-
promocja
Ryzyk-fizyk, czyli sens niepoważnych eksperymentów naukowych - ebook
Ryzyk-fizyk, czyli sens niepoważnych eksperymentów naukowych - ebook
Czy ciekawiło was kiedyś, od czego zależy czas sikania? Albo jak spaghetti się łamie? A może zastanawialiście się, co właściwie robi bąbelek w piwie i czy naprawdę można chodzić po wodzie?
Choć takie pytania mogą wydawać się dziwaczne – nawet głupie – warto wiedzieć, że tysiące fizyków na całym świecie z zaangażowaniem szukają na nie odpowiedzi, a ich wnioski są później doceniane w środowisku naukowym.
Niepoważne pytania nie muszą prowadzić do niepoważnych konkluzji. To właśnie z połączenia wiedzy i wywrotowości rodzi się postęp w nauce.
Michał Krupiński, fizyk całkowicie zwariowany na punkcie popularyzacji nauki, pokazuje, jak działa świat i w jaki sposób naukowcy dochodzą do tej wiedzy – wszystko to bez uciekania się do skomplikowanych zagadnień z górnej naukowej półki.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Literatura faktu |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9789180767507 |
| Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niniejsza książka pokazuje fizykę z bardzo nietypowej strony. Nie znajdziesz w niej historii o falach grawitacyjnych, bozonie Higgsa, ciemnej materii i odkryciach z pierwszych stron gazet. Zamiast tych medialnych i głośnych opowieści proponuję ci podróż po świecie, z którym spotykasz się na co dzień, a w którym wiele nieznanych naukowych lądów wciąż czeka na swoich odkrywców. Żeby dotknąć tych tajemnic, nie trzeba dużo. Wystarczy na chwilę odwiesić powagę na wieszaku i zacząć zadawać pozornie głupie pytania. Tak jak to robią tysiące fizyków na całym świecie.
Kiedy byłem na studiach, na piątym roku obowiązkowo musiałem zaliczyć seminarium, na którym co tydzień dwóch studentów omawiało przydzielone im problemy z fizyki współczesnej. Dzięki tym seminariom, oprócz zapoznania się z najnowszymi osiągnięciami nauki, można było także doszlifować umiejętności przygotowywania wystąpień publicznych oraz nauczyć się dyskusji na najświeższe tematy z górnej naukowej półki. Bardzo dobrze pamiętam te zajęcia, bo z listy przygotowanych przez profesora tematów został mi przydzielony najdziwniejszy: fizyka jazdy na rowerze. Co za porażka! Inni koledzy mieli za zadanie zapoznać się z najnowszymi artykułami dotyczącymi nadprzewodników i ekspansji Wszechświata, a ja musiałem omówić stare jak świat, błahe zagadnienie, o którym wspomina się na lekcjach już w liceum. Przecież w tym nie ma nic nowego! Stara fizyka z czasów Newtona i nic więcej. A na dodatek to takie niepoważne… Oczywiście niezawodni koledzy nie oszczędzili mi kilku szyderczych uśmiechów oraz ostrych jak szpila uwag, ale jedyne, co mi pozostało, to zagryźć zęby i wziąć się do przygotowania nudnej prezentacji o tym, dlaczego rower trzyma pion.
Zacząłem od przeglądu literatury i jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że fizycy na początku XXI wieku wciąż intensywnie zajmują się tym zagadnieniem i w zasadzie nikt do końca nie wie, jak to z tą równowagą roweru jest. Proste pytanie dotyczące prostego urządzenia, z którego korzystamy na co dzień, okazało się godne wielkich umysłów i lat wytężonych badań. Pamiętam, że kiedy nastała moja kolej, z nieukrywaną satysfakcją prezentowałem kolegom wyniki finezyjnych doświadczeń badających stabilność roweru razem z modelami teoretycznymi, których opis matematyczny był tak obszerny, że nie dało się ich zmieścić na rozsądnej liczbie slajdów. Pamiętam też, jak duże wrażenie zrobiła końcowa konkluzja, że pytanie o uniwersalny model wyjaśniający, dlaczego potrafimy utrzymać na rowerze pion, wciąż pozostaje otwarte.
Dziś o utrzymywaniu równowagi na rowerze wiemy już dużo więcej, choć cały czas wielu naukowców zajmuje się tym zagadnieniem i wciąż jeszcze kilka kwestii pozostało do rozwiązania. Trudno stwierdzić, czy ten temat przypadł mi losowo, czy też był to ukryty zamysł profesora, ale wiem na pewno, że to jedno seminarium otworzyło mi oczy na kilka kwestii, z których wcześniej nie zdawałem sobie sprawy lub których nie widziałem nazbyt wyraźnie.
Jedna z nich to nasza arogancja naukowa wobec świata. Nam, ludziom żyjącym w XXI wieku, wydaje się, że wiemy już bardzo dużo, a w szczególności że dobrze poznaliśmy najbliższe nam otoczenie, z którym stykamy się w domu i które widzimy za oknem. Żyjemy w przekonaniu, że jeżeli gdziekolwiek istnieje naukowa terra incognita, to należy jej szukać nie wokół siebie, ale daleko w kosmosie lub w niedostrzegalnym gołym okiem mikroświecie. Takie myślenie zauważam również wśród niektórych moich kolegów fizyków. To jednak ułuda i nieporozumienie.
Czasem zdarza mi się prowadzić zajęcia popularnonaukowe z fizyki dla najmłodszych. Bardzo lubię te spotkania, bo dzieci, zadając proste pytania o otaczającą nas rzeczywistość, nie zdają sobie sprawy, że dotykają zagadnień, nad którymi nikt wcześniej się nie pochylił albo które wciąż czekają na porządne zbadanie. Dlaczego skórka od banana jest śliska? Czy bańka mydlana może mieć dowolny kolor? Dlaczego śnieg różnie skrzypi podczas mrozów? Ile maksymalnie „kaczek” można puścić po wodzie? Miałem spory problem, żeby odpowiedzieć na niektóre z nich i łapałem się na tym, jak mało wiem o świecie, który mnie otacza. Niejednokrotnie też, po powrocie do domu i przeszukaniu internetu, stwierdzałem, że nie tylko ja sam mało wiem, ale generalnie wiedza ludzka pełna jest dziur, które czają się w najmniej spodziewanych miejscach.
Nikt nie potrafi tak trafnie pytać jak dzieci. Dlaczego dorośli tego nie robią? Czy utracili umiejętność zadawania pytań? A może krępuje ich własna pozycja i obawa przed śmiesznością? Przecież to takie niepoważne pytać o banana lub przyznać się, że interesują nas bańki mydlane. Chcemy wszak być osobami szanowanymi i odpowiedzialnymi, a takie tematy są dobre dla beztroskich dzieci. Dorosły potrzebuje zagadnień bardziej istotnych. Mało kto dostrzega, jak wiele tracimy przez takie podejście. Po pierwsze, zamykamy przed sobą fascynujący świat zjawisk, które są po prostu piękne i mogą nam dostarczyć wielu zachwytów. Po drugie, dobrowolnie odbieramy sobie możliwość autentycznej frajdy i radości, którą daje obcowanie ze światem. Po trzecie zaś, odwracając od nich oczy, wcale nie stajemy się bardziej szanowanymi i odpowiedzialnymi osobami, na czym tak bardzo nam zależy, a raczej hodujemy w sobie zgorzknienie. W ramach swojej pracy zawodowej przeglądam i czytam dużo artykułów naukowych. Jest to niezbędne, by być na bieżąco i orientować się w tym, co się dzieje w najlepszych laboratoriach. Taka cotygodniowa naukowa prasówka jest jednak czymś zupełnie innym niż czytanie przy kawie ulubionego tygodnika lub książki. Artykuły w najlepszych periodykach naukowych mają zawsze ten sam schemat, zawarte w nich myśli ubrane są w suchy, zwięzły ton, a całość do szpiku kości przesycona jest precyzją. Jednak nawet wśród tego gąszczu formalizmu czasami można spotkać prace niestandardowe, pisane z fantazją i humorem, w których dziecięce, proste pytania odgrywają główną rolę i są motorem napędowym badań. Są one najlepszym dowodem, że wciąż jest wiele osób, również wśród naukowców, które mają w sobie na tyle odwagi, by pytać jak dzieci.
Takie niestandardowe publikacje oraz finezyjne podejście do nauki od 1991 roku nagradzane są Nagrodami Ig Nobla, które niesłusznie nazywane są antynoblami. Jest to bardzo medialne wyróżnienie, o którym corocznie donosi prasa, radio i telewizja. Zazwyczaj wszyscy traktują je jako ciekawostkę i mało kto się zastanawia, o co tak naprawdę chodzi. Czy faktycznie o to, żeby napiętnować i wyśmiać naukowców, którzy zajmują się bzdurami za pieniądze podatników? Otóż niekoniecznie.
Nagrody Ig Nobla przyznawane są za badania, które „najpierw śmieszą, a potem skłaniają do myślenia”. To zwięźle ujęte kryterium stało się dewizą przyświecającą dorocznej gali na Uniwersytecie Harvarda, podczas której nagrody wręczane są zwycięzcom przez prawdziwych laureatów Nagrody Nobla. Impreza ta, jak żadna inna, pokazuje, jak duży dystans mają naukowcy do siebie samych i do badań, którymi się zajmują. Często w społeczeństwie pokutuje stereotyp poważnego profesora, zajmującego się skomplikowanymi sprawami, który na co dzień próbuje zbawiać świat, urzędując w wielkim, niedostępnym gmachu z kości słoniowej zwanym NAUKĄ. Ig Noble pokazują, że to totalne nieporozumienie, a naukowcy to osoby z krwi i kości, z poczuciem humoru, potrafiące czasem wrzucić na luz. Ale luźna atmosfera i żarty to nie wszystko. Osiągnięć laureatów Nagrody Ig Nobla nie sposób wyrzucić do kosza, są znaczące naukowo, a ukazują się w dobrych, recenzowanych czasopismach. Z jednej strony humor i dystans, z drugiej porządna dawka nauki i myślenia. Właśnie takie podejście do fizyki chcę zaproponować w tej książce.
Zazwyczaj nie mamy sposobności śledzenia, jak powstaje nauka, jak rodzi się wiedza. Media informują nas jedynie o końcowym etapie w postaci odkrycia, wniosku czy stwierdzenia, które traktowane są jak prawda objawiona. Mogłoby się wydawać, że od czasu do czasu, w sposób zupełnie nieprzewidziany, zdarza się wielkie odkrycie, które naukowcy ogłaszają światu. Jak gdyby spadało ono na nich z nieba, było wygrane na loterii lub po prostu samo wyszło z eksperymentu. Media lubią informować o tym, CO zostało odkryte, tylko z rzadka skupiając się na tym, JAK naukowcy dochodzą do odkryć. Dużo na tym tracimy, bo to JAK jest często o wiele bardziej interesujące niż CO.
Tworzenie nauki to różnorodny, barwny proces, polegający na szukaniu rozwiązań, formułowaniu i weryfikowaniu hipotez, analizowaniu danych. To ciągłe udoskonalanie naszego pojmowania świata. To wielka dysputa, w której naukowcy inspirują się nawzajem i rozwijają swoje pomysły. W której jedno proste pytanie rodzi wiele hipotez i dylematów. W której, idąc jasną, prostą ścieżką, czasem dochodzimy do ślepej uliczki i musimy z niej zawrócić. W której pomysły sprzed 100 lat, porzucone na śmietniku idei, odżywają na nowo. Nauka to również niezliczone eksperymenty. Ile trzeba ich przeprowadzić, żeby dojść do tego jednego, który posunie nas do przodu? Ignoblowskie historie oraz opowieści z obszaru mniej poważnej fizyki pozwalają prześledzić, jak ten proces przebiega. I to wszystko bez uciekania się do skomplikowanych zagadnień z górnej naukowej półki.
Taka „niepoważna fizyka” to bliskie nam historie, pełne prostych, czasem śmiesznych pytań, pokazujących, jak funkcjonuje organizm złożony z setek i tysięcy naukowych mózgów, które karmią się nawzajem ideami. Przyjrzenie się tym zależnościom przekonuje, że nigdy nie wiadomo, gdzie pojawi się iskierka, ten punkt zapalny, będący w stanie pociągnąć za sobą następne osoby i doprowadzić do rozwiązań, które w inny sposób nigdy nie przyszłyby do głowy – albo przyszłyby znacznie później. Być może będzie nim jedno z prostych dziecięcych pytań? Historia fizyki i życiorysy wielkich naukowców zdają się to potwierdzać. Richard Feynman, Andre Geim, John W.S. Rayleigh i wielu innych zadawało śmieszne pytania i zajmowało się pozornie błahymi sprawami, które doprowadzały ich do poważnych odkryć. Jeżeli oni podążali tą drogą, dlaczego my mielibyśmy się jej wstydzić?
Pod koniec studiów zainteresowałem się graniem na gitarze. Oprócz nauki chwytów (których nigdy porządnie się nie nauczyłem) próbowałem również robić z moim instrumentem proste eksperymenty fizyczne. Zacząłem od standardowych, takich jak obserwacja drgań powstających na strunach, ale z biegiem czasu zacząłem wymyślać coraz mniej klasyczne, na przykład polegające na wysypywaniu kaszy manny na pudło rezonansowe i obserwowaniu, jak jej ziarenka podskakują przy potrącaniu strun. W końcu zadałem sobie pytanie, czy za pomocą tego typu zwykłych domowych doświadczeń i pomiarów jesteśmy w stanie w mierzalny sposób określić jakość instrumentu i obiektywnie go wycenić. Wyniki moich prostych, w większości śmiesznych i niepoważnych eksperymentów zebrałem razem i zaprezentowałem podczas spotkania koła naukowego studentów fizyki na mojej macierzystej uczelni. O dziwo, moje pomysły spodobały się zarówno kolegom, jak i kadrze naukowej, a po paru perypetiach los sprawił, że miałem okazję przedstawiać je na różnych uczelniach, również poza granicami Polski. Przed takimi prezentacjami, dotyczącymi jakże bzdurnego tematu, zawsze czułem się nieswojo i intensywnie obmyślałem, jak wyjść z twarzą po odegraniu roli błazna. Okazało się jednak, że nie tylko nikt nigdy mnie nie wyśmiał, co początkowo przyjmowałem z ulgą i nieskrywanym zaskoczeniem, ale przeciwnie, całkiem spore grono słuchaczy podejmowało po referacie rzetelną, poważną dyskusję, podrzucając mi ciekawe uwagi i następne pomysły, wykraczające daleko poza proste domowe eksperymenty.
Pozwoliło mi to przekonać się, że niepoważne pomysły nie muszą prowadzić do niepoważnych wniosków, a szalone pytania nie oznaczają szaleństwa. Upewniłem się też, że aby zacząć zajmować się fizyką, nie zawsze potrzebne jest dobrze wyposażone laboratorium. Nauka to nie tylko drogi sprzęt oraz skomplikowane urządzenia, do których dostęp mają nieliczni. Każdy z nas może dokonywać odkryć i stać się częścią naukowego świata. Przy odrobinie fantazji można przeprowadzać w domu eksperymenty, których nikt wcześniej nie wykonał, zadawać pytania, które nigdy wcześniej nie padły, oraz próbować szukać na nie odpowiedzi. Takie możliwości daje właśnie „fizyka niepoważna”, która być może jest poważniejsza, niż nam wszystkim się wydaje. Przypadki badań nagrodzonych Nagrodą Ig Nobla i historie wybitnych naukowców pokazują jeszcze jedno. Uprawianie fizyki, przeprowadzanie eksperymentów, stawianie własnych hipotez i próba ich domowej weryfikacji daje autentyczną frajdę i jest nietypową, niebanalną rozrywką. Niejednokrotnie znacznie lepszą niż wieczór spędzony przy komputerze z jakimś filmem lub serialem. Serio! W odróżnieniu od nich nie jest bowiem tylko czystym relaksem i odskocznią od codzienności, nie jest prostą próbą zabicia czasu, a rozwija nas, daje satysfakcję i jest świetnym wstępem do poważniejszych zagadnień naukowych. Od doświadczeń z lodem łatwo przejść do fizyki powierzchni i cienkich warstw, a obserwacja owadów może nam pomóc zrozumieć, czym jest światło i fale elektromagnetyczne – przekonasz się o tym, czytając następne rozdziały. Świecącą żarówkę, stygnięcie porannej kawy i świecenie odległych gwiazd, które możemy podziwiać na pogodnym nocnym niebie, opisują te same prawa. Dostrzeżenie tych zależności pozwala zrozumieć, jak działa świat, w którym żyjemy, dając również możliwość pełnego uczestnictwa w życiu współczesnego społeczeństwa, którego funkcjonowanie oparte jest na wiedzy. I, last but not least, „fizyka niepoważna” pozwala przekonać się, że nauka to nie jest wielki gmach zamknięty dla maluczkich, do którego trzeba podchodzić nabożnie i z pietyzmem, ale przygoda, w której może wziąć udział każdy z nas.