- promocja
- W empik go
RYZYKOWNY ZAKŁAD - ebook
RYZYKOWNY ZAKŁAD - ebook
Ryzykowny zakład to powieść o bolesnym doświadczeniu, które całkiem nieoczekiwanie dało impuls do walki o zawodowo lepsze i emocjonalnie bogatsze życie. W tej historii wyświechtane i niedoceniane przysłowie Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada nabiera ogromnej mocy. To powieść o stawianiu czoła trudnym przeżyciom i wynikającym z nich konsekwencjom. Paula pracuje jako tłumaczka symultaniczna i konferencyjna oraz właścicielka biura tłumaczeń. Mimo wielu trudności walczy o siebie i z podniesioną głową idzie naprzód. Narodziny dziecka zmieniają jej perspektywę patrzenia na wszystko, z czym się mierzy. Głośne i wyraźnie wyartykułowane NIE może zapoczątkować coś nowego w jej życiu, o czym Paula marzyła od lat, a co gdzieś w ferworze codzienności straciła. Czy nauczy się doceniać siebie jako kobietę? Czy będzie w stanie rozpoznać prawdziwą przyjaźń? Czy miłość, która stanie na jej drodze, będzie spełnieniem jej marzeń?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788395819551 |
Rozmiar pliku: | 807 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Muszę być szczera. Nie znajduję w twojej postawie niczego, co zasługiwałoby choć przez chwilę na zrozumienie. Dialog jest podstawą dobrej i uczciwej relacji międzyludzkiej. Spróbuj postawić się w mojej sytuacji. Myślałam, że jesteśmy koleżankami. A może przyjaciółkami? Co za naiwność z mojej strony. No cóż, trudno. Wolę być właśnie taka – prawdziwa! Każda z nas zupełnie inaczej interpretuje słowo PRZYJAŹŃ. To emocje i magia, przynajmniej dla mnie. Dla ciebie, co widać na załączonym obrazku, zdecydowanie nie. A może to tylko ja w ogóle się nad tym zastanawiałam. Całe życie to w sobie dopatrywałam się niedoskonałości. To w sobie szukałam winy z powodu wszystkich złych zdarzeń. I to był błąd. Autorefleksja powinna dotyczyć każdego z nas. Tylko tak można zbudować naprawdę coś wartościowego i trwałego. Weź sobie, proszę, tę uwagę do serca. Zrobisz to? Ciekawa jestem!_
_Nie znajduję nawet odpowiednich słów, aby wyrazić, jak bardzo mi źle, że nie potrafiłaś mi zaufać i przyjść do mnie, aby tak po prostu, po babsku, pogadać. Osądziłaś mnie po pozorach i wątpliwej jakości dowodach. Niech ci będzie, skoro hołdujesz takim zasadom. Ja na pewno nie. Zbudowałaś swoją opinię na mojej krzywdzie! Czy potrzebuję w moim życiu kogoś takiego jak ty? Nie! Absolutnie nie! Pojawiłaś się w nim nagle i szybko, i tak samo szybko wyrzucam cię z mojej pamięci. Nadszedł czas, aby skupić się na sobie i na własnym życiu. Bez krytykowania siebie i tylko siebie. Myśląc, że inni są lepsi i doskonalsi._
_Proszę, nie dzwoń do mnie więcej, nie pisz. Uszanuj moją decyzję. Uwierz mi, tak będzie lepiej. Pewnie zachodzisz teraz w głowę, czy zdaję sobie sprawę z konsekwencji mojej decyzji. Bo dotyczy ona, jak pewnie przypuszczasz, nie tylko mnie. Niczego jednak nie potwierdzam ani niczemu nie zaprzeczam. Bądź pewna, że przemyślałam wszystkie za i przeciw. Powiem krótko – znam prawdę! Czy całą? Nie wiem! I tak mi wystarczy! Bądź szczęśliwa._
Paula drżącą ręką napisała ostatnie słowa. Pisała lewą, prawa bolała mimo zażycia dwóch tabletek przeciwbólowych. Chciała dać sobie jeszcze chwilę na uspokojenie myśli. Potrzebowała czasu, zanim naciśnie „wyślij”. Na stole w dużym szarym kubku czekało na nią mleko. Wszystkie białe kubki były jeszcze w zmywarce. Nie miała czasu jej opróżnić.
Zakończona właśnie rozmowa z mężczyzną, którego pokochała całą sobą, była dla niej wyczerpująca emocjonalnie. Nie postrzegała jej przebiegu jako zwycięstwa, choć była już silniejsza. „Kolejne doświadczenie, a co mi tam”. Wiedziała jednak, że czas zaleczy i tę głęboko krwawiącą ranę.
Na krześle przewiesiła nową białą koszulę ze strojnym żabotem i czarną ołówkową spódnicę. Była przygotowana na jutrzejsze ważne spotkanie, na którym wystąpi w swojej ulubionej roli jako tłumacz konsekutywny. A potem o siedemnastej…
Powoli zsunęła się z kanapy i podeszła do okna. Chciała w spokoju popatrzeć na ludzi biegnących to tu, to tam. Robiło się już nieprzyjemnie zimno i ciemno. Siedziała po ciemku. Znów zawalczyła o siebie, o swój święty spokój. Teraz, otoczona przychylnymi sobie ludźmi, widziała światełko w tunelu, oznakę końca jej trosk i odejścia w niepamięć złych wspomnień.
Wbiła spojrzenie w grupkę młodych ludzi stojących przy alei wiodącej prosto do parku. Ubrani w długie, obszerne, czarne kurtki i luźne spodnie z krokiem nie wiadomo gdzie, w kapturach na głowie. Mogli wzbudzać u innych uczucie przynajmniej lekkiego niepokoju. Nie bez powodu liczni przechodnie omijali ich wielkim łukiem. Jednak ich młodzieńcze, rozweselone twarze świadczyły zupełnie o czymś innym.
„Jak łatwo kogoś ocenić, gdy tylko tak powierzchownie patrzymy. Jak bardzo można się pomylić. Często na własną niekorzyść – pomyślała Paula. – Przecież to zwykłe dzieciaki, które swoim strojem nie manifestują niczego złego. Oni po prostu idą za trendami panującymi w modzie. Oni mają teraz taki czas. Każdy z nas miał. Jak łatwo można pomylić się w ocenie. Kurczę, kolejny raz…”.
Ponownie spojrzała na ekran laptopa. Wiadomość zapisana w folderze „Robocze” nadal tam wisiała.
„Wyślij” – Nacisnęła. „Koniec. Muszę być silna. Zaczynam od nowa”.
– Mamusiu! Mamusiu! – usłyszała za sobą płaczliwe wołanie swojego dziecka.PAULA
1.
Paula zgasiła światło i zrobiło się ciemno. Włożona do kontaktu mała lampka w kształcie misia delikatnie rozświetlała dziecięcy pokój. Oliwka, jej córka, tak właśnie lubiła. Panicznie bała się ciemności. Krzyczała wtedy wniebogłosy, że się boi i jest strasznie. Paula znała to zachowanie nader dobrze.
Jeszcze chwilę temu leżała obok córki. Mała trzymała swoją główkę na ramieniu mamy i z wielkim zaciekawieniem wsłuchiwała się w każde przeczytane słowo czytanej przez nią książeczki. Sama co wieczór ją wybierała. Cała półka w jej dziecięcym pokoju uginała się od bajek z pięknymi kolorowymi ilustracjami.
Usypianie Oliwki nie należało do najłatwiejszych czynności. Zaczynało się od czytania w kółko tych samych opowieści, potem było opowiadanie przeróżnych historyjek i bieganie z nią do toalety.
Zmęczone dziecko walczyło z powiekami opadającymi z całych sił.
– Mamusiu, a pójdziemy jutro na plac zabaw? – pytała już prawie przez sen.
– Pójdziemy, kochanie, pójdziemy. A teraz zamknij oczka i pomyśl o czymś miłym – mówiła szeptem Paula. Była pewna, że dziecko jutro i tak nie będzie pamiętać tego, co mówiło.
Oliwka umęczona własnym zachowaniem zasypiała, przewracała się na bok, przytulała swojego wielkiego misia, którego nazwała Franio, otulając go ciepłą kołdrą, tak aby biedak nie zmarzł w nocy, i w końcu zasypiała. Tak wyglądał każdy wieczór. Paula na odchodne całowała córkę w czółko, delikatnie opuszkami palców odgarniała kosmyki włosów z jej czoła i wychodziła po cichutku, wiedząc, że nawet najmniejszy szelest może wybudzić małą ze snu.
Zza kolorowej pościeli w małe misie widać było jedynie główkę Oliwki, burzę jej blond loczków i mały spiczasty nosek. Taki obraz miała przed oczyma Paula na koniec każdego dnia. Postała jeszcze kilka chwil w lekko uchylonych drzwiach, patrząc na swoją córkę. Była bardzo dumna ze swojej sześciolatki. Na Dzień Matki w przedszkolu tak pięknie recytowała wierszyk pośrodku wielkiej sceny. Paula była wzruszona do łez. A teraz jej ukochana blondyneczka spała jak słodki aniołek. Po całym wieczornym rytuale, który rozpoczynał się ciepłą kąpielą w wannie pełnej białej piany, w towarzystwie kilku kolorowych zabawek – wśród nich nie brakowało oczywiście żółtej piszczącej kaczuszki – aż do momentu uśnięcia. Mała była nad wyraz żywym dzieckiem, niepotrafiącym usiedzieć w jednym miejscu. Określenie „żywe srebro” w pełni odzwierciedlało jej charakter.
Kobieta wróciła do kuchni. Czuła potworne zmęczenie. Potrzebowała chwili na wyciszenie własnych emocji, pozbieranie myśli i ułożenie planu na kolejny dzień. Przeważnie dopiero późnym wieczorem miała czas dla siebie. Policzki paliły ją od emocji, oczy zamykały się do spania, powieki były coraz cięższe.
Ugotowane mleko w małym zielonym garnuszku stało na kuchence. Wzięła szary kubek z mlekiem, ostrożnie zaniosła do dużego pokoju i postawiła na szklanym stoliku. Czuła, jak ręka trzęsie jej się ze zmęczenia.
Cały dzień w ciągłym pędzie. Ten moment był tylko dla niej. Oparła głowę na poduszce, która zdobiła ogromny beżowy narożnik stojący w dużym pokoju gościnnym. Urządzony w jasnych pastelowych kolorach obszerny salon był miejscem, w którym uwielbiała odpoczywać. Przy oknie stał sporych rozmiarów dębowy stół jadalniany wraz z sześcioma granatowymi dębowymi krzesłami. Na stole leżał gładko odprasowany bieżnik. Ciężkie beżowe zasłony i piękne białe, haftowane firany zdobiły okna, z których widok rozpościerał się na osiedlowy plac zabaw i park.
Paula sama zdecydowała o białym kolorze ścian i obrazach zdobiących jedną z nich, nie potrzebowała porad projektantów wnętrz lub architektów. W tym zakresie miała do siebie pełne zaufanie. Białe meble do kuchni zamówiła na wymiar. Polecony majster wykonał je perfekcyjnie, z troską o każdy najmniejszy szczegół. Potem były mebelki do łazienki i do pokoju Oliwki, które na wyraźne życzenie głównej zainteresowanej musiały być różowe i mieć koniecznie pełno szuflad i innych wymyślnych skrytek.
Nie była typem minimalistki, lubiła otaczać się różnymi bibelotami. Półki w jej salonie uginały się od kolorowych ozdób zakupionych w pobliskim osiedlowym sklepiku. Chodziła do niego regularnie, tak na poprawę nastroju. Przesympatyczna sprzedawczyni, pani Gienia, zachwalała swój asortyment tak wybornie, że Paula nie była w stanie opuścić tego miejsca z pustymi rękoma.
Piła mleko spokojnie, delektując się jego smakiem, teraz nie musiała się nigdzie spieszyć. Ciepły napój smakował wyśmienicie. Piła go co wieczór, to pomagało jej zasnąć, odgonić od siebie złe wspomnienia, które nadciągały jak gwałtowna burza, gdy tylko kładła głowę na poduszkę.
Wspomnienie tamtego zdarzenia ze Strasburga od lat spędzało jej sen z powiek… Może kiedyś opowie o tym Marcelinie. Sama jeszcze nie wiedziała, czy ma ochotę aż tak się otworzyć przed nową koleżanką. Po burzliwym rozwodzie sprzed lat pozostał niezatarty ślad w sercu, a po dołującym wyjeździe do Strasburga z trudem próbowała odzyskać samą siebie.
Zawodowo była kobietą sukcesu, niezależną finansowo, jej firma od lat świetnie prosperowała na rynku tłumaczy. Za zamkniętymi drzwiami własnego mieszkania popadała jednak w smutek, za co sama siebie nienawidziła. Demony w głowie wysysały jej energię i ciągnęły ją w dół. Dopiero w swoim biurze odzyskiwała siły, wstępował w nią duch mocy i sprawczości.
Nadszarpnięte zaufanie do mężczyzn, niskie poczucie własnej wartości, mimo doskonałego wykształcenia. I to wszystkiemu winne jej własne odbicie w lustrze, które przyprawiało ją o niemiłe dreszcze. Z powodu tego Strasburga… postawiła na zmianę: siebie i własnego wizerunku. Chciała narodzić się na nowo. Musiała okazać się silniejsza, niż faktycznie była. Upór, wytrwałość i dyscyplina przyniosły oczekiwane rezultaty. Chciała zerwać z przeszłością, z tamtą Paulą.
2.
Ciąża przebiegła bez większych komplikacji. W połączeniu z ogromnym stresem spowodowała jednak na jej ciele i duszy sporo strat. Wzięła się za siebie. Regularne wizyty u fryzjera, kosmetyczki i masażystki to tylko niektóre z działań, które podjęła, by przywrócić swój nienaganny wygląd i wiarę w siebie i swoje możliwości. A zadanie wcale nie było łatwe. Powiększyła usta, myślała nawet o korekcie biustu, bo ten własny wydawał się jej zbyt duży. Póki co pakowała go w idealnie dopasowany biustonosz, wypinała do przodu, co nie mogło ujść uwadze płci przeciwnej. Uwielbiała nosić białe koszule, miała ich w szafie kilkanaście, w różnych fasonach. Pasowały praktycznie do każdej stylizacji. Doskonale podkreślały jej obfite kształty, których matka natura jej nie poskąpiła. I tylko będąc w domu pozwalała sobie na luźny, swobodny dres. W szafie trzymała wszystko ułożone według kolorów i długości. Miała na tym punkcie kompletnego bzika.
Tak, typowa życiowa perfekcjonistka. Dopiero pojawienie się dziecka dało jej konkretnego kopa. Musiała odpuścić i na nowo wytyczyć swoje priorytety.
Z natury była spokojna i opanowana, nikt nie mógł wyprowadzić jej z równowagi. Nawet Oliwka, która potrafiła nieźle dać jej w kość. To ona stanowiła dla niej główny napęd do działania. Chciała być dobrą matką, taką na sto procent. Wiedziała, że córka ma tak naprawdę tylko ją. Starała się zastąpić jej ojca najlepiej, jak tylko potrafiła. Każdą wolną chwilę, każdy wolny wieczór spędzała właśnie z nią. Koleżanki czasami wyciągały ją na wspólne wyjścia, nie odmawiała. I wtedy wkraczała babcia Zdzisia. Starsza pani siadała na dywanie i godzinami, z nieopisaną cierpliwością, układała klocki, czytała na głos książeczki i grała z małą w warcaby. Oliwka przy każdej sposobności wypatrywała jednak powrotu ukochanej mamy. Często nie mogło się obyć bez rzewnego aktorskiego płaczu „Ja chcę do mamy!” – łzy leciały jej po policzku.
Im była starsza, tym częściej pojawiały się pytania o tatę. Inne dzieci w przedszkolu miały drugiego rodzica, a ona nie. Z biegiem czasu przestała jednak pytać. Nic o nim nie wiedziała, choć to po nim odziedziczyła lokowane włosy w kolorze blond.
3.
Zaraz po studiach Paula zdała egzaminy na tłumacza przysięgłego. Kilka nieprzespanych nocy, stosy książek, słowników branżowych. Nie miała łatwo. Szczególnie doskwierał jej brak wsparcia ze strony rodziców, którzy z uporem maniaka uważali jej pomysł za istną fanaberię. Już sam pomysł studiowania lingwistyki stosowanej był dla nich chybionym wyborem, ich zdaniem znalezienie intratnego miejsca pracy graniczyło praktycznie z zerem. Praca na własny rachunek we własnej firmie jawiła się jej rodzicom, jak i ludziom z ich rocznika, jako wielce niestabilne zajęcie, niegwarantujące comiesięcznych dochodów. Dla swojej córki wymarzyli sobie zupełnie inne studia. Miała być lekarzem, najlepiej pediatrą. Paula nie chciała o tym słyszeć. Jej wyraźna niechęć do przedmiotów kierunkowych jak biologia czy chemia przekreślała studia medyczne w całej rozciągłości.
Na dowód słuszności swojego wyboru wyspecjalizowała się w języku prawniczym i handlowym i za pierwszym podejściem z wyróżnieniem zdała wszystkie egzaminy. W realizacji własnych pomysłów i marzeń szła jak przysłowiowa burza. Nikt i nic nie mogło jej zahamować.
Założenie własnego biura tłumaczeń „Kalwa” stało się spełnieniem jej młodzieńczych marzeń. Jej marzeń. Stworzenie i rozbudowanie własnej marki jako tłumaczki było priorytetem. U zaprzyjaźnionego grafika zamówiła wielki szyld reklamowy: „Biuro tłumaczeń Kalwa. Język angielski i niemiecki. Tłumacz przysięgły, symultaniczny i konsekutywny Paula Kalwańska. Zapraszamy”. Ojciec pomógł jej z zawieszeniem. Było tak, jak się należy.
Już wtedy była młodą mężatką zakochaną w swoim Pawle. Pobrali się jeszcze na studiach, na piątym roku, ona kończyła lingwistykę, on ekonomię na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. I choć matka przestrzegała ją przed ów młodzieńcem, nazywając go „czule” „dziwolągiem jakich mało”, nie posłuchała jej rad. Uwagi rodziców odnośnie do własnej działalności zawodowej, jak również wyboru małżonka traktowała jako jawny atak na własną niezależność. Było to niezwykle dziwne, bo sami od lat byli na tak zwanym „swoim”.
Ale Paula postawiła na realizację własnych planów i marzeń. Biurko, porządny fotel biurowy i dwa laptopy zakupione na kredyt stanowiły całe wyposażenie jej startującego biura. W rogu postawiła mały stolik, a na nim ekspres do kawy i kilka białych filiżanek. Do tego dwa obszerne fotele zdobyte na portalach internetowych, na których ludzie ochoczo pozbywali się wszelakich staroci.
4.
Była atrakcyjną, wysoką szatynką o pięknych kobiecych kształtach. Miała długie do ramion, gęste, lekko falowane włosy, które nosiła zwykle rozpuszczone, duże brązowe oczy, mały spiczasty nos, dołeczki w policzkach i podbródek z małym charakterystycznym dołeczkiem. Idąc ulicą, skupiała na sobie uwagę przechodzących obok mężczyzn. Roztaczana przez nią aura, sprężysty chód i nogi do nieba były jej wielkimi atutami.
Myślała, że złapała Pana Boga za nogi, że ma wyjątkowe szczęście. Przystojny mąż i sukcesy zawodowe – odtąd nic nie mogło pójść nie tak. Wiodła życie, o jakim niejedna kobieta mogłaby tylko pomarzyć. Ale w każdej bajce musi się coś złego wydarzyć. Owo zagrożenie okazało się kobietą o jeszcze dłuższych nogach, powłóczystym wzroku i zalotnym zachowaniu. Początkowo umknęło to jej uwadze, kompletnie straciła czujność. Jej zbyt idealistyczne podejście do wszystkiego, wiara w ludzi przysłoniły jej rzeczywistość. Cios był potężny i powalił ją jednym uderzeniem. Nie zauważyła, gdy między nią a jej Pawłem zaczęło robić się źle.
Kochała męża jak wariatka, choć zawsze gdzieś z tyłu głowy miała nieodparte wrażenie, że to ona mocniej angażuje się w ten związek, zabiega o akceptację i dosłownie żebrze o uwagę. Paweł był wysokim blondynem, pracował w banku na dobrym, eksponowanym stanowisku. Stanowił dobry kąsek dla młodych, chętnych do przygód dziewcząt. Niespecjalnie się temu opierał, łechcąc swoje i tak wygórowane ego. Jeszcze przed zakończeniem studiów zaproponowano mu pracę. Był ambitny i bezpośredni w obejściu z innymi pracownikami, co w istotny sposób zaważyło na jego błyskawicznej karierze zawodowej.
I tylko swojej małżonce zafundował istny rollercoaster uczuć: pożądanie, miłość, żal i rozpacz, a w końcu rozgoryczenie i nienawiść. Doprowadził ją do emocjonalnego uzależnienia.
Rozwód, który wywrócił do góry nogami jej misternie uporządkowany świat, przeżyła bardzo ciężko. Myślała, że to taka miłość do grobowej deski. Czas patrzenia na świat przez różowe okulary skończył się bezpowrotnie. Poczuła się niedoceniana, nieważna i niezrozumiana. Nie miała siły zawalczyć o coś, co chwiało się w posadach. Małżonek okazał się totalnym dzieciakiem, skupionym tylko i wyłącznie na swoich potrzebach, a przede wszystkich na potrzebach swojej jednej konkretnej części ciała.
Już po dwóch latach małżeństwa Paula zorientowała się, że zaczyna dziać się coś niepokojącego. Bez reszty zaangażowana w przygotowania do egzaminów i tworzenie własnego biura dosłownie „przespała” ważne wskazówki, których dostarczał jej regularnie ukochany małżonek: weekendowe wyjazdy służbowe, liczne nadgodziny, które rzekomo brał w pracy. Konsekwentnie odpychała w myślach to, co podpowiadał jej zdrowy rozsądek. Skupiona na pracy i rozkręcaniu własnej działalności przeoczyła moment emocjonalnego rozpadu jej związku. Po paru miesiącach odkryła, że te liczne dodatkowe prace miały długie nogi, ciało modelki i sztucznie napompowane usta.
Przepraszał. Na kolanach błagał o wybaczenie, zaklinał się na wszystkie świętości, że już nigdy więcej. Potem były kolejne i kolejne… i tylko kolan do klękania zabrakło. Musiała przywyknąć do życia solo i wziąć się w garść. I tylko praca i obowiązki trzymały ją na powierzchni. Emocjonalnie czuła, że sięgnęła dna.
Siedzący tryb życia, stres związany z rozwodem i rozpadem jej małżeństwa, niewierność jej męża i zła dieta obfitująca w słodycze odbiły się bardzo niekorzystnie na jej wyglądzie. Ale nie potrafiła zareagować inaczej niż obżarstwem. Słodkościami zajadała rozpacz i smutek po nieudanym związku. W ten sposób tłamsiła narastające wciąż krytyczne myśli o samej sobie, którymi mogłaby obdarować kilka innych kobiet.
Dopiero kilka miesięcy po rozwodzie uzmysłowiła sobie, jak mocno toksyczna i wyczerpująca psychicznie była jej relacja z Pawłem. W ciągu roku od rozwodu z rozmiaru trzydzieści osiem przytyła do rozmiaru czterdzieści osiem. Cała garderoba musiała ulec wymianie. Nie była z tego faktu zadowolona, ale i tak nie miała żadnej ochoty na bycie czyjąś dziewczyną, kochanką bądź narzeczoną. „Nigdy w życiu więcej. Jak się komuś nie podoba, to niech nie patrzy” – pocieszała samą siebie, oglądając się nago w lustrze przy okazji wieczornej kąpieli.
Uwielbiała piec ciasta i robić wymyślne desery. Wieczorami zajadała smutki i żale smakowitościami, piła wino i oglądała swoje ulubione, często denne seriale. Musiała odchorować dupka do kwadratu, jak lubiła go nazywać.
Prócz tego przez miesiąc od rozstania prawie nie wychodziła z biura. Pracowała ponad siły, brała zlecenie jedno za drugim. Strach przed samotnością w jej – ich? – dawnym mieszkaniu ciążył jej do tego stopnia, że straciła poczucie czasu i… własnej wagi. Ogrom kompleksów z czasem wyparł więc pozytywne myśli o sobie. Czuła się za gruba, za wysoka, uważała, że ma za cienkie włosy, krzywe nogi, obwisły biust, który wyglądał jak dwa wielkie napompowane balony, i nieatrakcyjne łydki. Kompletnie przeoczyła ten moment, gdy jej nieziemska figura przyjęła takie obce jej kształty. Po mężu zostało jedynie wspomnienie… i nazwisko, którego nie mogła lub nie chciała zmienić. „Kalwa” miała już swoją markę, rzeszę wiernych klientów i wielkie plany na przyszłość: europejskie. I tylko tam czuła się Kimś.
Wizyta u psychologa dała jej solidnego kopa, pozbierała się, w końcu podniosła do góry głowę. Wizyty u Tamary Sępień, wziętej specjalistki w dziedzinie psychologii, pedagogiki i seksuologii, która z biegiem czasu stała się jej przyjaciółką, były na stałe wpisane do jej kalendarza. I musiałoby stać się naprawdę coś niesłychanego, aby Paula zrezygnowała z zaplanowanej wizyty. To Tamara, tak twierdziła, uratowała ją wtedy jako kobietę.
Problemy z kontrolowaniem emocji, utrzymującym się złym nastrojem, stresem, zaburzenia lękowe, problemy ze snem, trudności w relacjach interpersonalnych. Tamara działała jak balsam na jej poharatane serce, dodawała odwagi do działania i kazała patrzeć na wszystko pozytywnie. To dzięki niej Paula przestała tłumić w sobie emocje i negatywne uczucia. Nauczyła się ubierać w słowa własne myśli, mówić to, co czuła. Inaczej, pogodniej, łaskawiej i z optymizmem zaczęła patrzeć na innych ludzi. „Nie każdy w końcu jest taki jak Paweł” – tłumaczyła jej psycholożka. Z uporem maniaka twierdziła, że już najwyższy czas wziąć głęboki wdech, jeszcze głębszy wydech i zacząć żyć.
Biuro i wszystkie najpotrzebniejsze sprawy zawodowe ogarniała jej niezastąpiona asystentka Kamila Mlaczko. Pojawiła się pewnego razu w drzwiach jej gabinetu z zapytaniem o praktyki. Wyglądała jak prawdziwy strach na wróble. Ale w jej wzroku było „to coś”. Miała w sobie potencjał.
– Z nieba mi spadłaś – stwierdziła uradowana Paula głosem zabarwionym tęsknotą za dawnym życiem, mężem i akceptacją.
Ilość zleceń była spora, czasami trudna do ogarnięcia przez jedną osobę. Paula właśnie w tym okresie swojego życia potrzebowała takiego wsparcia. Potrzebowała kogoś rozgarniętego, kto poprowadzi cały ten bałagan z papierami, fakturami i innymi dokumentami, których ilość powiększała się z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc.
Biuro tłumaczeń miało coraz więcej klientów. Stosowna, na miarę skrojona reklama i znajomość wielu ludzi z różnych branż pozwoliły Pauli rozwinąć skrzydła. Kamila okazała się idealną kandydatką na to stanowisko, wręcz stworzoną do tej pracy: uporządkowana, solidna, punktualna, pracowita, skrupulatna i bardzo zaangażowana. Była niską, szczupłą kobietą z miseczką rozmiaru DD. Nosiła króciutko przystrzyżone, farbowane na czarno włosy. Duże niebieskie oczy podkreślała delikatnym makijażem, który eksponował jej dziewczęcą urodę. Można było się śmiało pomylić i założyć, że jest co najwyżej uczennicą drugiej klasy liceum. W rzeczywistości studiowała zaocznie filologię angielską na czwartym roku. Pochodziła z wielodzietnej rodziny, w której się nie przelewało. Praca u Pauli była dla niej istnym wybawieniem, bo dzięki niej mogła jakoś utrzymać się na studiach.
Paula musiała mocno popracować nad stylem ubierania się Kamili: kolorowe, wyzywające sukienki nierzadko z dekoltem do samego pępka, przypominające jak żywo kreacje „dzieci kwiatów”, były nie do zaakceptowania. Biała koszula i czarna spódnica do kolana – taki strój obowiązywał w biurze Pauli. Nie tolerowała żadnej ekstrawagancji.MARCELINA
1.
Komórka leżała na stoliku przy oknie, podpięta do ładowania. Paula wzięła ją do rąk i włączyła. Jeszcze zanim zajęła się usypianiem Oliwki, usłyszała delikatne brzdąknięcie, sygnalizujące, że dostała jakąś wiadomość.
„Od Marceliny. Oj nie, musi poczekać” – pomyślała wtedy.
Teraz, gdy już leżała na kanapie z kubkiem ciepłego mleka, miała czas, aby dowiedzieć się, co koleżanka ma jej do zakomunikowania. Sączyła powoli, chusteczką wycierając białe wąsy, które tworzyły się po każdym kolejnym łyku białego napoju. W oddali grał telewizor, włączony raczej dla towarzystwa. Lubiła ten dochodzący głos w tle. Pojedyncze słowa spikera docierały do jej uszu. Miał niski, ciepły tembr głosu.
Przełączyła na program informacyjny, nadający najnowsze wiadomości z kraju i ze świata. Właśnie na to miała teraz ochotę. Lubiła być na bieżąco, tematy polityczne, kto z kim i kto przeciwko komu, zawsze ją bardzo interesowały. Lekko ściszyła telewizor, nie chciała zbudzić śpiącej córki. Ta z pewnością tak łatwo nie dałaby się znów uśpić.
Cześć Paula, Mateusz mówił mi, że zaprosił cię na kawę. A ty odmówiłaś? Ale dlaczego? Daj mu szansę. To dobry facet. Znam go, to mój brat. Paula, no co z tobą?
– pretensje koleżanki wybrzmiały niczym seria z karabinu.
Mateusz. Elegancki, sympatyczny, z dobrymi manierami. Poznali się dzięki Marcelinie. Okazało się, że chodził do tego samego klubu sportowego, w którym obie trenowały. Zwrócił na nią uwagę, poczuła to w jego spojrzeniu. Sama przyglądała się mu dyskretnie. Nie chciała, aby zauważył, jakie wrażenie na niej zrobił.
Po paru sekundach już go nie było. Skupił się bez reszty na ciężarach, sztangach i maszynach, dzięki którym jego wysportowane ciało stawało się jeszcze doskonalsze.
Był facetem, a Paula nie chciała nikogo… faceta też. Bycie singielką, ku wielkiej rozpaczy jej rodziców, stało się jej sposobem na życie. Niezależność, swoboda, własne życie tylko na jej zasadach… no i córki. Marcelina jednak nalegała, aby się poznali. Zachwalała swojego brata pod niebiosa. I tylko ona jedyna wiedziała, dlaczego. Miała skrupulatnie obmyślony plan, a Mateusz miał posłużyć jako narzędzie do jego realizacji.
Paula w końcu uległa pokusie.
Dotychczas nie miała szczęścia w miłości: najpierw mąż bawidamek, który pozbawił ją wszelkich złudzeń, a potem Strasburg…
Wymarzona praca w Strasburgu… Tam była w swoim żywiole. Tłumaczenia językowe były nie tylko jej pracą i sposobem na zarabianie pieniędzy, ale przede wszystkim szeroko rozumianym hobby. Wspomnienie tamtego zdarzenia sprzed siedmiu lat nadal było niezwykle bolesne. Na samą myśl o tym, co wtedy przeszła, czego doświadczyła, jak została potraktowana, czuła ogromne obrzydzenie do samej siebie. Doszedł do tego lęk przed zaufaniem… komukolwiek. Apatia i smutek towarzyszyły jej nieustannie przy zwykłych codziennych czynnościach. Ale gdzieś głęboko w sercu marzyła o wielkim uczucia, takim jak w romantycznym filmie, gdzie ona i on…
Odłożyła telefon na stół. Łyk mleka, ostatni. Sama nie wiedziała, czy chce odpisać. Sytuacja wydawała się jej dość niezręczna.
Marcelina, mam dużo pracy. No wiesz, jest jeszcze Oliwka. Jak się ze wszystkim ogarnę, to pomyślę.
– odpisała lakonicznie.
A dlaczego Mateusz sam do mnie nie napisze, tylko ciebie wysyła?
– wysłała drugą wiadomość.
Marcelina nie znała historii Pauli, nie znała jej przeżyć, które na zawsze wyryły się w jej pamięci i uwiły sobie tam niezłe gniazdko, pożywkę dla jej lęków.
„Może jej kiedyś o tym opowiem” – pomyślała Paula. Musiała się z tym sama uporać i powalczyć ze swoimi demonami. Nie powiedziała o tym nikomu, i nie zamierzała. Po co obarczać kogoś własnymi problemami, jak twierdziła od zawsze.
Paula, on mnie tylko poprosił o pomoc. Sama mówiłaś, że fajny facet. Myślałam, że chcesz go bardziej poznać. Dlatego piszę. Ale okey, nic na siłę. Tak mu odpowiem, jak chcesz
– w kolejnej wiadomości ukryta była już mała manipulacja ze strony Marceliny. I odniosła upragniony skutek.
„A właściwie to czemu nie. Kolacja to nie ślub” – Paula tłumaczyła sobie w myślach.
Okey. Umówię się z nim. Zadowolona?
– odpisała.
Paula, jesteś cudowna. Zobaczysz, nie pożałujesz. To fajny gość.
2.
Marcelina była zjawiskowo piękną kobietą, przez co mężczyźni zwracali na nią uwagę. Duże niebieskie oczy, spore usta, długie blond włosy do pasa, związane w koński ogon, pięknie wystylizowane paznokcie, zawsze w jasnych pastelowych kolorach, sylwetka modelki, a wszystko w markowym opakowaniu jakby prosto z wybiegu, co nie mogło pozostać niezauważonym. Z zawodu była dyplomowaną pielęgniarką, przełożoną na oddziale onkologicznym. Ogrom tragedii, których była świadkiem każdego dnia, mocno wpłynął na jej charakter i podejście do wielu spraw. Była nad wyraz empatyczną osobą. Lubiła swoją pracę, choć współpraca z roszczeniowymi podwładnymi często spędzała jej sen z powiek. Układy i układziki nie były jej mocną stroną, z trudem je znosiła. Wybrała swój zawód, aby służyć ludziom. Nierzadko towarzyszyła im w ostatniej ich drodze, co postrzegała jako swoje powołanie.
Wierna, oddana żona, uczciwa w każdym momencie swojego życia. Zdrada bolała jak potężny cios bokserski zadany komuś niepostrzeżenie.
Początki znajomości Pauli i Marceliny byłyby stosunkowo prozaiczne, gdyby nie jedna rzecz – zostały skrupulatnie zaplanowane przez Marcelinę. Samotna, strasznie zabiegana zawodowo, za to emocjonalnie gotowa na nową przyjacielską relację Paula stanowiła łatwy kąsek dla żądnej zemsty kobiety.
Marcelina zabiegała o tę znajomość. Przez kilka dni zachodziła w głowę, jak zagadać kobietę, którą regularnie widywała w szatni w przedszkolu, do której uczęszczał jej synek Staś. Musiała ją poznać nie bez przyczyny. Potem były wspólne wyjścia do kina z dziećmi na seanse dla najmłodszych, zakupy w centrach handlowych, wyprawy do parku i do lasu. Wszystko według planu, aby zyskać przyjaźń tłumaczki.
Budynek przedszkola znajdował się w malowniczym parku miejskim. Otoczony wysokimi drzewami i krzewami sprawiał wrażenie chatki starej wiedźmy ze świata bajek. Pomalowany na intensywny różowy kolor, z czerwonym dachem, wyróżniał się znakomicie na tle zielonej roślinności. Na tyłach przedszkola wybudowano nowoczesny plac zabaw z wszelkimi udogodnieniami i urządzeniami do zabaw, o jakich każdy maluch mógł pomarzyć: huśtawki, zjeżdżalnie, domki dziecięce, ślizgawki, piaskownice, kilka karuzel.
Paula złożyła wniosek o to właśnie przedszkole z rocznym wyprzedzeniem. Bardzo dobre opinie o tej placówce miały decydujące znaczenie. Szukała dla Oliwki czegoś wyjątkowego. A informacja o prowadzonej tam intensywnej nauce języka angielskiego już dla dzieciaków od trzeciego roku życia była dla wziętej tłumaczki przysłowiową kropką nad i.
Początki nie należały do najłatwiejszych. Mała kurczowo trzymała się maminej spódnicy, robiła sceny rozpaczy na trzy fajerki. Istny kocioł emocji. Z biegiem dni, gdy tylko znalazła sobie ulubioną koleżankę Zosię, dziewczynkę z długimi włosami czesanymi w dwie kitki, i ulubionego kolegę Filipka, który stał na czele całej bandy przedszkolaków, pożegnania z mamą stały się szybkie i przebiegały bez aktorskich scen rozpaczy. Od tego czasu Oliwka szła do swojej grupy przedszkolaków bez zbędnych ceregieli. Paula odetchnęła z ulgą. W drodze do pracy mogła swoje myśli skierować na właściwe tory.
Staś rzeczonego dnia przyszedł do przedszkola w wyjątkowo złym humorze. Od samego rana nic mu się nie podobało. Był naburmuszony i zły na mamę, że ta zdecydowanym „nie” zabroniła mu zabrać do przedszkola wielki wóz strażacki, który dostał od babci na urodziny. Z samego rana, jeszcze w domu, zrobił jej karczemną awanturę, z waleniem nogami i pięściami o podłogę włącznie. Ciąg dalszy nastąpił w samochodzie w drodze do przedszkola, a potem w szatni. Inni rodzice przyglądali się temu zdarzeniu z dużym politowaniem. Co niektórzy komentowali niewybrednie coś pod nosem.
– Stanisław, uspokój się, nie krzycz tak. Błagam cię… Zobacz, jak inne dzieci grzecznie butki przebierają, a ty co? – Marcelina próbowała mówić spokojnie. Dokuczliwy krzyk jej syna potrafił wyprowadzić ją z równowagi jak mało co. Jej głos stawał się coraz bardziej wyrazisty. Mocno walczyła sama ze sobą, aby nie wrzasnąć. Podbródek drżał jej ze zdenerwowania.
– Nie chcę butków – Stasiu uparł się jak osioł. Usiadł na ławce i z całej siły wymachiwał nogami krzycząc jak opętany: – Nie założę ich i już! Chcę do taty! – wrzasnął na całe gardło.
– Przestań, Stanisław… – Marcelina była bliska płaczu.
Od prawie roku była wdową. Rana nadal krwawiła intensywnie, a to, co odkryła dwa tygodnie temu, podczas remontu, dosłownie zwaliło ją z nóg.
– Niech się pani nie denerwuje, dzieci czasami tak mają – próbowała pocieszyć zestresowaną kobietę obserwująca całe to zdarzenie Paula. – Jestem Paula, mama Oliwki. Często tu panią widuję – uśmiechnęła się serdecznie.
– Czasami nie mam już sił. Daje mi ostro popalić – odparła prawie szeptem Marcelina.
Nie chciała dolewać oliwy do ognia. Chwilami brakowało słów, stosownych argumentów. Chciała być mamą tak na sto procent. I czuła, że zawodzi.
– Marcelina. Jestem Marcelina – dodała po chwili, wyciągając rękę na powitanie.
Wreszcie udało się jej poznać kobietę, którą obserwowała od dłuższego już czasu. Sytuacja, choć z pozoru wkurzająca, dała idealny impuls do realizacji planu.
Następnie niepokorny Staś został przekazany w ręce pani nauczycielki. Sympatyczna i nad wyraz cierpliwa pani Monika przekonała chłopca, że jednak zdecydowanie warto założyć buciki.
– Masz może chwilę? – zwróciła się Marcelina do Pauli. Wreszcie nadarzyła się okazja na poznanie kobiety, której twarz była jej tak okrutnie znajoma. – Tu na rogu jest taka mała knajpka. Zapraszam cię na poranną kawkę. Muszę odreagować.
– Jasne, że mam. Dobra kawka z rana jak śmietana – zaśmiała się do zdenerwowanej kobiety. – Już wyluzuj, dzieciaki tak mają. Ja z moją to też czasami mam trzy światy. Ale nie wyobrażam sobie bez niej – odpowiedziała radośnie.
Siedziały w małej sympatycznej restauracji, która w swojej ofercie miała całą paletę pysznych dań śniadaniowych. Nienachalny wystrój, estetyczne białe obrusy i elegancka biała zastawa zapraszały gości od najwcześniejszych godzin porannych. Niska, korpulentna kelnerka z wrodzoną gracją podała im dwie kawy cappuccino. Białe filiżanki na złotych podstawkach miały swój niepowtarzalny urok.
– Ta kelnerka mi kogoś przypomina. – Paula przyglądała się niskiej kobiecie z nieskrywanym zainteresowaniem. Mimo że lokal był prawie pusty, uwijała się jak przysłowiowa mróweczka. Biegała, zmieniała obrusy, wkładała żywe kwiatki do wazoników.
– A kogo? – zainteresowała się Marcelina. Tak naprawdę znała odpowiedź.
– Mnie osobiście jakieś parę lat temu. Też miałam takie problemy z wagą. Byłam utuczona jak mały prosiaczek i też tak biegałam, jakby ktoś mi motorek do tyłka włożył– zaśmiała się sama z siebie, mrużąc charakterystycznie oczy. Była w tym szczera do bólu.
– Nie wierzę. Co ty mówisz? Ty? Przecież masz ciało jak modelka. Nie raz patrzyłam na ciebie, na twoje ciuchy. Wyglądasz bosko. Zastanawiałam się, jak ty to robisz.
– Trenuję. Chodzę na siłownię, trzy razy w tygodniu, do FitGo. Na samym początku chodziłam nawet cztery razy, ha, ha. Mój trener Adam, uwierz mi, niezłe ciacho, dał mi tak popalić… No ale efekty faktycznie były. I to szybko. Organizacja to podstawa – odparła dumnie. Wzięła spory łyk kawy. – Dobra ta kawa – skomplementowała. – O takiej teraz marzyłam. Ta kawa to był dobry pomysł! – zaśmiała się głośno.
– Wiesz, Paula, ja też chodzę do tego klubu – powiedziała Marcelina, zdając sobie sprawę, że kłamie jak z nut. – To może pójdziemy kiedyś razem. Będzie mi raźniej.
– Jasne, bardzo chętnie. Możemy się razem umówić.
– Podaj mi, proszę, swój numer telefonu. Muszę mieć kontakt do ciebie. Umówimy się. I wiesz co, mam pomysł. Zabiorę Mateusza, mojego brata ze sobą – uśmiechnęła się. – Poczekaj, tylko znajdę karteczkę, aby zapisać. Albo wiesz co? Ty zadzwoń do mnie teraz. To będę widzieć numer.
– A ten brat fajny? – Paula próbowała rozweselić koleżankę. – Proszę panią, poprosimy jeszcze po jednej kawce! – zwróciła się do kelnerki, delikatnie machając ręką.
– Oj fajny, super. Paula, ja was poznam ze sobą. Tak, tak zrobię. Ale wpadłam na super pomysł – zaśmiała się.
– A skąd wiesz, że ja jestem sama? Że nikogo nie mam?– Paula poczuła się lekko nieswojo.
– Fakt, przepraszam cię bardzo. Głupio wyszło. Pomyślałam, że to dobry pomysł. Mateusz też trenuje. On w ogóle jest totalnym wariatem sportowym. I jest sam, ha ha! To umówmy się na jutro. W siłowni – zaproponowała ochoczo. – Przyjdę z nim, to się poznacie.
– Nie za szybko z tymi propozycjami? – Paula poczuła lekki niepokój. – Dawno nie poznawałam się z żadnym mężczyzną. Raczej unikam spotkań. – Z tyłu głowy wciąż czaiły się ciemne myśli, które nijak nie chciały jej opuścić.
– Przecież nie musisz się z nim umawiać, tylko go poznać. To nic złego – Marcelina nie odpuszczała.