Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Są takie drogi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Są takie drogi - ebook

To mała opowieść wigilijna, rozpisana na dwadzieścia cztery grudniowe wieczory. Zapis wędrówki w trzech miastach: w zaśnieżonej Warszawie początku lat 80., w średniowiecznym Greccio, gdzie Franciszek buduje pierwszą szopkę, i na kamiennej drodze do Betlejem.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8324-371-9
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zabierz mnie do Betlejem. Nachyl się nade mną, zawiąż mi mocno szalik, popraw czapkę, żeby nie spadała na oczy. Otwórz drzwi i pokaż gwiazdę, nie pozwól bać się nocy. Prowadź ulicami przez uśpione miasto, trzymaj mocno za rękę, nie puszczaj, niech ciemność nas opływa jak wody wielkiej rzeki. Idźmy razem za złocistą gwiazdą, patrzmy jak chowa się za kominami, jak opada za dachy, mosty, drzewa, jak tonie w chmurach; jak znika, i staje się tylko myślą, przeczuciem, wspomnieniem. Mów czasem do mnie, albo ściskaj dłoń, a kiedy staniemy na krawędzi światła, kiedy zaskrzypią drzwi stajenki, spójrz na mnie, zobacz jak się w Ciebie wpatruję, jak szukam w Tobie odbicia mojej własnej radości.Nachylenie

1 grudnia

Gdyby przewrócić kartki do samego początku księgi, historia zaczęłaby się w chwili, w której kobiece dłonie nachylają młodą gałąź i zrywają z niej rumiane jabłko. Zdarzyło się to w najpierwszym ogrodzie, który powstał z jednego słowa i był spełnieniem boskiego snu. Bogowie i herosi innych miejsc i innych czasów próbowali zdobywać jabłka podstępem, wyruszali dla nich w dalekie wyprawy, toczyli krwawe wojny. A Bóg pozwolił kobiecie podejść do drzewa, sięgnąć po owoc i podnieść go do ust. Kto pierwszy poczuł słodki miąższ na języku, kobieta, czy patrzący na nią mężczyzna? Czym zaburzyli doskonałość boskiego snu: nieposłuszeństwem, butą, zbyt mocnym pragnieniem? Co takiego dojrzał Bóg w ich półprzymkniętych oczach, że w jednej chwili wypędził ich w chłód i jałowe doliny, zatrzaskując na zawsze bramy rajskiego ogrodu? Dzieje grzechu to warstwy bezradnych pytań i bezsennych nocy: ile razy sam Bóg czekał do świtu w wysokim oknie i patrzył na światła palące się na poddaszach, na milczące drżenie ludzi, którzy tak jak On szukają odpowiedzi!

Kiedy byłam mała, w naszym pokoju stała na półce maleńka rzeźba przywieziona z gór. Przedstawiała pierwszych ludzi pod rajską jabłonią. Sięgali po owoc w tej samej chwili, a ich szerokie drewniane oczy skierowane były na nas: „Sięgnij razem z nami”, zdawali się mówić, i często pochylałam się nad tym maleńkim rajem, pachnącym góralską farbą. Babcia mówiła, że Bóg wygnał ludzi w przypływie nagłego gniewu i przez kolejne epoki czekał na dzień, w którym będzie mógł przyjąć ich z powrotem. Tymczasem korzenie pierwszej jabłoni wrastały coraz głębiej w ziemię, splatały się z korzeniami innych drzew i wędrowały z nimi dalej, aż któregoś dnia wypuściły zielone kiełki po drugiej stronie świata, w innym ogrodzie, i rozrosły się w białą jabłoń. Pewnej wiosny drzewo zakwitło welonem drobnych kwiatów, a ich zapach wpłynął przez okno do dziewczęcej sypialni. Dziewczyna śpi teraz spokojnie, kołysana marcowym powietrzem. A Ty nie śpisz w tym grudniowym deszczu, i ta opowieść jest dla Ciebie.

Początek

Była połowa lat osiemdziesiątych, autokar jechał przez noc, za brudną szybą przesuwały się rozmazane cienie pól, pastwisk, lasów. Moje myśli krążyły wokół ciepłego koca, którym byłam owinięta, metalowej oprawki termosu, przymglonych świateł na drodze. Nie trzeba było wypatrywać żadnych znaków, ani szukać odpowiedzi, bo cały sens miało się w sobie. To był początek ferii. Dojechaliśmy w góry, ktoś pomógł nam wynieść ciężką walizkę, postawił ją koło nas na skraju szosy. Kiedy autokar odjechał, dookoła zapadła ciemność, i właśnie wtedy spojrzałam w górę: nade mną otworzyła się czarna przestrzeń, wysoka, potężna, jakby ktoś nagle podniósł znad Ziemi ogromne wieko. Nieskończona głębia, w której wisiały gwiazdy, niektóre wielkie, inne drobne jak pył, wszystkie błyszczące, nieruchome, nanizane łańcuszkiem na niewidzialne nitki.

Wiele później podróżowałam, oglądałam przecież nocne niebo nad morzami, puszczami, na krawędzi pustyni, i na obrzeżach południowych miasteczek, w indiańskich wioskach, z okna samolotu, z dna rybackiej lodzi. Ale już nigdy więcej nie zobaczyłam takiego tłumu gwiazd, tak nieskalanej potęgi nocy. Ten obraz — a z nim zaśnieżona szosa, zmęczenie po podróży, mróz szczypiący w policzki — otwiera się przede mną przy słowach ósmego psalmu. Jeżeli wszystko powtarza się według tych samych wzorów, od struktury galaktyk po komórki naszego serca, to i my jesteśmy odbiciem wszechmocnego Boga, który nachyla się nad nami, słucha naszego oddechu, patrzy jak w naszych oczach załamują się wiązki światła. Rytm świata układa się pod nasze kroki: dzień i noc, wędrówka i ukojenie. Gwiazdy, rzucone w pustkę, zewsząd wyglądają jak deszcz złocistych kamieni, i tylko dla tych, którzy patrzą z Ziemi, przybierają kształty zwierząt, przedmiotów, pradawnych postaci. Stałam i patrzyłam w gwieździste niebo, i wracam dzisiaj do tamtej góralskiej wsi, żeby przypomnieć sobie początki. Jeśli szukać sensu, to najpierw w nachyleniu: powielać chwile zapatrzeń, rozpinać nieboskłony, mieć dłonie pełne miłości.Anioł przechodzi przez ogród

2 grudnia

Dziewczyna, która zasypiała w marcowym ogrodzie, budziła się w grudniowy poranek w naszym domu, w samym sercu przedświątecznej krzątaniny. Leżała, senna, na poduszce i bawiła się długimi włosami, owijając je wokół palca. Co roku jedna z nas była Marią w domowych jasełkach, przyszła więc i moja kolej. Lubiłam takie zimowe poranki, które przeciągały się leniwie aż do południa, za oknem padał śnieg, przysypywał ulicę i wczorajsze ślady. Biały obrus leżał już na stole, na piecu suszyły się uszka i plasterki jabłek, w słoiku czekały kruche płatki akacji, oblepione cukrem i gęstym syropem; a my wychodziliśmy wszyscy do ogrodu, póki jeszcze było jasno, żeby powędrować po śniegu do Betlejem. Tym razem Babcia uszyła mi długą sukienkę ze starej kuchennej zasłonki: po zielonych pasach szły złotawe wielbłądy, a między ich rzędami ciągnęły się niebieskie wstążki nieba.

Jasełka zaczynały się zawsze sceną Zwiastowania. Poprzedni wieczór spędzałyśmy pochylone nad stołem, wycinałyśmy długie paski z gazet i moczyłyśmy je w mące z wodą, a później oklejałyśmy wokół suchej gałązki, wywijając je i karbując. Przez noc mąka obsychała i rano na stole leżała biała krucha lilia. Kiedy nadchodził czas, schodziliśmy wszyscy do ogrodu. Stajenką była wnęka w murze, nad nią, na gałęzi jabłoni, wisiała tekturowa gwiazda. Ale Zwiastowanie odbywało się po drugiej stronie ogrodu, pod stareńką pigwą. Maria stała ze złożonymi dłońmi, a przed nią wyrastał nagle anioł: na tę jedną jedyną scenę wolno nam było zdjąć czapki, i już po chwili nasze włosy iskrzyły się od słońca i młodego śniegu. Babcia podchodziła do rynny, która otwierała się na kamienną misę: wyjmowała z niej okrągły sopel i układała na śniegu tuż pod stopami Marii. „Dlaczego, Babciu?”, pytałam. „Kiedyś będziesz wiedziała, zapamiętaj”, zapamiętałam, ale zrozumiałam dopiero po bardzo wielu latach, w mrocznej Gandawie, w katedrze Świętego Bawona, kiedy na tyłach ołtarza zobaczyłam Marię w chwili Zwiastowania, a tuż obok Niej szklane naczynie, w którym załamywał się promień słońca. Światło przedziera się przez szkło, przez lód, do wnętrza, nie naruszając przejrzystej powierzchni. Odrywając gruby sopel spod rynny, Babcia uczyła nas strzelistej teologii poczęcia. Śnieg oklejał się wokół naszych sukienek, opadał na rzęsy, rumienił nam policzki. Ale zanim Maria wypowie „Niech się tak stanie”, zanim przyjmie od anioła papierową lilię, muszą się jeszcze wypełnić inne słowa, inne drogi, inne ogrody. W jednym z nich ktoś właśnie obserwuje gwieździste niebo.

Mędrzec i gwiazda

W tej jednej kropli, która zawisła na gałęzi pigwy, nad papierową lilią, w tej jednej drobince czasu, w innym ogrodzie mężczyzna wpatruje się w niebo. Jego płaszcz jest obszyty złotymi blaszkami, które uderzają o siebie przy najlżejszym poruszeniu. Wielbłąd kołysze się w miejscu, zmęczony wieczorną drogą, a w jego oczach zanurza się księżyc. Mężczyzna przygląda się pustynnym konstelacjom: umie czytać z ich kształtów jak z kobiecych warg. Nie wie czyje dłonie rozrzuciły kamyki gwiazd po czasach i przestrzeniach, ale wie, że tylko te same dłonie mogą ten obraz przesunąć. Kiedy więc widzi nadlatujący warkocz światła, opiera się o purpurową wielbłądzią kapę, i wstrzymuje oddech. Blada gwiazda wyłania się znikąd, z samej krawędzi snu, i zawisa nad jego ogrodem. Mężczyzna nie wie, że za chwilę gdzieś daleko padną słowa, które każą mu wyrysować nowe mapy, porzucić dawny dom i ruszyć w drogę za światłem. Tę potężną opowieść można odmierzyć oddechami, biciem serca, płatkami śniegu. Mężczyzna stoi i czeka.Zwiastowanie

3 grudnia

Chwila, w której gwiazda zawisa nad ziemią, a anioł wyciąga przed siebie białą gałązkę, wymknęła się z boskiego snu o szczęśliwym ogrodzie. Sen trwa od początku do końca świata, budzi się więc w nim mężczyzna badający niebo, ale też mała dziewczynka, która zostanie kiedyś żoną Piłata, i król Herod na niewygodnym łożu w dusznej komnacie; i Edyta Stein, z dłonią zanurzoną w książce, i pisarz C. S. Lewis, niespokojny po wieczornej rozmowie; i badacz Błażej Pascal, wycieńczony bólem biodra. Ta chwila jest ich wspólnym oddechem, i unosi się nad ziemią jak maleńkie obłoczki pary z naszych ust w zimowym ogrodzie dzieciństwa. Zaraz sen przebije się przez niewidzialną zasłonę i wejdzie w naszą codzienność: będzie trwał jak rozległe światy latarń, które wyrastają o świcie pod mokrym chodnikiem, i czekają aż otworzysz oczy.

Nadzieja

Wtedy właśnie otwiera się otchłań. Brama, którą obrasta mech, rdza i korzenie ziemskich chwastów, porusza się nagle i zaczyna skrzypieć. Rozkłada swoje czarne, zmurszałe skrzydła. Charon pochyla się akurat nad dnem łodzi, przygięty ciężarem drewnianych wioseł, ale skrzypienie żelaza każe mu podnieść wzrok. Blade dusze, które płyną razem z nim przez rzekę zapomnienia, odwracają się, opierają przejrzystymi dłońmi o wytartą krawędź łodzi. W głębi, na drugim brzegu, w półmroku bezistnienia, siedzą na skałach starożytni. Milczą, a ich włosy rozpływają się w obłokach mgły. Nie można ich dostrzec z łodzi Charona: po latach życia w ziemskim świetle, wzrok musi się długo przyzwyczajać do gęstej podziemnej ciemności. Dlatego w chwili, kiedy w bramie ukazuje się złocista gwiazda, kiedy przerażony Charon wypuszcza wiosło z pomarszczonej dłoni, kiedy na dnie łodzi pojawia się pierwsza, maleńka rysa, w tej właśnie chwili dusze siedzące w łodzi wzdrygają się nie na widok nagłego światła w oddali, ale na przeciągły, dudniący odgłos ze skalistego wybrzeża: cienie starożytnych dostrzegają blask w wąskiej szczelinie bramy, i z ich ust, z ich bladych grzesznych ust, wydobywa się westchnienie, pomruk, szmer, jak w teatrze, kiedy na scenę wpływa ogromny okręt ze śpiącą Turandot, a tam gdzie się przesuwa, zapalają się papierowe lampiony. Ich westchnienie trwa tyle, co oddech Marii pod krzewem pigwy. Brama zamyka się znów ze zgrzytem, ale na brzeg otchłani opada garstka złotego kurzu: nadzieja. Zbieram ją dla Ciebie pędzelkiem z końskiego włosia, rozsypuję po zmęczonych powiekach.

O czasie

Wiatr uderza gałęziami w okna, wkrada się przez szczeliny, kłębi wieczorne myśli. Minęło prawie pół wieku odkąd zobaczyliśmy jak wygląda planeta, na której żyjemy: jak niebieski koralik zawieszony w ciemnej przestrzeni. Można stąd wyruszyć w każdym kierunku, a żadna z tych podróży nie będzie miała końca. Nasz umysł nie potrafi objąć nieskończoności, ale nie umie też zamknąć tych przestworzy w ramy, w granice, bo co będzie za nimi? W tych odległych ciemnościach czas płynie inaczej, rozciąga się i kurczy, w zależności od tego skąd próbujemy go zmierzyć. Tysiąc lat jak jeden dzień. Gwiazdy, które dawno już umarły, świecą nad naszą ulicą i układają się w znaki. Kapliczki, które nasi przodkowie budowali na rozstajach, skrzypią nadal na wietrze, a drewniane dłonie świętych błogosławią naszym stopom, którąkolwiek wybierzemy drogę. Imiona opadają na kolejne pokolenia, przesuwają się jedno za drugim, zamykają w sobie pamięć o rysach, gestach, zdarzeniach. Zapełniamy kalendarze rocznicami, przepisujemy co roku daty spotkań i rozstań, świąt bliskich nam ludzi i miejsc. Porządkujemy nasze sprawy w czasie, żeby trwały, powracały, nie zagubiły się w niepamięci. Oto nasz wielki wynalazek: zegar! Obraca wskazówki po nieruchomym kręgu, odlicza sekundy, dni, lata, jak nocny pociąg podskakujący na torach, jesteśmy coraz dalej od dworca, z którego wyruszyliśmy, coraz bliżej celu. Zegar mówi nam, że dawne chwile już nie wrócą, zmarnowane okazje nie nadejdą ponownie, słowa, które kiedyś były prawdziwe, straciły swoją moc. I nad tą rozpaczą, nad tym podróżnym smutkiem, nachyla się Bóg. U mnie tysiąc lat to jeden dzień, a jeden dzień to tysiąc lat, mówi, spójrzcie na gwiazdy, na kapliczki, na imiona, wszystko trwa wiecznie i toczy się w wielkich pętlach. Życie jest nieustającym teraz, które rozciąga się i kurczy wedle naszej woli, jest stawaniem się, nawracającym aktem stworzenia. Ogrom bogactwa, jakie spoczywa na naszych ramionach, i wdzięczność za nie, jeszcze zanim nadejdzie. Pewność, że każda modlitwa jest spełniona na długo zanim ją wypowiemy. Stajenka i krzyż i pusty grób, które dawni mistrzowie malowali na tym samym kawałku płótna.

O lęku

Księga mówi, że powstał w chwili, w której ciężkie bramy rajskiego ogrodu zamknęły się za plecami pierwszych ludzi. Lęk: skurcz serca, które wiąże się w ciasny supeł. Stanęli wówczas na krawędzi drogi, której dotąd nie znali. Nie znali jeszcze żadnej drogi, nie umieli wędrować. Jak długo, dokąd, czy damy radę? Tamten ich strach płynie do dziś przez nasze ciało, czujemy go tuż pod skórą. Powraca jako niepokój, obawa, przerażenie.

Jeśli lęk wypływa z niewiedzy, to warunkiem odwagi jest poznanie. Poznanie wymaga od nas ciągłego ruchu, nieustającej przemiany, coraz szerszego otwierania oczu. Nadszedł poranek wędrówki. Dwóch mężczyzn budzi się właśnie z trudnego snu.Smutek aniołów

4 grudnia

Przyklejam do tektury wąskie skrawki papieru: to są anielskie włosy, pociągnięte żółtym flamastrem, zakręcone nożyczkami w gęste loki. Przy mnie pali się lampka, w warkoczach mam spinki z aksamitką, za oknem rośnie orzech, i uderza gałęziami w ciemne szyby.

Kiedy nadchodził grudzień, moje biurko ginęło pod warstwami wstążek, nitek, luźnych kartek we wzory, wyrwanych z pism, opakowań, ze starych zeszytów. Wycinałam z nich anioły, zamykałam w kopertach, frunęły później do innych domów, albo zawisały na ścianach w pokoju, w kuchni; chowałam je pod talerze w czasie wigilijnej wieczerzy. Czasem dopisywałam im słowa, jak na średniowiecznych malowidłach: wypływały im z ust i wiły się w górę jak wstążka. To były krótkie zdania o radości, fragmenty kolęd, albo proste życzenia, które miały się wysuwać przez cały rok spomiędzy stronic książek, z portmonetek, szuflad i kieszeni, i przypominać o anielskiej tajemnicy, o tej niezrozumiałej nocy światła.

Anioły, tak jak pierwsi ludzie, nie znają przecież dzieciństwa. Bóg stworzył ogród, a wokół niego żywy świat, wypleciony z tych samych nici, co Jego własne istnienie. Nie mógł weń wpleść dzieciństwa, skoro sam nigdy nie był dzieckiem. Dojrzała jabłoń, mężczyzna i kobieta, zwierzęta, które ocierały się o ich skórę, nienasycenie i spełnienie, i grzech — to wszystko było dorosłe już w samej chwili stworzenia. Zrywając owoc poznania, człowiek wybrał życie w czasie, wybrał przemijanie, drogę, wędrówkę. Jeśli więc Bóg chciał wejść w jego wymiar, wyjść mu znów na spotkanie, nie mógł ukazać się w Swojej dawnej postaci. Próbował przemawiać z chmur, grzmieć, unosić wodę i rozbijać skały, ale człowiek widział w tym jedynie gwałtowną, nieprzejednaną moc natury, nadawał jej imiona, twarze, składał jej ofiary. Bóg musiał więc posłać Syna, dziecko, które urodzi się na Ziemi, i pozna tajemnicę ludzkiego bólu, i tę największą z możliwych tęsknot: za czasem, który minął. Aniołowie jej nie znają, tak jak nie zna jej diabeł, dlatego stroni od dzieci, przygląda im się tylko z ukrycia, przez szczeliny w oknach, przez dziurkę od klucza, próbuje zrozumieć, ale nie potrafi.

Stąd powaga aniołów, ich bezcielesny smutek. Głoszą nowinę, której do końca nie pojmują, jakby należała do innego niż one świata. Patrzą bezradnie w oczy Boga, ale On sam nie umie im pomóc. „Będziesz małym chłopcem”, mówi, rozchylając zasłonę czasu; pochyla się nad śpiącą Marią, i czeka. „Będziesz małym chłopcem, tyle wiem, Synku, cała reszta jest zagadką, jest niewyśnionym jeszcze snem”. Maria śpi, zmęczona, a ja siedzę przy dawnym biurku i przyklejam anielskie włosy do tekturowej kartki, za oknem zapala się latarnia. Słychać tylko skrzypienie krzesła, i lodowaty wiatr w gałęziach orzecha.

Ciemny poranek

Tata budzi się wcześnie po niespokojnej nocy. Nad Warszawą wisi jeszcze ciemność, ale w kilku oknach pali się już światło, chociaż to niedziela. Podłoga skrzypi pod każdym krokiem, trzeba wiedzieć na której desce stawiać stopę, żeby nikogo nie obudzić. Tata idzie do kuchni, siada przy stole, włącza radio. Wiele podobnych poranków zostało w mojej pamięci — przyciszone radio, Tata pochylony nad stołem, z uchem przy odbiorniku. Nie wolno było wtedy rozmawiać, jadłyśmy śniadanie w milczeniu, i czułyśmy się przez to ważne, potrzebne w tej wielkiej sprawie, która toczyła się gdzieś nad nami, nad naszym dzieciństwem. Ale teraz zrywa się nagle, podbiega do telewizora. Przez ciemność ekranu zaczynają sunąć poprzeczne linie, tysiące białych kropek, w głośniku coś szumi i chrzęści, aż wreszcie z tego chaosu wyłania się obraz. I dźwięk. Tata wbiega do pokoju, budzi Mamę, „Biegnę ostrzec Jurka”, woła, wciąga spodnie na piżamę, owija się szalikiem, narzuca na ramiona płaszcz. Nie ma go przez kwadrans, tyle ile potrzeba, żeby przebiec dwie przecznice i wrócić do domu. Mama czeka w drzwiach, Tata staje przed nią bezradny. „Już go zabrali”, mówi.

Tego wszystkiego dowiemy się wiele lat później. Teraz śpimy spokojnie w krochmalonej pościeli. Na podłodze, przy łóżku, leżą zeszyty papieru kolorowego: po śniadaniu mamy zacząć sklejać łańcuch na choinkę. Tymczasem prawie dwa tysiące lat wcześniej w maleńkiej izbie budzi się Józef. Z trudem łapie oddech, serce bije mu mocno. Właśnie dowiedział się, że zostanie ojcem: ojcem chłopca, który nie jest jego synem.

Serce, które usycha

Józef przymyka znów oczy. Ani wzrok, ani dotyk nie odnajdują śladów nocnego spotkania. Z anielskich skrzydeł nie wysunęło się pióro; płótno, którym jest okryty, nie ma na sobie zagięć, zaciągniętych nitek. Dlaczego tak poruszył go ten sen? Te anielskie słowa, po których świat rozsypał się w okruszki i zakrył dawną drogę? A jeśli to wszystko prawda, co dalej?

Odkąd człowiek został sam, w chłodzie i deszczu, na bezdrożach, od najpierwszej chwili włóczęgi, nosi w sobie pragnienie powrotu. Gdzieś na samym dnie duszy, której nauka nadaje przeróżne imiona, leży tęsknota za domem, za pierwszym ogrodem. Dziecięca tęsknota za szczęściem. Babcia mówiła, że diabeł ma na tym świecie tylko jedno zadanie: sprawić, żebyśmy o tym pragnieniu zapomnieli. Chce, żebyśmy się snuli bez celu, rozpamiętywali w nieskończoność nasze błędne kroki, wpatrywali się, pochyleni, w ślady naszych zmęczonych stóp. Smutni i pokrzywdzeni, samotni w tym zagubieniu.

Jak więc uratować suche serce, jak wrócić w nie życie? Ścieżki giną gdzieś w mroku, ciało jest ciężkie, zbyt ciężkie. Józef milczy. Myśli o kobiecie, którą kocha. To jakieś szaleństwo. Nic nie rozumie. Szaleństwo.Nie wszyscy będą w domu na Święta

5 grudnia

To był grudzień pustych ulic, więc poza tym wiatrem, lodowatym wiatrem w gałęziach, nie słychać było wcale miasta. To był grudzień nocnych telefonów i przyciszonych głosów. W pokoju pojawiały się cienie, których wcześniej nie było, jakieś niepokoje, kroki na schodach, plamy światła na ścianie. Tata siadał przy kuchennym stole i słuchał radia blisko przy uchu, starałyśmy się wtedy nie chodzić, nie ruszać, bo podłoga głośno skrzypiała, mogła zagłuszyć jakieś ważne słowo. Trzeba było tylko wejść szybko na krzesło i zapalić i zgasić światło kilka razy, żeby dać znać innym, że się słucha, tym, którzy też widzieli cienie na ścianach, i na wszelki wypadek kładli się spać w butach i ciepłym płaszczu. Siedziałam więc długo przy biurku i wyklejałam kartki. Kiedy robiło się zimno, można było przytulić się do pieca, albo przewiesić kołdrę przez oparcie krzesła i przysunąć je do rozgrzanych kafelków, wędrować palcem po ich gładkich krawędziach.

Wypisywałam życzenia dla wszystkich domów, które znaliśmy, tych niedalekich, po drugiej stronie ulicy, i tych odległych, w Sopocie, w Toruniu, w Jeleniej Górze, które widywałam tylko raz do roku, albo i rzadziej. Korytarz biegnący wokół mieszkania, bujany fotel, tabliczka do kaligrafii, czerwone pudełko z herbatnikami: każdy dom miał coś własnego, coś, czego nie było w żadnym innym miejscu. Pochylały się nade mną dobre twarze, ktoś poprawiał mi spinkę nad czołem, ktoś kroił mięso na talerzu, ktoś prosił, żebym zaśpiewała. Nie potrafiłam spamiętać imion, ale dobrze wiedziałam do którego domu należą.

Tego wieczoru ktoś płakał w słuchawkę. Mama siedziała w przedpokoju, pochylona nad telefonem. Kiedy się odwracałam, widziałam jej twarz w lustrze: pocierała dłonią czoło. W domu było cicho, słychać było jedynie tykanie zegara, i ten płacz, który nadbiegał z daleka. W jednym z domów kogoś zabrakło. Podjechał samochód, a później odjechał, zabierając ze sobą jedną z dobrych twarzy, wywożąc ją w pustkę, w ciemność, w mroźną grudniową noc. Ktoś został sam, i płakał teraz głośno.

Przyszła Babcia, trzeba było wskakiwać do łóżek. Owinęłam się kołdrą, ale w sercu, pod ciepłą koszulą, pierwszy raz poczułam dziwny lęk, jak lekkie ukłucie. Wpatrywałam się w okno; myśli powoli odbiegały gdzieś daleko, kołysane Babcinym głosem. Zasypiałam w półcieniach latarń, nieświadoma wielkich spraw, ani polskich, ani boskich, wsłuchana w starą baśń o glinianym kubku.

Mówi Ziemia

Dotykać Twoich stóp, chwytać w gałęzie Twoje włosy,

Kołysać śpiącym ciałem na judejskich wzgórzach.

Nieść Twój dotyk po sobie, przemieniać go w piasek,

Tafle mgły na nim kruszyć, w jeziorach zanurzać.

Jak pieścić kamień, nie wiedząc czy w skałę się wzniesie,

Czy wbije się w fundament, czy w ciało nieczyste?

Jak głaskać drzewo, jakimi je poić sokami,

Nie wiedząc czy rośnie na krzyż czy na kołyskę?Droga

6 grudnia

I znów jest ogród, anioł podaje papierową lilię Marii, która pochyla się nad zamarzniętą trawą i mówi „Niech tak się stanie”. Przy szarym pniu orzecha przestępuje z nogi na nogę Józef, poprawia sobie futrzane wąsy i brodę, umocowane pod czapką. Józefem był zawsze najstarszy kuzyn, a podczas całych jasełek nie wypowiadał ani słowa. Już wtedy miał naturę melancholika i zamyślał się w niespodziewanych momentach, odpływał myślami daleko od ogrodu, od kolędy, od złotej gwiazdy na jabłoni. Gubił się w opowieści, nie pamiętał do kogo ma podejść, gdzie stanąć. Przez całe dzieciństwo wyobrażałam sobie Józefa jako nieporadnego starca ze sztuczną brodą, który miał jedynie poprowadzić osiołka do Betlejem, a później uwierzyć w jeden ze snów. To wszystko wkrótce się odmieni, ale na razie Józef marznie, anioł zdejmuje skrzydła oklejone watą i zawiesza je na płocie. Zanim Maria położy się na śniegu i wyśni życie pod swoim sercem, zanim zapłacze, zagubiona, i znów poczuje spokój, Babcia podaje nam lukrowane pierniki. Zdejmujemy rękawiczki, nadgryzamy złociste jabłka, konie, ptaki. Śmiejemy się głośno, a nad nami unosi się obłoczek pary: ten sam, który krążył nad lądami w pierwszy dzień stworzenia, kiedy wszystko było jeszcze snem.

Mówi Matka

Leżę w zmarzniętej trawie,

Korzenie rosną w ziemię,

Ciągnąc za sobą skórę.

Wilgoć, w którą opadam,

Wgryza się smutkiem w oczy.

Sukienką Cię otulę.

Świat mi przez chwilę zadrżał

i tysiąc innych światów,

w których wciąż płaczesz z głodu,

W których miłości szukasz

I gonisz czyjeś cienie,

Za nimi brniesz do przodu.

Bardzo tu zimno, Synku.

Sukienką Cię otulę,

Stopy i dłonie jasne.

Nad drogą od Północy

Ujrzałam wielką mapę.

Jest mapa. Teraz zasnę.

Przebudzenie

„Ze snu, z sennej wędrówki, z błogiej niewiedzy — nie budź mnie, Panie”, szepcze Józef głosem każdego człowieka. „Pozwól dalej iść ścieżką, do której nawykły moje stopy. Spójrz, wiatr zna każde zagięcie mojej szaty, każdy kosmyk moich włosów: nie uciszaj go nagle, niech dmie, niech sypie we mnie ostrym piaskiem! Nie krusz traw, które kładą się wzdłuż drogi, nie osuszaj drzew z zieleni, niech toczą nadal swoje gęste soki. Daj wędrować tym światem, który znam, który znam na pamięć, przez który mogę brnąć po omacku. Poza tą drogą nic nie mam. Poza tą drogą ciemność”.O glinianym kubku

7 grudnia

Grudniowe opowieści Babci splatały się ze sobą, nakładały jedna na drugą, jak cygańskie spódnice. W jej słowach wyrastały dawne ziemie, pełne ciężkich lasów i urwistych rzek, ziemie ciemne i mgliste, po których biegały dzikie konie. Chatka i pobielane jabłonie, mostek nad strumieniem i żelazny dworzec, mieszały się z zamkami na skale, z błędnymi dymami i łodziami dobrych rybaków, i nie wiedziałyśmy już czy czarnowłosa dziewczyna z koszem malin była sąsiadką Babci, czy postacią z legendy o wiośnie. Ta wiedza była nam niepotrzebna. Wędrowałyśmy za słowami po odległej krainie, w którą wrastały korzenie wszystkich historii.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: