- W empik go
Rytm zagubionych serc - ebook
Rytm zagubionych serc - ebook
Czy dwoje pokrzywdzonych przez los ludzi zdoła sobie zaufać?
Łucja po dramatycznych wydarzeniach szuka zapomnienia i pocieszenia w alkoholu oraz imprezach. Żyje chwilą, bo wie, co to znaczy stracić coś nieodwracalnie. Aż pewnej nocy poznaje Kamila, który wypełnia pustkę i przynosi spokój, jakiego nie czuła od dawna.
Kamil niedawno zakończył związek i nie zamierza wiązać się ponownie. Zwłaszcza, gdy jego była dziewczyna nie chce pogodzić się z rozstaniem. Rzuca się w wir pracy, nauki i przypadkowych znajomości. Do czasu, aż spotyka Łucję, która burzy wszystkie jego postanowienia.
Dwoje zagubionych młodych ludzi, którzy nie byli gotowi na to, co ich spotkało. Czy miłość zdoła ich ocalić?
Debiut Karoliny Rudnik to pełna wzruszeń i emocji historia o tym, jak jeden wieczór może zmienić całe nasze życie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66737-67-9 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
− Spóźnia się? − usłyszałam głos mojej matki.
Odwróciłam głowę, by na nią spojrzeć. Stała oparta o framugę i przyglądała mi się z uśmiechem.
− Nie. Ma jeszcze kilka minut. − odpowiedziałam, skupiając się ponownie na tym, co działo się na zewnątrz.
Jej obecność zakłóciła moje rozmyślania. Zburzyła też spokój, który udało mi się zachować. Zrobiło się niezręcznie.
− Co u niego? − zapytała niby od niechcenia, ale wychwyciłam w jej głosie nuty ciekawości.
Podeszła bliżej i stanęła za moimi plecami. Czułam jej obecność i wiedziałam, że niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę. Wyraźnie czekała na moją odpowiedź.
− W porządku. Dużo pracuje, pewnie za dużo, ale taki już jest. To nieuleczalny perfekcjonista. − Uśmiechnęłam się na myśl o ojcu.
Widywałam się z nim przynajmniej raz w tygodniu. Chociażby przez godzinę, tylko po to, by wypić razem kawę. Ponad dwa lata temu on i moja matka wzięli rozwód. Nasza rodzina się rozpadła, a ja wędrowałam między mieszkaniem ojca a domem, w którym mieszkałam, odkąd pamiętam.
− Kiedyś czerpał z życia garściami. Spędzaliśmy razem każdą wolną minutę. Rodzina była na pierwszym miejscu. − westchnęła ze smutnym uśmiechem matka. − Ale się zmieniamy, życie idzie do przodu, pojawiają się przeszkody i gubimy się. Powinien znowu zacząć żyć. − Zwróciła na mnie swoje wielkie, brązowe oczy.
− Robi to.
Jej wizja naszego dawnego wspólnego życia odbiegała od tego, co pamiętałam. Ojciec był wiecznie zapracowany, potrafił całymi dniami przebywać w klinice, jakby chciał uleczyć cały świat. Zależało mu na nas, ale rodzina nie była dla niego na pierwszym miejscu. Starał się i zapewniał nam dobre życie, a kiedy poświęcał nam czas, robił to w stu procentach. Jednak był kardiochirurgiem, który mierzył znacznie wyżej. Kiedy został dyrektorem, prawie w ogóle go nie widywałam, ale rozumiałam, dlaczego tak bardzo poświęca się pracy. Kochał to. I nadal tak było. Po rozwodzie zrezygnował z funkcji dyrektora, ale nie przestał być lekarzem. Chyba nawet zaangażował się jeszcze bardziej. Myślę, że właśnie tak radził sobie z problemami. Miał pracę, która była jego pasją, w której mógł się zatracić i zapomnieć o wszystkim. Niestety, moja matka po rozstaniu z nim pogrążyła się w rozpaczy i żalu. Była nauczycielką fizyki, ale nigdy nie czerpała z tego satysfakcji. Po rozwodzie nie zostało jej wiele rzeczy, które dawały jej szczęście. Nauczanie straciło dla niej sens, stało się tylko smutną koniecznością.
− Tak. Może. – Uśmiechnęła się nerwowo. – Jest dobrym lekarzem.
Nie jestem pewna, czy brzmiało to jak pochwała, czy oskarżenie. Pewnie jedno i drugie. A może w jej słowach było coś jeszcze innego. Jej melancholia mogła oznaczać wszystko. Obserwowałam ją, ale ona pustym wzrokiem wpatrywała się w okno. Może wracała do wspomnień z moim tatą. Tych dobrych, kiedy wierzyli, że nic ich nie rozdzieli. Byli idealnym małżeństwem, przynajmniej tak to pamiętam… Ale pamiętam też, że sielanka skończyła się pewnej czerwcowej nocy. Wtedy zaczął się powolny rozkład tego, co dotąd kojarzyło mi się z miłością i bezpieczeństwem.
Zamieszkałam z matką, ale to ojciec był moją opoką, przyjacielem. Matka się załamała i zamknęła w swoim świecie. Kiedyś szczęśliwi razem − teraz układamy życie na nowo każdego dnia, wkładając w to wiele siły i jeszcze więcej starań.
− Zostanę na noc u niego. Jutro jestem umówiona z Asią, więc wrócę w niedzielę.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz przesiedziałam cały weekend w domu. Uciekałam stąd, kiedy tylko mogłam. A okazji i możliwości miałam mnóstwo.
Atmosfera w domu mnie przytłaczała. Matka chodziła albo smutna, albo nienaturalnie pobudzona. A wszystkiemu winien był jej obecny mąż, Piotr.
Był młodszy od niej o kilka lat. Kiedy ponad rok temu za niego wyszła, nie mogłam uwierzyć, że dała mu się tak omamić. Poczuła się przy nim piękna i to połechtało jej próżność. To prawda, że ja sama chciałam, żeby po rozwodzie ułożyła sobie życie, bo nie wierzyłam, że kiedykolwiek znowu się zejdą z ojcem. Namawiałam ją więc na randki, ale gdybym wiedziała, że tak to się skończy, nigdy bym jej do nich nie zachęcała.
Kiedy zaszła w ciążę i urodziła Kacpra, wiedziałam, że Piotr zagości w naszym życiu na dłużej. Ale nie było mowy o sielance; zostaliśmy zamknięci w klatce, która tylko wciąż mocniej i mocniej nas ograniczała, aż puszczały nam nerwy. On próbował być moim ojcem, a ja coraz bardziej się buntowałam. Wybierałam destrukcyjne zachowania, bo w ten sposób mogłam się na nim zemścić. Przynajmniej tak mi się wydawało. Odkąd tu zamieszkał, każde nasze spotkanie kończyło się kłótnią.
− W porządku, jedź do niego. − odpowiedziała łagodnie. − Jest szczęśliwy?
− Tak. Myślę, że na swój sposób…
− To dobrze… − odparła ze smutnym uśmiechem. − A może… w przyszłym tygodniu wybierzemy się na zakupy?
Zagryzłam wargę. Próbowałam wymyślić jakąś wymówkę, byle tylko uniknąć przebywania z nią dłużej sam na sam. Niestety, żadne wiarygodne kłamstwo nie przychodziło mi na myśl.
− Nie jestem pewna, czy nie będę musiała się uczyć. Za parę tygodni matura…
− To tylko jedno popołudnie. Zrobimy sobie babski wypad. Tylko ty i ja.
Ty i ja. Przechodziły mnie ciarki na samą myśl o tym. Takie spotkanie oznaczało udawanie, ciągłe, nieustanne pilnowanie słów i zachowanie powściągliwości. Kiedyś tak nie było, choć nie pamiętałam już, kiedy ta bliskość pomiędzy mną a matką rzeczywiście była prawdziwa. Ciepła, radosna, naturalna. Szukałam jej, ale nie potrafiłam wzbudzić w sobie tych uczuć. Odnajdywałam tylko odrętwienie i samotność.
− Pomyśl o tym.
− W porządku.
Zobaczyłam, że pod nasz dom podjeżdża samochód ojca. Odetchnęłam z ulgą. Pobiegłam do drzwi i wzięłam plecak.
− Baw się dobrze.
− Dzięki.
Wybiegłam z domu, jakby goniło mnie stado lwów. Gdy wsiadłam do auta, od razu poczułam się inaczej. Przy nim wszystko było prostsze. Rozumiał mnie. Nie pytał, nie drążył, nie patrzył jak na ofiarę. Po prostu był. A tego potrzebowałam najbardziej.
Podkręcił ogrzewanie i momentalnie zrobiło się cieplej.
− Cześć.− Popatrzyłam na niego z uśmiechem.
− Cześć. Chyba nici z naszego wypadu do parku. Leje.
− Nie przeszkadza mi to. Lubię deszcz.
− Wiem. − Jego głośny śmiech wypełnił wnętrze samochodu.
Wycofał i pognał w stronę swojego mieszkania. Kiedy rodzice powiedzieli mi, że się rozwodzą, jeszcze tego samego dnia ojciec się spakował i wyprowadził. Powinnam była wtedy czuć złość, rozczarowanie, zawód, ale jedyne, co wtedy odczuwałam, to spokój. Wreszcie skończyły się kłótnie, ciche dni i ciągłe napięcie. Nagle okazało się, że możemy spokojnie, racjonalnie rozmawiać. Nie dało się uratować tego, co zostało z naszej rodziny, ale pogodziłam się z tym. Tato wynajął mieszkanie i był jeszcze lepszym rodzicem niż dotąd. Poświęcał mi więcej czasu i uwagi. Wielu moich rówieśników, których rodzice się rozstali, cierpiało i nie mogło pogodzić się z ich decyzją. Ale nie ja. Ja ich rozumiałam. Rozwód był najlepszym, co mogli zrobić dla naszej trójki.
− Najpierw obiad, a potem spacer. Co ty na to?
Zerknął na mnie, a ja energicznie pokiwałam głową. Potrzebowałam jego uwagi, troski. Już jakiś czas temu skończyłam osiemnaście lat, ale pragnęłam tego, jakbym była małą dziewczynką.
Wybrał małą knajpkę, do której często chodziliśmy. Usiedliśmy przy oknie i podglądaliśmy przechodniów. Kobiety, mężczyzn, którzy gdzieś się spieszyli, mieli swoje problemy i smutki. W miejscach takich jak to uświadamiałam sobie, że nie tylko mnie dotknęło nieszczęście, nie ja jedna cierpię. Czułam wtedy ulgę. Ktoś miał się gorzej niż ja. Pewnie było to okrutne, ale pomagało. Sprawiało, że podnosiłam się i mogłam iść dalej.
Rozmawialiśmy o tym, jak nam minął tydzień, co robiliśmy i co się wydarzyło. Zawsze zaczynaliśmy od tego. Ja byłam zainteresowana, czym były wypełnione jego dni, a on z ciekawością wypytywał o moje zajęcia. Było to takie naturalne. Rozśmieszał mnie, dawał nadzieję.
Kiedy wreszcie deszcz ustał, poszliśmy do parku. Przychodziliśmy tu, kiedy byłam młodsza, biegałam tu i spotykałam się ze znajomymi. Lubiłam to miejsce. Wyszło słońce i zrobiło się całkiem przyjemnie, jak na połowę marca.
− Jak mama?
Zawsze padało to pytanie. Martwił się o nią. Mimo tego, co się między nimi wydarzyło, nadal się o nią troszczył.
− Radzi sobie.
− To dobrze.
Zamilkliśmy na chwilę, idąc w kojącej ciszy.
W głowie kołatały mi słowa matki. W końcu wypowiedziałam je na głos:
− Jesteś szczęśliwy?
Nie pytałam go nigdy o to.
− Co to za pytanie? − Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał, widząc moją skupioną twarz.
Chciałam to wiedzieć i pragnęłam usłyszeć od niego, że jest zadowolony i spełniony, że niczego mu nie brakuje.
− Tak, wiesz… naprawdę szczęśliwy.
− Jestem. Inaczej, niż kiedy byłem z twoją matką, ale jestem.
Pokiwałam głową uspokojona jego słowami. Chciałam, by był szczęśliwy. Tak jak chciałam, żeby matka była szczęśliwa, ale różnica między nimi polegała na tym, że on pozwalał sobie na szczęście, a ona robiła wszystko, by się zadręczać. Nie pozwalała sobie na zapomnienie, na wybaczenie.
− A ty?
Wzruszyłam ramionami. Co mogłabym powiedzieć? Prawda była taka, że podobnie jak ona nie umiałam odciąć się od przeszłości i czerpać radości z życia.
− Czasami. − odparłam nie do końca zgodnie z prawdą, bo szczęśliwa bywałam rzadziej niż czasami.
− Dlaczego czasami? − spytał szczerze zdziwiony. − Przecież można mieć gorszy dzień i nie być w humorze, ale te dobre chwile powinny przeważać i sprawiać, że możesz powiedzieć, że twoje życie jest dobre, spełnione. Nie jest takie?
− Nie potrafię zapomnieć. − szepnęłam z zaciśniętym gardłem.
Pod powiekami zebrały mi się łzy, które próbowałam odpędzić. Nie chciałam teraz płakać.
− Ja też nie potrafię, ale żyję z tym. Nie może ci to odbierać chęci do życia. Musisz być ponad to.
− Jak?
− Pozwól sobie na radość, nie bój się próbować nieznanego. Powściągliwość nie zawsze jest dobra. Czasami musisz zaryzykować. Wycofując się ze świata, nie sprawisz, że będziesz bezpieczniejsza. To do niczego nie prowadzi.
− Nie potrafię.
− Oczywiście, że potrafisz. − powiedział z tą swoją pewnością, dzięki której trzymałam się w pionie. Gdybym została tylko z matką, pogrążyłabym się jeszcze bardziej w bólu i smutku. − Musisz tylko chcieć.
Objęłam się ramionami i bez przekonania skinęłam głową. Łatwo powiedzieć, ale nie tak łatwo zastosować się do tego typu wskazówek. Słyszałam je wiele razy, aż w końcu miałam ich dość. One nie odnosiły się do emocji. Tak jak nie można kogoś pokochać na siłę, tak nie można udawać, że jest się szczęśliwym, kiedy w twoim sercu jest jeden wielki chaos i rozdzierający ból.
− Moglibyśmy po twojej maturze gdzieś wyjechać na weekend albo tydzień. Odpoczniesz po wkuwaniu. Przyda nam się trochę relaksu.
− Gdzie?
Zaskoczył mnie, ale spodobała mi się jego propozycja. Oczywiście, że chciałam wyrwać się i na chwilę zapomnieć o wszystkim. Otarłam dyskretnie oczy i spróbowałam się uśmiechnąć.
− Nie wiem. Zdecyduj. − Uśmiechnął się zaraźliwie.
− Tylko my? We dwoje?
− Decyzja należy do ciebie.
Pomyślałam o Anecie, z którą się spotykał. Nie rozmawialiśmy o niej, ale widziałam, jak na nią patrzy i jestem pewna, że chciałby z nią również spędzić trochę czasu. Rozważałam to, bo mimo mojej początkowej szorstkości wobec niej, polubiłam ją. Była kobietą, która uszczęśliwiała ojca, a skoro on był zadowolony, to ja też powinnam być. No i w niczym nie przypominała Piotra. Myślę, że przy niej mój ojciec odzyskał spokój i radość. Pasowali do siebie. Musiałam się nim dzielić, ale ona mi nie zagrażała. W tym również nie przypominała Piotra.
− Zastanowię się, ale podoba mi się twój pomysł.
− Mnie też.
Wróciliśmy do jego mieszkania w całkiem innym nastroju. Mój niepokój zniknął. Tutaj czułam się jak ktoś zupełnie inny. Z podwiniętymi nogami siedziałam na sofie i oglądałam film. Ojciec obok komentował krwawe momenty. W takich chwilach znikały moje demony. Odchodził strach, złe myśli. W napięciu wpatrywałam się w ekran, jakby to, jak potoczy się akcja, było teraz najważniejsze. I pewnie w tym momencie było.− Kamil ?
Odwróciłem się na dźwięk swojego imienia. Było już ciemno i musiałem wytężyć wzrok, by dostrzec kogokolwiek. Hania wyłoniła się zza rogu niczym zjawa. Stałem jak skamieniały. Była ostatnią osobą, którą chciałem widzieć. Jej ciemne włosy rozwiewał wiatr. Ciągle je zakładała za ucho. Jeszcze niedawno ja to robiłem. Śmialiśmy się wtedy głośno. Teraz miałem ochotę odwrócić się i odejść, ale przyszła pod budynek, w którym pracowałem. Zależało jej na tej rozmowie. Musiałem zagryźć zęby i jej wysłuchać. Tyle byłem jej winny.
− Co ty tu robisz?
− Przyszłam porozmawiać.
− O czym? − zapytałem znużony.
Zachichotała nerwowo.
Wiem, ile musiało kosztować ją przyjście tutaj. Zakończyłem nasz związek nagle i bez ostrzeżenia. Czułem się jak kompletny kretyn, stojąc tu przed nią.
− Możemy iść gdzieś na kawę albo piwo? − zapytała cicho. Jedyne, czego chciałem, to ją spławić, wymówić się zmęczeniem, ale pewnie znowu by mnie nachodziła. Musiałem skończyć to raz na zawsze. − Proszę.
− Dobrze. Jeśli chcesz.
− Bardzo.
− Tam może być? − Wskazałem nieodległy bar, którego neon wściekle migotał, zapraszając do środka.
− W porządku.
Ruszyliśmy w ciszy. Domyśliłem się, że nie zacznie rozmowy tutaj, żebym nie uciekł. W knajpie będzie miała mnie w garści. Będzie grała moim poczuciem winy. Wystarczyło spojrzeć na jej udręczoną minę.
Usiedliśmy przy stoliku w zacisznym rogu sali. Nie było zbyt tłoczno, jak to w środku tygodnia. Zamówiłem dla nas po piwie. Swoje auto odstawiłem akurat do warsztatu, więc do domu mogłem wrócić pieszo, co dziś przyjąłem jak uśmiech losu. Musiałem się napić. Potrzebowałem znieczulenia, bo byłem pewny, że czeka mnie niełatwa rozmowa.
Podświadomie wiedziałem, czego ode mnie chce, i przerażało mnie to, co zaraz miałem usłyszeć. Będę musiał ją zranić, a tego mimo wszystko nie chciałem.
Postawiłem przed nią jedno piwo i zauważyłem, jak się rozluźnia. Jakby uszło z niej napięcie. Upiłem duży łyk ze szklanki i z brzękiem odstawiłem szkło.
− To o czym chciałaś gadać?
Utkwiła spojrzenie w mojej twarzy. Wpatrywała się we mnie intensywnie, z żarem, od którego miałem ochotę uciec. Jak mogłem sądzić kiedykolwiek, że ją pokocham? Lubiłem ją, podobała mi się, ale nie czułem do niej nic więcej, a na tym nie da się zbudować trwałego związku.
− Pomyślałam, że może zmieniłeś zdanie. − zaczęła nieśmiało, zakładając włosy za uszy. Nerwowy odruch. Kiedy się denerwowała, zawsze bawiła się włosami, mimo że jej fryzura zwykle wyglądała idealnie.
− Zmieniłem zdanie?
− No wiesz… że jednak chcesz do mnie wrócić, że mamy szansę.
Potrząsnąłem głową. Nie miałem zamiaru jej zranić. Nie zasłużyła na to, ale musiałem dobitnie jej uświadomić, że między nami to już koniec. Wpatrywała się we mnie wielkimi oczami łani. Opróżniłem połowę szklanki i dopiero wtedy jej odpowiedziałem:
− Nie chcę. Przykro mi. Ty i ja… to nie może się udać.
Posmutniała jeszcze bardziej. Kurczowo ściskała szkło, zagryzając wargę. Wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać.
− Zasługujesz na kogoś lepszego, kogoś, kto cię pokocha.
− A ty nie możesz?
− Lubię cię, ale nic z tego nie będzie.
− Może nie teraz, ale kiedyś… twoje uczucia się zmienią. Na razie wystarczy moja miłość.
Zaskoczyła mnie. Jak można się godzić na taki układ? Albo ktoś cię kocha, albo nie. Ja byłem pewny, że nigdy nie poczuję tego do niej. Po prostu tylko dobrze się bawiłem.
− Nie, Hania. To tak nie działa.
− Skąd wiesz? Nawet nie spróbowałeś. − W jej głosie wyczułem pierwsze nuty złości.
Potarłem zmęczony twarz. Nie miałem ochoty po raz kolejny przechodzić przez to i drążyć. Dopiłem piwo i zamówiłem kolejne. Jej szklanka pozostała prawie pełna.
− Spróbowałem i dlatego wiem.
− Kamil…
− Nie powinienem był ciągnąć tego między nami. Widziałem, że zaczynasz coś do mnie czuć, ale łudziłem się, że to tylko przyjaźń. Ja naprawdę tylko tego chciałem.
− To nie była tylko przyjaźń. Łączył nas seks. Wspaniały seks. To coś głębszego, intensywniejszego. To coś znaczy.
Wyciągnęła dłoń, by położyć ją na mojej. Siedziałem jak sparaliżowany. Jej ręka mnie parzyła, dotyk nie dawał takiej przyjemności jak kiedyś. Już zdążyłem zapomnieć, jak to jest, ale nie żałowałem, że z tym koniec.
− Przepraszam cię. Naprawdę nigdy cię nie pokocham. Chcę być z tobą szczery.
Zacisnęła usta i cofnęła dłoń. Dzięki Bogu.
− Więc tylko mnie wykorzystałeś? Przeleciałeś i zostawiłeś.
Skrzywiłem się na te ostre słowa. Nie podobało mi się, że tak to ujęła, ale w gruncie rzeczy miała rację. Wreszcie pokazała trochę charakteru. Zwykle grzeczna, ułożona, wpatrzona we mnie, wiedziała jednak, czego chce i jak ma wyglądać jej przyszłość. Wspominała nawet o dzieciach. Dla mnie to było tak odległe jak Księżyc. Nie chciałem zakładać rodziny, nie teraz, nawet nie za rok. Po prostu nie miałem tego na swojej liście spraw do załatwienia. Marzyłem o podróżach i zabawie. Żadnych deklaracji.
− Też tego chciałaś. Powiedziałem ci, że nie mogę ci niczego obiecać, że nie chcę myśleć o przyszłości. Zgodziłaś się na to. Mówiłaś, że sama nie jesteś gotowa na bzdury takie jak miłość, dom, dzieci czy stabilizacja.
− Zmieniłam zdanie i liczyłam, że ty też to zrobisz.
− A ja go nie zmieniłem.
Po jej policzkach pociekły łzy, które szybko otarła. Właśnie tego chciałem uniknąć. Dramatu. Rozstaliśmy się w zgodzie, ona trochę rozczarowana i zraniona, ale sądziłem, że szybko się z tego otrząśnie. Tymczasem myliłem się. Ona nie zamierzała dać mi spokoju.
Zamówiłem kolejne piwo, choć powinienem był po prostu wstać i wyjść. Jednak cokolwiek było, czy raczej – czegokolwiek nie było między nami, nie miałem zamiaru zostawić jej samej w jakimś barze. Robiło się ciemno, a ja czułem się za nią odpowiedzialny. Pomimo wszystko.
Dopiła swoje piwo i z hukiem odstawiła pustą szklankę.
− Dla mnie też weź jeszcze jedno.
Gdy wróciłem ze szklankami do stolika, zauważyłem jej mętny wzrok. Miała słabą głowę do alkoholu. Zwykle dwa piwa czy drinki wystarczyły, by odpłynęła.
− Spotykasz się teraz z kimś?
− Nie.
Przecież nie zerwałem z nią po to, by wpakować się w kolejny związek bez uczuć. Po prostu na razie nie szukałem dziewczyny. Próbowała rozszyfrować, czy mówię prawdę. Jeśli miałbym kogoś, nie okłamałbym jej. Nie byłem jednym z tych facetów, którzy spotykają się z jedną, a z drugą kręcą na boku. Lubiłem jasne sytuacje.
Nie liczyłem, jak dużo wypiłem. Chciałem ukoić nerwy, zagłuszyć wyrzuty sumienia. Nie czułem się dobrze z tym, że ją zraniłem, ale gdybym nadal trwał w tym związku, ona ucierpiałaby jeszcze bardziej. To była dobra decyzja.
Wyprowadziłem Hanię z baru, ale zamiast ją odprowadzić, co powinienem był zrobić, zabrałem ją do siebie. Było bliżej niż do jej mieszkania.
I to był błąd. Gdy mnie pocałowała, nie odepchnąłem jej. Zamiast tego rozchyliłem usta i objąłem ją. Przycisnąłem do ściany i uniosłem jej sukienkę. Nie myślałem. Dałem się ponieść. Wypity alkohol, moje naładowanie, jej determinacja. Chciałem się odprężyć, nie myśleć o problemach. Ściągnąłem z niej ubranie, potem z siebie. Pragnąłem spełnienia. Nie przeszkadzały mi nawet jej wyznania. Mówiła, że mnie kocha i pragnie. Powinienem był się wtedy opamiętać, zakończyć to, ale byłem zbyt głupi i napalony. Zaniosłem ją do łóżka i nie pozwoliłem zasnąć przez najbliższą godzinę.
Wiedziałem, że obudzę się z kacem moralnym, ale wiedziałem też, że jakoś będę musiał sobie z tym poradzić i jak zwykle poniosę konsekwencje moich decyzji.− Chcesz dokładkę? − usłyszałam cichy głos mojej matki.
Spojrzałam na nią i napotkałam jej wyczekujący wzrok. Pokręciłam głową z pełnymi ustami.
− Nie, dzięki − wymamrotałam.
Dziś był jeden z tych dni, kiedy skończyłam szybciej lekcje i od razu po szkole wróciłam do domu. Moja matka czekała na mnie z obiadem, więc nie udało mi się przemknąć niezauważoną do swojego pokoju. Usiadłam przy stole i wyjęłam książki, by uniknąć rozmowy. Nie musiałam udawać i na siłę wymyślać tematów do rozmowy. Ani ja się nie męczyłam, ani ona. Każda z nas miała swoje zajęcie i udawała, że to jest w porządku. Ale nie było. Atmosfera była tak gęsta, że można było kroić ją nożem.
− Kacper! − Karcący ton mojej matki jeszcze nie działał na mojego braciszka.
Zamiast się przejąć, zaczął się głośno śmiać i wymachiwać łyżką z jakąś mazią. Nie chciałam wiedzieć, co to jest. Wystarczył mi sam widok. Dzieciak i wszystko wokół niego było oblepione i brudne. Skrzywiłam się. Małe dzieci są odrażające i tak absorbujące! Kacper miał już prawie rok, ale trzeba było ciągle po nim sprzątać i odgadywać, na co właśnie ma ochotę, a ponadto nie przepadałam za jego ojcem. Pomimo to cieszyłam się, że jest. Tchnął w nasz dom trochę życia.
Uśmiechnęłam się, widząc bezskuteczne starania mojej matki, by wyjąć mu z rączki łyżeczkę. Spojrzała na mnie ze srogą miną, ale zaraz uniosła kąciki ust. Gdy pozwalała sobie na taką beztroskę, miałam wrażenie, jakbym przenosiła się o kilka lat wcześniej, do czasów, kiedy mój świat był idealny, a nasza rodzina pełna. Śmiałyśmy się jak dawniej. Na tę krótką chwilę byłam znów jej małą dziewczynką, a ona moją ukochaną mamą.
− Jest nieznośny. Ty taka nie byłaś.
− Jasne, że nie. Ja byłam grzeczna.
− Tak.
Zachichotała, a ja się przyłączyłam. W takich chwilach czułam się z nią bliżej niż przez ostatnie tygodnie.
− Nigdy nie chciałam, żebyś dorosła. Moje koleżanki narzekały, że nie mogą się doczekać, aż ich dzieci zaczną chodzić, potem pójdą do szkoły i się usamodzielnią. Ja nie. − Pokręciła głową, aż jej włosy wypadły z luźnego koka. − Chciałam, by ten czas, kiedy jesteś zależna ode mnie, nigdy nie minął. To było najwspanialsze uczucie na świecie − być komuś potrzebną do życia, kiedy nikt inny nie mógł mnie zastąpić.
W moim gardle rosła gula. Musiałam kilka razy przełknąć ślinę. Nie pamiętam, by kiedykolwiek z jej ust padły takie słowa. Powinnam w tym momencie czuć z nią silną więź, ale zamiast tego dostrzegłam, jak wiele stoi między nami. Niektórych rzeczy nie da się naprawić. Można łatać dziury, ale one pozostaną, chociażby w pamięci. Udawanie niczego nie zmieni.
− Ten czas przeminął. Wiem, że tak musiało się stać, ale przyjęłam to z żalem. − dodała i zadrżała jej broda.
Jeszcze chwila, a się rozpłacze, a ja razem z nią.
− Nic już nie jest takie samo. − wypaliłam, bo uznałam, że muszę coś powiedzieć, by przerwać tą dzwoniącą w uszach ciszę.
− To prawda. Nic.
Wlepiałam wzrok w popiskującego Kacpra, któremu najwyraźniej nie znudziła się zabawa łyżeczką. Nie zareagowałam na jej palący wzrok. Nie miałam nic więcej do powiedzenia.
Moja matka jeszcze przez kilka minut pozwoliła Kacprowi robić wokół siebie coraz większy bałagan, po czym wyjęła mu z łapki łyżeczkę i wzięła go na ręce.
− Teraz pora na kąpiel. − Westchnęła. − A potem na sprzątanie.
− Ja to zrobię. Ty się zajmij Kacprem.
− Jesteś pewna?
− Jasne. − Uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami. − Żaden problem.
Chciałam, by już sobie poszła, by nie mówiła nic więcej. Nie potrzebowałam tego.
− Dziękuję. − powiedziała jeszcze i popatrzyła na mnie czule, po czym zniknęła w korytarzu.
Znowu zostałam sama. Nie byłam w stanie nic już przełknąć. Odstawiłam talerz, zamknęłam książkę i namoczyłam ściereczkę, by zmyć resztki jedzenia ze stołu i podłogi. Chociaż w taki sposób mogłam jej pomóc. Słyszałam głośne piski Kacpra dobiegające z łazienki. Chciałabym chociaż przez chwilę być taka beztroska i pełna życia jak on. Potrząsnęłam głową. Nie miałam zamiaru rozmyślać nad czymś, co minęło i już nie wróci. Po moich policzkach popłynęło kilka łez. Żal pozostanie już na zawsze.
Zgasiłam światło w kuchni i poszłam do swojego pokoju. Czekałam na Asię, która miała po mnie przyjechać. Zniecierpliwiona wyglądałam przez okno. Zaplanowałyśmy dla siebie cały weekend. Jutro zakupy, fryzjer, kino, a wieczorem jakiś klub. Mamie powiedziałam, że będziemy się uczyć do matury, ale nie zakładałyśmy nawet otworzenia książki.
Spakowałam kilka rzeczy i zeszłam po schodach. Miałam nadzieję, że wyjdę niezauważona. Zniknę i może nawet nikt nie zauważy kiedy, ale niestety nie mogłam mieć aż takiego szczęścia. Na dole natknęłam się na Piotra. Właśnie otwierał drzwi i, gdy mnie zobaczył, wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia. Nie lubił mnie i z wzajemnością. Spojrzał na moją torbę i zmrużył oczy.
− Gdzie się wybierasz?
Nie był moim ojcem i nie musiałam mu się spowiadać. Złościł mnie. Przez niego w moim domu, w którym zawsze czułam się bezpiecznie, teraz czułam się cały czas na cenzurowanym. Zignorowałam go i zdjęłam kurtkę z wieszaka. Nie miałam zamiaru opowiadać mu o czymkolwiek.
− Mówię do ciebie. − Chwycił mnie za ramię, a ja podskoczyłam i mu się wyrwałam.
− Nigdy więcej mnie nie dotykaj. − wysyczałam przez zęby.
− To może mi odpowiesz.
− Nie twoja sprawa.
Wzięłam torbę, ale zanim zdołałam się ruszyć, wyrwał mi ją. Uśmiechnął się arogancko, władczo. Zaczęłam szybciej oddychać. Z wielkim trudem zachowywałam resztki spokoju. Nie potrafiliśmy normalnie rozmawiać. Ciągle ze sobą walczyliśmy. Jakby od tego, kto wygra, zależało nasze życie.
− Oddaj mi ją.
Z niedowierzaniem patrzyłam, jak ją otwiera i sprawdza, co w niej mam.
− Co robisz, do cholery?!
− Ktoś musi cię kontrolować.
− Tym kimś nie będziesz ty.
Zastanawiałam się, jak taki przystojny i inteligentny mężczyzna może być tak okrutny. Zawsze musiał postawić na swoim, nienawidził, kiedy ktoś mu się stawiał.
− Myślałem, że się dogadamy. Dla dobra twojej matki. Po prostu daj mi szansę. Chcę tylko, żebyśmy jakoś normalnie się zachowywali. W końcu mieszkamy razem.
Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że on naprawdę chce poprawić nasze stosunki. Ale jego deklaracja zabrzmiała kłamliwie i pusto.
− Już niedługo − odparłam, unosząc głowę.
Prychnął. Rzucał mi wyzwanie. Za każdym razem mnie prowokował. Zagryzłam wargi. Nie miałam ochoty na kolejną kłótnię.
− Jeszcze jakiś czas tu będziesz. Maturę masz w maju. A studia, o ile się na nie dostaniesz, zaczynają się w październiku. Sama więc rozumiesz. Pomęczymy się jeszcze ze sobą kilka miesięcy. − Uśmiechnął się złośliwie, z jakąś dziką satysfakcją.
Zacisnął palce na uchwycie torby i wybuchnął śmiechem.
− Nie jestem twoim wrogiem, a ty mnie traktujesz właśnie w taki sposób.
− Co jest z tobą nie tak? Nie udawaj, że mnie rozumiesz, że chcesz mi pomóc. Gówno o mnie wiesz.
− Wiem wystarczająco dużo.
Zrobiłam krok do przodu, by wyrwać mu torbę, ale okazał się silniejszy. Sapnęłam z wściekłości.
− Do cholery. Daj mi wreszcie spokój.
− Co tu się dzieje?
W progu stanęła moja matka, patrząc to na mnie, to na Piotra. Wyglądaliśmy, jakbyśmy mieli zaraz stanąć do walki. Jak dwa rozwścieczone byki.
− Łucja miała zamiar znowu wymknąć się z domu.
− Nocuje u Asi. Wiem o tym. − odparła spokojnie matka.
− Pozwalasz jej? − spytał z niedowierzaniem Piotr.
Na czole wystąpiły mu krople potu. Był wkurzony. Widziałam, jak drga mu mięsień na twarzy. Teraz ja czułam satysfakcję. Przyglądałam się im zadowolona z obrotu sprawy.
− Na litość boską, Piotr. Ona nie ma dziesięciu lat…
− I mieszka pod naszym dachem.− przerwał jej ostro.
− Dachem mojej matki − rzuciłam wściekła.
Nie mogłam powstrzymać tego komentarza. Wprowadził się do nas i od razu ubzdurał sobie, że to też jego dom. Nigdy nie był jego. To mój ojciec go wybudował.
− Łucja, przynajmniej ty daj spokój. − skarciła mnie matka, a potem spojrzała na Piotra i wskazała palcem torbę, którą nadal trzymał kurczowo. − Oddaj jej to.
− Nie wierzę, że tak ją wychowujesz. Rozczarowujesz mnie.
− Dość! − krzyknęła i zaległa cisza. Nie spodziewałam się po matce takiej stanowczości. Od dawna nie używała tego tonu. − Postanowiłam. To moja córka. Ja decyduję o tym, co może, a czego nie.
Otworzyłam usta ze zdziwienia. Stanęła na wysokości zadania. Rzadko kiedy mu się przeciwstawiała, ale gdy to robiła, czułam, że łączy nas naprawdę silna więź, mimo że na co dzień raczej się oddalałyśmy od siebie.
− Świetnie. Co mnie to obchodzi! − Rzucił torbę, odwrócił się i poszedł do łazienki.
Podskoczyłyśmy, kiedy trzasnął drzwiami. Kacper zaczął płakać. Poczułam się głupio, że go sprowokowałam i sprawiłam jej przykrość. Wiedziałam, jak cierpi, kiedy się kłócimy. Dla nas wszystkich to nie było łatwe. Tylko że gdy widziałam Piotra, nie byłam w stanie nad sobą zapanować. Odebrał mi matkę i próbował nastawiać ją przeciwko mnie. Tego nie mogłam mu darować. Miał jakąś dziką obsesję na punkcie kontrolowania mnie.
− Przepraszam.
− Idź już i baw się dobrze. − Uśmiechnęła się, ale ten uśmiech nie dotarł do oczu. Były smutne i zrezygnowane.
Musiałam stąd wyjść, by nie zacząć tego analizować i wpędzać siebie w poczucie winy. Dość już przeze mnie wycierpiała. Nie chciałam wciąż jej męczyć, ale robiłam to częściej, niżbym chciała.
Wybiegłam z domu, kiedy Asia właśnie parkowała na chodniku. Wrzuciłam torbę do auta i poprosiłam, żebyśmy się pospieszyły. Jednak zanim ruszyła, zobaczyłam jeszcze Piotra stojącego w oknie i patrzącego na nas. Po plecach przebiegły mi ciarki. Do niedzieli pewnie się uspokoi, ale nie wybaczy mi tego i jestem pewna też, że moja matka również zapłaci za to, że tak się do niego odezwała. Ale na dzisiaj już dosyć miałam dramatów. Musiałam wyluzować i się zabawić. Miałam zamiar przez cały weekend robić to, na co mam ochotę. Bez zahamowań i ograniczeń.