- promocja
Rzeczy, które robimy w ciemności - ebook
Rzeczy, które robimy w ciemności - ebook
Paris Peralta, instruktorka jogi, siedzi na podłodze w łazience z brzytwą w ręku. W wannie pełnej krwi leży jej martwy mąż. Ona nic nie pamięta z ostatniego wieczoru, nie wie, co działo się w nocy, wciąż słyszy tylko rozdzierający krzyk, który zbudził ją rano. Kobieta zostaje aresztowana.
Wszystko wskazuje na to, że będzie oskarżona o zabicie męża. Jest załamana i przerażona. Ale nie to oskarżenie przeraża ją najbardziej. Najbardziej Paris obawia się medialnej wrzawy, jaka z pewnością rozpęta się wokół niej po tym wszystkim. Dziennikarze zaczną szperać w jej biografii i szybko dokopią się do tego, od czego uciekła i co chciała zostawić za sobą raz na zawsze. Dopadnie ją ponura przeszłość. A na to się właśnie zanosi, bo akurat warunkowo zwolniono z więzienia Ruby Reyes, skazaną dwadzieścia lat wcześniej za brutalne zabicie kochanka. Ona wie, kim naprawdę jest Paris i chętnie podzieli się tą wiedzą z innymi…
Czy może być coś gorszego od oskarżenia o morderstwo?! Zarzut popełnienia dwóch morderstw.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2649-9 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Świat show-biznesu od kuchni. Rzeczy, które robimy w ciemności to fenomenalny thriller, którego nie będziecie mogli odłożyć!
Dominika Orluk
@rude.kadry
Zło, które czai się tuż obok, pragnienia, którym nie sposób się oprzeć, i krzywda, która determinuje przyszłość. Mroczny i przejmujący thriller okraszony mnóstwem emocji. Gwarantowana przyjemność czytania! Serdecznie polecam!
Gabriela Setla
@gabriela_setla_
Dramatyczna fabuła najnowszego thrillera Hillier niepokoi i szokuje. To niezwykle angażująca opowieść o mroku, który drzemie w każdym z nas. Przeczytałam jednym tchem!
Joanna Wójciak
@zupa.czyta
Nowa powieść Hillier to nie tylko pochłaniający i stopniowo budujący napięcie thriller, lecz także pierwszorzędna rozrywka. Zanurzcie się w tej historii, która napędzana jest żądzą zemsty – nie pożałujecie!
Weronika Trzęsień
@ver.reads
Rzeczy, które robimy w ciemności to kolejny mocno zakręcony fabularnie thriller Jennifer Hillier, który wciągnął mnie od pierwszej strony. Ponownie też przekonałam się, że w książkach tej autorki mogę spodziewać się tylko niespodziewanego. Mnóstwo sekretów i dramatycznych wydarzeń zapewnia niezwykle emocjonującą czytelniczą ucztę! Polecam!
Paula Sieczko
@ruderecenzuje
Intrygujące i enigmatyczne postaci to połowa sukcesu dobrego thrillera. Gdy dołożymy do tego napięcie, wciągającą bez reszty fabułę i zdumiewające zakończenie, wyjdzie nam thriller doskonały. Taka właśnie jest ta książka! Czytajcie i delektujcie się!
Katarzyna Lewandowicz
@herbatkowa.czyta
Postanowienie „przeczytam tylko jeden rozdział” przy tej książce nie ma szans realizacji. Przekonasz się, że autorka tak skonstruowała fabułę, że nie da się od niej oderwać na dłużej.
Natalia Miśkowiec
@prostymislowami
Jennifer Hillier kolejny raz sprawia, że nie jesteśmy w stanie odłożyć książki, dopóki nie poznamy jej zakończenia. To historia, która intryguje, wzbudza skrajne emocje, by na samym końcu pozostawić po sobie niewidzialny pozytywny ślad.
Katarzyna Cupak
@katka_reads26
Jeśli szukacie książki, przy której pytania mnożą się z każdą przeczytaną stroną, a Wy do końca nie wiecie, co jest prawdą, a co kłamstwem – to książka idealna dla Was. Gorąco polecam!
Marta Sarnecka
@bookholiczka_poleca
Wielowątkowa powieść, w której niczego nie można brać za pewnik. Jennifer Hiller uknuła zawiłą intrygę na długo pozostającą w głowie czytelnika. Polecam!
Pamela Olejniczak
@polish.bookstoreROZDZIAŁ 1
Nie ma nic złego w sterczących sutkach, pod warunkiem że twardnieją w odpowiednich okolicznościach, a nie na tylnym siedzeniu jadącego przez Seattle radiowozu.
Kiedy została aresztowana, Paris Peralta nawet nie pomyślała, żeby wziąć ze sobą sweter. Miała na sobie jedynie zakrwawiony tank top. Nic w tym dziwnego: był lipiec. Klimatyzacja działała jednak na pełnych obrotach i w aucie było zimno. Kobieta poczuła się zawstydzona, ale była skuta kajdankami, więc mogła tylko spleść dłonie i podnieść ramiona, żeby zasłonić piersi. Wyglądała tak, jakby składała ręce do modlitwy.
Ale wcale się nie modliła, bo było na to o wiele za późno.
Głowa pękała jej z bólu. Jeszcze zanim została wepchnięta do radiowozu, jeden z sanitariuszy na czole przykleił jej plaster motylkowy. W nocy musiała uderzyć się w łazience, ale nie pamiętała momentu, w którym się potknęła albo upadła. W pamięci miała jedynie swojego martwego męża leżącego w wypełnionej krwią wannie oraz krzyk, który obudził ją dziś rano.
Za kierownicą siedziała teraz detektyw z wydziału dochodzeniowo-śledczego. Blond włosy miała spięte w koński ogon i co chwilę zerkała w lusterko, żeby popatrzeć na Paris. Od kiedy sześć miesięcy temu Jimmy podpisał umowę z serwisem Quan, nowym konkurentem Netfliksa, ludzie często się na nią gapili. Bardzo tego nie lubiła. Kiedy brała ślub z Jimmym, spodziewała się spokojnego życia u boku aktora komediowego, który przeszedł już na emeryturę. Taką zawarli umowę i właśnie na takie małżeństwo się pisała. Niestety, potem Jimmy zmienił zdanie i postanowił wrócić do pracy. To była chyba najgorsza rzecz, jaką mógł jej zrobić.
A teraz na domiar złego był jeszcze martwy.
Detektyw przez cały czas miała ją na oku: mniej więcej co minutę odrywała wzrok od drogi i spoglądała na Paris, która już zdążyła się zorientować, że policjantka uważa ją za główną podejrzaną. Okej, trzeba przyznać, że nie wyglądało to najlepiej. W wannie było mnóstwo krwi, a kiedy detektyw pojawiła się na miejscu, w progu łazienki stało już trzech funkcjonariuszy, którzy mierzyli z broni prosto w Paris. Po chwili poczuła na sobie wzrok czterech par oczu, które patrzyły na nią tak, jakby zrobiła coś strasznego. Nikt nawet nie mrugnął i wszyscy wstrzymali oddech, łącznie z nią.
– Proszę odłożyć broń – powiedziała policjantka spokojnym głosem, po czym wyjęła pistolet z kabury. – A potem powoli wyjść z łazienki z rękami uniesionymi nad głową.
Ale ja nie mam żadnej broni, pomyślała Paris. To był drugi raz, kiedy ktoś wydał jej takie polecenie, ale tak samo jak za pierwszym razem również teraz nie miało to żadnego sensu. Jaka broń?
Potem detektyw spojrzała w dół. Paris podążyła za jej wzrokiem i ze zdziwieniem stwierdziła, że nadal w prawej dłoni trzyma brzytwę Jimmy’ego. Kurczowo ją ściskała, obejmując palcami rękojeść tak ciasno, że miała białe knykcie. Podniosła brzytwę i wbiła w nią zdumione spojrzenie, po czym obróciła ją w ręku. Policjantom się to nie spodobało i detektyw powtórzyła swój rozkaz, tym razem głośniej i bardziej zdecydowanie.
Sytuacja wydawała się kompletnie absurdalna. Wszystkich nadmiernie poniosły emocje. Paris nie trzymała w ręku żadnej broni: to był tylko przyrząd służący do golenia. Jimmy miał kilka podobnych w swojej kolekcji, ponieważ był nieco staroświecki i cenił sobie takie rzeczy jak brzytwy, kasety i stacjonarne telefony. Niestety ostatnio nie mógł się już golić tak, jak lubił, bo coraz bardziej drżały mu ręce i stało się to niebezpieczne.
Po jaką cholerę Paris trzymała w dłoni brzytwę z mahoniową rękojeścią, którą jej mąż kupił w Niemczech wiele lat temu?
Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Policjantka zaczęła coś mówić, a Paris jeszcze raz spojrzała na białe marmurowe płytki, które pokryte były krwią, teraz różową, bo wymieszaną z wodą. To była krew Jimmy’ego. Paris wiedziała, że jeśli się obróci, zobaczy swojego męża siedzącego w głębokiej wannie z hydromasażem, w której wczoraj w nocy wykrwawił się na śmierć.
Nie odwróciła się jednak, bo wcześniej zauważyła coś w lustrze wiszącym nad umywalką. Kobieta. Wyglądała dokładnie tak samo jak ona – ubrana w brudny tank top, z potarganymi włosami i dzikim spojrzeniem. Z rozcięcia nad prawą brwią ściekała jej po policzku krew, a w ręku ściskała starą brzytwę Jimmy’ego, która naprawdę mogła być groźną bronią.
Narzędziem zbrodni.
– Proszę odłożyć brzytwę – rozkazała jeszcze raz policjantka.
Paris wreszcie wykonała jej polecenie. Gdy tylko stalowe ostrze uderzyło z tępym brzękiem w posadzkę, umundurowani funkcjonariusze skoczyli do przodu. Jeden zakuł kobietę w kajdanki, a policjantka wygłosiła standardową formułkę o prawach przysługujących aresztowanemu. Potem wyprowadzili ją z łazienki i zeszli na dół po schodach. Paris cały czas zastanawiała się, w jaki sposób wyjaśni to, co się stało.
Wiele lat temu, kiedy doszło do podobnej sytuacji, w ogóle nie musiała niczego tłumaczyć.
– Przepraszam, czy można trochę przykręcić klimatyzację? – Jej nabrzmiałe sutki były twarde jak łożyska kulkowe i mocno wpijały się w jej nagie przedramiona. Chociaż mieszkała w Seattle już prawie dwadzieścia lat, nadal zachowywała się jak typowa Kanadyjka i zanim o coś poprosiła, musiała przeprosić, że zawraca głowę. – Przepraszam, ale naprawdę strasznie tu zimno.
Policjant siedzący na miejscu pasażera kilka razy nacisnął guzik na desce rozdzielczej, aż wreszcie z nawiewów przestało lecieć zimne powietrze.
– Dziękuję – powiedziała.
Mężczyzna odwrócił się i syknął w jej stronę:
– Czego jeszcze pani sobie życzy? Może miętówkę? A może zatrzymamy się na stacji i zamówimy kawę?
Nie pytał na serio, więc uznała, że najlepiej go zignorować.
Na jakimś poziomie wiedziała, że jest w szoku i dopiero za jakiś czas w pełni zrozumie powagę sytuacji. Na szczęście uruchomił się w niej instynkt samozachowawczy: zdawała sobie sprawę, że została aresztowana i będzie przesłuchana w komisariacie. Musi trzymać gębę na kłódkę i przy najbliższej okazji skontaktować się z adwokatem. Nadal miała jednak wrażenie, że obserwuje wszystko z zewnątrz, jakby występowała w filmie, w którym ktoś bardzo do niej podobny miał być zaraz oskarżony o popełnienie morderstwa.
Uczucie dysocjacji, nauczyła się tego słowa jeszcze w dzieciństwie, pojawiało się za każdym razem, gdy doświadczała ekstremalnego stresu. Właśnie w ten sposób umysł starał się chronić przed traumami. Chociaż teraz nie była aż tak bardzo zestresowana, to poczucie oddzielenia się mózgu od jego fizycznej powłoki pojawiało się również w momentach, gdy była bezradna i groziło jej niebezpieczeństwo.
Teraz wiedziała już, że życie, które znała do tej pory – życie, które sama zbudowała – było poważnie zagrożone.
Nie mogła pozwolić sobie na to, żeby kompletnie odlecieć. Jeśli chciała stawić czoło sytuacji, to powinna zachować trzeźwość umysłu. Skupiła się więc na oddechu. Często powtarzała ludziom, których uczyła jogi, że niezależnie od wszystkiego zawsze można skoncentrować się na oddychaniu. Ścisnęła lekko gardło i powoli zaczerpnęła powietrze. Zatrzymała je głęboko w płucach, a potem wypuściła. Z jej ust wydobyło się ciche syknięcie i można było pomyśleć, że robi to celowo, żeby zaparowały szyby. Dźwięk od razu przyciągnął uwagę policjantki: w lusterku znowu pojawiło się jej dociekliwe spojrzenie.
Po kilku głębokich, świadomych oddechach, tak zwanych oddechach ujjayi, poczuła, że jej umysł się rozjaśnia i zniknęło poczucie bycia gdzieś na zewnątrz. Paris zaczęła się zastanawiać, jak to się stało, że znalazła się na tylnym siedzeniu radiowozu, który wiózł ją do aresztu. Oglądała wystarczająco dużo telewizji i wiedziała, że pierwszym podejrzanym zawsze jest małżonek. Oczywiście nie pomogła jej Zoe, asystentka Jimmy’ego, która po przybyciu policjantów wskazała na nią palcem i wrzeszczała, aż do ochrypnięcia: „Ona go zabiła. Ona go zabiła. O Boże, to jej robota!”.
Funkcjonariusze myśleli więc, że Paris jest morderczynią.
Niedługo reszta świata będzie tego samego zdania, bo tak to właśnie wygląda, kiedy wyprowadzają cię z własnego domu w kajdankach i ubraniu zaplamionym krwią. Wiadomość o tym, że twój słynny mąż został właśnie zamordowany, szybko roznosi się wśród zgromadzonych gapiów, którzy pstrykają zdjęcia i nagrywają filmiki z twojego aresztowania. Jak na ironię, tłum kłębił się na ulicy, jeszcze zanim Zoe zadzwoniła po gliniarzy. Paris i Jimmy mieszkali na Queen Anne Hill, naprzeciwko Kerry Park. Z tego miejsca rozciągały się najlepsze widoki na Seattle i okolicę. Gromadzili się tutaj zarówno miejscowi, jak i turyści, żeby fotografować piękną panoramę całego miasta oraz górę Mount Rainier. Tego dnia było jak zwykle mnóstwo ludzi, ale tym razem nie kierowali swoich obiektywów w stronę miejskiego pejzażu, lecz prosto na dom. Paris nie miała czasu włożyć czystej bluzki ani nawet zmienić butów. Kiedy tylko stanęła w drzwiach, usłyszała, jak ktoś krzyczy:
– Niezłe kapcie!
To nie brzmiało jak komplement.
Sąsiedzi mieszkający na tej samej ulicy również wyszli na zewnątrz, żeby zobaczyć, co się dzieje. Rob i Elaine z domu obok stali na końcu swojego podjazdu, a na ich twarzach malowały się szok i przerażenie. Nie zawołali jej i nie zaoferowali pomocy, co oznaczało, że musieli już wiedzieć. Szybko wydali wyrok i byli przekonani, że Paris jest winna.
A uważali się przecież za jej przyjaciół.
Przed oczami stanęły jej nagłówki jutrzejszych gazet. JIMMY PERALTA (68), KSIĄŻĘ POUGHKEEPSIE, ZNALEZIONY MARTWY W SWOIM DOMU. Chociaż doceniony przez publiczność i kręcony przez dziesięć lat sitcom Książę Poughkeepsie zniknął z ekranów ponad dwie dekady temu, to Jimmy, który wcielił się w główną rolę syna właściciela piekarni, już zawsze był kojarzony z tytułowym księciem. Serial zdobył kilkanaście nagród Emmy i sprawił, że Jimmy zyskał status gwiazdy filmowej. Cieszył się nim aż do emerytury, na którą przeszedł siedem lat temu. Paris nie musiała być specjalistką od mediów, żeby przewidzieć, że wiadomość o jego śmierci przebije informację o wartym wiele milionów dolarów kontrakcie z platformą streamingową Quan, który podpisał niedawno, zapowiadając swój powrót. Musiała przyznać, że była to niezwykle pikantna historia, chociaż wolałaby nie być w nią bezpośrednio zaangażowana.
Nadal koncentrowała się na oddychaniu, lecz nie była w stanie uspokoić swojego umysłu. Czuła, że coś jest nie tak. Nie karmiła się iluzją, że zestarzeje się u boku Jimmy’ego, ale chciała spędzić z nim jeszcze trochę czasu. Byli małżeństwem od dwóch lat i udało im się wypracować pewną rutynę: przez sześć dni w tygodniu Paris pracowała w szkole jogi, a Jimmy zajmował się swoimi sprawami, których zawsze miał pod dostatkiem. Jednak niedziele zawsze spędzali razem. Powinni teraz jeść leniwy brunch w pobliskiej knajpie, której właściciel trzymał dla nich stolik przy oknie. Dla Jimmy’ego naleśniki i bekon, a dla niej gofry z truskawkami. Możliwe, że potem poszliby na Fremont, żeby przespacerować się po targu, albo wsiedli w auto i pojechali do Snohomish, gdzie można upolować fajne antyki. Częściej zdarzało się jednak, że po posiłku po prostu wracali do domu. Jimmy spędzał czas w ogrodzie, pieląc grządki i przycinając drzewka, a Paris brała jakąś książkę i siadała na leżaku przy basenie.
To nie była jednak normalna niedziela, tylko jakiś pierdolony koszmar. Powinna wiedzieć, że wszystko tak właśnie się skończy, bo kiedy uciekasz od jednego życia, żeby zacząć nowe, nie możesz liczyć na szczęśliwe zakończenie.
Karma zawsze do ciebie wróci.
Nagle poczuła, że łaskocze ją piórko, którym ozdobione były jej idiotyczne klapki. Dostała je w zeszłym miesiącu na urodziny – nie te prawdziwe, tylko te umieszczone na jej dowodzie osobistym. Wtedy wydawały jej się słodkie i zabawne. Instruktorzy jogi zatrudnieni w jej szkole zrobili zrzutkę i kupili jej parę naprawdę drogich klapek od znanego włoskiego projektanta. Buty zrobione były z różowych strusich piór. Chciała zostawić je w pracy, bo nie miała w czym chodzić w przerwach między zajęciami. Nie mogła się jednak powstrzymać i zabrała je do domu, żeby pokazać Jimmy’emu. Wiedziała, że go rozbawią – i tak właśnie było.
Teraz wcale nie wydawały się śmieszne. Poza tym doskonale wpisywały się w narrację, którą już od jakiegoś czasu snuły media. Według dziennikarzy Paris była bogatą, uprzywilejowaną suką. Po tym, jak dziewiętnaście lat temu uciekła z Toronto, udało jej się pozostawać w cieniu. Lecz nagle wszystko szlag trafił, bo Zoe, zaufana asystentka Jimmy’ego, dołączyła ich ślubne zdjęcie do materiałów prasowych, które otrzymały media z okazji podpisania umowy z platformą streamingową. Zoe nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Paris tak bardzo się wkurzyła. Do tego momentu zaledwie kilka osób wiedziało, że Jimmy Peralta ponownie się ożenił. Paris prowadziła anonimowe życie u boku emerytowanego aktora i wszystko świetnie się układało. Niestety, potem rozpętało się piekło.
Jak mawiała Zoe, gówno zdążyło się przykleić. Paris była piątą żoną Jimmy’ego, prawie o trzydzieści lat młodszą od niego. Nigdy nie uważał różnicy wieku za problem: w końcu czemu miałaby nim być? Niestety Paris zaczęto postrzegać jako polującą na szmal wywłokę, która tylko czeka na śmierć starego męża.
A on właśnie umarł.ROZDZIAŁ 2
Siedzący za biurkiem urzędnik z więzienia King County poprosił ją o telefon, ale Paris nie wzięła go ze sobą. Na ile potrafiła sobie przypomnieć, aparat leżał na nocnym stoliku w jej sypialni, we wnętrzu domu, który był teraz miejscem zbrodni.
– Wszystkie przedmioty osobiste powinny być schowane do plastikowych torebek i umieszczone w specjalnym pojemniku – poinstruował mężczyzna, ani na chwilę nie odrywając od niej wzroku. – Dotyczy to również biżuterii.
Miała tylko obrączkę. Jimmy chciał jej też kupić pierścionek zaręczynowy, ale odmówiła, bo uważała, że będzie jej przeszkadzał podczas zajęć. W końcu namówił ją na obrączkę typu eternity band ozdobioną piętnastoma różowymi diamentami w kształcie małych owali. Cena detaliczna tego eleganckiego cacka wynosiła zapierające dech w piersiach ćwierć miliona dolarów, ale jubiler zaproponował zniżkę pod warunkiem, że zdjęcia ze ślubu, na których widać będzie biżuterię, zostaną udostępnione mediom. Paris zdecydowanie odmówiła.
– Nie chcę niepotrzebnego rozgłosu – powiedziała Jimmy’emu. – Naprawdę wystarczy mi zwykła obrączka ze złota.
– Nie ma mowy – zaprotestował Jimmy i poszedł rozmówić się z jubilerem. Rzucił na kontuar czarną kartę kredytową i dostał zniżkę tylko dlatego, że był sławny.
– Paris Peralta. – Urzędnik wymówił jej nazwisko z dziwnym przekąsem, celowo przeciągając sylaby, po czym zaczął stukać w klawiaturę. Paaarrrisssss Peraaaaalta. – Moja żona posika się z wrażenia, kiedy powiem jej, kogo dzisiaj spisywałem. Była wielką fanką Księcia Poughkeepsie, chociaż ja nigdy nie lubiłem tego serialu. Jimmy zawsze robił z siebie głupka.
– Proszę okazać trochę szacunku – wtrąciła stojąca obok policjantka. Niemal dotykała Paris łokciem, jakby bała się, że aresztowana może w każdej chwili wziąć nogi za pas. Odrzuciła głowę do tyłu, a wtedy koniuszek jej końskiego ogona uderzył Paris w nagie ramię. – Ten mężczyzna nie żyje.
Paris ściągnęła obrączkę i podała ją przez okienko. Usłyszała, jak detektyw mruczy pod nosem:
– Jezus Maria, to różowe diamenty.
Urzędnik uważnie przyjrzał się biżuterii, a potem wsadził ją do plastikowej torebki, którą wrzucił do specjalnego pojemnika. Pierścionek głośno uderzył o dno.
Paris nieomal się wzdrygnęła, udało jej się jednak powstrzymać i zachować kamienną twarz. Ten przedmiot jest wart kupę kasy, pomyślała. Pewnie trzy razy tyle, ile ten glina zarobił w całym zeszłym roku. Nic jednak nie powiedziała, bo nie chciała, żeby szczegóły jej aresztowania przedostały się do plotkarskiej prasy. Spojrzała na brudną szybę z pleksi i nawiązała kontakt wzrokowy z mężczyzną. Tak jak podejrzewała, był śmierdzącym tchórzem i od razu spuścił głowę.
– Proszę podpisać – mruknął, podając jej przez okienko listę inwentaryzacyjną, na której znajdowała się tylko jedna pozycja: „Obrączka z różowymi diamentami”. Paris nabazgrała swoje nazwisko.
Zza biurka wyszedł jeszcze jeden funkcjonariusz i zrobił zniecierpliwioną minę. Policjantka odwróciła się do aresztowanej. Najprawdopodobniej przedstawiła się podczas zatrzymania, ale Paris nie potrafiła sobie przypomnieć jej imienia. Niewykluczone, że w ogóle go nie usłyszała.
– Musi nam pani oddać swoje ubrania – powiedziała detektyw. – Razem z klapkami. Dostanie pani zastępczy strój, a potem przyjdę z panią porozmawiać, dobrze?
– Chciałabym zadzwonić do mojego adwokata – poprosiła Paris.
Policjantka nie była zaskoczona, ale poczuła lekki zawód.
– Będzie pani mogła to zrobić po zakończeniu wstępnej procedury.
Rozległ się brzęczek i Paris została przeprowadzona przez kilkoro drzwi, aż trafiła do małego, jasno oświetlonego pomieszczenia. Kazano jej stanąć w rogu za niebieskim parawanem i zdjąć ubranie. Szybko się rozebrała, ściągając z siebie wszystko z wyjątkiem bielizny. Potem włożyła bluzę, dresowe spodnie, skarpetki i plastikowe klapki, które dostała od strażników. Poczuła ulgę, że wreszcie może się pozbyć zakrwawionych ciuchów i nie ma na nogach butów, które przypominają zabawkę dla kota. Zauważyła, że na wszystkich rzeczach, które miała teraz na sobie, znajdował się stempel ze skrótem DOC.
Pobrano od niej odciski palców i zrobiono zdjęcia. Miała potargane włosy, ale w tej sytuacji nie mogła poprosić o szczotkę. Spojrzała prosto w obiektyw i podniosła podbródek. Jimmy powiedział kiedyś, że na fotografii policyjnej każdy wygląda jak bandyta. Dobrze wiedział, co mówi. Dwa razy został aresztowany za prowadzenie auta pod wpływem alkoholu, a raz za zaatakowanie namolnego widza, który przeszkadzał podczas spektaklu w Las Vegas. Na wszystkich zdjęciach Jimmy wyglądał tak, jakby zamordował własną matkę.
Po zakończeniu wstępnej procedury Paris wsiadła do windy i pojechała piętro wyżej. Eskortował ją młody policjant, który już wcześniej pilnował jej podczas robienia zdjęć. Od czasu do czasu rzucał w jej stronę ukradkowe spojrzenia, ale do tej pory się nie odezwał. Dopiero kiedy stanęli pod celą, najpierw odkaszlnął, a potem wydobył z siebie piskliwy głos i kazał jej wejść do środka. Kiedy tylko zrobiła krok do przodu, krata zatrzasnęła się za nią z głośnym szczękiem.
I w ten sposób znalazła się w więzieniu.
Było jednocześnie lepiej i gorzej, niż sobie wcześniej wyobrażała, a wyobrażała sobie ten moment wiele razy. Rozmiar celi przerósł jej oczekiwania, a w środku oprócz niej znajdowała się tylko jedna osoba: jakaś nieprzytomna kobieta leżąca na pryczy po drugiej stronie pomieszczenia. Jej naga stopa zwisała nad podłogą, widać było brudną podeszwę. Kobieta miała na sobie obcisłą, jasnożółtą sukienkę, poplamioną jakąś trudną do ustalenia substancją. Przynajmniej nie musiała się przebierać, co najprawdopodobniej oznaczało, że nie trafiła tutaj pod zarzutem morderstwa.
Chociaż cela sprawiała wrażenie czystej, to w ostrym świetle jarzeniówki widać było smugi na podłodze. Obsługa musiała niedawno użyć mopa. Sądząc po zapachu, sprzątano mocz i wymiociny. Ściany wyglądały tak, jakby się lepiły. Były pomalowane wypłowiałą farbą, kiedyś beżową, a teraz przypominającą kolor herbacianej lury. W rogu pod sufitem zamontowano kamerę.
Z tyłu pomieszczenia, tuż obok przymocowanego do ściany telefonu, wisiała plastikowa tabliczka z danymi kontaktowymi do trzech różnych firm poręczających kaucje. Przy odrobinie szczęścia nie będzie musiała korzystać z ich usług. Podniosła słuchawkę i wybrała jeden z kilku numerów, które znała na pamięć. Odbierz, odbierz, odbierz…
Poczta głosowa. Cholera. Po chwili usłyszała swój własny głos, który prosił o zostawienie wiadomości.
– Cześć, Henry, tu Paris – wyszeptała. – Spróbuję zadzwonić na twoją komórkę. Mam kłopoty.
Rozłączyła się, poczekała na sygnał i wybrała drugi numer, który kiedyś udało jej się zapamiętać. Tym razem również włączyła się poczta. W tym samym momencie, jakieś dwa metry dalej, ocknęła się jej współtowarzyszka; usiadła na pryczy, a brudne włosy opadły jej na przetłuszczoną twarz. Spojrzała na Paris kaprawymi oczami. Miała rozmazany tusz do rzęs i wyglądała jak szop pracz.
– Znam cię – wybełkotała zachrypniętym głosem. Mimo odległości Paris poczuła nieprzyjemny aromat gnijącego jedzenia wymieszany z zapachem gorzelni. – Już cię widziałam. Jesteś jakąś… celebrytką.
Paris udała, że jej nie słyszy.
– Wyszłaś za mąż za tego starego aktora. – Zaczęła mrugać, żeby zebrać myśli. Paris ciągle milczała, więc kobieta syknęła w jej stronę: – Aha, rozumiem. Pierdolona księżniczka nie będzie rozmawiać z plebsem. Wal się, księżniczko. – Położyła się na pryczy, a kilka sekund później znowu zasnęła: otworzyła usta, a mięśnie jej twarzy zwiotczały.
Na ścianie na zewnątrz celi wisiał szkolny zegar. Paris odczekała równo cztery i pół minuty, po czym znowu sięgnęła po telefon. Teraz od razu ktoś odebrał.
– Studio jogi Oddech Oceanu.
– Henry. – Głos wspólnika sprawił, że poczuła ogromną ulgę. – Dzięki Bogu.
– O Jezu, Paris, wszystko z tobą dobrze? – zapytał wyraźnie zatroskany. – Właśnie dowiedziałem się o Jimmym. Tak strasznie mi przykro. To zupełnie…
– Henry, zostałam aresztowana – wykrztusiła, nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. – Zamknęli mnie w celi w więzieniu King County.
– Wszystko widziałem. Straszne bzdury…
– Gdzie widziałeś? Pokazywali w wiadomościach?
– W wiadomościach? Nie, na TikToku. – W tle usłyszała jakiś hałas, a potem trzask zamykanych drzwi. Henry musiał wyjść z biura z bezprzewodowym telefonem. – Jakiś turysta, który był w parku, wszystko sfilmował i wrzucił do internetu. Teraz to najpopularniejszy nowy filmik na TikToku.
Musiała przyznać, że nie było w tym nic dziwnego, ale kiedy powiedział jej o tym Henry, dotarło do niej z całą siłą, w jak wielkich tarapatach się znalazła. Przełknęła ślinę, żeby zapanować nad paniką, i pomyślała, że musi wziąć się w garść. Później będzie miała mnóstwo czasu na załamania nerwowe.
– Słuchaj, Henry – powiedziała. – Możesz zadzwonić w moim imieniu do Elsie Dixon?
– Do tej znajomej Jimmy’ego? Prawniczki, która podczas twoich imprez zawsze śpiewa piosenki z musicali?
– Tak, właśnie o nią chodzi. Nie mam telefonu i nie pamiętam jej numeru.
– Znajdę w internecie namiary na jej kancelarię.
– Nie zastaniesz jej w biurze, bo jest niedziela. Sprawdź moje biurko: powinna tam gdzieś być wizytówka. Powiedz Elsie, żeby jak najszybciej przyjechała do więzienia.
– Nie widzę żadnej wizytówki. – W słuchawce rozległ się huk otwieranych i zamykanych szuflad. – Nie martw się, coś wymyślę. Wydawało mi się, że Elsie specjalizuje się w sporach sądowych.
– Tak, ale na początku kariery była obrończynią z urzędu – wyjaśniła Paris. – Poza tym to jedyna prawniczka, jaką znam.
– O Boże… – jęknął z autentycznym przejęciem. – Nie mogę uwierzyć, że wsadzili cię za kratki. Jak to wygląda? Tak samo jak w filmach?
Paris rozejrzała się dookoła.
– Mniej więcej, chociaż trochę bardziej ponuro.
– Potrzebujesz czegoś? Może przywiozę ci poduszkę? Albo jakąś książkę? Pilnik do cięcia metalu?
Próbował być zabawny, ale Paris tylko parsknęła, udając, że żart ją rozśmieszył.
– Trzymaj się, Henry. Spróbuj skontaktować się z Elsie, dobrze? Możesz też powiedzieć pracownikom o tym, co się stało.
– Tylko że… – Zawiesił na chwilę głos. – Oni już wszystko wiedzą i uważają, że zamordowałaś Jimmy’ego. Ze mną to co innego: dobrze cię znam i jestem pewien, że nikogo nie zabiłaś.
– Dziękuję, bardzo to doceniam – powiedziała. Potem się pożegnali i skończyli rozmowę.
Henry zawsze ją wspierał i był całkowicie lojalny. Niestety, wcale nie znał jej tak dobrze, jak mu się wydawało.
Ale tak naprawdę nikt jej nie znał.ROZDZIAŁ 3
Dzięki tak zwanej adaptacji sensorycznej jej nos stracił wrażliwość i Paris wreszcie uodporniła się na nieprzyjemne zapachy, które zaatakowały ją w momencie, gdy weszła do celi. Niestety nie mogła powiedzieć tego samego o dźwiękach.
Siedziała na ławce, z rękami złożonymi na kolanach, i z całych sił starała się zignorować głośne chrapanie współtowarzyszki oraz odgłosy rozmów dochodzące z sąsiednich cel. Wszystko będzie dobrze. Niedługo pojawi się Elsie. Ona będzie wiedziała, co robić, bo w końcu jest prawniczką, a prawnicy zajmują się właśnie takimi sprawami.
Elsie była jednak kimś więcej: najlepszą przyjaciółką Jimmy’ego, którą poznał pięćdziesiąt lat temu, jeszcze w szkole średniej. Spotkali się więc jedenaście lat przed tym, jak Paris przyszła na świat. Trudno było mieć jakiekolwiek wątpliwości, kogo Elsie stawia na pierwszym miejscu. Nie skontaktuje się z Paris ani teraz, ani nigdy, jeżeli nie będzie całkowicie pewna, że to nie ona zamordowała jej serdecznego przyjaciela.
Mimo wszystko Paris miała nadzieję, że Elsie do niej przyjedzie.
Na razie mogła tylko czekać. Nie miała telefonu ani żadnej książki do czytania, więc pozostawało rozmyślanie. Im dłużej myślała, tym mocniej doskwierał jej ból wywołany śmiercią męża. Nie chciała tego teraz przeżywać: to niewłaściwe miejsce i czas. Nie wiedziała, jak stawić czoła bezbrzeżnemu smutkowi i jednocześnie szukać jakiegoś rozwiązania sytuacji, w której się znalazła. Zamknęła oczy. Nawet jeśli nie zabiła swojego męża, to niemal wszystko wskazywało na to, że jest winna.
Bolało ją coś jeszcze. Nikt nie potrafił zaakceptować tego, że naprawdę bardzo mocno kochała Jimmy’ego. To nie była jednak typowa, romantyczna miłość, i właśnie to wkurzało ludzi. Wychodziło na to, że możesz wyjść za mąż tylko za faceta, w którym jesteś szaleńczo zakochana, który jest całym twoim światem i bez którego nie możesz żyć. Zgodnie z tą definicją to, co ich łączyło, rzeczywiście nie miało wiele wspólnego z miłością. Zawsze twardo stąpali po ziemi i nie dawali się ponieść uczuciom. Możliwe, że spędzali więcej czasu osobno niż razem. Z łatwością mogli sobie także wyobrazić, że żyją bez siebie. Przecież Jimmy miał sześćdziesiąt pięć lat, kiedy poznał Paris, i zdążył osiągnąć zawodowy sukces, o którym większość aktorów mogła jedynie pomarzyć. Paris miała wtedy trzydzieści sześć lat i również dobrze radziła sobie w pojedynkę. Była ponad wiek dojrzała, a on młody duchem. Dobrze im się razem układało.
Jednak mimo to dosłownie wszyscy – prasa, znajomi Jimmy’ego, a szczególnie Elsie – widzieli wyłącznie ogromną różnicę wieku.
– Dobrze nam razem, nie uważasz? – powiedział w pewną środę podczas lunchu. Spotykali się ze sobą od mniej więcej dziewięciu miesięcy. – Myślałaś kiedyś o ślubie?
– Niby z kim?
– Ze mną, głuptasie.
Prawie zakrztusiła się nowojorskim sandwiczem z pastrami, którego zamówili na spółkę. Jimmy nie był w stanie zjeść kanapki, jeśli nie było w niej dobrej wędliny.
– Czy właśnie mi się oświadczyłeś? – zapytała.
– Chyba tak.
To nie było szczególnie romantyczne, ale taki był Jimmy. Zresztą ona również nie lubiła sentymentalności. Byli dwojgiem dorosłych ludzi, którzy postanowili spędzić razem przynajmniej część życia, i to im wystarczyło. Trzy miesiące później wzięli ślub na wyspie Kauai, o zachodzie słońca, podczas kameralnej ceremonii zorganizowanej na plaży. Dobry kumpel Jimmy’ego, a jednocześnie sławny hollywoodzki reżyser, którego żona była młodsza od Paris, zapakował niewielką grupkę gości do swojego gulfstreama i polecieli na Hawaje. Była tam również Elsie: wybrała się bez osoby towarzyszącej, bo od kiedy dekadę wcześniej rozpadło się jej drugie małżeństwo, nie mogła znaleźć dla siebie odpowiedniego mężczyzny. Wśród gości byli też Henry i jego wieloletni partner Brent, najbliżsi sąsiedzi, czyli Bob i Elaine Cavanaugh, oraz rzecz jasna Zoe.
Na samą myśl o kędzierzawej asystentce Paris miała ochotę mocno w coś uderzyć.
– Paris Peralta. Przyjechał pani adwokat.
Otworzyła oczy i zobaczyła tego samego młodego funkcjonariusza, który wcześniej otwierał celę. Jakimś cudem od tego momentu minęły już trzy godziny. Biorąc pod uwagę, że najlepsza przyjaciółka Jimmy’ego mieszkała dwadzieścia minut samochodem od gmachu administracji hrabstwa, dotarcie tutaj zabrało jej sporo czasu.
Dobrze, że wreszcie się pojawiła. Poza tym policjant powiedział, że to „jej adwokat”, a więc Elsie była chyba gotowa udzielić jej pomocy.
– Garza! – krzyknął mężczyzna do kobiety leżącej na pryczy. Na dźwięk swojego imienia znowu się ocknęła. – Wychodzisz za kaucją. Zbieraj się.
Szeroko ziewnęła, wstała z łóżka, spojrzała na Paris i pogroziła jej palcem. Paznokcie miała pomalowane lakierem w takim samym odcieniu żółci jak sukienka. Nadal wyglądała na pijaną i prawie wpadła na Elsie, która w ostatniej chwili zeszła jej z drogi.
– Żegnaj, księżniczko – rzuciła przez ramię i zniknęła w korytarzu.
Do celi mogła wreszcie wejść prawniczka. Chociaż Elsie Dixon miała metr pięćdziesiąt siedem wzrostu, to dzięki osobowości sprawiała wrażenie kogoś znacznie wyższego. Siwe włosy miała ułożone w boba przyciętego na wysokości podbródka. To była jej ulubiona fryzura. Ubrała się tak, jakby właśnie miała spotkać się z przyjaciółkami na brunch, pod warunkiem że byłby serwowany podczas tropikalnego rejsu. Różowe czółenka pasowały do różowej drapowanej bluzki i kwiecistej spódnicy. Przykuwający uwagę gruby turkusowy naszyjnik ładnie podkreślał błękit jej tęczówek. To był dla niej dość typowy strój.
Miała opuchnięte, podkrążone oczy. Nie przywitała się i nie zapytała Paris, jak się czuje. Strzepnęła tylko paproch z ławki i usiadła.
– Poprosiłam o udostępnienie pokoju przesłuchań, ale wszystkie są zajęte – oznajmiła z werwą w głosie. – Musimy pogadać tutaj. Chociaż jesteśmy same, to wolałabym, żebyś cały czas mówiła cicho, z nisko pochyloną głową. Nigdy nie wiadomo, kto może nas podsłuchiwać.
– Dziękuję, że przyjechałaś – wyszeptała Paris.
Elsie nic nie odpowiedziała, tylko otworzyła aktówkę i wyjęła z niej notes w linie, okulary do czytania oraz elegancki czarno-złoty długopis z wydrukowaną na boku nazwą firmy. Była partnerem w kancelarii Strathroy, Oakwood i Strauss. Chociaż już od dawna nie zajmowała się sprawami karnymi, to na początku kariery przez kilka lat pracowała jako obrończyni z urzędu. Potem skupiła się na prywatnej praktyce i wyspecjalizowała w sporach sądowych. Jimmy zawsze powtarzał, że w czasie rozpraw walczy o swoje jak lwica.
Paris nie była pewna, jak bardzo Elsie mogła jej pomóc w zaistniałej sytuacji, ale dobrze, że w ogóle się pojawiła. Zawsze zażarcie broniła Jimmy’ego i od samego początku nie darzyła Paris zaufaniem. Kiedy pierwszy raz się spotkały, prawniczka bez żadnych ogródek zapytała Jimmy’ego, czy jego nowa, dużo młodsza dziewczyna związała się z nim tylko po to, żeby dostać zieloną kartę. Piła wtedy już trzeci kieliszek chardonnay, ale to i tak niewiele zmieniało.
– Ona chyba w ogóle nie zajarzyła, że ja już mam amerykańskie obywatelstwo – pożaliła się później Jimmy’emu. – Ciekawa jestem, czy zadałaby mi takie pytanie, gdybym była biała.
– To nie ma żadnego znaczenia. Ona jest po prostu zazdrosna. – Jimmy odgarnął z jej twarzy niesforny kosmyk włosów. – Chcę być z tobą całkiem szczery: chodziliśmy ze sobą w ogólniaku. Byłem wtedy klasowym wesołkiem, a ona najlepszą uczennicą, wygłaszającą mowy na zakończenie roku szkolnego. Potem wyjechałem do Los Angeles i złamałem jej serce. Na początku nie jest zbyt miła dla moich nowych partnerek, ale z czasem się to zmienia. Zawsze tak było.
Miał rację. Paris i Elsie nauczyły się siebie tolerować, szczególnie po tym, jak odkryły, że mają takie samo zdanie w dwóch ważnych kwestiach: martwiła je decyzja Jimmy’ego, żeby w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat wrócić do show-biznesu (kierowały nimi jednak zupełnie inne motywy), oraz obie obarczały Zoe winą za to, że do tego doszło. Jeśli Paris przekona prawniczkę, że nie zabiła swojego męża, być może uda jej się także przekonać innych ludzi.
– Nie zamordowałam go – wykrztusiła z siebie, bo nie była w stanie dłużej znieść ciszy.
– Gdybym uważała, że jesteś winna – powiedziała spokojnie Elsie – toby mnie tutaj nie było.
Paris głośno odetchnęła i z wyraźną ulgą oparła się o ścianę. Dotknęła jednak włosami czegoś lepkiego i od razu się wyprostowała.
Elsie kliknęła długopisem i sprawdziła, czy dobrze pisze, a potem wyjęła z etui okulary do czytania i przetarła szkła skrajem swojej bluzki. Jej ręce ciągle się ruszały, jakby przepływało przez nie mnóstwo emocji. Można było odnieść wrażenie, że prawniczka nie potrafi nad nimi zapanować. Być może bała się, że jeśli usiądzie nieruchomo, będzie musiała skupić się na tym, co się wydarzyło.
A wydarzyło się coś przerażającego.
– Elsie, tak bardzo mi przykro…
– Nie mamy dużo czasu, więc pogadamy o tym później, dobrze? – W odróżnieniu od rąk jej głos był bardzo spokojny. – Teraz musisz odpowiedzieć na moje pytania najbardziej precyzyjnie, jak potrafisz. Za dziesięć minut mamy spotkanie z detektyw Kellogg. Próbowała cię przesłuchiwać, zanim się tutaj pojawiłam?
– Jak tylko mnie przywieźli, poprosiłam o możliwość kontaktu z adwokatem – powiedziała Paris. – Elsie, słuchaj, Jimmy miał…
Prawniczka podniosła rękę.
– Zostaw to na później i pozwól mi wykonywać moją robotę. Po prostu odpowiadaj na pytania.
Paris wreszcie zamilkła.
– Czy rozmawiałaś z kimś po tym, jak cię aresztowali?
– Nie.
– A od momentu, kiedy zamknęli cię w celi?
– Nie.
– A mała miss? Ta laska, która właśnie stąd wyszła?
– Nikomu nic nie mówiłam.
– To dobrze. – W jej głosie znowu pojawiło się więcej energii. – Okej. Zostałaś aresztowana pod zarzutem popełnienia morderstwa, ale nie mamy jeszcze formalnego aktu oskarżenia. To będzie głośna sprawa, więc nie mogą pozwolić sobie na popełnienie nawet najmniejszego błędu. Z tego, co przeczytałam w raporcie z zatrzymania, mają tylko poszlaki. Byłaś żoną Jimmy’ego i mieszkaliście pod jednym dachem, więc nic dziwnego, że korzystałaś z łazienki i… dotykałaś różnych rzeczy. Teraz musisz się skupić. Kiedy zorientowałaś się, że Jimmy nie żyje?
– Wczoraj w nocy – odpowiedziała Paris. – Właśnie wróciłam z Vancouver…
– O której?
– Uhm… O drugiej, może o wpół do trzeciej nad ranem. Bardzo późno.
– Jechałaś autem czy przyleciałaś samolotem?
– Przyjechałam.
– A więc przekroczyłaś granicę około północy?
– Tak mi się wydaje.
Elsie zapisała coś w notatniku.
– A potem?
– Kiedy dotarłam do domu, zauważyłam, że alarm jest wyłączony. Nie było w tym jednak nic dziwnego, bo Jimmy’emu często nie chciało się w to bawić. Wiesz, jaki on jest.
Elsie przytaknęła, ale nie podniosła głowy.
– Od razu poszłam na górę, żeby przygotować się do snu. Jimmy zawsze chciał wiedzieć, że już wróciłam, niezależnie od tego, jak było późno, więc po drodze zajrzałam do jego sypialni.
– Jego sypialni?
– Tak, jego.
Elsie uniosła brwi.
– Śpicie w osobnych pokojach?
– Tak.
– Od kiedy?
– W zasadzie od zawsze – wyjaśniła Paris. – Żadne z nas nie potrafi się wyspać, leżąc w łóżku z inną osobą. Jimmy’emu robi się gorąco i strasznie się wierci, a mnie budzi nawet najmniejszy ruch.
Zdawała sobie sprawę, że Jimmy byłby zażenowany, gdyby musiał opowiedzieć komuś o tym, jak sypia, ale dla niej nie miało to większego znaczenia. Poza tym wcale nie kłamała: naprawdę woleli sypiać oddzielnie. To nic nie znaczyło, chociaż wiedziała, że ludzie we wszystkim dopatrzą się drugiego dna.
– Okej, w takim razie poszłaś do jego sypialni – kontynuowała Elsie. – Drzwi były zamknięte czy otwarte?
– Nie pamiętam.
– Skup się.
Paris nigdy nie widziała, jak Elsie zachowuje się w roli prawniczki, i szczerze mówiąc, obleciał ją strach. Nie miało to wiele wspólnego z tym, do czego była do tej pory przyzwyczajona. Miesiąc temu podczas imprezy z okazji rocznicy ich ślubu Paris opierała się o fortepian, trzymając w jednej ręce kieliszek wina, a w drugiej mikrofon, i śpiewała „If Ever I Would Leave You” z musicalu Camelot.
– Drzwi były w połowie otwarte – powiedziała. – Wydaje mi się, że nie musiałam naciskać klamki. Wystarczyło, że lekko je pchnęłam.
– Co było dalej?
– Zauważyłam, że w łazience pali się światło…
– Poczekaj. Pościel była rozkopana? Ktoś spał wcześniej w łóżku?
– Uhm… – Wyraźnie się zawahała. – Nie spojrzałam na łóżko. Zobaczyłam światło i od razu poszłam do łazienki.
– Drzwi były otwarte czy zamknięte?
– Uchylone mniej więcej do połowy. Kiedy stanęłam bliżej, zobaczyłam, że Jimmy leży w wannie.
– Co konkretnie widziałaś?
Paris wzięła głęboki wdech i zacisnęła powieki. Ujrzała Jimmy’ego: leżał w wannie ubrany w krótkie spodenki i T-shirt. Miał głowę przekrzywioną na bok pod dziwnym kątem i otwarte oczy. Jedna ręka zwisała z krawędzi wanny wypełnionej w połowie czerwoną wodą. Tylko że to nie była woda, ale krew. Bardzo dużo krwi.
– Był w wannie – powiedziała, a kiedy usłyszała swój głos, miała wrażenie, że dobiega do niej z oddali. – Wyglądał tak, jakby już nie żył, ale nie byłam tego pewna. Podbiegłam bliżej i najpierw złapałam go za nadgarstek, a potem dotknęłam jego szyi. Nie wyczułam tętna. Miał też zimną skórę.
Wtedy rozległ się wrzask. Straszliwy wrzask. Dopiero po chwili zorientowała się, że to ona krzyczy z rozpaczy.
Elsie na chwilę przymknęła oczy.
– Ustaliłaś, jak doszło do zgonu?
– Nie. W wannie było za dużo krwi, żeby cokolwiek zobaczyć.
– Co potem zrobiłaś?
– Próbowałam go stamtąd wyciągnąć.
Elsie podniosła głowę znad notatnika.
– Dlaczego?
– Wiem, że to bez sensu, ale… nie chciałam go tam zostawić. – Odwróciła wzrok. – Był jednak tak ciężki, że nie mogłam go dobrze złapać. W pewnym momencie wyślizgnął mi się z rąk i woda zalała całą podłogę. Ja też byłam mokra.
– Kontynuuj.
– Nagle dotknęłam czegoś stopą. Kiedy spojrzałam na podłogę, zobaczyłam coś lśniącego. Schyliłam się, żeby to podnieść, ale wtedy… chyba się potknęłam, bo niczego więcej nie pamiętam.
– Według raportu z zatrzymania uderzyłaś się w głowę.
– Pewnie tak było. – Dotknęła bandaża motylkowego, którym miała owinięte czoło. – Wiem tylko, że kiedy się ocknęłam, leżałam z twarzą przyciśniętą do podłogi i wstało już słońce. Wszędzie było mnóstwo krwi. Ktoś krzyczał i w pewnym momencie usłyszałam swoje imię. Usiadłam i zobaczyłam, że w progu czają się policjanci. Kiedy próbowałam wstać, błyskawicznie sięgnęli po broń.
– W raporcie jest napisane, że ściskałaś w ręku brzytwę.
– Zobaczyłam ją, dopiero kiedy mi o tym powiedzieli. – Spojrzała na Elsie. – Jedna policjantka rzuciła rozkazującym tonem: „Proszę odłożyć broń”. Opuściłam wzrok i zorientowałam się, że rzeczywiście trzymam brzytwę. Chciałam wyjaśnić, że to żadna broń, tylko przyrząd do golenia, z którego korzysta mój mąż, ale nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa.
– W raporcie funkcjonariusze twierdzą, że wyglądało to groźnie. – Elsie uniosła brew. – Miałaś „wymachiwać” tą brzytwą. Właśnie takiego określenia użyli.
– Na miłość boską, wcale nie miałam takiego zamiaru – obruszyła się Paris. – Rozumiem jednak, że można było odnieść takie wrażenie. Na dokładkę nie najlepiej słyszałam, co do mnie mówią, bo Zoe ciągle wrzeszczała. Kiedy wreszcie do mnie dotarło, o co chodzi, od razu zrobiłam, co mi kazali. Potem ciągle się na mnie gapili, jakbym była jakąś postacią z horroru. Dopiero wtedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Byłam umazana krwią i wyglądałam jak Carrie na balu maturalnym.
– Co stało się potem?
– Jeden z policjantów powiedział, żebym powoli się odwróciła. Skuli mnie kajdankami i odczytali moje prawa. Kiedy wyprowadzali mnie z łazienki, Zoe stała na dole schodów i wrzeszczała wniebogłosy. Chciała wiedzieć, dlaczego zamordowałam Jimmy’ego. To właśnie wtedy detektyw zapytała: „Czy zabiła pani swojego męża?”.
– I co jej odpowiedziałaś?
– Że nie pamiętam.
Elsie głośno westchnęła, a zmarszczki na jej czole zrobiły się głębsze.
– Nie najlepszy dobór słów.
– Wymsknęło mi się. – Paris słyszała w swoim głosie rosnącą desperację. – Wydaje mi się, że on popełnił samobójstwo. Wiem, że to brzmi strasznie, ale…
– Wcale nie. – Elsie odłożyła długopis i spojrzała jej prosto w oczy. – Po prostu nigdy nie sądziłam, że znowu spróbuje.
Paris otworzyła usta ze zdumienia.
– Znowu?
– Nigdy ci nie mówił?
Nie, nigdy.
– Wspominał tylko o tym, że parę razy przedawkował.
– To było dawno temu, jakiś rok po tym, jak zakończyli kręcić Księcia Poughkeepsie, i niedługo po śmierci jego matki. – Elsie zaszkliły się oczy. – Zostawił list pożegnalny i dobrze się przygotował. W sumie nie dziwię się, że milczał jak zaklęty. Bardzo się tego wstydził. Tydzień spędził w szpitalu, a nam jakimś cudem udało się ukryć to przed mediami. To był… trudny czas.
– Nie znalazłam żadnego listu.
– W takim razie postaram się, żeby technicy kryminalistyczni dobrze wszystko przeszukali. – Zaczęła bazgrać coś w notesie, ale trudno było rozgryźć wyraz jej twarzy. – Będę z tobą szczera. Słabo to wygląda. Jeżeli nie przedstawisz wiarygodnego świadka albo listu pożegnalnego, najprawdopodobniej zostaniesz oskarżona o morderstwo. Jimmy miał przeciętą tętnicę udową. Prokuratura będzie twierdzić, że w tym miejscu ludzie sami się nie tną, i będzie w tym sporo racji.
Paris poczuła, jak zapada się w sobie.
– Na szczęście mamy w rękach jeden poważny atut – powiedziała Elsie, jednak zanim zdążyła dokończyć, do celi wrócił jeden z funkcjonariuszy.
Kiedy drzwi się otworzyły, obie podniosły głowy i spojrzały na gościa.
– Detektyw Kellogg czeka na was w pokoju numer trzy – oznajmił mężczyzna.
Elsie spakowała swoje rzeczy do aktówki.
– Odpowiadaj na wszystkie pytania, chyba że wyraźnie ci powiem, żebyś tego nie robiła. Wtedy od razu gęba na kłódkę.
– Rozumiem.
Ruszyły za policjantem wzdłuż korytarza. Paris poczuła, że trzęsą jej się ręce. Wreszcie zaczęło do niej docierać, że Jimmy naprawdę nie żyje. Kiedy to się skończy, nie zastanie go w domu. Nie zapyta jej, czy sama ma ochotę ugotować coś na obiad, czy też woli, żeby on przyrządził na grillu łososia albo stek. Nie pocałuje jej w czubek głowy i nie powie: „Zróbmy tak, jak chcesz, kochanie”.
Jimmy nie był jej największą miłością – ten zaszczyt przypadł w udziale komuś, kogo znała wiele lat temu, w innym życiu, kiedy sama była inną osobą – ale był niewątpliwie największą miłością tego życia, życia, które udało jej się wybudować na gruzach starego.
Z trudem powstrzymała się od płaczu i razem z Elsie weszły do pokoju numer trzy. Właśnie wtedy usłyszała w głowie znany głos, głos niechcianego intruza, który odzywał się nagle w najgorszych momentach. Przypominał węża, który drzemał w jej mózgu, żeby przebudzić się wtedy, gdy spadała na dno.
Jesteś całkowicie bezużyteczna. Przestań beczeć, bo znowu spuszczę ci wpierdol.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji