Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rzuć babą o podłogę, czyli jak się pozbyć zakalca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 stycznia 2019
Ebook
24,00 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rzuć babą o podłogę, czyli jak się pozbyć zakalca - ebook

Bohaterka planuje spędzić wraz z rodziną sielankowe wakacje w swoim domu nad jeziorem, które szczęśliwym zrządzeniem losu nie zostało jeszcze odkryte przez turystów. Po rozleniwiającej atmosferze tego miejsca nie zostanie jednak wkrótce żaden ślad, bowiem pewnego dnia kobieta odnajduje ciało Mariana, jej sąsiada samotnika, który najprawdopodobniej został zamordowany. Nie wierząc, że policyjne śledztwo przyniesie jakiekolwiek efekty, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. A że ma dar do wpadania w tarapaty i nie zawsze postępuje zgodnie z prawem, to prywatne dochodzenie może zamienić się w niebezpieczną przygodę z szalonym zakończeniem...

– Co się stało, to się nie odstanie. Nie martw się, moja droga. To jest tak, jak z zakalcem. Wiesz o tym, bo pieczesz, korzystając z przepisów Irenki. Nie rozumiesz? Co robisz, jak pieczesz na przykład biszkoptową babkę i chcesz mieć pewność, że wyjdzie dobra?
– Yyyy… walę nią o podłogę? – Nie miałam pojęcia, do czego ta rozmowa zmierza.
– No oczywiście! – ucieszyła się Jadzia. – W życiu jest tak samo. Nieraz trzeba porządnie walnąć, żeby coś wyszło. I ty właśnie tak zrobiłaś! Może nasz morderca zaszyłby się gdzieś, czekając, aż sprawa przycichnie, i wywinąłby się karzącej ręce sprawiedliwości? Nie ujmuję nic panu Tomkowi, ale nie liczyłabym na sprawne działanie policjantów. Sprawa by przycichła, wszyscy z czasem by o niej zapomnieli i nasz gagatek mógłby sobie mordować dalej. A tak? Nie ma wyboru, musi działać, musi wykonać jakieś ruchy. A jak już zacznie je wykonywać, to wtedy my… ciach! I ptaszek będzie w garści!

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-219-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mucsa domestica popularnie nazywana muchą domową, przechadzała się po poduszce, przebierając szybciutko swoimi cieniutkimi nóżkami. Czuła się zupełnie bezkarnie i swobodnie, zakładając błędnie, że nadal pogrążona jestem we śnie. Nie przyszło jej do tej malutkiej, ohydnej główki, że mogę ją obserwować. Od piątej rano nie dała mi zasnąć, łażąc po nosie, czole, siadając na ręce. Udało mi się na krótko zapaść w nerwową drzemkę, lecz mucha jakby tylko na to czekała. Urządziła sobie wycieczkę wzdłuż moich ust i brody, ale widoki najwyraźniej okazały się dla niej nieciekawe, bo postanowiła powrócić w okolice nosa. Żyje takie coś na naszym świecie od ponad dwustu milionów lat, a nie wykształciło w sobie ani krzty rozumu. Powoli, centymetr po centymetrze, przesunęłam rękę i sięgnęłam po „Twój Styl”, leżący na szafce nocnej obok łóżka. Mucha, nie przeczuwając, że oto nadchodzi kres jej czterotygodniowego życia, przeszła na sam środek poduszki, wystawiając się na strzał z gazety. Pac! Na szczęście przykleiła się do okładki miesięcznika, a nie do poszewki. Niestety, polowanie i słodycz zemsty rozbudziły mnie już do końca. Są wakacje, a ja jak ten głupek będę się szwendać po domu zamiast odsypiać wczesne wstawanie w czasie roku szkolnego.

Dom był pełen śpiących ludzi, dlatego najciszej, jak tylko mogłam, zeszłam na dół, otworzyłam drzwi na taras i głęboko odetchnęłam rześkim powietrzem. Lato było wyjątkowo gorące, trzeba się naoddychać na zapas. Za dwie godziny trudno będzie wytrzymać i nawet ci najtwardsi nie zdołają wysiedzieć w ogrodzie dłużej niż pięć minut. Zrobię sobie kawę i pójdę z psem na spacer wokół jeziora, dopóki jeszcze z nieba nie leje się żar. Właściwie to wymknęłam się, korzystając z okazji, że nikt mnie nie pilnuje. Nie wiem dlaczego, ale moi najbliżsi uważają, że nie wolno mnie spuszczać z oczu, bo na mur beton wplączę się w jakieś kłopoty. Tak jakby to była moja wina, że bandzior włamujący się do naszego domu nieszczęśliwie się potknął i skręcił kark albo że but znaleziony nad jeziorem przez Harnasia okazał się własnością kolejnego martwego nieszczęśnika.

Harnaś był w siódmym niebie. Mamy duży ogród, po którym może sobie biegać do woli, ale poranny spacer? No tak, nie zdarza się to zbyt często. Poranki w naszym domu nie sprzyjają wychodzeniu z pupilem. Nawet gdy wstanę pół godziny wcześniej niż zwykle, i tak robimy wszystko na ostatnią chwilę. Maja nigdy nie ma się w co ubrać, zawsze ma nie taką fryzurę i zawsze czegoś zapomina. Już siedząc w samochodzie, odprawiamy codzienny rytuał.

– Wszystko masz?

– Tak.

– Śniadanie, kluczyk do szafki, pieniądze?

– Mam.

– Masz dzisiaj wuef?

– Tak.

– A strój masz?

– O Jezu!!!

Niekiedy udaje nam się zajechać do szkoły wcześniej niż minuta przed rozpoczęciem lekcji. Dzwonię wtedy do Miśka i chwalę się, że jesteśmy tak dobrze zorganizowane.

– Nie bądź taka zadowolona – odpowiada zazwyczaj, sprowadzając mnie na ziemię. – Idę o zakład, że zapomniała o stu innych rzeczach. – I okazuje się, że niestety zawsze ma rację.

Teraz na szczęście mamy wakacje! Nie trzeba zrywać się na dźwięk znienawidzonego budzika. Można spać do woli, oczywiście pod warunkiem, że żadna zafajdana mucha nie będzie sobie urządzać wycieczki krajoznawczo-turystycznej na twojej twarzy. W sumie to nawet dobrze, że się obudziłam. Jezioro o tej porze jest wyjątkowo ślicznie gładkie i tajemnicze. Lekka mgiełka, która unosi się nad jego powierzchnią, oświetlona pierwszymi promieniami słońca, ma kolor leciutko różowy. Było tak cichutko i spokojnie, że odruchowo zaczęłam lżej oddychać i stąpać ostrożniej, jakby bojąc się, że mogę zakłócić tę prawie magiczną chwilę.

Harnaś, wpisując się w okoliczności przyrody, nie latał jak szaleniec, nie rzucał się na każdą zauważoną kaczkę i nie wskakiwał do wody. Biegał sobie spokojnie po dróżce wydeptanej przez wędkarzy i co chwilę wracał sprawdzić, czy idę za nim. Przekrzywiał łeb, patrzył na mnie tymi oczami pełnymi miłości i głowę bym dała, że się do mnie uśmiechał.

Nad jeziorem nie było żywego ducha. Nie widać nawet charakterystycznej, czerwono-żółtej łódki pana Mariana, który zazwyczaj wędkuje o tej porze. Pan Marian mieszka samotnie po drugiej stronie jeziora, niedaleko pensjonatu pani Jadwigi, w którym zatrzymują się letnicy pragnący ciszy, spokoju i oderwania się od codziennego zgiełku miasta. Marian trochę z nudów, trochę z nieumiejętnie ukrywanej sympatii do właścicielki, a może i z zamiłowania, pełni w ośrodku charytatywnie funkcję złotej rączki i ochroniarza. Pensjonat to w zasadzie dwa parterowe apartamenty połączone ze sobą przybudówką, w której pani Jadzia urządziła kuchnię, jadalnię i coś w rodzaju recepcji. Jeden apartament zarezerwowany jest dla profesora Czajkowskiego, który przyjeżdża nad nasze jezioro niezmiennie od kilku lat. Od maja do końca września zaszywa się tu, by, jak mówi, móc spokojnie myśleć. O czym tak myśli przez pięć miesięcy w roku? Nie mam zielonego pojęcia. Maja twierdzi, że o pani Jadzi, ale to są chyba tylko jej bzdurne przypuszczenia.

Panią Jadwigę nazywamy pieszczotliwie Mamoniową. Reżyser filmu „Rejs” na bank musiał ją kiedyś poznać, bo żona inżyniera Mamonia to jota w jotę nasza pani Jadzia. Jej życiową ambicją było zostanie panią dyrektorową i nie szczędziła środków, pieniędzy oraz ogromnej siły woli, by tę ambicję zaspokoić. Urządzała wystawne przyjęcia dla partyjnych watażków i miejskiej socjety, a w czasach, gdy „nie matura, lecz chęć szczera zrobią z ciebie oficera” przynosiło to nad wyraz dobre rezultaty. Mąż pani Jadwigi piął się powoli po szczeblach kariery, aż w końcu został tak zwanym mianowanym dyrektorem dużego zakładu przemysłowego. Okupił to jednak utratą zdrowia i nadwyrężeniem układu nerwowego. Był bowiem człowiekiem zupełnie różnym od swojej żony, spokojnym, skromnym, pracowitym i uczciwym, ale za to ogromnie ją kochającym. Niestety, dwa tygodnie po objęciu stanowiska zmarł nagle na zawał serca. Od tamtej pory, mimo upływu wielu lat, nasza Jadzia przedstawia się zawsze „dyrektorowa”. Początkowo bardzo nas to irytowało, lecz z biegiem czasu nabraliśmy dystansu, polubiliśmy ją, a nawet się zaprzyjaźniliśmy.

Pani Jadzia przyjeżdża do pensjonatu zawsze bardzo wcześnie, ale najwyraźniej jeszcze jej nie ma. Nie dostrzegłam żadnego ruchu po drugiej stronie jeziora, którego woda wygląda jak tafla lodu, bez jednej zmarszczki, tylko gdzieniegdzie jakaś rybka desperatka pluśnie cichutko, wyskakując ponad powierzchnię, tworząc na niej malutkie kółeczka. Weszłam na pomost, sklecony byle jak przez Miśka wiele lat temu. Służy nam on jako stanowisko wędkarskie i trzeba uważać, na której belce stanąć, by uniknąć wpadnięcia do wody. Położyłam się na brzuchu i obserwowałam długonogiego komara ślizgającego się po wodzie z gracją łyżwiarza figurowego. Niesamowity ten komar! Ale mu zazdroszczę! Chociaż gdy pomyślę, że skończy w brzuchu jakiegoś oślizgłego ropucha, to chyba wolę swoje twarde stąpanie po ziemi. Po powrocie do domu muszę sprawdzić, jak on się nazywa, bo to chyba nie topik.

Gdy byłam dzieckiem, wyobrażałam sobie, że takie komary służą elfom za wierzchowce do przemierzania baśniowych krain. No tak, wtedy jeszcze elfy były malutkimi, słodkimi stworzonkami ze srebrnymi skrzydełkami, żywiącymi się nektarem kwiatów. Na szczęście Tolkien czy Sapkowski uświadomili nam, jak to z tymi stworzeniami jest naprawdę.

Nagły, głośny plusk wyrwał mnie z zachwytu nad owadzimi umiejętnościami. Podniosłam głowę i rozejrzałam się dookoła. O, Marian jednak wypłynął na swój poranny połów. Musiała mu się zerwać jakaś całkiem spora ryba. Podniosłam się i pomachałam mu, nie wiedzieć czemu, wspinając się na palce.

– Panie Marianie, dzień dobry!!! – zawołałam wesoło. Lecz on tylko mocniej nasunął na głowę czapkę z daszkiem i energicznie wiosłując, zaczął odpływać w stronę przeciwległego brzegu. – Panie Marianie! – wrzasnęłam jeszcze głośniej, lecz on płynął dalej, nie reagując na moje okrzyki.

Co jest grane? Czyżby mnie nie poznał? Przecież znamy się i przyjaźnimy od dawien dawna. Zaopatruje nas w świeże ryby, wpada na nalewkę mojego męża, a Maję nazywa słoneczkiem. Obdarowuje nas własnoręcznie rzeźbionymi aniołami przy każdej nadarzającej się okazji, a ja w ramach rewanżu pomagam mu w sprzedawaniu ich. Nie dalej jak wczoraj zadzwonił do mnie z prośbą o spotkanie. Dziwny to był telefon.

– Halo! Jesteś? – zapytał teatralnym szeptem. – Słuchaj, musimy się spotkać. Chyba coś odkryłem, przyjedź.

– Jestem, jestem – odpowiedziałam głupio, bo przecież to oczywiste, skoro odebrałam. – Coś się stało?

– Powiem ci, jak się spotkamy, tylko jeszcze coś sprawdzę.

– To niech pan przyjdzie, ja dzisiaj niestety nie ruszę się z domu, Lila przyjeżdża.

– Nie, nie, nie! Spotkajmy się jutro. Czekaj, poszukam jeszcze w piwnicy.

– W piwnicy?

– Wszystko ci wytłumaczę. Kończę, bo muszę pilnować Jadzi.

– Jadzi???

Rozłączył się, a ja zdezorientowana wzruszyłam ramionami. „Trudno – pomyślałam. – Spytam, o co chodzi, przy najbliższym spotkaniu”.

Harnaś podbiegł do mnie z jakimś patykiem w zębach i z prośbą w oczach „rzuć mi”. No dobrze, koniec sielanki. Z rozmachem wrzuciłam kijek do wody. Harnaś skoczył bez namysłu, robiąc przy tym taki hałas, że z legowisk w pobliskich trzcinach poderwało się całe dzikie ptactwo. Po ciszy pozostało jedynie wspomnienie. Pensjonat po drugiej stronie jeziora też zaczął budzić się do życia. Słychać było jakiś samochód, trzaśnięcie bramy i pokrzykiwania. Ale ten czas szybko mija! Nieźle zamarudziłam, pora wracać do domu.

Już z daleka dobiegł mnie odgłos umpa-umpa, piosenki wykonywanej w jakimś śmiesznym języku. No tak, Maja już nie śpi. Nie wiem, co w nią wstąpiło! Wychowywana w domu, w którym słuchało się Pink Floyd, Deep Purple, Yes i AC/DC, a nierzadko Szopena i innej muzyki klasycznej, dostała kręćka na punkcie k-popu. Ktoś mi ją w szpitalu zamienił? Jak można tego słuchać? Jednak najgorsze jest to, że przyłapałam się na podśpiewywaniu pod nosem koreańskich przebojów. Świat się kończy!

Oho! Misiek przygotowuje śniadanie, bo pachnie świeżą kawą, a samochód stoi na podjeździe. Na pewno był już w piekarni po chrupiące bułeczki. Teraz, gdy jest na urlopie, rozpieszcza nas swoimi klasycznymi śniadankami. Twarożek, rzodkiewka, szczypiorek, jajeczka w każdej postaci i przeróżne dżemy, w które zaopatruje nas pani Jadzia. Przyspieszyłam kroku, bo dostałam ślinotoku i poczułam ssanie w żołądku.

W domu, tak jak myślałam, Misiek krzątał się po kuchni, a na kanapie w salonie Maja i Lila walczyły o pilota do telewizora. Nie wiem dlaczego, skoro i tak razem będą oglądać „Porę na przygodę”.

– Mamo!!! Powiedz coś cioci!

– Chcę tylko przeczytać pasek wiadomości, teraz i tak lecą głupie reklamy. – Lila trzymała pilota w ręce wyciągniętej wysoko nad głową. Nikt nigdy by nie odgadł, że ta prześliczna dziewczyna o urodzie króliczka Playboya ma tytuł doktorski i jest wykładowcą, uwielbianym przez swoich studentów. Jest cholernie mądra, ale w sposób, który zadziwia mnie od zawsze. Na przykład gdy powiem, że mam cały dom na głowie, Lila odruchowo najpierw spojrzy na mnie, by się przekonać, czy nie dźwigam na swojej łepetynie budynku, w którym powinnam mieszkać. Mimo że jest błyskotliwa i niezmiernie inteligentna, uodporniła się na pewien rodzaj humoru, aluzji i niedopowiedzeń.

– Nie kłócić mi się tutaj, bo Misiek nie da wam śniadania. – Klapnęłam obok nich. – A poza tym nie mogę powiedzieć „czegoś”, bo Lila jest starsza i czuję przed nią respekt.

– Ha, ha, respekt. – Lila parsknęła śmiechem. – Nie znasz znaczenia tego słowa. A podkreślanie tego, że dzieli nas różnica dwóch lat, jest tylko po to, by ludzi wyprowadzać z błędu. Sądzą oni, że jest odwrotnie i to ja jestem tą młodszą siostrą.

– Hm, na pewno wredniejszą, to nie ulega wątpliwości…

– Cicho mi tam, złośliwe baby! – Misiek postanowił wtrącić swoje trzy grosze. – Jedna lepsza od drugiej, a i trzecia rośnie na nieźle żmijowatą. Powinienem dostać medal za wytrzymywanie w tym babińcu.

Maja dorwała w końcu pilota i z telewizora popłynęła jedna z naszych ulubionych piosenek.

– Tato? Dlaczego zjadłeś frytki me… – zaśpiewałyśmy chórem.

– Nie udobruchacie mnie jakąś durną piosenką. – Misiek się roześmiał. – Bierzcie wszystko i idziemy zjeść do ogrodu, korzystając z tego, że jest jeszcze w miarę chłodno.

– Gdzie byłaś, mamo? Nad jeziorem? – zapytała Maja, pałaszując bułkę z białym serem i taką ilością dżemu, że można by nim obdzielić pułk wojska.

– Tak, i wiecie co? Widziałam Mariana, ale o dziwo nie odpowiedział na moje powitanie. Wołałam, machałam, a on nic. Dam głowę, że mnie widział.

– Z tą głową to ostrożnie – przerwała mi Lila. – Jesteś ślepa jak kret. Kiedyś wpakujesz się w niezłe kłopoty, jak nie przeprosisz okularów i nie zaczniesz ich nosić. Te twoje obrazy są takie dziwne, bo pewnie nie widzisz, co malujesz. Stara, a głupia. Komu ty chcesz się podobać? Zresztą według mnie w okularach wyglądasz jeżeli nie ładniej, to z pewnością mądrzej, a to też działa na facetów. Albo noś soczewki, tak jak ja.

– Po pierwsze, moja żona wygląda zawsze ładnie, w okularach czy bez. – Misiek dolał wszystkim kawy do kubków. – A po drugie, to nie mógł być Marian. Zabrałem go z krzyżówki i wysadziłem pod ośrodkiem zdrowia, bo był zarejestrowany do lekarza. O ile wiem, teleportować się nie umie, więc, kochana moja… – Skłonił przede mną głowę. – …musiałaś się pomylić.

– Okej! Mogłam pomylić człowieka, to prawda, przyznaję, ale łódka była na pewno jego. Wiecie, jak niechętnie pożycza ją komukolwiek, dlatego założyłam, że to on siedzi w środku. Ci w obozie płetwonurków mają pontony, więc to nikt z nich. Nie róbcie ze mnie wariatki, wiem, co widziałam, i udowodnię wam, że mam rację. Coś mi tu najwyraźniej śmierdzi.

– Młoda, brałaś prysznic? – Lila z niepokojem pociągnęła nosem, szukając źródła ewentualnego smrodu.

– Ciociu!

– A tak nawiasem mówiąc, to trzeba się wybrać do niego po świeże rybki – dodałam.

– Jakie rybki? – Na schodach tarasowych, prowadzących do ogrodu, pojawił się uśmiechnięty Tomek. Podszedł do Lili, pocałował ją w czubek głowy, z Mają przybił piątkę i przysiadł się, dostawiając do stołu wiklinowe krzesełko. – Mogłem was sto razy okraść, a wy niczego byście nie zauważyli. – Pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą. – Brama otwarta na oścież, drzwi też pootwierane, Harnaś leży jak łachman i nawet nie podbiegł się przywitać. Ten pies jest doprawdy dziwny.

No tak. Tomek jest policjantem. Dokładniej mówiąc, inspektorem policji, a przy tym osobistym narzeczonym Lili. Poznaliśmy się rok temu, przy okazji śledztwa w sprawie, jak początkowo myśleliśmy, nieszczęśliwego wypadku. Sprawa okazała się jednak wielce rozwojowa i mieliśmy wątpliwą przyjemność paść ofiarą włamań, rozboju z użyciem broni i usiłowaniami zabójstwa. Na szczęście wyszliśmy z tych opresji obronną ręką, jednak Tomek pozostał przewrażliwiony na punkcie naszego bezpieczeństwa, tym bardziej, że gościmy w swym domu jego największy skarb – ukochaną narzeczoną, Lilę.

Maja jest Tomkiem zachwycona i odgraża się, że jeżeli Lila nie będzie dla niego dobrą żoną, to ona jej go odbije, oczywiście wówczas, gdy już wyrośnie na piękną, mądrą i długonogą kobietę. W to ostatnie szczerze wątpię, bo według wszelkich znaków na niebie i ziemi z Mai wyrośnie mądry i piękny kurdupelek, w porywach metr sześćdziesiąt. Wszystkie kobiety w rodzinie mojego męża były z metra cięte i wygląda na to, że jest to jedyna rzecz, którą moja córka po nich odziedziczyła.

– Nie zamykałam bramy, bo wiedziałam, że przyjedziesz. A Harnaś tak się wybiegał nad jeziorem, że wcale mu się nie dziwię. Zresztą jest tak gorąco, że każdy z nas ległby jak szmata, nosząc na sobie takie futro. Mam prośbę, Tomku. Jak będziesz wracał, zajedź do Mariana po ryby, przydadzą się na dzisiejszego grilla.

– Znowu grill? Zróbmy może coś innego – zaskomlała Maja. – Może ognisko? Tak dawno nie jedliśmy kiełbasek. Takie na patyku, pieczone nad ogniskiem smakują sto razy lepiej niż karczki, szaszłyki i inne wynalazki. Chodźmy nad jezioro, zawsze to jakieś urozmaicenie.

– Wiem, skarbie, że się nudzisz, skazana na wakacje ze starymi i ciotką. – Popatrzyłam na nią ze współczuciem. – Zgoda, dzisiaj robimy ognisko.

– No, to jesteśmy umówieni. Ja uciekam, niestety praca czeka, bo urlop dopiero od jutra. – Tomek znowu cmoknął Lilę w najbardziej bezsensowne miejsce, czyli czubek głowy, podszedł do mnie i konspiracyjnie szepnął mi do ucha: – Przywiozę dla Majki niespodziankę. Założę się, że przestanie się dziewczyna nudzić.

Popatrzyłam pytająco, lecz on ruchem głowy wskazał Maję, dając mi do zrozumienia, że przy niej nie może nic powiedzieć. Lila widocznie też była wtajemniczona, bo mrugnęła do mnie uspokajająco i uśmiechnęła się tajemniczo. No dobrze, jak niespodzianka, to niespodzianka.

– Tylko nie zapomnij o rybach. Aha, i weź gitarę! – krzyknęłam za nim.

– No, to wy, dziewczyny, zajmijcie się organizacją jedzenia, a ja wezmę Harnasia i pójdę nad jezioro, bo przecież trzeba przygotować to ognisko. Drewno się samo nie zbierze. Młoda, idziesz ze mną czy zostajesz z ciotkami?

– Zostaję i nie mów na nie „ciotki”, bo robisz z nich stare baby. Jak się pokłócimy, to przyjdę ci pomóc – dodała ze śmiechem.

***

– Tato po to drewno pojechał chyba do Puszczy Białowieskiej – stwierdziła Maja, wyglądając przez okno. – Już trzy godziny minęły. Polecę mu pomóc.

– Znając życie, to już dawno wszystko przygotował, a teraz leży sobie brzuchem do góry i czeka, by się czasami nie załapać do pracy w kuchni. Pokrój tę cholerną cebulę, bo mi zaraz szkła kontaktowe wypłyną. – Lila wydmuchała głośno nos w papierowy ręcznik. – Że też nikt nie wpadł na to, żeby sprzedawać ją w plasterkach.

– Daj, zrobię to. – Zabrałam jej miskę z cebulą. – Możecie już iść, bo w zasadzie wszystko zrobione, rybami zajmie się Misiek, a wy…

– O! Pani Jadzia – przerwała mi Maja.

Pod bramę rzeczywiście zajechał samochód. Pani Jadwiga jak zwykle nacisnęła dzwonek domofonu, mimo że brama stała otworem, a Maja wybiegła jej na spotkanie. Niezmiennie elegancka, w małej czarnej, perłach na szyi i wysoko upiętym, platynowym koku wyglądała jak postać nie z tej epoki. Wystarczyłoby włożyć jej do ręki parasolkę i przedłużyć nieco sukienkę, a mielibyśmy obraz jeżeli nie hrabiny, to z pewnością żony przedwojennego bankiera lub wysokiego urzędnika państwowego. Usta, zawsze pomalowane krwistoczerwoną szminką, rozciągnęła leciutko w pełnym dystynkcji uśmiechu, pocałowała powietrze tuż nad głową Mai i wręczyła jej pojemnik, w którym przynosiła kości dla Harnasia.

– Niestety, tylko z kurczaka, nie byłam pewna, czy można mu je dawać, ale przyniosłam na wszelki wypadek.

– On zeżre wszystko. – Machnęłam lekceważąco ręką. – Dziękujemy pani. Na pewno się ucieszy. Kawka?

– Oj, gdybyś była tak miła, moja droga. – Jadzia rozsiadła się wygodnie na kanapie. – Jestem wykończona. Upał taki, że człowiekowi wszystkiego się odechciewa, a tu tyle rzeczy do zrobienia.

„No tak – pomyślałam. – Normalni ludzie chodzą w przewiewnych koszulkach, krótkich portkach i najchętniej na bosaka. W stroju pani Jadzi nikt nie wytrzymałby trzech minut. Sukienka – czysta, żywa wełna, a na nogach, o zgrozo, jedwabne pończochy. Chwała najwyższemu, że zrezygnowała z koronkowych rękawiczek i etoli, które tak chętnie nosi”.

– Do zrobienia? Czyżby profesor zaczął marudzić?

– Ach nie, moja kochana! Dziękuję ślicznie, panno Lilu. – Sięgnęła po filiżankę z kawą. – Od dwóch dni mam drugiego gościa! – powiedziała to takim tonem, jakby właśnie oznajmiała coś w rodzaju „zostałam laureatką nagrody Nobla”.

– I? – Popatrzyłyśmy na nią pytająco.

– To dyrektor! – Spojrzała z tryumfem i odczekała chwilę, jakby spodziewając się, że wszystkie padniemy trupem z wrażenia, lecz gdy to nie nastąpiło, ciągnęła dalej, nieco rozczarowana: – Przystojny, elegancki, powiedziałabym nawet, że wytworny. Widocznie dowiedział się, że mój pensjonat to idealne miejsce dla ludzi z klasą. Zresztą sam tak mi powiedział: „pani Jadwigo, cieszę się, że mogę być gościem prawdziwej damy”. Prawdziwej damy! Słyszeliście?

– No to super! – Maja klasnęła w ręce. – A czy to facet do wzięcia? Mogłaby pani zakręcić się koło niego, skoro taki idealny i na dokładkę dyrektor.

– Majka! – powiedziałam ostro, choć wiem, jaki sentyment ma do niej pani Jadzia. Sama nie mając dzieci, obdarzyła Maję prawdziwym, szczerym uczuciem, a co za tym idzie, wybacza jej rzeczy, których nie wybaczyłaby nigdy nikomu.

– Pleciesz bzdury, aniołku. – Machnęła ręką, jakby odganiając natrętne myśli, i chyba mi się nie wydawało, że się zarumieniła. – Jest młodszy ode mnie i zapowiedział, że dzisiaj przyjeżdża jego narzeczona.

– Młodszy mężczyzna to tylko zaleta. Przecież Misiek jest młodszy od siostry i widzi pani, jak się kochają. – Lila się roześmiała. – A jak się odbija narzeczoną, to ja już panią nauczę, droga pani Jadziu.

– Żarty sobie stroicie, dziewczyny, a ja mam problem, bo od przedwczoraj, to znaczy od chwili, kiedy pan Wiesław – bo tak ma na imię – przyjechał, profesor chodzi naburmuszony. Patrzy spode łba, burczy, kolacja mu nie smakowała i w ogóle jest na mnie obrażony.

– Hi, hi, zazdrosny na sto procent. – Maja zeskoczyła z blatu, na którym siedziała, machając nogami, i przeniosła się dla odmiany na parapet. – Oj, będzie się działo! Jak to tacy dżentelmeni, to może skończyć się pojedynkiem o serce naszej kochanej pani Jadzi. Wszystko rozstrzygnie się na ubitej ziemi!

– Robimy ognisko dzisiaj po obiedzie, nad jeziorem. Proszę zaprosić w naszym imieniu pana profesora. Może trochę się rozerwie w naszym towarzystwie i przestanie burmuszyć. Pani jak zwykle będzie również bardzo mile widziana.

– Daj spokój, kochanie – przerwała mi. – Muszę być w pensjonacie, bo przecież ta narzeczona ma przyjechać. – Słowo „narzeczona” powiedziała, krzywiąc się z niesmakiem.

Znam panią Jadzię od wielu lat i wiem, że nie ocenia ludzi niesprawiedliwie. Owszem, fascynują ją tytuły, nazwiska szlacheckie i herby, nawet jeżeli kupione zostały na bazarze, ale nigdy nie uprzedza się do innych i nie ocenia, nie poznając ich osobiście. Spojrzałam pytająco, a ona gestem pokazała mi, że mam iść za nią.

– Dziękuję, panno Lilu, za kawę, była wyborna, ale niestety muszę już jechać, goście czekają. – Pożegnała się i ruszyłyśmy w stronę samochodu. Po drodze ujęła mnie pod rękę, szepcząc konspiracyjnie: – Ta jego narzeczona to musi być niezłe ziółko. Oczywiście przygotowałam dla niej osobny pokój, bo przecież nie są jeszcze małżeństwem, a pod moim dachem bezeceństw nie będę tolerować. To co wymyślili? Oficjalnie przyjeżdża po południu, a ja głowę dam, że była już w moim pensjonacie. Wiesz, jaki mam przeczulony nos, poznaję zapachy, jak ty, kiedy masz migrenę. Jak przyjechałam dzisiaj rano, to od razu poczułam perfumy, kobiece perfumy i to, powiem ci, moja kochana, Mademoiselle. Tego zapachu nie pomylę z żadnym innym.

– Hm, a nie przyszło pani do głowy, że ten Wiesław sprowadził sobie jakąś panienkę, która wcale nie musiała być jego narzeczoną? A może to nasza Irenka zaszalała?

– Przyszło, ale znasz mnie, nie puszczam takich spraw płazem, więc przy śniadaniu, jak tylko profesor sobie poszedł, zapytałam go: „czy w tych czasach mężczyźni używają perfum Coco Chanel?”. A on na to roześmiał się: „nie wiem, o czym pani mówi”, ale minę miał, mówię ci, jak ktoś przyłapany na gorącym uczynku. A Irenka tylko czasami używa perfum i to o zapachu albo róży, albo bzu.

Według mnie to wcale nie oznacza, że tajemniczym gościem była właśnie jego narzeczona, ale nie będę mącić pani Jadzi w głowie. Niech myśli, co myśli – ja się w takie sprawy wtrącać nie będę. Ma w końcu upragnionych gości, niech się cieszy ich obecnością. Będzie miała nareszcie zajęcie i możliwość wykazania się. A trzeba przyznać, że potrafi otoczyć swoich pensjonariuszy opieką na jak najwyższym poziomie. Zajmuje się nimi doskonale i jak przystało na prawdziwą damę, robi to dyskretnie, nie narzucając się, ale dbając o najdrobniejsze szczegóły. Wszystko jest wykwintne, eleganckie, jak to się mówi, z najwyższej półki. W prowadzeniu pensjonatu pomaga pani Jadzi jej dawna gosposia, równie leciwa Irenka, która dba o czystość, porządek i mały ogródek. Przychodzi pięć razy w tygodniu sprzątać pokoje, czyścić zastawę stołową, gotować i pielęgnować ogród. To starsza, cichutka jak myszka i bardzo pracowita kobieta, która dorabia sobie do niziutkiej emerytury. Dogadują się z panią Jadzią doskonale, mimo ciągle przypominanej różnicy statusów społecznych.

– No, to miejmy nadzieję, że to jakieś nieporozumienie. – Uspokajająco pogłaskałam Jadzię po ramieniu. – Przecież sama pani powiedziała, że to facet z klasą. Irenka już jest? Chciałabym od niej ten przepis na torcik czekoladowy. Wpadłabym do was wieczorkiem.

– Jest, jest. Powiem jej, żeby ci napisała. A wieczorkiem to tak do dwudziestej, bo potem wybieramy się z profesorem na spotkanie w domu kultury. Będą śpiewały dzieciaczki, żeby zebrać fundusze na schronisko dla psów. Ach, i muszę jeszcze poprosić tego oczajduszę Mariana, żeby naprawił w szopie okiennice. Wprawdzie nic cennego tam nie mamy, ale po co kusić złodziei – dodała, wsiadając do samochodu. Odchyliła górne lusterko, poprawiła włosy, przeciągnęła szminką po umalowanych już ustach, założyła okulary przeciwsłoneczne, posłała mi dłonią całusa i ruszyła z piskiem opon.

Gdy po dwóch godzinach popatrzyłam na przeciwległy brzeg, mogłam już dostrzec Irenkę krzątającą się po ogródku i profesora, siedzącego pod ogromnym parasolem, pogrążonego w lekturze książki. Są tak charakterystyczni, że nie można ich pomylić z nikim innym. Normalnie „W Dolinie Muminków”. Ona wypisz, wymaluj Mała Mi, a on – Włóczykij. Z tą różnicą, że kapelusz i ubranie profesora mają zawsze kolor jasnego beżu, a koczek Irenki jest trochę mniej sterczący.

Misiek ustawił imponujący stos drewna, a teraz walczył ze stelażem, na którym ma zawisnąć kociołek. Maja balansowała na belkach pomostu, co chwilę wpadała do wody i wynurzała się z niej, coraz bardziej przypominając topielicę. Lila po raz dwudziesty przekładała rozłożone koce, bo według niej nawet na ognisku wszystko powinno być pod kolor. Upał był nie do zniesienia, słońce prażyło, dlatego z tubką kremu, filtr pięćdziesiąt, latałam za nimi, próbując posmarować im plecy, nosy i wszystko to, czego udało mi się dosięgnąć. Odganiali mnie jak natarczywego komara, ale ja wiedziałam swoje. Nie miałam ochoty poświęcić wieczoru na robienie im okładów z maślanki i wysłuchiwaniu jęków, jacy to oni biedni, spieczeni i czerwoni.

Harnaś towarzyszył Mai w zabawie. Za każdym razem, gdy wpadła do wody, biegł jej na ratunek, moczył się cały w wodzie, wybiegał, po czym podlatywał do mnie i otrzepywał się na koc, na mnie i wszystko dookoła.

– Rozpalam – zakomunikował Misiek. – Gulasz musi parę godzin popyrkotać. Z tym winem ostrożnie – zwrócił się do Lili, która rozsiadła się na leżaku z lampką czerwonego wina w dłoni. – Ono ma być do mojego madziarskiego ratatuja.

– Spoko, wodzu, Tomek ma przynieść zapas trunku. – Lila poprawiła na sobie tasiemki, które według niej stanowią strój kąpielowy, i osłaniając dłonią oczy, popatrzyła w stronę naszego domu. – O wilku mowa. Właśnie idą.

– Idą? – Nie bardzo zrozumiałam. – Jak to: idą? Kogoś jeszcze zaprosiłaś?

Nie zdążyłam się porządnie zdziwić, bo z daleka ujrzałam Tomka, niosącego gitarę, w towarzystwie drugiej osoby, dźwigającej torby. Im bliżej byli, tym dokładniej mogłam się im przyjrzeć. Zważywszy na moją krótkowzroczność, musieli podejść zupełnie blisko, bym mogła to zrobić. Towarzyszem Tomka okazał się młody, diablo przystojny chłopak, którego rysy twarzy jednoznacznie wskazywały na ich pokrewieństwo.

– Hej! Pozwoliłem sobie przyprowadzić mojego bratanka. Podrzucili mi go na dwa tygodnie i uznałem, że to dobry pomysł, by poznał się z Mają. Chłopak nudzi się w obcym mieście. Ja całe dnie w pracy, a on nic, tylko komputer, Internet i komórka. Poznajcie się, to jest Maciek.

Maciek strzelił buraka, spuścił głowę i burknął coś, co znaczyło chyba, że jest mu miło. W tym momencie z jeziora wypełzła Maja. Z wodorostami we włosach, nosem posmarowanym białym ochronnym kremem, częściowo spłukanym przez wodę, wyglądała dosyć oryginalnie i nie do końca ślicznie. „Biedactwo” – pomyślałam, ale zaraz spostrzegłam, że Maciek przygląda się jej z rozbawieniem w oczach i niemałą sympatią. Uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie, podnosząc przy tym tylko jeden kącik ust, co nadało mu trochę szelmowskiego charakteru. Potem bezczelnie zlustrował ją wzrokiem z góry na dół i wyciągając rękę, powiedział:

– Jestem Maciek, cieszę się, że w końcu mogę cię poznać. Od wujka Tomka wiem nawet, jaki nosisz numer buta. – Roześmiał się. – Uważa cię za ideał i jeżeli chociaż połowa z tego, co mi o tobie opowiadał, okaże się prawdą, to prawdopodobnie zostaniesz moją żoną. Co jak co, ale na ludziach to wujek zna się jak nikt inny.

No wiecie co? Ale zarozumiały i bezczelny gówniarz! Już miałam na końcu języka ripostę, która sprowadziłaby go na ziemię, lecz spojrzałam na Miśka. Patrzył na Maję z zaciekawieniem, jakby chciał spytać „no, mała, co ty na to?”.

– Będę się ogromnie starać, by sprostać twoim oczekiwaniom, choć perspektywa nazywania się w przyszłości panią Burak niezbyt mi się podoba. – Maja podała mu rękę z uśmiechem, który swoją żmijowatością mógłby dorównać tylko cioci Lili. – Martwi mnie tylko jedno. Jeżeli wyrazem sympatii Tomka jest mówienie na czyjś temat, to dlaczego nikt z nas nie słyszał od niego ani jednego słowa o tobie? Jak powiedziałeś, zna się na ludziach.

– Chciał ci zrobić niespodziankę?

Stali naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Nie wiem, jak długo by to trwało, gdyby nie interwencja Lili, która zarządziła głosem nieznoszącym sprzeciwu:

– Maciek i Maja, rozpakujcie te rzeczy i zróbcie na brzegu grajdołek. Trzeba te napoje włożyć do wody, bo zaraz nam się tu zagotują. Tomek, dawaj te ryby, musimy je jakoś przyrządzić.

– Jakie ryby? Marian mi nie dał żadnych ryb. Dwa razy byłem u niego, jak jechałem od was rano i teraz, z Maćkiem. Najpierw jeszcze go nie było, a za drugim razem stwierdził, że żadnych ryb nie ma i nie wie, kiedy będą, i tak w ogóle to mam mu dać spokój.

– Uff! – Lila odetchnęła z ulgą. – Prawdę mówiąc, to robiło mi się niedobrze na myśl, że będę musiała je z wami czyścić.

– Podjadę wieczorem do Mamoniowej po przepis, to zajrzę i do Mariana. Trochę się martwię, Misiek wiózł go przecież do lekarza. Może jest chory?

– Nie wyglądał na chorego. – Misiek położył się obok mnie na kocu. – To była chyba taka kontrolna wizyta. Ale zajrzeć nie zaszkodzi. Ach! – Klepnął się ręką w czoło. – Powiedział, że musi z tobą porozmawiać i że to ważne.

Maja i Maciek wrócili do ogniska. Kopanie grajdołka najwyraźniej ich zintegrowało, bo opowiadali sobie coś przyciszonymi głosami i zaśmiewali się do rozpuku. Usadowili się obok nas na kocu, leżaki zostawiając uprzejmie Lili i Tomkowi. Maciek wziął gitarę, zaczął grać i cicho zaśpiewał. Rany Julek! Jak on śpiewa! Wszyscy siedzieli zasłuchani, a ja patrzyłam na swoją córkę, której oczy z sekundy na sekundę robiły się coraz bardziej maślane i pozbawione rozumu. No to koniec. Wpadła jak śliwka w kompot. Wakacyjna miłość właśnie się rodzi na moich oczach. Chwała Bogu, że na moich, bo w razie czego będę mogła trzymać rękę na pulsie i zainterweniować, gdyby miała się stać jakakolwiek krzywda mojemu dziecku. Będę czujna jak ważka, jak wścibski sąsiad cierpiący na bezsenność, jak pies, jak gajowy Marucha, jak żołnierz na warcie i jak detektor cząstek elementarnych, postanowiłam. Jednak już po chwili, tak jak inni, przyłączyłam się do śpiewania, na śmierć zapominając o jakimkolwiek wzmożeniu czujności. Lila krążyła, robiąc za kelnera, podając nam napoje, owoce i ohydne chipsy o smaku przypominającym stęchłe ziemniaki, posypane ogromną ilością soli. Jako że miałam w planie wieczorną przejażdżkę, musiałam się zadowolić sokami i wodą mineralną, z zazdrością patrząc, jak dorośli raczą się zimnym piwem i ponoć fenomenalnym winem przyniesionym przez Tomka.

– Przepraszam bardzo! Przepraszam, że przeszkadzam – zawołał ktoś wesołym głosem za naszymi plecami, od strony jeziora. Śpiew ucichł i wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Z kajaka na nasz pomost wdrapywał się jakiś facet. – Przepraszam, ale nie mogłem się oprzeć, gdy usłyszałem gitarę, i…

– Niech pan nie… – zawołała Maja, chcąc go ostrzec, lecz było już za późno. Mężczyzna stanął na pomoście, zatańczył na jednej z wielu ruchomych belek, zatrzepotał rękami i runął do wody z ogromnym pluskiem. Po chwili wynurzył się i z uśmiechem przyklejonym do twarzy ruszył do brzegu, brodząc w mule i wodorostach.

– Przepraszam… – „Jak jeszcze raz przeprosi, to go chyba trzepnę tą gitarą w łeb” – pomyślałam. – …jestem z pensjonatu po drugiej stronie jeziora. Wiem, że to niezbyt ładnie tak wpraszać się komuś na ognisko, ale to było silniejsze ode mnie. Ten zapach roznosi się po całej okolicy, a jak dodać do tego jeszcze dźwięki gitary i wesołe głosy ludzi, to tak jakbym wrócił do czasów studenckich, czasów młodości. Wiesław jestem.

Zaczął podchodzić do wszystkich z wyciągniętą ręką. Mnie, Lilę i Maję ucałował w dłonie, patrząc każdej z nas głęboko w oczy. Ach, więc to nasz sławetny Wiesio dyrektor! Włosy podejrzanie kruczoczarne, opalenizna na bank z solarium, ciało wyżyłowane na siłowni, bez odrobiny tłuszczu, a uśmiech tak biały, że mógłby reklamować pasty wybielające. Ktoś tu chyba nie umie pogodzić się z upływem czasu i robi wszystko, by wyglądać młodo.

– Goście pani Jadzi są u nas zawsze mile widziani – powiedziałam, niemalże wyrywając rękę, którą nadal trzymał, jakby o niej zapomniał. – Miło nam cię poznać, siadaj i czuj się jak u siebie.

Dyrektor czy nie dyrektor, ja się w Wersal bawić nie będę – u nas etykieta pani Jadwigi nie obowiązuje.

– Cieszę się niezmiernie. Takie odosobnienie w ciszy i absolutnym spokoju było mi ogromnie potrzebne. Po roku ciężkiej pracy należy się to człowiekowi. A muszę wam powiedzieć, że bardzo trudno jest znaleźć takie miejsce jak to. Wszędzie zgiełk, turyści, kramy z pamiątkami, smażalnie, rozwrzeszczana młodzież, motorówki i wydzielone kąpieliska. Jestem w szoku, że istnieje takie jezioro jak to. Co za kompletna i prymitywna dzicz! Wy przyjechaliście na długo?

– Na bardzo długo, mam nadzieję, że do końca życia. – Misiek podał mu butelkę piwa. – Mieszkamy tutaj. Za tym zagajnikiem jest nasz dziki i prymitywny dom.

– Szczęściarze! Mieszkać w takiej okolicy! Zazdroszczę wam! Prowadzicie gospodarstwo, hodujecie jakieś zwierzęta? – Wiesław udał, że nie słyszy ironii w jego głosie.

– Mieliśmy dwa koty, ale właśnie postanowiliśmy zrobić gulasz – zażartowałam i nie zważając na przerażone spojrzenie gościa, które rzucił w kierunku kociołka, zapytałam: – A ty skąd jesteś? Opowiedz nam coś o sobie. Rzadko mamy okazję poznać kogoś z cywilizowanych rejonów kraju.

I co ja najlepszego zrobiłam? Kolejna godzina upłynęła nam na słuchaniu opowieści o wspaniałym życiu Wiesława, którą zaczął słowami „Nie wiem, czy rozumiecie, czym jest korporacja”. Kontynuował ją, nie zdając sobie sprawy, że już po pierwszym zdaniu ma u wszystkich przechlapane. Dowiedzieliśmy się, jak zdolnym i pracowitym człowiekiem jest Wiesio, który dzięki uczciwości i pokorze odniósł błyskotliwy sukces zawodowy. Mieszka w apartamencie, w dużym mieście i pracuje w jednej z największych firm w kraju na wysokim stanowisku. Jest przy tym człowiekiem skromnym, krystalicznie uczciwym, brzydzącym się wyścigami szczurów, dla którego wiara, nadzieja i miłość to najważniejsze wartości. Jednym słowem legenda o świętym Aleksym to pikuś w porównaniu z wywodami Wiesława. Rozumiem, dlaczego Jadzia jest nim tak bardzo zachwycona. Ja jednak czuję gdzieś pod skórą, że to niezły drań i swoim zwyczajem postanowiłam mieć na niego oko. Lili chyba też nie przypadł do gustu, bo wcieliła się w dobrze nam znaną postać słodkiej idiotki, która z otwartymi ustami, trzepocząc rzęsami, zdawała się spijać z jego ust każde słowo, a jej okrzyki „och” i „ach” nakręcały naszego opowiadacza do wygłaszania jeszcze większych peanów na temat swojej skromnej osoby.

– Podać ci coś? – zapytał mnie Misiek, zmierzając w stronę grajdołka.

– Tak, karabin maszynowy. Albo strzelę sobie w łeb, albo uszkodzę kogoś innego. Nie mogę go słuchać – warknęłam cicho.

– To wy sobie tu rozmawiajcie, a my pójdziemy do obozu nurków. – Maja pociągnęła Maćka za rękę, bo najwyraźniej też miała już dosyć. – Poznam cię z nimi i może namówię na naukę nurkowania. Co robisz takie przestraszone oczy? To fajna zabawa, zobaczysz, chodź!

– Nurków? – zdziwił się Wiesio. Jego głos stał się nagle ostry i nieprzyjemny. – To są tu jacyś nurkowie? Pani Jadwiga nic mi na ten temat nie wspominała. Zapewniała mnie, że oprócz tego starszego pana, co mieszka obok pensjonatu, nikogo nie należy się spodziewać, a tu okazuje się, że jesteście wy i jeszcze jacyś nurkowie.

Nie zabrzmiało to miło. Przyjrzałam mu się ze zdziwieniem, był wyraźnie zdenerwowany, mimo że starał się to przed nami ukryć.

– Ach, ta pani Jadwiga – zreflektował się szybko i zaśmiał się, jak dla mnie niezbyt szczerze. – Będę musiał się poskarżyć, gwarantowała mi ciszę, samotność i izolację od zewnętrznego świata. Złożę reklamację.

– Nie chcę być niemiła, ale to ty szukałeś naszego towarzystwa. – Gościnność gościnnością, ale dupków nie lubię. – A obóz jest na drugim krańcu jeziora. Jeżeli ty do nich nie pójdziesz, to wątpię, byś spotkał któregoś z nich. To bardzo grzeczni i mili ludzie. Są tu z tych samych powodów co ty, pragną ciszy i spokoju. Miejsca bez motorówek, turystów i rybaków, by móc bezpiecznie i z przyjemnością uprawiać swoją pasję. Pani Jadzia nie wprowadziła cię w błąd. Nie mogła przecież przewidzieć, że strzeli nam do głowy pomysł z ogniskiem nad jeziorem. Gdyby nie to, możliwe, że nie natknąłbyś się na żadnego z nas do końca swojego pobytu.

Musiałam mieć niezbyt przyjazną minę, bo i Lila, i Misiek patrzyli na mnie z lekkim przerażeniem, Tomek ze zdumieniem, ale Wiesio uśmiechnął się wesoło i zawołał:

– Ależ to przecież tylko żart! Jestem zachwycony, że mogłem was poznać! A do nurków się nie wybieram i nic do nich nie mam, niech sobie nurkują, ile chcą. Co więcej, chciałbym was wszystkich zaprosić na jutro do pensjonatu. Dziś przyjeżdża moja narzeczona, urządzimy sobie małe spotkanie, niejako w rewanżu za gościnę przy ognisku. Będziemy zachwyceni, jeżeli zgodzicie się nas odwiedzić.

– Wszystkich? – zapytała Lila najsłodziej, jak umiała. – Czyli naszych nurków też?

– No, nie. – Wiesio poczuł, że się zagalopował. – Nie znam ich, no i technicznie byłoby to dosyć trudne do zorganizowania…

– Dobra, dobra, ja też żartowałam. Ze spotkania zrobiłoby się nam wesele. A jakie stroje obowiązywać będą, wieczorowe? – Lila drążyła dalej temat. – Bo jeżeli tak, to będziemy mieć z siostrą niemały kłopot. Wiesz, jak to jest, człowiek mieszka w głuszy, w prymitywnych warunkach, do głowy mu nie przyjdzie zadbać o taki szczegół jak przyzwoita kiecka. Za cholerę nie wiem, jakie zwyczaje panują wśród pracowników korpo… korpo… coś tam… nie zdołałam zapamiętać.

Gdybym siedziała na krześle, to pewnie bym z niego spadła, ale na szczęście leżałam bezpiecznie na kocu, skręcając się w środku ze śmiechu. Tomek spuścił nisko głowę, czerwieniejąc na twarzy, a Misiek z rozbawieniem przyglądał się całej scence.

– Po co martwić się takimi drobiazgami? – Wiesio machnął ręką. – Stroje niezobowiązujące, że tak to ujmę. Liczy się przecież towarzystwo, a nie jakieś tam konwenanse.

– Czuję się zaproszona i z pewnością przyjdę, ale teraz muszę was niestety pożegnać. – Z ociąganiem podniosłam się z koca. – Obowiązki wzywają.

– Jak jedziesz do Jadzi, to może Wiesław zabierze się z tobą, przecież… – Misiek nie dokończył, zobaczywszy mój piorunujący wzrok.

– Przecież jadę najpierw do Mariana, nie wiem, jak długo u niego będę. A właśnie, czy to nie ty przypadkiem pożyczałeś od niego łódkę dzisiaj rano? – zapytałam Wiesia.

– Rano to ja spałem snem sprawiedliwego. Odsypiam nieprzespane noce, w końcu jestem na wyczekiwanym urlopie. A łódkę to ja mam swoją. – Wskazał na kajak, który na pewno kosztował więcej niż mój stary, wysłużony samochód. – Przezorny zawsze ubezpieczony. Do pensjonatu chętnie sobie powiosłuję, nie kłopoczcie się moją osobą. Zresztą ja też zmykam, bo zaraz ma przyjechać moja dziewczyna. No, to w takim razie do jutra, powiedzmy, tak do osiemnastej, pasuje wam ta godzina? – Wiesio popatrzył pytająco, nie wiedzieć czemu, na Lilę.

– Jesteśmy umówieni. Będziemy na pewno – odpowiedziała, podnosząc lampkę z winem, jak do toastu. – Nie przepuścimy okazji wzięcia udziału w spotkaniu z tak dystyngowanym towarzystwem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: