Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ryzykowna chwila - ebook

Data wydania:
21 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ryzykowna chwila - ebook

Życie Justyny i Łukasza zmieniło się diametralnie po tym, jak na jaw wyszły wszystkie skrywane dotychczas tajemnice. Mężczyzna nie może zapomnieć o kłamstwach żony i jej wojskowej przeszłości. W ich związek wkrada się poważny kryzys. Czy Łukasz będzie w stanie wybaczyć Justynie?

Jakby tego było mało, okazuje się, że sprawa porwania nie została wyjaśniona do końca. Angażują się w nią Centralne Biuro Śledcze, Żandarmeria oraz prasa. By chronić siebie i bliskich, Justyna musi na jakiś czas zniknąć. Postanawia więc wrócić do dawnego życia i jako najemniczka wyjeżdża na misję do Afganistanu, gdzie czyhają na nią nowe zagrożenia.

„Ryzykowna chwila” to druga część serii zatytułowanej „Życie w mundurze”. Róża Lewanowicz po raz kolejny stworzyła pełną zwrotów akcji powieść, od której nie sposób się oderwać nawet na chwilę.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8054-007-0
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Od­su­wał się od niej co­raz bar­dziej.

Z dnia na dzień mąż sta­wał się dla niej kimś ob­cym, kogo wcze­śniej nie znała. Cier­piała bar­dziej niż wów­czas w szkole w Po­zna­niu, bar­dziej niż pod­czas naj­gor­szych chwil swo­jej służby z Star­gar­dzie, a na­wet… bar­dziej niż wtedy, gdy ją po­rwali.

Kiedy opo­wia­dała mu o swoim po­by­cie w Afga­ni­sta­nie, gdy od­kry­wała ko­lejne ukry­wane przez cały okres mał­żeń­stwa fakty z czasu, gdy pra­co­wała jako na­jem­nik, była w pełni świa­doma, że może to zmie­nić ich re­la­cje na za­wsze. Nie przy­pusz­czała jed­nak, że bę­dzie to aż tak fa­talne w skut­kach.

Wów­czas, w ten nie­dzielny po­ra­nek, Łu­kasz wy­słu­chał jej opo­wie­ści, zda­wa­łoby się, spo­koj­nie. Ale ten spo­kój już był czymś nie­do­brym. Znała go tak do­brze, że każde po­ru­sze­nie, każda zmiana w jego mi­mice albo w mo­wie ciała były czy­telne jak wielki trans­pa­rent usta­wiony przy dro­dze.

Nie za­py­tał, dla­czego mu nie po­wie­działa, nie ro­bił wy­mó­wek, cho­ciaż wo­la­łaby je w tym mo­men­cie usły­szeć. Za­py­tał o Go­gola i Bam­biego… i o Kro­ko­dyla. Była zdu­miona i choć bar­dzo sta­rała się ukryć zmie­sza­nie, za­uwa­żył je, tak jak szkar­łatny ru­mie­niec na jej po­licz­kach. Od­wró­cił wów­czas na chwilę głowę w drugą stronę… Wtedy wie­działa – jej mał­żeń­stwo za­wi­sło na wło­sku.

Sie­działa w kuchni przed kom­pu­te­rem, na któ­rego ekra­nie wciąż wid­niała pu­sta ta­belka w Excelu. W miesz­ka­niu było bar­dzo ci­cho, nie miała na­stroju do słu­cha­nia mu­zyki ani oglą­da­nia te­le­wi­zji. Za oknem pa­dał śnieg, który na­tych­miast się to­pił i okle­jał mo­krą war­stwą wszyst­kie ulice i bu­dynki. Chciało jej się pła­kać, ale nie miała siły. W środku coś na kształt wiel­kiego ka­mie­nia uci­skało jej wnętrz­no­ści. Łu­kasz wy­szedł do pracy przed ósmą bez śnia­da­nia… Ostat­nio stało się to jego zwy­cza­jem. Tego dnia na­wet jej nie po­ca­ło­wał na po­że­gna­nie, a to było bar­dzo wy­mowne.

Scho­wała twarz w dło­niach i sta­rała się uspo­koić emo­cje. Na próżno. Wciąż w gło­wie brzmiało py­ta­nie Łu­ka­sza:

– A kim jest Kro­ko­dyl?

Za­pa­mię­tał. Wy­rwał z frag­mentu roz­mowy przy wi­nie w We­dlu i z tego, co mó­wiła na urlo­pie. Oka­zało się rów­nież, że pod­słu­chał ja­kąś wy­mianę zdań po­mię­dzy Mro­zow­skim a Kost­kiem. Nie py­tał o niego wcze­śniej, za­py­tał do­piero wtedy, gdy mu po­wie­działa.

„Dla­czego się do niego przy­cze­pił? Aku­rat do niego? Kro­ko­dyl nic nie zna­czy… a za­wład­nął jego my­ślami”.

Czuła się winna, mimo że nie znaj­do­wała po temu ra­cjo­nal­nych prze­sła­nek. Roz­wa­żała, czy nie by­łoby słuszne prze­pro­wa­dze­nie roz­mowy z Łu­ka­szem na te­mat jego co­raz bar­dziej czy­tel­nej oschło­ści, ale nie czuła się na si­łach. Tak do­brze znała ten brak sił…

Wy­szła z domu, gdzie prze­wagę miał ten, kto wła­dał emo­cjami in­nych. Naj­pierw bab­cia, która ty­ra­ni­zo­wała ich swoim mil­cze­niem trwa­ją­cym na­wet dwa ty­go­dnie. Wszy­scy ustę­po­wali jej wów­czas z drogi, każdy się bał. Wpo­jone od po­ko­leń prze­ko­na­nie o świę­to­ści matki i star­szych w ro­dzi­nie wy­gry­wało ze zdro­wym roz­sąd­kiem. Nikt zresztą nie znał in­nego spo­sobu na bu­do­wa­nie więzi. Babka do­ma­gała się bez­względ­nego po­słu­szeń­stwa, za któ­rego brak ka­rała także szan­ta­żem emo­cjo­nal­nym, gro­żąc, że się za­bije albo wy­rzek­nie się dzieci i wnu­ków. Ju­styna czę­sto sły­szała z jej ust słowa: „Nie je­steś moją wnuczką, ty wy­rodna…” – wy­sy­czane w przy­pły­wie bez­sil­no­ści, gdy nie była w sta­nie cze­goś na niej wy­móc, po któ­rych można się było spo­dzie­wać ostrej re­pry­mendy ze strony matki. Bab­cia w końcu na­prawdę się uka­tru­piła, ale sta­no­wiło to naj­więk­szą ro­dzinną ta­jem­nicę. Ju­styny nie było wtedy w domu, koń­czyła stu­dia w Bia­łej Pod­la­skiej, ale po­wią­zała kilka fak­tów i od razu wie­działa, że ne­storka przedaw­ko­wała goź­dzi­kową, od któ­rej była uza­leż­niona do­bre pół wieku i którą le­czyła wszel­kie swoje do­le­gli­wo­ści. Matka, jej brat, czyli wuj Ze­nek, przy ci­chym i nie do końca ja­snym współ­udziale Basi, dwu­krot­nie wcze­śniej od­ra­to­wali sa­mo­bój­czy­nię, ale za trze­cim nie we­zwali po­go­to­wia.

– Zro­biła wam to na złość – po­wie­działa kie­dyś ze spo­ko­jem Gośka Łu­ka­sik, kiedy spo­tkały się w ka­wiarni tylko we dwie. – Gdyby przy­cze­pił się do was ja­kiś pro­ku­ra­tor, do­sta­li­by­ście za­wiasy za brak wła­ści­wej opieki. Po pierw­szej pró­bie po­win­ni­ście za­wia­do­mić szpi­tal psy­chia­tryczny i ją ubez­wła­sno­wol­nić, żeby po­szła na przy­mu­sowe le­cze­nie. Tak sta­nowi prawo, o ile się nie mylę…

Ju­styna do­brze to ro­zu­miała, ale czuła co in­nego. Le­karz? Sąd? To ja­kieś bujdy! Babka sta­no­wiła prawo, ona de­cy­do­wała o zdro­wiu i ży­ciu. Chciała umrzeć, żeby im do­ko­pać, to umarła.

Pa­łeczkę po niej prze­jęła matka. Irena Dą­bek świet­nie od­na­la­zła się w roli ci­chej gnę­bi­cielki ca­łej ro­dziny z jej „mę­czeń­stwem” po­rzu­co­nej przez złego męża ko­biety, sty­ra­nej ży­ciem i obo­wiąz­kami. Po po­grze­bie to ona za­częła wszyst­kich szan­ta­żo­wać, każ­demu do­gry­zać, ucie­kać się do ka­ra­nia mil­cze­niem, a na­wet bi­ciem… Po­mysł z woj­skiem był dla Ju­styny jak dar od Losu. Kiedy prze­czy­tała w ga­ze­cie ar­ty­kuł o na­bo­rze do szkoły pod­ofi­cer­skiej, po­czuła, że oto nad­cho­dzi kres jej kło­po­tów. Po przy­ję­ciu zaś była pewna, że jest w nie­bie. Do­stała jeść, do­stała żołd, mun­dur i parę in­nych rze­czy, które były jej i tylko jej. Na­wet pierw­sze oznaki nad­cho­dzą­cych pro­ble­mów z prze­ło­żo­nymi jej nie znie­chę­ciły. Łu­dziła się, że po mia­no­wa­niu bę­dzie le­piej, kiedy trafi do jed­nostki i bę­dzie nor­mal­nie pra­co­wać. Ale za­częły się szopki z fa­ce­tami. Ni­gdy nie są­dziła, że może bu­dzić ta­kie emo­cje, nie ro­zu­miała tego, więc… czuła się winna. Po­dob­nie jak w domu szybko we­szła w rolę ofiary, bio­rąc na sie­bie cię­żar od­po­wie­dzial­no­ści za zło, które się dzieje. Oprawcy szybko się w tym po­ła­pali, choć na pewno in­tu­icyj­nie, bo ro­zumu też za wiele nie mieli. Wy­ko­rzy­stano każde jej po­tknię­cie, każdą wadę, a je­śli jej nie zna­leźli, to jej ją do­ma­lo­wali. Tak długo do­cie­rało do niej, co tak na­prawdę się dzieje… za długo.

A te­raz była znowu tą samą Ju­styną Dą­bek, tyle że z mę­żem ty­ra­nem. I znowu czuła się winna, choć ro­zum mó­wił coś in­nego. Bała się, w każ­dej se­kun­dzie bała się go, jego mil­cze­nia i ścią­gnię­tych ust. Wi­dok jego twa­rzy, tak za­wsze do­brej i ła­god­nej, od­bie­rał jej resztki sił. Do­słow­nie wi­działa, jak na głowę wali jej się su­fit, a z nim cały świat wo­koło. Wszystko było w czar­nych bar­wach, ży­cie – z ta­kim mo­zo­łem bu­do­wane – znowu stra­ciło smak.

Zwie­siła smęt­nie głowę na piersi, a po po­licz­kach po­pły­nęły łzy. Prze­cież tego się można było spo­dzie­wać. Całe mał­żeń­stwo żyła z tym pod­świa­do­mym lę­kiem, że to jed­nak się nie uda. Czuła się winna temu, że po­zwo­liła so­bie my­śleć ina­czej, choćby przez chwilę.

Nie była zła na Ra­fała, że po­ra­dził jej tę szcze­rość. I tak by się wy­dało prę­dzej czy póź­niej.

Wy­tarła po­liczki i wy­czy­ściła nos z za­le­ga­ją­cej w nim wy­dzie­liny. Myśl o Bren­ne­rze nie­spo­dzie­wa­nie do­dała jej nieco sił. Wy­łą­czyła kom­pu­ter i po­szła do gar­de­roby zna­leźć coś do ubra­nia. Przy­szło jej do głowy, żeby do niego po­je­chać i po­ga­dać. Sama nie wie­działa, jak mógłby w tej sy­tu­acji po­móc, ale po­sta­no­wiła za­sta­no­wić się nad tym po dro­dze.

Kiedy wró­ciła do kuchni po klu­cze, jej wzrok za­trzy­mał się na le­żą­cych na lo­dówce jej pa­mięt­ni­kach z cza­sów służby – tych, które osta­tecz­nie po­grą­żyły ka­rierę Ja­skóły. Le­żały wciąż za­wi­nięte w cienki pa­pier, nie­ru­szane ani przez nią, ani przez Łu­ka­sza. Jej mąż tłu­ma­czył, że nie bę­dzie się zni­żał do po­ziomu tych, któ­rym chciało się grze­bać w umy­śle Ju­styny. Ona zaś nie­mal za­po­mniała o ich ist­nie­niu.

Za­wa­hała się. Przy­szło jej do głowy, żeby je stąd za­brać i znisz­czyć. Już na­wet po nie się­gała, ale ja­kaś myśl po­wstrzy­mała ten za­miar.

„Mogą być jesz­cze po­trzebne” – prze­mknęło jej przez głowę. Wy­dało się to bez­sen­sowne, a jed­nak nie po­tra­fiła się zdo­być na znisz­cze­nie ze­szy­tów.

Po­czuła, że zro­biło jej się go­rąco od sta­nia w kurtce i czapce w cie­płej kuchni. Zła­pała klu­cze le­żące na bla­cie koło zlewu i wy­szła z miesz­ka­nia.Roz­dział 2

Sa­łatki i ka­napki sprze­da­wane w ka­wiar­niach, do któ­rych cho­dził przed pracą jeść śnia­da­nie, prze­stały mu sma­ko­wać. Za­czął w nich wy­czu­wać che­mię, którą były fa­sze­ro­wane, cza­sami lekką nie­świe­żość, ale nade wszystko go­rycz – taką wy­pły­wa­jącą z jego wła­snej wą­troby. Kawy nie były do­bre, Ju­styna ich nie lu­biła, zwłasz­cza od kiedy mieli wła­sny eks­pres. Mó­wiła, że śmier­dzą jak po­myje…

Wes­tchnął ciężko i ugryzł ko­lejny ka­wa­łek ka­napki z kur­cza­kiem, którą bez­na­mięt­nie prze­żu­wał, pa­trząc przez szybę na ko­rek w Ale­jach Je­ro­zo­lim­skich. Po­pił zimną już latte i zer­k­nął na wi­bru­jącą na bla­cie ko­mórkę. Kot dzwo­nił drugi raz. Nie od­bie­rał, nie miał siły ani ochoty. Znowu wy­tłu­ma­czy, że nie sły­szał, kiedy je­chał sa­mo­cho­dem. Póki nie do­bi­jał się do niego Bren­ner, nie było stra­chu, że to coś pil­nego.

Czuł się fa­tal­nie. Świat w li­sto­pa­do­wej au­rze był szary i mo­kry. Chciało mu się na prze­mian pła­kać albo krzy­czeć. Miał ochotę ude­rzać pię­ścią w ścianę albo po­ło­żyć się i nie wsta­wać…

Kilka dni wcze­śniej Ju­styna za­py­tała nie­śmiało, czy nie wy­bie­rają się do psy­cho­loga. Prze­pa­dły im dwie se­sje i te­ra­peutka dzwo­niła z pre­ten­sją, że stra­ciła ten czas, a mo­gła po­świę­cić go ko­muś in­nemu. Za­gro­ziła, że na­stęp­nym ra­zem i tak wy­stawi im ra­chu­nek. Od­burk­nął, że nie ma czasu i po­trzeby, żeby tam cho­dzić. I to był chyba ostatni raz, kiedy się ode­zwał do żony.

Za­ci­snął mocno pięść i ude­rzył nią o stół. Był zły. Fale wście­kło­ści za­le­wały go jedna po dru­giej. Wie­dział, że gdyby po­szli na te­ra­pię, psy­cho­lożka za­czę­łaby drą­żyć te­mat i wy­py­ty­wać o po­wody jego stanu. A on chciał być zły, chciał czuć wciąż tę wście­kłość na Ju­stynę, nie chciał tego cze­goś w so­bie stłu­mić. Te­ra­pia zaś wy­cią­gnę­łaby z niego przy­czynę gniewu i mo­głaby po­ka­zać, że jest bez­sen­sowny… Nie wie­dział, jak jest w rze­czy­wi­sto­ści. Nie znał źró­dła tego stanu… nie chciał go po­znać.

Od­dy­chał szybko i przez mo­ment nic nie wi­dział na oczy, bo wła­śnie ko­lejna taka fala prze­ta­czała się przez jego umysł. Nie­na­wi­dził JEJ. O, jak bar­dzo jej te­raz nie­na­wi­dził! Wi­dział, jak usuwa mu się z drogi, jak pa­trzy na niego prze­ra­żona… Na­prawdę to wszystko do­strze­gał, ale tym bar­dziej go to za­cho­wa­nie roz­ju­szało, bu­dząc w nim coś, czego w so­bie jesz­cze nie znał. Czuł się z tym za­ska­ku­jąco do­brze, więc wo­lał jesz­cze bar­dziej pod­sy­cać w so­bie złość i jesz­cze bar­dziej tłam­sić nim Ju­stynę niż czuć tę bez­rad­ność, kiedy nie chciało mu się na­wet wstać rano z łóżka.

Wy­da­wało się w tym mo­men­cie, że za­raz straci ten ani­musz, więc po­my­ślał, że trzeba go so­bie ja­koś pod­ła­do­wać. Przed oczami na­tych­miast sta­nęła mu po­stać matki. Gdyby do niej za­dzwo­nił i wy­znał, jak nie­na­wi­dzi swo­jej żony, ona by go wsparła…

Zła­pał za te­le­fon z za­mia­rem za­dzwo­nie­nia do Zo­fii, ale przy­po­mniał so­bie, że ma nowy apa­rat, w któ­rym nie ma nu­meru do matki. W tym mo­men­cie ko­mórka za­wi­bro­wała i od­ru­chowo wci­snął zie­loną słu­chawkę.

– Meyer – usły­szał gniewny głos Bren­nera. Po­czuł na ple­cach gę­sią skórkę i szybko przy­ło­żył te­le­fon do ucha.

– Y… tak, je­stem, sze­fie.

– Ra­czysz zja­wić się dziś w pracy?

– No tak… jest przed ósmą…

– Czy ty się do­brze czu­jesz? – pra­wie krzy­czał. – Mie­li­śmy za­cząć od­prawę wcze­śniej. Nie wiem, gdzie się po­dzie­wasz, ale je­śli nie do­trzesz tu za kwa­drans, to cię prze­czoł­gam jak bu­rego szweja.

– Już jadę. – Na­prawdę za­po­mniał. Ze­rwał się z krze­sła i wy­padł z ka­wiarni.

Kwa­drans szybko mi­nął, a jesz­cze nie wy­do­stał się ze śród­mie­ścia. Kiedy udało mu się do­trzeć do Biura, jego szef za­bi­jał go zim­nym spoj­rze­niem. Od­prawa już trwała. Ko­wal­ski coś re­fe­ro­wał, Kot krę­cił z po­li­to­wa­niem głową, ale poza tym nikt nie zwró­cił na niego uwagi. Przy­cup­nął na jed­nym z fo­teli, sta­ra­jąc się nie ro­bić za­mie­sza­nia. Ostat­nio kiep­sko mu się pra­co­wało, miał za­le­gło­ści, trudno mu się było sku­pić. Po­cząt­kowo Bren­ner ja­koś tego nie ko­men­to­wał, kła­dąc to na karb prze­żyć po po­rwa­niu Ju­styny, ale z dnia na dzień ro­bił się co­raz bar­dziej zły i po­iry­to­wany. Tego dnia był tym bar­dziej roz­gnie­wany, że pla­no­wał po­pro­sić Łu­ka­sza na roz­mowę w cztery oczy tuż przed ze­bra­niem, ale ko­lejne spóź­nie­nie pod­wład­nego za­prze­pa­ściło te za­miary.

Kiedy wy­da­wało się, że od­prawa do­bie­gła końca, Bren­ner chciał za­wo­łać Mey­era do sie­bie, żeby przy­naj­mniej po­rząd­nie go opie­przyć, za­nim zaj­mie się in­nymi pil­nymi spra­wami, jed­nak po­czuł, jak ko­mórka w kie­szeni jego spodni in­for­muje go o no­wej wia­do­mo­ści. Zer­k­nął na ekran.

„Ju­styna!” – Serce za­biło mu moc­niej. Spoj­rzał na twarz Łu­ka­sza i po­czuł, jak fala go­rąca za­lewa mu łysą głowę. Już wie­dział, że te dwa zda­rze­nia mają coś ze sobą wspól­nego.

„Mo­żesz się ze mną te­raz spo­tkać w ka­wiarni za ro­giem? Chcę po­ga­dać. To ważne”.

Stra­cił na chwilę orien­ta­cję w tym, co się dzieje. Kiedy się ock­nął, stał przed nim Kot z py­ta­jącą miną.

– Sły­szał mnie pan? – Głos Tomka był spo­kojny.

– Nie – od­po­wie­dział szcze­rze. – Czego chcesz?

– Po­ga­dać.

– Nie te­raz. O czter­na­stej. – Od­wró­cił się na pię­cie w stronę swo­jego biurka, ale na­gle znowu spoj­rzał na Ko­to­wi­cza. – Chyba że to coś bar­dzo pil­nego.

– Nie… – Mach­nął ręką i uśmiech­nął się nie­wy­raź­nie. – Będę o czter­na­stej.

Bren­ner usiadł za biur­kiem i wy­brał nu­mer Ju­styny.

– Co się stało? – za­czął bez zbęd­nych wstę­pów.

– Mo­żesz? – za­py­tała ci­cho.

– A ty nie mo­żesz przyjść do nas? – od­po­wie­dział py­ta­niem, zer­ka­jąc przez szklaną ścianę na sku­lo­nego przy swoim biurku Mey­era.

– Wo­la­ła­bym nie…

– Ro­zu­miem. – Wes­tchnął ciężko. – Daj mi dzie­sięć mi­nut.

Przy­szedł szyb­ciej, niż się za­po­wia­dał. Usiadł obok niej i ści­snął jej chudą dłoń. W jego oczach wi­działa tro­skę, ale też ja­kiś ro­dzaj ocze­ki­wa­nia na to, co ma mu po­wie­dzieć.

– Nie jest za do­brze, co? – ode­zwał się po chwili. Ju­sty­nie ja­koś słowa nie przy­cho­dziły na usta. Po­krę­ciła tylko głową, a w oczach po­ja­wiły się łzy. – Co się dzieje?

– Prze­stał się do mnie od­zy­wać. – Le­dwo było ją sły­chać.

– Jak to prze­stał? – Ra­fał zmarsz­czył brwi. – Dla­czego?

– Po­wie­dzia­łam mu o Afga­ni­sta­nie.

– O czym?! – Czuł, że robi mu się duszno.

– O moim po­by­cie w pry­wat­nym woj­sku w Afga­ni­sta­nie.

– By­łaś… by­łaś na­jem­ni­kiem? – Ro­ze­śmiał się ner­wowo, ale za­raz spo­waż­niał. – Ra­zem z nimi, tak? Z Mro­zow­skim i tym ca­łym Go­go­lem?

Po­twier­dziła ski­nie­niem głowy.

– Jak mo­głem się nie do­my­ślić? – Po­tarł dło­nią ły­sinę. – Pra­wie mi to po­wie­dzieli. I Łu­kasz się na to ob­ra­ził?

– Nie wiem. – Unio­sła lekko ra­miona. – Po pro­stu mil­czy i od­suwa się ode mnie co­raz bar­dziej. Sy­pia czę­sto na ka­na­pie, niby że ogląda te­le­wi­zję. Nie je w domu śnia­dań, późno wraca. Cza­sami… czuję, że pił.

Bren­ner po­krę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem.

– Prze­pra­szam… to ja cię na to na­mó­wi­łem…

– Nie! – prze­rwała mu gwał­tow­nie. – To nie ma zna­cze­nia. Ta­kie są fakty, taka jest moja prze­szłość, nic tego nie zmieni. On… po pro­stu nie chce ze mną być.

– To ja­kaś bzdura – prych­nął Ra­fał. – Opo­wia­dasz głu­poty. Co to zmie­nia, czym się wcze­śniej zaj­mo­wa­łaś? Co to zmie­nia dla was, dla wa­szego mał­żeń­stwa?

Nic nie od­po­wie­działa, po po­licz­kach pły­nęły jej łzy.

– Po­ga­dam z nim, po­trzą­snę nim tro­chę, bo na­leży mu się ło­mot… nie tylko za to.

– Nie rób tego – szep­nęła.

– Dla­czego?

– Ja za­wsze czu­łam, że to nie po­trwa wiecz­nie. Za­wsze wie­dzia­łam, że w końcu mnie zo­stawi…

– Co ty opo­wia­dasz?! – W jego gło­sie sły­chać było prze­ra­że­nie.

– Ta jego matka… tak strasz­nie mnie nie­na­wi­dziła, ro­biła mu z mó­zgu sieczkę… Poza tym… kim ja je­stem? Nic sobą nie re­pre­zen­tuję…

– Ju­styna! – Prze­rwał jej na­gle. – Z tobą jest coś nie tak. Ple­ciesz trzy po trzy. Po­win­naś z kimś po­ga­dać, po­być tro­chę w in­nym śro­do­wi­sku, z nor­mal­nymi ludźmi.

– Nor­mal­nymi? – Ro­ze­śmiała się przez łzy.

– Tak! Ju­styna, ty i twój dur­no­waty mąż prze­cho­dzi­cie straszny kry­zys, bo nie­dawno do­szło w wa­szym ży­ciu do wiel­kiej tra­ge­dii… Za­po­mnia­łaś, co się stało?

Po­krę­ciła głową i za­raz ją opu­ściła.

– To obu­dziło w was wszystko, co naj­gor­sze. Ja­kieś de­mony, cza­sem już za­po­mniane lęki… Meyer po­znaje wła­śnie swoją ciemną stronę mocy, a ty nie po­win­naś brać tego na sie­bie.

– To co mam zro­bić? – Wy­tarła nos w chu­s­teczkę.

Bren­ner na­brał po­wie­trza.

– Może nie po­wi­nie­nem znowu udzie­lać ci rad, żeby nie wy­szło, że coś po­psu­łem… Ale je­dyne roz­sądne roz­wią­za­nie, które przy­cho­dzi mi do mo­jej ły­sej głowy, jest ta­kie: zrób to, co sama czu­jesz. Pa­mię­taj, twój wy­bór jest naj­lep­szy. – Uśmiech­nął się do niej i po­tar­gał krótką czu­prynę brą­zo­wych wło­sów. – Gdy zo­sta­łaś po­rwana, wie­dzia­łaś, co ro­bić. Gdy tu wró­ci­łaś, też wie­dzia­łaś, jak roz­wa­lić całe to­wa­rzy­stwo… Za­sto­suj tę samą za­sadę do swo­jego mał­żeń­stwa i bez emo­cji oceń, jaki ruch bę­dzie naj­lep­szy. Zgoda?

Kiw­nęła lekko głową i de­li­kat­nie się do niego uśmiech­nęła. Przez uła­mek se­kundy zo­ba­czyła w jego twa­rzy rysy Kro­ko­dyla, mimo że byli tak różni. Jego słowa obu­dziły bar­dzo silne wspo­mnie­nie i przy­pra­wiły ją o moc­niej­sze bi­cie serca. Za­wsty­dziła się tego, zwłasz­cza że prze­cież o Kro­ko­dyla jej mąż miał, jak się zda­wało, naj­więk­sze pre­ten­sje.

„Jak się zda­wało… Bo o co mu wła­ści­wie cho­dzi, nie mam bla­dego po­ję­cia” – po­my­ślała w na­głym przy­pły­wie ja­snego my­śle­nia.

– Po­jadę do domu – wes­tchnęła ci­cho i za­częła zbie­rać sza­lik i czapkę z krze­sła obok.

– Za­cze­kaj. – Ra­fał się pod­niósł. – Od­wiozę cię. Pójdę po sa­mo­chód i zgarnę cię za parę mi­nut sprzed ka­wiarni.

Nie za­pro­te­sto­wała, bo na­wet nie dał jej na to szansy. Wy­szedł z lo­kalu i za­raz znik­nął. Za­ci­snęła mocno dło­nie na sza­liku i za­gry­zła wargi nie­mal do krwi. Te jego słowa… To była jak od­po­wiedź na ko­ła­czące się po jej gło­wie od kilku dni my­śli.

„Zrób to, co sama czu­jesz”. – Cią­gle dzwo­niło jej w uszach.

Po­my­ślała więc znowu o tym, co czuje i co chce zro­bić. Za każ­dym ra­zem ta idea po­wo­do­wała, że ro­biło jej się lżej na sercu. Tyle że nie wy­obra­żała so­bie, że wpro­wa­dza to w ży­cie. Do te­raz.

Przed ka­wiar­nią po­ja­wiło się auto Bren­nera.

– Nie mó­wi­łeś mu? – upew­niła się, gdy za­jęła miej­sce pa­sa­żera.

– Oczy­wi­ście, że mu po­wie­dzia­łem. Od razu na wej­ściu wy­zna­łem, że mia­łem wła­śnie małe _ren­dez-vous z _jego żoną w ka­wiarni za ro­giem, po­nie­waż on jest fra­je­rem, który po­sta­no­wił roz­pie­przyć swoje udane mał­żeń­stwo.

Nie mo­gła się nie ro­ze­śmiać. Jej serce, do tej pory ści­śnięte lę­kiem i ża­lem, za­częło wresz­cie bić nor­mal­nym ryt­mem.

– Po­wiedz mi – za­czął po chwili Ra­fał – jak sprawy w fir­mie?

– Nic szcze­gól­nego. – Wzru­szyła ra­mio­nami. – Ro­bię to, co ro­bi­łam. Tyle że cza­sem je­stem pro­szona o ja­kąś ana­lizę, za którą do­staję tro­chę wię­cej pie­nię­dzy.

– Od­po­wiada ci to?

– Nie­zu­peł­nie. – Skrzy­wiła się. – My­śla­łam, że jak zo­stanę w domu, bę­dzie mi ła­twiej po­lu­bić tę firmę, ale ja zwy­czaj­nie czuję się wy­ko­rzy­sty­wana.

Po­ki­wał głową ze zro­zu­mie­niem.

– Już im nie ufam – po­wie­działa ci­cho.

– Jak to? – Spoj­rzał na nią prze­ni­kli­wie. Wła­do­wali się wła­śnie w wielki ko­rek w cen­trum i wy­glą­dało na to, że po­dróż zaj­mie im sporo czasu.

– Jak by ci to po­wie­dzieć… Uwa­żam, że Ja­ku­bow­ski i Sło­twiń­ski coś ukry­wają.

– Ale w ja­kiej spra­wie?

– Na przy­kład mo­jego po­rwa­nia. – Zer­k­nęła na niego nie­pew­nie.

– To dla­czego nie po­wie­dzia­łaś mi o tym wcze­śniej?

– A po co mia­ła­bym to ro­bić?

– Ju­styna! – Czuła, że jest zi­ry­to­wany. – To całe śledz­two tkwi w mar­twym punk­cie. Je­śli nie zdo­bę­dziemy wy­star­cza­ją­cych do­wo­dów na ka­pu­siów z na­szej ko­mórki, może im się upiec… To zna­czy Wieś­kowi się praw­do­po­dob­nie upie­cze, bo nic na niego nie mamy. Naj­gor­sze jest to, że on nic nie mówi i wcale nie chce wy­cho­dzić na wol­ność. Ro­zu­miesz to?

– Ro­zu­miem. Boi się cze­goś…

– Tak. Każda in­for­ma­cja jest na wagę złota. Pro­si­łem cię, że­byś przy­szła wcze­śniej. To także w twoim in­te­re­sie, bo z do­wo­dami na po­ry­wa­czy też mamy kło­pot.

Od­wró­ciła głowę na chwilę w drugą stronę, roz­wa­ża­jąc, czy chce po­wie­dzieć to, co wie.

– To nie Anna Ada­miak zle­ciła moje po­rwa­nie – wy­szep­tała w końcu.

Ra­fał, który chciał zmie­nić pas, o mało nie zde­rzył się z au­tem obok.

– Co?! Jak to…

– Uwa­żam, że Sło­twiń­ski o tym wie. I pre­zes też.

Bren­ner mru­gał przez chwilę po­wie­kami. Usta miał otwarte, ale ża­den dźwięk się z nich nie wy­do­by­wał.

– Skąd… skąd o tym wiesz? – wy­du­sił w końcu.

– Nie mogę zdra­dzić źró­dła tej in­for­ma­cji.

– Dla­czego?

Uśmiech­nęła się, choć wcale nie chciała.

– Czy ktoś już ci mó­wił, że sprawa jest po­li­tyczna?

Spoj­rzał na nią zdu­miony, znowu z otwar­tymi ustami.

– Mó­wił ci. – Ski­nęła lekko głową. – To nie py­taj mnie o źró­dło, tylko o to, co wiem. Wiem, że nie ona zle­cała, ale kto za tym stoi, już nie mam pew­no­ści.

– Może oni? – Zmarsz­czył czoło. – Może ten twój dy­rek­tor…

– Też o tym my­śla­łam. – Zmru­żyła oczy. – Ale ra­czej nie.

– To dla­czego uwa­żasz, że on z pre­ze­sem coś kryją?

– Bo my­ślę, że wie­dzą, kto zle­cał. I my­ślę, że wie­dzą dużo, dużo wię­cej.

Bren­ner po­tarł czoło drżącą dło­nią.

– Po­dam się do dy­mi­sji – wy­szep­tał, krę­cąc głową.

– Twój szef cię pu­ści? – Uśmiech­nęła się znowu.

– Ju­styna… Co ty wiesz tak na­prawdę?

– Bę­dzie dla cie­bie le­piej, je­śli po­zo­sta­niesz w nie­świa­do­mo­ści.

– A jaki to ma wpływ na cie­bie?

– Nie ro­zu­miem.

– Czy to, co wiesz… te twoje „źró­dła” są dla cie­bie groźne?

Skrzy­wiła się z nie­sma­kiem.

– Te moje „źró­dła” są upier­dliwe do gra­nic wy­trzy­ma­ło­ści. Ale ra­czej mi nie za­gra­żają. Prze­ciw­nie…

– Prze­ciw­nie? – W Ra­fale wez­brała fala cie­ka­wo­ści.

– Dam so­bie radę, Ra­fał. – Jej oczy mó­wiły, że jest pewna tego, co mówi. – Z tym so­bie po­ra­dzę… Go­rzej z moim mał­żeń­stwem.

Po­ki­wał głową i zje­chał wresz­cie z ronda.Roz­dział 3

Kiedy we­szła do miesz­ka­nia, cały do­bry na­strój, jaki miała przy Bren­ne­rze, znik­nął w jed­nej se­kun­dzie. W jej noz­drza wpa­dły wszyst­kie za­pa­chy, tak miłe do nie­dawna i tak przy­kre obec­nie. Sta­nęła w przed­po­koju ze ści­śnię­tym ser­cem, wa­ha­jąc się przez chwilę, czy ma ro­bić to, co so­bie za­pla­no­wała. W końcu zde­cy­do­wa­nym kro­kiem wkro­czyła do gar­de­roby i zdjęła z paw­la­cza brą­zową wa­lizkę.

Mu­siała wy­brać rze­czy, które chciała ze sobą wziąć, ale szybko zro­zu­miała, że to nie­re­alne, żeby spa­ko­wać się w jedną torbę i mieć wszystko, co po­trzebne. Zdjęła więc małą gra­na­tową torbę, która słu­żyła za­wsze jako ba­gaż pod­ręczny pod­czas po­dróży sa­mo­lo­tami. Wrzu­ciła do niej pi­żamę, jedną zmianę bie­li­zny i ubra­nia na drugi dzień. Kiedy po­szła do ła­zienki po ko­sme­tyczkę, przy­po­mniało jej się o pa­mięt­ni­kach. Nie za­sta­na­wiała się długo nad tym, czy za­sadne bę­dzie za­bie­ra­nie ich. Bar­dzo nie chciała, żeby tu zo­sta­wały. Spa­ko­wała je w do­dat­kową war­stwę pa­pieru i wło­żyła na dno torby.

Cho­dziła chwilę po miesz­ka­niu, za­sta­na­wia­jąc się, czy jest coś jesz­cze, co wo­la­łaby mieć te­raz przy so­bie, ale nic nie rzu­ciło jej się w oczy. Bo­lał ją wi­dok zdję­cia ślub­nego, więc nie pa­trzyła na nie zbyt długo. Od­cięła się w środku od emo­cji, które chciały na­tych­miast za­lać ją swoją in­ten­syw­no­ścią. Spoj­rzała na ob­rączkę, która w jed­nym miej­scu zo­stała po­ry­so­wana przy kon­tak­cie z be­to­no­wym ogro­dze­niem, gdy Ju­styna przez nie prze­ska­ki­wała. Nie wie­działa, co ma z nią zro­bić. Osta­tecz­nie jed­nak nie zdjęła jej. Po­my­ślała, że na­wet je­śli dla Łu­ka­sza mał­żeń­stwo się skoń­czyło, ona za­wsze bę­dzie jego żoną.

Kiedy była już ubrana, za­sia­dła jesz­cze na chwilę przy ku­chen­nym stole przed kartką pa­pieru, na któ­rej chciała na­pi­sać kilka słów wy­ja­śnień. Osta­tecz­nie jed­nak zde­cy­do­wała się po­in­for­mo­wać Łu­ka­sza, że po resztę rze­czy zjawi się ktoś tego sa­mego wie­czoru albo na­stęp­nego dnia. Miała wielką na­dzieję, że Go­sia zgo­dzi się zro­bić to za nią. Nie na­pi­sała „ko­cham cię”, choć chciała… Ze­rwała się szybko z miej­sca, zła­pała wa­lizkę i wy­bie­gła z miesz­ka­nia, za­trza­sku­jąc drzwi, które od kil­ku­na­stu dni nie miały klamki po ze­wnętrz­nej stro­nie. Jej klu­cze zo­stały na stole w kuchni.Roz­dział 4

To­mek Ko­to­wicz z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kał na szefa. Chciał jak naj­szyb­ciej po­ga­dać o spra­wie, która od dłuż­szego czasu nie da­wała mu spo­koju, to zna­czy o Łu­ka­szu, któ­remu ewi­dent­nie coś pa­dło na mózg. Jego fo­chy, aro­gan­cja i kom­pletny brak za­in­te­re­so­wa­nia pracą da­wały się już wszyst­kim we znaki, a jemu szcze­gólne z ra­cji tego, że był to jego je­dyny i naj­lep­szy przy­ja­ciel, któ­rego obec­no­ści bar­dzo po­trze­bo­wał.

Wszel­kie próby na­wią­za­nia dia­logu z Mey­erem koń­czyły się albo kłót­nią, albo zby­wa­niem. Kot po­kła­dał wiel­kie na­dzieje w Bren­ne­rze, bo Łu­kasz za­wsze go ce­nił i czuł przed nim na­leżny re­spekt. Te­raz zaś sie­dział jak wielka chmura gra­dowa, do któ­rej każdy bał się pod­cho­dzić, i czy­tał coś w in­ter­ne­cie.

Po trzy­na­stej Bren­ner po­ja­wił się w Biu­rze i choć wy­glą­dał na za­my­ślo­nego, zła­pał bła­galny wzrok Kota. Ski­nął na niego, da­jąc znak, żeby za nim po­szedł.

– Chcesz mó­wić o Mey­erze? – za­czął szef, zaj­mu­jąc miej­sce za biur­kiem.

– Skąd pan wie?

– Tro­chę cię znam. – Uśmiech­nął się krzywo. – Od razu po­wiem, że sam się za­sta­na­wia­łem, jak nim po­trzą­snąć, ale będę szczery… nie wiem.

To­mek zwie­sił głowę zre­zy­gno­wany.

– Lipa – szep­nął i ciężko wes­tchnął. – A nie może go pan uka­rać? Żeby się ock­nął.

Bren­ner ro­ze­śmiał się ci­cho.

– Na­prawdę ci na nim za­leży. Oj, Ko­to­wicz. – Bren­ner oparł się mocno o fo­tel. – Mogę i na­wet za­mie­rza­łem to zro­bić. Do­sta­nie kilka ostrze­żeń i się go uka­rze. Cho­ciaż… oba­wiam się, że to za mało.

– Jak to? – Kot zro­bił prze­ra­żoną minę. – Chce go pan zwol­nić?

– Nie. Cho­dzi mi o to, że na­wet kara czy zwol­nie­nie nie po­mogą w jego sta­nie.

– A co po­może?

– Ju­styna.

– Jak to?

Bren­ner wes­tchnął i ro­zej­rzał się po biu­rze.

– Coś się im po­psuło w mał­żeń­stwie.

– W mał­żeń­stwie? – Tom­kowi w to aku­rat naj­trud­niej było uwie­rzyć. – Co im się mo­gło po­psuć? Zdra­dziła go?

– Nie. – Bren­ner uśmiech­nął się smutno. – Nasz po­czciwy Meyer nie po­ra­dził so­bie z jej prze­szło­ścią.

– Ale że co? Że w woj­sku była? To bez sensu. I co z tego? Przez trzy lata była świetną żoną. Dał­bym so­bie łapę od­ciąć, żeby taką mieć…

Bren­ner spo­glą­dał bez słowa na Kota, jakby wzro­kiem sta­rał się mu coś po­wie­dzieć.

– Co? – To­mek po­czuł lekki nie­po­kój.

– Łu­kasz tego nie wie. – Bren­ner nie miał ochoty roz­po­wszech­niać in­for­ma­cji o tym, że Ju­styna była na­jem­ni­kiem, ale uwa­żał, że to i tak bez zna­cze­nia. – Nie ro­zu­mie jesz­cze, że może stra­cić coś na za­wsze i ni­gdy tego nie od­zy­skać przez wła­sną głu­potę.

– Nie wiem, o co mu cho­dzi. – To­mek wy­glą­dał na roz­draż­nio­nego. Spoj­rzał na szefa prze­ni­kli­wie. – A skąd pan wie o ich pro­ble­mach?

– Roz­ma­wia­łem z Ju­styną.

– Była u pana? To musi być na­prawdę źle.

Bren­ner kiw­nął lekko głową.

– Pójdę już. – Z Kota ewi­dent­nie uszło ży­cie. Pod­niósł się wolno z krze­sła i skie­ro­wał do drzwi, ale za­trzy­mał się przy nich na chwilę. – Wal­nął­bym go w mordę, gdy­bym wie­dział, że to coś da. Ale wi­dzę, że to bez sensu…

Wy­szedł z biura.Roz­dział 5

Za­nim Ju­styna do­tarła do ka­mie­nicy, w któ­rej się ukry­wali po jej po­rwa­niu, była cała mo­kra od potu. Przez bu­dowę me­tra więk­szość li­nii tram­wa­jo­wych tędy nie jeź­dziła, zresztą po­gu­biła się już przy Wi­le­niaku, kiedy zro­zu­miała, że do celu jej po­dróży trzeba iść na no­gach.

Zmę­cze­nie fi­zyczne ode­brało jej siły, które cią­gle wstrzy­my­wały szar­piące nią emo­cje, dla­tego gdy sta­nęła przed wej­ściem do bu­dynku, roz­pła­kała się w naj­lep­sze. Wej­ście pod drzwi miesz­ka­nia ko­legi Ziutka też nie przy­szło jej ła­two. Na­ci­snęła na klamkę, ale nie udało jej się wejść do środka. Usia­dła na scho­dach i scho­wała twarz w dło­niach. Dawno nie do­świad­czyła tak złego sa­mo­po­czu­cia. Gdyby przy­szli do niej w tym mo­men­cie po­ry­wa­cze, chęt­nie znowu da­łaby im się zwią­zać i wy­wieźć do lasu. Łzy pły­nęły nie­prze­rwa­nym stru­mie­niem przez do­bry kwa­drans, kiedy usły­szała, że ktoś scho­dzi po scho­dach. Prze­su­nęła się bli­żej ściany, żeby prze­pu­ścić scho­dzą­cego męż­czy­znę, który nie­spe­cjal­nie zwra­cał na nią uwagę. Wy­tarła łzy w rę­kaw kurtki i się pod­nio­sła. My­ślała przez chwilę, co ro­bić da­lej.

„Może za­dzwo­nię do Bam­biego albo do Go­gola?”

Od­rzu­cała jed­nak ko­lejne su­ge­stie, także uda­nie się do Gosi lub Mirka i Krysi. Nie­spo­dzie­wa­nie przy­szło jej do głowy, żeby pójść dwa pię­tra wy­żej do są­siadki, u któ­rej scho­wali się na czas ak­cji ła­pa­nia po­ry­wa­czy i Sławka Od­ro­wąża. Może ona ma klu­cze?

Wbrew oba­wom, że ko­biety nie bę­dzie, drzwi szybko się otwo­rzyły i sta­nęła w nich nie­wy­soka, pulchna ko­bieta w wieku około pięć­dzie­się­ciu lat. Mo­gła być młod­sza, bo wi­dać było, że ży­cie jej nie oszczę­dzało. Na wi­dok Ju­styny zmarsz­czyła lekko brwi, jakby sta­rała się so­bie przy­po­mnieć jej twarz.

– Słu­cham – po­wie­działa dość ostrym to­nem.

– Dzień do­bry, pani Bo­żeno. – Głos Ju­styny był lekko za­chryp­nięty od pła­czu. – Nie wiem, czy mnie pani pa­mięta… ale to ja by­łam wtedy z tymi ko­le­gami, kiedy ła­pa­li­śmy ban­dy­tów…

– A! – Ko­bieta wy­dała okrzyk, który nieco wy­stra­szył Ju­stynę. Jej twarz na­tych­miast się roz­ja­śniła. – To ty, dziecko! Nie po­zna­łam cię w tych wło­sach. I nie masz si­nia­ków – się­gnęła ręką do jej po­liczka. – Wszystko do­brze u cie­bie?

– Tak… y… to zna­czy… – Ju­styna opu­ściła wzrok, sta­ra­jąc się za­pa­no­wać nad ko­lej­nym przy­pły­wem łez, ale bez­sku­tecz­nie.

Pani Bo­żena spoj­rzała na nią zdu­miona, a na­stęp­nie na sto­jącą koło nóg Ju­styny torbę.

– Co się stało? Wejdź. – Zła­pała Ju­stynę za kurtkę i po­cią­gnęła do miesz­ka­nia, w któ­rym uno­sił się za­pach go­tu­ją­cego się obiadu.

Ju­styna bez­rad­nie po­drep­tała za ko­bietą i we­szła do du­żej kuchni.

– Usiądź i zdej­mij tę kurtkę. Dam ci zupy do je­dze­nia. – Od­wró­ciła się w stronę ku­chenki ga­zo­wej, na któ­rej stały dwa dy­miące garnki i pa­tel­nia ze sma­żą­cymi się scha­bosz­cza­kami. – Opo­wia­daj, co się stało.

– Ja… chcia­łam za­py­tać, czy ma pani może klu­cze do tego miesz­ka­nia na dole.

Bo­żena spoj­rzała na nią znad ra­mie­nia z nie­po­ko­jem.

– A po co ci klu­cze?

– Chcę prze­no­co­wać dziś tu­taj, za­nim po­jadę… da­lej. – Jesz­cze nie wie­działa, do­kąd chce się udać, ale przy­naj­mniej nie bę­dzie w jed­nym miesz­ka­niu z Łu­ka­szem.

– Ucie­kasz?

– Nie… – Czuła, że kła­mie. – Ode­szłam od męża.

Po­krywka nad ogór­kową opa­dła z brzę­kiem na gar­nek. Pani Bo­żena odło­żyła cho­chlę na bok i usia­dła obok Ju­styny.

– Dla­czego? – za­py­tała szep­tem, pa­trząc jej prze­ni­kli­wie w oczy.

Ju­styna czuła, że pło­nie ze wstydu. Bar­dzo nie chciała sły­szeć te­raz, że ma się nie wy­głu­piać i wra­cać, żeby ra­to­wać swoje święte, ka­to­lic­kie mał­żeń­stwo, a tego się wła­śnie oba­wiała.

– Bo nie mo­głam już wy­trzy­mać – po­wie­działa w końcu ci­cho. – Prze­stał się od­zy­wać albo był nie­miły. Nie chciał ze mną roz­ma­wiać, nie chciał jeść tego, co mu na­szy­ko­wa­łam… – Po­czuła, że na­ra­sta w niej co­raz więk­szy żal. – Wy­cho­dził do pracy bez słowa, wra­cał późno, cza­sem pi­jany. Kładł się na ka­na­pie i oglą­dał te­le­wi­zję. Ja… ja nie by­łam w sta­nie z nim roz­ma­wiać, pró­bo­wa­łam… ale nie mam siły…

Nie była w sta­nie po­wie­dzieć już nic wię­cej, bo za­po­wie­trzyła się od pła­czu. Bo­żena po­ło­żyła swoją dłoń na jej ręce i lekko po­gła­skała.

– Do­brze zro­bi­łaś. – Słowa ko­biety, choć bar­dzo ci­che, ude­rzyły w Ju­stynę, jakby do­stała obu­chem, ale to było po­trzebne. – Po co się miał da­lej nad tobą znę­cać? Ja znam ta­kich jak on. Po­tem by­łoby go­rzej, mó­wię ci.

Ju­styna pa­trzyła na nią, nie wie­rząc do końca, że to sły­szy.

– Jak to „go­rzej”?

– Fa­ceci to pry­mi­tywy. Wszy­scy! Mu­szą czuć wła­dzę nad nami, a im fa­cet słab­szy, tym wię­cej tej wła­dzy chce mieć. Gdy już raz wy­czuł, że ule­głaś jego prze­mocy, to po­tem tylko by się bar­dziej na­krę­cał.

Go­spo­dyni pod­nio­sła się z lek­kim wes­tchnie­niem i wró­ciła do na­le­wa­nia zupy.

– Jesz­cze długo bę­dziesz czuła się winna, ale to mi­nie. – Po­dała Ju­sty­nie ta­lerz i spoj­rzała na nią z tro­ską. – Masz z czego żyć?

Ju­styna kiw­nęła głową.

– Mam swoje pie­nią­dze na lo­ka­cie, o któ­rej on nic nie wie­dział.

Bo­żena uśmiech­nęła się z sa­tys­fak­cją.

– Bar­dzo do­brze, bar­dzo do­brze. – Ki­wała głową, trzy­ma­jąc się pod boki.

Ju­styna zo­stała na­kar­miona i na­po­jona oraz po­krze­piona od­po­wied­nią ilo­ścią słów mo­ty­wu­ją­cych do dzia­ła­nia na rzecz wła­snego do­bro­stanu. Miała z tego po­wodu mę­tlik w gło­wie, ale nie pro­te­sto­wała ani nie dys­ku­to­wała, zwłasz­cza że do­stała klu­cze do miesz­ka­nia ko­legi Ziutka.

– Mój stary do­ro­bił – po­wie­działa pani Bo­żena, wrę­cza­jąc je Ju­sty­nie. – Na wszelki wy­pa­dek. Kie­dyś nasz syn tam się z ko­le­gami za­ba­wił, to trzeba było po­sprzą­tać, za­nim wła­ści­ciel zo­ba­czył. Przy­dają się cza­sem.

Ju­styna po­szła na dół sama, bo Bo­żena za­jęła się swoim mę­żem, który wró­cił wła­śnie z pracy. Do­stała za to koc, bo w miesz­ka­niu nie było ni­czego poza sta­rym łóż­kiem i jesz­cze star­szą ka­napą, na któ­rej na­wet Bambi z Go­go­lem nie chcieli spać. We­szła do środka i znowu po­czuła, że się roz­sy­puje psy­chicz­nie. Za­pach miesz­ka­nia prze­niósł ją od razu do wy­da­rzeń z tego czasu, gdy się tu ukry­wali. Po­my­ślała o Jacku z jego skru­pu­łami wo­bec ich po­czy­nań. O Żół­wiku z wiecz­nym fo­chem, bez któ­rego ni­czego by nie zdzia­łali. I o Ziutku, tak dwu­znacz­nym z tym swoim do­brym uspo­so­bie­niem i krwa­wym fa­chem, któ­rym się trud­nił.

Obe­szła wszyst­kie po­miesz­cze­nia, słu­cha­jąc skrzy­pie­nia par­kietu pod swo­imi sto­pami. We­szła w końcu do sy­pialni, usia­dła na brzegu łóżka i spoj­rzała przez okno na szare niebo. Była tak przy­tło­czona wszyst­kim, co się wy­da­rzyło, że nie mo­gła się ru­szyć. Zdjęła w końcu buty i się­gnęła po koc, któ­rym szczel­nie się owi­nęła. Mimo że był śro­dek dnia, za­snęła po mi­nu­cie.Roz­dział 6

Łu­kasz przez cały dzień czuł lekki nie­po­kój. Był przy­go­to­wany na re­pry­mendę od szefa i na ko­lejne za­czepki ze strony Kota, ale ni­czego ta­kiego się nie do­cze­kał. Wszy­scy ewi­dent­nie go ole­wali. Sta­rał się prze­ko­ny­wać sa­mego sie­bie, że to o ni­czym nie świad­czy, ale na dnie du­szy czaił się lęk, że jed­nak coś się waż­nego wy­da­rzyło albo coś zmie­niło. Przy­szło mu do głowy, że To­masz prze­stał się do niego od­zy­wać na do­bre i już nie bę­dzie mię­dzy nimi ko­mi­tywy, ale i to nie­miłe od­czu­cie stłu­mił w so­bie szybko i wy­tłu­ma­czył, że na­wet le­piej bę­dzie nie mieć na gło­wie tego mę­czy­dupy.

Przed wyj­ściem do domu po­szedł do kuchni umyć ku­bek po ka­wie, czego szybko po­ża­ło­wał, bo zna­lazł tam więk­szość ko­le­gów. Oni rów­nież go zi­gno­ro­wali.

– Chcia­łem iść na mecz, ale żona wro­biła mnie w ja­kieś imie­niny sta­rej ciotki w Le­gio­no­wie. – Usły­szał wy­po­wiedź Ko­wal­skiego, kiedy od­krę­cał wodę i płu­kał ku­bek.

– „U cioci na imie­ni­nach” – za­nu­cił Mży­głód i ro­ze­śmiał się iro­nicz­nie. – Bę­dzie faj­nie, zo­ba­czysz.

– Bar­dzo za­bawne. – Ko­wal­ski nie miał po­czu­cia hu­moru, zwłasz­cza gdy żarty do­ty­czyły jego sa­mego.

– A nie mo­żesz się wy­mi­gać? – To su­ge­stia Le­narta.

– Nie przej­dzie. – Łu­kasz wi­dział oczami wy­obraźni, jak Ko­wal­ski kręci ener­gicz­nie głową i wy­krzy­wia usta. – Nie w obec­nej na­pię­tej sy­tu­acji. Mamy w domu ku­zynkę.

– No i? – Ro­ze­śmiał się znowu Mży­głód.

– Ku­zynka jest moja, jest młoda, ładna i bar­dzo miła. Przy­je­chała na stu­dia i wła­śnie ją wy­wa­lili ze stan­cji. Nie miała gdzie miesz­kać, więc po­miesz­kuje u nas. Moja żona ma ochotę ją za­bić we śnie, a ja, żeby żona jej nie za­biła, a po­tem mnie, ro­bię wszystko, co chce moja ślubna. Dla­tego są imie­niny, a nie mecz.

– Wiesz, czło­wiek musi mieć wła­ści­wie usta­wione prio­ry­tety. – W gło­sie Le­narta było sły­chać źle ta­jony cy­nizm.

Ko­wal­ski ciężko wes­tchnął.

– Zu­peł­nie mnie nie ba­wią te wa­sze mą­dro­ści. Po­mo­gli­by­ście mi ja­koś.

– Jak niby? – za­py­tał Mży­głód. – My­ślisz, że moja ślubna bę­dzie bar­dziej wy­ro­zu­miała? Za­po­mnij.

– Nie o to cho­dzi. Gdy­by­ście znali ko­goś, kto ma po­kój na wy­na­jem, będę wdzięczny. Cho­ciaż na mie­siąc. Je­śli zo­sta­nie u nas jesz­cze ze dwa dni, do­stanę ner­wicy.

– Żona robi awan­tury? – mruk­nął Le­nart, tym ra­zem z wy­raź­nym zro­zu­mie­niem.

– Nie, od­cięła mnie od seksu – po­wie­dział cał­kiem po­waż­nie Ko­wal­ski.

Łu­kasz wy­szedł z kuchni, z któ­rej jesz­cze przez chwilę do­cho­dziły gło­śne śmie­chy. Wy­łą­czył kom­pu­ter i zer­k­nął w stronę Bren­nera, ale jego szef wy­glą­dał na bar­dzo za­ję­tego ja­ki­miś pa­pie­rami. Za­wa­hał się, czy nie pójść po­wie­dzieć, że już wy­cho­dzi, ale zre­zy­gno­wał z tego po­my­słu. Z Tom­kiem też się nie po­że­gnał.

Po­je­chał tego dnia pro­sto do domu. Głów­nie z tego po­wodu, że nie miał po­my­słu na to, co mógłby ro­bić wie­czo­rem. Kiedy szedł przez po­dwórko na osie­dlu, wie­dział, że Ju­styny nie ma w domu. Świa­tło w kuchni się nie świe­ciło, a tam głów­nie spę­dzała czas. Pa­trzył w okna z nie­chę­cią, ża­łu­jąc bar­dzo, że nie ku­pili miesz­ka­nia trzy­po­ko­jo­wego.

Nie od razu za­uwa­żył kartkę z klu­czami na stole. Kiedy wresz­cie rzu­ciły mu się w oczy, dłuż­szą chwilę nie do­cie­rało do niego, co tak na­prawdę zna­czą.

„Wy­pro­wa­dzi­łam się. Za­bra­łam tylko kilka swo­ich rze­czy. Po resztę przyj­dzie ktoś dziś wie­czo­rem albo ju­tro (praw­do­po­dob­nie Go­sia Ł.). J.”

I tyle. Przez pierw­sze kilka mi­nut nic nie czuł. Po­tem za­lał go gniew albo coś, co go bar­dzo przy­po­mi­nało, co szarp­nęło nim od czubka głowy po same ko­lana. Po­ni­żej nie do­świad­czał ni­czego.

W po­cząt­ko­wym od­ru­chu chciał do niej za­dzwo­nić, ale szybko prze­szła mu ochota. Za­pra­gnął zro­bić jej krzywdę. To była czy­sta chęć… ze­msty. Ale je­śli to ze­msta, to zna­czy, że go to za­bo­lało. Nie! To nie ze­msta, tylko nie­na­wiść – tak to so­bie wy­tłu­ma­czył. Miał jej tak ser­decz­nie dość, że my­ślał już tylko o tym, żeby na­prawdę znik­nęła, ale naj­pierw musi ją za­bo­leć.

Nie za­sta­na­wiał się długo, za­nim się­gnął po te­le­fon i wy­brał nu­mer do Ko­wal­skiego. Ma­riusz nie mógł być bar­dziej za­sko­czony. Po pierw­sze, tym, kto dzwoni, a po dru­gie, tym, w ja­kiej spra­wie.

– Słu­chaj, stary, wszystko faj­nie, ale ty też masz żonę. – Wy­ra­ził uza­sad­nioną wąt­pli­wość.

– Nie­ważne. Mo­jej żo­nie na pewno to nie bę­dzie prze­szka­dzać. – Uśmiech­nął się do sie­bie z sa­tys­fak­cją.

– No do­bra. Skoro tak, to przy­wiozę Ewe­linę do was koło siód­mej, może tro­chę wcze­śniej, bo mu­simy na te imie­niny zdą­żyć.

– To me­czu jed­nak nie bę­dzie? – Ro­ze­śmiał się Łu­kasz.

– Nie, sprze­da­łem bi­lety. W każ­dym ra­zie… dzięki. I do zo­ba­cze­nia.Roz­dział 7

Bambi za­par­ko­wał do­kład­nie w tym sa­mym miej­scu, w któ­rym stał nis­san Ziutka. Wy­siadł z auta i zer­k­nął na górę. Nie świe­ciło się, ale mo­gła sie­dzieć w po­koju z dru­giej strony. Wszedł do bu­dynku i wbiegł szybko pod drzwi miesz­ka­nia. Nie były za­mknięte. Zna­lazł Ju­stynę śpiącą w sy­pialni. Nie chciał za­pa­lać świa­tła, żeby jej nie wy­stra­szyć, tylko usiadł ostroż­nie na brzegu łóżka i po­gła­dził ją po gło­wie, którą pod­nio­sła po chwili, nie wie­dząc, co się dzieje.

– Dzień do­bry, kró­lewno – po­wie­dział ci­cho z uśmie­chem. – Mu­szę być do­brym księ­ciem, skoro cię tak szybko obu­dzi­łem.

Ju­styna usia­dła na łóżku i spoj­rzała na niego w ciem­no­ściach.

– Bambi? – ode­zwała się w końcu. – Co tu ro­bisz?

– Chyba nie są­dzi­łaś, że po­zwolę ci tu miesz­kać?

– Skąd wie­dzia­łeś?

– Od Ziutka.

– Od Ziutka? A on skąd…

– Są­siadka do niego za­dzwo­niła. To zna­czy naj­pierw do wła­ści­ciela tego miesz­ka­nia po jego nu­mer. Chciał tu od razu przy­jeż­dżać, ale skoro ja je­stem na miej­scu, to uzna­li­śmy, że będę szyb­ciej niż on.

Ju­styna nie od­po­wie­działa. Wi­dział, że od­wró­ciła głowę. W jej oczach bły­snęły świa­tła z ulicy. Wy­glą­dała nie­rze­czy­wi­ście.

– Je­dziemy? – za­py­tał ci­cho.

– Do­kąd? – Znowu na niego pa­trzyła.

– Do mnie albo do Ziutka. Je­śli chcesz, za­wiozę cię tam.

Wes­tchnęła ci­cho i znowu nic nie po­wie­działa.

– W ży­ciu róż­nie się układa. – Od­gar­nął jej włosy z czoła. – Ale to nie zna­czy, że masz sie­dzieć sama w ja­kiejś za­py­zia­łej me­li­nie.

– Ja­cek tu nie­długo bę­dzie… jak skoń­czy re­ko­lek­cje.

– I co, bę­dziesz miesz­kać z księ­dzem? – Bambi się ro­ze­śmiał. – Daj spo­kój. On ma swoje ży­cie i bę­dzie po­trze­bo­wał tego miesz­ka­nia dla sie­bie. A ty po­trze­bu­jesz cie­płego lo­kum i paru do­brych kum­pli, któ­rzy ci po­mogą na star­cie.

Przy­gry­zła wargi. Za­bo­lało ją to, co po­wie­dział. Zro­zu­miała w jed­nej se­kun­dzie, że bar­dzo za­le­żało jej na po­wro­cie do Łu­ka­sza, a nie na za­czy­na­niu wszyst­kiego od nowa. Ciem­no­ści za oknem po­wie­działy jej, że wró­cił już pew­nie z pracy i zna­lazł kartkę, a mimo to nie za­dzwo­nił…

„A może nie wró­cił?” – Przy­szło jej na­gle do głowy, gdy przy­po­mniała so­bie jego ostat­nie późne po­wroty. Bambi prze­rwał te roz­my­śla­nia.

– Zbie­raj się. Nie chce mi się tu sie­dzieć. Zimno jest.

Wstała z łóżka i się­gnęła po buty.

– Koc na­leży do są­siadki…

– Zo­staw. Przyj­dzie so­bie po niego póź­niej. Gdzie masz rze­czy?

Wska­zała na wa­lizkę w przed­po­koju.

– Tylko tyle? – Pod­niósł ją z pod­łogi.

– Tak… Na­pi­sa­łam Łu­ka­szowi, że ktoś przy­je­dzie po resztę mo­ich rze­czy…

– Daj spo­kój. – Mach­nął ręką. – A po co ci te rze­czy? Żeby tam wra­cać i się de­ner­wo­wać? Ku­pisz so­bie nowe.

Kiw­nęła głową i wło­żyła kurtkę.

– To do­kąd chcesz je­chać? – za­py­tał, od­pa­la­jąc sil­nik. – Moje miesz­ka­nie w sta­nie su­ro­wym czy wiej­skie kli­maty Jó­zefa N.?

Za­sta­no­wiła się chwilę. Ziu­tek był ko­chany i na pewno by­łoby jej z nim do­brze, ale znowu zna­la­złaby się w miej­scu przy­po­mi­na­ją­cym jej po­rwa­nie…

– Wolę do cie­bie – po­wie­działa w końcu.

– No to je­dziemy do Go­gola. – Uśmiech­nął się sze­roko.

– Jak to?

– Tak to. U mnie nie ma na­wet łóżka, śpię na ma­te­racu. Poza tym umó­wi­li­śmy się z Bą­kiem, że jak bę­dziesz wo­lała mnie, to po­je­dziemy do niego. Nie­długo wy­jeż­dża, a z Ziut­kiem jesz­cze bę­dziesz mo­gła się zo­ba­czyć. Masz coś prze­ciwko tej na­szej in­try­dze?

– Nie. – Uśmiech­nęła się na­prawdę szcze­rze. – Bar­dzo chęt­nie zo­ba­czę się z Go­go­lem.

– Ja też, kró­lewno, ja też.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: