- W empik go
Rywalizacja. Slay Quartet. Tom 1 - ebook
Rywalizacja. Slay Quartet. Tom 1 - ebook
Bogaci mężczyźni, eleganckie kobiety i namiętności, które burzą krew w żyłach.
Ten facet to diabeł wcielony. Bierze, co chce, i nie ogląda się na nikogo. A teraz chce mieć Celię Werner. Jest zimny, okrutny, wyrachowany, a jednocześnie jego obecność wywołuje w kobiecie dreszcz podniecenia.
Edward Fasbender jest największym rywalem biznesowym ojca Celii i zarazem jej największym przekleństwem. Żeby zdobyć władzę, nie cofnie się przed niczym. Małżeństwo z Celią jest mu potrzebne jako element transakcji biznesowej. Kto chciałby wychodzić za mąż z takich powodów? Na pewno nie Celia. A przynajmniej nie od razu. Najpierw musi trochę pograć z tym nazbyt pewnym siebie intrygantem.
Problem w tym, że trafiła na naprawdę bezwzględnego przeciwnika. Dokąd zaprowadzą ją igraszki z diabłem?
Nowa powieść Laurelin Paige, autorki bestsellerowej serii Uwikłani.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66815-87-2 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
D_awno temu nauczyłam się, jak się składać z niczego. Wyćwiczyłam ciało w przekształcaniu każdego doznania, spotkania, spostrzeżenia w pustkę, którą następnie trawiłam i metabolizowałam. Żyję nicością. Próżnia jest moją ucztą. Moim paliwem są czerń, chłód i nic, nic._
Tlen w każdym moim oddechu staje się smugą niepamięci. Poczuj ją wraz z moim wydechem (poczuj nic). Usłysz dźwięk niczego ulatniającego się z moich płuc i krążącego wokół mnie niczym mgła.
Ciało i krew już mnie nie tworzą. Jestem stosem niczego upakowanego w swój byt na poziomie molekularnym. Skóra, mięśnie, narządy, cipka – komórki niebytu udające kawałki człowieka. Dotknij mnie, a nic nie poczuję. Bij mnie, pieprz mnie, kochaj mnie – nic, nic, nic.
Wszystko we mnie zostało zmienione i dostosowane.
Nie ma już nic realnego. Nic stałego. Nic wartościowego.
Tylko kawałki otchłani. Tylko nihilizm. Tylko nic.
Nic otula bezpiecznie mój rdzeń, tworząc nieprzeniknioną powłokę.
Nic wdarło się we wszystkie zakamarki, wcisnęło się tam i chroni ostatni żar płomiennego niegdyś serca. Ledwie sobie uświadamiam jego bicie pod warstwami pustki, nie czuję równomierności jego pulsowania.
Słyszę je czasami, stłumione puchem nicości upchanej wokół niego, jak tyk-tyka niczym metronom. Stojący w oddali zegar. Pykanie kierunkowskazu. Zegarek kieszonkowy wuja.
Zegar bomby odliczający czas do wybuchu.
_Bomba czekająca na eksplozję._1
Schrzaniłaś to, Celio. Hudson jest nieosiągalny. Pozwoliłaś mu się wymknąć, przez co zaprzepaściłaś wszystkie swoje marzenia.
Przewróciłam oczami, mimo że matka nie mogła mnie zobaczyć przez telefon. Miałam dość tej przemowy. Jakąś jej wersję słyszałam co najmniej trzy razy w tygodniu, odkąd moja przyjaciółka z dzieciństwa dwa lata temu wyszła za mąż.
Co do moich marzeń… Cóż, wyobrażałam sobie siebie z Hudsonem Piercem dawno temu. To były aspiracje matki, nie moje. Już nie.
Nie było sensu się z nią sprzeczać. Znajdowała swoiste pocieszenie w ubolewaniu nad porażkami córki, a ten powód należał do jej ulubionych.
– Sophia mówi, że jeszcze nigdy nie był tak oddany małżeństwu jak teraz. Wcale mnie to nie dziwi. Mężczyźni porzucają partnerki dość łatwo, ale gdy żona zajdzie w ciążę, zapomnij! Nie odejdzie od niej na krok.
Oparłam głowę o szybę taksówki zamówionej przez aplikację Lyft. Westchnęłam.
– A jak się miewa Sophia?
Ta zmiana tematu była z mojej strony manipulacją. Chociaż moja matka, Madge Werner, udawała, że jest inaczej – co napawało mnie odrazą – to matka Hudsona nie była z nią w aż tak zażyłych stosunkach jak niegdyś.
Jaka szkoda. Częściowo byłam temu winna. Hudson również, choć żadna z naszych matek nigdy się z tym nie zgodzi. Zorientowałam się, że moja taktyka jest skuteczna, bo matka prychnęła mi do ucha.
Dokładnie tak, jak myślałam. Nie rozmawiała z matką Hudsona na ten temat. Najprawdopodobniej dotarło to do niej pocztą pantoflową. Podzieliła się tym z nią przyjaciółka przyjaciółki albo matka podsłuchała to podczas lunchu charytatywnego. Bo co innego robiły dziś bogate zołzy, żeby zapewnić sobie jakąś rozrywkę?
Moje sposoby na zabawę nie zaliczały się do popularnych, chociaż były zdecydowanie fajniejsze. Przynajmniej kiedyś. Nawet Gra straciła w ostatnich latach powab.
– Nie wiem, dlaczego w ogóle z tobą o tym rozmawiam. – Matka nie dawała za wygraną. – To twoja wina, że nie jesteś z Hudsonem.
Znowu jego imię. Hudson. Swego czasu sam jego dźwięk wywoływał we mnie ból. Te dwie sylaby sprawiały, że ogromne cierpienie pustoszyło moje ciało. Działo się tak wieki temu. Siniak po jego ciosie nie znikał, choć z czasem pożółkł, a ja niekiedy go naciskałam, wypowiadając imię Hudsona i wspominając wszystko, co się między nami wydarzyło, żeby sprawdzić, czy zdołam obudzić któreś z tamtych emocji.
Za każdym razem napotykałam pustkę.
Przypuszczałam, że zawdzięczam to jemu. To on nauczył mnie Gry. On mi pokazał, jak nic nie czuć. Jak być niczym. Co za ironia, że obecnie wiódł takie szczęśliwe, kompletne i pełne życie.
_To dobrze, Hudsonie. Zajebiście_.
Moja matka dalej gadała swoje, kiedy samochód dotarł do celu.
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile straciłaś, gdy pozwoliłaś mu odejść, prawda? Niech ci się nie wydaje, że poradzisz sobie lepiej od niego. Obie wiemy, że nie zdołasz.
Oburzenie przebiło się przez pusty kokon. Gniew w różnych postaciach był jedyną emocją, której udawało się sporadycznie we mnie wśliznąć. Moja matka gówno o mnie wiedziała, bez względu na to, jak bacznie się przyglądała naszemu związkowi. Nie poradzę sobie _lepiej_ od Hudsona? Boże, jakże pragnęłam jej udowodnić, że jest inaczej.
Brakowało mi jednak amunicji. Nie miałam nic. Z nikim się nie spotykałam, nie na poważnie. Prowadziłam firmę zajmującą się wystrojem wnętrz i ledwie mi wystarczało na pokrycie kosztów, choć nawet nie pobierałam pensji. Pod każdym względem byłam dzieckiem funduszu powierniczego i żyłam z firmy ojca, Werner Media. I chociaż wszystkim moim decyzjom przyświecał określony cel, nie mogłam wytłumaczyć matce, że większość czasu i energii poświęcałam Grze. Nikt by tego nie zrozumiał, teraz nawet Hudson.
Nie przychodziła mi do głowy żadna riposta, mogłam tylko zakończyć rozmowę.
– Dotarłam na spotkanie. Muszę już kończyć, mamo – powiedziałam oschle i szybko się rozłączyłam, żeby nie mogła nic odpowiedzieć.
Dałam kierowcy cyfrowy napiwek, wrzuciłam komórkę do torebki i wysiadłam. Było gorąco jak na początek czerwca. Wilgoć wisiała w powietrzu jak ciężka woda kolońska i oblepiała mnie, nawet gdy już weszłam do lobby hotelu St. Regis. Byłam spóźniona, ale znałam ten budynek, bo całe życie spędziłam pośród śmietanki towarzyskiej Nowego Jorku, więc nie musiałam się zatrzymywać i prosić o wskazanie mi drogi. Do sal konferencyjnych jechało się szybką windą na poziom, gdzie pierwotnie mieszkał John Jacob Astor. W hotelu utrzymano szykowny wystrój z jego epoki i mimo że styl był raczej pompatyczny, dostrzegałam w luksusowych wnętrzach ponadczasowość i elegancję.
Za bardzo się spieszyłam, by podziwiać otoczenie. Pędziłam do celu. Zatrzymałam się w korytarzu przed salą Fontainebleau. Drzwi były zamknięte. Powinnam zapukać czy od razu wejść?
Właśnie gdy wyławiałam z torebki telefon, żeby napisać do swojej asystentki Renee, spostrzegłam mężczyznę w biznesowym garniturze siedzącego przy stoliku na drugim końcu korytarza. Zdawał się zatopiony w lekturze książki, jeszcze mnie nie zauważył. Nie wiedziałam, jak wygląda człowiek, z którym miałam się spotkać, dlatego nie mogłam stwierdzić, czy to on. Zaklęłam pod nosem zła, że się lepiej nie przygotowałam, i podeszłam do niego.
– Przepraszam. Celia Werner. Miałam się…
Mężczyzna nawet nie oderwał wzroku od książki.
– Dam mu znać, że pani przyszła – przerwał mi. – Proszę usiąść.
Odłożył otwartą książkę na blat grzbietem do góry, wstał, obszedł stolik i ruszył do drzwi sali Fontainebleau. Zapukał i zniknął w środku.
Nieco zdumiona oschłym powitaniem rozejrzałam się po korytarzu i zobaczyłam ławkę. Wyciągnęłam telefon i wysłałam Renee esemesa.
Dlaczego ten gość nie umówił się ze mną na ponowne spotkanie w biurze?
Rzadko kiedy spotykałam się z potencjalnymi klientami gdzie indziej. Gdy Renee poinformowała mnie o miejscu spotkania, pomyślałam, że chce mnie wynająć cała komisja albo zarząd i że poproszono o rozmowę ze mną w ramach ogólnego spotkania. W takim przypadku udanie się do nich miało sens. Tyle że panująca tu atmosfera kazała mi wątpić w to przypuszczenie. Jeżeli za zamkniętymi drzwiami siedziała komisja, to dlaczego mężczyzna, który mnie tu przywitał wspomniał o „nim”? I dlaczego zza otwartych na moment drzwi nie dobiegły mnie odgłosy rozmów lub inne dźwięki?
Czekając na odpowiedź Renee, wyciągnęłam teczkę klienta z torby i przejrzałam papiery. Kwestionariusz dla usługobiorcy jak zwykle leżał na wierzchu, lecz co nietypowe, niewypełniony. Przerzuciłam kartkę, by zapoznać się z raportem z weryfikacji klienta. Zawsze zlecam przeprowadzenie weryfikacji, nie tyle w ramach środków bezpieczeństwa, co raczej z ciekawości. Inspiracją dla moich najlepszych posunięć były trupy w szafie, a ja nigdy nie tracę okazji do gry.
Nie zamierzałam współpracować z tym klientem. Zgodziłam się z nim spotkać, żeby móc go odrzucić. A powód wypisano tłustym drukiem na arkuszu z informacjami o nim: Edward M. Fasbender, właściciel i dyrektor generalny Accelecom.
Nie wiedziałam wiele o Accelecom, a jeszcze mniej o Edwardzie Fasbenderze, słyszałam za to o agresywnych strategiach tej londyńskiej firmy, przez które spółka Werner Media nie zdołała nigdy wejść na brytyjski rynek. Ojciec by się wściekł, gdybym zgodziła się pracować dla jego konkurencji, mógłby się natomiast ucieszyć, gdyby usłyszał, że odrzuciłam ich propozycję. Może nawet byłby ze mnie dumny.
Przynajmniej taką miałam nadzieję. Bóg jeden wie, dlaczego tak bardzo chciałam zadowolić tego człowieka, ale tak było. Już w młodym wieku zakiełkowała we mnie potrzeba zadowalania mężczyzn mających nade mną władzę. Mój ojciec był panem naszego domu. Żyłam w przekonaniu, że gdybym go uszczęśliwiła, matka przestałaby wiecznie narzekać. Gdybym go uszczęśliwiła, może i ja mogłabym być szczęśliwa.
Co za niedorzeczny pomysł. A jednak głęboko we mnie zakorzeniony.
Przebiegłam wzrokiem resztę raportu o Fasbenderze. Ożenił się bardzo młodo. Od kilku lat był rozwodnikiem. Nie ożenił się ponownie. Miał dwoje prawie dorosłych dzieci. Jego ojciec również miał firmę medialną, którą sprzedał, gdy Edward był nastolatkiem. Krótko potem zmarli rodzice Edwarda. Zbudował Accelecom praktycznie od podstaw i od zera doszedł do wartej wiele miliardów dolarów firmy przed ukończeniem czterdziestego drugiego roku życia – urodziny ma we wrześniu. Na podstawie tych niby standardowych informacji dzięki wielu latom doświadczenia stworzyłam dość kompletne wyobrażenie tego, jakim człowiekiem jest Edward M. Fasbender. Ambitny, wyrachowany, myślący strategicznie, obsesyjnie skupiony na celu. Jego życie miłosne wydawało się zbyt ubogie, aby mógł być atrakcyjny. Prawdopodobnie musiał płacić za seks i nie miał nic przeciwko temu. Niewykluczone, że jest egocentrykiem i mizoginem – dobrze znam takich mężczyzn. Przyjemnie będzie odrzucić jego propozycję, chociaż to płytkie posunięcie.
Zabrzęczała moja komórka.
RENEE: Upierał się przy spotkaniu w hotelu.
Zgadzałaś się na podobne rozwiązania. Może tak być?
Przypomniało mi się, że gorąco pragnęłam być uległa. Im sympatyczniejsza z pozoru będę, tym bardziej zaskakująca okaże się moja odmowa.
Nie ma sprawy. Powiedział, czego projekt ma dotyczyć?
Zapewne czegoś związanego z biurem, skoro zaangażował całą komisję. Och, będzie jeszcze fajniej go spławić w obecności innych.
RENEE: Powiedział, że porozmawia o tym wyłącznie twarzą w twarz.
Dodałam „kontrolujący” do listy cech charakteru. Facet na pewno miał małego. I bez wątpienia nie pakował na siłowni.
Zanim zdążyłam zapytać Renee o cokolwiek więcej, drzwi sali konferencyjnej się otworzyły i spotkany wcześniej mężczyzna wyszedł na korytarz.
– Jest gotowy się z panią spotkać – oznajmił, co znowu zasugerowało, że pan Fasbender był sam.
Zamknęłam teczkę, ale nie schowałam jej do torby, zbyt przejęta i zaintrygowana, żeby się fatygować. Wstałam i podeszłam do drzwi prowadzących do sali Fontainebleau. Przekroczywszy próg, zatrzymałam się i ściągnęłam brwi. Za każdym razem, gdy tu byłam, w pomieszczeniu stało kilka okrągłych stołów rozmieszczonych w bankietowym stylu. Tym razem ujrzałam pojedynczy długi stół i chociaż ustawiono przy nim kilka krzeseł, nikt na nich nie siedział. Omiotłam salę wzrokiem i napotkałam wreszcie jedyną, oprócz mnie, osobę – mężczyznę, który zdawał się odpowiadać wiekowo Fasbenderowi z raportu.
Jeżeli to rzeczywiście był Edward Fasbender, to ostro spieprzyłam sprawę ze swoimi przypuszczeniami. Był przystojny, i to obezwładniająco. Wysoki – na moje oko miał ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Drogi pasowany garnitur w kolorze indygo podkreślał jego smukłą sylwetkę, a to, jak rękawy opinały mu ramiona, podpowiadało, że facet ćwiczył. Miał jasną skórę, co współgrałoby z niemieckim nazwiskiem, ale jego włosy były ciemne i długie na czubku głowy. Chociaż okiełznano je i wymodelowano, wyobraziłam je sobie, jak opadają naturalnie. Gęste brwi tworzyły prostą linię pozbawioną wyrazu, głęboko osadzone oczy patrzyły przenikliwie i były jaśniejsze od moich błękitnych, ale może rozjaśniał je bladoniebieski krawat. Bez względu na przyczynę działały na mnie hipnotycznie. Aż kolana mi zmiękły. I wstrzymałam oddech.
A ta twarz!
Pociągła, z wyrazistymi kośćmi policzkowymi, o rysach surowych, ale nie zmęczonych. Był schludnie ogolony, lecz nie wątpiłam, że mógłby sobie pozwolić na kilkudniowy zarost, który nie nadawałby mu niechlujnego wyglądu. Usta miał pełne i mięsiste, z wyraźnym wcięciem w górnej wardze. Dwie płytkie zmarszczki między brwiami sprawiały, że wyglądał na skupionego, zaś usta wzięte w nawiasy cienkich zmarszczek zdawały się uśmiechać ironicznie, nawet wtedy, gdy były rozluźnione.
Chociaż może w tej chwili chciał się ironicznie uśmiechać. Zważywszy na to, że zastygłam w bezruchu i gapiłam się na niego, było to wysoce prawdopodobne.
Potrząsnęłam głową, żeby wyrwać się z tego głupiego stuporu, przywołałam na twarz przesadnie promienny uśmiech i ruszyłam w jego stronę z wyciągniętą ręką.
– Dzień dobry, nazywam się Celia Wern… – Nie dokończyłam powitalnej przemowy, ponieważ obcas utknął mi w dywanie i się potknęłam. Zawartość teczki wysypała się na podłogę.
Krew nabiegła mi do szyi i twarzy, kiedy przykucnęłam, żeby pozbierać papiery. W spódnicy ołówkowej było mi niewygodnie, ale zależało mi, by pozbierać kartki, zanim on zdąży cokolwiek przeczytać. Już po pięciu sekundach się zorientowałam, że niepotrzebnie się martwię, bo mimo że kartki leżały u jego stóp, nie pochylił się, żeby mi pomóc. Wyglądało na to, że nie zniżyłby się do tego poziomu. Arogancki egocentryk. Dupek.
Wsunęłam papiery z powrotem do teczki i posłałam mu gniewne spojrzenie, co okazało się błędem: oto on patrzył na mnie z tym swoim permanentnym uśmieszkiem. Coś w połączeniu mojej pozycji i roztaczanej przez niego aury dominacji sprawiło, że wstrząsnął mną dreszcz. Moja skóra zapłonęła, a na rękach dostałam gęsiej skórki. Ten człowiek działał na mnie zniewalająco. Przytłaczająco. Niepokojąco.
Otworzyłam usta ze zdziwienia. Mężczyźni nie budzili we mnie takich odczuć. To oni czuli się tak przy mnie. To ja zniewalałam mężczyzn wokół siebie. Ja ich przytłaczałam. Ja budziłam w nich niepokój.
Nie podobało mi się to. A równocześnie jakby podobało. I nie chodziło tylko o niezwykłość tego odczucia, ale i o samą jego obecność. Od dawna nic nie czułam, a już na pewno nie coś tak zaskakującego.
Przełknęłam ślinę, zamierzając wstać. Wtem zadziwił mnie znowu – wreszcie się pochylił.
– Edward Fasbender – rzekł, podając mi rękę.
Skrzywiłam się i uścisnęłam mu dłoń. Poczułam ciepło w jego silnym uścisku i pozwoliłam, żeby trzymał moją rękę dłużej, niż jest to w zwyczaju. Pomógł mi wstać i wtedy gwałtownie się uwolniłam.
To również skwitował ironicznym uśmieszkiem – te usta śmiały się ze wszystkiego, a towarzyszył temu uśmiech malujący się w oczach.
– Nie mogłem się doczekać naszego spotkania, Celio – oznajmił z wyraźnym brytyjskim akcentem. – Siadaj, proszę.
Gdybym była w stanie jakoś logicznie uargumentować to, że nie usiądę, dalej bym stała, bo nie chciałam mu ustępować jeszcze bardziej i oddawać mu jeszcze więcej kontroli ponad to, co już zrobiłam. Tyle że pozycja stojąca nie przynosiła żadnych praktycznych korzyści, rzuciłam więc torbę i teczkę na stół, odsunęłam krzesło i ustawiłam je tak, żeby znajdować się twarzą do niego, o ile laptop i telefon wskazywały miejsce, które rzeczywiście zajmował.
– Nie wiedziałam, że mam się spotkać tylko z panem, panie Fasbender. – Celowo nie przysunęłam się do stołu, żeby mógł sobie popatrzeć, jak krzyżuję nogi. Miałam ładne nogi. Stanowiły jedną z moich dwóch najpotężniejszych broni.
Drań nawet na nie nie zerknął. Patrząc mi w oczy, rozpiął marynarkę i usiadł tam, gdzie przypuszczałam.
– Mów mi po imieniu, proszę – powiedział surowo. Wyraźnie dał mi do zrozumienia, że zamierza zwracać się do mnie „Celio”, mimo że mu tego nie zaproponowałam.
– Jak już mówiłam, _Edwardzie_, obstawałabym przy spotkaniu w moim biurze, gdybym wiedziała, że wynajmiesz salę konferencyjną tylko dla mnie.
Przechylił głowę, jego kamienna twarz niczego nie wyrażała.
– Nie wynająłem jej tylko dla ciebie. Wykorzystuję tę salę jako gabinet podczas pobytu w Stanach, spotykam się tu z potencjalnymi inwestorami. Może i jest to niekonwencjonalne, ale zatrzymałem się w tym hotelu i lokalizacja okazała się dogodna. Poza tym podoba mi się tu. A tobie?
Zignorowałam to, jak bardzo mi się podobał tembr jego głosu, i jeszcze raz się rozejrzałam. Sala Fontainebleau zaliczała się do najbardziej wystawnych w hotelu. Liczne kryształowe żyrandole, złocenia i ozdobne sztukaterie wydawały się zainspirowane bezpośrednio Wersalem. Doceniałam luksusowy wystrój, niemniej uważałam, że ociera się o przesadę, zwłaszcza jeśli wykorzystywano pomieszczenie jako gabinet. Ten fakt powiedział mi jeszcze więcej o charakterze tego mężczyzny. Dorzuciłam do swojej oceny określenia „nadęty” i „ekstrawagancki”. Prawdopodobnie posłuży się tą salą jako przykładem, by wyjaśnić mi, jakiego projektu ode mnie oczekuje.
Nie. Po prostu nie. Nawet gdybym przyjęła jego propozycję, czego nie zrobię.
Powstrzymałam się od skomentowania wystroju i wróciłam do subtelnego napomnienia.
– Nie wątpię, że jest ci wygodnie, ale mamy tu ograniczone możliwości. Przywiozłam ze sobą komputer i portfolio, dzięki czemu będę mogła zaprezentować część swoich prac. Byłoby nam jednak o wiele łatwiej, gdybyś obejrzał modele w moim biurze. Może przełożymy spotkanie na później i tam się zobaczmy? – Jeszcze bardziej bym się uradowała, gdybym mogła najpierw powodzić go trochę za nos, a dopiero potem odrzucić.
– To nie będzie konieczne. Nie interesują mnie twoje projekty.
Włoski na karku zjeżyły mi się ostrzegawczo i nagle ucieszyłam się z obecności mężczyzny za drzwiami. Nie żebym nie potrafiła sobie poradzić sama. Bywałam już w dużo groźniejszych sytuacjach i przeżyłam.
– Przepraszam – powiedziałam wyćwiczonym głosem, chłodnym i spokojnym – chyba nie rozumiem. – Chociaż zaczęłam coś podejrzewać. Skoro nie znalazłam się tutaj ze względu na projekt, spotkanie mogło dotyczyć wyłącznie mojego ojca.
– To oczywiste. Nie zamierzałem niczego zdradzać, zanim nie będę gotów udzielić wyjaśnień.
Co za arogant. Gdybym nie była podekscytowana z ciekawości, już zamykałabym za sobą drzwi.
– Skoro już tu przyszłam, będzie mi miło, jeśli mnie oświecisz. Czego ode mnie chcesz?
Odchylił się i usiadł wygodnie. Wydawał się wyprostowany nawet w tej pozycji.
– Celio, to dość proste. Zostań moją żoną.2
Poczułam, jak szczęka mi opada, ale jej na to nie pozwoliłam. Nie chciałam, żeby zobaczył, w jakie zdumienie mnie wprawił.
– Przepraszam, co powiedziałeś?
– Dobrze słyszałaś. – Twarz miał wciąż nieprzeniknioną, z wyjątkiem lekkiego błysku w lewym oku, który świadczył zapewne o rozbawieniu.
Och. A więc to był jakiś kawał.
– Cha, cha, cha – rzuciłam, niezadowolona z niepewności krążącej w moim ciele. Nie znałam tego uczucia. Spłycało mi oddech i ściskało żebra. – Bardzo śmieszne. Często tak zaczynasz rozmowę z potencjalnymi nowymi współpracownikami? – Przynajmniej głos miałam nadal spokojny. Co było zaskakujące, zważywszy na to, jak wstrząsnął moimi nerwami.
– Zapewniam, Celio, że mówię poważnie.
Zalała mnie fala gorąca. I zażenowania, gdy sytuacja stała się jasna. Zamierzałam dopieprzyć konkurencji ojca, a tymczasem ten facet pokonał mnie w przedbiegach.
Zgarnęłam teczkę ze stołu i wrzuciłam do torby.
– Mam nadzieję, że podobało się panu robienie ze mnie pośmiewiska, panie Fasbender. – Może zapomnieć, że będę się do niego zwracała po imieniu. – Zgaduję, że lubi pan się bawić innymi ludźmi. Świetna rozrywka.
Dopiero gdy wypowiedziałam te słowa, dotarła do mnie ich hipokryzja. Znałam się na takich zabawach. Znałam takie formy rozrywki.
On jednak o tym nie wiedział, a nie zamierzałam go w to wtajemniczać. Potrafiłam być doskonałą aktorką, gdy chciałam.
– Większość z nas musi traktować pracę poważnie. Większość z nas nie dysponuje tak dużą ilością wolnego czasu, by zaspokajać takie dziecinne zachcianki. – Wstałam, zarzuciłam torbę na ramię i odwróciłam się w stronę drzwi.
– Usiądź, Celio.
Nie podniósł głosu, ale ton miał ostry, a władczość polecenia sprawiała, że nie podlegało dyskusji. Zatrzymałam się.
Odwróciłam się do niego powoli. Nawet nie zrobiłam tego świadomie. Wręcz słyszałam w trakcie ruchu, jak przekonuję w myślach swoje ciało: _Nie rób tego, nie rób tego, nie rób tego_.
Czułam się jak mechaniczna lalka sterowana przez niego za pomocą pilota. Nie mogłam się nie odwrócić. Nie mogłam nie poświęcić mu więcej uwagi.
Udało mi się przynajmniej opanować na tyle, by nie usiąść od razu. Serce mi kołatało, ale patrzyłam na niego z zuchwałą determinacją.
Uniósł brwi, jakby nieczęsto się zdarzało, że ktoś kwestionował jego żądania. Może i poczułabym dzięki temu nutę satysfakcji, gdybym pod jego zaskoczeniem nie wyczuwała furii. Była silna i natychmiastowa, wyraźnie obecna, jak każde wypowiedziane przez niego słowo.
Przerażała mnie.
I ekscytowała. Jak często spotykałam kogoś tak samo nieustraszonego jak ja? Nigdy nie zetknęłam się z kimś, kto by mnie pod tym względem przewyższał.
Przełknęłam ślinę, a wtedy jego oczy przesunęły się ze mnie na krzesło w niewypowiedzianym poleceniu. Usiadłam posłusznie.
Krawędzie jego ust ułożyły się w słaby uśmiech. Ten drobny grymas – chociaż byłam wściekła z powodu jego chełpliwego zwycięstwa – rozniecił we mnie dziwne ciepło w okolicy mostka.
– Przekonasz się, że nie znoszę powtarzać – powiedział po chwili. – Niemniej powtórzę, że moje oświadczyny to nie żart.
Usiłując dojść do siebie, przyglądałam się mu. Nie potrafiłam go rozgryźć. Jego pobudki, nastrój – wymykały mi się, bez względu na to, jak bardzo starałam się w niego wejrzeć. Zauważyłam, że był jeszcze bardziej atrakcyjny, niż mi się pierwotnie wydawało, pomimo swego kamiennego oblicza. A może nawet dzięki niemu. Był całkowicie opanowany. Spokojny, co okazało się niewiarygodnie seksowne.
Pod pozornym spokojem spojrzenia coś jednak sugerowało, że jego umysł pracował intensywnie. Kalkulował. Miał sznyt tajnego agenta – chłodnego i opanowanego, ale bezustannie snującego intrygę. Wiecznie wyprzedzającego wszystkich o pięć kroków. Zdolnego wyłapać każdego, kto mógłby przeszkodzić jego misji. Niemal wyobrażałam sobie pistolet przypięty do jego biodra pod marynarką. Wydawał się niebezpieczny. Złowrogi.
O dziwo, czyniło go to tym seksowniejszym.
Nie doszłam do żadnej odpowiedzi, więc musiałam zapytać wprost:
– Dlaczego małżeństwo?
– Jesteś bystrą kobietą. Na pewno się domyślisz.
Uniósł rękę, by poprawić mankiet, który tego bynajmniej nie wymagał. Pokaz znużenia. Jakby ta rozmowa i to, czego wymagałam w związku z nią, nudziły go.
Rzadko kiedy tak mnie lekceważono. Zwłaszcza w trakcie oświadczyn. Będę musiała nad tym popracować.
Wyprostowałam się trochę na krześle i powiodłam językiem po dolnej wardze.
– Nie przypuszczam, aby to była próba zwabienia mnie do łóżka.
Edward zachichotał tylko po to, by mnie poniżyć.
– Daj spokój. Jesteś ponad takie dziecinne próby dowiedzenia się, czy mi się podobasz. – Porzucił pozorne zajmowanie się swoją garderobą i położył dłonie na kolanach. – Jeśli chciałaś się dowiedzieć, wystarczyło zapytać.
Co za przemądrzały dupek. Arogant. Pyszałek.
Nie pomagało mi to, że – tak na marginesie – miał rację.
To znaczy mógł mieć rację, ale nie pozwalałam mu wygrać. Wydawało mu się, że pociąga za sznurki, ja jednak pod żadnym pozorem nie zamierzałam zadać mu pytania, na które ewidentnie czekał – prawdopodobnie po to, by móc mnie poniżyć w jakiś kolejny kretyński sposób.
Odwróciłam głowę w stronę francuskich drzwi z lustrami i zaczęłam poważniej rozważać tę kwestię: dlaczego ja? Aranżowane małżeństwa w przypadku takich ludzi jak on nie są niczym niezwykłym, a ja uchodziłam w socjecie za idealną partię. Typowa blond seksbomba z dobrego rodu świetnie się nadawała na żonę na pokaz, ale przecież setki kobiet odpowiadały takiemu profilowi. Kobiet, które już znał. Które chętniej by przyjęły taką niedorzeczną propozycję.
Zatem dlaczego ja?
Odpowiedź sama się nasuwała.
Znowu na niego spojrzałam.
– To ze względu na mojego ojca.
– No i proszę. Wiedziałem, że jesteś nie tylko ślicznotką. – Nagrodził mnie swoim pierwszym prawdziwym uśmiechem, pokazując mi dwa głębokie jak kratery dołeczki, tak rozbrajające, że ledwie dostrzegłam dwuznaczność komplementu.
Musiałam się bardzo skupić, żeby wrócić do rozmowy.
– Nie do końca wiem, co mógłbyś osiągnąć poprzez ślub ze mną. Ojciec nalegałby na intercyzę gwarantującą, że małżonek nigdy nie tknie Werner Media, a gdyby nie otrzymał takiego zapewnienia, zmieniłby testament. Niewykluczone, że już to zrobił. Ojciec nie jest taki głupi, jak zdajesz się myśleć.
Na jego twarz powrócił naturalny stoicyzm.
– Nie uważam, że Warren Werner jest głupi, bynajmniej. Nie ufa ani mnie, ani mojej firmie, co jest dowodem mądrości z jego strony. Mnie natomiast można nazwać ambitnym. Chcę wejść na amerykański rynek, a twój ojciec za nic się na to nie zgodzi, przynajmniej nie przy obecnym układzie sił między nami. Nastanie jednak dzień, kiedy Warren przejdzie na emeryturę. I nastąpi to raczej prędzej niż później, sądząc po tym, że ostatnio więcej czasu spędza na polu golfowym niż w biurze. Chciałbym zająć jego miejsce w firmie.
Tym razem to ja się zaśmiałam.
– Nie ma szans, by wyznaczył cię na następcę.
– Jeszcze nie teraz. Miałby przekazać stanowisko rywalowi? Oczywiście, że nie. Ale czy za kilka lat jego pozycję mógłby zająć mąż jego jedynej i ukochanej córki? To zupełnie inna historia.
– Przeceniasz opinię ojca na mój temat.
– Wątpię. Sam mam córkę. Może się wydawać, że się nią nie interesuję, ale zapewniam cię, że człowiek taki jak ja zrobi dla swojego potomstwa praktycznie wszystko. I jestem pewien, że twój ojciec jest taki sam.
Obłęd polegał na tym, że mogłam sobie wyobrazić ojca wygłaszającego równie protekcjonalne słowa.
To nie miało szansy się powieść. Ten plan miał masę wad, z których nie najmniej istotną było to, że nie do ojca należało wyznaczenie swojego następcy.
Zresztą nie miało to znaczenia. Nie zamierzałam przyjąć propozycji. Oburzające, że według Edwarda mogłabym ją w ogóle rozważać.
– Dlaczego miałabym to dla ciebie zrobić? Ty masz raczej sporo do ugrania, ale co ten układ dałby mnie? – zapytałam z czystej ciekawości.
Pochylił się i oparł łokcie o stół.
– Nie bawmy się tu w żadne gierki, dobrze? Możemy być ze sobą szczerzy. Jak konkretnie wygląda twoja obecna sytuacja? Mieszkanie jest na twojego ojca. Skończyłaś tylko jeden kierunek. Artystyczny. Twoja firma balansuje na granicy debetu, a nie zalicza się do innowacyjnych ani nie oferuje niezbędnych usług. Potwierdza to brak klientów pukających do twoich drzwi. Masz prawie trzydzieści dwa lata, jesteś niezamężna, bezdzietna i żyjesz z funduszu powierniczego. Nie angażujesz się w działalność żadnych fundacji lub klubów, nie należysz do żadnej rady. Atrakcyjny wygląd na razie pomaga ci w życiu, ale jak długo to będzie jeszcze trwało? Nie wiecznie, to ci mogę powiedzieć. Twoje perspektywy na przyszłość na pewno nie wprawiają rodziców w ekstazę. Sprowadzenie do domu męża mojego kalibru wpłynie na ich opinię, czyż nie? Wyobrażam sobie, że rodzice uznają mnie za spore osiągnięcie, mimo że prowadzę konkurencyjną firmę, zwłaszcza gdy usłyszą, jak hojny będę w swojej intercyzie. Jeśli się temu dobrze przyjrzeć, tak naprawdę ty wyjdziesz lepiej na tym układzie.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy.
Nie pierwszy raz ktoś kierował pod moim adresem deprecjonujące słowa. Słyszałam już gorsze inwektywy, przynajmniej w warstwie zewnętrznej. Bóg mi świadkiem, że zasługiwałam na większość kierowanych do mnie obelg. Zawsze po mnie spływały i nie docierały do tej części mnie, która mogłaby się nimi przejąć. Nazwij mnie wredną manipulantką lub suką – w porządku. Wiedziałam, kim jestem, i to akceptowałam.
W słowach Edwarda, w jego surowej wypowiedzi kryło się jednak coś więcej. Zazwyczaj ludzie ranili pod wpływem emocji, a u niego ich nie było. Podobnie jak jego przebiegła taktyka, tak i ta ocena wywodziła się z surowej prawdy. To z taką prawdą mierzyłam się każdego dnia w lustrze – i ona była dla mnie najtrudniejsza. To nad ukryciem tej prawdy pracowałam najciężej. I gdy z taką szczerością wygłaszał ją ktoś inny, poruszała mnie. Przesuwała dryfujące we mnie góry lodowe.
Nawet nie próbowałam jej odeprzeć, bo wciąż słyszałam w myślach echo wcześniejszych wypowiedzi matki. „Niech ci się nie wydaje, że poradzisz sobie lepiej od niego. Obie wiemy, że nie zdołasz”.
– Dupek z ciebie. – Tym razem powiedziałam to na głos, i to jadowicie.
Edward przechylił głowę na bok, ledwie dostrzegalnie.
– Możliwe.
Wstałam i zarzuciłam torbę na ramię.
– Wychodzę, panie Fasbender. – Popatrzyłam na niego wyzywająco.
Nawet okiem nie mrugnął.
– Nie udzieliwszy mi odpowiedzi?
Boże, ależ on miał tupet.
– Powinien pan być na tyle mądry, by się jej domyślić – odparłam i odwróciłam się na pięcie.
– Przemyśl to.
– Nie.
Czułam, że za mną idzie, gdy wypadłam z sali. Zdążyłam dotrzeć do połowy korytarza, kiedy zawołał za mną:
– Och, Celio, na wypadek gdybyś się zastanawiała…
Szłam dalej, zdecydowana nie odwracać się, by nie dać mu satysfakcji. To go jednak nie zniechęciło.
– Moja odpowiedź brzmi „tak”. Uważam, że jesteś atrakcyjna.
– Idź do diabła – bąknęłam pod nosem. Zdecydowanie było to dla niego właściwe towarzystwo.
Chciałam jak najszybciej wydostać się z budynku, dlatego weszłam na schody. Nie zatrzymując się, przemierzyłam hol. Dopiero dwie przecznice dalej weszłam do kawiarni i usiadłam przy stoliku. Potrzebowałam długich minut, żeby moje serce wróciło do rozsądnego rytmu, i wtedy wreszcie dotarło do mnie, jak bardzo przesadziłam z reakcją.
Edward Fasbender był aroganckim dupkiem. Jego ocena mojej osoby nie miała znaczenia. Wciąż byłam tą samą kobietą, która udała się na to głupie spotkanie, a wtedy czułam się ze sobą dobrze. Nie było powodu, abym teraz czuła się inaczej.
Przecież zrealizowałam misję. Poszłam tam, spodziewając się innej propozycji, ale przecież ją odrzuciłam. Odniosłam zwycięstwo. Naprawdę.
Dlaczego więc miałam wrażenie, że poniosłam porażkę?