- promocja
Rzeczy, których nie dokończyliśmy - ebook
Rzeczy, których nie dokończyliśmy - ebook
WROGOWIE. NIEUKOŃCZONY MASZYNOPIS. PONADCZASOWY ROMANS.
Georgia Stanton dowiaduje się, że jej zmarła prababcia Scarlett – sławna autorka romansów – nie dokończyła swojej ostatniej książki. Kobieta postanawia spisać historię nestorki.
Tymczasem pojawia się Noah Harrison, autor bestsellerowych powieści. Mężczyzna na żywo okazuje się tak samo arogancki, jak w wywiadach. Georgia postanawia nie dopuścić, by dokończył książkę jej prababci, nawet jeśli wydawca upiera się, że ten przystojny autor romansów świetnie się do tego nadaje.
Dla Noah wymyślenie zakończenia powieści legendy pióra to jedno, jednak uporanie się z jej piękną, upartą i cyniczną prawnuczką Georgią, to zupełnie inna sprawa.
Wkrótce jednak rozpoczynają wspólną pracę i zaczynają rozumieć, dlaczego autorka nigdy nie dokończyła swojej książki. Razem odkrywają, że Scarlett skrywała najwspanialszą historię miłosną
wszech czasów – swoją własną. Podczas drugiej wojny światowej zakochała się w atrakcyjnym i tajemniczym pilocie Jamesonie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-704-2 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Georgia
Najdroższy Jamesonie,
to nie oznacza naszego końca. Moje serce pozostanie z Tobą bez względu na to, gdzie będziemy się znajdować. Dla takiej miłości jak nasza czas i odległość to jedynie niedogodności. Będziemy czekać. Znajdziesz mnie tam, gdzie strumień zakręca wokół kołyszących się osik, jak sobie wymarzyliśmy, czekającą z tym, którego kochamy. Bardzo trudno mi odejść, lecz zrobię to dla Ciebie. Zapewnię nam bezpieczeństwo. Będę czekała na Ciebie w każdej sekundzie, godzinie, każdego dnia do końca życia, a jeśli to nie wystarczy, przeczekam całą wieczność, czyli dokładnie tyle, ile będę Cię kochać, Jamesonie.
Wróć do mnie, ukochany.
Scarlett
––––––––––––––––––––
Georgia Ellsworth. Przesunęłam kciukiem po karcie kredytowej, pragnąc zetrzeć te litery. Sześć lat małżeństwa, a pozostało po nim jedynie nazwisko, w dodatku nie moje.
Za kilka minut zniknie i ono.
– Dziewięćdziesiąt osiem? – zawołała Juliet Sinclair zza pleksiglasowej szyby w boksie, jakbym przez ostatnią godzinę nie była jedyną osobą czekającą w urzędzie miasta Poplar Grove. Przyjechałam tu po południu po tym, jak rano przyleciałam do Denver. Nawet nie zdążyłam wstąpić do domu – tak bardzo byłam zdesperowana, aby pozbyć się z życia resztek Damiana.
Liczyłam, że jeśli pozbędę się jego nazwiska, utrata jego oraz sześciu lat życia będzie nieco mniej bolesna.
– Tutaj. – Schowałam kartę i podeszłam do okienka.
– Gdzie numerek? – zapytała Juliet, wyciągając rękę. Na jej twarzy rozciągał się uśmieszek, który niewiele zmienił się od szkoły średniej.
– Nie ma tu nikogo poza mną, Juliet. – Dopadło mnie wyczerpanie. Kiedy tylko znajdę się w domu, zwinę się w kłębek w wielkim fotelu w gabinecie babuni i do końca życia będę ignorować świat.
– Przepisy mówią…
– Och, dajże spokój, Juliet. – Sophie przewróciła oczami, wchodząc do boksu. – Mam tu już dokumenty Georgii. Idź na przerwę, czy coś.
– Dobra. – Juliet odsunęła się od blatu i zwolniła krzesło. Zajęła je Sophie, która ukończyła liceum rok przed nami.
– Miło cię widzieć, Georgia. – Posłała mi przesłodzony uśmiech.
– Ciebie również. – Przywołałam swój radosny wyraz twarzy opanowany do perfekcji przez kilka ostatnich lat. Trzymał mnie w kupie, kiedy wszystko wokół się rozpadało.
– Przepraszam. – Sophie skrzywiła się, marszcząc nos, po czym poprawiła okulary. – Juliet… cóż, za bardzo się nie zmieniła. W każdym razie wszystko wydaje się w porządku. – Podała mi dokumenty, które wczoraj po południu wraz z kartą z nowym numerem ubezpieczenia, przekazał mi prawnik. Wsunęłam je do koperty. Prawdziwa ironia, że podczas gdy rozlatywało mi się życie, fizyczny dowód tego rozkładu trzymał się razem dzięki idealnej, wbitej pod kątem czterdziestu pięciu stopni zszywce. – Nie czytałam wyroku, ani nic – wyznała cicho.
– Znalazł się w „Tygodniku z gwiazdami”! – rzuciła Juliet z zaplecza.
– Nie wszyscy czytamy brukowce! – odpowiedziała jej koleżanka przez ramię, po czym posłała mi pełen współczucia uśmiech. – Wszyscy tu byli naprawdę dumni z tego, jak radziłaś sobie… w trakcie.
– Dzięki, Sophie – odparłam i z trudem przełknęłam ślinę. Jedyną rzeczą gorszą od rozpadu mojego małżeństwa, przed którym wszyscy mnie ostrzegali, było upokorzenie w sieci, prasie plotkarskiej oraz czytelnicy, którzy pochłaniali historię mojej osobistej tragedii dla własnej chorej satysfakcji. Trzymałam usta na kłódkę i wysoko uniesioną głowę, dzięki czemu w ciągu ostatniego półrocza zaskarbiłam sobie przydomek „Królowej Lodu”. Jeśli to koszt zachowania resztek mojej godności osobistej, to niech i tak będzie.
– Powinnam zatem powitać cię w domu? Czy przyjechałaś tylko na chwilę? – Sophie podała mi niewielki dokument, który miał być moim tymczasowym prawem jazdy, dopóki właściwe nie przyjdzie pocztą.
– Zostaję na dobre. – Moja odpowiedź równie dobrze mogłaby być wyemitowana w radiu, bo Juliet z pewnością dopilnuje, by wszyscy w Poplar Grove dowiedzieli się o tym przed kolacją.
– Zatem witamy w domu! – Uśmiechnęła się promiennie. – Wieść niesie, że w mieście jest również twoja mama.
Żołądek mi się skurczył.
– Naprawdę? Jeszcze nie… dotarłam do domu. – Plotki znaczyły, że zauważono mamę w jednym z dwóch tutejszych sklepów spożywczych lub w lokalnym barze. Druga możliwość była bardziej prawdopodobna. Chociaż może dobrze…
Nie kończ tej myśli.
Pomysł, że mama może tu być, by mi pomóc, skończy się jedynie wielkim rozczarowaniem. Na pewno czegoś chce.
Odchrząknęłam.
– Jak się miewa twój tata?
– Dobrze! Lekarze sądzą, że się udało. – Posmutniała. – Naprawdę przykro mi z powodu tego, co cię spotkało, Georgio. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że mój mąż… – Pokręciła głową. – W każdym razie nie zasłużyłaś na to wszystko.
– Dziękuję. – Odwróciłam wzrok, gdy dostrzegłam jej obrączkę. – Pozdrów Dana ode mnie.
– Jasne, dzięki.
Wyszłam na oświetloną popołudniowym słońcem główną ulicę i odetchnęłam z ulgą. Odzyskałam swoje nazwisko, a miasto wyglądało dokładnie tak, jak je zapamiętałam. Na chodnikach rodziny cieszyły się letnią aurą, znajomi rozmawiali na tle malowniczych, skalistych górskich zboczy. W Poplar Grove nie mieszka zbyt wiele osób. Miasto jest na tyle duże, by postawić sygnalizatory świetlne na sześciu skrzyżowaniach, ale jest też na tyle małe, że wszyscy wszystko tu wiedzą. Och, no i mamy świetną księgarnię.
Babunia o to zadbała.
Rzuciłam dokumenty na siedzenie pasażera samochodu z wypożyczalni i znieruchomiałam. Mama prawdopodobnie była teraz w domu – po pogrzebie nie upomniałam się o klucze. Nagle odeszła mi ochota, żeby tam jechać. Wydarzenia ostatnich miesięcy wyssały ze mnie całe współczucie, siłę, a nawet nadzieję. Nie byłam pewna, czy zdołam znieść mamę, skoro pozostał we mnie już tylko gniew.
Ale od teraz będę w domu, gdzie zdołam się pozbierać, naładować baterie.
Naładować baterie. Właśnie tego potrzebowałam przed spotkaniem z matką. Udałam się więc na drugą stronę ulicy do Stolika – księgarni, którą babunia pomogła założyć swojej przyjaciółce. Według testamentu, który po sobie zostawiła, zostałam współwłaścicielką interesu. Byłam spadkobierczynią… wszystkiego.
Serce mi się ścisnęło na widok tabliczki „na sprzedaż” w witrynie lokalu, który niegdyś był sklepem zoologicznym pana Navarro. Już rok temu babunia informowała mnie o śmierci właściciela, a to przecież najlepsza lokalizacja przy głównej ulicy miasta. Dlaczego nikt jej nie zajął? Czy Poplar Grove borykało się z problemami? Gorycz podeszła mi do gardła, gdy wchodziłam do księgarni.
W środku pachniało herbatą, kurzem i domem. Mieszkając w Nowym Jorku, w żadnej księgarni nie udało mi się znaleźć tak kojącej woni, więc teraz wraz z pierwszym oddechem do oczu napłynęły mi łzy. Babunia odeszła pół roku temu, a ja tak bardzo za nią tęskniłam, że wydawało mi się, że pierś mi się zapadnie, bo pozostawiła po sobie tak wielką pustkę.
– Georgia? – Pani Riverze na sekundę opadła szczęka, jednak już po chwili uśmiechała się szeroko zza lady, przytrzymując telefon ramieniem przy uchu. – Zaczekaj moment, Peggy.
– Dzień dobry pani. – Uśmiechnęłam się i pomachałam na widok jej przyjaznej, znajomej twarzy. – Niech się pani nie rozłącza. Wpadłam się jedynie przywitać.
– Cudownie cię widzieć! – Spojrzała na telefon. – Nie, nie ciebie, Peggy. Właśnie przyszła Georgia! – Spojrzała na mnie znowu ciepłymi, brązowymi oczami. – Tak, ta Georgia.
Ponownie pomachałam, gdy kontynuowały rozmowę, po czym podeszłam do działu romansów, w którym znajdowała się cała półka z dziełami babuni. Wzięłam jej ostatnią wydaną powieść i otworzyłam, by zobaczyć na skrzydełku jej twarz. Miałyśmy takie same niebieskie oczy. Babunia około siedemdziesiątych piątych urodzin zrezygnowała z farbowania swoich niegdyś zupełnie czarnych włosów – rok po tym, gdy mama zostawiła mnie u niej po raz pierwszy.
Na zdjęciu babunia miała perły i jedwabną bluzkę, chociaż na co dzień chodziła w poplamionych od pracy ogrodniczkach oraz słomkowym kapeluszu, który miał rondo tak wielkie, że mógłby zacienić całe hrabstwo. Równie szeroki miała uśmiech. Wzięłam kolejną książkę, aby zobaczyć inną wersję jej twarzy.
Odezwał się dzwonek nad drzwiami i chwilę później za moimi plecami mężczyzna z telefonem komórkowym przy uchu zaczął przeglądać beletrystykę.
– Współczesna Jane Austen – przeczytałam szeptem z okładki. Nie przestawało mnie zadziwiać, że babunia miała tak wielce romantyczną duszę, a jednocześnie większość życia spędziła samotnie, pisząc o miłości, choć sama doświadczyła jej jedynie przez kilka lat. Wyszła za dziadka Briana, ale byli ze sobą jedynie dekadę, ponieważ zabrał go rak. Może na kobietach w mojej rodzinie ciążyła klątwa, jeśli chodziło o ich życie miłosne?
– Co to, do diabła, jest? – Mężczyzna podniósł głos.
Zdziwiona, rzuciłam okiem przez ramię. Trzymał w ręce książkę Noaha Harrisona, której okładka przedstawiała – jak zwykle – parę w klasycznej pozie tuż przed pocałunkiem.
– Ponieważ nie byłem w stanie sprawdzić maila pośrodku Andów, więc tak, to pierwszy raz, gdy widzę tę nową. – Facet praktycznie kipiał gniewem. Wziął kolejną powieść Harrisona, uniósł ją i przystawił do poprzedniej. Dwie różne pary, ta sama poza.
Definitywnie będę trzymać się swoich lektur czy czegokolwiek innego, co znajduje się w tym dziale.
– Wyglądają praktycznie identycznie i w tym właśnie problem. Co było złego w tej starej… Tak, jestem wkurzony! Byłem w osiemnastogodzinnej podróży i w razie gdybyś zapomniał, skróciłem wyjazd, aby tu przyjechać, a miałem zbierać materiały… Mówię, że wyglądają identycznie. Czekaj, udowodnię. Przepraszam panią?
– Tak? – Obróciłam się nieznacznie i przed twarzą zobaczyłam dwie okładki. Nie za mało miejsca?
– Czy według pani wyglądają podobnie?
– Tak. Są całkowicie wymienne. – Odłożyłam książkę babuni na półkę i w duchu wyszeptałam pożegnanie, jak robiłam za każdym razem, gdy widziałam jej powieści w księgarniach. Czy tęsknota kiedykolwiek zelżeje?
– Widzisz? A nie powinny wyglądać tak samo! – warknął gość, miejmy nadzieję, że do biedaka, z którym rozmawiał przez telefon, bo jeśli w ten sposób zwracał się do mnie, to nie skończy się to dobrze.
– W jego obronie powiem tylko, że wszystkie jego książki czyta się tak samo – mruknęłam. Cholera. Wymknęło mi się, nim zdołałam się powstrzymać. Chyba emocje przytępiły mój osąd. – Przepraszam… – Spojrzałam na niego i dostrzegłam czarne brwi uniesione nad równie ciemnymi oczami. Wow.
Drgnęło moje pogruchotane serce – zupełnie jak w jednej z książek babuni. Był najwspanialszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziałam, a jako była żona reżysera filmowego widywałam niezłe ciacha.
O nie, nie, nie. Jesteś odporna na przystojniaków, ostrzegła logiczna część mojego umysłu, ale byłam zbyt zajęta gapieniem się na faceta, by jej słuchać.
– Nie czyta się ich tak… – Zamrugał. – Oddzwonię. – Przełożył obie książki do jednej ręki, rozłączył się i schował telefon.
Mógł być mniej więcej w moim wieku – przed trzydziestką, może ciut po. Miał z pewnością ponad metr osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i czarne, zmierzwione włosy, jakby dopiero wstał z łóżka. Opadały mu na oliwkowe czoło i uniesione nad brązowymi oczami brwi. Nos miał prosty, usta pełne, co przypomniało mi jedynie o tym, od jak dawna nikt mnie nie całował. Na podbródku i kwadratowej żuchwie widać było lekki zarost. Wnioskując po szerokich ramionach i napiętych mięśniach przedramion, mogłabym postawić księgarnię na to, że doskonale znał wnętrze siłowni… i prawdopodobnie niejednej sypialni.
– Czy pani właśnie powiedziała, że wszystkie czyta się tak samo? – zapytał powoli.
Zamrugałam. No tak. Książki. Skarciłam się w duchu za błądzenie myślami na widok ładnej buźki. Całe dwadzieścia minut temu odzyskałam nazwisko – w najbliższej przyszłości nie zamierzałam uganiać się za facetami. Poza tym on nawet nie był stąd. Pomijając osiemnaście godzin podróży, dopasowane, eleganckie spodnie musiał mieć od projektanta, a rękawy białej, lnianej koszuli, które podwinął niby niechlujnie, ewidentnie prezentowały się stylowo. Mieszkańcy Poplar Grove nie wydawali tysiaka na portki, nie mieli też nowojorskiego akcentu.
– W zasadzie to tak. Chłopak poznaje dziewczynę, zakochują się, dochodzi do tragedii i ktoś umiera. – Wzruszyłam ramionami, dumna, że nie zdradziły mnie czerwone policzki. – Dodać do tego nieco dramatu na sali sądowej, trochę niesatysfakcjonującego, choć poetyckiego seksu, może scenę na plaży i to mniej więcej tyle. Jeśli lubi pan takie rzeczy, nie zawiedzie się pan na żadnej z tych książek.
– Niesatysfakcjonujący? – Zmarszczył brwi, spoglądając to na książki, to znów na mnie. – I nie zawsze ktoś umiera.
Najwyraźniej przeczytał już kilka książek Harrisona.
– Dobra, w osiemdziesięciu procentach przypadków. Śmiało, niech pan sam sprawdzi – zachęciłam. – Właśnie dlatego książki tego autora znajdują się po tej stronie. – Wskazałam półkę z ogólną literaturą obyczajową, po czym przesunęłam palec w kierunku znaku „romanse”. – A nie po tej.
Na chwilę opadła mu szczęka.
– A może w jego powieściach jest coś więcej niż seks i nierealistyczne oczekiwania. – Stracił nieco na swojej atrakcyjności, ponieważ zaczął temat, który mnie drażnił.
Zjeżyłam się.
– W romansach nie chodzi o nierealistyczne oczekiwania i seks. Chodzi o miłość i pokonywanie przeciwności losu poprzez to, co można uznać za uniwersalne doświadczenie. – Tego właśnie nauczyła mnie babunia i przeczytane w ciągu moich dwudziestu ośmiu lat życia tysiące romansów.
– I najwyraźniej o satysfakcjonujący seks. – Uniósł brwi.
Chciałabym się nie zarumienić na widok tego, w jaki sposób jego wargi zdawały się pieścić to słowo.
– Hej, jeśli nie lubi pan seksu albo nie czuje się komfortowo z kobietą, która jest świadoma swojej seksualności, mówi to więcej o panu niż o gatunku literackim, nie? – Przechyliłam głowę na bok. – A może nie podobają się panu szczęśliwe zakończenia?
– Popieram seks, kobiety świadome swojej seksualności i szczęśliwe zakończenia – warknął.
– W takim razie te książki nie są dla pana, bo znajdzie pan w nich jedynie uniwersalną niedolę, ale jeśli właśnie to pana satysfakcjonuje, to na zdrowie. – To tyle, jeśli chodzi o porzucenie postawy Królowej Lodu… Właśnie wykłócałam się z nieznajomym w księgarni.
Pokręcił głową.
– To romanse. Tak jest tu napisane. – Uniósł jedną z książek, na okładce której znajdował się cytat babuni. Opinia, o którą wydawca błagał ją tak długo, że w końcu ustąpiła, po czym powyrywał z kontekstu jej słowa.
– „Nikt nie pisze takich historii miłosnych jak Noah Harrison” – przeczytałam na głos i lekko się uśmiechnęłam.
– Powiedziałbym, że Scarlett Stanton to dość szanowana autorka romansów, a pani? – Na jego twarzy odmalował się zabójczo seksowny uśmieszek. – Jeśli ona mówi, że to romans, to musi być to romans.
Jakim cudem ktoś tak niesamowicie atrakcyjny mógł mnie tak irytować?
– Powiedziałabym, że Scarlett Stanton to najprawdopodobniej najbardziej szanowana autorka romansów swojego pokolenia. – Pokręciłam głową i obróciłam się, by odejść, zanim nawrzeszczę na niego za to, że rzuca nazwiskiem babuni, jakby cokolwiek o niej wiedział.
– Zatem bezpiecznie wierzyć w jej rekomendację, tak? Jeśli facet chce przeczytać jakiś romans. A może aprobuje pani historie miłosne napisane jedynie przez kobiety? – zawołał za mną.
Poważnie? Zatrzymałam się na końcu przejścia pomiędzy regałami. Temperament wziął nade mną górę, gdy podeszłam do niego, by stawić mu czoła.
– Nie widzi pan kontekstu tego cytatu.
– To znaczy? – Na jego czole pojawiły się dwie zmarszczki.
– Opinia jest niepełna. – Spojrzałam w górę, próbując, przypomnieć sobie dokładnie słowa babuni. – Napisała wtedy: „Nikt nie pisze tak przepełnionych bólem, depresyjnych, udających historie miłosne obyczajów jak Noah Harrison”.
Słowa na okładce wydawca sobie zinterpretował. Niemal słyszałam w głowie głos babuni, która mówiła, że to zdecydowana przesada.
– Co? – Pewnie to wina tego, że przesunął się pod jarzeniówkami, ale wyglądał, jakby pobladł.
– Proszę posłuchać, to dość częste. – Westchnęłam. – Nie wiem, czy pan zauważył, ale tutaj w Poplar Grove wszyscy dość dobrze znaliśmy Scarlett Stanton, a ona zawsze mówiła to, co myślała. – To chyba przeszło w genach, pomyślałam. – Jeśli dobrze pamiętam, wspominała, że Harrison uwielbia opisy i… aliterację. – To najmilsze, co miała o nim do powiedzenia. – Nie miała nic do jego stylu, tylko do historii.
Drgnął mięsień na jego policzku.
– Cóż, lubię aliterację w romansach. – Wziął obie książki i skierował się do kasy. – Dziękuję za polecenie, pani…
– Ellsworth – odparłam mechanicznie, po czym wzdrygnęłam się lekko, gdy te słowa wyszły z moich ust. Przecież już się tak nie nazywam. – Miłej lektury, panie…
– Morelli.
Skinęłam mu głową i odeszłam, czując, że odprowadza mnie wzrokiem, gdy pani Rivera kasowała jego książki.
To tyle, jeśli chodziło o spokój. A najgorsze w tej małej sprzeczce było to, że może miał rację i książki babuni były nieco nierealistyczne. Jedyną znaną mi osobą, która się szczęśliwie zakochała, była moja przyjaciółka Hazel, ale wyszła za mąż dopiero pięć lat temu, więc trudno było w tej chwili wyrokować.
Pięć minut później wjechałam na naszą ulicę i minęłam chatę Grantham, najbliższą z wynajmowanych przez babunię nieruchomości. Wydawała się pusta, co miało miejsce pierwszy raz od… zawsze. Znajdowaliśmy się zaledwie pół godziny jazdy autem od Breckenridge, co oznaczało niskie opłaty za wynajem, więc domy tutaj nigdy nie stały puste.
Cholera. Nie dogadałam się z zarządcą. Pewnie tego dotyczyła jedna z kilkunastu nieodsłuchanych wiadomości lub jeden z tysiąca nieprzeczytanych maili. Przynajmniej poczta głosowa przestała przyjmować nowe nagrania, ale stos listów się powiększał. Musiałam wziąć się w garść i zacząć działać. Reszty świata nie obchodziło, że Damian złamał mi serce.
Wjechałam na podjazd i zaparkowałam przed domem, w którym się wychowałam. Na półkolistym placu stał już samochód z wypożyczalni.
Mama musi tu być. Ogarniało mnie powiększające się zmęczenie.
Zostawiwszy bagaże na później, wzięłam tylko torebkę i udałam się do drzwi siedemdziesięcioletniego budynku w stylu kolonialnym. Nie ma kwiatów. Tu i ówdzie widać było przesuszone sadzonki, ale żadna z rabatek nie mieniła się kolorami, jak zwykle o tej porze roku.
W ciągu ostatnich kilku lat babunia była za słaba, by spędzać aż tyle czasu na klęczkach, więc przylatywałam pomagać jej w ogrodzie. Damian nie tęsknił za mną wtedy… Teraz przynajmniej wiem dlaczego.
– Halo? – zawołałam, wchodząc do przedpokoju. Żołądek skurczył mi się, gdy poczułam zapach dymu. Mama paliła w domu babuni? Drewniana podłoga wyglądała, jakby nie była myta od zimy, a na stoliku widać było grubą warstwę kurzu. Babunia dostałaby szału, widząc wnętrze w takim stanie. Co stało się z Lydią? Prosiłam zarządcę, by nie zwalniał gosposi.
Otworzyły się przeszklone drzwi salonu i wyszła do mnie mama. Na mój widok straciła nieco ze swojego olśniewającego uśmiechu, jednak szybko znów wyszczerzyła zęby.
– Gigi! – Rozpostarła szeroko ramiona i przez dwie sekundy klepała mnie po plecach, co dość dosadnie definiowało naszą relację.
Boże, nienawidziłam tego zdrobnienia.
– Mama? Co tu robisz? – zapytałam łagodnie, nie chcąc, by się załamała.
Spięła się jednak, cofnęła, a jej uśmiech osłabł.
– Czekam na ciebie, skarbie. Wiem, że mocno przeżyłaś śmierć babuni, a teraz straciłaś i męża. Pomyślałam więc, że powinnaś mieć miejsce, w którym będzie ci wygodnie. – Na jej twarzy malowało się współczucie, gdy omiotła mnie wzrokiem, złapała lekko za ramiona i uniosła brwi. – Wyglądasz na poturbowaną przez los. Wiem, że jest ci teraz ciężko, ale przyrzekam, następnym razem będzie łatwiej.
– Nie chcę żadnego następnego razu – wyznałam cicho.
– Jak my wszystkie. – Spojrzenie matki zmiękło jak nigdy wcześniej w stosunku do mnie.
Zgarbiłam się, bo w grubym murze, który wznosiłam wokół siebie od lat, pojawiła się szczelina. Może mama się zmieniła i właśnie rozpoczynała nowy rozdział życia? Minęło tak wiele czasu, odkąd znajdowałyśmy się pod jednym dachem, więc może nadeszła chwila, byśmy mogły…
– Georgia? – zapytał mężczyzna, otwierając przeszklone drzwi od salonu. – Czy on już jest?
Uniosłam brwi chyba pod sufit.
– Christopherze, dasz mi chwilę? Właśnie przyjechała moja córka. – Mama posłała mu uśmiech wart milion dolarów, na który złapała swoich czterech pierwszych mężów, następnie wzięła mnie za rękę i pociągnęła do kuchni, nim zdołałam zerknąć do salonu.
– Co się dzieje, mamo? I nawet nie waż się kłamać. – Proszę, bądź szczera.
Zmienił się wyraz jej twarzy, co przypomniało mi o tym, jak w okamgnieniu potrafiła zmieniać wszystkie plany, jednocześnie będąc całkowicie wycofaną emocjonalnie. Po mistrzowsku opanowała te dwie umiejętności.
– Zawieram transakcję biznesową – powiedziała powoli, jakby rozważała własne słowa. – Nie masz się czym przejmować, Gigi.
– Nie nazywaj mnie tak. Wiesz, że tego nie znoszę. – Gigi była dzieckiem, które zbyt długo oglądało świat przez okno, a ja dorosłam. – Umowa biznesowa? – Zmrużyłam oczy.
– Wszystko się ułożyło, gdy czekałam na twój przyjazd. Czy tak trudno w to uwierzyć? Pozwij mnie za to, że starałam się być dobrą matką. – Uniosła głowę i zamrugała gwałtownie, zaciskając lekko usta, jakbym ją zraniła.
Ale nie kupiłam tej miny.
– Skąd on zna moje imię? – Coś mi tu nie pasowało.
– Dzięki Damianowi wszyscy je znają. – Przełknęła ślinę i poklepała swój idealny francuski kok, co stanowiło jej tik nerwowy. Kłamała. – Wiem, że cierpisz, ale naprawdę uważam, że gdybyś dobrze rozegrała tę sytuację, mogłabyś go odzyskać.
Chciała mnie rozproszyć. Ominęłam ją z uśmiechem i weszłam do pokoju.
Z miejsc poderwało się dwóch mężczyzn. Obaj ubrani byli w garnitury, ale ten, który wcześniej zerkał przez uchylone drzwi, wydawał się starszy o dobre dwadzieścia lat od drugiego.
– Przepraszam za najście. Georgia Ells… – Cholera. Odchrząknęłam. – Georgia Stanton.
– Georgia? – Starszy pobladł. – Christopher Charles – przedstawił się powoli i zerknął na drzwi, którymi matka zrobiła swoje wielkie wejście.
Natychmiast rozpoznałam nazwisko. Wydawca babuni. Był dyrektorem w wydawnictwie, gdy dekadę temu, w wieku dziewięćdziesięciu jeden lat, napisała swoją ostatnią książkę.
– Adam Feinhold. Miło mi panią poznać, pani Stanton – powiedział ten młodszy. Obaj wyglądali na pobladłych, gdy przenosili wzrok pomiędzy moją matką a mną.
– A teraz, gdy wszyscy się już znają, nie chce ci się pić, Gigi? Nalejmy ci coś. – Mama podeszła do mnie, wyciągając rękę.
Zignorowałam ją i zajęłam duży fotel uszak przy kanapie, zapewniając sobie znajomą wygodę.
– A co dokładnie wydawca mojej prababci robi w Poplar Grove w Kolorado?
– Obaj panowie przyjechali zawrzeć umowę na książkę, oczywiście. – Mama usiadła na skraju kanapy blisko mnie i poprawiła sukienkę.
– Na jaką książkę? – zapytałam Christophera i Adama. Matka miała wiele talentów, ale pisanie do nich nie należało, a widziałam wystarczająco wiele transakcji wydawniczych, aby wiedzieć, że żaden wydawca nie wsiadał do samolotu, bo mu się nudziło.
Zakłopotani Christopher i Adam spojrzeli na siebie nawzajem, więc powtórzyłam pytanie.
– O jaką książkę chodzi?
– Wydaje mi się, że nie ma tytułu – odparł powoli starszy z mężczyzn.
Spiął się każdy mięsień w moim ciele. Istniała tylko jedna książka, której babunia nie zatytułowała, ani której nie sprzedała. Mama by się nie odważyła… prawda?
Christopher przełknął ślinę i spojrzał na moją matkę.
– Właśnie podpisywaliśmy dokumenty i mieliśmy odebrać maszynopis. Wszyscy wiemy, że Scarlett nie przepadała za komputerami. Nie chcemy ryzykować utraty podczas wysyłki czegoś tak cennego jak ten oryginał.
Zaśmiali się obaj niezręcznie, a mama do nich dołączyła.
– Jaka to książka? – Tym razem zapytałam mamę, czując, jak kurczy mi się żołądek.
– Jej pierwsza… i ostatnia. – Wychwyciłam w jej oczach wyraźne błaganie. Pogardzałam tym, że złapało mnie za serce. – Ta o dziadku Jamesonie.
Dostałam mdłości. Bałam się, że zwymiotuję na perski dywanik, który tak uwielbiała babunia.
– Nie jest dokończona.
– Oczywiście, że nie, kochanie. Ale dopilnowałam, by do napisania zakończenia zatrudniono najlepszego z najlepszych – odparła mama ze słodyczą, która nie ukoiła moich mdłości. – Nie sądzisz, że babcia Scarlett chciałaby, aby wydano jej ostatnie słowa? – Obdarzyła mnie uśmiechem, który dla postronnych mógł wydawać się promienny i pełen dobrych intencji, ale dla mnie niósł obietnicę kary, jeśli odważę się publicznie ją zawstydzić.
Nauczyła mnie go tak dobrze, że posłałam jej podobny własny.
– Myślę, mamo, że gdyby babunia chciała wydać tę książkę, to by ją dokończyła. – Jak mogła? Podpisała umowę za moimi plecami?
– Nie zgadzam się. – Uniosła brwi. – Mówiła, że ta książka to jej dziedzictwo, Gigi. Nie uporała się z emocjami, by ją dokończyć i uważam, że to właściwe, byśmy zrobili to za nią. A ty?
– Nie. I skoro to ja jestem jedyną wymienioną w testamencie powierniczką jej literackiego zaufania, liczy się jedynie moje zdanie. – Wyłożyłam tę prawdę tak beznamiętnie, jak tylko potrafiłam.
Matka porzuciła pozory i patrzyła na mnie w wielkim szoku.
– Georgio, na pewno nie odrzuciłabyś…
– Zatem obie panie macie na imię Georgia? – zapytał zdenerwowany już lekko Adam.
Zamrugałam, gdy fragmenty układanki wskoczyły na swoje miejsca i parsknęłam śmiechem.
– Nieźle. – Nie tylko zamierzała zawrzeć umowę za moimi plecami, ale również podpisała się za mnie.
– Gigi… – zaczęła błagać.
– Powiedziała wam, że nazywa się Georgia Stanton? – zapytałam, wpatrując się w mężczyzn.
– Ellsworth, ale tak. – Christopher pokiwał głową, cały czerwony na twarzy.
– No to nią nie jest. To Ava Stanton-Thomas-Brown-O’Malley… A może dalej Nelson? Nie pamiętam, czy zmieniłaś już nazwisko. – Uniosłam brwi, patrząc na matkę, która wstała gwałtownie, piorunując mnie wzrokiem.
– Kuchnia. Natychmiast.
– Wybaczą nam panowie na chwilę. – Posłałam uśmiech zdumionym wydawcom, po czym zostawiłam ich i udałam się do kuchni. Chciałam usłyszeć jej wyjaśnienia.
– Nie zniszczysz mi tego! – syknęła, gdy znalazłyśmy się w pomieszczeniu, w którym babunia piekła w każdą sobotę.
Na blacie walały się naczynia, w powietrzu unosił się zapach zepsutego jedzenia.
– Co się stało z Lydią? – zapytałam, wskazując na bałagan.
– Zwolniłam ją. Była wścibska. – Matka wzruszyła ramionami.
– Od jak dawna tu mieszkasz?
– Od pogrzebu. Czekałam na ciebie…
– Daruj sobie. Zwolniłaś Lydię, bo wiedziałaś, że powiedziałaby mi o tym, że próbujesz sprzedać książkę. – Rozpalił się we mnie czysty gniew i zacisnęłam zęby. – Jak mogłaś?
Zgarbiła się.
– Gigi…
– Nienawidzę tego zdrobnienia, odkąd skończyłam osiem lat! Powtarzam, przestań mnie tak nazywać – warknęłam. – Naprawdę sądziłaś, że przejdzie, jeśli będziesz udawać, że jesteś mną? Przecież oni mają prawników, mamo! W końcu musiałabyś pokazać dokumenty.
– Wszystko szło świetnie, dopóki się tu nie pojawiłaś.
– A co z Helen? – zadrwiłam. – Powiedz, że nie zaoferowałaś maszynopisu z pominięciem agentki babuni.
– Zamierzałam ją powiadomić, jak tylko złożą ofertę. Przyrzekam. Przyjechali tu jedynie, by przeczytać materiał.
Pokręciłam głową na jej… Nawet nie wiedziałam, jak to opisać.
Westchnęła, jakbym to ja jej łamała serce i łzy napłynęły jej do oczu.
– Przepraszam, Georgio. Byłam zdesperowana. Proszę, zrób to dla mnie. Zaliczka pomogłaby mi stanąć na nogi…
– Poważnie? – Przyglądałam się jej. – Chodzi o pieniądze?
– Poważnie! – Uderzyła dłońmi w granitowy blat. – Moja własna babcia mnie wydziedziczyła i wszystko zapisała tobie. Dostałaś wszystko, a ja nic!
Wyrzuty sumienia zakłuły w niechronione fragmenty serca, te maleńkie, które nadal zaprzeczały, nie chcąc, zaakceptować faktu, że nie wszystkie matki chcą być mamami, w tym właśnie moja. Babunia nic jej nie zostawiła, lecz nie przeze mnie.
– Nie ma co sprzedać, mamo. Babunia nie dokończyła tej książki i wiesz, dlaczego tak się stało. Mówiła, że spisała tę historię tylko dla rodziny.
– Napisała ją dla mojego ojca! I należę do rodziny! Proszę, Georgio. – Wskazała na pomieszczenie. – Masz to wszystko. Daj mi chociaż tę jedną rzecz, a przyrzekam, że się z tobą podzielę.
– Nie chodzi o pieniądze. – Nawet ja nie czytałam tej książki, a ona chciała ją oddać?
– Mówi dziewczyna, która ma miliony.
Chwyciłam się krawędzi blatu kuchennej wyspy i odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić serce i wprowadzić logikę do sytuacji, w której jej nie było. Czy zostałam zabezpieczona finansowo? Tak, ale miliony babuni zgodnie z jej wolą miały być przekazane na cele charytatywne, a mama nie była biedna.
Jednak była moją ostatnią żyjącą krewną.
– Proszę, skarbie. Posłuchaj warunków, jakie proponują. Tylko o to proszę. Możesz dać mi przynajmniej to? – zapytała drżącym głosem. – Tim mnie zostawił. Jestem… bez grosza.
Wyznanie to trafiło w moją świeżo rozwiedzioną duszę. Spojrzałam w jej oczy, tak podobne do moich, których barwę babunia opisywała jako „błękit Stantonów”. Była wszystkim, co miałam i nieważne przez ile gabinetów terapeutycznych przewinęłam się przez lata, nie zdołałam wyrzucić z siebie chęci zadowolenia jej. Udowodnienia własnej wartości.
Nie podjęłam decyzji w oparciu o chęć zysku, jak to sobie wyobrażała, lecz dlatego, że usłyszałam niepodobne do niej wyznanie.
– Wysłucham ich, ale to wszystko.
– Tylko o to proszę. – Pokiwała głową i obdarzyła mnie pełnym wdzięczności uśmiechem. – Naprawdę zostałam dla ciebie – szepnęła. – Po prostu przypadkowo natrafiłam na książkę.
– Chodźmy. – Zanim zacznę ci wierzyć.
Mężczyźni z lekką desperacją w głosach podali mi warunki, które zaproponowali wcześniej mojej matce. Widziałam w ich oczach świadomość, że kura znosząca złote jaja, jaką była ostatnia książka Scarlett Stanton, wymyka im się z rąk, choć tak naprawdę nigdy jej nie mieli.
– Będę musiała zadzwonić do Helen. Jestem pewna, że pamiętacie agentkę babuni – powiedziałam, gdy skończyli. – I nie ma mowy o prawach do ekranizacji jej dzieła. Wiecie, jakie miała zdanie na ten temat. Nie znosiła adaptacji filmowych.
Christopher zacisnął usta.
– I gdzie miejsce dla Ann Lowell? – Była redaktorką babuni przez ponad dwadzieścia lat.
– W zeszłym roku przeszła na emeryturę – odparł Christopher. – Adam jest obecnie naszym najlepszym redaktorem i przywiózł ze sobą najlepszego pisarza, który zdoła stworzyć koniec, mający podobno stanowić jedną trzecią książki. – Spojrzał na mamę, a ta pokiwała głową.
Czytała powieść? Poczułam gorycz zazdrości.
– Jest najlepszy – zapewnił Adam, spoglądając na zegarek. – Miliony sprzedanych egzemplarzy, fenomenalny, doceniany przez krytyków styl i co najlepsze, wierny fan Scarlett Stanton. Przynajmniej dwukrotnie przeczytał wszystkie jej dzieła i zajął sobie najbliższe pół roku na ten projekt, abyśmy mogli wydać książkę jak najszybciej. – Starał się posłać mi kojący uśmiech.
Ale poległ.
Zmrużyłam oczy.
– Zatrudniliście człowieka, który ma dopisać zakończenie do książki babuni?
Adam przełknął ślinę.
– Przyrzekam, naprawdę jest najlepszy. A ponieważ pani mama chciała z nim porozmawiać, żeby mieć pewność, że to dobra decyzja, więc też tu przyjechał.
Zamrugałam zdziwiona, że mama okazała się tak przewidująca i że pisarz… Nie.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio musiał brać udział w rozmowie o pracę – przyznał ze śmiechem Christopher.
Myśli w mojej głowie posypały się do króliczej nory niczym przewrócone domino. Niemożliwe.
– Jest tu w tej chwili? – zapytała mama. Zerknęła na drzwi i wygładziła sukienkę.
– Właśnie przyjechał – odpowiedział Adam, zerkając na swojego Apple Watcha.
– Usiądź, Georgio. Wprowadzę naszego gościa. – Mama poderwała się z miejsca i pospieszyła do drzwi, zostawiając naszą trójkę w niezręcznej ciszy, przerywanej jedynie tykaniem starego zegara.
– W zeszłym roku na gali spotkałem się z pani mężem – oznajmił Christopher i sztywno się uśmiechnął.
– Byłym mężem – poprawiłam.
– No tak. – Skrzywił się. – Uważam, że jego ostatni film był przereklamowany.
Właściwie każdy film Damiana – oprócz tych opartych na książkach babuni – był przereklamowany, ale nie zamierzałam o tym mówić.
Z przedpokoju dał się słyszeć głęboki śmiech. Włoski na karku stanęły mi dęba.
– Jest! – oznajmiła radośnie mama i otworzyła przeszklone drzwi.
Wstałam, gdy wszedł za matką i jakoś udało mi się zachować równowagę, gdy się zza niej wychylił.
Porzucił flirciarski uśmieszek i spojrzał na mnie, jakby zobaczył ducha.
Żołądek związał mi się w supeł.
– Georgio Stanton, poznaj, proszę… – zaczął Christopher.
– Noaha Harrisona – dokończyłam.
Noah, nieznajomy z księgarni, kiwnął głową.
Nie obchodziło mnie, jak grzesznie atrakcyjny był ten facet. Jedyny sposób, w jaki dostanie maszynopis babuni, to po moim trupie.