- promocja
Rytm. Na scenie. Tom 2 - ebook
Rytm. Na scenie. Tom 2 - ebook
Dwóch seksownych rockmanów i ona.
Lucky to prawdziwa szczęściara. Umawia się z najprawdziwszą gwiazdą rocka. Dylan Ryder jest bożyszczem nastolatek, który ze wszystkich zakochanych w nim fanek, zwrócił uwagę właśnie na nią.
Wydaje się, że jej związek jest idealny, dopóki nie pojawia się inny muzyk, Flynn Beckham. Ten rockman jest równie seksowny jak Dylan i wzbudza w Lucky zakazane uczucia. Pokusa staje się trudna do zniesienia, tym bardziej, że wszyscy wyruszają w tę samą trasę koncertową.
Zakazane myśli, gesty i słowa kuszą coraz bardziej, a Lucky czuje, że stąpa po cienkiej linie. Jednak może się okazać, że jej chłopak Dylan wcale nie jest taki idealny, jak jej się wydawało, a Flynn może być tym, który przyspieszy bicie jej serca i rozpali jej ciało.
__
O autorce
Vi Keeland – bestsellerowa autorka literatury erotycznej. Jej książki zawsze znajdują się w czołówkach rankingów „New York Timesa”. Powieści Keeland sprzedały się w liczbie ponad miliona egzemplarzy i trafiły na ponad 50 list bestsellerów. Zostały przetłumaczone na dziewięć języków. Autorka mieszka w Nowym Jorku z mężem i dziećmi, gdzie przeżywa swoje „i żyli długo i szczęśliwie” z mężczyzną, którego poznała, gdy miała 6 lat.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66134-95-9 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lucky
– Chcesz się pieprzyć?
„Jak uroczo”.
– Czy to kiedykolwiek zadziałało? – Jest pijany, ale ma dość przyzwoitości, żeby wyglądać na trochę speszonego.
– W sumie nie.
– Więc może zacznij od komplementu? Kobiety wolą taką metodę. No dawaj, spróbuj jeszcze raz.
– Dobra. – Dopija ostatnią tego wieczoru (właśnie to postanowiłam) wódkę z tonikiem. – Masz ładne cyce – bełkocze.
Kręcę głową i idę dalej. To by było na tyle, jeśli chodzi o pomoc temu dupkowi. Zbieram powtórne zamówienia z sześciu stolików i przystaję na moment, żeby zerknąć na naszą scenkę. Jakaś kobieta kręci się wkoło i wkłada całe serce w zarzynanie Hey Jude. Brzmi to jak drapanie paznokciami po tablicy.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli: uwielbiam Beatlesów. Kto ich nie lubi? Ale ta nieszczęsna piosenka jest stanowczo za długa. Kolejne bary wyrzucają ją z katalogu karaoke. Pijani goście z pierwszego rzędu unoszą ręce i machają, a potem tworzą fałszujący i popełniający wszystkie inne błędy świata chór. Ale z jakiegoś powodu dzisiaj wywołuje to mój uśmiech. Podchodzę do baru i sama śpiewam pod nosem:
– „Na, na, na, nananana, nananana, hey Jude”.
– Jak wszyscy wyjdą, musimy się upić. – Avery przekrzykuje ogłuszające crescendo. Śpiewająca dziewczyna dociera do ostatniego „na na na nananana” i wydaje skrzek, od którego pękają bębenki.
– Nie wiem, czy wytrzymam. – Wskazuję brodą na scenkę i kręcę głową.
– Przestań, nie jest taka zła.
Robię minę mającą wyrażać to, czego nie mówię na głos, a Avery przewraca oczami i kończy szykować dla mnie zamówienie.
– Pamiętaj, że możesz jej pokazać, jak to się robi.
Stawiam na tacy cztery drinki, które przyrządziła, ostrzegawczo celuję w nią palcem i zmierzam z powrotem do stolika zajętego przez cztery kobiety w średnim wieku, złaknione odwagi w płynie.
Zatrzymuję się na moment przy ścianie z oprawionymi zdjęciami i prostuję przekrzywiony portret taty z Bruce’em Springsteenem. Obejmują się, zlani potem po spontanicznym godzinnym jam session. Odbyło się w pierwszą rocznicę otwarcia baru. Na widok uśmiechu taty sama się uśmiecham. Potem przymykam oczy. „Krok drugi, tato. Robię postępy”.
– Zaśpiewacie dzisiaj? – Staram się być miła, rozstawiając przed kobietami trzy mojito i tequilę sunrise. To już trzecia tequila rudowłosej z ciasnym kokiem na wysokości karku. Wypiła tyle, że nic ją już nie uwiera.
– Bardzo bym chciała – mamrocze. – Ale muszę wypić jeszcze parę kolejek, zanim się odważę.
Kiwam głową. Nigdy nikogo nie namawiam. Ruda jest ubrana w jedwabną kremową bluzkę zapiętą od góry do dołu, granatową ołówkową spódnicę i marynarkę od kompletu. Konserwatywnego stylu dopełnia sznurek pereł. Strój doskonale współgra z ciasnym kokiem. Mam już odchodzić, gdy mój wzrok pada pod stół. Nie chodzi o jej nobliwie skrzyżowane kostki. Widzę buty. Zdecydowanie nie pasują do reszty. Dwunastocentymetrowe szpilki mary jane z czerwonymi podeszwami zdradzają, że ta kobieta ma w sobie więcej, niż pokazuje.
Siedem lat spędzonych w barze po sześć dni w tygodniu wiele mnie nauczyło o ludziach. Z odległości kilometra wyłapuję kandydatki na drugą Beyoncé. Uśmiecham się do wizji rudej przed lustrem w sypialni. Ma rozpuszczone włosy i śpiewa do grzebienia, nie mając na sobie nic poza tymi louboutinami za dziewięćset dolarów.
W ciągu pół godziny liczba gości się podwaja. Jest sobotni wieczór i właśnie skończył się seans w kinie naprzeciwko. Wskakuję za bar, żeby pomóc Avery, i mówię didżejowi, aby puścił jakiś house z taśmy i zabawił się w kelnera, dopóki sytuacja się nie uspokoi. Dwadzieścia minut później wpada mi w oko porcja drinków, które szykuje Avery.
– Ten sam stolik co poprzednio?
Kończy przygotowywać mojito, a tequila sunrise w wysokiej szklance płonie jak ogień.
– Chyba tak. Rudzielec z koczkiem?
– Tak. To ona. Stawiam dwie dychy, że to cicha woda. – Nazywamy tak gości, którzy biorą nas z zaskoczenia. Co weekend się jakiś zdarza. Przychodzą konserwatywnie ubrane kobiety, w eleganckich przeciwdeszczowych płaszczach marki Burberry ciasno zawiązanych w talii. Kilka drinków i jeden mikrofon później szaleją po scenie, powiewają płaszczami i odsłaniają biodra, poruszające się jak u zawodowej striptizerki. – Założę się, że pod spódnicą do kolan ma czerwone stringi.
– Chyba żartujesz! Laska ma pieprzone perły!
Unoszę brew.
– Mam rozumieć, że przyjmujesz zakład?
Avery sięga do kieszeni i wyciąga dwudziestkę. Następnie wkłada ją do pustej szklanki i stawia na półce z alkoholami.
– Dołóż się i zajmij się barem. Muszę się bliżej przyjrzeć Perełce i przy okazji wpaść do kibelka.
– Przypominam ci, że jestem twoją szefową jeszcze przez… – Zerkam na zegarek. Jest prawie dwudziesta trzecia. – Pięć godzin.
– Znamy się od gimnazjum, kogo chcesz oszukać? Będziesz moją szefową nawet wtedy, kiedy dostanę już tę połowę udziałów! – Całuje mnie w policzek i idzie na salę.
Dziesięć minut później tkwię samotnie za barem, po Avery nie ma śladu. Na pewno pali w zaułku za budynkiem, chociaż codziennie przysięga, że już rzuciła. Sprawdzam dowody tożsamości trzem ślicznym, młodziutko wyglądającym dziewczynom. Mają po dwadzieścia jeden lat, ledwie skończone. Nie mogę nie słyszeć ich rozmowy.
– Musi być gejem, serio.
– Dlaczego? Bo jeszcze na ciebie nie popatrzył?
– Nie! Bo jest za idealny na hetero.
– Możemy zamówić dla kogoś drinka? – pyta jedna z blondynek.
– Oczywiście. Co przygotować?
Chichrają się przez kilka minut, a potem wybierają Dziki Orgazm. Mieszam wódkę, baileysa i kahluę, a następnie wylewam na kostki lodu.
– Gotowe. Kto jest tym szczęściarzem?
Wszystkie trzy wskazują na drugi koniec baru i chórem oznajmiają:
– On!
Matko. A więc to jest ten ideał!
Najwyraźniej nie tylko one go zauważyły. Siedząca obok brunetka z biustem na wierzchu wpatruje się w niego jak urzeczona. Ale kiedy idę ku niemu wzdłuż baru, czuję, że on patrzy na mnie. Jestem przyzwyczajona do podrywania. Dla mężczyzn atrakcyjna kobieta, której jedynym celem jest dostarczenie im alkoholu, to pokusa nie do odparcia. Po kilku drinkach nabierają śmiałości.
W połowie baru przystaję, żeby dolać piwa jednemu z gości. Nie muszę podnosić wzroku, wiem, że Piękny nadal na mnie patrzy. Stojące włoski na karku wystarczają za potwierdzenie. Nie odrywa ode mnie wzroku, nawet gdy się odwracam, spoglądam mu w oczy i przyłapuję go na gorącym uczynku.
– Mam dla pana Dziki Orgazm. – Cholera, z bliska jest jeszcze przystojniejszy. Długie do ramion włosy koloru piasku są potargane, jakby właśnie się z kimś bzykał. Do tego smukłe ciało i wyglądające spod długich rękawów koszuli tatuaże na przedramionach. Ładnie. Wtedy się uśmiecha. Dołeczki! No dobra. Teraz jestem już pewna, że właśnie się z kimś bzykał.
– Dziękuję, ale mam taką zasadę, że najpierw kobieta – mówi i mruga.
Wpatruję się w niego przez chwilę, a później spuszczam wzrok na drinka. Sugeruję, żeby też popatrzył w dół.
– Ach, o to chodziło! – Wybucha śmiechem. Jest seksowny jak jasna cholera i doskonale o tym wie.
Przewracam oczami, ale czuję, że zaraz się uśmiechnę.
– To od tych trzech młodych dam, od niedawna mogących tu przychodzić legalnie. Siedzą na końcu baru. – Wskazuję w ich stronę, a one szeroko się uśmiechają i machają.
– No cóż, jestem trochę rozczarowany.
Unoszę brwi.
– Trzy dziewczyny stawiające panu drinka o nazwie sugerującej ich plany są rozczarowujące?
– Myślałem, że pani go funduje.
Droczy się, wiem, ale i tak czuję łaskotanie w żołądku.
– Przykro mi. Na pocieszenie ma pan urocze trojaczki. – Wzruszam ramionami, starając się brzmieć nonszalancko, a potem się odwracam. Kiedy jestem tak blisko niego, dygoczę. Bar jest duży, ale pod jego spojrzeniem czuję, jakbyśmy byli zamknięci na niewielkiej przestrzeni.
– Proszę zaczekać! – woła za mną, więc się zatrzymuję. – Jak pani ma na imię?
Uśmiecham się i wskazuję na szyld wiszący nad barem. „Lucky’s”.
W barze panuje szaleństwo, ale nie powstrzymuje mnie to od zerkania. Skinął do dziewczyn głową i uniósł szklankę, żeby podziękować, lecz nie podszedł. Trio blondynek o bujnych kształtach przenosi się więc bliżej jego końca baru. Zrobiły, co w ich mocy, żeby zwrócił na nie uwagę. Uśmiechał się uprzejmie, ale na kilometr widać, że nie jest zainteresowany. Szczerze mnie to zszokowało – założyłabym się o bar, że weźmie je wszystkie do domu.
– Hej, Lucky! – woła Piękny, gdy wracam z zamówieniami.
– Jeszcze jeden Dziki Orgazm?
– Jeśli nadal chodzi o alkohol, wezmę piwo.
Sięgam po szklankę i bez pytania nalewam mu guinessa. Potem przesuwam ją po gładkim, nawoskowanym barze i z niewinnym uśmiechem pytam:
– A gdybym nie mówiła o alkoholu?
– To już byśmy byli za drzwiami, skarbie. – Znów mruga i dodaje do dołeczków trochę krzywy uśmiech. Ma chłopięcy urok, ale rzut oka na resztę ciała wystarczy, żeby zobaczyć w nim prawdziwego faceta. Popija piwo. – Guiness. Moje ulubione. Dobry wybór.
Avery siada kilka miejsc od Pięknego i przesuwa w moją stronę okrągłą tacę.
– Perła chce jeszcze jednego. Twoje dwie dychy wrócą do domu ze mną, bo prędzej straci przytomność, niż wyjdzie na scenę.
Zerkam na rudą z koczkiem. Właśnie zdejmuje granatową marynarkę. Ma nie tylko obłędne buty, teraz widać też smukłą talię i umięśnione ciało. Założę się, że ma pasujący do stringów koronkowy czerwony push-up.
– Widzi pan tamtą rudą dziewczynę? – pytam Pięknego.
– Tę z włosami do góry?
– Właśnie. Postawiłam dwadzieścia dolarów, że wyjdzie na scenę i zmieni się w tygrysicę.
Piękny unosi brwi.
– Serio? Nie wygląda.
– Proszę jej nie słuchać. – Avery macha ręką w moim kierunku. – Uważa też, że ruda ma czerwone stringi pod garsonką.
– Chętnie o tym posłucham.
– Strój wiele mówi o człowieku. Kobieta, która dużo wydaje na buty, ale poza tym ubiera się konserwatywnie, lubi ładne rzeczy, nawet jeśli nikt inny ich nie widuje. Rozbierz kobietę do bielizny, a wiele się o niej dowiesz. – Wzruszam ramionami. – Jestem tu prawie codziennie od siedmiu lat. – Umiem rozpoznać cichociemne gwiazdy.
Pije piwo i przygląda się rudej.
– A pani czasem śpiewa? – pyta, ale zanim zdążę w ogóle otworzyć usta, wtrąca się Avery:
– Mogłaby występować na prawdziwej scenie, gdyby chciała. Ale ma arachnofobię.
– Lęk przed pająkami?
– Proszę jej nie słuchać. – Zabijam Avery wzrokiem i szykuję zamówienie. – Powiedz, że to na koszt firmy. – To prawie sam sok pomarańczowy. Już dwie kolejki temu zaczęłam ograniczać rudej alkohol. Nie chciałabym, żeby przed swoim debiutem w Lucky’s zwaliła się pod stół.
Dochodzi druga nad ranem, gdy didżej ogłasza ostatnią kolejkę zapisów do karaoke. Przy barze jest już mniej gości, ale Avery nadal ma pełne ręce roboty przy stolikach. Trzeba obsłużyć zestresowanych debiutantów, którzy przyszli z zamiarem wystąpienia na scenie – być albo nie być. Połowa zwykle ryzykuje, a druga wytacza się z baru po przedawkowaniu odwagi w płynie.
Piękny od kilku godzin opędza się od kobiet, w tym wielu pijanych, urodziwych i łatwych. Nie umiem tego wyjaśnić, ale przyciąga mnie jak magnes i cały czas śledzę jego poczynania. Chyba nie da się go ignorować. W pewnym momencie ze zdziwieniem widzę, że rozmawia z didżejem. Chwilę wcześniej po raz drugi udał się do toalety.
– Przyszedłeś pośpiewać? – pytam, gdy wraca na miejsce. Dolewam mu piwa. – Nie wyglądasz mi na takiego, co potrzebuje alkoholu, żeby się odważyć.
– A na jakiego wyglądam? – Upija łyk.
Mrużę oczy i udaję, że bacznie mu się przyglądam. Opieram się o bar. Jest wyraźnie rozbawiony.
– Powiedziałabym, że jesteś podrywaczem, ale cały wieczór odrzucasz jedną łatwą zdobycz za drugą, więc sama nie wiem, co myśleć. – Wzruszam ramionami. – Przyszedłeś śpiewać?
– Nie planowałem. Umówiłem się z kimś, ale kilka godzin temu zadzwonił, że nie da rady dotrzeć. Nawet nie wiedziałem, że macie tu karaoke.
– Ciekawe. Kolega odwołał spotkanie kilka godzin temu, a jednak nadal tu jesteś. Postanowiłeś zapolować? Bo wiesz, jeśli tak, to nie najlepiej ci idzie. Żeby na koniec wieczoru wrócić z kimś do domu, trzeba mu okazywać zainteresowanie.
Uśmiecha się. Jest kompletnie rozbrajający.
– Okazuję.
Śmieję się i kręcę głową, a potem odchodzę, żeby wystawić klientowi rachunek. Kiedy wracam, nie traci czasu.
– No więc… Mogę ci postawić drinka?
Rozglądam się znacząco.
– Raczej nie ma takiej potrzeby. Jestem właścicielką baru.
Nie jest ani trochę zbity z tropu.
– Może kolacja?
Zerkam na zegarek.
– Druga nad ranem.
– Śniadanie?
– Muszę iść spać, zanim zjem śniadanie.
– Nie ma sprawy. Zrobię ci, jak się obudzimy.
Chichoczę i kręcę głową. Odwracam się, żeby odstawić kieliszki.
– Dziękuję za tak hojną ofertę, ale będę musiała odmówić.
– Chyba jaja sobie robisz! – Wybuch Avery ratuje mnie przed wyjaśnieniami, ale Piękny wciąż nie odrywa ode mnie wzroku. Patrzy znad szklanki i dopija piwo. Widok poruszającego się jabłka Adama robi różne dziwne rzeczy z moimi wnętrznościami. I zewnętrznościami też.
– Co jest? – Jestem jej wdzięczna za odwrócenie uwagi.
– Patrz! Perła! – Wskazuje głową na rudą, która rozmawia z didżejem. Uśmiecham się szeroko, gdy sięga do ciasnego koczka i wyjmuje szpilki. Lawina włosów spływa do połowy pleców.
– Mówiłam! – Triumfuję.
Perła jest nawet lepsza, niż się spodziewałam. Włosy to nie jedyne, co alkohol rozluźnił. Na scenę wchodzi w rozpiętej bluzce, zza której wygląda całkiem spory kawałek dekoltu, a spódnicę podciągnęła nad kolana, żeby się ruszać. Kołysze biodrami w rytm Breath, starej piosenki Faith Hill, i temperatura w barze znacząco się podnosi. Umie śpiewać. Nie tylko nie fałszuje, po prostu… śpiewa. Chropowaty, namiętny, trzymający melodię głos mógłby przy odrobinie treningu świetnie zabrzmieć na płycie. Oczarowała mnie. Jest jak zamknięty kwiat, który na moich oczach zaczyna rozkwitać. To nie tylko uczta dla uszu, ale także dla oczu.
Zazdroszczę jej. Dałabym wszystko, żeby znów tam stanąć. Ale ja potrzebuję znacznie więcej niż trochę procentów dla kurażu. Wieloletnia terapia nie przyniosła spektakularnych efektów; długo uczyłam się siebie akceptować. Jednak od czasu do czasu dusza wygrywa z racjonalnym rozumem i marzę o wybawieniu. Co prowadzi do nieracjonalnych decyzji. Jak na przykład o tym, co mnie czeka jutro.
Nie wiem czemu, ale trzymam się z dala od Pięknego. Przed zamknięciem jest masa roboty, więc przychodzi mi to bez trudu. Zamieniam się z Avery i idę na salę, a ona staje za barem. Pewnie myśli, że skoro to mój ostatni wieczór, chcę jej ulżyć, bo praca na sali jest w porze zamknięcia niewdzięczna. Masa pijanych – opędzanie się od nich prawie zawsze skutkuje żywiołową dyskusją.
Jak zawsze o tej porze didżej podchodzi do mikrofonu i ogłasza ostatnią szansę na drinka, ale tym razem dodaje coś jeszcze:
– Dzisiaj nam się poszczęściło, bo mamy na pokładzie gwiazdę. Jeśli ktoś nie zna Flynna Beckhama, wkrótce pozna. Podobno niedługo rusza w trasę, już wyprzedaną. Powitajmy drapieżnego rockmana, który dziś pokaże nam łagodniejszą stronę.
Sala wybucha oklaskami, tylko ja nie klaszczę. Stoję jak wmurowana i obserwuję Pięknego, jak wchodzi pewnym krokiem na scenę. Sięga po mikrofon i ze swobodnym uśmiechem rozgląda się po barze. W końcu jego wzrok spoczywa na mnie, a z głośników płynie lekko zdarty głos, który oblewa mnie jak fala:
– Zwykle nie robię takich rzeczy, ale już zamykają, więc pomyślałem, że może zainspiruję tych z was, którzy liczą dziś wieczorem na szczęście. Jak ja. – Mruga do mnie i kiwa głową do didżeja, który zaczyna grać. Rozpoznaję piosenkę po pierwszych nutach. To jedna z moich najukochańszych. Absolutny klasyk, choć ludzie w moim wieku rzadko doceniają chropowaty, płynący prosto z serca śpiew Roda Stewarta. Muzyka do Tonight’s the Night płynie cicho w tle, aż w końcu dołącza do niej kuszący głos Pięknego.
Stałam jak zaczarowana, gdy Perła wyśpiewywała duszę, ale teraz jestem zahipnotyzowana z innych powodów. Jego głos to namiętna pieszczota w postaci dźwięku. Operuje nim jak zawodowiec. Goście się kołyszą, kobiety podchodzą do sceny. Nawet Perła.
Przez dłuższą chwilę się przyglądam, jak z perfekcyjnym wyczuciem przytupuje. Zawsze miałam słabość do facetów z poczuciem rytmu. W ogóle muzycy to od zawsze mój kryptonit. Powoli podnoszę wzrok i obserwuję te części jego ciała, których nie widziałam zza baru. Dżinsy wiszą swobodnie na smukłych biodrach, prosta koszulka termiczna podkreśla mocne ramiona. Spod podwiniętych rękawów wyglądają fragmenty tatuaży. Gdy docieram wzrokiem do twarzy, wiem, że śledził moją wędrówkę po jego ciele. Unosi brew i następne wersy śpiewa, wpatrując mi się w oczy:
You’d be a fool to stop this tide
Spread your wings and let me come inside.
Mrugam i otrząsam się z otumanienia. Flynn Beckham potrafi spojrzeć na każdą kobietę w sali, a jednocześnie dać złudzenie, że wpatruje się tylko w ciebie. Tak jakby znalazł w tłumie tę jedyną. Nie tylko dziewczynę, którą zabierze dziś do domu, ale tę, której szukał od pierwszego dnia na scenie.
– Chryste, jak zaśpiewa coś jeszcze, usiądę na głośniku – jęczy Avery i opiera łokcie o bar. – Będę miała orgazm od samych wibracji jego głosu między nogami. – Mówi niby do mnie, ale nie odrywa wzroku od Pięknego. Obie wpatrujemy się w scenę z uwielbieniem nastolatek na koncercie Justina Biebera. – Ten facet na ciebie leci. Nie musiałabyś się zadowalać głośnikiem. Gdybyś chciała, zanurkuje ci między nogami i zaśpiewa prosto w małą. Zdecydowanie sugeruję, żebyś weszła na wyższy poziom w kategorii chłopaków rockmanów. Gdzie się w ogóle podziewa Ryder Srajder?
Moja najlepsza przyjaciółka nie przepada za moim chłopakiem. Dylan Ryder jest wokalistą zespołu Easy Ryder, ale ona ma setki przezwisk dla niego i kapeli.
– Utknął w Filadelfii. Nie zdążył na samolot. Dzwonił, że dziś nie wróci.
– Ojej! – Uśmiecha się złośliwie. – Gdzie jeden się spóźnia, tam drugi korzysta.
– Nie tak to szło.
– Grunt, żeby skorzystał.Rozdział 2
Flynn
Słońce wpada przez szparę między zasłonami i ląduje mi na twarzy. Zasłaniam oczy i staram się z powrotem zasnąć, ale czuję na ramieniu małe rączki. Zaskakuję Laney, gdy palcem obrysowuje jeden z tatuaży. Łapię ją pod pachy i unoszę nad głowę. Najpierw piszczy ze strachu, ale zaraz zaczyna chichotać. Od tego dźwięku robi mi się ciepło na sercu, choć w głowie już czuję pulsowanie.
– Wujku, wystraszyłeś mnie!
Warczę i moim popisowym głosem potwora mówię:
– Trzeba było nie budzić śpiącego lwa.
– Nie jesteś lwem! Lwy są straszne!
– A ja nie? – Opuszczam czteroletnią siostrzenicę i daję jej buziaka w czoło.
– Nie możesz być straszny, bo masz ładne rysunki na rękach i na plecach.
Spojrzenie dziecka. Widać, że nie zna wytatuowanych harleyowców.
– Utulisz mnie dzisiaj do snu?
– Może. Jeśli mama się zgodzi.
– Zaśpiewasz mi tę piosenkę?
– Jasne. – Nie muszę pytać którą. Kiedy tu byłem ostatnio, śpiewałem ją jakieś czterysta razy.
– Dlaczego masz tylko jeden tatuaż kolorowy? – Stuka w czerwony rysunek, jedyny, który nie jest czarny ani szary.
Wyskakuję z łóżka z nią w ramionach. Znów piszczy.
– Masz dzisiaj strasznie dużo pytań, co?
Szybko kiwa głową, bardzo z siebie dumna, jakby atakowanie człowieka o świcie kanonadą znaków zapytania było powodem do zadowolenia.
– Chodź, poszukamy mamy. – Przerzucam ją sobie nad głową i sadzam na ramionach. Obejmuje mnie drobnymi rączkami pod brodą.
– Wcześnie wstałeś. – Moja siostra Becca siedzi przy stole kuchennym. Podchodzę do ekspresu do kawy i nalewam filiżankę, zanim w ogóle się odezwę. Laney milczy, bo czeka, aż zacznę zabawę w „gdzie jest Laney”.
– Wydawało mi się, że słyszałem Laney. Nie widziałaś jej? – Obracam się w lewo, potem w prawo, rozglądam się.
Siostra zerka na moją pasażerkę i się uśmiecha. Wyobrażam sobie pełen krzywych ząbków uśmiech Laney promieniejący mi nad głową.
– Nie, tu jej nie było. Może się schowała pod łóżkiem.
– Szkoda. Zamierzałem zabrać ją na gofry z lodami. I z bitą śmietaną. Górą bitej śmietany. – Uśmiecham się szeroko, bo znam słabe punkty mojej siostrzenicy.
– Wujku Śfinnie! Tutaj jestem! – piszczy i podciąga mi głowę, żebym na nią spojrzał.
– Ach, tu się ukryłaś!
Moja siostra się śmieje.
– Aż mnie kusi, żeby darować jej wizyty u logopedy. W jej wydaniu twoje imię pasuje jak ulał!
Zdejmuję Laney z ramion i stawiam na podłodze.
– Idź się ubrać i pójdziemy na śniadanie.
– Chcę włożyć piżamę z Krainą lodu! – krzyczy i podskakuje jak nakręcona.
Mówię, że nie ma sprawy, dokładnie w chwili, kiedy moja siostra odmawia. Kocham ją bardzo, ale zawsze byliśmy przeciwieństwami.
– Nie może iść na śniadanie w piżamie. – Becca się krzywi.
– Dlaczego nie? Ma cztery lata, nie czterdzieści.
– Bo ludzie nie wychodzą z domu w piżamach.
– Może twoi ludzie nie. Moi nie mają z tym problemu.
– Twoi ludzie to świry.
– Moi ludzie umieją się bawić.
– Bo noszą piżamę do śniadania?
– Nie. Bo mają gdzieś, co pomyślą inni. Wyluzuj, Bec. Zamieniasz się w mamę.
Wytrzeszcza oczy. Potem parska oburzona, ale już wiem, że się podda.
– Dobrze. Możesz włożyć piżamę z Krainą lodu. Ale kapci nie! Masz wyjść w skarpetkach i butach.
– Na długo przyjechałeś?
– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to na siedem tygodni. Potem wyjeżdżam na pół roku w trasę.
– Pół roku? To strasznie długo! I to wszystko autokarem?
– Większość. Ale Easy Ryder ma też jakieś koncerty w Europie. Nie wiem tylko, czy będziemy tam grać my, czy obecny suport, Resin. Musi to ustalić mój agent, zanim sfinalizujemy umowę.
Początkowo trasa Wylde Ryde miała trwać pół roku, ale sprzedaż zaczęła spadać, więc dołożyli kolejne sześć miesięcy, żeby odzyskać pozycję przed wypuszczeniem kolejnego albumu. Obecny suport nie mógł grać w tych dodatkowych terminach.
– Agent… – powtarza z uśmiechem. – Słyszysz, co mówisz, gwiazdorze? Ale dla nas chyba nigdy nie będziesz za wielką gwiazdą, co?
– W życiu! Zawsze będę wracał do mojej dziewczynki. – Nachylam się i całuję Laney w wypchany łakociami policzek. Na nosie ma kleks z bitej śmietany, a po brodzie spływają jej lody, ale uśmiecha się od ucha do ucha. Obstawiam, że wizja „fajnego śniadania” według mojej siostry zakłada dodatek banana do pełnoziarnistej owsianki.
Nadgorliwa kelnerka znów wyrasta przy naszym stoliku.
– Mogę podać coś jeszcze? – Uśmiecha się tylko do mnie. Nie jestem zarozumiały, no dobrze, może trochę, ale wiem, że interesuje ją coś więcej niż śniadanie. Jest śliczna, ale za młoda.
– Mamy wszystko, dziękuję – odpowiada Becca, zanim zdążę otworzyć usta. Znam moją siostrę i wiem, że jej szeroki uśmiech jest zbyt słodki, żeby mógł być szczery. – Chryste, Flynn, masz tak cały czas? – pyta, nawet nie czekając, aż kelnerka się oddali. – Ta dziewczyna się prawie śliniła!
– Nie winię jej. W końcu jestem jedną z lepszych partii w Ameryce. – Wzdycham ciężko, a potem zakładam dłonie za głowę i odchylam się na krześle.
Pół roku temu brałem udział w reality show, w którym wystąpiłem jako szukający dziewczyny kawaler. Całkiem na serio zakochałem się w Kate, jednej z uczestniczek, ale nie odwzajemniła moich uczuć. Kiedy z nią ostatnio rozmawiałem, oczekiwali z mężem, Cooperem, narodzin córeczki.
Kilka tygodni po zakończeniu programu jeden z magazynów opublikował coroczną listę najlepszych męskich partii w Ameryce i jakimś cudem znalazło się na niej moje nazwisko. Bardzo mnie rozbawiło, że ktoś uważa mnie za dobrą partię, jako że byłem wówczas bezrobotny. Nie powstrzymało mnie to jednak od przechwalania się tym wyróżnieniem przed kumplami i siostrą.
Becca przewraca oczami.
– Wspomnieli o tobie na ostatniej stronie, pewnie z litości, że wziąłeś udział w tak idiotycznym programie, a i tak nie masz dziewczyny.
– Po prostu nie dostrzegasz, jaki twój brat jest seksowny – drażnię się z nią. – Laney, powiedz mamie, kto jest najprzystojniejszym mężczyzną na świecie?
Od razu wskazuje na mnie i uśmiecha się tak szeroko, że jej lepkie usta ledwie powstrzymują zawartość przed wypadnięciem.
– Sama widzisz.
– Tak to robisz? Wpychasz dziewczynom do ust coś słodkiego, żeby się w tobie zakochały?
Wymownie unoszę brew.
– Jesteś obrzydliwy, Flynn. Po prostu obrzydliwy!
Wokalista Easy Ryder to dupek. Wczoraj kazał mi czekać w barze przez parę godzin, zanim łaskawie odwołał spotkanie, a dzisiaj spóźnił się ponad godzinę. Wiem, różnie bywa, ale mógłby chociaż udawać, że się tym przejął, i wygenerować jakieś nieszczere przeprosiny. Ale nie. Siada przy stole konferencyjnym razem ze mną, Nolanem i dziewięcioma facetami w garniturach z wytwórni i zaczyna marudzić.
– Zamawiałem herbatę Throat Coat, a nie takie coś – rzuca do asystentki, która przyniosła mu napój, ale nawet nie podnosi na nią wzroku.
– To jest Throat Coat, osobiście ją zaparzyłam – odpowiada sztywno dziewczyna.
– W takim razie wasza woda smakuje jak szczyny. Weź Voss.
– Nie mamy tu Voss.
– To idź do sklepu – warczy i podnosi kubek nad głowę, żeby go zabrała.
Asystentka robi się czerwona.
– Jasne.
– No więc – zwraca się do mnie i od razu przechodzi do rzeczy – jedno musisz zrozumieć, zanim się zdecydujemy na twój zespół.
– Tak?
– To jest mój show. Trasa Easy Ryder, a nie pieprzonego Flynna Beckhama, In Like Flynna czy jak się tam nazwaliście. Podoba mi się, jak gracie, inaczej byś tu nie siedział, ale ta trasa jest moja. Nie jedziemy w nią razem, nie grasz bisów i nie zabierasz czasu mojemu zespołowi, a już na pewno nie sprzedajesz swojego shitu na moich obiektach. – Milknie i łypie wściekle. – Pasi?
Co za gnój.
– Jasne.
– Będę tej zasady przestrzegał. Cipki pokochają twoją śliczną buźkę. Będą się zachowywać, jakbyś był ode mnie ważniejszy. Nie pozwól, żeby ci to uderzyło do głowy.
„Jak tobie?”
– Nie ma sprawy.
Znowu łypie. Nie wie, czy moje krótkie, spokojne odpowiedzi to drwina czy szacunek nędznego żołnierzyny dla generała dowodzącego. W końcu kiwa głową i mówi do swojego menadżera:
– Bierzemy ich. Wyjazd za dwa miesiące.
I tak oto In Like Flynn wyjeżdża w trasę.