Rzymskie wakacje - ebook
Rzymskie wakacje - ebook
Angielka Emily Sinclair, przebywająca w Rzymie w sprawach służbowych, ma okazję przekonać się, że miasto to słusznie słynie z nieznośnych upałów i uwodzicielskich Włochów. Daje oczarować się przypadkowo poznanemu mężczyźnie. Giovanni Boselli jest bardzo przystojny i bardzo tajemniczy. Trudno się w nim nie zakochać, jednak Emily obawia się, że będzie dla niego tylko przygodą na jedną noc…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9042-3 |
Rozmiar pliku: | 603 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wolnym krokiem przemierzały zalane słońcem ulice Wiecznego Miasta. Emily spojrzała ze współczuciem na swoją ledwie żywą przyjaciółkę.
– Powinnaś wrócić do hotelu, Coral. Położyć się i odpocząć. Dzisiaj rzeczywiście jest bardzo ciepło.
– Bardzo ciepło? – żachnęła się Coral. – Chyba chciałaś powiedzieć: piekielnie gorąco! Moim zdaniem jest co najmniej czterdzieści stopni. – Zdjęła kapelusz, by otrzeć błyszczące od potu czoło i westchnęła ciężko. – Wiesz co, twój pomysł jest niegłupi. Zaraz złapię taksówkę... Dużo ci zostało roboty?
– Niespecjalnie. Muszę zajrzeć już tylko w jedno miejsce. – Emily zerknęła na zegarek. – Wrócę przed piątą. Odsapnę, wezmę prysznic i wyjdziemy gdzieś na kolację. Może być?
Mieszkały w małym hotelu w urokliwej dzielnicy Trastevere, położonej na lewym brzegu Tybru. Dla Emily ta wycieczka była kolejnym, zwykłym wyjazdem służbowym. Miała za zadanie odwiedzać i oceniać poszczególne hotele i restauracje dla biura podróży, dla którego pracowała. Ta delegacja różniła się jednak od pozostałych – po raz pierwszy nie wyjechała sama, tylko ze swoją bliską przyjaciółką. Chłopak Coral, Steve, niedawno ją rzucił, fundując jej tym samym ostrą depresję. Emily, chcąc wyciągnąć dziewczynę z dołka, zaproponowała jej krótkie „rzymskie wakacje”. Namawiała ją długo, lecz wreszcie się udało. I tak oto znalazły się razem w stolicy słonecznej Italii.
Pożegnawszy się z Coral, Emily kupiła w małej cukierni lody o smaku cappucino i zanurzyła się w jedną z bocznych uliczek, niemal zupełnie zacienioną dzięki wysokim budynkom po obu stronach. Co kilka kroków musiała przystawać, aby polizać lody, które szybko roztapiały się w upale. Może też powinnam wrócić do hotelu? – zapytała się w myślach, zdyszana i wycieńczona. Musiała jednak wstąpić do jeszcze jednej restauracji, która znajdowała się na liście jej dzisiejszych zadań.
Chłonąc atmosferę starodawnego miasta, zastanawiała się, czy jej rodzice kiedykolwiek spacerowali tą uliczką. Myśl o matce, która zmarła nagle cztery lata temu, gdy Emily miała dwadzieścia jeden lat, sprawiła, że oczy zaszły jej łzami. Ojciec, Hugh, pozornie pozbierał się po stracie żony, lecz Emily wiedziała, że w głębi serca nadal tęskni i cierpi... Rodzice tworzyli bardzo dobrą i zżytą parę. Ona i jej starszy brat, Paul, zawsze byli dumni, że mieli tak wspaniałych rodziców. Paul był człowiekiem bardzo poważnym i wrażliwym, co jednocześnie ułatwiało i utrudniało mu wykonywanie zawodu prawnika. Emily nagle za nim zatęskniła. Miała ochotę mocno go teraz przytulić.
Przez dłuższy czas szła zatopiona w myślach, lecz nagle zupełnie oprzytomniała, ponieważ prawie wpadła na jakiegoś człowieka siedzącego na krześle ustawionym przed małym sklepikiem z naczyniami i wyrobami garncarskimi. Twarz miał zasłoniętą słomkowym kapeluszem z wielkim rondem. Przystanęła i przyjrzała mu się dokładnie. Oddychał głęboko i miarowo. Czyżby drzemał? Emily omiotła wzrokiem witrynę sklepu. Jeden z przedmiotów od razu przykuł jej uwagę. Weszła do środka i ostrożnie wzięła do rąk okrągły, ozdobny słoik. Ojciec niedawno zaczął domowym sposobem robić marmoladę, więc na pewno ucieszyłby się z takiego prezentu.
– Cudo – mruknął ktoś głębokim, zmysłowym głosem.
Odwróciła się gwałtownie i ujrzała najczarniejsze oczy, jakie w życiu widziała. Po chwili dostrzegła tańczące w nich iskierki, jakiś dziwny błysk, którego nie potrafiła zinterpretować... To ten człowiek, który siedział przed sklepem! W tej chwili jego oblicza nie zasłaniał już kapelusz. Miał gęstą, ciemną i błyszczącą czuprynę opadającą na szerokie czoło. Przystojną twarz opinała mocno opalona, oliwkowa skóra.
– Słucham? – zapytała.
– Cudo – powtórzył i wziął w dłonie jeden ze słoików, po czym zaczął go obracać niemal pieszczotliwie w długich, szczupłych palcach. – Każdy unikatowy.
– Owszem, są bardzo ładne i oryginalne – zgodziła się. – Ile kosztują?
Sprzedawca błysnął idealnie białymi zębami, wskazując cenę umieszczoną na denku każdego ze słoików.
– Och, przepraszam, nie zauważyłam.
– Nie szkodzi.
Wypowiadał słowa ostrożnie, jakby w zwolnionym tempie. Zapewne włada językiem angielskim jedynie na podstawowym poziomie, pomyślała Emily. Przecież wystarczy znać kilkadziesiąt słów i zwrotów, aby móc porozumieć się z turystami i prowadzić tego typu sklepik. Uśmiechnęła się do mężczyzny, wręczając mu odliczone banknoty euro. Przebiegł ją dziwny dreszcz, gdy palce nieznajomego musnęły jej dłoń. Przypadkowo czy celowo? Z jego twarzy nie mogła nic wyczytać. Starannie zawinął słoik w szary papier i wsadził go do malutkiej torebeczki.
– Dla pani? – zapytał.
– Nie. Prezent – odrzekła, dostosowując się do jego lakonicznego stylu wypowiedzi. – Dla ojca. Lubi robić marmoladę. – Dlaczego o tym wspomniała? Przecież to tylko miły sprzedawca, a nie znajomy. Nie miała w zwyczaju gawędzić z ekspedientami.
– Marmoladę? – powtórzył.
– Tak, marmoladę – odparła.
Nagle słowo „marmolada” wydało jej się najgłupszym wyrazem pod słońcem. Nie wiedziała, dlaczego tak zwyczajna sytuacja, jaką jest zakup prezentu, niepostrzeżenie przemieniła się w coś osobliwego, niemal intymnego. Czyżby to dzięki kameralnej atmosferze panującej w tym sklepiku? A może to wszystko jest skutkiem ubocznym nadmiaru słońca?
– Rozumiem. – Oczy mężczyzny jakby pociemniały. – Pani ojciec... jest sam, tak?
Skinęła głową.
– Moja matka nie żyje. Niedawno zmarła – wyznała znowu, jakby wbrew sobie, i nagle poczuła, jak jego opalona ręka dotyka jej dłoni, lekko ją ściska i gładzi. Odczytała to jako szokująco szczery, odruchowy gest współczucia. Włosi są tacy bezpośredni!
– Przykro mi – szepnął. Po chwili odsunął się i odwrócił, jakby zmieszany tym, co zrobił.
– Bardzo dziękuję... za słoik.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odparł uprzejmym tonem.
Emily wyszła ze sklepiku i oddaliła się szybkim, nieco chwiejnym krokiem. Czuła się dziwnie. Co mi strzeliło do głowy? – wyrzucała sobie w myślach. Jakim cudem poczułam nagłą, bliską więź z zupełnie obcym mężczyzną? Może dosypali mi czegoś do lodów, pomyślała ironicznie, próbując zbagatelizować całą sytuację.
Mężczyzna odprowadził ją wzrokiem. Oczywiście kilka minut temu dostrzegł, jak zbliża się do niego. Podziwiał z daleka jej fizyczne piękno, grację ruchów, letnią zwiewną sukienkę, która odsłaniała szczupłe opalone nogi. Długie włosy muskały jej ramiona; żałował, że sam nie może tego uczynić. Szła powoli, delektując się lodami. Z rozkoszą obserwował, jak oblizuje usta, a potem wyciera je delikatnie serwetką. Od razu poznał, że nie jest stąd. Angielka, Niemka, a może Szwedka? Przeszedł go dreszcz podniecenia. Celowo spuścił głowę i przymknął powieki, nadal jednak bacznie śledząc każdy jej gest i ruch. Kobieta nagle zatrzymała się, aby popatrzeć na witrynę sklepiku. Potem, gdy stał blisko niej, pakując słoik najwolniej, jak się da, wdychał zapach jej perfum i rozgrzanych słońcem włosów.
Zniknęła za rogiem. Westchnął niepocieszony. Ta piękna nieznajoma była niczym zjawa, która umiliła mu to nudne, upalne popołudnie. Zerknął na zegarek. Dopiero za godzinę skończy zmianę. Znowu usiadł przed sklepem i zanurzył się w zmysłowych marzeniach z tą piękną nieznajomą w roli głównej. Musiał przecież jakoś zabić nudę...
Emily z trudem odnalazła restaurację, do której musiała zajrzeć. Odbyła krótką rozmowę z menadżerem. Lokal wydał jej się przyjaznym, dobrze prowadzonym miejscem. Zabrała kartę dań oraz ulotki, po czym wzięła taksówkę i pojechała z powrotem do hotelu.
Coral leżała na łóżku, zatopiona w lekturze jakiegoś kolorowego pisma.
– O, dobrze, że wróciłaś – rzuciła na widok Emily. – Udało ci się zrobić to, co... no, wiesz, miałaś zrobić? – zapytała bez większego zainteresowania. Spojrzała na przyjaciółkę z zazdrością. Kiedy była nastolatką, marzyła o takiej idealnej figurze. – Dlaczego nie jesteś poparzona przez to okropne słońce? Masz tak jasną karnację, że powinnaś być teraz czerwona jak rak. Albo jak ja. Na tym świecie sprawiedliwość nie istnieje – rzuciła filozoficznie i westchnęła. Rude włosy Coral i jasna, piegowata skóra wymagały w tym gorącym klimacie wzmożonej ochrony przed słońcem, co było dla niej nie lada utrapieniem.
– Może nie wyglądam na poparzoną, ale tak się czuję – jęknęła Emily. – Muszę natychmiast wziąć zimny prysznic. – Wyjęła z szafy długą bawełnianą spódnicę i świeżą bluzkę, po czym zamknęła się w łazience i z ulgą stanęła pod strumieniem chłodnej wody.
Po kilku godzinach obie dziewczyny wyszły z hotelu i taksówką udały się do centrum.
– Powinnaś mieć już w małym palcu adresy najlepszych restauracji w tym mieście – powiedziała Coral, kiedy spacerowały po zatłoczonych ulicach, na szczęście już niezionących potwornym żarem.
– Niestety, jeszcze nie – odparła Emily. – Jestem tutaj dopiero drugi raz, a Rzym to ogromne miasto.
Szły niespiesznym krokiem, rozkoszując się wieczorną temperaturą i przyjazną atmosferą. Po jakimś czasie zatrzymały się przed jedną z restauracji.
– Ta wygląda nieźle – oceniła Emily.
Usiadły przy stoliku ustawionym na zewnątrz, tuż obok rwącego potoku przechodniów.
– Dlaczego sama myśl o jedzeniu zawsze przepełnia mnie taką przyjemnością? – zapytała Coral. – W tej chwili nie chciałabym być nigdzie indziej i z nikim innym – dodała z błogim uśmiechem.
Emily również się uśmiechnęła. Wiedziała, że Coral od zawsze kochała dobre jedzenie i wszelkie inne ziemskie przyjemności. Kiedy miesiąc temu zerwała ze swoim chłopakiem, Stevem, z dnia na dzień traciła na wadze. Emily martwiła się o przyjaciółkę; u Coral apetyt stanowił jakby przejaw jej pogody ducha i pozytywnego nastawienia do życia i świata.
– Wiesz, jaki jest brakujący element tej idylli? – zapytała Coral, studiując kartę dań. – Jakiś bosko przystojny Włoch, który padłby przede mną na kolana, błagając o romantyczną randkę.
– Mam rozumieć, że zgodziłabyś się bez wahania?
– Tak. Ale kazałabym mu poczekać, aż skończę jeść – dodała, chichocząc jak nastolatka.
Emily cieszyła się, że zmiana scenerii korzystnie wpłynęła na stan psychiczny Coral. Już prawie nie było śladu po depresji, która nękała ją od wielu dni. Była dawną sobą: promienną, wesołą dziewczyną, nieco roztrzepaną i niefrasobliwą, lecz o złotym sercu. Coral i Steve byli parą przez cztery lata. Pewnego dnia Steve nieoczekiwanie oświadczył, że ma już dość tego związku. Coral poczuła, jakby nagle pod jej stopami otworzyła się przepaść; Emily nie mogła patrzeć, jak współlokatorka zamienia się w cień osoby, którą wcześniej była.
Studiując menu, obszerne niemal jak książka, nagle zmarszczyła brwi pod wpływem pewnej niepokojącej refleksji. Ciągle przejmuję się życiem innych ludzi, pomyślała, ich związkami i sercowymi perypetiami, a co ze mną? Cóż, musiała przyznać, że w tej sferze jej życie przedstawiało się aktualnie wyjątkowo nieciekawie. Jej wiara w mężczyzn została doszczętnie zniszczona, kiedy ostatni narzeczony, Marcus, zaczął się na boku spotykać z koleżanką Emily ze studiów. Wówczas to Coral była dla niej wsparciem i opoką, pomogła poskładać kawałki złamanego serca i zdruzgotanego ego. To było rok temu. Emily rzadko wspominała tamte wydarzenia; traktowała je jako brutalną nauczkę – uważaj na tych, którym ufasz. Zwłaszcza na przystojnych facetów, którzy mają słabość do atrakcyjnych kobiet...
Złożyły zamówienie u młodej włoskiej kelnerki i już po paru minutach na stole pojawiły się dwa duże kieliszki białego wina. Coral od razu chwyciła za swój.
– Nasze zdrowie – wzniosła toast i upiła spory łyk.
Emily uśmiechnęła się i również wlała w siebie trochę trunku. Cieszyła się, że przyjechała tu z Coral. Bez niej snułaby się smutno po tym wielkim, pięknym mieście, nie mając się nawet do kogo odezwać. Razem raźniej, jak głosiła stara jak świat prawda.
Coral umościła się wygodnie w krześle i rozejrzała się dookoła.
– Tu roi się od przystojniaków – zaobserwowała z pewną tęsknotą w głosie. – Spójrz na tamtych dwóch. – Po chwili dodała: – Ej, oni się na nas gapią! Myślisz, że mogłybyśmy...
– Ty mogłabyś – przerwała jej Emily – ale ja nie. Jutro mam od groma pracy. Jak tylko zjemy, wracam do hotelu i nurkuję pod kołdrę.
– Ty psuju – burknęła Coral, udając obrażoną. – Zresztą, tylko żartowałam z tymi facetami. – Wbrew temu oświadczeniu, nadal zerkała w ich stronę i odwzajemniała ich zalotne uśmiechy.
– Ignoruj ich, Coral – poradziła Emily – bo jeszcze sobie pomyślą, że naprawdę jesteśmy zainteresowane. A po co komplikować sobie życie?
Gdy wreszcie pojawił się na ich stoliku zamówiony posiłek, Coral przez dziesięć minut nie odezwała się ani słowem, pochłonięta pałaszowaniem dania.
– Cielęcina jest taka delikatna! – oceniła Emily. – Chciałabym wiedzieć, z czego zrobili ten dresing do sałatki. Palce lizać!
– A ja muszę wyznać, że uwielbiam, ba, kocham te frytki! – zawołała z entuzjazmem Coral. – Przed przyjazdem martwiłam się, że będziemy się obżerać wyłącznie kluchami i pizzą.
Porcje były ogromne, zatem dziewczęta uznały, że posiłek zwieńczyć należy już tylko owocami i kawą. Coral jednak po namyśle zaczęła nalegać na dolewkę wina. Emily nie spodobał się ten pomysł.
– Nie bądź taką starą ciotką, Emily – zganiła ją przyjaciółka. – Pamiętaj, że jesteśmy na wakacjach!
– Ty jesteś na wakacjach, a ja w pracy – sprecyzowała Emily, ale i tak wypiła drugi kieliszek wina. Wcale nie chciała uchodzić za sztywniarę ani psuć humoru Coral, która znowu wręcz tryskała optymizmem i entuzjazmem. W pewnym momencie mężczyźni, z którymi Coral flirtowała wzrokiem, podeszli do ich stoika i bez pytania wysunęli krzesła, aby na nich usiąść.
– Można? – zapytał jeden z nich, gdy już wygodnie siedział.
Emily wzruszyła ramionami, lecz Coral była wyraźnie podekscytowana.
– Oczywiście, że można – odparła przymilnym głosem.
Drugi z mężczyzn od razu przywołał kelnerkę i kazał przynieść więcej wina. Obaj byli młodzi... bardzo młodzi. Mają pewnie dopiero po dwadzieścia lat, pomyślała Emily. Byli również, jak większość włoskich młodzieńców, bardzo przystojni i modnie ubrani.
Już po kilku chwilach dowiedzieli się, że Emily i Coral są Angielkami i przyjechały do Rzymu na wakacje. Mówili łamaną angielszczyzną, śmiali się bardzo głośno i w mało subtelny sposób flirtowali. W pewnym momencie jeden z nich nachylił się do Emily, zajrzał jej głęboko w oczy, położył rękę na dłoni i wyznał z uczuciem, że jest piękną, przepiękną kobietą... Emily zdecydowała, że ma już dość tego towarzystwa! Tolerowała tych „zbyt” miłych i familiarnych młodzieńców tylko ze względu na Coral, lecz sytuacja stawała się coraz bardziej niekomfortowa. Wyrwała mu rękę i ostentacyjnie spojrzała na zegarek.
– Cóż, miło mi było was poznać, ale musimy już lecieć.
– O, nie, nie! – zaprotestował jej wielbiciel. – Jest za wcześnie... wieczór dopiero się zaczyna!
Emily rzuciła Coral bezradne spojrzenie, licząc na jej wsparcie i współpracę przy taktownej ewakuacji, ale przyjaciółka nawet na nią nie zerknęła. Ewidentnie dobrze się bawiła i nie miała ochoty przerywać tego przygodnego spotkania. Emily zachodziła w głowę, jak kulturalnie się ulotnić, kiedy nagle przyszło wybawienie, o jakim marzyła.
Poczuła na ramieniu czyjąś ciepłą, ciężką dłoń.
Odwróciła się i ujrzała przystojnego Włocha, którego spotkała wcześniej w sklepiku. Na widok jej zaszokowanej twarzy uśmiechnął się w taki sposób, że serce Emily na chwilę zamarło, po czym wyrwało do galopu.
– Siedziałem w środku, przy barze, kiedy nagle ujrzałem panią przy stoliku – wyjaśnił spokojnym tonem. – Czy wszystko w porządku?
Emily zauważyła, że, o dziwo, jego angielszczyzna jest bezbłędna. Ach, tak! – olśniło ją nagle. Jako sprzedawca specjalnie udawał, że włada językiem angielskim na poziomie początkującego ucznia, żeby nie wdawać się w dłuższe pogawędki z turystami. Co prawda ją oszukał, tak jak każdego innego klienta, ale była mu wdzięczna za to, że nagle zmaterializował się u jej boku. Zauważyła, że na jego widok dwaj Włosi nagle wstali z miejsca i ukłonili się z wyraźną rewerencją.
– Giorno, Giovanni – powiedzieli niemal jednocześnie. Widocznie był on tutaj jakąś znaną osobą. To trochę dziwne, pomyślała. A z drugiej strony... niby dlaczego? Widocznie we Włoszech, nawet w tak wielkim mieście jak Rzym wszyscy znają wszystkich.
– Właśnie próbowałyśmy wytłumaczyć tym... chłopcom – zaczęła Emily trochę niezręcznie – że musimy się już pożegnać...
Giovanni rzucił po włosku kilka słów do młodzieńców. Nagle wszyscy trzej wybuchnęli śmiechem. Co powiedział? Czyżby zażartował z Emily i Coral? Tak czy owak, obaj podrywacze po chwili odeszli. Emily odetchnęła z ulgą. Giovanni obdarzył Coral swoim rozbrajającym uśmiechem i oficjalnie się przedstawił.
– Mam na imię Giovanni, lecz przyjaciele mówią do mnie Gio – oświadczył i znowu spojrzał na Emily.
– Ja jestem Emily, a to jest Coral. Przyjechałyśmy tutaj na kilka dni. Na... wakacje. Lub coś w tym rodzaju. – Zerknęła na przyjaciółkę, która wpatrywała się w nią z otwartymi ustami. Zapewne zastanawiała się, skąd Emily zna tego bosko przystojnego Włocha. – Dzisiaj kupiłam uroczy prezent dla ojca w sklepie Giovanniego. I tam właśnie go spotkałam. Nie ojca, tylko Giovanniego – paplała nerwowo. – To znaczy, Gio...
Być może Coral była zawiedziona, że nieznajomy spłoszył dwóch przystojnych młodzieńców, lecz teraz była tak zafascynowana Giovannim, że nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Miał na sobie dobrze skrojone, obcisłe dżinsy, śnieżnobiałą bawełnianą koszulę, rozpiętą pod szyją i eksponującą kawałek muskularnego, opalonego torsu. Jego włosy były stylowo zmierzwione, kilka kruczych kosmyków opadało na szerokie czoło. Jego czarne oczy ocienione były długimi rzęsami. Nachylił się do Coral i ujął jej rękę.
– Miło mi ciebie poznać, Coral – rzekł aksamitnym głosem.
Emily bała się, że przyjaciółka lada moment zemdleje z wrażenia.
– Och – wydukała wreszcie Coral. – Mnie też jest szalenie miło, Gio.
Mężczyzna w pełni wykorzystywał swój wrodzony urok. Rozmawiał swobodnie i zabawnie, z jego ust nie schodził czarujący uśmiech. Potrafił w tej samej chwili szarmancko zabawiać obie panie.
– Czy możemy uczcić naszą znajomość? – zapytał. – Czego się napijecie?
– Ja poproszę o jeszcze jedną kawę – odparła Emily. Uważała, że i tak wypiła już za dużo wina. Jeszcze kilka kropel, a straciłaby nad sobą kontrolę, czego bardzo nie lubiła. Coral nie miała jednak nic przeciwko temu, by wypić kolejną lampkę. Zaczęła opowiadać Giovanniemu historię swojego życia, jakby byli starymi przyjaciółmi. Emily siedziała cicho, odzywając się sporadycznie. Pytał, skąd pochodzą i w jakim celu przyjechały do Rzymu.
Emily wkrótce uznała, że dla niej ten wieczór już dobiegł końca.
– Wracam do hotelu, Coral – oznajmiła. – Jest późno, a jutro rano muszę być na nogach.
– Gdzie się zatrzymałyście? Mogę was podwieźć do hotelu. Zaparkowałem auto niedaleko stąd.
– Och, to fantastycznie! – zawołała Coral.
Emily posłała jej karcące spojrzenie.
– To miło z twojej strony, ale weźmiemy taksówkę. Nie chcemy cię fatygować – rzuciła uprzejmym, lecz oficjalnym tonem. Wstała z miejsca i wyciągnęła dłoń do Włocha. – Bardzo mi było miło cię poznać, Gio. Dzięki za kawę.
Odpowiedział kolejnym ciepłym uśmiechem.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Tak na marginesie, jeśli będziesz miała trudności w znalezieniu miejsc, do których musisz wstąpić, chętnie służę pomocą. Znajdziesz mnie w sklepiku.
– Dziękuję. Sądzę jednak, że dam sobie radę.
– Dlaczego nie chciałaś, żeby nas podrzucił swoim wozem? – zapytała Coral z wyrzutem, gdy już usadowiły się na tylnym siedzeniu staromodnej taksówki.
– Bo to obcy człowiek.
– Obcy? No, nie do końca, przecież...
– Nigdy nic nie wiadomo – ucięła dyskusję.
Późnym wieczorem, kiedy do jej uszu wdzierało się donośne chrapanie Coral, Emily intuicyjnie poczuła, że jednak nie miała się czego obawiać ze strony przystojnego Włocha. Na pewno kierowały nim dobre intencje. Sądząc po reakcji dwóch młodzieńców na jego osobę, był najwyraźniej znanym i szanowanym członkiem miejscowej społeczności, a nie typowym włoskim lowelasem.
Przekręciła się na drugi bok i zamknęła oczy, lecz pod powiekami znowu wyświetliła się jego męska, sympatyczna twarz, uwodzicielski uśmiech i spojrzenie, którymi raz po raz obdarzał ją w trakcie ich spotkania. Nagle wstała i odgarnęła włosy. Basta! – zawołała w duchu. Przyjechała do Rzymu do pracy, a nie po to, by oddawać się przyjemnościom. Dała się oczarować pierwszemu włoskiemu mężczyźnie, który poświęcił jej odrobinę uwagi. Przecież to niedorzeczne! Niemniej poczuła w sercu ukłucie na myśl o tym, że prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczy. Zwłaszcza że pojutrze Emily ma się stawić z powrotem w Anglii.
Giovanni, wróciwszy do swojego luksusowego apartamentu w centrum miasta, zdjął koszulę i spodnie, po czym wszedł pod prysznic. Dopisało mi dziś szczęście, pomyślał, uśmiechając się pod nosem. Dwukrotnie spotkałem tę piękną Angielkę. A przecież mogła wybrać jedną z setek innych restauracji rozrzuconych po stolicy albo siedzieć już na pokładzie samolotu. Widocznie los chciał, aby poznali się bliżej. Sącząc przy barze drinka, bacznie obserwował, jak dwóch młodzieńców dosiada się do pięknej Emily i jej pogodnej przyjaciółki. Zauważył, że czuła się w ich towarzystwie niezręcznie; na jej twarzy malowała się irytacja. Kiedy jeden z nich położył rękę na jej dłoni, Giovanni postanowił wkroczyć do akcji.
Przez chwilę wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze. Jego usta układały się w uśmiech, którego nie potrafił powstrzymać. Na okrągło spotykał miłe, ładne kobiety. Lecz z jakiegoś powodu ta była inna... miała w sobie to coś, cechę lub zbiór cech trudnych do zdefiniowania, lecz decydujących o tym, czy ktoś jest wyjątkowy, czy nie. W jej towarzystwie czuł, że znowu żyje, oddycha, odżywa. Poczucie winy, które trawiło go od półtora roku, nieco osłabło. Przygryzł wargę. Te introspekcje to droga donikąd, skarcił się w myślach. Nie ma sensu żyć przeszłością. Nie dało się ukryć, że Emily rozpaliła w nim iskrę, która rozświetliła jego ponure wnętrze. Była nie tylko piękna, ale też inteligentna, wrażliwa, delikatna. Tkwił w niej jakiś smutek, tajemniczy i pociągający. I wiele innych rzeczy, których nie potrafił opisać słowami. Siedząc przy niej, miał ochotę ją objąć, przytulić, chronić. Nigdy przenigdy żadna kobieta w tak krótkim czasie nie wyzwoliła w nim takich emocji.
Ta konkluzja była dla niego niemałym szokiem.
Chłodna woda obmywała jego muskularne ciało, lecz nadal nie udawało mu się ostudzić głowy. Wiedział, w którym hotelu się zatrzymała. Miał jednak mało czasu. Za parę dni Emily wyjedzie i będzie już na wszystko za późno.
Wytarł się dokładnie grubym białym ręcznikiem, przewiązał nim biodra, po czym wszedł do sypialni. Nadzieja napełniała go jak powietrze napełnia balon. Znowu czuł się jak osiemnastolatek głodny życia, przyjemności i szczęścia. Emily Sinclair była chyba czarodziejką – rzuciła na niego jakieś magiczne zaklęcie. Nie mógł się doczekać jutrzejszego dnia. Przeczuwał, że przyszłość, bardzo bliska przyszłość, ma dla niego w zanadrzu coś wspaniałego.
Nie bez kozery jego przyjaciele wołali na niego Gio Szczęściarz.