- promocja
- W empik go
Rywale - ebook
Rywale - ebook
Bezcenny hotel, dwie zwaśnione rodziny i pożądanie silne jak nienawiść.
Nasi dziadkowie rozpoczęli tę wojnę, gdy z najlepszych przyjaciół stali się największymi rywalami biznesowymi w historii. A wszystko za sprawą kobiety, ich partnerki w interesach, którą obaj kochali, lecz żaden nie zdobył jej serca. Nasi ojcowie kontynuowali tę rodzinną tradycję. A potem zrobiliśmy to ja i Weston. Pewnie trwałoby to nadal, gdyby dawna ukochana naszych dziadków nie umarła i nie zostawiła im w spadku jednego z najcenniejszych hoteli świata.
I tak oto jesteśmy tu razem. Zamknięci. Dwoje zaciekłych rywali. Ogień i woda. Próbujemy posprzątać bałagan, który odziedziczyliśmy po przodkach, i się przy tym nie pozabijać. Mamy tę wojnę w genach. Jest tylko jeden problem – im bardziej ze sobą walczymy, tym mocniej pragniemy siebie nawzajem.
Nowa powieść bestsellerowej Vi Keeland.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66890-35-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sophia
Proszę zaczekać!
Agentka przeciągnęła nylonowy pas od jednego słupka do drugiego i wpięła go, zagradzając przejście przez bramkę. Podniosła wzrok i spochmurniała, widząc, że gnam w jej stronę i ciągnę za sobą walizkę na kółkach. Przebiegłam całą drogą z terminala A do terminala B i teraz dyszałam niczym palacz wypalający dwie paczki dziennie.
– Przepraszam, że się spóźniłam, ale czy mogę wsiąść do samolotu? Proszę!
– Odprawa skończyła się dziesięć minut temu.
– Mój pierwszy lot był opóźniony i musiałam przebiec całą drogę od terminala międzynarodowego. Proszę, muszę być rano w Nowym Jorku, a to ostatni lot.
Nie wyglądała na życzliwie nastawioną. Poczułam desperację.
– Niech pani posłucha – zaczęłam. – W zeszłym miesiącu rzucił mnie chłopak. Właśnie wróciłam z Londynu, żeby zacząć jutro rano nową pracę, i to u taty, z którym się nie dogaduję. Uważa, że nie mam kwalifikacji, i pewnie ma rację, ale ja naprawdę muszę wyrwać się z Londynu. – Potrząsnęłam głową. – Proszę, niech mi pani pozwoli wsiąść do tego samolotu. Nie mogę pojawić się za późno pierwszego dnia.
Twarz kobiety złagodniała.
– Dzięki ciężkiej pracy w niecałe dwa lata awansowałam w tych liniach na menedżera, ale za każdym razem, gdy spotykam się z ojcem, pyta, czy już poznałam jakiegoś faceta, a nie jak przebiega moja kariera. Sprawdzę, czy nie zamknęli już drzwi samolotu.
Westchnęłam z ulgą, kiedy podeszła do biurka i zatelefonowała. Wróciła i odpięła pas w bramce.
– Proszę o pani kartę pokładową.
– Jest pani wspaniała! Bardzo dziękuję.
Przyjrzała się e-karcie na moim telefonie i oddała mi go, mrugając okiem.
– Niech pani udowodni, że ojciec się myli.
Pognałam przez rękaw i wsiadłam do samolotu. Miałam fotel numer 3B, ale schowek na bagaże był już pełen. Podeszła do mnie stewardesa z bardzo niezadowoloną miną.
– Wie pani, czy jest tu gdzieś jeszcze miejsce? – zapytałam cicho.
– Wszystko jest już zajęte. Będę musiała poprosić, żeby włożyli to do bagażnika.
Rozejrzałam się. Siedzący na fotelach pasażerowie wpatrywali się we mnie, jakbym opóźniała start.
_Och, może i opóźniam_. Westchnęłam i zmusiłam się do uśmiechu.
– Byłoby świetnie. Dziękuję.
Stewardesa wzięła moją torbę, a ja spojrzałam na pusty fotel przy przejściu. Mogłabym przysiąc, że rezerwowałam miejsce przy oknie. Jeszcze raz sprawdziłam kartę pokładową i numery foteli na górze, po czym pochyliłam się, by odezwać się do swojego sąsiada.
– Ehmmm… przepraszam. Chyba siedzi pan na moim miejscu.
Zasłonięty „The Wall Street Journal” mężczyzna opuścił gazetę. Ściągnął wargi, jakby miał prawo się irytować, choć siedział na moim miejscu. Minęło parę sekund, zanim objęłam wzrokiem resztę jego twarzy. Kiedy jednak to zrobiłam, opadła mi szczęka, a usta złodzieja fotela uniosły się w triumfalnym uśmieszku. Zamrugałam parę razy, mając nadzieję, że to jakieś złudzenie.
Niestety.
Wciąż tam był.
_Fuj._
Potrząsnęłam głową.
– To chyba jakieś żarty.
– Miło cię widzieć, Fifi.
_Nie. Tylko nie to._ Ostatnie tygodnie były wystarczająco kiepskie. To nie mogło się dziać.
_Weston Lockwood._
Jak, u licha, mogłam siedzieć akurat obok niego, choć jest tyle samolotów i tylu cholernych ludzi na świecie? _To musi być jakiś okrutny żart._
Rozejrzałam się za pustym fotelem, ale oczywiście nie było żadnego. U mojego boku pojawiła się stewardesa, która już wcześniej nie była zadowolona, że musi wziąć mój bagaż, a teraz wyglądała na jeszcze bardziej wzburzoną.
– Jakiś problem? Czekamy, aż pani zajmie swoje miejsce, byśmy mogli ruszyć spod bramki.
– Owszem. Nie mogę tu siedzieć. Jest gdzieś inne miejsce?
Oparła ręce na biodrach.
– To jedyny wolny fotel w samolocie. Musi pani już usiąść, proszę pani.
– Ale…
– Jeśli pani nie zajmie swojego miejsca, będę musiała wezwać ochronę.
Spojrzałam na Westona. Dupek miał czelność się uśmiechać.
– Wstawaj. – Spiorunowałam go wzrokiem. – Chcę przynajmniej miejsce przy oknie, bo jest moje.
Weston spojrzał na stewardesę i błysnął olśniewającym uśmiechem.
– Buja się we mnie od ogólniaka. I tak to okazuje. – Mrugnął, wstając, i wskazał fotel. – Proszę, zajmij moje miejsce.
Zmrużyłam oczy tak bardzo, że zwęziły się niemal w szparki.
– Zejdź mi z drogi. – Spróbowałam go ominąć, unikając kontaktu cielesnego, i prześlizgnąć się na swoje miejsce przy oknie. Sapiąc, wepchnęłam torebkę pod fotel i zapięłam pas.
Stewardesa od razu zabrała się za wygłaszanie instrukcji bezpieczeństwa przed lotem, a samolot zaczął wycofywać spod bramki.
Mój sąsiad dupek nachylił się ku mnie.
– Dobrze wyglądasz, Fif. Ile to już minęło?
– Widocznie nie dość długo, bo właśnie koło mnie siedzisz.
– Nadal udajesz niezainteresowaną? – Wyszczerzył się.
– Jak widzę, nadal coś sobie roisz. – Przewróciłam oczami.
Pech chciał, że kiedy znów spuściłam wzrok, spojrzałam z bliska na mężczyznę, którym przez całe życie pogardzałam. Wyglądało na to, że palant jeszcze wyprzystojniał. Weston Lockwood jako nastolatek był ciachem, temu nie sposób było zaprzeczyć, ale mężczyzna siedzący obok mnie był wręcz olśniewający. Męska, kwadratowa szczęka, rzymski nos i wielkie, namiętne niebieskie oczy barwy lodowców na Alasce. Cerę miał smagłą, a w kącikach oczu drobne zmarszczki, które – Bóg wie dlaczego – uznałam za cholernie seksowne. Jego pełne usta otaczał zarost wyglądający na jednodniowy, a ciemnym włosom przydałoby się strzyżenie. Jednak zamiast wyglądać niechlujnie, Weston Lockwood swoim stylem ostentacyjnie pokazywał, że ma gdzieś korporacyjny światek schludnych krótkich fryzurek. W zasadzie nie był w moim typie, lecz gdy patrzyłam na tego palanta, zastanawiałam się, co w ogóle pociąga mnie u mężczyzn w moim typie.
Wielka szkoda, że był palantem. I Lockwoodem. Choć to pierwsze określenie było tak naprawdę zbędne, gdyż samo to, że było się Lockwoodem automatycznie oznaczało, że jest się też palantem.
Zmusiłam się, by przenieść wzrok na fotel przed sobą, ale czułam spojrzenie Westona na swojej twarzy. W końcu nie dało się już tego ignorować, więc sapnęłam i odwróciłam się do niego.
– Będziesz się na mnie gapił przez cały lot?
Drgnęła mu warga.
– Może. To niezły widok.
– Nie krępuj się. – Potrząsnęłam głową. – Mam coś do roboty. – Sięgnęłam pod fotel przed sobą i wyciągnęłam torebkę. Planowałam poczytać podczas lotu o hotelu Countess, ale szybko się zorientowałam, że nie mam w torbie laptopa. Wsunęłam go do wierzchniej przegródki swojej walizki na kółkach, bo zakładałam, że zostanie ona umieszczona w górnym schowku na bagaż. Wspaniale. Teraz mój laptop znajdował się w bagażniku. Jakie były szanse, że zostanie w jednym kawałku, kiedy go odbiorę – o ile w ogóle nadal będzie w walizce, gdy ją odzyskam? I co, u licha, miałam robić, by czymś się zająć w czasie lotu? Nie wspominając już, że spotkanie z prawnikami Countess miało się odbyć jutro rano, a ja nie byłam ani trochę przygotowana. I kiedy wreszcie dotrę do hotelu, prawie całą noc będę musiała studiować materiały.
Super.
_Po prostu, kurde, super._
Zamiast panikować, co było moim typowym zachowaniem, uznałam, że równie dobrze mogę zapaść w tak potrzebny mi sen, skoro nie miałam go zaznać dziś w nocy. Kiedy więc samolot wystartował, przymknęłam oczy i próbowałam odpocząć. Przeszkadzały mi jednak myśli o mężczyźnie siedzącym na fotelu obok.
Boże, nie lubiłam go.
Cała moja rodzina nie znosiła jego rodziny.
Odkąd sięgałam pamięcią, prowadziliśmy klanową wojnę. Rodzinny spór trwał od czasów młodości naszych dziadków, chociaż przez prawie całe dzieciństwo obracaliśmy się w tych samych kręgach towarzyskich. Weston i ja uczęszczaliśmy do tych samych prywatnych szkół, często się widywaliśmy przy okazji kwest oraz wydarzeń towarzyskich i nawet mieliśmy wspólnych przyjaciół. Domy naszych rodzin na Upper West Side dzieliło tylko parę przecznic, lecz podobnie jak nasi ojcowie i dziadkowie utrzymywaliśmy jak największy dystans.
Cóż, z wyjątkiem jednego razu.
Okropnego, gigantycznego błędu pewnej nocy.
Przez większość czasu udawałam, że to się nigdy nie zdarzyło.
Przez większość czasu…
Tylko raz na jakiś czas…
Tylko od wielkiego święta…
Kiedy o tym myślałam…
Nie zdarzało się to często.
Ale kiedy już się zdarzało…
Nieważne. Wzięłam głęboki, oczyszczający oddech, odsuwając te wspomnienia w swojej głowie.
To była ostatnia rzecz, o jakiej powinnam teraz myśleć.
Ale dlaczego, u licha, w ogóle siedział obok mnie?
Z tego, co słyszałam, Weston mieszkał w Vegas. Prowadził hotele swojej rodziny na południowym zachodzie – nie żebym go śledziła czy coś.
Jakie więc było prawdopodobieństwo, że natknę się na niego w drodze do Nowego Jorku? Nie byłam na wschodnim wybrzeżu od co najmniej sześciu lat, a jednak skończyło się na tym, że siedzieliśmy obok siebie w tym samym samolocie.
Och!
_Cholera._
Nagle otworzyłam oczy.
Nie mogło o to chodzić.
_Proszę, Panie Boże. Proszę, niech to nie będzie to._
Odwróciłam się do Westona.
– Chwileczkę. Dlaczego lecisz do Nowego Jorku?
– Zgadnij. – Wyszczerzył się.
Wciąż nie chciałam w to uwierzyć i trzymałam się nadziei.
– Żeby… odwiedzić rodzinę?
Pokręcił głową, nadal uśmiechając się arogancko.
– Żeby pozwiedzać?
– Nie.
Przymknęłam oczy i z rezygnacją opuściłam ramiona.
– Rodzina wysłała cię, żebyś zarządzał Countess, prawda?
Weston odczekał, aż otworzę oczy, i dopiero wtedy zadał cios.
– Wygląda na to, że będziemy widywać się częściej niż tylko w czasie tego krótkiego lotu.ROZDZIAŁ 2
Sophia
Idziesz w złą stronę, Fifi.
Wysiadłam z windy na czwartym piętrze i musiał mnie powitać akurat Pan Cudowny.
– Spadaj, Lockwood.
Wsiadł do windy, którą właśnie opuściłam, ale wyciągnął rękę i przytrzymał drzwi, zanim się zamknęły. Odezwał się, wzruszając ramionami:
– Jak sobie chcesz. Ale w sali konferencyjnej dwadzieścia cztery nikogo nie ma.
Odwróciłam się.
– Dlaczego?
– Przenieśli zebrania do biura pełnomocniczki hotelu we Flatiron Building.
– Żartujesz sobie? – sapnęłam. – Nikt się ze mną nie skontaktował. Dlaczego je przenieśli?
– Nie wiem. Pewnie dowiemy się tego, gdy tam dotrzemy. – Zwolnił przycisk na panelu i cofnął się. – Jadę. Wsiadasz czy nie? Nie przesuną godziny rozpoczęcia, a będą koszmarne korki.
Spojrzałam przez ramię w kierunku sali konferencyjnej. Nikogo przy niej nie było. Z westchnieniem wsiadłam do windy. Weston stał za mną w głębi kabiny, ale gdy tylko drzwi się zamknęły, zrobił krok do przodu.
– Co robisz?
– Nic.
– No to się cofnij. Nie stój tak blisko.
Zarechotał, ale ani drgnął. Złościłam się, że zauważyłam, jak ładnie pachnie – połączeniem świeżo ściętego dębu i czegoś czystego, może z domieszką woni skóry. Te cholerne drzwi mogłyby się otworzyć szybciej. Gdy tylko tak się stało, wypadłam przez nie jak oparzona. Pognałam do holu i nie oglądając się za siebie, pobiegłam do wyjścia.
Czterdzieści minut później, po próbie jazdy taksówką, która w ciągu dziesięciu minut pokonała zaledwie pół kwartału, i po dwóch przesiadkach w piekielnie rozgrzanym metrze, którego drugi wagon rozkosznie pachniał świeżą uryną, z pośpiechem wpadłam do holu Flatiron Building.
– Może mi pan powiedzieć, na którym piętrze mieści się Barton & Fields? – zapytałam recepcjonisty.
– Na piątym. – Wskazał długą kolejkę. – Ale jedna z wind dziś nie działa.
Byłam już spóźniona i nie miałam czasu czekać. Z westchnieniem zapytałam ochroniarza:
– Gdzie są schody?
Pokonałam pięć wysokich pięter na dziesięciocentymetrowych obcasach, dźwigając skórzaną torbę pełną dokumentów oraz torebkę, i podeszłam do podwójnych szklanych drzwi firmy prawniczej hotelu Countess. Recepcjonistka kogoś obsługiwała, a przede mną w kolejce były jeszcze dwie osoby, więc sprawdziłam godzinę na telefonie. Miałam nadzieję, że nie zaczęli zebrania punktualnie, skoro je przenieśli bez powiadomienia. Poza tym jak mogli? Westonowi dotarcie tutaj zajęło pewnie równie dużo czasu. Kiedy w końcu nadeszła moja kolej, zbliżyłam się do recepcjonistki.
– Witam. Nazywam się Sophia Sterling. Mam spotkanie z Elizabeth Barton.
Recepcjonistka pokręciła głową.
– Pani Barton jest w centrum na porannym zebraniu. O której była pani umówiona?
– W zasadzie nasze zebranie miało się początkowo odbyć w centrum, w hotelu Countess, ale zostało tu przeniesione.
Kobieta ściągnęła brwi.
– Widziałam, jak wychodzi, gdy przyszłam tu rano, ale pozwoli pani, że jeszcze sprawdzę. Może wróciła, kiedy piłam kawę. – Uderzyła w kilka klawiszy na klawiaturze i przez chwilę słuchała czegoś przez słuchawki, a potem je zdjęła.
– Nie odpowiada. Pozwoli pani, że sprawdzę w jej biurze oraz w sali konferencyjnej.
Parę minut później z głębi korytarza nadeszła kobieta w kostiumie, towarzysząca recepcjonistce.
– Witam. Jestem Serena, asystentka prawna pani Barton. Pani spotkanie odbywa się dzisiaj w Countess. W sali dwadzieścia cztery.
– Nie. Właśnie stamtąd przyjechałam. Początkowo miało się tam odbyć, ale przeniesiono je tutaj.
– Przykro mi. – Pokręciła głową. – Ktokolwiek pani to powiedział, podał złą informację. Właśnie zadzwoniłam do Elizabeth na komórkę i to potwierdziłam. Zebranie zaczęło się już prawie godzinę temu.
Poczułam gorąco napływające od stóp aż do czubka głowy. _Zabiję tego gnojka Westona._
– Przepraszam za spóźnienie – powiedziałam, wchodząc.
Kobieta siedząca u szczytu stołu konferencyjnego – którą, jak przypuszczałam, była Elizabeth Barton, główna radczyni prawna Countess – spojrzała na zegarek. Miała surową minę.
– Może ktoś, kto zjawił się na czas, będzie tak miły i wprowadzi panią w to, na co pani nie zdążyła. – Wstała. – Zróbmy dziesięciominutową przerwę, a kiedy się znów zbierzemy, odpowiem na wszelkie wasze pytania.
– Chętnie wprowadzę panią Sterling we wszystko – odezwał się Lockwood.
Pełnomocniczka mu podziękowała i wyszła wraz z dwoma mężczyznami, których nigdy wcześniej nie widziałam, zostawiając mnie sam na sam z Westonem. Musiałam się bardzo hamować, żeby nie wybuchnąć – przynajmniej dopóki nie znalazła się za drzwiami. Weston wstał, jakby on też zamierzał zrobić sobie przerwę i wyjść stąd bez szwanku.
_Niedoczekanie._
– Ty dupku!
Z zadowolonym uśmieszkiem zapiął marynarkę.
– Niczego się nie nauczyłaś w Wharton? W miłości i na wojnie wszystko jest dozwolone, Fifi.
– Nie nazywaj mnie tak!
Weston strzepnął nieistniejący paproch z rękawa swojej zbyt drogiej marynarki.
– Chciałabyś, bym cię wprowadził w to, na co nie zdążyłaś?
– Oczywiście, że tak, dupku. Bo to twoja wina, że mnie tu nie było.
– Nie ma sprawy. – Splótł ramiona i spojrzał na swoje paznokcie. – Przy kolacji.
– Nie zjem z tobą kolacji.
– Nie?
– Nie.
– Jak chcesz. – Wzruszył ramionami. – Próbuję zachowywać się jak dżentelmen, ale jeśli wolisz pójść od razu do mojego pokoju, też mi pasuje.
– Chyba oszalałeś. – Zachichotałam.
Nachylił się. Zagradzałam mu drogę, więc nie miałam się gdzie ruszyć, a nie zamierzałam dać mu satysfakcji i się wzdrygnąć. Stałam więc niewzruszenie, podczas gdy ten kretyn, który nadal niebiańsko pachniał, przyłożył usta do mojego ucha.
– Wiem, że pamiętasz, jak nam było dobrze razem. Najlepsze rżnięcie z nienawiści, jakie kiedykolwiek zaliczyłem.
– Jestem pewna, że nigdy nie zaliczyłeś żadnego innego – odezwałam się przez zaciśnięte zęby. – Bo nie spodobałbyś się nikomu przy zdrowych zmysłach.
Cofnął głowę i do mnie mrugnął.
– Trwaj w tym gniewie. Wkrótce zrobimy z niego dobry użytek.
O ósmej wieczorem naprawdę potrzebowałam drinka. To był bardzo długi dzień.
– Mogę zamówić jedzenie tutaj czy muszę zająć stolik? – zapytałam barmana w hotelowej restauracji.
– Może pani zamówić przy barze. Przyniosę pani menu.
Zniknął, a ja usadowiłam się na stołku. Wyciągnęłam notes ze swojej gigantycznej torebki i zaczęłam zapisywać wszystko, co mój ojciec powiedział przez ostatnie dwadzieścia minut. Słowo „powiedział” oddawało to w przybliżeniu, bo tym, co naprawdę robił, było wrzeszczenie na mnie od chwili, gdy odebrałam telefon. Nie przywitał się nawet, tylko zaczął rozprawiać, wykrzykując pytanie za pytaniem. Czy zrobiłam już to albo tamto, ale nie przerywał nawet dla nabrania tchu, bym mogła wtrącić parę słów i odpowiedzieć.
Ojciec nie mógł znieść, że dziadek wyznaczył mnie do opieki nad Countess. Jestem pewna, że wolałby, by zajmował się tym mój przyrodni brat Spencer. Nie dlatego, że Spencer był pod kompetentny – ofiarujcie tyle datków co mój ojciec na uczelnię Ligi Bluszczowej, a jakimś cudem znajdzie się w niej miejsce dla każdego – ale ponieważ Spencer to jego marionetka.
Kiedy więc na telefonie wyświetliło się imię Scarlett, odłożyłam długopis, by skorzystać z tak potrzebnej przerwy.
– Czy u was nie jest pierwsza w nocy? – zapytałam.
– Oczywiście i jestem piekielnie zmordowana.
Uśmiechnęłam się. Moja najlepsza przyjaciółka Scarlett była bardzo brytyjska i uwielbiałam każde „zjeżdżaj”, „zmordowana” i „złamas”, jakie wychodziło z jej ust.
– Nie masz pojęcia, jak potrzebowałam teraz usłyszeć twój straszny akcent.
– Straszny? Mówię angielskim królowej, kochana. Ty mówisz angielskim z Queens. Czyli z tej okropnej dzielnicy między Manhattanem i Tall Island.
– To Long Island, nie Tall Island.
– Nieważne.
Zaśmiałam się.
– Co słychać?
– Cóż, zatrudniliśmy w pracy nową kobietę i pomyślałam, że potencjalnie mogłaby cię zastąpić jako moja jedyna przyjaciółka. Ale w zeszły weekend poszłyśmy do kina i włożyła legginsy, spod których prześwitywały majtki.
– O rany. – Z uśmiechem potrząsnęłam głową. – Niedobrze. – Scarlett pracowała w modzie i nawet Anna Wintour przy niej wydawała się tolerancyjna wobec stylistycznych faux pas. – Spójrzmy prawdzie w oczy: jestem po prostu niezastąpiona.
– Owszem. I co, znudziłaś się Nowym Jorkiem i postanowiłaś już wrócić do Londynu?
– Minęło dopiero męczące dwadzieścia sześć godzin, odkąd wyjechałam. – Zachichotałam.
– Jak tam nowa praca?
– Cóż, w pierwszy dzień spóźniłam się na spotkanie z pełnomocniczką hotelu, bo przedstawiciel rodziny, która obecnie posiada drugą część hotelu, wpuścił mnie w maliny.
– Chodzi o rodzinę człowieka, który pięćdziesiąt lat temu bzykał właścicielkę hotelu w tym samym czasie, kiedy bzykał ją twój dziadek?
– Tak. – Zaśmiałam się.
Chociaż sprawa była trochę bardziej skomplikowana, Scarlett się nie myliła. Pięćdziesiąt lat temu mój dziadek, August Sterling, otworzył hotel wraz z dwójką swoich najlepszych przyjaciół – Oliverem Lockwoodem i Grace Copeland. Legenda głosi, że dziadek zakochał się w Grace, zaręczyli się i zaplanowali ślub na sylwestra. W dzień ślubu Grace, stojąc przy ołtarzu, oznajmiła mojemu dziadkowi, że nie może za niego wyjść, i wyznała, iż jest zakochana również w Oliverze Lockwoodzie. Kochała obu mężczyzn i nie chciała poślubić żadnego z nich, gdyż małżeństwo było deklaracją oddania serca jednemu mężczyźnie, a jej serce nie należało tylko do jednego.
Mężczyźni walczyli o nią przez całe lata, ale ostatecznie żadnemu nie udało się skraść drugiemu połowy jej serca i każde z tej trójki w końcu poszło w swoją stronę. Mój dziadek i Oliver Lockwood stali się zażartymi rywalami, przez resztę życia budowali hotelowe imperia i próbowali pokonać jeden drugiego, podczas gdy Grace skupiła swoje wysiłki na wybudowaniu jednego luksusowego hotelu, a nie ich sieci. Dzięki ciężkiej pracy wszyscy troje osiągnęli ogromne sukcesy. Rodziny Sterlingów i Lockwoodów stały się właścicielami największych sieci hoteli w Stanach Zjednoczonych. I chociaż Grace posiadała tylko jeden hotel, ten pierwszy, od którego razem zaczynali, Countess, to dzięki wspaniałemu widokowi na Central Park stał się on jednym z najbardziej cenionych niesieciowych hoteli na świecie. Konkurował nawet z Four Seasons i Plazą.
Trzy tygodnie temu, kiedy Grace zmarła po długich zmaganiach z rakiem, moja rodzina ze zdumieniem odkryła, że kobieta zostawiła czterdzieści dziewięć procent udziałów w Countess mojemu dziadkowi, a drugie czterdzieści dziewięć Oliverowi Lockwoodowi. Pozostałe dwa procent trafiły do organizacji charytatywnej, która teraz sprzeda swoją nową własność rodzinie proponującej najwyższą ofertę – co z kolei da jednemu z nas bardzo ważne pięćdziesiąt jeden procent, a tym samym pakiet kontrolny.
Grace Copeland nigdy nie wyszła za mąż, a ja postrzegałam finałowy akt jej życia jak piękną grecką tragedię – chociaż, jak przypuszczam, mogło wydawać się szaleństwem zostawianie hotelu wartego setki milionów dolarów dwóm mężczyznom, z którymi nie rozmawiało się przez pięćdziesiąt lat.
– Twoja rodzina jest stuknięta – powiedziała Scarlett. – Wiesz o tym, prawda?
– Oczywiście. – Zaśmiałam się.
Porozmawiałyśmy przez chwilę o jej ostatniej randce i o tym, gdzie się wybiera na wakacje. Potem westchnęła.
– Właściwie to zadzwoniłam do ciebie, żeby ci przekazać pewną nowinę. Gdzie teraz jesteś?
– W hotelu. Albo raczej w Countess, hotelu, którego część posiada obecnie moja rodzina. Czemu pytasz?
– Masz w pokoju alkohol?
Ściągnęłam brwi.
– Z pewnością tak, ale nie jestem w pokoju, tylko w barze na dole. Czemu pytasz?
– Bo będziesz go potrzebować po tym, jak ci coś powiem.
– Jak co mi powiesz?
– Chodzi o Liama.
Liam był moim byłym. Dramaturgiem z zachodniego Londynu. Zerwaliśmy ze sobą miesiąc temu. Chociaż wiedziałam, że to najlepsze wyjście, wciąż czułam ukłucie w piersi na dźwięk jego imienia.
– Co z nim?
– Widziałam go dzisiaj.
– Aha…
– Z językiem w gardle Marielle.
– Marielle? Jakiej Marielle?
– Jestem pewna, że obie znamy tylko jedną.
_To chyba jakieś żarty._
– Masz na myśli moją kuzynkę Marielle?
– We własnej osobie. Co za pizda.
Poczułam, że w gardle rośnie mi gula. _Jak mogła?_ Zbliżyłyśmy się do siebie, gdy mieszkałam w Londynie.
– To jeszcze nie jest najgorsze.
– Co jest gorsze?
– Zapytałam pewną wspólną znajomą, jak długo już się rżną, a ona mi powiedziała, że blisko pół roku.
Poczułam się, jakbym była chora. Trzy albo cztery miesiące temu, kiedy między mną a Liamem zaczęło się psuć, na tylnym siedzeniu jego samochodu znalazłam czerwony trencz Burberry. Powiedział, że należy do jego siostry. Wtedy nie miałam powodu, by cokolwiek podejrzewać, ale Marielle z całą pewnością posiadała czerwony trencz.
Musiałam przez chwilę pomilczeć.
– Jesteś tam jeszcze? – spytała Scarlett.
Odetchnęłam głęboko.
– Tak, jestem.
– Przykro mi, kochana. Uznałam, że powinnaś wiedzieć, byś nie była miła dla tej zdziry.
Zamierzałam zadzwonić także do kuzynki. Teraz cieszyłam się, że byłam zbyt zajęta.
– Dziękuję, że mi powiedziałaś.
– Wiesz, że zawsze będę cię wspierać.
– Dobrze o tym wiem. – Uśmiechnęłam się smutno. – Dzięki, Scarlett.
– Ale mam też dobre wieści.
Nie sądziłam, że cokolwiek poprawi mi nastrój po tym, co mi właśnie powiedziała.
– Co takiego?
– Wylałam jedną z moich redaktorek. Odkryłam, że nie pisała o niektórych projektantach ze względu na ich rasę.
– I to jest twoja dobra wieść?
– Cóż, nie do końca. Dobra wieść jest taka, że miała terminarz zapchany mnóstwem spraw i teraz będę musiała przepracować z milion godzin, żeby to nadrobić.
– Chyba raczej nie rozumiesz, co to znaczy „dobra wieść”, Scarlett.
– Wspomniałam ci, że jedną z miliona spraw, które muszę nadrobić, jest pokaz mody w Nowym Jorku za dwa tygodnie?
– Przyjeżdżasz do Nowego Jorku! – Uśmiechnęłam się.
– Tak, więc zarezerwuj mi pokój w tym o wiele za drogim hotelu, którego połowę posiada obecnie fiut twojego dziadka. Wyślę ci mailem daty.
Kiedy się rozłączyłyśmy, barman przyniósł mi menu.
– Poproszę wódkę z sokiem żurawinowym.
– Jasne.
Gdy wrócił, żeby przyjąć moje zamówienie, automatycznie zamówiłam sałatkę, ale powstrzymałam go, zanim zdążył się oddalić.
– Niech pan poczeka! Mogę to zmienić?
– Pewnie. Co mogę podać?
_Pieprzyć kalorie._
– Wezmę cheeseburgera. Z bekonem, jeśli macie. I sałatkę coleslaw jako dodatek. I frytki.
– Zły dzień? – Uśmiechnął się.
Skinęłam głową.
– Niech pan pamięta też o drinkach.
Wódka z sokiem żurawinowym weszła gładko. Gdy siedziałam przy barze, patrząc na notatki z tego, czym bluzgnął na mnie ojciec, i myśląc o swojej kuzynce Marielle pieprzącej się za moimi plecami z Liamem, zaczął mnie ponosić gniew. Kiedy Scarlett mi to powiedziała, pierwszą reakcją było poczucie zranienia, ale gdzieś między pierwszą zamówioną wódką a drugą zmieniło się ono we wkurzenie.
Ojciec może pójść do diabła.
Pracuję dla dziadka. Nie inaczej niż on.
A Marielle ma brzydko przedłużone włosy i nosowy, piskliwy głos. Pieprzyć ją.
A Liam? Jego pieprzyć najbardziej.
Zmarnowałam półtora roku na tego chadzającego w kardiganach niedoszłego Arthura Millera. I wiecie co? Jego sztuki nawet nie były dobre. Były pretensjonalne, tak jak i on.
Jednym łykiem wychyliłam ćwiartkę swojej drugiej wódki.
Przynajmniej nie może już być gorzej. To jest zaleta tej sytuacji.
Jednak pomyślałam to o parę sekund za wcześnie.
Stanowczo mogło być gorzej.
I tak się stało.
Kiedy podszedł Weston Lockwood i usadził swój tyłek na stołku obok mnie.
– Cześć, Fifi.
– I jak ci minęło ostatnie dwanaście lat?
Weston zamówił wodę sodową z cytryną i siedział, patrząc na mnie, chociaż gapiłam się prosto przed siebie, całkowicie ignorując jego obecność.
– Spadaj, Lockwood.
– Moje minęły całkiem dobrze. Dzięki, że pytasz. Po szkole średniej poszedłem na Harvard, chociaż na pewno to wiesz. Ukończyłem zarządzanie na Columbii, a potem zacząłem pracować w rodzinnym biznesie. Teraz jestem wiceprezesem.
– Jeezu, powinnam się zachwycać, że ci nepoci przyznali ci jakiś wymyślny tytuł?
– Nie. – Uśmiechnął się. – Jest wiele innych rzeczy, którymi można się zachwycać. Pamiętasz, jak wyglądam nago, prawda, Fif? Od osiemnastki ładnie się zaokrągliłem. Kiedy tylko będziesz gotowa, możemy pójść do mojego pokoju, byś mogła sobie zerknąć.
Odwróciłam się i zmarszczyłam brwi.
– Chyba pominąłeś coś ważnego, co się zdarzyło przez ostatnie dwanaście lat. Najwidoczniej doznałeś poważnego urazu głowy i żyjesz w świecie fantazji, nie umiejąc odczytywać emocji innych ludzi.
Dupek nie przestawał się uśmiechać.
– Ci, którzy najgłośniej protestują, zwykle próbują zamaskować swoje prawdziwe uczucia.
Wydałam jęk frustracji.
Podszedł barman i postawił danie, które zamówiłam.
– Mogę coś jeszcze podać?
– Środek na insekty.
– Insekty? Gdzie? – Rozejrzał się.
Zbyłam go machnięciem dłoni.
– Przepraszam. Nie, nie ma żadnych insektów. Żartowałam.
Weston spojrzał na barmana ze współczuciem.
– Popracujemy nad żartami. Jeszcze niezupełnie jej wychodzą.
Barman wydawał się nieco speszony, ale mimo to odszedł. Kiedy sięgnęłam po keczup, Weston ukradł mi z talerza frytkę.
– Nie dotykaj mojego jedzenia. – Zmierzyłam go gniewnym spojrzeniem.
– Strasznie go dużo. Jesteś pewna, że chcesz to wszystko zjeść?
– Co to ma niby znaczyć?
– Nic. Po prostu to dużo mięsa jak na twoją drobną posturę. – Wyszczerzył się. – Chociaż, o ile dobrze pamiętam, lubisz dużo mięsa. W każdym razie lubiłaś dwanaście lat temu.
Przewróciłam oczami. Podniosłam cheeseburgera i wbiłam w niego zęby, nagle okropnie głodna. Zdawało się, że kretyn obok mnie to, jak przeżuwam, uważa za pasjonujące.
Zakryłam usta serwetką i powiedziałam z pełną buzią:
– Przestań się przyglądać, jak jem.
Nie przestał, co nie było niespodzianką. Przez następne pół godziny skończyłam jedzenie i wyżłopałam kolejnego drinka. Weston wciąż próbował prowadzić towarzyską rozmowę, ale ja nadal go ignorowałam. Potem mój pęcherz zrobił się pełen, a nie chciałam dźwigać wielkiej torebki, laptopa i notesu, wyczekując przed publiczną toaletą. Dlatego niechętnie poprosiłam tego utrapieńca, by miał oko na moje rzeczy.
– Z radością będę mieć oko na twoje rzeczy.
Znowu przewróciłam oczami. Gdy podniosłam się z krzesła, lekko się zachwiałam. Najwyraźniej szumiało mi w głowie po alkoholu bardziej, niż sądziłam.
– Ej, no, uważaj. – Weston złapał mnie za ramię i mocno przytrzymał. Jego dłoń była ciepła, mocna i – _o mój Boże, rzeczywiście jestem wstawiona, skoro o tym myślę_.
Wyszarpnęłam łokieć z jego uścisku.
– Obcas mi się poślizgnął. Nic mi nie jest. Pilnuj moich rzeczy.
W łazience załatwiłam się i umyłam ręce. Zobaczyłam swoje odbicie i zauważyłam, że pod okiem rozmazał mi się tusz. Wytarłam go i przeczesałam palcami włosy – z przyzwyczajenia, nie żeby mnie obchodziło, jak wyglądam przy Westonie Lockwoodzie.
Kiedy wróciłam do baru, mój arcywróg dla odmiany był pochłonięty czymś innym niż moją osobą. Zajęłam swoje miejsce i zauważyłam, że szklanka z moim drinkiem jest znowu pełna.
– Depilacja pastą cukrową, hm? – odezwał się Weston, nie podnosząc na mnie wzroku. – Czym to się różni od zwykłej depilacji?
– Co? – Skrzywiłam się.
Postukał palcem w coś na barze przed sobą, w czym miał utkwione spojrzenie.
– Czy ta pasta jest jadalna? No wiesz, czy jak już jesteś całkiem gładka, jesteś gotowa na jakąś akcję? Czy też są tam dodane chemikalia?
Pochyliłam się i spojrzałam spod przymrużonych powiek na to, co czytał. Szeroko otworzyłam oczy.
– Dawaj mi to! Ależ z ciebie dupek!
Palant wziął mój notes, który leżał na barze po lewej stronie, i czytał go bez pozwolenia. Chwyciłam zeszyt, a Weston uniósł ręce w geście poddania.
– Nic dziwnego, że jesteś taka marudna. Za parę dni masz mieć okres. Próbowałaś kiedyś midolu? Te reklamy mnie rozwalają.
Wsunęłam notes do torby i pomachałam do barmana, krzycząc:
– Mogę prosić o rachunek?!
Barman podszedł.
– Mam go zapisać na pani pokój?
Zarzuciłam pasek swojej pękatej torby na ramię i wstałam.
– Właściwie to nie. Proszę go zapisać na pokój tego dupka. – Wskazałam kciukiem Westona. – I wziąć sobie ode mnie studolarowy napiwek.
Barman spojrzał na Westona, a potem wzruszył ramionami.
– Nie ma sprawy.
Sapnęłam i ruszyłam w kierunku wind, nie czekając i mając gdzieś, czy Panu Cudownemu podoba się, że płaci rachunek. Niecierpliwie kilka razy dźgnęłam palcem przycisk przywołujący windę. Cokolwiek zdziałał alkohol, by złagodzić mój gniew, ten teraz natarł ze zdwojoną siłą. Miałam ochotę czymś rzucić.
Najpierw w Liama.
Potem w mojego ojca.
I dwa razy w tego dupka Westona.
Na szczęście drzwi windy się rozsunęły, zanim wyładowałam gniew na jakimś niczego niepodejrzewającym hotelowym gościu. Walnęłam w przycisk ósmego piętra i zastanawiałam się, czy w minibarku jest wino.
– Co u diabła? – Nacisnęłam przycisk na panelu drugi raz. Rozświetlił się, ale kabina nadal stała w miejscu. Dźgnęłam go więc palcem po raz trzeci. W końcu drzwi zaczęły się zasuwać. Właśnie kiedy miały się całkiem zamknąć, zablokował je czyjś but.
_But z nakładanym noskiem._
Gdy drzwi się otworzyły, powitała mnie uśmiechnięta twarz Westona.
Krew niemal we mnie zawrzała.
– Nie ręczę za siebie, Lockwood. Jeśli spróbujesz wejść do tej kabiny, nie odpowiadam za to, co się z tobą stanie. Nie jestem już w nastroju.
Mimo wszystko wszedł do windy.
– Daj spokój, Fifi. Co jest nie tak? Ja tylko się wygłupiam. Bierzesz wszystko zbyt poważnie.
Policzyłam w myślach do dziesięciu, ale to nie pomogło. _Pieprzyć to. Chce mnie wkurzyć? Będzie to miał._ Drzwi znów się zasunęły, a ja odwróciłam się i przyparłam go do kąta. Dostrzegłszy moją minę, miał przynajmniej na tyle poczucia przyzwoitości, że sprawiał wrażenie lekko zdenerwowanego.
– Chcesz wiedzieć, co jest nie tak? Powiem ci, co jest nie tak! Ojciec uważa mnie za nieudolną, bo nie mam wyrostka dyndającego między nogami. Mężczyzna, z którym spędziłam ostatnie osiemnaście miesięcy, zdradzał mnie z jedną z moich kuzynek. Znowu. Nienawidzę Nowego Jorku. Gardzę rodziną Lockwoodów. A ty myślisz, że wszystko może ci ujść na sucho, bo masz dużego fiuta. – Dźgnęłam go palcem w pierś i szturchnięciem podkreślałam każde kolejne słowo.
– Jestem zmęczona.
Mężczyznami.
Moim ojcem.
Liamem.
Tobą.
Każdym z was, popaprańcy. Więc zostaw mnie, do diabła, w spokoju!
Odwróciłam się wyczerpana i czekałam, aż drzwi się otworzą, ale wtedy dotarło do mnie, że jeszcze nie ruszyliśmy. _Wspaniale. Po prostu, kurna, wspaniale._ Dźgnęłam przycisk kilka razy, przymknęłam oczy i gdy winda ruszyła, wzięłam kilka głębokich, oczyszczających oddechów. Czułam za sobą żar ciała Westona. Musiał przysunąć się bliżej. Wciąż próbowałam go ignorować.
Ale ten złamas nadal ładnie pachniał.
_Jak to, u licha, możliwe? Co to za woda kolońska, która utrzymuje się – ile to już minęło? – dwanaście godzin?_ Ja po morderczej gonitwie przez miasto, na którą mnie wysłał dziś rano, zapewne cuchnęłam potem. Wkurzało mnie, że ten dupek pachnie… zarąbiście niebiańsko.
Przysunął się bliżej i poczułam, że jego oddech łaskocze mnie w szyję.
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_