- W empik go
Rzym. Ludzie Odrodzenia - ebook
Rzym. Ludzie Odrodzenia - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 869 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielki łuk Gór Albańskich rozpoczyna się w oddali, ku północy, odosobnionym kopcem, na którym usadowiła się mała mieścina Colonna, dająca nazwisko najpotężniejszemu rzymskiemu rodowi; dalej ku południowi sterczy Tusculum o zamierzchłej przeszłości, następnie szarzeje ów klasztor Grottaferrata, który Juliusz II zamienił w obronną twierdzę, wiesza się Marino pełne krwawych wspomnień i jeszcze mnóstwo innych rycerskich zamków uczepiło się na pochyłościach skał aż po Palestrinę. Colonna jest początkiem, Palestrina kresem wielkości Colonnów, tam bowiem papiestwo złamało ich potęgę. Nad zwietrzałymi murami zamków, nad Górami Albańskimi piętrzą się pokryte śniegiem Góry Sabińskie, które służyły rycerstwu za strategiczne oparcie.
Z owych wyżyn, z owych gniazd obronnych spoglądały możnowładcze rody na Rzym pożądliwym okiem, chcąc wydrzeć cokolwiek z tych bogactw, które tam spływały z całego świata, albo owładnąć zupełnie miasto i stolicę apostolską. Rody te były po większej części obcego pochodzenia, przyszły z północy, wyćwiczone w wojennym rzemiośle. Pomiędzy Rzymem a tymi baronami powstało wieczne współzawodnictwo, wieczna walka.
Za Grzegorza Wielkiego (590–604) należała cała Kampania, z małymi tylko wyjątkami, do kościołów i klasztorów rzymskich, które po cesarzach weszły w jej posiadanie. Tam, gdzie były ziemie imperatorów, powstało patrimonium beati Petii, własność kościoła. Taki stosunek utrzymywał się bardzo długo i dopiero w XI i XII wieku baronowie potrafili owładnąć niziny. W północnych Włoszech i w Toskanii miasta pochłonęły baronów; Rzym nie miał tej siły jak dobrze zorganizowane komuny, jak Florencja, Siena,
Piza, i nie mógł dyktować praw szlachcie, gdyż wewnętrzne niezgody i zewnętrzne wpływy tamowały rozwój organizacji gminnej. W Rzymie spierali się ze sobą papież, cesarz i lud na niekorzyść wewnętrznej siły miasta, komuna więc była za słaba, aby pochłonąć okoliczną szlachtę. Rody rycerskie zmuszały powoli dawnych właścicieli, aby swe obszary w Kampanii oddawali im w wieczystą dzierżawę. Kościoły więc, klasztory, kanonie, chcąc uratować przynajmniej tytuł własności, musiały wydzierżawiać swe dobra baronom za marny czynsz, będący tylko zaznaczeniem, że majątek nie do rycerza należał. Tuzin jaj, para kapłonów, beczka wina – oto bywała opłata za dobra o obszarze mili kwadratowej. Feudalne też stosunki rzymskie bardzo się różniły od takichże stosunków na północy, feudalizm bowiem rzymski opierał się najczęściej na wieczystej i dzierżawie, na kościelnej emfiteuzie.
W czasie walk pomiędzy miastem, baronami a papieżem rosła anarchia nie tylko w Rzymie, ale i w całej Kampanii, a gdy papiestwo ostatecznie z końcem XV wieku zapanowało nad szlachtą i Rzymem, po Kampanii błąkali się już tylko pasterze nomadzi, którzy tam zstępowali na zimę i wiosnę z gór ze swymi trzodami, a na lato wracali w Apeniny. Ager romanus pustoszał, zabagniał się, a wokoło Rzymu szerzyła się febra. Pier Damiano, słynny poeta i kardynał, który żył w XI wieku, prowadząc jeszcze za młodu pustelnicze życie w Apeninach, w Fonte Avellana, pisał do papieża Mikołaja III, że „Rzym, gniazdo gorączek febrycznych, ma obfite żniwo śmierci, a rzymskie febry tak stateczne i wierne, że kogo raz opadną, bodaj czy go żywym opuszczą”.
Miasto i kościół nienawidziły baronów, ale ich często potrzebowały w razie saraceńskich napadów, co jeszcze bardziej utrudniało wzajemne stosunki, gdyż szlachta drogo kazała sobie płacić za udzieloną opiekę, która nieraz bardziej nad krajem ciążyła aniżeli daleki nieprzyjaciel. Dawny wierszyk powiada, że gorzej od papieża i cesarskich ludzi, bardziej od głodu i morowej zarazy dają się Rzymowi we znaki rycerskie rody.
Più assai che peste, papa e imperiali
Più a Roma sono assai crudi e fatali.
Più assai che fame, Galii e Aragonesi,
Savelli, Orsini, Cenci e Colonnesi.II
Z pomroku dziesiątego wieku wyłania się, jak groźny posąg w oparach Tybru, postać Teodory, żony konsula i senatora Teofilakta, owej niezwykłej kobiety, która zdobyła sobie panowanie nad Rzymem i papiestwem. Teodora miała córkę Marozię, co do siły charakteru i zręczności przechodzącą matkę. Pierwszym jej mężem był Alberico di Tuscolo, awanturniczy rycerz pochodzenia germańskiego, który, jak się zdaje, owładnął księstwem Spoleto, a następnie zdobywszy Tusculum, stał się i w Rzymie potężną osobistością. Nazywano go Alberico di Via Lata, gdyż miał zamek przy owej ulicy, mniej więcej na tym samym miejscu, na którym dzisiaj znajduje się pałac Colonnów i słynna ich galeria obrazów przy placu śś. Apostołów. Po śmierci Alberyka wyszła Marozia za mąż za Gwidona z Toskanii, a po raz trzeci za króla Włoch, Gwidona z Prowansji. Ślub tej niemłodej już pary odbył się w zamku św. Anioła, gdyż Marozia stamtąd wykonywała swe twarde rządy w Rzymie. Niedawno kazała w piwnicach Moles Adriani udusić papieża Jana X, aby syna swego osadzić na stolicy apostolskiej pod imieniem Jana XI, teraz zaś chciała opanować oprócz papiestwa jeszcze i imperium, marzyła o cesarskiej koronie dla Hugona. Tak wysoko wspiąć się nie mogła, ale syn jej pierworodny, którego miała z Alberykiem, Alberico II, stał się założycielem wielkiego rodu hrabiów na Tusculum, którzy przez część dziesiątego i prawie przez cały wiek jedenasty największy wpływ wywierali na losy Rzymu.
Ród ten, pochodzący z praojca Germanina i matki Rzymianki, zaczął wszakże upadać z końcem XI i w pierwszej połowie XII Wieku, do czego musiało się przyczynić rozrodzenie się Tusculanów na liczne gałęzie i zubożenie wskutek częstych działów majątkowych. Rzymianie wraz z papieżami nienawidzili Tusculanów, którzy ciążyli nad miastem i stolicą apostolską swą potęgą, a gdy w roku 1170 przyszło do wojny pomiędzy Rzymem a Tusculum, górskie to gniazdo nie mogło się oprzeć przemocy i przeszło w posiadanie kościoła. Odtąd nazwisko Tusculanów znika z dziejów, a jeden tylko z nich, Pietro, staje się w początku XII wieku dziedzicem wielkości rodu, zmieniając wszakże nazwisko Tusculana na Colonnę. Nazwa miasteczka, w którym Pietro miał swoją siedzibę, stała się godłem rodu, który jeszcze do dziś dnia należy do najpierwszych we Włoszech. Muratori zapewnia, że od tej miejscowości świetny dom Colonnów przyjął swe nazwisko.
Owym dziedzictwem sławy, potęgi i znacznej części majątku hrabiów na Tusculum można tylko wytłumaczyć nadzwyczaj szybko rozwijający się wpływ Colonnów, którzy już w pierwszej połowie XII wieku byli najpotężniejszym rodem w Rzymie i w Kampanii. Po Tusculanach otrzymali oni część samego miasta Tusculum, Monte Porzio, Zagarolo i Palestrinę. Do tego spadku należał, jak się zdaje, i zamek Tusculanów w Rzymie. U Colonnów utrzymywała się tradycja, że ród ich pochodzi z Niemiec; Petrarka i jemu współcześni byli tego przekonania. Według kronikarskich podań jedna ich gałąź miała swe dobra we Frankonii, gdzie się wysługiwali cesarstwu. Tradycje te dadzą się pogodzić z tym, co wiemy o Alberyku. Marcin V Colonna pisał dnia 28 maja 1424 do króla Władysława Jagiełły, wstawiając się za utrzymaniem zaręczyn córki królewskiej Jadwigi z Fryderykiem, margrabią brandenburskim, ponieważ w ten sposób połączą się Colonnowie węzłem powinowactwa z domem Jagiellonów. „Jak bowiem dowiadujemy się od dawnych przodków – dodaję papież w swym liście – dom nasz de Columna Romana i dom teraźniejszych burgrabiów norymberskich z jednego rzymskiego idą gniazda”. Papież to gniazdo nazywa „rzymskim”, bo jużcić wówczas Colonnowie już od wieków z Germanów stali się Rzymianami. Ów Fryderyk, burgrabia norymberski, był praojcem pruskiego domu panującego; stąd też wywodzili późniejsi Colonnowie swe powinowactwo z Hohenzollernami.
Ród Colonnów stał też od początku swego istnienia po stronie cesarstwa i był zawsze główną podporą stronnictwa gibellinów.
Pierwszą sławą rodu Colonnów był kardynał Giovanni (1217 – 1241), o którym dzisiaj jeszcze opowiada napis na murach słynnego z cennych mozaik kościoła św. Praksedy w Rzymie. Papież Honoriusz wysłał Giovariniego jako swego legata do Konstantynopola, gdzie kardynał działał rzeczywiście jako niewzruszona, silna „kolumna” na cześć Boga najwyższego i rzymskiego kościoła, tamquam immobilis Ecclesiae Columna ad honorem Dei et Ecclesiae Romanae. Podanie niesie, że należąc na Wschodzie do wyprawy przeciw Turkom, dostał się do niewoli, a gdy go barbarzyńcy wzięli na tortury, jasny promień ukazał się na niebie i taką aureolą świętości twarz jego otoczył, że niewierni męczyć go zaprzestali i uwolnili jako człowieka, którym się niebo opiekuje. W nagrodę swych zasług około religii otrzymał kardynał w Konstantynopolu ową kolumnę, do której przywiązano biczowanego Chrystusa, przywiózł ją w tryumfie do Rzymu i umieścił w swym kościele św. Praksedy, gdzie się dotąd znajduje.
Tradycje rodu Giovanniego sprzeciwiały się wszakże powołaniu księcia kościoła. Grzegorz IX wysłał go do Ankony na wojnę, którą prowadził z królem Enzio, synem największego nieprzyjaciela stolicy apostolskiej, Fryderyka II. Ale kardynał zamiast walczyć z wrogiem zawarł z nim zawieszenie broni wbrew interesom kościoła, wskutek czego poróżnił się z papieżem, cofnął się do rodzinnej fortecy, do Palestriny, i oświadczył się otwarcie za Fryderykiem II. Od tego czasu polityka Colonnów wobec kościoła zawsze idzie tymi samymi drogami; ród ich dopóty wspiera Watykan, dopóki mu to korzyść przynosi, w gruncie rzeczy jednak zawsze opiera się o cesarstwo, aby nie być zależnym od papieża. Cesarstwo nawzajem stara się wzmacniać Colonnów, gdyż w nich ma najsilniejszą podporę w środkowych Włoszech. Colonnowie stają się niemal mocarstwem, z którym się liczą Niemcy, Francja i Hiszpania.
Jedynym oparciem papiestwa wobec przewagi Colonnów staje się drugi ród rycerski, Orsinich, którzy od dawna byli możną familią w Umbrii, a następnie osiedlili się w Górach Sabińskich, skąd zeszli na doliny i zajęli prawie cały prawy brzeg Tybru. Z czasem posiedli Orsini małe państwo w północnej Kampanii, ziemskie ich majątki obejmowały obszar osiemdziesięciu mil w obwodzie. W ciągu wieków wykazują ich familijne kroniki pięciu papieży, przeszło trzydziestu kardynałów i cały szereg rzymskich senatorów. Giovanni Gaetano Orsini, który został papieżem w roku 1277 pod imieniem Mikołaja III, przyczynił się najwięcej do wzrostu ich potęgi, obdarzając swych krewnych niezliczonymi donacjami. Ojciec tego papieża miał trzy żony i mnóstwo synów, wskutek czego rodzina Orsinich już w XIII wieku tak się rozrodziła, że było ich pod dostatkiem, aby zaludnić niebo i piekło, a przede wszystkim piekło”. Dzicy, gwałtowni, usprawiedliwiali swego drapieżnego niedźwiedzia w herbie, L'orsa rabbiosa – powiada o nich Petrarka. Zamek Bracciano nad jeziorem tegoż nazwiska, który był główną ich siedzibą, do dziś dnia daje wyobrażenie o potędze dawnych swych właścicieli. Ciąży on swą hardaścią i ogromem murów nad leżącym u jego stóp miasteczkiem i prawie całe jezioro przygniata. W Rzymie posiadali Orsini mnóstwo pałaców, wież i obronnych zamków. Orsini del Monte zajmowali Monte Giordano koło mostu św. Anioła i stali się tym samym nieproszonymi opiekunami Watykanu; drugi ich odłam gnieździł się przez długi czas w samym zamku św. Anioła, trzeci usadowił się w murach teatru Marcella, przemieniwszy je w obronną fortecę. A byli jeszcze Orsini w Marino, tuż obok jeziora Albano, w Licenzy, koło Tivoli, w Petigliano w Toskanii, w Tarencie, a nawet jeden z ich rodów poszedł za cesarzami na północ, osiedlił się w Czechach w XI wieku w zamku Rosenberg i dał początek linii Orsinich-Rosenbergów, którzy dotąd w Austrii istnieją. Genealogię Orsinich sam szatan musiał powikłać, bo z tego labiryntu Giovannich, a przede wszystkim niezliczonych Napoleonów, nawet Ariadna swą nicią trudno by historyka wyprowadzić potrafiła.
Obok tych dwóch najpotężniejszych rodów utrzymywali się przez długi czas Savelli prawie na równej z nimi wysokości. Byli oni właścicielami Albano i posiadali tam zamek obronny. Dwóch Savellich, Honoriusz III i IV, byli papieżami, ostatni spoczywa w kościele Ara Coeli, gdzie ma nadzwyczaj charakterystyczny nagrobek. W Rzymie zajęli Savelli pagórek Awentyński, zbudowali tam fortecę i opanowali w XIII wieku całą drogę na lewym brzegu Tybru. Honoriusz III powierzył najstarszemu ze swego rodu dziedziczny urząd marszałka miasta Rzymu i straż podczas conclave, Savelli należeli w XIII wieku do stronnictwa Colonnów; gdy im jednak ten związek na złe wyszedł i Eugeniusz IV kazał zburzyć zamek w Albano, poddali się papieżom.
Groźniejszymi nieprzyjaciółmi papiestwa byli Frangipani, zwłaszcza że w samym Rzymie nadzwyczaj ważne zamki obronne były w ich posiadaniu. Do nich należała cała dolina Colosseum wraz z wielkim cyrkiem tudzież łuk Tytusa, przy którym niezdobytą prawie postawili wieżę. Tam ukrywali w r. 1094 papieża Urbana II, gdy przeciwnik jego, papież Gwibert, zajął zamek św. Anioła i większą część miasta. Frangipani istnieli jeszcze w XIX wieku.
W ciągu dwóch stuleci, od Jana XII (955) do Aleksandra III (1159), było na trzydziestu trzech papieży dwudziestu antypapów, a nawet raz się zdarzyło (1045), że trzech papieży na raz spierało się o władzę: Benedykt IX, Sylwester III i Grzegorz VI, tria taeterrima monstra. Jeden zajął Lateran, drugi miał siedzibę u św. Piotra, a trzeci w Santa Maria Maggiore. Każdemu z nich służył za oparcie jakiś możny ród, walka o stolicę apostolską była zatem powszechna. Rzym straszne przechodził czasy, wszędzie się krew lała, nikt nie był pewny swego mienia, wszystkie wybitne rody walczyły ze sobą o papieża, o władzę, o zamki, o ziemie, nawet o kobiety.
Pomiędzy tymi rodami, które nękały papiestwo, wymienić jeszcze trzeba Prefettów di Vico, którzy olbrzymie mieli posiadłości i własne wojsko utrzymywali, przypomnieć Contich, Annibaldeschich, których Rzym całe wieki musiał zwalczać.
Papieże mieli przed sobą ciężkie zadanie, aby z tego potopu ludzkich chciwości uratować wolność swego wyboru i niezależność stolicy apostolskiej.IV
W czasie rzymskich uroczystości pracowali Colonnowie we Francji, gdzie Filip Piękny stanął na czele owego ruchu rewolucyjnego, który miał uwolnić narody od rzymskiej przewagi. Filip kładł fundamenty pod budowę nowożytnego monarchicznego państwa. Z pomocą trzeciego stanu starał się z jednej strony złamać potęgę lennych magnatów, z drugiej ograniczyć wpływ kościoła we Francji. W tym przedsięwzięciu dopomagała mu znaczna część duchowieństwa; tak że król, mając i tam oparcie, mógł przeciwstawić władzy papieża władzę koncylium i w sporach swych z Bonifacym odwołać się do duchownego soboru. Filip ugodził w ten sposób w najdotkliwszą stronę polityki Bonifacego, który, podobnie jak wszyscy inni papieże, niczego dla stolicy apostolskiej tak się nie obawiał jak soborów, które by władzę papieską ograniczyć mogły. Bonifacy chwycił się znowu ostatecznego środka i 8 września 1303 rzucił klątwę na Filipa Pięknego.
Król francuski był jednak przygotowany na grom watykański i na takie wypowiedzenie wojny odpowiedział potajemnie ułożoną wyprawą, mającą na celu uprowadzenie papieża z Rzymu i postawienie go jako oskarżonego przed koncylium, będącym pod wpływem Filipa. Zdaje się, że myśl uprowadzenia Bonifacego poddali Colonnowie francuskiemu monarsze, który też najdzielniejszemu z nich, Sciarrze, powierzył wykonanie awanturniczej wyprawy wspólnie z francuskim rycerstwem. Filip wysłał kilkuset doświadczonych żołnierzy do Włoch, a na ich czele postawił Wilhelma de Nogaret, p… du Plessis i Sciarrę Colonnę. Zaopatrzył wyprawę hojnie w fundusze, a nadto dał Nogaretowi przekaz na znaczną sumę na dom bankowy Petruccich we Florencji. Oddział Francuzów zatrzymał się najprzód w Toskanii, gdzie w zamku Staggia, w pobliżu Sieny, mieszkał Murciatto di Guido de' Francesi, toskański szlachcic, awanturnik. Murciatto wybrał się za młodu w r. 1290, jak wielu innych Włochów, na północ, do Francji, aby tam szukać szczęścia. Dostawszy się na dwór francuski, umiał się przypodobać królowi, który go używał do swych nie zawsze czystych spekulacji pieniężnych, i był doradcą Karola de Valois podczas jego wyprawy do Toskanii. Francuzi nazywali go monsieur Mouchat. Król mianował go swoim podskarbim i nadał mu rozmaite bardzo korzystne przywileje na jarmarkach w Szampanii, w Nîmes i w Narbonne. Włoch sprowadził do Francji także swego brata, jednookiego Bizzia, i dwóch siostrzeńców, z których jeden nazywał się Tan Guy, a drugi Tot Guy; cała owa szajka spekulantów należała do tych lichwiarzy, argentiers, którzy pod protekcją królewską w haniebny sposób wyzyskiwali lud francuski i pomagali królowi fałszować publiczną monetę. Gdy monsieur Mouchat zebrał duży majątek, wrócił do Włoch, osiadł na zamku w Staggii i tam znaleźli się Nogaret i Sciarrą Colonna, aby ułożyć spisek przeciw Bonifacemu.
Sciarra wraz z kilkoma agentami udał się w największej tajemnicy na objazd po Kampanii i do papieskiego patrimonium, aby tam przekupstwem i obietnicami zyskiwać wspólników spisku. Główną swą kwaterę założył u swego krewnego, Mateusza Orsiniego, w Marino, tuż pod okiem papieża. Zadanie Colonny nie było trudne, gdyż szlachta nienawidziła Gaetanich, a nadto łakoma była na francuskie pieniądze; przystąpili więc wkrótce do sprzysiężenia panowie z Ceccano, ze Scurcola, z Morola, z Trevi, a nawet Rainaldo z Supino, którym powodowała zemsta. Papież bowiem unieważnił małżeństwo jego siostry z Franciszkiem Gaetanim, aby tego nepota wynieść do kardynalskiej godności. Spisek objął samą siedzibę papieża, Anagni, gdzie Colonna potrafił pozyskać najznakomitszych tamtejszych obywateli, Niccola i Adanolfa Papareschich, a przede wszystkim samego marszałka dworu papieskiego, Goffreda Bussa. Powszechnie także utrzymywano, że kilku kardynałów bardzo dobrze wiedziało o całym sprzysiężeniu, i dziwić się tylko można, że pomimo takiego rozgałęzienia spisku ani papież, ani liczna jego rodzina nie domyślała się nawet jakiegoś niebezpieczeństwa, co się da wytłumaczyć tylko wielką nienawiścią, jaką całe społeczeństwo pałało ku Bonifacemu i ku Gaetanim.
Napad na Bonifacego VIII wyznaczono na siódmego września roku 1303. Spiskowi zgromadzili się w Scurcola, małej miejscowości koło Anagni, którą Gaetani kupili od Supinów. Wojsko przybywało tam małymi grupami, po większej części w przebraniach. Gdy zaś wszystko było przygotowane, ruszył pierwszy Sciarra Colonna na czele trzystu konnych i małego oddziału piechoty nad ranem do Anagni, gdzie sprzysiężeni otwarli mu bramę. Za nim wkroczył Nogaret, kazał rozwinąć francuski sztandar i wołać: „Niech żyje król Filip!”, ludności zaś oświadczył, że przyszedł zabrać ze sobą papieża i stawić go przed koncylium, które go pociągnie do odpowiedzialności za jego winy. Tłum chętnie łączył się z najeźdźcami, widząc pomiędzy nimi Colonnę i w nadziei rabunku, gdyż część żołdactwa rzuciła się zaraz na dom Piotra Gaetaniego, papieskiego synowca, aby tam wszystko zabierać lub niszczyć. Sciarra tymczasem ze swoimi ludźmi udał się zaraz do papieskiego pałacu, gdzie brama była otwarta i nikt nie miał ochoty bronić Bonifacego.
Kardynałowie widząc, na co się zanosi, cichaczem powyjeżdżali, dwóch pozostało tylko w pałacu, wiernych papieżowi, Mikołaj Boccasini, biskup Ostii, i Piotr z Hiszpanii, biskup sabiński. Opuszczony papież kazał się zapytać Colonny, czego od niego żądają, a gdy mu odpowiedziano, że wolą jest króla Filipa, aby się stawił przed koncylium i poddał się tegoż wyrokom, a nadto, aby zwrócił rodzinie Colonnów wszystkie zabrane jej dobra i urzędy, prosił
Bonifacy o dziewięć godzin czasu do namysłu. Zaledwie mu wszakże tę zwłokę przyznano i francuscy żołnierze rozbiegli się po mieście, aby rabować, co się dało, papież kazał zamknąć pałac i postanowił bronić się z garstką wiernej służby, mając nadzieję, że tymczasem synowiec jego, który zdołał uciec, zgromadzi potrzebną siłę, aby odeprzeć Francuzów. Gdy Sciarra po dziewięciu godzinach znalazł pałac zamknięty, a podobnie i łączącą się z nim katedrę, kazał ogień podłożyć pod świątynię i bramę pałacu wyrąbać; ale mimo to dostanie się do komnat papieskich przedstawiało jeszcze tyle trudności i tyle drzwi trzeba było wyłamywać, że Colonna prawie całego dnia potrzebował, aby usunąć przeszkody. Gdy papież usłyszał trzeszczenie drzwi, pękających pod ciosami siekiery, i brzęk tłuczonych okien, ubrał się w strój pontyfikalny, włożył tiarę na głowę, wziął krzyż do ręki i usiadł na tronie, sądząc, że nie znajdzie się śmiałek, który by się go dotknąć poważył. Koło niego stanęli owi dwaj kardynałowie, jedyni wierni z całego świętego kolegium.
Wreszcie ostatnie drzwi pękły. Sciarra i Nogaret ukazali się w progu, rozwścieczeni całodzienną walką i tym, że Bonifacy skorzystał z dziewięciogodzinnego zawieszenia broni, aby synowca wysłać po pomoc. Majestat głowy kościoła nie wstrzymał ich kroków. Sciarra rzucił się na papieża z obelżywymi słowy i chwycił za ramię, aby zrzucić go z tronu, w czym mu wszakże Nogaret przeszkodził. Osiemdziesięcioletni starzec, przejęty marzeniami Grzegorza IX i Innocentego III stworzenia teokracji, obejmującej całą Europę, arcykapłan, mieniący się do niedawna sędzią cesarzy i królów, przebudził się, uczuł straszną grozę rzeczywistości, zobaczył przewrót, jaki się dokonał wokoło niego.
Upojeni zwycięstwem, najeźdźcy postawili tylko słabą straż przy papieżu, a sami zaczęli rabować komnaty, rozbijać kufry, zawierające skarby Bonifacego, zapominając na razie o tym, co się dzieje w mieście. Tymczasem kardynał Fieschi di Lavagna skorzystał z tej nieostrożności, podburzył lud w Anagni, przedstawiając mu, jakie szkody ponosi miasto wskutek niszczenia papieskiego pałacu, zebrał spory oddział zbrojnych i z okrzykiem „Śmierć najeźdźcom, niech żyje papież!” rzucił się na Francuzów, którzy się napadu nie spodziewali. Sciarra i Nogaret ratowali się ucieczką i schronili się do Fiorentino, wojsko ich poszło w rozsypkę;
Rainalda z Supino schwytali papiescy, ale Bonifacy, uszczęśliwiony tak łatwym zwycięstwem, przebaczał wszystkim, aby sobie tylko zyskiwać zwolenników.
Gdy Orsini w Rzymie dowiedzieli się o katastrofie w Anagni, wysłali, zazdroszcząc Colonnom chwilowego tryumfu, Jakuba Orsiniego na czele czterystu jeźdźców pod pozorem ochrony papieża do Anagni i uprowadzili go do Rzymu, do Watykanu. Papież przekonał się jednak niebawem, że zamiast więźniem Colonnów jest w ręku Orsinich, którzy go chcą wyzyskać dla swych celów. Bonifacy chciał wzywać obcej pomocy, pisał do Karola II, króla neapolitańskiego, aby mu wolność przywrócił, ale Orsini list przejęli i jeszcze silniejszą otoczyli go strażą.
Znękany, złamany, Bonifacy VIII umarł w Watykanie w trzydzieści pięć dni po katastrofie w Anagni. Legenda, zawsze Bonifacemu nienawistna, nie pozwoliła mu umrzeć naturalną śmiercią, ale opowiada, że Orsini podali mu w potrawie jakąś truciznę, wskutek której wpadł w straszny szał, zaczął gryźć laskę, bić głową o mur, a pokrwawiony i odchodzący od zmysłów, wzywając pomocy Belzebuba, udusił się pod poduszkami swego łoża. Historia jednak przeczy temu opowiadaniu i zapisuje, że Bonifacy VIII, wielkoduszny grzesznik, magnanimus peccator – jak go nazywał Petrarka, umarł naturalną śmiercią 11 października r. 1303. „Boleść – jak powiada kronikarz – skamieniała w jego duszy i pociągnęła do grobu dumnego papieża”.
Gwałt, zadany Bonifacemu w Anagni, potępiły wszystkie współczesne szlachetne umysły, nawet największy nieprzyjaciel papieża, Dante, oburzał się na króla francuskiego. Każe on Kapetowi przekląć ów czyn nikczemny swego następcy. A Dante szczerze nienawidził Bonifacego za jego intrygi zmierzające do zabrania całej Toskanii, jemu przypisywał swoje wygnanie z Florencji i nie oszczędzał go wcale w swoim poemacie, jednak szanował w nim naczelnika kościoła, zastępcę Chrystusa na ziemi.
Mimo to wiekopomne zajście w Anagni osłabiło urok papiestwa. Dotąd, rzec można, nic ważnego nie działo się na Zachodzie bez papieskiej wiedzy, cała Europa, pomimo że często miała zatargi z Rzymem i buntowała się przeciw polityce Watykanu, upadała na kolana, gdy papież przemawiał imieniem Boga; narody pochylały się przy wystąpieniu namiestnika Chrystusowego, jak gromada wiernych, gdy kapłan podnosi sakrament. Kto się nie ugiął przed tą moralną potęgą, został zmiażdżony lub poniżony, jak Henryk IV, jak Arnold z Brescji, jak Fryderyk II lub król Manfred. Po katastrofie w Anagni, której następstwem było usunięcie się papieży spod przewagi rzymskich możnowładczych rodów i wyemigrowanie do Avignonu, zaczęli królowie zaprzeczać Rzymowi prawa mieszania się już nie tylko w polityczne, lecz i w religijne sprawy krajów pozawłoskich, a pomimo że papieże po kilkudziesięciu latach wrócili do Rzymu, nie zdołali już nigdy osiągnąć tego przewodniego stanowiska, jakie mieli przed Bonifacym VIII. Po ich powrocie do Rzymu zapanowały czasy strasznego rozprzężenia w kościele, podczas długotrwałej schizmy świat katolicki szukał bezustannie prawdziwego papieża i gdyby nie sobory w Konstancji i w Bazylei, toby się był kościół rzymskokatolicki już wówczas rozpadł na kilka narodowych kościołów.
Po śmierci Bonifacego wybrany został papieżem Benedykt XI, przyjaciel rodu Colonnów, który natychmiast unieważnił cenzury kościelne, wiszące nad ich głowami, oddał im zabrane dobra i obydwu kardynałów Colonnów obdarował wieloma przywilejami, jednak na przywrócenie im godności kardynalskiej nie stało mu czasu, gdyż panował za krótko.
W Perugii, gdzie papież umarł w roku 1304, zebrało się conclave. Z bezkrólewia w Rzymie skorzystał Stefan Colonna, aby zaskarżyć Piotra Gaetaniego, nepota Bonifacego VIII, przed trybunałem senatu o wynagrodzenie szkód, wyrządzonych rodowi Colonnów przez jego stryja, papieża. Trybunał na Kapitolu obawiał się już wtedy Colonnów i skazał Gaetaniego na zapłacenie stu tysięcy florenów w złocie za zniszczenie Palestriny, Zagarola i innych posiadłości Colonnów. Tymczasem inni Colonnowie udali się do Perugii, aby czuwać nad swymi sprawami w czasie conclave, i z pomocą francuskich kardynałów przeprowadzili wybór arcybiskupa z Bordeaux, stawiając mu za warunek, że obydwu Colonnom, Giacomowi i Piotrowi, przywróci kardynalską godność. Wybrany nazwał się Klemensem V, przeniósł siedzibę papieską do Avignonu i zmazał do reszty wszystkie nieprzyjazne akty, które Bonifacy VIII wydał przeciw Colonnom.V
W lat niespełna pięćdziesiąt po śmierci Bonifacego VIII był Stefano Colonna, brat smutnej pamięci bohatera z Anagni, patriarchą rodu, miał około dziewięćdziesięciu lat i Bóg mu pobłogosławił dziesięcioma synami. Szlachta rzymska uważała go za swego naczelnika i widomą głowę, a w mieście otaczano powszechnym poważaniem. W młodości, za papieża Mikołaja IV, był namiestnikiem kurii rzymskiej w Bolonii, następnie mianował go papież hrabią Romanii, a w końcu senatorem rzymskim w r. 1292. Gdy jednak Bonifacy VIII ogłosił wojnę krzyżową przeciw Colonnom i zburzył Palestrinę, Stefano stał się jednym z największych wrogów papiestwa i on to poddał myśl uprowadzenia papieża do Francji i stawienia go przed soborem. Po śmierci Bonifacego wrócił Stefano do Rzymu w orszaku Henryka VII, który go znów mianował senatorem.
Stefano był wspaniałą postacią, pełen powagi, spokoju i energii, uchodził za ideał ówczesnego rycerza. Gdy za młodszych lat uciekał z Tusculum, wysłał za nim Bonifacy VIII oprawców, aby go zamordowali. Bravi spotkali go i zapytali o nazwisko, na co Stefano dumnie odrzekł: Io sono Stefano Colonna, cittadino romano. Słowa te były powiedziane z taką godnością i odwagą, że bravi się ulękli i nie śmieli porwać się na niego. Opowiadają także, że po utracie Palestriny i innych zamków zapytał się go któryś z krewnych, czy mu została jeszcze jaka twierdza. Colonna się uśmiechnął, uderzył w piersi i powiedział: „Eccola, oto moja ostatnia forteca!” Petrarka unosi się nad nim, „jakie czoło – powiada – jaki głos, jaki wyraz twarzy, jaka postawa, jaka żywość umysłu w tych latach, jaka siła ciała! Jest on jak feniks, powstały z popiołów starożytnych Rzymian, zdawało mi się, że widzę przed sobą Juliusza Cezara albo Scypiona Afrykańskiego”. „Rzecz prawie nie do uwierzenia – dodaje poeta – że Colonna zachowuje czerstwość młodości, podczas gdy cały Rzym się starzeje”.
Petrarka był w ścisłych stosunkach z Colonnami i wiele im zawdzięczał. Jeszcze w r. 1326, gdy przybył na mieszkanie do Avignonu, dał się poznać Giacomowi delia Colonna, wówczas biskupowi z Lombez, który wspierał młodego poetę. Biskup wziął go ze sobą w lecie w Pireneje, a Petrarka tak był zachwycony uprzejmością swego protektora i pięknością gór, że pisał później, iż wtedy przeżył „lata, jakby w niebie”. Wróciwszy do Avignonu, zbliżył się do drugiego Colonny, do kardynała Giovanniego, który tak go polubił, że „był dla niego nie panem, ale prawdziwym ojcem”, a stosunki te miały dla młodego poety wielkie znaczenie, gdyż Colonnowie „byli wówczas ozdobą dworu w Avignonie”. Gdy Petrarka, wiedziony żądzą poznania nowych krajów, wyjechał z Avignonu, aby zwiedzić północną Francję i Niemcy, napisał do kardynała ów sonet, pełen serdecznego doń przywiązania:
Signor mio caro, ogni pensier mi tira
Devoto a veder voi, ch'io sempre veggio:
Lamia fortuna (or che mi può far peggio?)
Mi tiene a freno, e mi tiavolve, e gira.
W Avignonie poznał później, w r. 1331, Petrarka także Stefana Colonnę, który stał się dla niego ideałem magnata-rycerza. Skory do uniesień, poeta uczcił go wtedy owym słynnym sonetem, zaczynającym się od słów:
Gloriosa Colonna, in cui s'appoggia
Nostra speranza e'l gran nome latino.
Stefano także bardzo polubił poetę, a gdy Petrarka później (1335) bywał w Rzymie, doznawał zawsze w rodzinie Colonnów serdecznego przyjęcia i cieszył się, że „tak znakomity człowiek, jak Stefano, do końca życia okazywał mu równą przyjaźń”. „Byłem tam przyjmowany – pisze Petrarka z poetycką przesadą – nie jako człowiek, ale jako anioł”. Colonnowie widocznie cenili już wówczas Petrarkę, gdy bowiem poeta we dwa lata później, w r. 1337, chciał przybyć do Rzymu, a czasy były wojenne, wyjechali naprzeciw niego do Campanilli: sam biskup z Lombez, Giacomo Colonna, i młodszy Stefano w otoczeniu stu zbrojnych rycerzy, aby go w drodze nie zaczepili stronnicy Orsinich. W Rzymie poznał Petrarka także dwie córki Stefana starego, Giovannę i Agnieszkę, którymi się zachwycał, porównując je z najcelniejszymi starożytnymi matronami.
Gdy w r. 1341 włożono na Kapitolu laurowy wieniec na skronie poety, kilku synów Colonny było przytomnych uroczystości, a młodszy Stefano miał nawet mowę na cześć Petrarki i następnie, dla niego wydał ucztę w pałacu Colonnów.
W r. 1343 był Petrarka znowu w Rzymie i wtedy to, jak się zdaje, spotkał raz Stefana, idącego przez Via Lata ku Tybrowi; starzec zdawał się być pochmurnym i miał do tego powody, gdyż właśnie Cola di Rienzi rozpoczynał walkę przeciw rzymskim baronom, marzył o zaprowadzeniu jakiejś idealnej rzeczypospolitej, jakiegoś dobrego państwa, buono stato, kazał malować owe obrazy podburzające ludność przeciw możnowładcom i miewał piorunujące mowy, w których winą upadku i upokorzenia Rzymu mienił być możne rody Colonnów, Orsinich i inne.
W rozmowie z Petrarka wyraził się z pewną boleścią Colonna, iż ma przeczucie, że mimo późnego wieku, wbrew prawom natury, wszystkich swych synów przeżyje i stanie się ich dziedzicem. Jak zobaczymy, to przeczucie w sposób tragiczny niebawem się spełniło. La superba e marmorea Colonna zdruzgotana została.
Stefano widział wielkie niebezpieczeństwo dla szlacheckich rodów wobec coraz bardziej wzmagającej się popularności rzymskiego trybuna, który się nie krył z tym, że chce zniszczyć rycerstwo, a nawet orzekł już konfiskatę dóbr hrabiego na Fondi, Giovanniego Gaetani, ponieważ tenże nie chciał uznać władzy trybuna. Tego było Colonnie za wiele, sądził więc, że nadeszła chwila, aby złączyć nieprzyjazne sobie rody i wystąpić wspólnie przeciw grożącemu im wszystkim nieprzyjacielowi. Stefano urządził przeto cichaczem zebranie najcelniejszych przedstawicieli rycerskich rodów, na które przybyli Orsini, Savelli, Annibaldeschi, zapominając na chwilę wzajemnych uraz. Władza trybuna tak szybko się wzmogła, miał on tyle wojska, że rycerstwo nie czuło się już dość silne, aby mu otwarty stawić opór. Zgromadzeni postanowili zgładzić trucizną groźnego wroga i w tym celu wysłali do Rzymu zręcznego człowieka, w którym pokładali zupełne zaufanie. Ale trybun miał wybornych szpiegów, a jak tylko ów wysłannik przybył do Rzymu, trybun kazał go schwycić i wrzucić do więzienia. Wzięty na tortury, wyznał bravo wszystko, odkrył cały spisek rycerstwa, z czego Rienzi skorzystał, aby oddać pod sąd naczelników sprzysiężenia. Uwięzienie ich wysłannika umiał trybun tak osłonić tajemnicą, że nikt z rycerstwa ani się domyślał, że bravo jest już zamknięty w kapitolińskich lochach. W czasie, gdy baronowie byli przekonani, że ich powiernik kryje się w Rzymie i szuka sposobności spełnienia swego zadania, zaprosił Rienzi rycerstwo na wielki bankiet, 14 września, pod pozorem, jakoby chciał się z nimi porozumieć. Rycerstwo, nie podejrzewając nic złego, zgromadziło się na Kapitolu, bawiło się wesoło i dopiero przy końcu uczty nie mógł się stary Stefano powstrzymać, aby nie rzucić pomiędzy zgromadzonych pytania, co z większą korzyścią jest dla ludu, oszczędność czy rozrzutność trybuna. A gdy się zdania spierały, Stefano z ironią wziął do ręki skrawek kosztownego płaszcza, który Rienzi miał na sobie, i głośno powiedział, że trybunowi, który udaje chrześcijańską pokorę, bardziej by przystała suknia Bizocha aniżeli te pyszne jedwabie. Trybun zbladł z gniewu, polecił wejść swej gwardii, odprowadzić Stefana do sali sądowej, innych zaś baronów, którzy brali udział w uczcie, kazał uwięzić w kapitolińskich piwnicach.
Stefano gniewał się, protestował, nie przypuszczał bowiem, aby się poważono targnąć na jego w całym mieście poważaną osobę, a gdy go zamknięto w sali senatu, gdzie nawet łóżka nie było, chodził całą noc, jak lew w klatce, bił pięściami o drzwi i o mur i wołał na stróżów, aby go wypuścili.
Równocześnie wezwał Rienzi pod rozmaitymi pozorami innych baronów, którzy nie mieli zaproszenia na bankiet, aby przybyli na Kapitol, i w miarę jak przyjeżdżali, kazał ich jak zwykłych zbrodniarzy wrzucać do więzienia. W ten sposób ubezwładnił Piotra di Agabito i Giovanniego Colonnów. Tego ostatniego niedawno mianował dowódcą armii, mającej uśmierzyć bunt Gaetanich. Prócz Colonnów zamknął trybun trzech głównych Orsinich: Giordana del Monte, Rainalda de Marino i Bertolda, hrabiego na Vicovaro. Jedynie młodszy Stefano Colonna, Luca Savelli i Giordano de Marino przeczuli podstęp i nie przybyli do Rzymu.
Nazajutrz po bankiecie zwołał Rienzi zgromadzenie wiernych sobie rzymskich obywateli, wyjawił im całą intrygę baronów, iż nastawali na jego życie, i oświadczył, że tylko w wytępieniu tych zbrodniczych rodów widzi jedyny sposób uspokojenia państwa. Zgromadzenie przyklasnęło odwadze i stanowczości trybuna, a niebawem dzwon kapitoliński oznajmił miastu i ofiarom, zamkniętym w murach, że straszny sąd się odbędzie. Tymczasem kazał trybun, który wszędzie lubił przepychem działać na imaginację ludu, osłonić ściany parlatorium kapitolińskiego makatami z czerwonego i białego jedwabiu, jakby na jaką radosną uroczystość, i tam ustawić kloc, na którym mieli kłaść głowy Colonnowie, Orsini, Savelli według starszeństwa, za porządkiem. Księży franciszkanów rozesłał trybun do cel więziennych, aby przygotowali na śmierć skazanych. Stefano Colonna nie przyjął księdza, nie chciał się spowiadać, mówiąc, że nie uporządkował swoich interesów i nie spodziewał się śmierci.
Około dziewiątej z rana otwarto ową przystrojoną salę Kapitolu, lud się cisnął, przejęty zgrozą i ciekawością, aby wysłuchać wyroku, który miał powalić całe rycerstwo. Niebawem wszedł Rienzi na trybunę, wspaniale przyodziany tym samym płaszczem, który Stefano Colonna wyszydzał, i ku wielkiemu zdumieniu zgromadzonych zaczął mówić łagodnie, pojednawczo, wziąwszy za temat słowa codziennej modlitwy „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”. Wzywał lud, aby rycerskim rodom zapomniał ich zbrodni, gdyż nie ma wątpliwości, że się poprawią i że na przyszłość będą wspólnie pracowali dla dobra rzeczypospolitej i oddadzą się… służbie ludu. Po czym przerwał swą mowę i kazał więźniów przywołać do sali. Przy dobrze znanym ludowi smutnym odgłosie trąb, które zazwyczaj się odzywały, gdy prowadzono skazanych na śmierć, weszli rycerze, czarno ubrani, pozbawieni wszelkich oznak swych godności, ponurym wzrokiem badając zgromadzenie. Gdy drzwi za nimi zamknięto i nastała cisza, trybun zwrócił się do nich i swoim tudzież ludu imieniem oświadczył, że rzuca zasłonę na ich dotychczasowe nieprzyjazne czyny, że im przebacza wszystko, co przeciw rzeczypospolitej zawinili, a dając ten niezwykły dowód zaufania, spodziewa się, że nigdy nie będzie żałował swej wspaniałomyślności. Co więcej, zacierając zupełnie przeszłość, która lud rzymski i szlachtę dzieliła, powierzył zaraz niedawnym jeszcze swym nieprzyjaciołom najważniejsze miejskie urzędy, zamianował Stefana Colonnę, Bertolda, Orsa i Arnolda Orsinich konsulami i zaszczycił ich, równie jak Giordana Orsiniego, godnością patrycjuszowską; Coli Orsiniemu zaś nadał kapitanat wojny, a innym przywódcom szlachty stanowiska wojskowe w Kampanii i w Toskanii. Ażeby zaś temu uroczystemu pojednaniu i na zewnątrz dać znak widomy, podarował każdemu z więźniów pierścieńpoświęcony, płaszcz obszyty kosztownym futrem tu – dzież sztandar haftowany złotem, po czym kazał im złożyć przysięgę na wierność kościołowi, ludowi rzymskiemu i jego naczelnikowi. Akt pojednania zakończyła uczta, po której Rienzi objeżdżał konno ulice Rzymu w otoczeniu swych nowych mniemanych przyjaciół.
Niespodziewana, zadziwiająca zmiana w postępowaniu trybuna ze swymi więźniami nie wypływała jednak z jakiegoś uniesienia szlachetnego, ale miała swoje głębsze, polityczne powody. Już o świcie przyszło do trybuna kilku poważnych rzymskich obywateli, przedstawiając mu, że wiadomość o uwięzieniu najznakomitszych przedstawicieli rycerstwa bardzo przykre zrobiła wrażenie pomiędzy ludem, a co więcej, że ten gwałtowny zamach na życie znakomitych obywateli rzymskich wywoła na dworze papieskim w Avignonie nieprzyjazne intrygi przeciw trybunowi. Lud rzymski uważa rycerstwo, pomimo wszelkich nadużyć, jakich się Colonnowie, Orsini i inni dopuszczają, za chwałę i ozdobę miasta, a świetność ich orszaków, ich odwaga, ich bogactwa, wszystko to otacza ich w oczach pospólstwa pewną aureolą, którą zniszczyć byłoby niebezpiecznie. Rienzi, który całą swą siłę opierał na sympatiach ludu, zrozumiał, że akt okrucieństwa wobec tylu znakomitych rzymian mógłby podkopać jego stanowisko, a niechęć tłumów zwróciłaby się łatwo przeciw niemu. Postanowił więc okazać się wspaniałomyślnym i swą niespodziewaną łagodnością jeszcze bardziej podbić sobie serca rzymskiego ludu. W ogóle olśniewanie umysłów teatralnymi wystąpieniami było jedną z właściwości Rienziego; chętnie też dał się nakłonić do czynu, który go podnosił w opinii publicznej i dawał mu przydomek „łagodnego”, „łaskawego”. Ale głębsi politycy, znający dobrze mściwe usposobienie rycerstwa, uważali postąpienie trybuna za wielki błąd, który najsmutniejsze pociągnie za sobą następstwa.
Rycerstwo nie wierzyło też trybunowi, ludzie tak doświadczeni, jak Stefano Colonna, zrozumieli dobrze, że niespodziewana łagodność Rienziego wypływała właściwie z obawy przed stolicą apostolską i przed ludem rzymskim, a przewidując, że trybun mógłby skorzystać z pierwszej nadarzającej się sposobności, aby ich znowu uwięzić, żądali uroczystego ponowienia zgody, zawartej pomiędzy nimi a Rienzim. Trybun, dla którego wszelki uroczysty akt był pożądaną sposobnością okazania swej władzy, chętnie przystał na nowe pakty. Sam więc ułożył program tej uroczystości, mającej cechę religijną. W kapitolińskim kościele, w Ara Coeli, wysłuchali baronowie mszy uroczystej, spowiadali się, po czym kapłan odmówił modlitwę Salomona „Panie, wysłuchaj próśb twego sługi”, a gdy doszedł do słów „Boże, pomścisz człowieka sprawiedliwego, a ukarzesz grzesznika”, dotknął ręką każdego z klęczących, pomiędzy którymi i sam trybun się znajdował, po – błogosławił i dał im komunię. Gdy następnie baronowie raz jeszcze zaprzysięgli wierność rzymskiej rzeczypospolitej, odbyła się wielka procesja na uproszenie Matki Boskiej, aby pobłogosławiła temu przymierzu szlachty i ludu. Procesja, w której brały udział tłumy i całe prawie duchowieństwo rzymskie, szła od Lateranu do Santa Maria Maggiore, a dalej aż do św. Piotra i zakończyła się odśpiewaniem hymnu Te Deum laudamus.