- W empik go
Sabatia. Zemsta. Tom 1 - ebook
Sabatia. Zemsta. Tom 1 - ebook
Zahara Pederaza to radosna, otwarta na świat nastolatka, która uwielbia malować. Ale jest też córką narkotykowego bossa, który razem ze swoim przyjacielem rządzi najpotężniejszym kartelem w Meksyku. Kiedy między jej ojcem a kolumbijskim baronem, będącym w sojuszu z prokuratorem z Nowego Orleanu, dochodzi do wojny, życie Zahary przestaje przypominać bajkę. Chroniona przez dwóch starszych braci oraz Tobiasa Rejesa, w którym od najmłodszych lat się podkochuje, nie do końca zdaje sobie sprawę, z czym wkrótce przyjdzie jej się zmierzyć. Potajemna miłość, zakazana namiętność, wszechobecne intrygi i brudne interesy sprawiają, że Zahara dojrzewa i poznaje mafijny półświatek od podszewki. I szybko uświadamia sobie, że jeśli chce wyzwolić się spod rządów brutalnych mężczyzn, musi stać się taka jak oni: bezlitosna i pełna wściekłości. Właśnie tak narodziła się Sabatia…
— Chyba nie muszę ci tłumaczyć, co się stanie, gdy spadnie jej chociażby włos z głowy? — Sam tembr jego głosu mógłby zabijać. Zmrużył oczy, a usta ułożył w wąską linię.
To akurat mi nie groziło. Nigdy nie pozwoliłbym jej skrzywdzić. Od zawsze ją chronię. To oznaczało, że teraz będę spędzał z nią dużo, ale to bardzo dużo czasu. Od razu w mojej głowie pojawiły się sprośne wizje. Ona na mnie, ona pode mną. Ja w niej…
— Nie musi szef. Będę ją chronił. W każdej chwili jestem gotowy oddać za nią życie.
To było jasne jak słońce.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-191-7 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TOBIAS
Siedząc na barowym krześle, z butelką piwa w dłoni, zastanawiałem się, jak długo jeszcze będę się oszukiwać. Musiałem znaleźć sobie jakąś chętną dziwkę, by przestać o niej myśleć. Była Ewą, boginią Ewą, a ja nie mogłem być jej Adamem. Do świętego było mi tak daleko, jak stąd na księżyc, albo jeszcze dalej. Jednak gdy tylko pomyślałem, że jakiś inny facet, kiedyś, położy na niej swoje łapska, dostawałem pierdolonej wścieklizny. Chciałem być jedynym, który ją dotknie, który ją posiądzie, który nią zawładnie. Wiedziałem, że ona również tego pragnie. Na samą myśl o tym mój fiut boleśnie podrygiwał w spodniach.
Jej usta, soczyste, miękkie i kuszące… Jej dłonie, delikatne i ciepłe. I znowu to samo.
Ja pierdolę!
Najwyraźniej wypiłem dzisiaj o cztery piwa za dużo. Tak, to zdecydowanie alkohol…
Już chciałem wstać z krzesła, ale poczułem na swoim barku drobną dłoń. Zaraz potem uderzył mnie zapach damskich, mdłych perfum. Był słodki, zbyt słodki. Moja dziewczynka pachniała kokosem i czymś specyficznym, wyjątkowym.
– Przystojniaku – wymruczał mi ktoś w ucho.
Nawet nie musiałem szukać. Suka sama przyszła do pana.
Obróciłem głowę, by spojrzeć, kto postanowił naruszyć moją przestrzeń osobistą.
Tleniona blondyna, kusa sukienka, jakieś metr siedemdziesiąt wzrostu, długie, tyczkowate nogi, małe cycki, kompletne przeciwieństwo mojej…
Przepraszam, może kobieta, która tkwiła ciągle w mojej głowie, była młodziutka, ale w najmniejszym stopniu nie przypominała dziewczynki. Miała twarz anioła, kurewsko piękny uśmiech z dołeczkiem i została obdarzona wszystkim, co mnie kręciło, w odpowiednich miejscach. Jej bujne piersi były dziełem sztuki, a ten krągły tyłeczek… Nigdy nie pragnąłem żadnej tak bardzo, jak pragnąłem jej, to było niemal bolesne. Bo była zakazanym owocem. Była niedostępna.
I nigdy nie będzie twoja…
Wmawiaj sobie dalej.
– Czekasz na kogoś? – zapytała blondi tym swoim słodkim głosikiem, który wyrwał mnie z rozmyślań.
Gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Czy to nie tak, kurwa, leciało?
Opróżniłem piwo, z hukiem odłożyłem butelkę na blat i bez zbędnych słów, nie marnując czasu na konwenanse, chwyciłem blondynę za dłoń, aby zaciągnąć ją do męskiego kibla. Z uśmiechem, który miał być prawdopodobnie seksowny, zaczęła iść za mną jak posłuszny piesek.
– O tak, Tobias – jęczała, kiedy pieprzyłem ją od tyłu, byleby nie patrzeć na tę jej sztuczną gębę. Nawet się jej nie przedstawiłem, a ona znała moje imię. W tej chwili miałem to w dupie. Chciałem się tylko spuścić, ale moja samcza duma nie pozwoliła mi zostawić jej bez spełnienia.
Tobias i jego pierdolone miłosierdzie.
– O Boże! – krzyknęła i zaczęła trząść się cała, opinając mojego fiuta intensywnymi skurczami.
Wbijałem się w nią mocno, mając przed oczami twarz zupełnie kogoś innego.
Jesteś skończony.
Wyszedłem z niej, nim zdążyłem dojść.
– Bosko – wydyszała, oblizując usta.
Wyrwał mi się cichy jęk, kiedy moje jądra zaczęły się kurczyć, a nasienie eksplodowało.
– Cudownie.
Zamilcz!
Zdjąłem prezerwatywę i w tym momencie zabawa się skończyła. Zapiąłem spodnie, odwróciłem się do niej plecami i jak na zawołanie zadzwonił mój telefon.
Dzięki ci, kurwa, panie.
Odebrałem.
– Tobias.
W tle usłyszałem jakieś roześmiane laski.
– Przepraszam, że przerywam twoją wieczorną gimnastykę, ale, kurwa, musimy załatwić jedną sprawę, to rozkaz od Don Sergio – odezwał się Markos. Był synem mojego bossa, ale nazywałem go swoim przyjacielem. Ufałem mu, a naprawdę rzadko darzyłem ludzi zaufaniem.
W tej samej chwili laska, którą przed chwilą pieprzyłem, dorwała mnie i uwiesiła się mojej szyi.
– Nie przepraszaj, właśnie skończyłem.
Mówiąc to, sugestywnie spojrzałem na blondynę.
– Ale z ciebie kutas! – warknęła i zdjęła ze mnie swoje cholerne łapska, po czym pokazała środkowy palec.
Bardzo dobrze.
– Do usług, laleczko. – Wyszczerzyłem zęby i puściłem do niej oko.
– Pieprz się! – krzyknęła przez łzy. – I tak wrócisz!
Pieprzyłem ją już? Hmm, nie przypominałem sobie, ale kto wie. Wszystkie wyglądały tak samo.
Usłyszałem śmiech Markosa.
Nie jestem dżentelmenem, nie jestem nawet miły, a zwłaszcza nie dla takich puszczalskich księżniczek. Pragną mojego fiuta, więc im go daję. Nic więcej.
– Kurwa, stary. – Śmiał się jak kretyn. – Za godzinę we Fresco. – Po tych słowach się rozłączył.
Godzinę później, z założonymi rękami na piersi, przyglądałem się, jak mój przyjaciel, swoim ulubionym ostrzem, dosłownie zdziera z mężczyzny skórę. To wszystko nie robiło na mnie większego wrażenia. Przez te lata, w czasie pracy dla Don Sergia, naoglądałem się naprawdę gównianych rzeczy. I równie często stałem w miejscu, w którym stał teraz Markos. Dałem mu wolną rękę, aby osobiście zabawił się z gościem, który nie rozumiał rozkazów. Był nim pionek na planszy, nic nieznaczący diler, jednakowoż przynosił zyski, i to się liczyło. Musieliśmy mu delikatnie przypomnieć, co należy do jego obowiązków.
– Zabiłbym cię, ale dostałem inne polecenie. – Markos zrobił taką minę, jakby nie był z tego powodu zadowolony. – Ale sprawię, że sam będziesz chciał umrzeć. – Uśmiechnął się jak psychopata, wbił mu ostrze w dłoń i zrobił w niej ogromną dziurę.
Auć. To musiało boleć.
Mężczyzna darł się jak pizda i wierzgał nogami niczym mały chłopczyk.
Mlasnąłem.
Nie znałem nikogo, prócz siebie, kto potrafił tak dobrze posługiwać się nożem jak Markos.
– Pierdol się! – krzyknął diler. – Albo nie – uśmiechnął się szatańsko, jego zęby były pokryte krwią – to ja wypierdolę twoją piękną siostrzyczkę. Jak jej tam było? Zahara? Na pewno jest cias… – Nie dokończył, bo wymierzyłem w niego broń, a po sekundzie pocisk trafił w jego pieprzony, mały mózg.
Tak mocno zacisnąłem szczękę, że byłem pewny, że zetrę zęby na proch. Miałem ochotę w tej chwili zabić kogoś gołymi rękami. Koleś popełnił błąd, wypowiadając imię mojej dziewczyny. Bo była moja.
Markos obrócił się w moją stronę z szokiem wymalowanym na twarzy. Nie był na to przygotowany.
– Kurwa! – ryknął. – Zajebałeś go, stary! – Kręcił głową, ale kąciki jego ust lekko drgały.
– Doprawdy? – Popatrzyłem na gościa z kamienną miną. Kulka utknęła między jego oczami, a raczej czymś, co je tylko przypominało. – Fakt, koleś jest martwy – powiedziałem, jakby to nie było oczywiste.
Nie miałem z tego powodu ani krzty wyrzutów sumienia.
– Co cię tak wkurzyło, przyjacielu? – Markos dźgnął mnie łokciem w żebro i zrobił taką minę, jakby o wszystkim wiedział.
W tym momencie chciałem skopać mu dupę.
– Śmieszy cię to? – Moje brwi poszybowały w górę.
– To nawet, kurwa, słodkie. Rejes zakochany. – Uśmiechał się.
– Zamknij mordę!
Jednak on dalej śmiał się jak popieprzony.
Uderzyłem go z otwartej dłoni w potylicę. W ciągu dalszym nie robiło to na nim większego wrażenia.
– Dobra. – Wyrzucił ręce w górę. – Lepiej myśl, co powiemy mojemu staruszkowi. Może się wkurwić. – Mówiąc to, był nadal rozbawiony.
Oddając strzał, ani przez chwilę o tym nie myślałem. Gniew i furia wypełniły każdą komórkę mojego ciała. To był impuls, ale i tak tego nie żałowałem.
– Powiemy mu prawdę.
– Jasne – prychnął. – Prawda cię, kurwa, wyzwoli. Ale dobra, niech ci będzie. Powiem, że to ja oddałem strzał. Jest szansa, że mnie nie zabije. – Uśmiechnął się krzywo.
***
– Pierdolony mały skurwiel! – ryknął Don Sergio.
Wstał gwałtownie, zrzucając przy tym wszystkie rzeczy, jakie znajdowały się na jego biurku, a krzesło, na którym siedział, zmieniło lokalizację.
Darzyłem tego mężczyznę głębokim szacunkiem. Może i był szatanem z krwi i kości, ale miał swoje priorytety. On nie rządził mafią, on był pieprzoną mafią.
Markos trochę podkoloryzował historię, ale dzięki temu Don Sergio chciał ożywić tego fiuta i własnoręcznie go uśmiercić. Jeżeli chodziło o jego córkę, był bezwzględny, i w tym wypadku niewiele się od siebie różniliśmy. Zresztą z Markosem i Jorge było tak samo.
– Wyjdź, Markos. Muszę rozmówić się z Tobiasem na osobności.
– Oczywiście, Don Sergio. – Przyjaciel skinął mu głową i wyszedł, zostawiając nas samych.
Boss opadł na swoje krzesło i przez chwilę mi się przyglądał.
Nie wykonywałem żadnych ruchów, bo nie wydał takiego polecenia.
– Usiądź. – Wskazał palcem na krzesło.
Nauczyłem się już, że Don Sergio nigdy się nie powtarza. Nie było do trzech razy sztuka, był tylko pieprzony raz.
Spełniłem jego polecenie.
– Jak wiesz, mamy mały problem z dostawami. – Skrzywił się i spojrzał na swój drogi, złoty zegarek. Pokiwałem głową, a on kontynuował: – Muszę zwiększyć ochronę, dlatego od jutra będziesz odpowiedzialny za bezpieczeństwo mojej królewny.
O mało nie zadławiłem się językiem.
– Ona traktuje cię jak brata i ufa ci. Jestem pewny, że będzie czuć się przy tobie komfortowo. – Spojrzał na mnie twardo.
Komfortowo? Gdybym mógł, roześmiałbym się na całe gardło. Brata? On tak, kurwa, na serio? Dobre sobie.
Miałem na końcu języka, że to najgorszy z jego pomysłów. Najwyraźniej ufał mi na tyle, by powierzyć mi życie własnej córki. Powinienem być zaszczycony, jednakże absolutnie nie byłem. Bo w tej chwili nie mogło być gorzej.
Miałem przejebane. Moje jaja będą permanentnie sine.
– Jakiś problem? – odchrząknął i uniósł wysoko brew.
Chyba zbyt długo nie odpowiadałem.
Nie mogłem mu się sprzeciwić. Sytuacja była bez wyjścia. Odmowa mogła oznaczać nawet moją śmierć.
– Absolutnie żaden. Oczywiście, Don Sergio. Będzie bezpieczna.
– Chyba nie muszę ci tłumaczyć, co się stanie, gdy spadnie jej chociażby włos z głowy? – Sam tembr jego głosu mógłby zabijać. Zmrużył oczy, a usta ułożył w wąską linię.
To akurat mi nie groziło. Nigdy nie pozwoliłbym jej skrzywdzić. Od zawsze ją chroniłem. To oznaczało, że teraz będę spędzał z nią dużo, ale to bardzo dużo czasu. Od razu w mojej głowie pojawiły się sprośne wizje. Ona na mnie, ona pode mną. Ja w niej…
Kurwa!
– Nie musi szef. Będę ją chronił. W każdej chwili jestem gotowy oddać za nią życie.
To było jasne jak słońce.
– Jeśli ktoś będzie chciał mnie zabić, a ona będzie w niebezpieczeństwie, kogo będziesz chronił?
– Będę chronił ją – odpowiedziałem stanowczo.
Nie musiał nawet o to pytać. Zawsze wybrałbym ją.
– Prawidłowa odpowiedź, chłopcze. – Obdarzył mnie swoim lodowatym uśmiechem, po czym klasnął w dłonie. Zaraz potem skinął głową, a to oznaczało, że mam opuścić pomieszczenie.
Kurwa, kurwa, kurwa!
Głośny alarm wył w mojej głowie. To nie skończy się zbyt dobrze. Przynajmniej nie dla mnie…ZAHARA, 17 LAT
– W tym momencie byłbyś już bez głowy, Markos – powiedział ostrym tonem mój ojciec. W ciągu sekundy wyjął z kabury swoją broń i zatrzymał lufę kilka centymetrów przed czołem mojego dwudziestoletniego brata.
Wzdrygnęłam się mimowolnie, choć ten widok był dla mnie codziennością.
Co tydzień robiliśmy małe „strzelanki” w ogrodzie, tak przynajmniej mój ojciec to nazywał.
– Mówiłem, że z niego nic nie będzie. Nawet Zahara zrobiłaby to lepiej od ciebie – prychnął mój najstarszy brat, Jorge. Uwielbiał drażnić Markosa.
– Pieprzony ekspert. – Markos zrobił taką minę, jakby przed chwilą opuścił wariatkowo.
Musnęłam ołówkiem po kartce i starałam się na niej odwzorować twarz Markosa.
Obaj moi bracia byli przystojni i wysocy. Mieli atletyczne sylwetki, szerokie ramiona i wąskie talie. Trochę przypominali pływaków. Każdego dnia ostro ćwiczyli, dlatego każdy mięsień na ich ciele był widoczny. Nie dziwiło mnie, że nie mogli opędzić się od dziewczyn. Markos był bardzo podobny do ojca, nawet robił te same miny. Jorge bardziej przypominał matkę i zawsze się wściekał, kiedy Markos mu tym dogryzał.
Szkoda tylko, że ja nie mogłam mieć chłopaka. Gdyby któryś zwrócił na mnie uwagę, mogłoby to dla niego oznaczać nawet śmierć. Moi bracia i ojciec traktowali mnie jak małą dziewczynkę, jakbym nosiła w majtkach co najmniej świętego Graala. Ale ja już nie byłam dzieckiem. W przeciągu swojego krótkiego życia widziałam więcej niż inne siedemnastoletnie dziewczyny. Nie były to rzeczy, które chciałam oglądać, ale w takiej rodzinie się urodziłam i już dawno się z tym pogodziłam. Zresztą – nie znałam innego życia. Oczywiście moi rodzice chronili mnie na tyle, na ile potrafili. Niczego mi nie brakowało. Mieliśmy kupę pieniędzy, chodziłam do dobrej szkoły, a przede wszystkim miałam kochającą rodzinę. Udawałam i wypierałam z głowy całą resztę, a przynajmniej starałam się to robić.
– Uważaj, kurwa, do kogo się odzywasz! Chyba zapomniałeś, jaka obowiązuje u nas hierarchia – fuknął Jorge i splunął pod nogi Markosa.
Mój najstarszy brat od zawsze miał problemy z panowaniem nad złością. Odkąd pamiętam, był wybuchowy. Często kłócił się z Markosem. Kiedyś tak mocno zaczęli się naparzać, że obawiałam się o ich zdrowie. Dogryzali sobie, szli prawie na noże, ale byłam pewna, że wskoczyliby za sobą w ogień.
– Jorge! Z tego, co dobrze pamiętam, to nadal ja tu rządzę! I czy ja ciebie w ogóle pytałem o zdanie?! – ryknął mój tatko, aż para buchnęła mu z uszu.
– Wybacz, ojcze. – Jorge zrobił skruszoną minę i spuścił wzrok.
Ojciec był jedyną osobą, która mogła rozstawiać go po kątach, i trochę się tym rozkoszowałam.
– Ile razy mam powtarzać, że w tym miejscu jestem Don Sergio!
– Tak jest, Don Sergio. – Jorge poprawił się i wyprostował, zadzierając mocno podbródek.
To właśnie on, jako że jest najstarszy, przejmie po nim władzę.
Kiedy mój staruszek na mnie spojrzał, jego twarz złagodniała.
– Królewno moja. – Podszedł do mnie i złożył na moim czole delikatnego całusa.
Byłam jego najmłodszą, a zarazem jedyną córką. Moi bracia naśmiewali się ze mnie, że jestem córeczką tatusia. Mieli rację, mój ojciec traktował mnie inaczej niż ich. Byłam jego oczkiem w głowie i chciał trzymać mnie jak najdalej od świata przestępczego, a braci, od kiedy zrobili pierwszy krok, szkolił na zabójców.
Ciężko było nazwać mojego ojca dobrym, choć właśnie dla nas, dla naszej rodziny, taki był. Był szefem najpotężniejszego kartelu w Meksyku i przez lata swojego panowania na tronie przelał tyle krwi, że cysterna by jej nie pomieściła, ale my byliśmy jego priorytetem i zrobiłby wszystko, by nas chronić.
– Tatko – powiedziałam i wtuliłam się w jego szerokie ramiona, w których czułam się najbezpieczniej.
Mój ojciec był potężnym i silnym mężczyzną. Nie było osoby, która nie znałaby jego nazwiska. Każdy traktował go z szacunkiem i bał się go jak ognia. Bo był ogniem. Jednakże przy mnie stawał się czułym tatulkiem.
– Co tam rysujesz? – Odsunął się na kilka kroków i spojrzał na moją kartkę.
Kochałam malować i szkicować. Uwielbiałam przelewać obrazy z mojej głowy na papier. Malowałam wszędzie, gdzie można było to robić. Na papierze, serwetkach, ścianie. Nie wyobrażałam sobie, żeby ktoś odebrał mi moje pędzle i ołówki.
W tej chwili rysowałam moich braci i ojca, którzy trzymają w dłoniach swoje pistolety.
– Moja najzdolniejsza córeczka! Moja duma. Za kilka lat będą wieszać twoje obrazy na ścianach najsłynniejsi ludzie! – Wymachiwał entuzjastycznie bronią w powietrzu. – Oddam wszystkie pierdolone pieniądze, abyś mogła spełniać swoje marzenia. Otworzę ci galerię, muzeum czy inne tam chujstwo, gdzie to ma tam wisieć! Będziesz wybitną artystką, królewno moja! – Wystrzelił kilka kul w powietrze.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Don Sergio w ogóle nie znał się na sztuce. Kochałam go i serce mi rosło, że tak bardzo we mnie wierzył.
Kątem oka zauważyłam, że Jorge się skrzywił i przewrócił oczami. Zdawałam sobie sprawę, że czasami bywał zazdrosny. W naszym świecie albo ty strzelasz, albo inni strzelają do ciebie. Rozumiałam, dlaczego ojciec musiał być dla nich taki surowy. Miałam pewność, że kocha ich tak samo mocno jak mnie.
– Dzisiaj dostaniesz ochronę. Rejes od jutra będzie woził cię do szkoły. Nie możemy pozwolić sobie na potknięcia. Murillo zaczyna odpierdalać.
Moje oczy zaświeciły się jak lampki na choince. Musiałam szybko to ukryć, by ojciec nie zorientował się, że tak bardzo ucieszyły mnie jego słowa.
– Nie możemy go po prostu zajebać? – zapytał Jorge.
– I właśnie dlatego nie jesteś gotowy na przejęcie tronu. Jesteś narwany. Taktyka, synu, taktyka. Jeżeli go zabijemy, sojusz z kartelem Jemirez zostanie przerwany, a nie możemy sobie w tej chwili na to pozwolić.
Brat skinął mu głową i przestał się mądrować.
Nazwisko Murillo w naszym domu przewijało się właściwie każdego dnia. I każdy go nienawidził.
– Czy Tobias to dobry pomysł, Don Sergio? – zapytał ojca Jorge i spojrzał na mnie wymownie. Wiedziałam, o co mu chodziło. Był podejrzliwy.
Kiedyś, przez przypadek, zauważył w moim pokoju portret Tobiasa, który namalowałam na zwykłej serwetce. Uwielbiałam go szkicować. Miałam pełno jego rysunków, które chowałam głęboko w szafie, ale ten jeden raz nie zdążyłam. Wyparłam się wszystkiego, co insynuował Jorge, ale wiedziałam, że w tej sprawie nie do końca mi ufał. Jednak nigdy nie wspomniał o tym ojcu i byłam mu za to ogromnie wdzięczna.
– Chłopcze! Przeginasz – warknął Don Sergio. – Masz szczęście, że jesteśmy tu sami, w innym wypadku właśnie musiałbym wpakować ci kulkę w nogę.
– Też mi nowość – mruknął pod nosem Markos. Wyciągnął kwadratową paczuszkę, wyjął z niej papierosa, po czym włożył go do ust i odpalił swoją złotą zapalniczką. Patrzył znudzonym wzrokiem na ojca i zaczął wypuszczać ustami dymne kółka.
– Jeśli mówię, że Tobias od dzisiaj pilnuje Zahary, to znaczy, że pilnuje Zahary. Zrozumiałeś?!
– Tak, Don Sergio.
Tobias Rejes to zaufany człowiek mojego ojca. Znaliśmy się od piaskownicy. Mój brat Markos się z nim przyjaźnił. Don Sergio zaopiekował się nim, kiedy jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Moja matka była najlepszą przyjaciółką jego matki. Tak naprawdę Tobias mieszkał u nas od ponad siedmiu lat. Miał dopiero dwadzieścia dwa lata, a służył Don Sergiowi, odkąd skończył piętnaście. Byłam świadkiem jego walk i widziałam, jak dobrze posługuje się nożem i bronią. I ta chora, skażona część mnie tym się zachwycała. Odkąd pamiętałam, kocham się w nim skrycie. Od zawsze mnie chronił i był w stosunku do mnie bardzo opiekuńczy, tak jak moi bracia. I non stop wysyłał mi sprzeczne sygnały…
Irytujące!
Tobias był niebywale przystojnym mężczyzną. Miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ani grama tłuszczu, same mięśnie, czarne, krótko przystrzyżone włosy, cień zarostu i piękne szmaragdowe oczy z gęstymi, czarnymi rzęsami, które praktycznie dotykały policzków. Na lewym przedramieniu miał tatuaż. A jego uśmiech, choć rzadko się pojawiał, zwalał z nóg. Gdybym miała opisać go trzema słowami, powiedziałabym „przystojny, mroczny rycerz”. Chyba to, że był taki wycofany i niedostępny, jeszcze bardziej mnie do niego przyciągało.
W mojej szkole było dużo atrakcyjnych chłopaków, ale nikt nie robił na mnie takiego wrażenia jak Tobias Rejes. Był szybki i silny, co bardzo mi imponowało. Za każdym razem, kiedy go takiego widziałam, śliniłam się jak buldog francuski. Gdyby ojciec się o tym dowiedział, najpierw urżnąłby głowę jemu, a mnie… hmm, w sumie nigdy nie myślałam, co mógłby mi zrobić. Na pewno by się wściekł, że jego malutka córeczka ma nieczyste myśli o jego żołnierzu. Podejrzewałam, że nawet nie przypuszczał, że mogłabym takie mieć. Sądził, że traktowałam go jak brata. Nic bardziej mylnego.
Na dodatek właśnie zrobił go moim ochroniarzem. Świetnie, ojcze… Gdybyś tylko wiedział…
Uwielbiałam przebywać w towarzystwie Tobiasa, uwielbiałam z nim rozmawiać, uwielbiałam go. Niestety byłam córką jego szefa… Dodatkowo młodszą od niego o cztery lata. Wiedziałam, że wokół niego wciąż kręciły się piękne dziewczyny. Ja nawet nie mogłam się stroić, a o malowaniu w ogóle nie było mowy. Zdawałam sobie sprawę, że kiedy mój ojciec nie patrzył, jego żołnierze zerkali na mnie. Kilka razy nazwano mnie piękną, ale często życie tych, którzy tak mówili, zamieniało się w piekło.
Gdyby mój staruszek się dowiedział, że całowałam się z chłopakiem, a dokładniej mówiąc – z Tobiasem, to by chyba oszalał. Najczęściej to ja inicjowałam pocałunki, ale jednak za każdym razem je odwzajemniał. Niestety, zaraz potem się wycofywał i ograniczał nasze rozmowy do minimum, co mnie wściekało niesamowicie, bo nigdy nie wiedziałam, o co mu chodzi. Każdego dnia wpadam na coraz to głupsze pomysły, żeby go poderwać.
Byłam mieszanką matki, ojca i babci. Miałam metr sześćdziesiąt dwa, czyli wzrost odziedziczyłam po matce; długie, gęste, kręcone, brązowe włosy, sięgające pasa, to akurat po ojcu; bardzo ciemną karnację, błękitne oczy i pełne usta – po babci. Największym moim utrapieniem były piersi, które miały naprawdę spore rozmiary. Zawsze były większe niż u moich rówieśniczek i przez to nabijano się ze mnie. Kiedyś nie wytrzymałam i zwierzyłam się bratu, że jeden z chłopaków mi dokucza. I to był mój największy błąd. Delikwent skończył ze złamanym nosem, pękniętym żebrem i skręconą nogą. Cieszyłam się, że Jorge go nie zabił, widocznie miał wtedy dobry dzień.
Po tym wydarzeniu stwierdziłam, że nie mogę więcej spowiadać się mu ze swoich problemów. A przynajmniej wtedy, kiedy nie chciałam, żeby ktoś kończył z urazami ciała.
– Właśnie tu do nas idzie. – Ojciec klasnął w dłonie.
Kiedy obróciłam głowę i spojrzałam w te szmaragdowe oczy, przepadłam, a serce w szalonym tempie zaczęło pompować krew.
– Panienko Pederaza – odezwał się Tobias ochrypłym głosem, nie patrząc na mnie.
Nigdy nie zwracał się do mnie imieniem, ale to, jak wymawiając moje nazwisko, podkreślał literkę „r”, po prostu wywoływało u mnie dreszcze.
Miał na sobie jasną, lnianą koszulę, w której trzy pierwsze guziki były odpięte, beżowe spodnie i sportowe buty. Na lewym biodrze kaburę, a w niej pistolet.
Jorge odchrząknął.
Chyba za długo na niego patrzyłam.
– Cześć, Tobias – odezwałam się z lekkim drżeniem w głosie. Starałam się na niego nie zerkać.
– Dobrze się składa, bo moja królewna chciała jechać do sklepu, więc ją zawieziesz.
– Oczywiście, Don Sergio. – Skinął mu głową.
– Zabiorę tylko torebkę.
Wstałam z krzesła i pospiesznie zaczęłam zbierać ze stołu wszystkie kartki i ołówki.
Miałam nadzieję, że ojciec nie zauważył mojego zdenerwowania.
W końcu będę miała okazję z nim porozmawiać. Ostatnio nie było go przez trzy dni. Nie, żebym liczyła. Rzadko się zdarzało, żebyśmy byli sami, bo gdzieś zawsze kręcili się moi bracia.
Miałam ochotę zatańczyć.
Jakieś pięć minut później Tobias otwierał dla mnie tylne drzwi samochodu.
– Chcę jechać na miejscu pasażera. – Skrzyżowałam ręce na piersi.
W tych płaskich sandałkach ledwie sięgałam jego torsu. Bardzo mi się to podobało. Wszystko mi się w nim podobało.
– Dostałem inne polecenie – odezwał się ochrypłym głosem i przez kilka sekund zawiesił wzrok na moich złączonych piersiach, a potem odchrząknął.
Zahara: 1, Tobias: 0.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Mojego ojca tu nie ma, a ja nie lubię jeździć z tyłu. Kręci mi się wtedy w głowie – skłamałam.
Chciałam po prostu zajmować miejsce obok niego. Byłam pewna, że o tym wiedział.
– Będziesz to bardzo utrudniać? – wymamrotał.
– Być może – uśmiechnęłam się szeroko.
Westchnął głośno zrezygnowany i otworzył mi drzwi od strony pasażera.
Wpakowałam się na siedzenie, a on obszedł auto i do mnie dołączył.
Przez chwilę panowała cisza, a zaraz potem odpalił silnik.
– Cieszę się, że ojciec to właśnie ciebie przydzielił do mojej ochrony – odezwałam się szeptem.
– A ja nie do końca zgadzam się z jego rozkazem – odpowiedział z tą swoją zaciętą miną.
Aua! To zabolało.
Z całej siły starałam się nie skrzywić. Odwróciłam wzrok w stronę bocznej szyby i walczyłam ze łzami.
Milczałam.
– Nie to miałem na myśli.
– Nie musisz się tłumaczyć. Zrozumiałam.
Przeczesał palcami włosy, a ja miałam wrażenie, że był rozdarty.
– Przy tobie nie potrafię się skupić, a to jest duży problem. Mam cię chronić, a jak to robić, kiedy… – zaciął się, jakby przyłapał się na tym, że powiedział za dużo.
– Dlaczego nie potrafisz się skupić? – Popatrzyłam na jego pełne usta. Ciągle pamiętałam ich smak.
Miałam w tej chwili wielką ochotę go pocałować.
– Jestem pewny, że wiesz dlaczego. – Spojrzał na mnie.
Wiedziałam? Raczej nie. Nie wiedziałam, czy dobrze odbierałam jego sygnały. Ten człowiek był tak skomplikowany, że nie potrafiłam go rozgryźć. W jednej chwili zachowywał się jak dupek, a za chwilę wyznawał mi takie rzeczy i patrzył na mnie tym dziwnym spojrzeniem. Nie miałam żadnego doświadczenia, ale niekiedy odnosiłam wrażenie, że w jego oczach pojawiał się ogień.
– Najwyraźniej nie wiem. – Zmarszczyłam nos. – Wysyłasz mi ciągle sprzeczne sygnały.
– Tak będzie najlepiej – mruknął.
– Jasne, pewnie! Okej, jak sobie chcesz.
Zatrzymaliśmy się na parkingu przed małym sklepem papierniczym, w którym stary Meksykanin sprzedawał wszystko, co było mi potrzebne, by malować.
Otworzyłam z rozmachem drzwi i wkurzona szybko wyszłam z samochodu.
– Poczekaj! – powiedział głośno i wyskoczył z auta jak z procy. Patrzył w każdą stronę, żeby upewnić się, że nikt na nas się nie czai.
Obróciłam się do niego plecami i ruszyłam, a on deptał mi po piętach.
– Nie martw się, stary Ernesto raczej mnie nie zabije. – Uśmiechnęłam się krzywo.
– To nie jest śmieszne. To nie jest pierdolona zabawa – powiedział ostro.
Pierwszy raz zwrócił się do mnie w taki sposób i takim tonem.
Obróciłam się w jego stronę i spojrzałam mu w twarz.
– Masz mnie za idiotkę? Nie jestem dzieckiem. Mam dość, że każdy mnie tak traktuje. To, że próbujecie trzymać mnie z dala od tego wszystkiego, nie znaczy, że jestem ślepa! Dobrze wiem, że to nie jest zabawa. Mam z tego powodu płakać? Jestem córką bossa największego kartelu w Meksyku. Od kiedy przyszłam na świat, jestem narażona na niebezpieczeństwo, i śmiem twierdzić, że moje dni są policzone. Kiedyś ktoś strzeli mi w głowę, a mój mózg rozpryśnie się na ścianie i nic po mnie nie zostanie. Wiem, że ludzie Murillo chcą nas wypatroszyć. Dlatego mam zamiar żyć chwilą, korzystać z życia i żartować! – krzyknęłam głośno, kończąc swoją tyradę.
I cię rozebrać! Tego już nie dodałam.
Sama nie wierzyłam, że to powiedziałam. Kochałam moją rodzinę, ale gdybym mogła, na pewno wybrałabym dla siebie inne życie. Za każdym razem, kiedy ktoś z moich bliskich wychodził, drżałam na myśl, że to może być nasze ostatnie spotkanie. Zawsze za rogiem czaił się strach.
Chyba zszokowały go moje słowa. Patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami, ale zauważyłam, że pojawiło się w nich również uznanie.
– Czy mogę zatem kupić kolorowe kredki i namalować nimi swój piękny, kolorowy świat?
Skinął mi głową oszołomiony.
– Dziękuję!
W sklepie kupiłam wszystko, co było mi potrzebne, a Ernesto, jak zawsze, był dla mnie przesadnie miły. Bardzo lubiłam tego staruszka.
Po kwadransie, z siatką w dłoni, w grobowej ciszy, wróciliśmy do samochodu.
Tobias oparł ręce na kierownicy i głośno westchnął.
– Przepraszam – odezwał się nagle.
Wow! Przepraszam? On zna takie słowo?
– Nie martw się, nie powiem nic Don Sergiowi. Dzisiaj nie umrzesz. – Uśmiechnęłam się pod nosem.
Obróciłam się do niego i zobaczyłam u niego rzadki, szeroki uśmiech.
– Nie boję się śmierci. Znam ryzyko. Przeprosiłem, bo nie chciałem, żebyś była na mnie zła. Nie chciałem się unosić.
Moja złość momentalnie opadła. Jak on to robił? Nie potrafiłam się na niego gniewać.
– Nigdy nie myślałeś o innym życiu? Nie chciałbyś się stąd wyrwać i zająć się czymś, co kochasz? Robić coś mniej niebezpiecznego? Być po prostu szczęśliwy, z dala od całego tego majdanu?
Przez chwilę milczał.
– Nie znam innego życia. Wszyscy mężczyźni w naszym domu byli żołnierzami. Nigdy o tym za dużo nie myślałem, bo po co? Szczęście jest ulotne. Raz jest, raz go nie ma. Dla każdego szczęście ma inne znaczenie.
Wow, to była naprawdę długa wypowiedź.
Przez chwilę przyglądałam się jego twarzy. Mocno zarysowana szczęka, pełne usta, dwie blizny, jedna mała na lewej powiece, druga trochę większa, podłużna, na żuchwie. Z nimi wydawał się jeszcze bardziej męski i atrakcyjny. I jeszcze ten jego uśmiech. Rzadko pojawiał się na jego twarzy, za to kiedy śmiały mu się nawet oczy, mój żołądek robił salta.
– Dla mnie szczęście to życie w zgodzie z samą sobą. Kontrola nad własnym życiem. Słuchanie wewnętrznego głosu. Odwaga kierowania się swoim sercem i intuicją. – Zapatrzyłam się w dal. Wiedziałam, że w moim przypadku to nigdy nie będzie możliwe i to naprawdę mnie smuciło.
Nie to, że uważałam się za nieszczęśliwą. Miałam kochającą rodzinę, chodziłam do dobrej szkoły, znałam trzy języki, mogłam malować, ale byłam zamknięta w klatce. Złotej, ale jednak klatce. Z każdej strony czyhało niebezpieczeństwo. Chciałabym zasypiać bez strachu, nie martwiąc się o kolejny dzień. Próbowałam o tym nie myśleć i po prostu żyć, ale to wciąż było trudne, kiedy na moich oczach umierali ludzie, których kochałam. Śmierć i pogrzeby to w naszej rodzinie codzienność.
Skierowałam wzrok w jego stronę i zauważyłam, że przygląda się mi z nieodgadnioną miną.
– W takim razie, co cię uszczęśliwia? – zapytałam.
Wzruszył ramionami. Nie odpowiedział.
Ten gest sprawił, że zakłuło mnie serce. Chciałam sprawić, żeby dzięki mnie był szczęśliwy. Dlaczego sądziłam, że mogłabym go uszczęśliwić?
– To powiedz chociaż, jak widzisz siebie za dwadzieścia lat? – zapytałam.
– Za dwadzieścia lat? – prychnął. – Raczej mnie już nie będzie na tym ziemskim padole.
Wzdrygnęłam się.
Właśnie o to mi chodziło.
– A ty?
– Co ja?
– Jaka będzie twoja przyszłość? Jakie masz plany?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Ostatnio rzadko tak otwarcie rozmawialiśmy.
– Myśląc realnie, to pewnie odpowiedziałabym tak samo jak ty. Ale w marzeniach widzę siebie z kochającym mężem i z przynajmniej dwójką dzieci. Jak każda normalna kobieta chciałabym mieć dom z ogródkiem i psa. Bez całego tego syfu, krwi, prochów i prania pieniędzy. I gdyby mi się jeszcze poszczęściło, to chciałabym malować i dzięki temu zarabiać uczciwe pieniądze.
I chciałabym, żebyś ty był tym mężem. Oczywiście tego nie dodałam.
– Naprawdę ci tego życzę. Jesteś zbyt inteligentna, utalentowana i ładna, by tkwić w takim gównie.ZAHARA, 29 LAT
Obecnie
– Przyprowadzić go, Anselo! Już! – krzyknęłam i machnęłam w jego stronę bronią.
Mój człowiek zaczął ciągnąć po lśniącej posadzce zakrwawionego mężczyznę.
Pieprzony Kolumbijczyk. Zapłaci za wszystko!
W takich momentach odcinałam emocje i zamieniałam się w bezduszną królową.
– Kurwa! – krzyknęłam i wystrzeliłam nabój w powietrze. – Natychmiast to posprzątać. Nie chcę pieprzonej krwi na mojej nieskazitelnej podłodze!
Moi ludzie popatrzyli na mnie jak na wariatkę. Dzisiaj byłam wyjątkowo wkurzona i pewna, że polecą głowy, i to dosłownie.
– Nie będę się powtarzać! – Podeszłam do jednego z moich żołnierzy, który zamiast ruszyć dupę, patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem. – Czego nie rozumiesz w słowie „posprzątać”?
Zrobiłam zamach i uderzyłam go lufą prosto w środek łba. Krew wystrzeliła z niego jak z armaty.
– Kurwa! – krzyknęłam. – Widzicie? – Machałam w ich stronę bronią. – To wszystko przez was! Ile razy mam powtarzać, że nie chcę widzieć krwi.
Wymierzyłam bronią w Fabiano.
– Masz pięć sekund, żeby zaszyć mu ten pieprzony mózg!
– Tak jest, szefowo! – Biegiem puścił się w stronę Arnolda.
– I to rozumiem. – Uśmiechnęłam się pod nosem.
Zdecydowanie mi dzisiaj odbija, a to wszystko przez tego fiuta. Moi ludzie muszą wiedzieć, kto tu rządzi, inaczej weszliby mi na głowę. Już mam wystarczająco dużo roboty.
Byłam zepsuta. Całkowicie zepsuta.
Czas to szybko zakończyć i wrócić na kolację.
Tak, byłam też głodna, zdecydowanie.
Poprawiłam krótką, czarną sukienkę, która opinała moje ciało niczym druga skóra. Podeszłam do tego pieprzonego szczura, który leżał na ziemi i błagał o życie, krwawiąc na moją piękną, lśniącą podłogę.
Popatrzył na mnie tymi swoimi szarymi oczami, z których zaraz zniknie życie.
Uniosłam nogę i z całej siły wbiłam mu swoją cienką szpilkę od Christiana Louboutina w jego chude udo.
Ten dzień nie mógł skończyć się gorzej. Właśnie skaziłam buty za tysiąc pieprzonych dolarów. Nie, żebym się tym przejmowała, ale i tak mnie to wkurzyło. Wszystko mnie wkurzało.
– Masz ostatnią szansę na to, abym nie straciła stabilności. Wiesz, co to oznacza? – zapytałam przesadnie entuzjastycznie i wbiłam obcas jeszcze mocniej.
Szczur wydał z siebie chrapliwy dźwięk, który przeszedł w szloch.
Roześmiałam się złowieszczo.
Naprawdę lubiłam te dźwięki.
– Anselo! Zamów pizzę! – powiedziałam słodko.
To nic, że byłam w trakcie egzekucji.
– Oczywiście, tę co zawsze? – zapytał i wyciągnął pospiesznie telefon.
– Nie wiem, czy po tym będę miała ochotę na ananasa. Co ty byś zjadł, skarbie?
Zrobił zaskoczoną minę, ale szybko ją ukrył.
– Zjadłbym z rukolą.
– Jesteś pieprzonym królikiem? – zapytałam i roześmiałam się w głos.
Zrobił przepraszającą minę.
– Spokojnie, skarbie, żartowałam. Dzisiaj daję ci wybór. Dzisiaj jest twój szczęśliwy dzień.
Patrzył na mnie i próbował się zorientować, czy mówię poważnie.
– Czy ja dzisiaj mówię po chińsku? – zapytałam głośno i popatrzyłam na moich ludzi. —Zadałam pytanie. Mówię po chińsku?
Wszyscy jak na komendę odrzekli:
– Nie!
– To świetnie! – Uderzyłam mocno pięścią w stół.
Wycelowałam pistolet prosto w serce Anselo.
– Bam! Bam! Bam! – Udawałam, że strzelam, a potem roześmiałam się jak opętana. Moi ludzie patrzyli na mnie niepewnie i miałam wrażenie, że się zastanawiają, czy nie potrzebuję nagłej hospitalizacji.
Nagle przestałam się śmiać i wykrzywiłam twarz w gniewie.
Wszyscy natychmiast spuścili wzrok.
Ślicznie.
Przejechałam swoim czarnym paznokciem po ustach i udałam, że się zastanawiam.
– Wiem, zamówisz chińszczyznę! Tak, zdecydowanie mam ochotę na chińczyka – powiedziałam słodko.
Anselo skinął głową.
Dobra, koniec tego przedstawienia.
Może jeszcze tylko ostatnie pytanie.
Przeniosłam wzrok na przystojnego Hugo, który był Włochem z krwi i kości poleconym przez mojego dobrego przyjaciela.
– Hugo, ładnie wyglądam w tej sukience?
Przełknął nerwowo ślinę i zastanawiał się nad odpowiedzią. Słowa ugrzęzły mu w gardle.
Posłałam mu mordercze spojrzenie, dając mu do zrozumienia, że kończy mi się cierpliwość.
W końcu zrozumiał i przemówił:
– Szefowo, wyglądasz przepięknie, jak zawsze zresztą.
Mój chłopak.
– Dobra odpowiedź, skarbie. – Po tych słowach pociągnęłam za spust i strzeliłam prosto między oczy szczura, który leżał na podłodze.
Jego mózg rozprysnął się we wszystkich kierunkach. Na moim przedramieniu znalazło się kilka kropel krwi.
Ech…
Popatrzyłam na moją rękę i pokręciłam głową.
Tato, to za ciebie.
– Posprzątać to gówno, nie chcę widzieć ani kropki krwi, nigdzie! Aaa, i Hugo. – Popatrzyłam na niego zalotnym spojrzeniem. – Za dwadzieścia minut w moim biurze.
Mnie też należał się relaks.
– Tak jest, szefowo – powiedział i poprawił poły swojej czarnej, dopasowanej marynarki.
Cukiereczek.
Skierowałam wzrok na swojego złotego rolexa, który nosiłam na lewym nadgarstku.
– Odliczam. – Obróciłam się do niego plecami i zaczęłam iść w stronę mojego biura, kręcąc mocno biodrami.
Mniej więcej pięć minut później Anselo wniósł do mojego biura chińszczyznę.
Siedziałam na swoim obracanym fotelu i trzymałam nogi na drogim mahoniowym biurku.
– Smacznego, szefowo – powiedział i popatrzył na mnie jakoś tak dziwnie. Nie podobał mi się ten wzrok.
Anselo Alfaro to jeden z moich najbardziej zaufanych ludzi. Nigdy nie zawiódł mojego zaufania i zawsze mogłam na nim polegać. Pracował u nas jeszcze za czasów panowania mojego ukochanego ojca. Był ode mnie o dziesięć lat starszy i widział w swoim życiu naprawdę plugawe gówno. Nie wiedziałam, czy istniała jakaś rzecz, która była go w stanie zaskoczyć. Ten człowiek przyjął tyle kul, że śmiało mogłabym go nazwać cyborgiem. Na jego twarzy widniało kilka brzydkich blizn. Jedna szczególnie zwracała na siebie uwagę. Ta, która znajdowała się na policzku. Za każdym razem przypomniała mi o najgorszym dniu w moim życiu. Lubiłam na nią patrzeć, to właśnie ona dawała mi kopa do działania.
– O co chodzi? – zapytałam i włożyłam pierwszy kęs słodko-kwaśnego kurczaka w usta. Był naprawdę smaczny.
Przez chwilę wahał się, czy odpowiedzieć.
Bardzo dobrze!
– Nic, po prostu się o szefową martwię – powiedział ściszonym głosem.
Miał szczęście, że go lubiłam. W innym wypadku musiałabym mu zrobić krzywdę. Nie znosiłam, gdy ktoś kwestionował moje działania.
– Co chcesz mi przez to powiedzieć? – rzuciłam od niechcenia i zamieszałam widelcem w papierowym pudełku.
– Szefowa jest ostatnio bardzo nerwowa, a to wywołuje wśród naszych ludzi popłoch. Don Jorge… – Nie dokończył.
Na jego słowa wstałam gwałtownie i zrzuciłam z biurka całą chińszczyznę.
Cholera, naprawdę mi smakowała.
Skrzywiłam twarz w gniewie, a on nabrał głęboko powietrza. Bał się mnie.
Bardzo, kurwa, dobrze!
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_