Rzym. Wędrówki z historią w tle - ebook
Rzym. Wędrówki z historią w tle - ebook
Rzym. Wędrówki z historią w tle to bardzo osobista książka Bożeny Fabiani o mieście, w którym stale się coś rodziło, coś przekształcało, coś zapadało pod ziemię. To opowieść o osłoniętych tajemnicą dziejach najstarszych kościołów i innych zabytków, dziejach odczytywanych wciąż na nowo przed kolejne pokolenia badaczy. Spacerując po Wiecznym Mieście, trzeba patrzeć zarówno w górę, żeby nie przegapić na przykład uroczych kapliczek maryjnych na murach, jak i pod nogi, bo przeszłość w wielu miejscach zapadła się głęboko pod ziemię i trzeba za nią tam powędrować.
Rzym to miasto jedyne w swoim rodzaju; tu każdy kamień ma coś do powiedzenia – głazy pod stopami na via Appia sprzed dwóch tysięcy lat, czy niewiele od nich młodsze, niedawno zdjęte i wymienione na nowe, dachówki na bazylice Santa Maria Maggiore; ocalone dedykacje na pogańskich świątyniach i epitafia z katakumb; fasady bazylik i kardynalskich pałaców ze swymi herbami na frontonie, obficie zdobione wewnątrz; zwalone kolumny czy ukryte pod ziemią i mozolnie odkopywane pozostałości pierwszych kościołów. Niemal na każdej ulicy jest kościół, w którym można znaleźć coś ciekawego. To niewyczerpana kopalnia. Życia nie starczy na obejrzenie tego wszystkiego, nawet gdyby się tam urodzić, stale mieszkać, być archeologiem i mieć wstęp do podziemi i do skarbów sztuki w prywatnych apartamentach.
Autorka oprowadza czytelników po Rzymie, przedstawiając wybrane epizody z dziejów miasta: od narodzin chrześcijaństwa do baroku, całkiem wyjątkowo sięgając nieco głębiej w czasy starożytne. Kładzie nacisk na zabytki wczesnochrześcijańskie, by powiązać je z okolicznościami narodzin chrześcijaństwa, a następnie pokazać ich późniejsze losy, opisując Rzym papieży. Opowieść kończy na wieku XVII – trzy ostatnie rozdziały książki są poświęcone Rzymowi doby baroku. Bożena Fabiani nasyca tekst rozmaitymi szczegółami dotyczącymi mody, obyczajów, malarzy, przestępstw i egzekucji. Dzięki temu pokazuje życie miasta z bliska, objaśnia okoliczności, w jakich powstało to wszystko, co po wiekach trafiło do przewodników.
Kategoria: | Sztuka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-01-19968-5 |
Rozmiar pliku: | 36 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każdy ma taki Rzym, na jaki zasługuje:
albo go powiększa, albo uszczupla.
Jan Parandowski
GARŚĆ IMPRESJI
Znalazłam niedawno swój list do Mamy sprzed wielu lat, z mego drugiego pobytu w Rzymie. Pisałam wtedy tak:
Nigdy dotąd nie działały na mnie rzymskie ruiny i stale tęskniłam do Florencji, Asyżu i średniowiecza. Tym razem coś się w mózgu otworzyło i jestem pod tak silnym wrażeniem, że wprost spać nie mogę z emocji. Nie wiem, gdzie ja miałam oczy. Trafnie pisze Parandowski, że każdy ma taki Rzym, na jaki zasługuje. Może trochę dorosłam, nie wiem. W każdym razie łażę do upadłego, nogi mnie bolą, ale jestem zachwycona!
I od tego czasu tak mi już zostało – Rzym stał się pasjonujący, ale – jak widać – nie przyszło to od razu; Rzym bowiem wymaga pewnego przygotowania.
Kiedyś byłam w nim świadkiem niezwykłej lekcji historii udzielanej małemu chłopcu przez jego ojca w podziemnym przejściu pod Forum Romanum. Ojciec, Włoch oczywiście, tłumaczył synkowi mijane pozostałości budowli antycznych, a robił to z takim przejęciem i tak ciekawie, że chłopiec był pochłonięty jego opowieścią. Wyczuwało się wprost dumę ojca z tego spadku, choć dziś w ruinie, ale jakże potężnego, i niemal pozazdrościłam im obu nie tylko tego niezwykłego dziedzictwa, lecz zwłaszcza tej wspaniałej edukacji od małego.
Rzym – widok ogólny na dachy i barokowe kopuły kościołów.
Serce antycznego Rzymu – ulica przebita za Mussoliniego między forami cesarskimi z pierścieniem Koloseum, zamykającym tę najstarszą dzielnicę miasta.
Ale zaczerpnąć wiedzę można w Rzymie czasem nawet na ulicy, jeśli tylko człowiek się na to nastawi. Pewnego razu znajoma właścicielka sklepu z odzieżą przy via Sistina przywołała mnie z progu i z wielkim przejęciem zakomunikowała, że w niedalekim kościele Santa Susanna, w piwnicy, odkryto właśnie wspaniałe freski starożytne i żebym tam koniecznie spróbowała się dostać. Niestety, nie zdążyłam. W tym samym czasie przyszedł inny sygnał – w podziemiach budynku przylegającego do kościoła na Piazza Cairoli zepsuł się piec od centralnego ogrzewania, wyciekł mazut. Przy okazji naprawy robotnicy natknęli się na zupełnie niezbadane podziemia i odkryli nieznane starożytne malowidła. Zaraz poszła fama po mieście, a odkrycie odnotowała lokalna prasa. W chwili, kiedy piszę te słowa, prasa donosi, że z kolei na Eskwilinie, na ulicy La Marmora, podczas naprawy gazociągu na głębokości czterech metrów natknięto się na pokrytą freskami komnatę sprzed dwóch tysięcy lat. Być może w tej części dzielnicy zostaną podjęte wykopaliska.
A ile takich odkryć dokonuje się w domach prywatnych? Jak u znajomego doktora na Largo Brancaccio, który – gdy musiał odczepić lampę u sufitu, bo coś się zepsuło – pod kawałkiem odpryśniętego tynku dostrzegł jakieś kolory, a po odbiciu warstwy starej farby ukazał się wspaniały fresk, co prawda zaledwie z XVIII wieku, ale zawsze.
Wszystko to piszę nie dla przywołania własnych wspomnień, lecz żeby pokazać po pierwsze – specyfikę tego miasta wypełnionego historią, które jest – jak się wyraził Jan Parandowski – „przetkane nią do najmniejszych włókien”, a po wtóre – żywe zainteresowanie zwykłych Włochów, nie tylko archeologów, zabytkami. Rzym, chociaż jako miasto tętniące życiem od ponad dwóch tysięcy lat jest z konieczności nieustannie przebudowywany i wiele śladów przeszłości współczesność ciągle w nim zaciera (jak wiele zburzono za czasów Mussoliniego!), stoi jednak na straży tradycji i także turystom stara się udostępnić wgląd w najnowsze wykopaliska.
WIECZNE MIASTO – ZJAWISKO W KULTURZE
Rzym to nie jest zwyczajne miasto, to zjawisko w kulturze. Wieczne Miasto wiąże wszystkie epoki – od zamierzchłej starożytności, przez początki chrześcijaństwa, wieki średnie, renesans i barok, aż po czasy nowsze i współczesność. I wszystko to w sobie przechowuje. Jak mu się uważnie przyjrzeć, to odnajdzie się, w większym czy mniejszym stopniu, pamiątki po każdym stuleciu.
Na przykład kolumny z prefektury policji z czasów Nerona. Zadzwonił do mnie w tych dniach przyjaciel z południa Polski, który do niedawna był przewodnikiem wycieczek do Włoch i zapytał, czy mogę potwierdzić swoją opowieść w audycji o Świętym Piotrze, że kolumny w kościele San Pietro in Vincoli w Rzymie trafiły tam z pobliskiej siedziby prefektury policji. Tak, mogę, tak ustalili archeolodzy. Pożar 64 roku nie ogarnął tej części miasta. Możliwe, że Święty Piotr tam właśnie, bardzo blisko wzniesionego po kilku wiekach kościoła, był przesłuchiwany. I kto wie, może nawet oparł się o jedną z tych kolumn, czekając w napięciu na swoją kolej?
Ale nie tylko ten kościół kryje pamiątki historii. Tu wszystkie kościoły mają starą metrykę. Oto dla przykładu tylko kilka z nich.
Wnętrze Bazyliki San Pietro in Vincoli z relikwiami kajdanek apostoła w ołtarzu i rzeźbą Mojżesza Michała Anioła po prawej stronie prezbiterium. To te kolumny mogły być świadkami przesłuchania św. Piotra, jeśli odbywało się ono w pobliskiej prefekturze.
Boczna ściana kościoła św. Mikołaja w Więzieniu z kolumnami wykorzystanej świątyni.
Kościół San Nicola in Carcere, czyli Świętego Mikołaja w Więzieniu (chodzi o kościół na trasie do Santa Maria in Cosmedin ze słynną Bocca della Verità, postawiony nad dawnym więzieniem, a nie o Świętego Mikołaja w Więzieniu) – toż gołym okiem widać, iż to budynek pogańskiej świątyni, tyle że zamurowano w nim interkolumnia. Skorzystano z aż trzech niewielkich świątyń i wpisano w nie kościół, nawet nie zacierając śladów antyku. Oczywiście nie należy sądzić, że tak właśnie powstawały pierwsze kościoły chrześcijańskie, bo zupełnie nie! Na początku brzydzono się pogańskimi przybytkami kultu, ale po kilku wiekach, kiedy Rzym zubożał, a wstręt do pogan już minął, korzystano z ich gotowych konstrukcji.
Kościół Świętego Klemensa na trasie od Koloseum na Lateran to z kolei tak naprawdę aż trzy kościoły, jeden na drugim, a w podziemiach – jeszcze domy z czasów Nerona. Można kupić bilet i zejść w podziemia, oglądając piętro za piętrem. Schodzi się wówczas nie tylko dwadzieścia metrów pod ziemię, tam się zstępuje dwa tysiące lat w przeszłość. Pokażcie mi inne miasto, w którym zachowało się coś podobnego!
Bazylika Santa Maria Maggiore, to znaczy Bazylika Większa pod wezwaniem Matki Bożej (nie Matki Bożej Większej, jak nieraz się tłumaczy), to z kolei jedna z pierwszych bazylik chrześcijańskich, przy której budowie korzystano obficie z cesarskich budynków, doskonale wtedy jeszcze zachowanych. I nawet dachówki „pożyczono” sobie od sąsiadów. Służyły tysiąc pięćset lat, jakże niedawno je wymieniono! Byłam świadkiem remontu dachu na bazylice, który przeprowadzono w połowie lat siedemdziesiątych XX wieku. Wtedy dopiero się okazało, że dachówki pochodzą z budynków cesarskich od czasów Kaliguli i Nerona po wiek V. Zdradziły to stemple konkretnych warsztatów. Spracowane staruszki nie wróciły już na dach, trafiły do bazylikowego muzeum.
Ileż podobnych ciekawostek kryje to miasto! Na przykład taki okruch, jak marmurowa kocica znaleziona na terenie dawnej świątyni Izydy, rzymskiego Iseum, zajmującej wielki obszar w pobliżu późniejszego Panteonu. Sądzę, że tę rzeźbę kotki ocalił dowcipnie architekt, Giacomo della Porta, twórca renesansowego pałacu budowanego około 1500 roku dla księcia Grazioli; umieścił ją na gzymsie pierwszego piętra na narożniku tej budowli przy Piazza Grazioli – to jest między placem Weneckim a Largo Argentina na via della Gatta, czyli Kociej. Kocica o rodowodzie egipskim może nie jest arcydziełem rzeźbiarskim i ma nieco uszkodzony łepek, ale Rzymianie ją pokochali i ułożyli rozmaite legendy z jej udziałem. Opowiadają na przykład, że kręci się po tym gzymsie tak wysoko, żeby z góry dobrze widzieć, czy jakiemuś dziecku nie zagraża niebezpieczeństwo – i wtedy głośnym miauczeniem potrafi zaalarmować ludzi.
Kto ocalił inny okruch z tejże świątyni Izydy, ogromną stopę jakiegoś posągu, nie wiem, ale ciągle tkwi na ziemi, na rogu via Pie’di marmo i via San Stefano del Cacco, i przyciąga wzrok. Z tego samego zakątka pochodzi tors kobiecy, umieszczony przed bazyliką Świętego Marka przy placu Weneckim. Ochrzczono go madamą Lukrecją, a to zapewne fragment figury Izydy, o czym świadczy węzeł na piersiach.
Albo pewna płyta nagrobna z XVI wieku, zwyczajny kawałek kamienia, a jakże bogatą kryje historię obyczajów! Oto gdy po wojnie remontowano przedsionek wspomnianej bazyliki San Marco, wśród płyt kamiennych posadzki natrafiono na epitafium nagrobne; jest to ni mniej, ni więcej tylko nagrobek pewnej dobrze znanej swego czasu matrony, nazywanej oficjalnie „kobietą papieża” Aleksandra Borgii. Miała wprawdzie kolejno trzech mężów legalnie zaślubionych, którzy podobno nawet szczycili się papieskimi faworami małżonki, ale to jej nie przeszkadzało wydawać na świat dzieci Borgii, w tym zniesławionej przez czarną legendę „madamę Lukrecję” i zwyrodnialca Cezarego. Pochowano ją, „wielce czcigodną matronę” i matkę aż czworga „najdostojniejszych książąt”, jak brzmi łacińskie epitafium, z wielkimi honorami w podziemiach kościoła Santa Maria del Popolo. Nagrobek, o dziwo, przetrwał w kościele porządki po głośnej krytyce Watykanu przez Lutra, a także porządki po Soborze Trydenckim i dopiero w XVIII wieku ktoś go uznał za niestosowny. Tablicę epitafijną „zacnej” matrony wstydliwie usunięto, ale kamienia – jak to w Rzymie – nie zmarnotrawiono, posłużył do wyłożenia posadzki w przedsionku innego kościoła, tyle że odwrócono go napisem do ziemi. Po 1948 roku wmurowano płytę w ścianę przedsionka na wieczną rzeczy pamiątkę.
Fontanna z odzyskanymi po wojnie Czterema Żółwiami na tle Palazzo Mattei, w którym czas jakiś pracował Caravaggio.
A tuż po wojnie szczęśliwie odnaleziono zagubione żółwie z uroczej fontanny Czterech Żółwi z przełomu XVI i XVII wieku, autorstwa Taddea Landiniego, nieszczęsnego syfilityka bez nosa, ale za to obdarzonego talentem i fantazją. Odnalazły się u niezbyt uczciwego antykwariusza, do którego trafiły, rzec można, z patriotycznych pobudek: wymontowano je podczas wojny, żeby Niemcom nie przyszło przypadkiem do głowy, że mogą je wywieźć. (Coś jak w Krakowie, kiedy zasmołowano pozłacane dachówki na Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu, a marmurową posadzkę zabito deskami).
I tak jest w całym Rzymie – tu każda rzeźba, każdy kamień mają coś do opowiedzenia, wystarczy obrócić płytę nagrobną czy schodek, zdjąć starą dachówkę, a już wyziera odległa historia. I „najbardziej uczony człowiek nie ma dość wiedzy, by posłyszeć wołanie każdego kamienia” – napisał zakochany w tym mieście Parandowski.
A czyż nie jest warta uwagi słynna dziurka od ogromnego klucza w bramie muru otaczającego pałac Kawalerów Maltańskich na Awentynie? Wymyślił ją w XVIII wieku Giovanni Battista Piranesi, grafik i architekt, twórca placu przed pałacem. Widać przez nią jak przez lornetkę, na końcu zielonego szpaleru przystrzyżonych krzewów, rysującą się na tle nieba kopułę na Bazylice Świętego Piotra, dzieło osiemdziesięcioletniego Michała Anioła. A ilu biedaków ta dziurka wykarmiła! Ilekroć tam byłam, kilkanaście kroków przed bramą siedział pewien żebrak, który jedną ręką wskazywał turystom tę dziurkę, a drugą wysuwał kapelusz, by pobierać za przysługę należną opłatę.
To tylko drobna próbka zabytków i uroków wartych poznania, a przecież są jeszcze w Wiecznym Mieście wielkie obiekty świeckie, zachowujące od wieków przydatność i warte uwagi. Już nie mówię o wspaniałych akweduktach, które do dziś doprowadzają z gór smaczną wodę, ani o drogach, które się nie zapadają z powodu byle korzeni topoli, jak u nas, choć mają dwa tysiące lat, jak via Appia, ale na przykład taki Teatro di Marcello, w średniowieczu przemieniony w twierdzę, a w renesansie zamieniony na pałac – architekt Baldassare Peruzzi dobudował wtedy kondygnację z apartamentami mieszkalnymi. Do dziś znalazło tam mieszkanie wiele rodzin, jak w zwyczajnej kamienicy.
Kapitalny widok bazyliki św. Piotra i ogrodowego szpaleru przez dziurkę od klucza posiadłości kawalerów maltańskich na Awentynie.
Byłam tak ciekawa, jak się mieszka w przerobionym teatrze z czasów cesarza Augusta, zbudowanym dla cesarskiego siostrzeńca i zięcia, że nieraz krążyłam wokół tej budowli w nadziei, iż ktoś się zlituje i zaprosi mnie do środka, abym mogła obejrzeć te mieszkania „z odzysku” wysoko nad arkadami. Na dole miał wtedy sklep jakiś rzeźnik, przed budynkiem szalały dzieci, grając w klasy (jeszcze nie znały uroku gier elektronicznych), ale niestety, nie pojawiła się żadna matka i nie nadarzyła się okazja, żeby zajrzeć do środka. Zrobiłam tylko kilka zdjęć z zewnątrz. Zaledwie dwa razy przytrafiła mi się frajda, żeby zobaczyć mieszkanie w kilkusetletnim budynku. Za pierwszym razem ja – barbarzyńca z Północy, do tego bardzo młoda i „surowa” – erudycyjnie rzecz biorąc, nie poznałam się na zaszczycie. Byłam wtedy z wizytą u pewnej utytułowanej pani w pobliżu Largo Argentina i na widok kolorowego fryzu obiegającego pokój wysoko pod sufitem uznałam, że pani domu jest artystką, i pochwaliłam ją, iż pięknie wymalowała sobie pokój. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że to coś starego – zwykłe mieszkanie na pierwszym piętrze w zwykłej kamienicy, jakich tu wiele. Zdumiona markiza B. zapytała, czy ja naprawdę nie widzę, że to… renesans? Naprawdę. Nie widziałam. Skąd mogło mi coś takiego przyjść do głowy? W Polsce nawet na Wawelu nie zachował się oryginalny wystrój, co dopiero w prywatnym mieszkaniu w zwykłym budynku, nawet nie w pałacu. Ale na tym właśnie polega różnica między Włochami a Polską, między Rzymem a Warszawą.
Za drugim razem zafundował mi Rzym podobną niespodziankę zaledwie kilka lat temu, ale wtedy byłam już na nią przygotowana. Oto gdy po raz pierwszy zatrzymałam się u polskich sióstr elżbietanek na via Olmata, na widok fresków w jadalni zabrakło mi tchu w piersiach. Nie chodzi mi tu o ich urodę, choć są piękne, lecz o fragmenty z widoczkami w narożnikach sufitu, które mi coś przypomniały…
Nic dziwnego; dopiero co w Warszawie nagrałam dramatyczną historię Artemizji Gentileschi, malarki i córki malarza z XVII wieku: kiedy była kilkunastoletnią panienką, sierotą bez matki, ojciec, zajęty freskami dla kardynała Scypiona Borghese, przekazał ją pod opiekę młodszego kolegi, Agostina Tassi. Nie przyszło mu nawet do głowy, by poznać jego ciemną przeszłość i wątpliwą moralność. Ten, łasy na wdzięki dziewczyny, korzystając z przywileju opiekuna, uwiódł ją, obiecując małżeństwo i zatajając, że już ma żonę. Artemizja nie miała odwagi puścić pary z ust, ale gdy sprawa wyszła na jaw, Tassi trafił do aresztu i okazało się, że nie po raz pierwszy był karany. Dalsze ich losy opisałam w Gawędach, więc nie będę ich tu powtarzać, powiem tylko, że kiedy weszłam do jadalni sióstr, zobaczyłam w narożnikach sufitu charakterystyczne dekoracje i część z nich natychmiast skojarzyłam z Tassim. Wybiegłam przed budynek i spojrzałam na inskrypcję dedykacyjną na frontonie – ależ tak! Miałam zjeść śniadanie w jednej z rezydencji kardynała Borghese, gdzie przetrwały owe zgrabne widoczki, w których się Tassi specjalizował. Prawdopodobnie to jego dzieło, choć nikt mi nie potrafił tego potwierdzić.
A jak mi serce biło, gdy wchodziłam po schodach za bramę na via 24 Maggio tuż koło hotelu Hiberia na Kwirynale. Wyczytałam kiedyś, że klasztor San Silvestro, w którego krużgankach Michał Anioł spędzał całe godziny na żarliwej dyskusji ze swoim ideałem kobiety, mądrą Wiktorią, nie istnieje, a mimo to ciągle go szukałam; w Rzymie jest kilka kościołów pod tym samym wezwaniem i zawsze jest nadzieja, że może autor opracowania coś pomylił. Któregoś dnia zobaczyłam białą karteczkę przyczepioną na latarni przy ulicy prowadzącej na Kwirynał, z ogłoszeniem nabożeństw w kościele obok i informacją, że w tym kościele, pod wezwaniem S. Silvestro, Michał Anioł słuchał kazań słynnego mnicha z Neapolu, którego nazwisko mi teraz uciekło.
W kościele San Silvestro?! Nie widziałam tu żadnego kościoła! Ale na karteczce było napisane, że wejście do kościoła prowadzi przez sąsiednią kamienicę, trzeba wejść na klatkę schodową i powędrować na piętro – okazało się, że w wyniku przebijania ulicy kościół uniósł się o całe piętro nad jej poziom. Zazwyczaj jest odwrotnie, stare się zapada. Gdyby nie ta karteczka, nigdy bym tu nie trafiła. Poza tym ta brama zazwyczaj była zamknięta, ale ponieważ to było w okolicach zbliżającego się Roku Świętego 2000, otwarto drzwi do wielu stale zamkniętych kościołów. Skrzyknięto stu pięćdziesięciu chłopców ze służby zastępczej, by zamiast iść do wojska, dyżurowali w zabytkach zazwyczaj niedostępnych, i nieznane skarby Rzymu stanęły przed turystami otworem. I tak po latach wreszcie odkryłam miejsce spotkań divino maestro z Wiktorią Colonną i mogłam pójść ich tropem.
Klasztor rzeczywiście już nie istnieje, ale ocalał maleńki jego fragment, dziś jakby przedsionek kościoła. To tu na wiadomość, że markiza bawi w Rzymie, Michał Anioł przyjeżdżał na mule, by posłuchać rady głęboko wykształconej kobiety; malował wtedy Sąd ostateczny w Kaplicy Sykstyńskiej i potrzebował tych rozmów jak chleba.
Utrwalony pędzelkiem utalentowanego akwarelisty, H. Roeslera, widok Rzymu końca XIX wieku: pola uprawne i zagony kapusty sąsiadują ze starożytnymi zabytkami i gęstą zabudową średniowiecznego miasta.
Rzym to chyba jedyne miasto na świecie, w którym tak dobrze widać wzajemne przenikanie i nakładanie się stuleci, nawarstwianie się stylów, zagładę i – mimo wszystko – trwanie. Bywało i tak, na przykład w baroku, że robiono wszystko, żeby zatrzeć „prymitywne” średniowiecze, ale w XIX wieku nadszedł czas opamiętania i z kolei odzierano mury z barokowych naleciałości, żeby pokazać stan oryginalny, i spod natrętnej kosmetyki doby barocca ukazywało się piękno pierwotnej budowli, jak choćby bazyliki Świętej Sabiny na Awentynie.
Można by o tym wszystkim pisać i opowiadać bez końca… A jak ktoś miał talent malarski, to podejmował opowieść pędzlem. I tak w latach 1878–1896 doskonały akwarelista włoski pochodzenia niemieckiego, Hektor Roesler Franz, zakochany w Rzymie, w przeczuciu nadchodzących zmian wykonał serię stu dwudziestu widoków zaułków, placów, ruin i pól uprawnych w obrębie Wiecznego Miasta, utrwalając dla nas obraz już od dawna nieaktualny. Dziś jego Roma Sparita (Rzym, który znikł, zaginiony) jest niczym dokument obrazujący dawny charakter tego miasta.
W tym samym czasie trafił do Rzymu nasz rodak, Henryk Sienkiewicz, i pod wrażeniem Forum Romanum i jego okolic zapisał: „Dziwne myśli przychodzą do głowy podróżnikowi, gdy się raz tu znajdzie i stanie jakby oko w oko z przeszłością. wszystko, co wie o dziejach Rzymu, co o nich czytał tu przybiera kształty dotykalne ”.
Spróbujmy i my przyjrzeć się bliżej chociaż części z tych ocalonych „kształtów dotykalnych”, oswoić się z tym miastem zapisanym historią. Bo zapewniam, że rzymskie kamienie są zaczarowane – potrafią „gadać”, opowiadają wspaniałe historie, ale tylko tym, którzy umieją słuchać i zapoznali się trochę z ich przeszłością.