Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rzeczy, które robimy w ciemności - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 lutego 2022
Ebook
36,90 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rzeczy, które robimy w ciemności - ebook

Tylko w ciemności można naprawdę zobaczyć siebie.

Mroczny thriller psychologiczny, który odkrywa najmroczniejsze zakamarki duszy.

Kariera Joanny nabiera rozpędu. Jej kolejny sukces to wystawa w Holandii. Jednak jedno spojrzenie na zdjęcie w lokalnej prasie przywołuje bolesne wspomnienia. Widzi człowieka, który zrujnował jej życie.

Lia Kornmann realizuje się jako właścicielka popularnego w Holandii czasopisma ​​„Chic”. Prywatnie jako matka dorastającego syna, Jaspera i partnerka Tomasza. Jej codzienny spokój zaburza tragiczne zdarzenie: syn znika bez śladu.

Joanna postanawia skonfrontować się z przeszłością i rusza śladem informacji prasowej. Lia wobec bezradności policji bierze sprawy w swoje ręce. Każda z nich popełnia błędy, potyka się, traci ostrość widzenia. Przeszłość i teraźniejszość zaczynają się przeplatać i nie ma już od nich ucieczki.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67069-79-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Słyszała odgłos własnych kroków. Niósł się po sali jak echo uderzeń gongu. Posadzka błyszczała, odbijając blask lamp zamontowanych pod sufitem i przez chwilę Joanna miała wrażenie, że idzie po rozciągniętej przed nią tafli światła. Za sobą słyszała głosy pracowników muzeum, którzy omawiali ostatnie szczegóły wystawy. Domyślała się tematu ich dyskusji, nie rozumiejąc ani słowa. Stanęła na środku sali i podniosła wzrok, wodząc nim po białych ścianach obwieszonych fotografiami. Każdą z nich znała lepiej niż ktokolwiek inny, na każdej zatrzymała spojrzenie, myślami wracając do chwili, gdy została wykonana. Ułamki sekund uwięzione za szkłem, jak spreparowane motyle nakłute na cienkie szpilki i zamknięte w gablocie. Mogły umknąć, lecz zostały schwytane. Joanna Sandorska miała wrażenie, że zdjęcia zaczynają trzepotać jak skrzydła i w końcu uwolnią się spod szkła, by zlecieć się wokół niej, jak stado wygłodniałych ptaków. Oczy uwiecznionych na papierze kobiet zdawały się śledzić ją tak, jak ona śledziła je niegdyś, ukryta za obiektywem aparatu. Większość z nich stanowiła jedynie tło, na którym odgrywały się dramaty, dokonywały chwile wzruszenia. Każda z fotografii opowiadała własną historię, zupełnie inną od poprzedniej. Wszystkie łączyła kobieca postać, nie w centrum, lecz gdzieś w rogu, na dalszym planie, jakby pojawiła się przypadkiem, jakby celem fotografa nie było nawet złapanie jej w kadr. Joanna pamiętała każdą z nich. Ich emocje wypisane na twarzy, ich niemoc i jednocześnie siłę uczuć, która zdawała się wypełniać każde zdjęcie. Na jednym z nich widniała karetka pogotowia i zmiażdżone auto. Pomiędzy postaciami ratowników i strażaków pochylonych nad pojazdem można było dostrzec małą bosą stópkę wystającą spod pogiętej blachy. Większości ludzi, którzy widzieli tę fotografię, zajęło chwilę, nim ich oczy zarejestrowały postać kobiety w tle przytrzymywanej przez policjanta. Jej twarz wykrzywiona przerażeniem i bólem, dłonie wyciągnięte w stronę auta. Joanna pamiętała jej głos. Nie płacz, nie krzyk, lecz zdławiony ryk, którego nie potrafiłaby dziś odtworzyć, ale który rozpoznałaby wszędzie, gdyby go znów usłyszała. Fotografię zrobiła w czasie pobytu w Stanach. Podobnie jak tę wiszącą obok, z której patrzyli ku niej roześmiani kierowcy ciężarówek, niektórzy z kanapką w dłoni, inni z papierosem i kawą w papierowym kubku. Tuż za nimi otwarte drzwi potężnego pojazdu odsłaniały kabinę, gdzie na fotelu kierowcy z nogami wspartymi o kierownicę siedziała kobieta. Patrzyła w stronę obiektywu, lecz inaczej niż oni, butnie, odważnie, jej lekko zmrużone oczy zdawały się mówić: wiem, że myślisz, że nie dam sobie rady; mylisz się.

W magazynach kulturalnych pisano, że wystawa ta otworzy jej drzwi do międzynarodowych galerii, choć Joanna nigdy nie przypuszczała, że tak się stanie. To, że znajdowała się w Muzeum Fotografii w centrum Amsterdamu, w wieczór przed uroczystym otwarciem wystawy poświęconej jej pracy, wciąż jeszcze docierało do niej jedynie po części. Holandia była trzecim po Polsce i Czechach miejscem, gdzie zaproszono ją z ekspozycją. I nie ostatnim. W ciągu najbliższych trzech miesięcy kolekcja miała odwiedzić galerie w Belgii i Austrii.

Kiedy ponad dwadzieścia lat temu Joanna po raz pierwszy wzięła do ręki aparat fotograficzny, nie podejrzewała nawet, dokąd ją doprowadzi. Stał się jej tarczą, bezpiecznie odgradzającą od świata. Za obiektywem była kimś innym, kimś, kto sprawował kontrolę nad rzeczywistością. Zaczynała jako amatorka. Szybko jednak zrozumiała, że ukryta za szybką obiektywu bezkarnie może patrzeć na świat pod dowolnie wybranym kątem. Pracowała, robiąc szkolne zdjęcia, fotografie ślubów i wesel, ale nieprzerwanie fotografowała także dla przyjemności. Najpierw wszystko rozwijało się powoli, jakaś gazeta kupiła jej pracę, potem inna zamówiła serię. Przełom nastąpił wraz z burzliwym rozwojem internetu. Nim się spostrzegła, jej fotografie zaczęły pojawiać się wszędzie, jej wnikliwe oko, oryginalny sposób przedstawiania rzeczywistości zostały docenione przez liczne zamówienia i publikacje. Musiała zrezygnować ze ślubów i wesel, gdyż brakowało jej wolnych terminów. Wkrótce potrzebowała własnego menedżera, żeby uporać się z klientami, fakturami, umowami. I to właśnie Patrycja z Joanny Sandorskiej stworzyła w celach marketingowych Jo Ann Sandor.

– Musisz coś zrobić z tym nazwiskiem. Powinno brzmieć bardziej dostępnie, chwytliwie, wpadać w ucho, jak melodia, zapadać w pamięć, rozumiesz? – Zapisała na kartce trzy wyrazy i przesunęła ją w stronę Joanny. – I co ty na to? Nieźle, prawda? Troszkę jak nazwisko żydowskiej Amerykanki z polskimi korzeniami. Mam na myśli, że międzynarodowo to dobrze! I dużo lepiej wygląda na stronie internetowej.

Joanna wzruszyła wtedy ramionami, ale pod świdrującym spojrzeniem Patrycji skinęła w końcu głową.

– _Mazel tow_! – ucieszyła się Patrycja i klamka zapadła.

Joanna, wciąż jeszcze stojąc nieruchomo w przestronnej sali muzeum, pozwoliła, żeby wspomnienia otoczyły ją jak mgła. W tym momencie zgasło światło i ciemność jak nagły ciężar opadła na nią. Obróciła się automatycznie.

– Jo? Przepraszam! Nie wiedziałem, że jeszcze tu jesteś! – Eddy, młody pracownik muzeum, włączył światło i wsuwając dłonie w kieszenie spodni, dołączył do Joanny. Rozejrzał się, by w końcu zatrzymać na niej wzrok. – Usatysfakcjonowana?

– Jak najbardziej – odparła zgodnie z prawdą, skrzętnie ukrywając emocjonalny koktajl, który wezbrał w niej w trakcie tych krótkich chwil sam na sam ze zdjęciami. W ciągu ostatnich dni rzadko bywała sama. W wirze przygotowań do wystawy oraz zwiedzania Amsterdamu nie miała czasu skupić się na własnych uczuciach. Zauważyła jednak Eddy’ego i sposób, w jaki zabiegał o jej zadowolenie. Przyłapywała się na myśli, jak daleko mogłyby sięgnąć jego starania, i nie ukrywała, że uwaga kilkanaście lat młodszego mężczyzny pochlebiała jej.

– Wszystko zapięte na ostatni guzik, więc będziemy zamykać. Zrobiło się późno, ale niestety zwykle tak bywa, że w ostatniej chwili wychodzą jakieś nieoczekiwane drobiazgi. A ty? Gotowa na wielką chwilę?

Był wysoki, jak większość Holendrów, i musiał pochylić się lekko, by zajrzeć jej w oczy. Skinęła z uśmiechem.

– Chodźmy zatem – powiedziała, robiąc krok w kierunku wyjścia z sali.

– Właściwie… – zaczął niepewnie i wsunął okulary na nos. Miał potargane włosy i bujny zarost na twarzy. – Chciałem cię o coś zapytać. Bo wiem przecież, że jutro zasypie cię lawina odwiedzających wystawę.

– Dobrze, pytaj… – Patrzyła na niego z zainteresowaniem. Jego angielski był nieskazitelny, choć dużo bardziej lubiła słuchać jego głosu, gdy rozmawiał w swoim ojczystym języku z innymi pracownikami. Brzmiał wtedy dużo swobodniej.

– Którą z nich najbardziej lubisz? – Wskazał ruchem głowy na zdjęcia.

Zaskoczył ją, rozejrzała się więc lekko zdezorientowana. Jej wzrok zatoczył koło po pomieszczeniu. Kiedy nie odpowiedziała od razu, zaśmiał się.

– Pozwól, że sformułuję pytanie inaczej: która ma dla ciebie największe znaczenie?

Joanna mimowolnie odwróciła twarz w stronę fotografii, której widoku unikała. Tak naprawdę nie potrafiła odpowiedzieć, dlaczego włączyła ją do serii zdjęć z tej wystawy. Była stara i tak nabrzmiała emocjami, których nie chciała pamiętać, że sama myśl o tym kawałku papieru i cieniach na nim wydrukowanych zadawała jej ból. Cienie. Tylko tyle pozostało. Cienie i duchy, które dopadały ją w ciemności, gdy próbowała zasnąć. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Eddy stał nadal obok, z uwagą studiując jej twarz.

– To ta, jak się domyślam? – spytał w końcu, patrząc na tę samą fotografię.

Pokiwała głową w odpowiedzi. Wiedziała już, że to był błąd. Takie osobiste prace nie powinny stanowić części wystawy artystycznej. Choć rozumiała przecież, że sztuka nigdy nie bywa neutralna. Chciała zmienić zdanie. Zdjąć ramkę z systemu misternych zawieszeń i wyjść z nią z galerii. Podeszła bliżej. Zdjęcie wydrukowano w największym możliwym formacie przy tej marnej rozdzielczości i włożono w czarną ramę. Przedstawiało mężczyznę odzianego jedynie w dżinsy, leżącego na łóżku, na jego nagiej piersi spało niemowlę. Wokół nich była rozrzucona biała pościel. I choć tych dwoje stanowiło pierwszy plan, to nie oni przyciągali uwagę. W tle za cienkimi prześwitującymi zasłonami widać było kobietę stojącą na balkonie tyłem do obiektywu. Trzymała dłonie na barierce. Była ubrana jedynie w przydługi podkoszulek. Portret z kobietą w tle. Taki tytuł nadała tej fotografii i to on stał się w końcu tytułem całej wystawy.

– Gdybym nie wiedział, że stoisz za obiektywem i robisz to zdjęcie, pomyślałbym, że to ty. – Głos Eddy’ego wyrwał ją z zamyślenia.

Uśmiechnęła się lekko i z trudem zapanowała nad przemożną potrzebą wyciągnięcia dłoni, by opuszkami palców dotknąć zimnego szkła, pod którym uwięziono cienie tej trójki. Zobaczyła nagle odbitą w nim własną twarz. I przez moment przebiegła jej przez głowę myśl, że to ona sama jest kobietą w tle. Eddy przyglądał się jej badawczo.

– To nie ja – odparła krótko.

Kiedy wyszli z muzeum, Joanna z przyjemnością wciągnęła w płuca chłód pierwszych grudniowych dni. Amsterdam migotał zapraszająco światłem ulicznych latarni odbijających się w wodach kanałów.

– Odprowadzę cię. – Eddy ruszył wraz z nią.

– Niepotrzebnie się kłopoczesz, to w końcu blisko. – Znała już drogę do hotelu, musiała jedynie pójść wzdłuż kanału, przejść przez kamienny most, przemierzyć dalej parę metrów prosto uliczką pełną sklepów, by w końcu skręcić przy barze kanapkowym w ulicę Kerkstraat, przy której mieścił się jej hotel.

– Wielka szkoda. – Eddy uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.

Joanna otuliła się ciaśniej płaszczem i przez chwilę rozważała, co powiedzieć. Jej hotelowy pokój był mały, lecz komfortowy. Wieczorami unosił się w nim przyjemny zapach włoskiego jedzenia, dochodzący z sąsiadującej pizzerii. Obok mieściła się kawiarnia, w której do późna grano głośną muzykę, i coffeeshop, gdzie mieszkańcy miasta i turyści zaopatrywali się w jointy. Nie przeszkadzał jej hałas dobiegający z ulicy. Dzięki niemu nie czuła się osamotniona w nieznanym mieście. Lecz prawdziwe towarzystwo to luksus, którego od dawna nie zaznała.

– Słuchaj, Eddy… – zaczęła niepewnie. Nie była dobra w prowadzeniu słownych gier taktycznych. I miała świadomość, jak utrudniało jej to życie. Jej domeną było opowiadanie obrazami. Słowa pełne były pułapek, podtekstów. – Jestem tu tylko na parę dni. Lubię cię, ale…

– Jo, nie jesteśmy dziećmi. Jeśli nie odpowiada ci moje towarzystwo, wolałbym, żebyś to powiedziała szczerze, zamiast wymyślać wymówki. Jeśli o mnie chodzi… Parę dni czy parę godzin w twoim towarzystwie wydaje się jak parę sekund, więc…

– Lubisz pizzę? – spytała, ucinając jego wywód. – Wiem, że jest późno…

– Lubię! O każdej porze.

Przeszli kamienny most łączący dwa brzegi kanału Keizersgracht.

Obudziła się zdezorientowana. Ze snu wyrwał ją dźwięk zamykanych drzwi. Podniosła się na łokciach i przez mgłę zaspanych oczu zobaczyła lekki uśmiech Eddy’ego. Miał włosy jeszcze bardziej potargane niż poprzedniego dnia, koszulę luźno zarzuconą na nagie ciało, a spod nogawek wystawały bose stopy. Pod pachami ściskał plik gazet, w dłoniach trzymał tacę zastawioną obfitym śniadaniem. Ostrożnie postawił ją na stoliku przy łóżku.

– Poszedłeś tak na dół? – zapytała lekko rozbawiona.

Skinął głową.

– Dostałem nawet śniadanie do pokoju, z mlekiem owsianym do kawy, choć nie wiem, jaką pijesz, rogaliki, jeszcze ciepłe, dżem, masło, ser… – zaczął z zadowoleniem wymieniać zdobycze.

– A to? – spytała, wskazując placem na miseczkę z brązową mazią.

– Pindakaas – odparł, a kiedy popatrzyła na niego pytająco, wyjaśnił: – Takie orzechowe smarowidło. Z orzeszków ziemnych. Co jadasz tutaj na śniadanie?

– Kawę – odpowiedziała zgodnie z prawdą.

Usiadł obok niej i oparł się o zagłówek. Podał jej filiżankę. Jego bliskość przypomniała jej minioną noc i wywołała uśmiech. Przez parę minut delektowała się smakiem kawy i wspomnieniami. Eddy sięgnął po gazety, które przyniósł, i popijając kawę, przewracał strony.

– Nie wiedziałam, że interesujesz się polityką – przerwała ciszę. Przesuwając wzrokiem po gęsto zapisanych stronach, próbowała domyśleć się, o czym mogły mówić. Podczas krótkiego pobytu w Holandii nauczyła się kilku prostych słów, ale skomplikowany język nadal brzmiał jak szyfr szorstkich charknięć. Przyglądała się więc zdjęciom dołączonym do artykułów z nieszczególnym zainteresowaniem, automatycznie biegnąc spojrzeniem od jednej fotografii do drugiej.

– Nie tyle polityką, co ogólnie światem. W szerokim tego słowa znaczeniu – powiedział i pocałował ją we włosy, jakby zwykł to robić od zawsze, choć znali się dokładnie trzy i pół dnia.

Prawie przewrócił stronę i ona prawie przeoczyła to zdjęcie, w przyjemnym rauszu pod wpływem ciepła tego pocałunku. Jednak twarz z fotografii, która mignęła jej przed oczyma, sprawiła, że poczuła nagły chłód. Przytrzymała dłonią stronę, którą przewracał.

– Och, przepraszam, nie wiedziałem, że też czytasz – zażartował, wiedząc, że nie znała niderlandzkiego.

Nie odpowiedziała. Pochyliła się nad gazetą i skupiła wzrok na zdjęciu. Grupa robotników budowlanych, wszyscy w białych kaskach i takich samych kurtkach z logo firmy, stała przed budynkiem wyglądającym na starą fabrykę. Joanna utkwiła wzrok w jednej z męskich sylwetek i zastygła, jakby dopadł ją nagły paraliż. Trwało to może minutę, nim wiedziała na pewno. Nie miała wątpliwości. To musiał być on. Patrzyła na twarz mężczyzny, który niegdyś zrujnował jej życie, by potem zniknąć bez śladu, pozostawiając za sobą jedynie zgliszcza, rozpacz i ból.2

Umawialiśmy się, że ważne decyzje będziemy podejmować razem. – Lia Kornmann nerwowo machała pod stołem stopą obutą w czarne zamszowe botki do kostki z dość wysokim i niebezpiecznie ostrym obcasem. Kiedy na niego patrzyła, wyobrażała sobie, kogo chciałaby nim najchętniej zranić. Pierwsze miejsce na liście zajmował jej były mąż, z którym próbowała właśnie prowadzić w miarę kulturalną rozmowę telefoniczną.

– Nie sądzisz, że trochę przesadzasz? To nie jest żadna ważna decyzja. Nie chodzi przecież o wybór studiów! – Głos w słuchawce brzmiał jak zawsze arogancko z małym dodatkiem drwiny.

– Nie, chodzi o bezpieczeństwo i zdrowie naszego syna! – Starała się nie podnosić głosu i nie dać mu odczuć, że ledwo panuje nad złością. – A studia to akurat będzie musiał wybrać sobie sam.

– Amsterdam to duże miasto. Skuterem będzie mu łatwiej odwiedzać kolegów albo podjechać do mnie do pracy. – Rzeczowy i spokojny ton Falco irytował ją jeszcze bardziej.

– Wiem, jak duży jest Amsterdam. I jak ruchliwe są ulice. Nie wiem, czy ty wiesz, że twój syn nie założy kasku sam z siebie, chyba że mu go wciśniesz na głowę, a biorąc pod uwagę, że większość czasu spędzasz w biurze, nie sądzę, żebyś miał nad tym jakąkolwiek kontrolę. Nie wspominając już o ograniczeniu prędkości, którego z całą pewnością nie będzie przestrzegał.

– Słuchaj, przecież on nie wsiądzie na ten skuter jutro. Dopiero zacznie lekcje z teorii, a na lekcje jazdy może uczęszczać od szesnastego roku życia… – zaczął.

– Czyli za cztery miesiące, na Boga! Chodzi o to, że nigdy nie powinieneś mu obiecywać takich rzeczy bez uzgodnienia tego ze mną!

Odpowiedziało jej nabrzmiałe irytacją westchnienie.

– To twoja opinia. Zresztą już za późno. Obiecałem mu, zaczyna od nowego roku.

Lia zacisnęła palce na słuchawce, jakby miała zamiar ją zmiażdżyć. Na wyświetlaczu telefonu już trzeci raz mignęła lampka połączenia wewnętrznego, ale zignorowała ją.

– Po prostu powiedz mu, że omówiłeś to ze mną i zmieniłeś zdanie.

– Sama mi wypominałaś, że w kontaktach z nim muszę trzymać się danego słowa. Z powodów wychowawczych. A teraz mi mówisz, że mam nie dotrzymać obietnicy!

– W takim razie powiedz mu, że nie odwołujesz lekcji, tylko zostają odroczone, aż będzie trochę starszy!

– Bo ty tak chcesz?

– Bo tak jest rozsądnie!

– Porozmawiajmy o tym innym razem, dobrze? Mam teraz spotkanie – urwał ich słowne przepychanki. W jego głosie słyszała wyraźnie, że myślami był już gdzie indziej. Dokładnie znała ten ton, lekko nieobecny.

– Falco, nie waż się… – Próbowała go zatrzymać, ale rozłączył się, usłyszała jeszcze urywek jego słów skierowanych do kogoś innego.

Odłożyła słuchawkę, choć miała ochotę nią rzucić o ścianę. W tym samym momencie lampka połączenia wewnętrznego zamigotała znowu.

– Tak? – starała się, by jej głos brzmiał neutralnie i nie zdradzał furii, która rozsadzała ją od środka. Powinna była poczekać z tą rozmową telefoniczną, ale obawiała się, że w domu świadkiem dyskusji będzie Jasper.

– Pani redaktor. – Hiske rzadko używała tego zwrotu, głównie w chwilach, gdy chciała przyciągnąć uwagę Lii. – Meta Zwanenburg na linii pierwszej, połączyć?

Na dźwięk nazwiska Lia zmarszczyła czoło.

– Ta Meta Zwanenburg?

– Obawiam się, że tak.

– Och… – Lia westchnęła z lekkim zaskoczeniem. Meta Zwanenburg nie dzwoniła od tak dawna, że Lia zapomniała o jej istnieniu, a był czas, gdy trudno było o nim zapomnieć.

– Powiedz, żeby zadzwoniła później, teraz jestem zajęta. – Po konfrontacji z byłym mężem Lia nie miała ochoty na kolejną w ciągu tej samej godziny słowną przepychankę z kimś, do kogo nie docierały proste komunikaty.

– To już jej mówiłam. Trzy razy. Dzwoni po raz czwarty i pyta, czy przypadkiem już nie jest później.

– Niech zostawi numer telefonu. Oddzwonię później.

– To również jej powiedziałam. Twierdzi, że kiedyś mówiłaś jej, że nie miewasz wolnych chwil.

Lia pomasowała kark, próbując rozluźnić mięśnie zaciśnięte stresem i narastającą irytacją. Miała ochotę walnąć głową o blat biurka.

– Poproś, żeby zadzwoniła o szesnastej.

Po krótkiej chwili ciszy usłyszała głos Hiske.

– Ale… wtedy będziesz akurat na spotkaniu w Groningen.

– Wiem przecież! – warknęła w odpowiedzi. Nie chciała urazić Hiske, z którą pracowała od tak dawna, że ich profesjonalna relacja nabrała przyjacielskiej formy.

– Jak tam rozmowa z byłym mężem? – Hiske zdawała się nie przejmować tonem Lii.

– Jak zawsze!

Lia rozłączyła się i przez chwilę masowała skronie, przymykając powieki i próbując ukierunkować myśli na pracę. Zamiast przejrzeć projekty okładek kolejnego numeru „Chic”, myślała o byłym mężu. Założyła okulary i skupiła się na wydrukach. Leżały na obszernym, perfekcyjnie zorganizowanym biurku. Patrzyła na nie nieobecnym wzrokiem, nadal próbując stłumić złość. W końcu podeszła do okna, z którego widok rozciągał się na skwerek przecięty wodami kanału z ruchliwym skrzyżowaniem Hoekemastraat z Oostergobrug za nimi. Przez chwilę obserwowała nieprzerwany strumień pojazdów, zastanawiając się, dokąd zmierzają lub skąd przybywają. To był jej punkt widokowy, wieża kontroli, miejsce, gdzie czuła się królową, a jeśli nie królową, to na pewno wyjątkowo dobrym koordynatorem lotów.

Lubiła Leeuwarden, choć nie była jego rodowitą mieszkanką. Przyjechała tu dwanaście lat temu, z czteroletnim synkiem, papierami rozwodowymi i dwiema walizkami. Kupiła niewielki apartament w centrum, zapisała Jaspera do najbliższej szkoły i nie tracąc czasu na zbędne żale, zabrała się do pracy nad tworzeniem życia, które sobie zaplanowała.

Żale miała już za sobą. Najgłębsze po pierwszym rozwodzie z Adrianem Kornmannem, dyrektorem popularnego kanału telewizyjnego, na którego antenie Lia pracowała jako prezenterka. Miała jedynie dwadzieścia trzy lata, gdy starszy o paręnaście lat Adrian owinął ją sobie wokół palca. Przy nim czuła się jak gwiazda, a nie jak prowadząca program wyświetlany w czasie antenowym o najniższej oglądalności. Lia do tej pory nie była w stanie powiedzieć, czy była zakochana w Adrianie, czy może w swoich wyobrażeniach o nim. Początki ich relacji pełne były luksusowych amsterdamskich restauracji, krótkich, lecz intensywnych wyjazdów, w których Lia towarzyszyła Adrianowi, jak droga i piękna biżuteria, którą zakłada się, by robić wrażenie na innych. A to akurat Adrian uwielbiał. Porażać ludzi swoim idealnym wyglądem, urokiem, erudycją, autem, które przyciągało wzrok, prestiżem życia, którym pysznił się bez skrupułów. Okazał się narcyzem w całym tego słowa znaczeniu i trwające zaledwie półtora roku małżeństwo rozpadło się z hukiem po jego kolejnej zdradzie, za którą zresztą winą umiejętnie obarczył Lię. Gdyby koniec tego małżeństwa oznaczał jedynie koniec relacji, Lia dałaby sobie emocjonalnie radę. Jednak Adrian nie znosił być zmuszanym do codziennych kontaktów z ludźmi, którzy nie adorowali go tak, jak by sobie tego życzył. Przez jego manipulacje i gierki atmosfera w pracy dręczyła Lię bardziej niż rozwód w toku. W rezultacie porzuciła męża i ledwo rozpoczętą karierę. Zrezygnowała ze wszystkich praw do majątku czy nieruchomości. Zachowała jednak to, co Adrian miał najcenniejszego. Jego nazwisko.

Falco poznała rok później, zbierając materiały do nudnego artykułu do gazety, w której zatrudniono ją z lekkim sceptycyzmem, co zresztą rozumiała. Zdawała sobie sprawę, że nazwisko byłego męża otworzyło jej drzwi, i nie wahała się go użyć. Nie miała pomysłu ani na siebie, ani na życie. Nawet dziś po tylu latach, kiedy Lia myślała o tamtej młodej kobiecie, którą była, czuła coś rodzaju wstydu zamiast współczucia. Wiedziała jednak, że nic nie uczy odporności szybciej niż bolesne doświadczenia. Użalanie się nad sobą nie rozwiązuje problemów, choć zaspokaja chwilową potrzebę dramatyzowania. Falco sprawiał wrażenie kogoś niezdolnego do odgrywania dramatów. Był rzeczowy, zadbany, nie pracował w mediach i jeździł autem, które nie było przejawem narcyzmu, a jednak dawało do zrozumienia, że finansowo może sobie pozwolić na wiele. Ich relacja rozwijała się w spokojnym tempie i zwieńczona była piękną ceremonią ślubną – taką, o jakiej Lii marzyła od zawsze, z klasą i ze smakiem. Problemy zaczęły się nieoczekiwanie, gdy Jasper skończył rok, a Lia była przekonana, że najgorsze już za nimi. Może odprężyła się za bardzo, ignorowała pierwsze oznaki obumierania ich związku? Z głębin macierzyństwa powoli znów wypływała na powierzchnię życia. Wróciła do pracy i skupiła się na odbudowywaniu swojej wątłej pozycji zawodowej. Jasper zostawał w żłobku, co dawało jej przestrzeń i czas dla siebie. I kiedy wynurzyła się wreszcie i rozejrzała wokół, okazało się, że wiele jej umknęło.

Falco w istocie nie był typem skorym do dramatyzowania. Informację o swoim romansie przekazał jej podczas kolacji w zwykły czwartkowy wieczór. Lia pamiętała, że Jasper przewrócił wtedy kubek z sokiem. Patrzyła, jak słodki płyn ścieka powoli ze stołu na podłogę, i miała wrażenie, że to ona sama krwawi powoli i obficie.

Tym razem walczyła w sądzie jak lwica o każdy grosz, jakby chciała ukarać nie jednego, lecz obu byłych mężów. Zostawiła za sobą wszystko, włącznie z miastem, które kochała za wartki nurt, dźwięki, ogrom wrażeń. Miasto, którego kanały wypełniły jej własne łzy.

Wykupienie podupadającej i nijakiej gazetki we fryzyjskim Leeuwarden było aktem samobójczym – w finansowym i towarzyskim sensie. Przyjaciele i rodzina pukali się w czoło, próbując ją powstrzymać, ale było za późno. Lia postanowiła wziąć los i przyszłość w swoje ręce. Niewiele wiedziała o prowadzeniu własnej gazety, jeszcze mniej o wszystkim, co się z tym wiązało. Była jednak zdeterminowana, miała wizję i nie zamierzała ustąpić. W ten właśnie sposób narodził się „Chic”, najbardziej stylowy i nowoczesny dwutygodnik wydawany w całej Fryzji i współpracujący z najbardziej popularnymi miesięcznikami w całej Holandii. „Chic” stał się prestiżowym głosem w tym regionie kraju. Nie był gazetką plotkarską ani dziennikiem regionalnym – jedną z tych gazet, które mieszkańcy znajdują w skrzynce pocztowej lub pod drzwiami. Na półkach zajmował miejsce obok najbardziej poczytnych czasopism, którym dorównywał stylem i tematyką. Zajmował się kulturą w najszerszym tego słowa znaczeniu, od mody po literaturę, od tego, co ważne na świecie, po chwytliwe i poruszające tematy lokalne. Grono odbiorców „Chic” rozciągało się od studentów po biznesmenów. O miejsce na reklamę w gazecie Lii walczyły najpopularniejsze marki w kraju.

Dwanaście lat później pozycja dwutygodnika była stabilna, a renoma nienaruszalna. Lia szczyciła się poziomem czasopisma, współpracowała z najlepszymi dziennikarzami i fotografami, pieczołowicie dobierała tematy artykułów, dbała o perfekcyjną stronę wizualną. Każdy detal, każda fotografia, tytuł artykułu, wszystko przechodziło przez jej ostrą selekcję, o wszystkim decydowała sama. A jednak mimo renomy „Chic”, a może właśnie z jej powodu, od czasu do czasu Lia musiała zmagać się z natrętami szukającymi rozgłosu. Poza Metą Zwanenburg, której intencje Lia była w stanie zrozumieć, najgorszym przypadkiem był pewien nawiedzony mężczyzna, który prześladował ją dwa lata temu. Uparcie przesyłał na adres mailowy gazety artykuły dotyczące różnych teorii spiskowych związanych z polityką i światem nauki. Wydzwaniał, pytając, ile mu zapłacą za artykuł, i zdawało się, że zdecydowana i wyraźna odmowa w ogóle do niego nie docierała. Twierdził, że skoro wysłał im gotowy do publikacji tekst, redakcja powinna mu zapłacić. W rezultacie Lia była zmuszona skorzystać z pomocy prawnika. Ostatnio skontaktował się z nimi jakiś człowiek, który domagał się rozmowy z szefem gazety, ponieważ skradziono mu psa, na którego posłaniu znaleziono ich czasopismo, co mężczyzna uznał za znak, że redakcja powinna mu pomóc w poszukiwaniach. Od czasu do czasu miała ochotę umieścić na łamach gazety obszerny artykuł na temat dziwaków, z którymi się zetknęła w czasie swojej pracy.

Zerknęła na zegarek i westchnęła. Rozmowy z byłym mężem zawsze wyprowadzały ją z równowagi – choć w rezultacie była bardziej zła na siebie niż na niego – że nawet po tylu latach wciąż jeszcze wzbudzają w niej tyle emocji. Złożyła wydruki i odsunęła je na bok. Był piątek, mogły poczekać do poniedziałku. Przejrzała skrzynkę pocztową i wrzuciła do katalogu „ważne” przesłane przez jej dziennikarzy teksty. Wiedziała, że część wieczoru będzie musiała poświęcić na zapoznanie się z nimi, choć w planach miała przygotowanie sushi, poza tym czekała ją jeszcze wyprawa do Groningen. Thomas nigdy nie narzekał, nawet jeśli musiała przerwać ich wieczór, by popracować, mimo to czasami rzucał jakimś żartem na temat jej „romansu” z pracą. Wiedział jednak, że „Chic” był czymś więcej niż jedynie ścieżką kariery. Poznali się zresztą prawie cztery lata temu tutaj, w redakcji, gdy Lia podjęła decyzję o renowacji całego piętra i zainwestowała ryzykownie wysoką kwotę, by jej królestwo było symbolem szyku i klasy nie tylko na papierowych stronach.

Telefon komórkowy leżący na blacie biurka zawibrował i na wyświetlaczu pojawiło się imię i nazwisko. W komórce miała je zapisane poprawnie, w jego ojczystym polskim języku. Tomasz Rajter.3

Eddy Smit rozglądał się lekko zaniepokojony po przestronnym pomieszczeniu, które powoli zapełniało się odwiedzającymi wystawę gośćmi. Uśmiechał się i kiwał głową na powitanie, obserwował reakcje zwiedzających. Próbował nie dać po sobie poznać, że z każdą minutą staje się coraz bardziej nerwowy. Uścisnął dłonie znajomych profesorów z akademii sztuki i wyszedł na korytarz, gdzie po raz kolejny wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. Odczekał chwilę, aż po piątym sygnale usłyszał na nagraniu głos Jo. „Jo Ann Sandor, zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału”.

– Eddy? – Marie, dyrektorka muzeum, podeszła do niego z lampką wina w dłoni. – Gdzie ona się podziewa? Goście się niecierpliwią.

Słyszał w głosie Marie dobrze skrywany stres.

– Próbowałem się dodzwonić. Nie odbiera. Może jest w drodze?

– A hotel? Może zadzwoń tam i zapytaj, czy już wyszła? Przecież to bardzo blisko! Jak można spóźnić się na własny wernisaż?

Musiał wyszukać numer do hotelu. Tam przynajmniej odebrano od razu, choć mimo usilnych próśb nie udzielono mu żadnych informacji, połączono go za to z pokojem Jo. Bez rezultatu jednak, gdyż również tam usłyszał jedynie powtarzający się sygnał nieodebranego połączenia i irytującą melodię, która miała umilić czas oczekiwania. Przez chwilę patrzył na Marie, która otoczona grupką ludzi entuzjastycznie o czymś opowiadała, po czym wyszedł na chłodne powietrze. Rozejrzał się wokół, jakby oczekiwał, że Jo zaraz nadejdzie, spóźniona i lekko zażenowana, ale rozpromieniona. Nie miał pojęcia, co się mogło stać, i w duszy analizował ostatni wieczór i noc, które spędzili wspólnie. Czy to z jego powodu nie przyszła? Czy powiedział coś, co ją zraniło? Tego chyba obawiał się najbardziej, choć nie miał pojęcia, co niewłaściwego konkretnie zrobił. Rano wydała mu się nagle nieobecna i dziwnie chłodna, ale domyślał się, że mogła stresować się otwarciem wystawy. Wsunął dłonie w kieszenie spodni, bo palce zaczęły mu marznąć. Wiał ostry przenikliwy wiatr, którego podmuchy wkradały się pod cienki materiał koszuli. Przesunął się na bok i z uśmiechem przepuścił grupkę ludzi, którzy zdążali na wernisaż. Rzucił jeszcze okiem w kierunku, skąd powinna nadejść Jo, po czym wrócił do środka, czując w żołądku nieprzyjemny ścisk.

Kiedy parę godzin później Eddy Smit wszedł do hotelu przy ulicy Kerkstraat, w głowie kłębiły mu się czarne myśli. Zerknął w ciemne okno, choć nie był w stanie powiedzieć, czy było szczelnie zasłonięte, czy prostu puste. Chciał ruszyć od razu do pokoju, w którym spędził ostatnią noc, ale recepcjonistka spojrzała na niego wymownie. Po krótkim wyjaśnieniu sytuacji mógł bez przeszkód ruszyć w stronę pokoju Jo. Zapukał najpierw delikatnie, potem mocniej. Odczekał parę sekund i zapukał znowu.

– Jo? Jesteś tam?

Wyjął komórkę i wybrał po raz setny tego wieczoru jej numer. Przysunął się do drzwi, usłyszał jednak jedynie ciszę.

– Jo? Jo…

Rozejrzał się po pustym korytarzu, po czym schylił i zajrzał pod drzwi. W pomieszczeniu panowała ciemność.

Było coś obezwładniającego w świadomości, że mógł być tak blisko. Nagle wydawało się jej, że wszystko, co się jej przytrafiło w życiu od czasu, gdy zniknął, prowadziło ją do tego miejsca, do tej chwili. Do tego zdjęcia na stronie wyrwanej z gazety, które wciąż jeszcze ściskała w dłoni. Odkąd ujrzała jego twarz, świat wokół zaczął powoli przypominać gęstniejącą mgłę. Eddy przekonany, że wizja zbliżającej się wystawy zaczyna ją stresować, wyszedł, gdy tylko skończyli śniadanie. Joanna włączyła laptopa i próbowała odszukać na stronie gazety artykuł, z którego pochodziło zdjęcie. Liczyła na to, że znajdzie tam więcej informacji lub fotografię w lepszej rozdzielczości, żeby powiększyć ją i przyjrzeć się dokładniej. Kiedy okazało się, że niczego nie znalazła, wpisała w wyszukiwarkę internetową nazwę podanej w artykule firmy.

Nie wiedziała, jak długo tak siedziała. Aż gęstniejąca wokół niej mgła zaczęła zamieniać się w ciemność. Gdzieś z tyłu głowy miała świadomość, że musi wstać, ubrać się, wyjść. Nic już jednak nie miało znaczenia. Nawet to, że tak blisko czeka na nią spełnione marzenie, na które pracowała tyle lat. Było za późno. W ciemnościach hotelowego pokoju jak w surrealistycznej sali kinowej Joanna była widzem od nowa oglądającym tę samą historię złożoną z własnych wspomnień.

– Jo? Jesteś tam?

Głos Eddy’ego wyrwał ją z transu. Nie ruszyła się z miejsca. Pozwoliła mu pukać i powtarzać jej imię. Kim był ten młody mężczyzna? Cieniem. Jak wszyscy inni. Usłyszała kroki, których odgłos oddalał się powoli. Sięgnęła po laptopa. Zmrużyła oczy, gdy światło ekranu rozbłysło w ciemnościach. Dopiero po chwili była w stanie skupić wzrok na słowach w zakładce pod tytułem _Team_. Czytała powoli nazwisko po nazwisku. W końcu jej wzrok zatrzymał się na dwóch wyrazach. I po raz kolejny tego dnia Joanna poczuła dreszcz, który wstrząsnął jej zdrętwiałym od bezruchu ciałem. Przesunęła palcem po wyświetlonych na ekranie słowach. Tomasz Rajter.4

Było zimno, gdy wyszedł. Panował przejmujący chłód, który uderzał go w twarz ostrymi podmuchami podszytymi lodowatą wilgocią. Niemal od razu pożałował, że nie wziął czapki. Dopilnował, żeby maszyny zostały odłączone, posprawdzał wszystkie kąty, a to, co trzeba było zapakować, wrzucił do busa razem z roboczą kurtką, z której uprzednio strzepał kurz i pył. Dochodziła siedemnasta, a nie chciał się spóźnić na kolację. Pozamykał i zabezpieczył budynek. Zawsze sprawdzał wszystko po trzy razy, zamki, maszyny, elektryczność. Wsiadł do busa i odruchowo włączył radio, zerknąwszy raz jeszcze na zegarek. Westchnął ciężko, gdy pomyślał o korkach w mieście. Wszyscy wracali domu, zmęczeni po całym tygodniu, z gotowymi planami na weekend. W głowie próbował ustalić, ile potrzebuje czasu, żeby dojechać do domu, spłukać z siebie osiem godzin pracy i włożyć czyste ubrania. Zakupy zrobił poprzedniego dnia i wszystko, włącznie z ulubionym trunkiem Lii, było gotowe. Wiedział, że lubiła piątkowe wieczory, mimo że najbardziej ze wszystkiego kochała być w pracy. Mieszkał na barce położonej na obrzeżach miasta w pobliżu terenu pełnego fabryk i magazynów. Kiedy kupił ją prawie sześć lat temu, po długim okresie wynajmowania mieszkań, była w katastrofalnym stanie. Drewno zbutwiało, na ścianach rozprzestrzeniał się grzyb, szyby w oknach trzymały się tylko dzięki sporej ilości taśmy klejącej, kanalizacja śmierdziała, odpływy były zatkane, drzwi niemal wypadały z futryn. W renowację barki zainwestował całe swoje oszczędności i każdą wolną chwilę przez siedem długich miesięcy, ale za każdym razem gdy przekraczał jej próg, czuł, że było warto.

Wyjeżdżał już na główną ulicę, gdy z zamyślenia wyrwał go stłumiony dźwięk komórki. Zaklął cicho, zjechał na pobocze i sięgnął na tyły busa do rzuconej w pośpiechu roboczej kurtki. Telefon ucichł dokładnie w chwili, gdy zacisnął na nim palce, ale już sekundę później zawibrował ponownie w jego dłoni. Od razu wiedział, że to Lia. Nie znosiła, gdy ktoś nie odbierał po pierwszym sygnale, i potrafiła zadzwonić trzy razy z rzędu, niemal bez przerwy.

– Lia? – Wsunął komórkę w uchwyt i wybrał tryb głośnomówiący.

– Cholera… Cholera… – Z głośnika dobiegł go poirytowany głos Lii, który wypełnił samochód. Tomek zjechał z pobocza i włączył się w ruch na głównej ulicy.

– I ciebie też miło usłyszeć. – Uśmiechnął się pod nosem.

– Pieprzone korki! – rzuciła w odpowiedzi. – Spóźniam się!

– Gdzie jesteś? – spytał spokojnie, zatrzymując auto na czerwonym świetle.

– Nadal w Groningen! W ogóle nie można się z tego miasta wydostać! – Z każdym kolejnym zdaniem jej głos pobrzmiewał narastającą frustracją.

– Rodowita amsterdamka narzekająca na korki na prowincji kraju. Jak ty przeżyłaś tyle lat w wielkim mieście?

– Jeśli w ten sposób próbujesz mnie pocieszyć, to wybrałeś złą taktykę. Jedź, baranie! – warknęła. – Przepraszam, to nie do ciebie, tylko do tego debila przede mną.

– Lia, uspokój się, dojedziesz w swoim czasie. Czy miałaś coś jeszcze załatwić w mieście? Zrobić ci zakupy?

– Cholera, znowu jeden pas! Będę w domu jutro!

Usłyszał, że wcisnęła klakson i zaklęła znowu przez zaciśnięte zęby. Nawet mimo dystansu, który ich dzielił, czuł jej narastającą złość.

– Lia, jak ci minął dzień, kochanie? – spytał miękko.

– Normalnie – odparła najpierw takim tonem, jakby Tomek był natrętną muchą, ale po chwili zaczęła mówić odrobinę spokojniejszym głosem: – Najpierw miałam zebranie, potem rozmawiałam z Falco o tym skuterze, ale jego zdaniem oczywiście przesadzam. On uważa, że Jasper jest jak najbardziej gotowy na prawo jazdy. Z tym człowiekiem nie da się porozmawiać bez odczuwania morderczych skłonności. No i jeszcze wisienka na torcie! Meta Zwanenburg zaczyna znowu wydzwaniać. Jestem po prostu osaczona. W tej chwili dosłownie. Nie mogę się ruszyć w żadną stronę. Poczekaj, Jasper wysłał mi wiadomość.

Jechał powoli, z głośników dochodził oddech Lii. Już wiedział, co było źródłem jej złości. Domyślał się zresztą, jeszcze zanim padły słowa potwierdzające jego przypuszczenia.

– Cholera – mruknęła. – Thomas, czy możesz odebrać Jaspera? Pojechał do kolegi. Jest bez roweru, a zanim ja dojadę, będzie późno.

– Autobusy nadal kursują w porze popołudniowej – powiedział z lekkim przekąsem.

– Ale on nie ma karty, a jego rower stoi pod szkołą.

– To jak się dostał do tego kolegi?

– Mówi, że pojechali z jego mamą. Oni mieszkają na obrzeżach miasta, to spory kawałek drogi, szczególnie w takie zimno. Zadzwonię i zapytam, czy nie mogą go podrzucić, nie kłopocz się.

Słyszał, że jej irytacja była teraz skierowana przeciw niemu.

– Nie mówię przecież, że go nie odbiorę, tylko pytam, jak wygląda sytuacja. Podaj mi adres.

Przez chwilę w głośnikach panowała cisza i Tomek zastanawiał się, czy Lia opanowuje złość, czy po prostu sprawdza adres w wiadomościach od Jaspera.

– Przesłałam ci na czat – powiedziała trochę łagodniejszym tonem.

– Daj mu znać, że po niego podjadę. – Zerknął na wyświetlony na telefonie adres. – Będę tam za jakieś… dwadzieścia minut do pół godziny, w zależności od korków.

– Dziękuję, Thomas. – Słyszał, że jej słowa były szczere. – Nie wiem, o której dojadę do domu. Za godzinę, półtorej? Może weźmiesz prysznic u mnie i zrobimy sushi, jak wrócę.

Tomek z przyjemnością oszczędziłby sobie jazdy w tę i z powrotem, ale myśl o spędzeniu czasu sam na sam z Jasperem nie napawała go radością. Wystarczyło, że będą musieli znosić się w aucie w czasie drogi do apartamentu Lii.

– Muszę podjechać po rzeczy do domu. Ale przyjadę, jak tylko wrócisz. Jedź ostrożnie!

– Ty też!

Zjechał na autostradę, włączył radio i wcisnął pedał gazu. Lię poznał parę lat temu. Do tej pory żartował, że tak naprawdę spotkali się po raz pierwszy przy kawie, na co Lia zwykle odpowiadała pół żartem, pół serio, że gdyby nie ta kawa, miałby poważne problemy z prawem. Tomek nigdy nie powiedział jej, że nie byłby to pierwszy raz.

Próbował kalkulować, ile czasu zajmie mu dojazd po Jaspera i podrzucenie go do apartamentu Lii w zakorkowanym o tej porze centrum miasta, potem powrót do siebie i znowu do centrum. Z zamyślenia wyrwało go nazwisko, które padło z ust radiowego spikera. Podkręcił dźwięk:

– Policjanci zabezpieczyli teren, obecna jest również ekipa techniczna oraz karetka pogotowia. Rzecznik prasowy lokalnej policji odmawia potwierdzenia, że znalezione ciało należy do poszukiwanej od dwóch tygodni Lois Bakker. Dwudziestopięcioletnia kobieta pochodząca z Drachten zaginęła, jadąc rowerem z pracy do domu. W jej poszukiwaniach brały udział jednostki policji oraz cała społeczność Fryzji, jednak sprawa tego nagłego niewyjaśnionego zniknięcia wstrząsnęła całym krajem. Ostatnie zdjęcie z jej odnalezionego krótko po zniknięciu telefonu było najczęściej umieszczanym zdjęciem w internecie przez ostatnie tygodnie. Przedstawiało jej zapłakaną twarz. Sprawę Lois Bakker poruszano na łamach prasy oraz telewizji. W organizowanej przez policję akcji poszukiwawczej udział brało wielu mieszkańców miasta i okolic, w tym rodzina, koledzy i przyjaciele zaginionej. Zakrojone na ogromną skalę działania policji nie przyniosły żadnych rezultatów ani nawet wskazówek do chwili, gdy rower zaginionej został odnaleziony przez przypadkowych przechodniów w Leeuwarden. Z informacji podanych do wiadomości publicznej wynika, iż przełom w sprawie nastąpił po otrzymaniu anonimowego telefonu, czy dotyczył on jednak ciała, które odkryto tu zaledwie czterdzieści minut temu, tego funkcjonariusze oficjalnie nie potwierdzają. Z wiadomości otrzymanych od naszego reportera, który jest na miejscu zdarzenia, wynika, że obecni są tam również rodzice zaginionej. Najbardziej prawdopodobna wersja wydarzeń jest więc taka, że ciało faktycznie należy do Lois Bakker. Zostańcie z nami! Na antenie naszego radia będziemy informować was na bieżąco!

Tomek znał sprawę z opowieści Lii, w której gazecie również ukazał się artykuł o poszukiwanej przez całą Holandię kobiecie. Lia bardzo ostrożnie podchodziła do takich tematów. Jeśli coś pojawiało się na łamach „Chic”, to znaczyło, że była to kwestia ważna, poruszająca masy, dotykająca wszystkich.

Zastanawiał się, czy słyszała już najnowsze wieści i czy udało się jej wydostać z Groningen. Lia lubiła mieć wszystko pod kontrolą, w szczególności czas i swoje życie. Oraz opinie innych ludzi, które najłatwiej było kształtować, będąc redaktorką naczelną i właścicielką popularnego czasopisma. Jednak tak naprawdę łatwiej jej było kreować i sterować tym, co myśleli czytelnicy jej gazety, niż tym, co myśleli najbliżsi jej ludzie. Jak choćby jej dorastający syn czy były mąż, z którym Lia prowadziła niekończące się sprzeczki.

Jakimś cudem ominął korki, dzięki czemu dojazd trwał krócej, niż przypuszczał. Nowe zabudowania na obrzeżach Leeuwarden były wysokimi, utrzymanymi w nowoczesnym stylu szeregowcami. Trochę zbyt kanciastymi i nudnymi w jego odczuciu, zresztą nie znał się szczególnie na architekturze. Odnalazł podany przez Lię numer domu i zadzwonił do drzwi. Otworzyła mu wysoka elegancka kobieta.

– Dobry wieczór. Pan po Jaspera? – Wpuściła go do przestronnego holu i odwróciła w stronę schodów. – Jasper! Twój tata przyjechał!

– Ja nie… – Tomek zaczął lekko zażenowany, ale przerwał, gdy na schodach pojawił się Jasper, z niezbyt szczęśliwą miną.

– To nie jest mój ojciec – mruknął jedynie pod nosem, zbiegając ze schodów. Chwycił z wieszaka kurtkę i rzucił w stronę Tomka krótkie burknięcie, które miało być formą powitania.

Na szczycie schodów pojawił się syn kobiety. Tomek rozpoznał go od razu, widywał go czasem w domu Lii, gdzie razem z Jasperem grali w gry komputerowe.

Kobieta zdawała się tak samo zażenowana jak sam domniemany ojciec. Pożegnała Jaspera, a potem przepraszającym tonem powiedziała do Tomka:

– Trudny wiek…

Skinął i wyszedł za Jasperem, który stał już przy aucie z rękoma w kieszeniach i naburmuszoną miną. Wsiadł do busa, kiedy Tomek odblokował drzwi. Od razu wsadził na uszy kolorowe bezprzewodowe słuchawki i pochylił się nad telefonem.

– Jadłeś coś? – spytał go Tomek, gdy wyjechali na autostradę. – Jasper? – zapytał nieco głośniej, żeby przebić się przez blokadę w postaci słuchawek. Chłopak mruknął coś i pokręcił głową.

Tomek przywykł już do tego nieprzyjaznego zachowania i tolerował je, głównie dlatego, że rozumiał kierujące chłopakiem emocje. Nawet parę lat temu, gdy Lia poznała ich wreszcie ze sobą, Jasper, choć nie śmiał jeszcze okazywać jawnej niechęci, dawał wyraźnie do zrozumienia, że Tomek jest w ich domu intruzem. Z wiekiem napięcie między nimi narastało, spotęgowane dorastaniem chłopca.

Podjechali do okienka w McDonaldzie, gdzie Tomek zamówił zestaw z hamburgerem i colą. Podał Jasperowi papierową torebkę.

– Mama nie będzie zadowolona – wymamrotał chłopak i Tomek wiedział, że próbuje mu dopiec.

– Mama stoi w korku i będzie szczęśliwa, że coś zjadłeś i nie marzniesz na przystanku na przedmieściach. Nie ma za co, tak na marginesie. I smacznego – odparł bez niepotrzebnego sarkazmu. Nie zależało mu na tym, by dokuczyć chłopakowi, ale nie zamierzał dawać się tak traktować.

Wkrótce wjechali do centrum.

– Mieliśmy chyba do domu jechać. – Jasper zorientował się, że skręcili w innym kierunku. Zsunął z uszu słuchawki, a dłoń, w której trzymał bułkę, zawisła w powietrzu.

– Z tego co wiem, twój rower stoi nadal pod szkołą.

– Przecież jutro jest sobota. I tak nie muszę tam iść. Może postać do poniedziałku.

– Do poniedziałku mogą go ukraść. Albo będzie stał dwa dni w deszczu. A może spadnie śnieg…

– Jasne… – mruknął sarkastycznie Jasper, po czym dodał głośniej: – Nie możemy po prostu pojechać do domu? Zmęczony jestem.

Tomek rzucił okiem na niego i na niedojedzonego hamburgera w jego dłoni.

– To niedaleko, musimy tylko kawałek objechać. Poza tym… – Urwał, ale po chwili dokończył zdanie: – Mama nie będzie zadowolona, jak zostawisz rower na placu szkolnym na cały weekend.

Chłopak odwrócił głowę i nie odezwał się już do chwili, gdy dojechali pod budynek szkoły. Zatrzymali się przed zamkniętą bramą placu. Chłodne wieczorne powietrze owiało ich sylwetki. Jasper wcisnął dłonie w kieszenie puchowej sportowej kurtki i wydął ironicznie usta, a sposób, w jaki uniósł brwi, mówił wyraźnie, że był niemal zadowolony, widząc, jak Tomek bezskutecznie próbuje otworzyć bramkę. Ten zerknął na chłopaka i stłumił westchnienie. Wydawało mu się, że na jego twarzy oprócz satysfakcji dostrzegł cień ulgi.

– No to będziesz musiał jednak w poniedziałek iść piechotą.

Jasper wzruszył ramionami. Odwrócili się i ruszyli do auta.

– Halo? Czy mogę w czymś pomóc? – usłyszeli za sobą głos woźnego. Szedł ku nim przez plac.

– Dobry wieczór! Przyjechaliśmy po rower. Nie wiedziałem, że brama będzie już zamknięta. Przepraszam, że pana niepotrzebnie zaalarmowałem.

– Nic nie szkodzi. Macie szczęście, miałem już wychodzić do domu.

Starszy mężczyzna otworzył im bramę i Tomek odwrócił się w stronę chłopaka.

– Idziesz czy nie? Ten pan też chce już wrócić do domu.

Obaj mężczyźni spojrzeli na niego wyczekująco. Jasper stał z pochmurną miną, niezdecydowany i nagle lekko przestraszony.

– Ale… mój rower stoi gdzie indziej.

– Co? Jak to? To czemu nic nie powiedziałeś, kiedy tu jechaliśmy?

Chłopak wzruszył ponownie ramionami.

– Zapomniałem – mruknął lekko naburmuszony, unikając ich wzroku.

Tomek westchnął, przeprosił jeszcze raz woźnego i dziękując mu, życzył spokojnego wieczoru. Do Jaspera odezwał się dopiero, gdy znów siedzieli w aucie.

– Gdzie stoi ten rower?

– Nieważne. Jedźmy do domu.

Tomek zahamował i zgasił silnik.

– Słuchaj. Możesz się dąsać, ile chcesz. Ale ten rower kosztował twoją mamę trochę kasy. Jeśli ci go ukradli, to po prostu powiedz. Jeśli nie, to wrócimy do domu, jak sobie przypomnisz, gdzie go zostawiłeś.

Przez chwilę panowała pełna napięcia cisza, po czym z ust chłopaka padł adres. Tomek wpisał go do nawigacji i ze zdziwieniem stwierdził, że ulica mieści się parę minut drogi od apartamentu Lii. Zmarszczył brwi i spojrzał na Jaspera, ten jednak utkwił wzrok w szybie i gapił się uparcie przed siebie.

Tomek zrozumiał wszystko dopiero, gdy zaparkował pod podanym adresem. „Kraina Oz” – głosił neonowy napis nad drzwiami kafejki, w której legalnie sprzedawano marihuanę. W wąskim przejściu między kamienicami stały tłocznie zaparkowane rowery. Jasper wysiadł bez słowa i z trudem wyciągnął swój spomiędzy reszty. Tomek otworzył drzwi busa i pomógł mu podnieść rower i zabezpieczyć go między maszynami i sprzętami z pracy.

– Teraz to mama dopiero będzie niezadowolona – burknął i zaraz pożałował tej ironicznej uwagi.

Kiedy wsiedli, powiedział krótko:

– Ty nie mówisz jej o McDonaldzie, ja o Krainie Oz.

Jasper skinął głową prawie niezauważalnie, z nadal naburmuszoną miną. Tomek z lekką satysfakcją zdał sobie sprawę, że chłopaka najprawdopodobniej bardziej od tego, że został przyłapany na paleniu zioła, wkurza fakt, że teraz musi coś zawdzięczać jemu, Tomkowi, intruzowi we własnym domu.

Uśmiechnął się pod nosem i ruszył w kierunku apartamentu Lii. Zapytał ją kiedyś, podczas jednej z ich pierwszych kolacji, jaką była nastolatką. Odpowiedziała mu wtedy pytaniem:

– Chcesz wersję łagodną czy tę dla ludzi o mocnych nerwach?

– Daj mi tę, którą najbardziej obawiasz się podzielić.

– Byłam rozpieszczona, głupia i przekonana, że wszystko mi się należy – odparła bez wahania lub cienia wstydu.

Tomek kątem oka widział zaciętą twarz Jaspera, gdy jechali przez ruchliwe ulice centrum. „Syn swojej mamy”, pomyślał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: