- W empik go
Rywalki - ebook
Rywalki - ebook
Dla trzydziestu pięciu dziewcząt Eliminacje są szansą ich życia. To dzięki nim mają szansę uciec z ponurej rzeczywistości. Ze świata, w którym panują kastowe podziały, wprost do pałacu, w którym będą spełniane ich życzenia. Z miejsca, gdzie głód i choroby są na porządku dziennym, do krainy jedwabi i klejnotów. Celem Eliminacji jest wyłonienie żony dla czarującego i przystojnego księcia Maxona.
Każda dziewczyna marzy o tym, by zostać Wybraną. Każda poza Ami Singer.
Dla Ami Eliminacje to koszmar. Oznaczają konieczność rozstania z Aspenem - jej sekretną miłością i opuszczenie domu. A wszystko tylko po to, by wziąć udział w morderczym wyścigu o koronę, której wcale nie pragnie.
Jednak gdy spotyka Maxona, który naprawdę przypomina księcia z bajki, Ami zaczyna zadawać sobie pytanie, czy naprawdę chce za wszelką cenę opuścić pałac. Być może życie o jakim marzyła wcale nie jest lepsze niż to, którego nawet nie chciała sobie wyobrazić...
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7686-232-3 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy przyszedł oficjalny list, moja matka nie posiadała się ze szczęścia. Od razu uznała, że wszystkie nasze problemy zostały rozwiązane i zniknęły na zawsze. Jedyną przeszkodę w realizacji jej wspaniałego planu stanowiłam ja sama. Nie uważałam się za szczególnie nieposłuszną córkę, ale czasem trzeba było powiedzieć nie.
Nie chciałam być członkinią rodziny królewskiej ani Jedynką. Nie chciałam nawet tego próbować.
Schowałam się w swoim pokoju, miejscu dającym mi schronienie przed hałaśliwą, rozgadaną rodziną, starając się znaleźć argumenty, które by przekonały matkę. Mogłam jej szczerze powiedzieć, co o tym wszystkim myślę… Nie wydaje mi jednak się, by matka zechciała wysłuchać nawet słowa.
Unikałam jej przez całe popołudnie, ale teraz zbliżała się pora obiadowa, a jako najstarsze z pozostałych w domu dzieci byłam odpowiedzialna za pomoc w kuchni. Zwlekłam się więc z łóżka i weszłam do gniazda żmij.
Mama spiorunowała mnie wzrokiem, ale nic nie powiedziała.
W milczeniu mijałyśmy się w kuchni i jadalni, przygotowując kurczaka, makaron i krojone jabłka, a potem nakrywając stół na pięć osób. Kiedy podnosiłam głowę, matka rzucała mi gniewne spojrzenie, jakby chciała wywołać we mnie poczucie winy i zmusić, żebym zapragnęła tego samego, co ona. Postępowała tak dosyć często, na przykład kiedy wykręcałam się od przyjęcia jakiegoś zaproszenia, ponieważ wiedziałam, że zamawiająca nasze usługi rodzina jest wyjątkowo chamska, albo kiedy chciała, żebym zrobiła wielkie porządki, ponieważ nie stać nas było na wynajęcie do pomocy jakiejś Szóstki.
Czasem to działało, czasem nie. Tym razem na pewno nie zamierzałam ulegać.
Złościł ją mój upór, ale nie powinna się była dziwić – tę cechę charakteru odziedziczyłam po niej. Szczerze mówiąc, nie chodziło tu tylko o mnie. Mama ostatnio w ogóle była mocno zdenerwowana. Lato się kończyło i niedługo mieliśmy się zmierzyć z chłodem i niepewnością.
Mama z gniewnym łupnięciem postawiła na środku stołu dzbanek z herbatą. Ślinka napłynęła mi do ust na myśl o herbacie z cytryną, ale to musiało poczekać. Byłoby marnotrawstwem wypić swoją szklankę teraz i zostać z wodą do obiadu.
– Nie umarłabyś chyba, gdybyś wypełniła ten formularz – rzuciła, nie mogąc się już dłużej powstrzymać. – Eliminacje to wspaniała okazja dla ciebie i dla nas wszystkich.
Westchnęłam głośno i pomyślałam, że wypełnienie formularza tak naprawdę mogłoby mi skrócić życie.
Wszyscy wiedzieli, że rebelianci – pochodzący z nielegalnych kolonii, które nienawidziły Illéi, naszego ogromnego i stosunkowo młodego państwa – często atakują ośrodki rządowe. I to dość brutalnie. Widzieliśmy ich w akcji także w Karolinie – jeden z budynków należących do ratusza został doszczętnie spalony, a samochody kilkorga Dwójek całkowicie zniszczone. Raz nawet dopuścili się zuchwałego włamania do więzienia, ale biorąc pod uwagę, że uwolnili tylko nastolatkę, która miała pecha zajść w ciążę, oraz Siódemkę, który był ojcem dziewięciorga dzieci, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że tym razem mieli rację.
Jednak nawet gdybym zignorowała potencjalne niebezpieczeństwo, wydawało mi się, że samo branie pod uwagę Eliminacji może zabić moje serce. Nie potrafiłam powstrzymać się od uśmiechu na myśl o powodach, dla których wszystko powinno zostać tak jak dotychczas.
– Ostatnie lata nie obeszły się łaskawie z twoim ojcem – syknęła matka. – Jeśli masz w sobie choć odrobinę współczucia, powinnaś o nim pomyśleć.
Tata. Jasne, naprawdę chciałam pomóc tacie, a także May i Geradowi. Wydaje mi się, że nawet mojej matce. Kiedy tak stawiała sprawę, naprawdę nie było mi do śmiechu, ponieważ zdecydowanie od zbyt dawna ledwie wiązaliśmy koniec z końcem. Zastanawiałam się, czy tata zaakceptowałby pomysł matki, gdyby jakaś kwota pieniędzy mogła poprawić naszą sytuację.
Nie żyliśmy w aż takiej niepewności, by obawiać się o przetrwanie. Nie byliśmy pogrążeni w nędzy, ale obawiam się, że niewiele nam do tego brakowało.
Nasza klasa społeczna znajdowała się blisko dna. Byliśmy artystami, a artyści i muzycy lokowali się tylko trzy szczeble ponad błotem. Dosłownie. Zarabiane przez nas pieniądze ledwie wystarczały na bieżące potrzeby i były w ogromnym stopniu uzależnione od pory roku.
Pamiętam, jak kiedyś czytałam w zniszczonym podręczniku do historii, że dawniej wszystkie najważniejsze święta były stłoczone w zimowych miesiącach. Coś o nazwie Halloween poprzedzało Święto Dziękczynienia, a potem przychodziły Boże Narodzenie i Nowy Rok, jedno za drugim.
Boże Narodzenie nie zmieniło się, bo przecież nie można zmienić daty urodzin bóstwa. Od kiedy jednak Illéa podpisała obszerny traktat pokojowy z Chinami, Nowy Rok rozpoczynał się w styczniu lub w lutym, zależnie od fazy księżyca. Wszystkie święta podziękowań i niepodległości z naszego regionu świata zlikwidowano, tworząc jeden Dzień Wdzięczności, obchodzony w lecie. Wtedy właśnie świętowaliśmy utworzenie Illéi i cieszyliśmy się z tego, że ciągle jeszcze jesteśmy na tym świecie.
Nie miałam pojęcia, czym było Halloween. Nie powróciło w żadnej postaci.
To oznaczało, że przynajmniej trzy razy do roku nasza rodzina miała mnóstwo pracy. Tata i May malowali obrazy i lepili rzeźby, które klienci kupowali na prezenty, a mama i ja występowałyśmy na przyjęciach – ja śpiewałam, ona grała na fortepianie – w miarę możności nie odmawiając nikomu. Kiedy byłam młodsza, śmiertelnie bałam się myśli o występach przed publicznością, ale teraz nauczyłam się utożsamiać z muzyką w tle. Właśnie tak widzieli nas klienci – jako coś, co ma być słychać, ale nie widać.
Gerad na razie nie odkrył w sobie żadnego talentu, ale liczył sobie dopiero siedem lat. Miał jeszcze na to czas.
Niedługo liście zaczną zmieniać kolor, a nasz maleńki świat znowu stawał się niepewny. Pięć miesięcy i tylko cztery osoby do pracy, a przy tym żadnej gwarancji zatrudnienia aż do Bożego Narodzenia.
Kiedy myślałam o życiu w ten sposób, Eliminacje wydawały mi się kołem ratunkowym, którego można by się chwycić. Ten głupi list mógł mnie wyciągnąć z ciemności, a z kolei ja mogłam pociągnąć za sobą całą rodzinę.
Popatrzyłam na matkę. Jak na Piątkę, była trochę przy kości, co wydawało się dziwne. Nie objadała się, a zresztą i tak nie mielibyśmy się czym objadać. Możliwe, że tak właśnie wygląda ciało kobiety po urodzeniu pięciorga dzieci. Jej włosy były rude, tak samo jak moje, ale przetykały je gęste pasma siwizny, które pojawiły się nagle i masowo jakieś dwa lata temu. Chociaż nie była jeszcze stara, w kącikach jej oczu widniały zmarszczki, a kiedy poruszała się po kuchni, sprawiała wrażenie przygiętej spoczywającym na jej barkach niewidzialnym ciężarem.
Wiedziałam, że spoczywa na niej ogromna odpowiedzialność i z tego właśnie powodu stara się mną tak manipulować. Nawet bez tych dodatkowych obciążeń kłóciłyśmy się dostatecznie często, ale teraz, kiedy po cichu zbliżała się jesienna pustka, coraz łatwiej było wyprowadzić matkę z równowagi. Wiedziałam, że uważa mój upór – fakt, że nie nie chciałam wypełnić głupiego formularza – za całkowicie irracjonalny.
Na tym świecie były jednak rzeczy – ważne rzeczy – które naprawdę kochałam, a ten papierek wydawał mi się murem odgradzającym mnie od moich pragnień. Może to i było głupie, może nieosiągalne, ale mimo wszystko decyzja należała do mnie. Nie chciałam poświęcić swoich marzeń, niezależnie od tego, ile znaczyła dla mnie rodzina. Poza tym już i tak dałam im z siebie wszystko.
Po tym, jak Kota się wyprowadził, a Kenna wyszła za mąż, zostałam w domu jako najstarsza z rodzeństwa i najszybciej, jak tylko mogłam, podjęłam nowe obowiązki. Robiłam, co w mojej mocy, żeby pomagać rodzicom. Układaliśmy plan odbywających się w domu lekcji tak, żeby nie kolidował z próbami, które zajmowały mi większość dnia, ponieważ starałam się opanować oprócz śpiewu grę na kilku instrumentach.
Teraz jednak, kiedy przyszedł list, cała ta codzienna praca przestawała się liczyć. W marzeniach mojej mamy byłam już królową.
Gdyby starczyło mi sprytu, schowałabym to głupie zawiadomienie przed powrotem taty, May i Gerada. Nie przyszło mi jednak do głowy, że matka wepchnie je do kieszeni. Wyciągnęła pismo w połowie obiadu.
– Szanowna Rodzino Singerów – zaczęła uroczyście.
Spróbowałam wyrwać jej list, ale miała za dobry refleks.
Wiedziałam, że wszyscy i tak się w końcu dowiedzą, ale jeśli odczyta jego treść w taki sposób, staną od razu po jej stronie.
– Mamo, proszę! – jęknęłam.
– Chcę to usłyszeć! – pisnęła May. Nie było w tym nic dziwnego. Chociaż wyglądała jak moja młodsza o trzy lata kopia, miałyśmy całkowicie odmienne charaktery. W odróżnieniu ode mnie była otwarta i pełna nadziei, a obecnie kompletnie stuknięta na punkcie chłopaków. Wiedziałam, że to wszystko wyda się jej strasznie romantyczne.
Poczułam, że rumienię się z zażenowania. Tata słuchał uważnie, a May niemal podskakiwała z radości. Gerad, kochane dziecko, nie przerwał jedzenia. Mama odchrząknęła i czytała dalej.
– Niedawno przeprowadzony spis powszechny potwierdził, iż w domu Państwa przebywa niezamężna dziewczyna w wieku pomiędzy szesnaście a dwadzieścia lat. Chcielibyśmy niniejszym powiadomić, iż macie Państwo okazję zasłużyć się dumnemu narodowi Illéi.
May znowu pisnęła i złapała mnie za rękę.
– To o tobie!
– Wiem, małpiatko, ale przestań, bo złamiesz mi rękę.
May nie puściła mojej dłoni i znowu zaczęła podskakiwać na krześle.
– Nasz ukochany książę Maxon Schreave w tym miesiącu będzie świętować osiągnięcie pełnoletniości – czytała dalej mama. – Nowy etap swojego życia pragnie on rozpocząć u boku partnerki, poślubiając rdzenną Córę Illéi. Jeśli Państwa córka, siostra lub podopieczna pragnęłaby zostać oblubienicą księcia Maxona i uwielbianą księżniczką Illéi, prosimy o wypełnienie załączonego formularza i przekazanie go do lokalnego Urzędu Obsługi Prowincji. Z każdej prowincji zostanie wylosowana jedna dziewczyna, która będzie miała zaszczyt poznać księcia. Uczestniczki Eliminacji zostaną na czas ich trwania zakwaterowane w Pałacu Illeańskim w Angeles. Ich rodziny otrzymają szczodrą rekompensatę – matka odczytała ostatnie dwa słowa ze szczególnym naciskiem – za swoje zasługi dla rodziny królewskiej.
Kiedy matka odczytywała list, ja przewracałam tylko oczami. Taki właśnie obyczaj dotyczył naszych książąt. Urodzone w rodzinie królewskiej księżniczki sprzedawano w małżeństwa mające umocnić relacje naszej młodej ojczyzny z innymi krajami. Rozumiałam, dlaczego tak się robi – potrzebowaliśmy sojuszników – ale i tak mi się to nie podobało. Nie byłam na szczęście świadkiem takiego spektaklu i miałam nadzieję, że ominie mnie także w przyszłości, ponieważ w rodzinie królewskiej od trzech pokoleń nie przyszła na świat żadna dziewczynka. Natomiast książęta poślubiali dziewczyny z ludu, aby podtrzymać morale nie zawsze posłusznego narodu. Myślę, że Eliminacje organizowano właśnie po to, by zbliżyć nas do siebie i przypomnieć wszystkim, że sama Illéa powstała niemalże z niczego.
Żadna z tych opcji mi się nie podobała, a myśl o tym, że miałabym stanąć do obserwowanego przez cały kraj konkursu, w którym ten nadęty mięczak wybierze sobie najefektowniejszą i najpłytszą z oferowanych dziewcząt, żeby została milczącą ładną buzią w tle jego wystąpień telewizyjnych, sprawiała, że miałam ochotę krzyczeć. Czy można było wymyśleć coś bardziej upokarzającego?
Poza tym byłam w domach wystarczająco wielu Dwójek i Trójek, żeby zyskać pewność, że nie mam ochoty stawać się jedną z nich, nie mówiąc już o Jedynce. Jeśli nie liczyć chwil, kiedy bywałam głodna, całkowicie odpowiadał mi status Piątki. To mama chciała się wspinać po drabinie społecznej, nie ja.
– To oczywiste, że będzie zachwycony Ami! Jest przecież taka śliczna – westchnęła mama.
– Proszę cię, mamo. Jestem najwyżej przeciętna.
– Jasne że nie! – wtrąciła się May. – Ja wyglądam tak samo jak ty i jestem śliczna! – Uśmiechnęła się tak szeroko, że nie potrafiłam się powstrzymać od śmiechu. Miała trochę racji, ponieważ naprawdę była prześliczna.
Nie chodziło jednak tylko o jej buzię, ale też o rozbrajający uśmiech i lśniące oczy. May promieniowała energią i entuzjazmem sprawiającym, że chciało się być tam, gdzie ona. Przyciągała do siebie ludzi, a ja, szczerze mówiąc, nie posiadałam tej jej cechy.
– Gerad, jak myślisz? Jestem śliczna? – zapytałam.
Wszyscy popatrzyli na najmłodszego członka naszej rodziny.
– Nie! Dziewczyny są paskudne.
– Gerad, proszę cię – mama westchnęła ciężko, ale widać było, że niełatwo jej zachować powagę. Trudno było się na niego złościć. – Americo, powinnaś wiedzieć, że jesteś naprawdę bardzo piękną dziewczyną.
– Skoro jestem taka ładna, to dlaczego nikt nigdy nie chciał się ze mną umawiać?
– Oczywiście, że byli tacy, którzy chcieli, ale ich przepędzałam. Moje dziewczęta są za ładne, żeby wyjść za jakieś Piątki. Kenna złapała Czwórkę a jestem pewna, że ty możesz zajść jeszcze wyżej. – Mama wypiła łyk herbaty.
– On ma na imię James, nie nazywaj go numerkiem. I od kiedy to przychodzą tu chłopcy? – Sama słyszałam, że zaczynam coraz bardziej podnosić głos. Nie przypominałam sobie żadnego chłopaka w pobliżu naszego domu.
– Od jakiegoś czasu. – Tata odezwał się po raz pierwszy, a w jego głosie brzmiała nuta żalu. Wpatrywał się w swój kubek, a ja zastanawiałam się, co go poirytowało. To, że kręcili się tu chłopcy, czy to, że znowu kłóciłyśmy się z mamą? A może to, że nie zamierzałam zgłaszać się do konkursu? Mógł się też martwić, jak daleko bym zaszła, gdybym to zrobiła?
Tata i ja byliśmy bardzo blisko. Kiedy się urodziłam, mama była chyba trochę zmęczona, więc zwykle zajmował się mną właśnie tata. Odziedziczyłam temperament po matce, ale miękkie serce po nim.
Spojrzał na mnie przelotnie i nagle zrozumiałam: nie chciał mnie o to prosić. Nie chciał, żebym brała w tym udział, ale nie potrafił zaprzeczyć, że byłoby dla nas niezwykle korzystne, gdyby udało mi się zakwalifikować choćby na jeden dzień.
– Bądź rozsądna, Ami – tłumaczyła mama. – Jestem pewna, że jesteśmy jedynymi rodzicami w kraju, którzy muszą namawiać do tego swoją córkę. Pomyśl o swojej wielkiej szansie! Możesz zostać królową!
– Mamo, nawet gdybym chciała być królową, a naprawdę nie chcę, z samej naszej prowincji zgłoszą się tysiące dziewcząt. Tysiące! Nawet gdybym jakimś cudem została wylosowana, musiałabym rywalizować z trzydziestoma czterema dziewczynami, które na pewno są znacznie lepsze w sztuce uwodzenia, niż ja będę kiedykolwiek.
Gerad nagle się ożywił.
– Co to znaczy „sztuka uwodzenia”?
– Nic takiego – odparliśmy chórem.
– To absurd, myśleć, że miałabym jakieś szanse na wygraną – zakończyłam.
Matka odsunęła krzesło, wstała i pochyliła się nad stołem.
– Ktoś musi wygrać, a ty masz takie same szanse, jak każda inna. – Rzuciła serwetkę na stół i odwróciła się. – Gerad, jak zjesz, idź się myć.
Gerad jęknął.
May jadła w milczeniu. Mój młodszy braciszek poprosił o dokładkę, ale nic nie zostało. Kiedy wstali od stołu, zaczęłam zbierać talerze, podczas gdy tata dalej siedział w milczeniu i pił herbatę. Znowu miał we włosach farbę, żółte pasemko, które sprawiło, że się uśmiechnęłam. Wstał i strzepnął okruszki z koszuli.
– Przepraszam, tato – mruknęłam, podnosząc talerz.
– Nie bądź niemądra, kiciu. Nie gniewam się na ciebie. – Uśmiechnął się ciepło i objął mnie ramieniem.
– Ja tylko…
– Nie musisz mi się tłumaczyć, skarbie. Rozumiem. – Pocałował mnie w czoło. – Muszę wracać do pracy.
Poszłam do kuchni i zaczęłam myć naczynia, ale najpierw przykryłam swoją prawie nietkniętą porcję serwetką i schowałam talerz do lodówki. Po innych zostały tylko okruszki.
Westchnęłam i poszłam do pokoju, żeby się położyć. To wszystko doprowadzało mnie do furii.
Dlaczego mama musiała tak bardzo naciskać? Czy sama nie była szczęśliwa? Czy nie kochała taty? Dlaczego jej to nie wystarczało?
Położyłam się na nierównym materacu i spróbowałam na spokojnie zastanowić nad Eliminacjami. Musiałam przyznać, że dostrzegałam pewne korzyści. Byłoby miło przynajmniej przez jakiś czas jeść do syta. Nie miałam jednak powodów, żeby zawracać tym sobie głowę, ponieważ nie zamierzałam się zakochiwać w księciu Maxonie. Z tego, co widziałam w Stołecznym Biuletynie Illéi, wynikało, że nawet bym go nie polubiła.
Miałam wrażenie, że na nadejście północy musiałam czekać całą wieczność. Przy drzwiach wisiało lustro, więc zatrzymałam się, żeby się przejrzeć i sprawdzić, czy moje włosy wyglądają równie dobrze jak rano, a także nałożyć odrobinę szminki, żeby dodać twarzy kolorów. Mama surowo pilnowała, żeby oszczędzać makijaż na publiczne występy, ale zwykle wykradałam odrobinę kosmetyków w takie noce jak ta.
Tak cicho, jak tylko mogłam, zakradłam się do kuchni, wzięłam talerz z lodówki, trochę czerstwego chleba, a także jabłko, i zrobiłam z tego pakunek. Musiałam powolutku skradać się z powrotem do pokoju ze względu na późną porę, ale gdybym naszykowała jedzenie wcześniej, mogłoby to się komuś wydać podejrzane.
Otworzyłam okno i popatrzyłam na nasz malutki ogródek. Księżyc był niemal niewidoczny, więc musiałam przed wyjściem przyzwyczaić oczy do ciemności. Domek na drzewie po przeciwnej stronie trawnika był tylko zarysem na tle nocnego nieba. Kiedy byliśmy młodsi, Kota przywiązywał do gałęzi prześcieradła, żeby wyglądały jak żagle statku – on był kapitanem, a ja zawsze jego pierwszym oficerem. Do moich obowiązków należało przede wszystkim zamiatanie podłogi i szykowanie jedzenia, czyli błota i gałązek wepchniętych w mamine brytfanny. Kota wybierał błoto łyżkami i „jadł”, rzucając je za siebie, a ja musiałam znowu sprzątać, ale nie przeszkadzało mi to – byłam szczęśliwa, że mogę być z nim na statku.
Rozejrzałam się – sąsiednie domy były pogrążone w ciemnościach, nikt niczego nie widział. Ostrożnie wyślizgnęłam się przez okno. Dawniej miewałam siniaki na brzuchu z powodu własnej nieostrożności, ale przez lata doszłam do mistrzostwa w pokonywaniu tej drogi. Nie chciałam też zgnieść jedzenia.
Przebiegłam przez trawnik, ubrana w najładniejszą piżamę. Mogłam oczywiście zostać w ubraniu, ale tak czułam się lepiej. Pewnie nie miało znaczenia, co mam na sobie, ale wydawałam się sobie ładniejsza w brązowych spodenkach i dopasowanej białej koszulce.
Przytrzymywanie się jedną ręką podczas wspinaczki po przybitych do drzewa szczebelkach nie sprawiało mi już trudności, ponieważ to także miałam przećwiczone. Każdy szczebel przynosił mi ulgę. Odległość nie była wielka, ale wydawało mi się, że zostawiam swoją podekscytowaną rodzinę całe kilometry za sobą. Tutaj nie musiałam być niczyją księżniczką.
Kiedy wcisnęłam się do malutkiego pomieszczenia, będącego moją kryjówką, wiedziałam już, że nie jestem sama. W przeciwległym kącie ktoś krył się w ciemnościach, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że mój oddech przyspieszył. Postawiłam pakunek z jedzeniem na podłodze i zmrużyłam oczy. Sylwetka poruszyła się, zapalając niemal niewidoczny ogarek. Prawie nie dawał światła – nikt z domu by nas nie zauważył – ale wystarczał. Intruz odezwał się w końcu z szelmowskim uśmiechem:
– Cześć, ślicznotko.ROZDZIAŁ 2
Wsunęłam się głębiej do domku na drzewie – miał najwyżej półtora na półtora metra i nawet Gerad nie mógłby stanąć w nim wyprostowany, ale ja go uwielbiałam. Miał jedno wejście, przez które można było wpełznąć do środka i malutkie okienko na przeciwległej ścianie. W róg wcisnęłam stary stołeczek, na którym stawiałam świecę, przyniosłam też dywanik tak sfatygowany, że siedzenie na nim nie różniło się zbytnio od siedzenia na gołych deskach. To wszystko było niewiele warte, ale dla mnie oznaczało kryjówkę – naszą kryjówkę.
– Nie nazywaj mnie ślicznotką, proszę. Najpierw moja mama, potem May, a teraz jeszcze ty. To mi zaczyna działać na nerwy.
Aspen popatrzył na mnie w taki sposób, że chyba trudno mu było uwierzyć w mój brak urody. Uśmiechnął się.
– Nic na to nie poradzę, jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem. Nie możesz mieć do mnie pretensji, że mówię to w jedynej chwili, kiedy wolno mi to zrobić. – Ujął moją twarz w dłonie, więc spojrzałam mu głęboko w oczy.
To wystarczyło. Jego usta przywarły do moich, a ja nie byłam w stanie myśleć o niczym więcej. Nie istniały żadne Eliminacje, nieszczęśliwa rodzina, Illéa. Istniały tylko dłonie Aspena na moich plecach, przyciągające mnie bliżej do niego, jego oddech na moim policzku. Wsunęłam dłonie w jego czarne włosy, nadal wilgotne od prysznica – zawsze brał prysznic wieczorem. Pachniał mydłem domowej roboty, szykowanym przez jego matkę. Ten zapach śnił mi się po nocach. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, nie mogłam ukryć uśmiechu.
Siedział z rozłożonymi nogami, więc ulokowałam się pomiędzy nimi, jak dziecko spragnione czułości.
– Przepraszam, że jestem w kiepskim humorze. Po prostu… dzisiaj przyszło to głupie zawiadomienie.
– A prawda, list – westchnął Aspen. – My dostaliśmy dwa.
No jasne, bliźniaczki właśnie skończyły szesnaście lat.
Aspen przyglądał mi się, kiedy mówił. Zawsze tak robił, kiedy byliśmy razem, jakby starał się wyryć w pamięci moją twarz. Od naszego ostatniego spotkania miną! ponad tydzień, a my zaczynaliśmy się niecierpliwić, jeśli rozłąka trwała dłużej niż dwa dni.
Ja także na niego patrzyłam. Nawet gdyby brać pod uwagę wszystkie klasy, Aspen był bez wątpienia najprzystojniejszym chłopakiem w mieście. Miał czarne włosy i zielone oczy, a uśmiechał się tak, jakby skrywał jakiś sekret. Był wysoki, ale nie za wysoki, szczupły, ale nie za chudy. W słabym świetle zauważyłam cienie pod jego oczami, co oznaczało, że przez ostatni tydzień pracował do późna. Jego czarny T-shirt był w kilku miejscach przetarty niemal na wylot, podobnie jak obszarpane dżinsy, które zakładał prawie codziennie.
Gdybym tylko mogła usiąść i je dla niego połatać – takie właśnie miałam ambicje. Nie chciałam być księżniczką Illéi, tylko Aspena.
Cierpiałam, kiedy nie byliśmy razem. Często chodziłam jak błędna, zastanawiając się, co on może robić. Gdy nie mogłam już tego wytrzymać, ćwiczyłam grę na różnych instrumentach – naprawdę powinnam mu podziękować, bo to dzięki niemu doszłam do obecnej biegłości. Doprowadzał mnie do szaleństwa.
I to nie było nic dobrego.
Aspen był Szóstką. Szóstki były służącymi stojącymi tylko jeden szczebel nad Siódemkami i różniącymi się od nich odrobinę lepszym wykształceniem i przeszkoleniem do prac domowych. Aspen był mimo to najinteligentniejszym ze znanych mi ludzi, a przy tym był zabójczo przystojny, ale kobiety niezwykle rzadko wychodziły za mąż za kogoś z niższej klasy. Taki mężczyzna mógł oczywiście poprosić o twoją rękę, ale niemal nie zdarzało się, by oświadczyny zostały przyjęte. Jeśli się wychodziło za kogoś z innej klasy, trzeba było złożyć mnóstwo dokumentów i odczekać chyba dziewięćdziesiąt dni, zanim można było załatwić dalsze wymagane przez prawo formalności. Nieraz słyszałam, że to dlatego, by dać ludziom czas na ewentualną zmianę decyzji. To, że byliśmy tak blisko i że przebywaliśmy poza domem po godzinie policyjnej, oznaczało, że mogliśmy mieć poważne kłopoty. Nie wspominając już o tym, jakie piekło urządziłaby moja matka.
Mimo to kochałam Aspena od niemal dwóch lat, a on kochał mnie. Kiedy tak siedział i gładził mnie po włosach, nie potrafiłam sobie wyobrazić, że zgłaszam się do Eliminacji. Byłam już zajęta.
– Co o tym myślisz? O Eliminacjach? – zapytałam.
– Nie przeszkadzają mi. Ten biedny gość musi sobie jakoś znaleźć dziewczynę.
Słyszałam w jego głosie sarkazm, a ja chciałam poznać jego prawdziwą opinię.
– Aspen…
– No dobrze, dobrze. Myślę, że to jest trochę smutne. Czy książę nie umawia się na randki? Znaczy, serio nie może sobie inaczej znaleźć dziewczyny? Skoro wydają księżniczki za książęta z innych krajów, to dlaczego nie postąpią tak samo w jego przypadku? Na pewno musi istnieć na świecie jakaś odpowiednia dla niego arystokratka. Zwyczajnie tego nie rozumiem. Ale z drugiej strony. – Westchnął. – Może to i dobry pomysł. Ma się przecież zakochać na oczach wszystkich. To ekscytujące. Podoba mi się też, że ktoś będzie mógł żyć długo i szczęśliwie. Każda dziewczyna może zostać królową, to daje jakąś nadzieję. Sprawia, że sam myślę o tym, że mógłbym żyć długo i szczęśliwie.
Muskał palcami moje wargi, a jego zielone oczy przenikały moją duszę na wylot. Poczułam więź porozumienia, jaka łączyła mnie tylko z nim. Ja także chciałam, żebyśmy żyli długo i szczęśliwie.
– Czyli namawiałeś bliźniaczki, żeby się zgłosiły? – zapytałam.
– Tak. Wiesz, wszyscy widujemy księcia od czasu do czasu w telewizji i sprawia wrażenie sympatycznego gościa. Na pewno jest zarozumiały, ale to raczej dobry człowiek. Dziewczynki są tak podekscytowane, że to aż zabawne. Kiedy dzisiaj wróciłem z pracy, tańczyły po całym domu. No i na pewno przyniosłoby to korzyści rodzinie. Mama ma ogromne nadzieje, ponieważ mamy dwa zgłoszenia, a nie jedno.
To była pierwsza dobra wiadomość, jaką usłyszałam o tym okropnym konkursie. Jak mogłam być tak zajęta sobą, by zapomnieć o siostrach Aspena? Gdyby jedna z nich pojechała do pałacu i została wybrana…
– Aspen, czy ty wiesz, co to by oznaczało? Gdyby Kamber albo Celia wygrały?
Objął mnie mocniej, a jego wargi musnęły moje czoło. Jedną ręką gładził mnie po plecach.
– O niczym innym nie potrafiłem dzisiaj myśleć – przyznał, a determinacja w jego głosie sprawiła, że zapomniałam o wszystkim innym. Pragnęłam tylko, żeby Aspen mnie dotykał, całował. I dokładnie tym byśmy się zajęli, gdyby nie burczenie w jego brzuchu, które sprawiło, że wróciłam do rzeczywistości.
– A prawda, przyniosłam coś na przegryzkę – oznajmiłam lekko.
– Naprawdę? – Wiedziałam, że starał się, by w jego głosie nie brzmiało oczekiwanie, ale wyczułam w nim nutę niecierpliwości.
– Będziesz zachwycony tym kurczakiem. Sama go robiłam.
Wyciągnęłam pakunek i podałam Aspenowi, który, trzeba przyznać, jadł powoli. Ugryzłam kęs jabłka, żeby to wyglądało, jakbym przyniosła jedzenie dla nas obojga, ale potem odłożyłam je, pozwalając mu zjeść resztę.
U mnie w domu posiłki nie zawsze były obfite, ale w domu Aspena sytuacja była pod tym względem wprost dramatyczna. Mógł częściej od nas liczyć na zatrudnienie, ale dostawał też zdecydowanie mniejszą zapłatę i jego rodzinie zawsze brakowało na jedzenie. Był najstarszym z siedmiorga rodzeństwa i tak jak ja zaczęłam jak najszybciej wypełniać domowe obowiązki, tak on zaczął się wprost poświęcać dla swoich bliskich. Oddawał swoje skromne porcje rodzeństwu i mamie, która wiecznie była zmordowana po pracy. Jego tata zmarł trzy lata temu, więc rodzina polegała na nim w niemal każdej sprawie.
Z zadowoleniem patrzyłam, jak zlizuje z palca przyprawę do kurczaka i wgryza się w kromkę chleba. Wolałam się nie zastanawiać, kiedy jadł po raz ostatni.
– Jesteś świetną kucharką. Ktoś dzięki tobie będzie bardzo tłusty i szczęśliwy – oznajmił z pełnymi ustami.
– To ty będziesz dzięki mnie tłusty i szczęśliwy, wiesz chyba o tym.
– O, jak ja bym chciał być tłusty!
Oboje się roześmialiśmy, a potem Aspen opowiadał mi, co się u niego działo od naszego ostatniego spotkania. Został zatrudniony do jakichś prac biurowych w jednej z fabryk i miał dla nich pracować jeszcze przez tydzień. Jego matka w końcu miała stałe zlecenia na sprzątanie domów kilku Dwójek z naszej okolicy. Bliźniaczki były nieszczęśliwe, bo mama kazała im zrezygnować z pozalekcyjnego kółka dramatycznego, żeby mogły więcej pracować.
– Zobaczę, może znajdę jakąś pracę na niedziele, wtedy zarobiłbym odrobinę więcej. Nie podoba mi się, że muszą rezygnować z czegoś, na czym tak bardzo im zależy. – W jego głosie brzmiała nadzieja, jakby to naprawdę było możliwe.
– Nawet o tym nie myśl! I tak już za ciężko pracujesz.
– Daj spokój, Mer – szepnął mi do ucha, a ja poczułam gęsią skórkę. – Wiesz, jakie są Kamber i Celia. Muszą być wśród ludzi, nie mogą spędzać całych dni na sprzątaniu i rachunkach. To do nich nie pasuje.
– Ale to nie w porządku, jeśli oczekują, że ty się wszystkim zajmiesz. Wiem doskonale, co czujesz, kiedy na nie patrzysz, ale musisz też zadbać o siebie. Jeśli naprawdę je kochasz, powinieneś się bardziej oszczędzać jako ich opiekun.
– Nic się nie martw, Mer. Myślę, że mam w perspektywie kilka niezłych rzeczy. Nie będę tak pracował przez cały czas.
Wiedziałam, że to nieprawda, ponieważ jego rodzina zawsze będzie potrzebować pieniędzy.
– Aspen, wiem, że możesz to robić, ale nie jesteś superbohaterem. Nie możesz wciąż utrzymywać bliskich. Po prostu… po prostu nie możesz robić wszystkiego.
Przez chwilę milczeliśmy. Miałam nadzieję, że weźmie sobie moje słowa do serca, zrozumie, że jeśli trochę nie odpuści, to się zamęczy. Nie było niczym niezwykłym, gdy Szóstka, Siódemka lub Ósemka umierały z przepracowania. Nie potrafiłam znieść tej myśli, więc przytuliłam się do niego mocniej, próbując wymazać ten obraz z głowy.
– Mer?
– Tak? – wyszeptałam.
– Zamierzasz zgłosić się do Eliminacji?
– Nie! Jasne że nie! Nie chcę, żeby ktokolwiek pomyślał, że chociażby brałam pod uwagę wyjście za mąż za obcego faceta. Kocham ciebie – powiedziałam szczerze.
– Chcesz być Szóstką? Zawsze głodną, zawsze z niepokojem patrzącą w przyszłość? – zapytał, a ja słyszałam w jego głosie ból, ale także prawdziwą ciekawość. Gdybym miała wybierać między życiem w pałacu z usługującą mi służbą a życiem w trzypokojowym mieszkanku z rodziną Aspena, co tak naprawdę chciałabym wybrać?
– Aspen, poradzimy sobie. Oboje jesteśmy inteligentni, jakoś to będzie. – Zmuszałam się, żeby wierzyć we własne słowa.
– Wiesz, że tak nie będzie, Mer. Muszę utrzymywać moją rodzinę, nie potrafiłbym ich porzucić. A gdybyśmy mieli dzieci…
Poruszyłam się lekko w jego ramionach.
– Kiedy będziemy mieli dzieci – poprawiłam. – Będziemy po prostu ostrożni. Kto powiedział, że musimy mieć ich więcej niż dwoje?
– Wiesz, że na to nie mamy wpływu. – Usłyszałam w jego głosie narastający gniew.
Trudno mi go było za to obwiniać. Jeśli się miało dość pieniędzy, można było decydować o wielkości rodziny. Ale jeśli było się Czwórką lub kimś gorszym, trzeba sobie było radzić samemu. To właśnie było powodem wielu naszych kłótni w ciągu ostatnich kilku miesięcy, kiedy naprawdę zaczęliśmy się zastanawiać nad naszą wspólną przyszłością. Dzieci stanowiły wielką niewiadomą. Im więcej się ich miało, tym więcej było rąk do pracy, ale z drugiej strony także pustych brzuszków do wykarmienia…
Znowu umilkliśmy, nie wiedząc, co powiedzieć. Aspen łatwo się zapalał i zdarzało się, że ponosiło go w dyskusji. Coraz lepiej potrafił się hamować, zanim się na dobre rozzłościł, a ja czułam, że to właśnie starał się zrobić w tej chwili.
Nie chciałam, żeby się martwił albo denerwował, i naprawdę uważałam, że sobie poradzimy. Jeśli zaplanujemy to, co tylko się da zaplanować, poradzimy sobie jakoś z przeciwnościami losu. Może byłam przesadną optymistką, może byłam za bardzo zakochana, ale naprawdę chciałam wierzyć, że ja i Aspen osiągniemy to wszystko, czego naprawdę będziemy pragnęli.
– Myślę, że powinnaś spróbować – odezwał się nagle.
– Czego?
– Eliminacji. Myślę, że powinnaś spróbować.
Spojrzałam na niego ze złością.
– Zwariowałeś?
– Posłuchaj, Mer. – Przysunął usta do mojego ucha. To było nieuczciwie, wiedział, że w ten sposób nie zdołam się na niczym skoncentrować. Jego głos był niski i gardłowy, jakby mówił mi coś romantycznego, chociaż w jego propozycji nie było cienia romantyzmu. – Gdybyś miała szansę na coś lepszego i nie skorzystała z niej ze względu na mnie, nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Nie potrafiłbym.
Odetchnęłam gwałtownie.
– To absurd, pomyśl o tych tysiącach dziewcząt, które się zgłoszą. Nie zostanę nawet wylosowana.
– Jeśli nie zostaniesz wylosowana, to jakie to ma znaczenie? – Jego dłonie pocierały teraz moje ramiona. Nie potrafiłam się z nim kłócić, kiedy zachowywał się w taki sposób. – Chcę tylko, żebyś się zgłosiła, spróbowała. Jeśli cię wybiorą, pojedziesz tam, a jeśli nie, to przynajmniej nie będę się zadręczał myślą, że zrezygnowałaś przeze mnie.
– Ale ja go nie kocham. Nawet go nie lubię. Nawet go nie znam.
– Nikt go nie zna, więc może mogłabyś go polubić.
– Aspen, przestań. Kocham cię.
– A ja kocham ciebie. – Pocałował mnie, żeby to udowodnić. – A jeśli ty mnie kochasz, postąpisz tak, żebym nie musiał się torturować myślami o tym, co mogłoby się stać.
Skoro chodziło o niego, musiałam się poddać, ponieważ nie potrafiłabym go zranić. Robiłam, co tylko w mojej mocy, żeby ułatwić mu życie. Poza tym mówiłam prawdę, nie było cienia szansy, żebym została wybrana. Powinnam po prostu dopełnić formalności ku zadowoleniu wszystkich, a kiedy nie zostanę wybrana, temat będzie zamknięty.
– Proszę – szepnął mi do ucha. Jego oddech sprawił, że przeszedł mnie dreszcz.
– Niech będzie – odparłam szeptem. – Zrobię to, ale pamiętaj, że nie chcę być żadną księżniczką. Chcę tylko być twoją żoną.
Pogładził mnie po włosach.
– I będziesz.
To na pewno przez światło albo raczej jego niedostatek wydawało mi się, że kiedy wypowiedział te słowa, łzy napłynęły mu do oczu. Aspen przeszedł wiele, ale tylko raz widziałam, jak płakał, kiedy jego brat został wychłostany na placu. Mały Jemmy ukradł jakiś owoc ze straganu na targu. Dorosłego czekałby krótki proces, po którym w zależności od wartości skradzionego przedmiotu zostałby wtrącony do więzienia lub skazany na śmierć. Jemmy miał tylko dziewięć lat, więc został pobity. Matka nie miała pieniędzy, żeby zabrać go do lekarza, więc miał teraz blizny na całych plecach.
Tamtej nocy czekałam przy oknie, wypatrując, czy Aspen wspina się do domku na drzewie. Kiedy go zobaczyłam, pobiegłam do niego. Chyba przez godzinę płakał w moich ramionach, że gdyby tylko ciężej pracował, lepiej sobie radził, Jemmy nie musiałby kraść. Że to niesprawiedliwe, że Jemmy został pobity, ponieważ jego starszy brat zawiódł.
Serce mi się krajało, ponieważ to nie była prawda, ale nie mogłam mu tego powiedzieć, bo i tak by mnie nie słuchał. Aspen dźwigał na swoich barkach potrzeby wszystkich swoich bliskich, a teraz jakimś cudem ja także zaliczałam się do jego bliskich. Robiłam więc, co w mojej mocy, żeby jak najmniej go obciążać.
– Zaśpiewałabyś dla mnie? Dałabyś mi coś miłego na zaśnięcie?
Uśmiechnęłam się. Uwielbiałam obdarowywać go piosenkami, więc przysunęłam się bliżej i zanuciłam cicho kołysankę.
Pozwolił mi śpiewać przez kilka minut, a potem jego palce zaczęły się poruszać pod moim uchem. Obciągnął dekolt mojej bluzeczki i zaczął mnie całować po szyi i uszach, a potem podciągnął mój rękaw i całował mnie tak daleko po ręku, jak tylko mógł sięgnąć. Sprawił, że zabrakło mi oddechu. Zawsze tak robił, kiedy śpiewałam, jakby mój nierówny oddech sprawiał mu większą przyjemność niż sam śpiew.
Po chwili leżeliśmy już spleceni na brudnym i cienkim dywaniku. Aspen pociągnął mnie na siebie, a ja przeczesywałam palcami jego szorstkie włosy, zafascynowana ich dotykiem. Całował mnie gorączkowo i mocno, czułam jego palce wbijające się w moją talię, plecy, biodra i uda. Zawsze byłam zdumiona, że nie zostawiał na mnie malutkich siniaków w kształcie odcisków palców.
Byliśmy ostrożni, zawsze powstrzymywaliśmy się w ostatniej chwili od tego, czego pragnęliśmy naprawdę, ponieważ nieprzestrzeganie godziny policyjnej było już wystarczająco poważnym wykroczeniem. Mimo to, niezależnie od tych ograniczeń, trudno mi było sobie wyobrazić w Illéi namiętność silniejszą niż nasza.
– Kocham cię, Americo Singer. Będę cię kochał do końca życia. – Byłam zaskoczona głębią uczucia dźwięczącego w jego głosie.
– Kocham cię, Aspenie. Zawsze będziesz moim księciem.
Całował mnie, dopóki świeczka nie wypaliła się do końca.
Minęły chyba całe godziny, a mnie kleiły się oczy. Aspen nigdy nie przejmował się tym, ile będzie spał, ale martwił się o mnie, więc walcząc z sennością, zeszłam po drabinie, zabierając pusty talerz i jednocentówkę.
Kiedy śpiewałam, Aspen chłonął z zachwytem mój głos. Od czasu do czasu, kiedy udawało mu się coś zarobić, płacił mi za piosenkę jednocentówką. Wolałabym, żeby oddał zaoszczędzone pieniądze rodzinie, która bez wątpienia potrzebowała jej bardziej niż ja. Ale z drugiej strony zgromadzone jednocentówki – ponieważ nie potrafiłam się zdobyć, żeby je wydać – przypominały mi o wszystkim, co Aspen był gotów dla mnie zrobić, o tym, ile dla niego znaczyłam.
W pokoju wyciągnęłam z ukrycia mały słoiczek z monetami i wrzuciłam do niego najnowszą zdobycz, która zadzwoniła radośnie, witając się ze starszymi sąsiadkami. Odczekałam dziesięć minut przy oknie, aż zobaczyłam sylwetkę Aspena, który zszedł z drzewa i pobiegł ulicą.
Jeszcze przez chwilę nie kładłam się spać, myśląc o Aspe-nie, o tym, jak bardzo go kocham i jakie to uczucie, być przez niego kochaną. Czułam się kimś wyjątkowym, bezcennym i niezastąpionym. Żaden tytuł królewski ani tron nie mogłyby sprawić, że poczułabym się ważniejsza.
Zasnęłam z tą myślą bezpiecznie ukrytą w sercu.