagające, odrobinę agresywne”. Jej myśli zaczęły podążać w niebezpiecznym kierunku.
– To czego się napijesz, Anno? – Głos Adama przywrócił ją do rzeczywistości.
– Poproszę podwójne espresso. – Kofeina była jej teraz bardzo potrzebna. Przy obecnym stanie umysłu... na sto procent.
– Jak sobie pani życzy, Anno. – Uśmiechnął się zawadiacko i poszukał wzrokiem kelnerki. – O tej porze taka duża dawka kofeiny? – zapytał, gdy już zwrócił na siebie uwagę obsługi. Nagle się zreflektował. – Przepraszam, nie chciałem być wścibski...
– Nic nie szkodzi – powiedziała. – Z reguły pracuję do późna w nocy, więc dodatkowy zastrzyk energii mi się przyda.
– W nocy? Myślałem, że jesteś malarką – powiedział zdezorientowany.
– Ależ nie – zaprzeczyła. – Rysowanie to moje hobby. Jestem tłumaczką, pracuję dla dużego wydawnictwa, tłumaczę książki.
– Ach tak... – powiedział i zamilkł.
– Dlatego jestem zaskoczona pana... twoją propozycją. Rysuję dla przyjemności, nigdy nie sprzedałam żadnego obrazka. Te prace tutaj – wskazała ręką na wnętrze restauracji – to był prezent dla przyjaciółki.
– Mam nadzieję, iż to nie znaczy, że odrzucisz moją ofertę? – zapytał.
– No właśnie – westchnęła. – Julia powiedziała mi, że posiadasz mały dworek i chciałbyś, abym go narysowała.
– Tak. Na tym z grubsza polega moja propozycja.
– Nie jestem pewna, czy...
– Jeśli chodzi o cenę – przerwał jej – to proszę, podaj swoją.
– Nie, nie chodzi o pieniądze. – Zaczerwieniła się, widząc, że posądza ją o zachłanność. – Ja nie umiem rysować na zawołanie. – Spuściła wzrok i odetchnęła głęboko. – Dane miejsce musi mnie jakoś zainspirować. Jak ci to wytłumaczyć... – przerwała na chwilę. – Nie mogę zagwarantować, że będę mogła narysować twój dom. – Spojrzała na niego i zobaczyła, że przygląda jej się spod na wpół przymkniętych powiek. „Boże, jaki on przystojny – pomyślała -zwierzęcy, jak dziki kocur”. Poczuła, że pod wpływem tego spojrzenia zrobiła się gorąca i wilgotna w intymnym miejscu. „Chyba w końcu rozumiem, dlaczego babcia tak lubiła koty”.
– Jeśli to stanowi problem – powiedział, wyrywając ją z zamyślenia – to proponuję, abyś przyjechała do mnie na kilka dni. Zobaczysz dom, rozejrzysz po okolicy. Nieopodal jest małe jeziorko, to naprawdę całkiem urokliwe miejsce.
– A co na to twoja żona? – zapytała. Taki facet musiał mieć żonę, przyjaciółkę,... kochankę.
– Nie jestem żonaty i mieszkam sam. – Uśmiechnął się, jakby czytając w jej myślach.
„O Boże” – pomyślała i oblała się rumieńcem.
– No... nie wiem... – zająknęła się. – Nie chciałabym, żeby to zabrzmiało pruderyjnie, ale nie znamy się i raczej nie wypada, żeby...
– Ach! O to chodzi... – Zachichotał, a ona poczerwieniała jeszcze bardziej. Czy on się z niej nabijał?
– Oboje jesteśmy dorośli – powiedział poważnie – i każde z nas podejmuje dojrzałe decyzje. A mówiąc, że mieszkam sam, miałem na myśli, że nie ma żadnej pani Ostrowskiej. Mieszka jednak ze mną małżeństwo po pięćdziesiątce i oboje mogą godnie spełniać role przyzwoitek.
– Ja... nie chciałam... sugerować... – zabrakowało jej słów.
– To normalne. Jesteś młodą, atrakcyjną kobietą. To naturalne, że troszczysz się o własne bezpieczeństwo. – Uśmiechnął się ze zrozumieniem. – A jeśli twój chłopak jest zazdrosny, to możecie przyjechać razem. Miejsca wystarczy dla wszystkich.
– Och... – Czuła, że ze wstydu pulsuje jej skóra na szyi i dekolcie. – Nie będzie takiej potrzeby, to znaczy... ja nie mam chłopaka... ani nikogo, kto mógłby być zazdrosny.
„Chyba że z wyjątkiem Julii i pozostałych koleżanek” – dodała w myślach.
– Ależ oczywiście. Przecież nie ma o co być zazdrosnym... – powiedział znacząco.
– Tak. Masz rację.
– No to... umowa stoi? – zapytał, a w jego głosie było słychać nieukrywaną nadzieję.
– Tak, umowa stoi. – Dla przypieczętowania porozumienia uścisnęli sobie ręce.