- W empik go
Sabin - ebook
Sabin - ebook
Poza czasem i materią otworzyła oczy potężna istota. Na jej ludzkiej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Oczy zapłonęły czerwonym blaskiem. Spojrzała na dwie osoby przed nim. Kobieta była w strasznym stanie. Długie ciemne włosy były poplątane, pozlepiane zaschniętą krwią. Ubranie miała brudne i poplamione. Siniaki i wybroczyny szpeciły niegdyś piękną twarz. Natomiast mężczyzna miał szeroko podcięte gardło. Przy krawędzi rany wciąż jeszcze pojawiały się czerwone bąbelki. Stwór poruszył się i zaczął mówić głębokim, gardłowym głosem:
- Więc oferujecie mi dusze w zamian za ochronę waszego syna… Aby nic mu się nie stało…
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-670-7 |
Rozmiar pliku: | 665 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cień Wilka
Mity i legendy powstały po to, aby człowiek mógł łatwiej przyswoić sobie to, co było dla niego niezrozumiałe oraz niepojęte. Jednak nikt nie mówi o tych legendach, „o których nie powinno się mówić”. O tych, o których świat postanowił zapomnieć. Tych lokalnych, które nie zostają wypuszczone poza obręb miasteczek. Miasteczek takich jak Pardwy położonym gdzieś w górach sudeckich. Mówiono, że zbudowała je ludność napływowa i nie mieszkała tam żadna rodzina polska. Aż do pewnego październikowego dnia, kiedy na skraju łąki, niedaleko miasteczka, postanowiła osiedlić się jedna. Miał to być ich nowy, szczęśliwy dom, lecz szczęście nie było im pisane…
Spotkanie
Nagły błysk rozświetlił wejście do jaskini, a ciszę rozdarł grzmot. Na zewnątrz szalała burza. Młody wilczek podniósł powoli główkę i spojrzał przed siebie. Ciemność na ułamek sekundy rozjaśniła się w blasku błyskawicy. Malec zobaczył szary kształt, powoli idący w stronę jaskini. Szczeniak warknął i wcisnął się w kąt, starając się być jak najmniej widocznym. Kolejny grzmot przerwał ciszę. Zapadła nieprzenikniona ciemność, serce wilczka zaczęło bić szybciej. W jaskini rozległ się odgłos przemoczonych butów uderzających o podłoże. Wnętrze groty znów się rozjaśniło. Ludzka postać wpatrywała się w młodego szczeniaka, który obnażył złowrogo kły i zjeżył sierść. Głuchy odgłos upadającego ciała uciszył instynkt obronny zwierzęcia. Powoli, kroczek po kroczku, zaczął się zbliżać do nieruchomego ciemnego kształtu. Wilczek trącił łapką dziwnego przybysza i odskoczył ze strachu, jakby dziwna ludzka postać miała się nagle poderwać z ziemi. Jednak nic takiego się nie stało. Nieśmiało podszedł, obwąchując leżące przed nim ciało. Szczeniak położył się przy zimnym człowieku i zasnął spokojnie…
W tym samym momencie w przestrzeni poza czasem i materią otworzyła oczy potężna istota. Na jej ludzkiej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Oczy zapłonęły czerwonym blaskiem. Spojrzała na dwie osoby przed nim. Kobieta była w strasznym stanie. Długie ciemne włosy były poplątane, pozlepiane zaschniętą krwią. Ubranie miała brudne i poplamione. Siniaki i wybroczyny szpeciły niegdyś piękną twarz. Natomiast mężczyzna miał szeroko podcięte gardło. Przy krawędzi rany wciąż jeszcze pojawiały się czerwone bąbelki. Stwór poruszył się i zaczął mówić głębokim, gardłowym głosem:
– Więc oferujecie mi dusze w zamian za ochronę waszego syna… Aby nic mu się nie stało…
Para skinęła głowami na znak potwierdzenia.
– Dobrze – powiedział spokojnie potwór. – Bardzo dobrze…
Błysk rozświetlił wejście do jaskini. Gdzieś z ciemnego zakamarka wyszedł wysoki mężczyzna. Spojrzał na leżącego chłopca i wilczka. Na jego ustach pojawił się demoniczny uśmiech. Okrył płaszczem zziębnięte ciało. Szczeniak wskoczył na pierś chłopca. Mężczyzna podniósł nieprzytomne dziecko i szczeniaka, który wsunął się mu pod koszulę. Wyprostował się i powolnym krokiem wyszedł z jaskini w deszcz, niosąc na rękach młode ledwo tlące się życie. Na ułamek sekundy zapadła nieprzenikniona ciemność. Gdy blask kolejnej błyskawicy rozjaśnił wnętrze jaskini, w zasięgu wzroku nikogo już nie było.
Siedem lat później
– Harry, mówię ci, to będzie wspaniałe polowanie – powiedział mężczyzna w skórzanej czapce, idący polną drogą. – Tak jak za dawnych czasów. Ty, ja i Lopeer. Zapolujemy sobie na jakieś zwierzątko, tak jak nasi dziadowie niegdyś.
Harry spojrzał w gęsty las, do którego wystarczyło wyciągnąć rękę i już się w nim było. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Dawno już nie polował. Prawie siedem lat minęło od ostatniego razu. Ale nie czuł się z tego powodu szczególnie szczęśliwy. Tamta zwierzyna nie była trudną zdobyczą, za to po jej zabiciu przez całe siedem lat nie mógł dojść do równowagi psychicznej. Lopeer miał rację, jego stara dobra niemiecka krew została rozrzedzona.
– Może masz rację, Rulf – odparł.
Spojrzał na idącego obok Lopeer’a, który niósł strzelbę gotową do strzału i rozglądał się na boki.
„Od razu widać, że Hiszpan w gorącej wodzie kąpany” – pomyślał Harry. Nagle zamarli w bezruchu. Bezszelestnie obrócili się i wkroczyli w las. Nie potrzebowali ze sobą rozmawiać. Każdy dobrze wiedział, co ma robić. Gdzieś tu kryła się zwierzyna i to dość pokaźnych rozmiarów. Powoli zwiększali odstęp. Harry szedł w środku, ostrożnie stawiając kroki. Spojrzał w lewo i zobaczył Lopeer’a. Odwrócił się w prawo, gdzie spokojnie szedł Rulf. Na jego twarzy malował się uśmiech. „Tak, Rulf – pomyślał Harry – jak za dawnych lat.” Z uśmiechem spojrzał znów na Lopeer’a i stanął jak wryty. Jego przyjaciel leżał na ziemi, a nad nim pochylał się jakiś stwór. Przez chwilę nie mógł rozpoznać, co to jest. Bestia powoli wyprostowała się. Jej postawa przypominała ludzką, jednak wilczy pysk ociekający krwią świeżej ofiary mówił zupełnie coś innego. Mężczyzna zaczął się mimowolnie cofać. Spojrzał na prawo. Ku jego przerażeniu nad ciałem nieżywego Rulfa stał wielki, czarny wilk szczerzący zakrwawione kły. Harry oparł się plecami o pień wielkiego dębu. Rozdygotanymi dłońmi próbował naładować broń, jednocześnie nerwowo przenosząc wzrok z jednej bestii na drugą. Gdy za gardło chwyciła go łapa zakończona ostrymi pazurami, nie wydał z siebie żadnego dźwięku…
Zuzia siedziała w małej knajpce, przeglądając stare pożółkłe kartki. Miasteczko ją nużyło, a w duchu przeklinała samą siebie, że dała się wysłać tutaj redaktorowi naczelnemu gazety. „Zrób reportaż o miasteczku w Polsce, w którym nie mieszka żaden Polak, odkąd zostało zbudowane” – powiedział. Korpulentna kelnerka podeszła i uśmiechając się serdecznie, powiedziała:
– Jeszcze jedną filiżaneczkę kawy, słoneczko?
Dziewczyna nieświadomie uśmiechnęła się i skinęła potakująco głową, odpowiadając:
– Tak, bardzo dziękuje.
– Coś cię trapi, słoneczko? – spytała, nalewając kawę kelnerka.
Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała w inteligentne oczy starszej kobiety. Delikatnie skinęła głową i z ciężkim sercem powiedziała:
– Muszę zrobić reportaż o miasteczku, w którym nie żył żaden Polak, choć jest ono w granicach Polski – mówiąc to, Zuzia westchnęła.
– Słoneczko – powiedziała kelnerka, uśmiechając się z matczyną dobrocią. – To trochę naciągane. Jeszcze parę lat temu żyła tu jedna rodzina polskiego pochodzenia. Niestety, pewnej burzliwej nocy zdarzyło się coś strasznego i wszyscy zginęli.
– Gdzie mogłabym znaleźć o tym więcej informacji? – spytała Zuzia z zapałem.
– W miejskiej bibliotece, słoneczko. Prowadzona jest tam księga dziejów miasteczka. Znajdziesz w niej wszystko – odparła z uśmiechem i odeszła od stolika.
– Dziękuję.
Dziewczyna wzięła filiżankę kawy i powoli zaczęła pić czarny jak smoła napój. Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Do środka wpadł zarośnięty mężczyzna w stroju moro.
– Rulf, Harry i Lopeer zginęli w lesie. Szeryf zaraz będzie wydawał oświadczenie w tej sprawie – wykrzyczał.
Wszyscy jak na znak poderwali się z miejsca i zaczęli wychodzić na zewnątrz.
Mężczyzna w średnim wieku wyszedł na podwyższenie, wokół którego zebrał się tłumek ludzi. Wszyscy spoglądali nerwowo to na niego to na trzy prostokątne kształty przykryte białym prześcieradłem. Wśród zgromadzonych panowało niezwykłe napięcie.
– Proszę o ciszę – powiedział Szeryf, podnosząc do góry dłonie.
Szmer nerwowych szeptów ucichł. Wszyscy skupili się na nim. Zuzia delikatnie dotknęła ramienia stojącej obok kelnerki.
– Przepraszam, dlaczego nazywacie tego człowieka Szeryfem?
– To taki pseudonim – odparła. – A teraz cicho, bo zaraz zacznie mówić.
Mężczyzna rozejrzał się po zgromadzonych wokół ludziach, a następnie z udręką na twarzy zaczął mówić spokojnym i opanowanym tonem:
– Dziś stała się straszna rzecz. Znaleźliśmy ciała trojga mężczyzn naszej małej społeczności brutalnie zabitych przez wilki. Jutro z samego rana szykujemy nagonkę na te dzikie bestie. Jednak nim te potwory zostaną zabite i las znów będzie bezpiecznym miejscem, chcę przestrzec wszystkich i każdego z osobna, aby nie udawał się tam. Na potwierdzenie moich słów zobaczcie, co się przytrafiło naszym przyjaciołom.
Gwałtownie odwrócił się i ściągnął prześcieradło. Przez tłum przebiegły stłumione szepty. Ich oczom ukazał się straszny widok. Mężczyzna z rozerwanym gardłem leżał w prostej sosnowej trumnie. W jego oczach zastygło przerażenie i strach. Plamy krwi lśniły w słońcu. Zaraz zostały odsłonięte kolejne dwa ciała. Gdy pierwsze wrażenie minęło, a Szeryf opuścił podium, tłum zaczął się rozchodzić. Ku zdziwieniu Zuzi nikt nie zadawał pytań i nie drążył tematu. Wszyscy spokojnie się rozeszli. Dziennikarka chciała pobiec za przedstawicielem prawa, ale zniknął gdzieś w tłumie. Niewiele myśląc, udała się do miejskiej biblioteki, nie zauważając, że ona również wbrew pozorom podeszła do sprawy obojętnie.
John poderwał się na równe nogi. Rozejrzał się przerażony. Dopiero po chwili zrozumiał, że spał na ganku.
– Znowu mi się śnił tamten dzień – szepnął do siebie.
Niechętnie się rozejrzał, badając okolicę starej chaty. Wszystko było jak zawsze. Stary bujany fotel ustawiony był na wprost ścieżki wychodzącej z lasu. Osiedlił się tu po tamtej aferze. Chciał mieszkać z dala od miasteczka. Powoli usiadł i odchylił się do tyłu, zamykając zmęczone oczy. Chciało mu się spać. Nagle poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku. Otworzył oczy i zamarł w bezruchu. Cztery metry przed nim stał wielki wilk. Wpatrywał się w niego wściekłymi ślepiami. Gdy mężczyzna ruszył delikatnie ręką, zwierzę zawarczało, szczerząc białe kły. Trwali w bezruchu. Jakaś deska jęknęła. John odwrócił się w tamtą stronę. W tym samym momencie poczuł potężny ból w okolicy skroni. Cały świat zawirował i zrobiło mu się ciemno przed oczami.
Gdy Zuzia zaczęła szukać informacji, nie myślała, że może to być aż tak absorbującym zajęciem. Podniosła głowę znad wielkiej księgi, którą właśnie wertowała. Przez okno zaglądało zachodzące słońce. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. „Biblioteka – pomyślała. – Strasznie duże słowo jak dla pokoju z dwoma stołami i czterema regałami książek.” Nagle jej oczy spotkały się ze smętnym wzrokiem otyłej bibliotekarki. Natychmiast przywołała uśmiech, aby nie okazać zdegustowania zachowaniem starszej kobiety. Ta odpowiedziała skrzywieniem warg, które miało uchodzić za odwzajemniony uśmiech. „Boże, a ja myślałam, że to mnie tu zesłano za karę” – przemknęło jej przez myśl gdy ponownie zagłębiała się w lekturze. Jej źrenice rozszerzyły się z radości, gdy zaczęła czytać kolejny wpis.
Lincz
Ulicami miasteczka przeszło dwudziestu zamaskowanych mężczyzn z pochodniami. Wszyscy kierowali się w stronę nowo postawionego domu. Mieszkała w nim pierwsza w długoletniej historii Pardw polska rodzina. Młodzi mężczyźni włamali się do środka i w brutalny sposób zabili Grzegorza B. (34 lat) i Milenę B. (28 lat). Gdy na miejsce przyjechała policja, napastnicy zniknęli, nie pozostawiając po sobie śladów. Przypuszcza się, że byli to mieszkańcy miasteczka, którym nie podobało się, iż nowymi mieszkańcami mają być Polacy. Mimo starań policji, sprawców nie odnaleziono.
Jednocześnie zaginął Sabin B. (10 lat), syn Grzegorza i Mileny B. Wszczęto poszukiwania chłopca, który najprawdopodobniej podczas całego zamieszania uciekł do lasu.
Gdy skończyła czytać, uśmiechnęła się dumnie. Chwyciła za długopis i zaczęła pisać. Kiedy wychodziła z biblioteki za oknami było ciemno.
Z samego rana szesnaścioro mężczyzn z psami ruszyło do lasu. Szli powoli w linii prostej, obserwując wszystko, co jest przed nimi. Marsz zaczęli bardzo wcześnie od miejsca, w którym znaleziono ciała mężczyzn. Nagle jedno z zwierząt zatrzymał się i wyszczerzył zęby. Gwałtownie ruszył z miejsca, ujadając. W jego ślad poszyły wszystkie pozostałe. Gdy dobiegli do wielkiego dębu, psy zamilkły nagle zgubiły trop. Jakaś gałązka strzeliła i wszyscy ludzie jak na znak podnieśli strzelby w stronę drzewa. Za nim pojawił się cień, na który skierowano lufy. Po chwili, opierając się jedną ręką o pień, wyszedł z cienia John. Miał rozszarpane gardło, z którego ściekała obficie krew. Mglistym wzrokiem odnalazł Szeryfa. Wyciągnął ku niemu rękę.
– Szeryfie… To jest zems… – mężczyzna charcząc, osunął się na kolana.
Z jego ust spłynęła strużka krwi. Bezwładnie upadł na ziemię. Coś poruszyło się w krzakach po prawej stronie. Między nimi na ułamek sekundy pojawił się kształt i zniknął. Ciszę panującą w lesie przerwały strzały. Gdzieś z lewej strony strzeliła gałązka. Wszyscy mężczyzn zaczęło strzelać w tamtym kierunku.
W lesie coraz częściej rozbrzmiewały kanonady wystrzałów. Nagle rozległ się skowyt ranionego zwierzęcia.
Zuzia weszła do kawiarni i usiadał w tym samym miejscu, co wczoraj. Zaraz podeszła do niej kelnerka.
– Jak się spało, słoneczko?
– Właściwie to dobrze – odparła z uśmiechem. – Choć obudziły mnie huki i trzaski dochodzące gdzieś z lasu. No i oczywiście ofiary, które wczoraj widziałam, nie pozwalały mi zasnąć. Straszny widok.
Starsza pani nalała filiżankę kawy i postawiła przed nią.
– Wiesz, jesteś tutaj tylko przejazdem, ale Pardwy to bardzo zżyta społeczność. Wszyscy wiedzą prawie wszystko o tym, co się tu dzieje...
Zuzi aż pojawiły się iskierki zaciekawienia w oczach.
– To trochę dziwne, co pani mówi – zaczęła powoli. – Bo gdy doszło tu do prześladowania, jakoś nikt nie potrafił wskazać ludzi, którzy popełnili zbrodnię.
Kobieta wpatrzyła się w oczy młodej dziennikarki.
– Widzę, że poszłaś za moją radą i wybrałaś się do biblioteki – powiedziała, starając ukryć drżenie głosu. – Do dziś dzień, jak przypomnę sobie tamte wydarzenia, to ciarki przechodzą mi po plecach. Ech… To było straszne…
Rozmawiały jeszcze długo. Ranek przeciągnął się do południa. Zuzia grzecznie podziękowała za kawę i wyszła. Gdy wracała ulicą do małego hoteliku, w którym się zatrzymała, zobaczyła, jak Szeryf rozmawia z potężnie zbudowanym mężczyzną, pokazując na kartkę papieru. W końcu w złości zmiął ją w ręku i cisnął na ziemię. Obydwaj mężczyźni odeszli. Dziennikarka rozejrzała się na boki. Podbiegła do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą rozmawiali mężczyźni. Przykucnęła, podnosząc zmiętą kulkę papieru. Schowała ją do kieszeni i szybkim krokiem udała się przed siebie.
Drzwi do małej leśnej chaty otworzyły się na oścież. Promienie słońca wdarły się do ciemnego pomieszczenia, oświetlając dwa okrwawione kształty leżące na podłodze. Do środka wszedł mężczyzna. Spojrzał najpierw na wilka, po czym przeniósł wzrok na młodzieńca, którego twarz wykrzywiła się w wyrazie radości.
– Jednak przyszedłeś…
– Tak – odparł spokojnie. – Widzę, że nieźle ci poszło.
– Zostało jeszcze czterech z dwudziestki. Jeszcze tylko czterech...
– Czy wiesz, o co mnie prosisz? Sabinie, zdajesz sobie sprawę z konsekwencji?
Młodzieniec zakaszlał, a z kącika ust pociekła strużka krwi. Na czole pojawiły się kropelki potu.
– Tak – powiedział słabym głosem.
Mężczyzna uśmiechnął się triumfalnie.
– Dobrze, niech i tak będzie.
Pochylił się nad nimi i dotknął delikatnie jego ręki. Całe pomieszczenie rozświetlił oślepiający blask.
– Jak to nie chce pan rozmawiać ze mną?! W tej sprawie z wilkami zginęło już szesnaście osób, a pan nawet nie zawiadomił władz?! Jestem dziennikarką – wykrzyczała prawie jednym tchem Zuzia – i należy mi się prawda o tym, co tu się dzieje!
Szeryf spokojnie podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Byli w jego miasteczku, w jego biurze i nic nie musiał jej mówić. Wiedział to dobrze. Uśmiechnął się pobłażliwie.
– Droga pani, przedstawicielem władzy w Pardwach jestem ja. To, że wszyscy tutaj nazywają mnie Szeryfem, nie jest tylko miłym przezwiskiem. Dotyczy to również funkcji komendanta jedynego posterunku policji w całej okolicy, którą sprawuję i nie rozumiem pani zdenerwowania. Przecież sprawa została rozstrzygnięta. Całe stado wściekłych wilków zostało wybite i spalone, aby wścieklizna się nie rozprzestrzeniała. Złożone zostało już oficjalne oświadczenie oraz raport władzom wyższym. Szczerze ubolewamy nad tym, co się stało.
Zuzia zmrużyła oczy i wpatrywała się w przedstawiciela prawa, próbując odgadnąć jego myśli. Po chwili uśmiechnęła się beztrosko i uprzejmie. Skinęła głową, mówiąc:
– Bardzo serdecznie dziękuję za wyjaśnienia. Uspokoił mnie pan. Do widzenia.
– Do widzenia pani.
Jeszcze raz się uśmiechnęła i wyszła z biura komendanta posterunku.
Za oknami już powoli zapadał zmrok. Zuzia jeszcze raz rozwinęła kartkę papieru, na której krwią były namazane litery:
Z dwudziestu zostało was już tylko czterech. O zachodzie słońca spotkajmy się na skraju polany John’a.
Sabin B.
„Sabin B. Ten sam, który zaginał siedem lat temu – pomyślała. – Ten sam, który wtedy miał zaledwie dziesięć lat. A teraz… Ech…”
Narzuciła na siebie katanę i wyszła z pokoju. Niepostrzeżenie wymknęła się z hoteliku. Po chwili była poza zasięgiem świateł miasteczka. Szła szybko leśną ścieżką. Zatrzymała się dopiero, gdy dotarła na skraj polany. Rozejrzała się. Wszystko było tak, jak opisano w księdze. Dawny dom polskiej rodziny znajdował się na brzegu dużej polany. Aktualnie w posiadaniu John’a R., który żył tu na uboczu od sześciu lat. Zachodzące słońce roztaczało nad polaną karminowo–czerwoną poświatę. Zuzia nagle poczuła się dziwnie. Lodowate dłonie strachu zaciskały się na krtani. Szybko obrzuciła wzrokiem otoczenie polanki, szukając miejsca do obserwacji. Dostrzegła stary dąb tuż na granicy lasu. Wspięła się na niego. Już po chwili była ukryta wśród najniższych gałęzi rozłożystego drzewa. Rozchyliła listki przed sobą. Czekała...
Gdy wybiła godzina dwudziesta pierwsza, drzwi do chaty otworzyły się na oścież z trzaskiem. Ze środka wyszła czwórka mężczyzn z długimi strzelbami. Stanęli na ganku i wpatrywali się w skraj lasu. Trwali w bezruchu prawie dziesięć minut, gdy na ścieżce w oddali zamajaczył jakiś cień. Powoli podążał w ich stronę. Z każdą chwilą był coraz bliżej. W końcu cień zaczął przypominać człowieka. Karminowe światło powoli zaczynało oświetlać półnagie ciało młodzieńca, idącego spokojnie przed siebie. Zatrzymał się pięćdziesiąt metrów od ganku, wpatrując się w mężczyzn. Nagle jeden się roześmiał:
– Mam uwierzyć w to, że to ty jesteś tym, który mojej farmie zrobił tyle szkód?
Chłopak skoncentrował się na nim i uśmiechając się, powiedział jadowitym tonem:
– Trochę więcej szacunku, gdy do mnie mówisz! Mężczyzna zamilkł. Spojrzał na niego wściekłymi oczami.
– O czym ty bredzisz, chłopcze?
– O tobie, Szeryfie. A może mam ci po prostu mówić Bezimienny? Jak za dawnych dobrych czasów? Chyba się nie obrazisz z tego powodu?
Mężczyzna wyprężył się gwałtownie. Zaraz za nim zrobili to pozostali.
– Widzę, że nauczyłeś się kontrolować cztery ciała naraz – uśmiechnął się jadowicie młodzieniec. – Ale powiedz mi, czy nie przesadziłeś, wcielając się aż na dwudziestu? Naraziłeś się na ataki.
– Kim jesteś?! – wykrzyknęła cała czwórka jednym tchem.
Chłopiec przekręcił delikatnie głowę na bok i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Na pewno mnie nie pamiętasz?
Szeryfowi poszerzyły się źrenice ze strachu.
– Zabić go! – wykrzyknął przerażony.
Wszyscy jak na znak podnieśli strzelby i wystrzelili. Chłopak upadł na plecy, z jego rozszarpanej klatki piersiowej płynęła obficie krew. Rany jednak się zasklepiły. Podniósł się. Na jego ustach rozszerzył się pogardliwy uśmiech.
– Teraz moja kolej – wyszeptał. Mięśnie napięły się. Skóra zaczęła pękać. Stawał się coraz większy. Ciało powoli zaczęło się deformować. Po chwili w miejscu, gdzie stał siedemnastolatek, pojawił się stojący na tylnych łapach dwumetrowy potwór. Z jego pyska skapywała ślina. Czarne futro okrywało muskularne ciało. Zanim którykolwiek z mężczyzn zdążył się poruszyć, wilkołak powalił dwójkę z nich. Rozerwał im gardła i pozostawił, by się wykrwawili. Gwałtownie się odwrócił i runął na kolejnego mężczyznę, wbijając mu szponiastą łapę w klatkę piersiową. Raptownym szarpnięciem wyrwał ją, ściskając wciąż bijące serce. Nagle całą okolicą wstrząsnął odgłos wystrzału. Wilkołak znieruchomiał. Zaczął się powoli podnosić i obracać. Gdy się już w pełni wyprostował, ujrzał dymiący wylot lufy wycelowanej w niego. Szeryf uśmiechał się przez chwilę, ale zaraz jego uśmiech zamarł, gdy zobaczył dziwny grymas na okrwawionym pysku potwora.
– Jesteś już aż tak słaby, że nie możesz się przemienić?
Szeryf cofnął się o dwa kroki w tył.
– Nie możesz mnie zostawić w spokoju? Zażegnamy stare spory.
– Zawsze wiedziałem, że jesteś słaby. Ale potrafiłeś manipulować innymi. A teraz mam dla ciebie małą niespodziankę.
Potężną zakrwawioną łapą potwór narysował na swojej klatce piersiowej koło, a w środku odwrócony wierzchołkiem w dół trójkąt. Bestia podniosła pysk w jego stronę i wyszczerzyła złowieszczo kły.
– Nie, to niemożliwe… Przecież śmiertelnik musiałby… – słowa Szeryfa zdławiły się w bulgotaniu. Z jego rozerwanej krtani płynęła krew. Osunął się na kolana. Znak nakreślony przez bestię zajaśniał oślepiającym światłem. Błysk rozjaśnił całą okolicę i tak samo jak się szybko pojawił, tak i zniknął. Bezwładne ciało Szeryfa upadło twarzą do ziemi. Gdzieś na skraju lasu trzasnęła gałąź, ktoś krzyknął i głucho spadł na ziemię. Bestia odwróciła się w tamtą stronę i zerwała się z miejsca, podrywając grudki ziemi w powietrze.
Zuzia zapaliła nocną lampę. Opadła bezsilnie na łóżko. Odpaliła laptopa i zmrużyła oczy. Przypominała sobie wydarzenia ostatniej nocy. Widziała, jak bestia brutalnie zabija czterech ludzi. A później ten oślepiający blask. Do teraz czuła, jak bardzo bolą ją pośladki po upadku. Na samo wspomnienie wielkiej, okrwawionej bestii, która pojawiła się nad nią, gotowa zabić ją bez mrugnięcia okiem strach, lęk i zgroza na powrót wkradały się do serca. Ale w jakiś dziwny sposób wiedziała, że tak naprawdę Sabin nic jej nie zrobi. A teraz miała tyle do napisania, tyle do opowiedzenia. Westchnęła.
– No, ale przecież obiecałam – wyszeptała do pustego pokoju.
Powoli zaczęła pisać:
Pardwy są jedyne w swoim rodzaju. Nie mieszkał tu żaden Polak…
Więzienie Wewnątrz Siebie
Sabin z samego ranka umył się w małym górskim strumyku. Wytarł się do sucha i zjadł smażonego królika, którego upolował tej nocy. Gdy już wypoczął, usiadł wygodnie w starym fotelu. Zamknął oczy, powoli odpływając z rzeczywistości. Wiedział, że znajduje się w starej chacie, gdzie spędził ostatnie siedem lat. Wiedział, że jest słoneczny dzień, a za oknem śpiewają ptaki. Ale gdy otworzył oczy, siedział na drewnianym krześle. Miał na sobie uniform policyjny, a przy boku pałkę i pistolet. U jego nogi siedział wielki wilk. Tuż przed nim stał wyprostowany mężczyzna w takim samym umundurowaniu jak on. Jego oczy jarzyły się krwawą czerwienią.
– Witaj, Sabinie.
– Witaj.
Demon uśmiechnął się szeroko.
– Widzę, że moje nauki nie poszły na marne.
Młodzieniec skinął głową.
– Kazałeś nazywać się Janem. Ale powiedz, tak naprawdę to nie jest twoje imię?
– Tak, miałem wiele imion. Ale pierwsze, jakie nadał mi mój ojciec, brzmiało: Przedwieczny.
– Twój ojciec?
– Każdy ma ojca – odparł demon. – Tak samo jak każdy ma prawo do życia i do zemsty. Ja, dzięki Tobie, mogę urzeczywistnić to ostatnie.
Chłopiec zamyślił się przez chwilę.
– Dlaczego pragniesz zemsty?
– Sabinie, obiecałem, że odpowiem na wszystkie twoje pytania. Żeby zrozumieć motywy mojej zemsty, musisz pojąć pewien błąd historii tego świata. Otóż od zarania dziejów po świecie stąpały demony. Mieliśmy prawa, porządek i hierarchię. Byłem odpowiedzialny za przestrzeganie praw demonów. Z każdym wiekiem jednak coraz więcej niechęci było wśród moich pobratymców dla starego porządku. Nie podobało im się to, że równowaga musi być zachowana. Nie dziwię się im, bo to jest nieodłączną częścią naszej natury. W końcu w starych zapiskach wynaleźli sposób, by mnie zamknąć w miejscu poza czasem i miejscem. Zrobili to zgodnie z pradawnym prawem, przez co nie mogłem się stamtąd wydostać. Gdy tylko mnie zabrakło, moi ziomkowie zaczęli szaleć na ziemi. W historii świata czasy te zapisały się jako średniowiecze. Paskudny czas. A ja trwałem w więzieniu, nie mogąc nic zrobić. Dziś demony znacznie osłabły, gdyż nie potrafiły uszanować równowagi panującej od wieków. Teraz żyją wśród ludzi jak normalni członkowie społeczeństwa i tylko od czasu do czasu pozwalają sobie na przypomnienie dawnych lat świetności. Ale dość już opowieści. Przez wieki, kiedy byłem zamknięty, wymyśliłem idealną zapłatę za moje krzywdy. Stworzyłem więzienie, bez którego nie będą mogli żyć. Pamiętasz, o co spytałeś, kiedy po raz pierwszy pokazałem ci to miejsce?
– Tak, zapytałem, dlaczego chcesz stworzyć to miejsce we mnie.
– Dokładnie! Widzisz, tego miejsca nie trzeba tworzyć. Ono jest w każdym bycie ziemskim. To jedno łączy nas wszystkich. Ja je jedynie zagospodarowałem, a mogłem to zrobić tylko wtedy, gdy jakaś istota świadomie wyrazi na to zgodę. Powiedz, jak to ci się podoba?
Młodzieniec rozejrzał się po małym gabinecie. Był tam regał z półkami, krzesło, jakieś dwa pełne segregatory i jeszcze trochę innych biurowych rzeczy.
– Myślałem, że to miejsce będzie trochę większe, ale jak na razie wygląda na bardzo słabo wyposażone małe biuro.
Demon roześmiał się radośnie.
– Owszem, bo pracuje tu tylko jeden strażnik i drugi dorywczo. Ale co do wielkości, nie oceniałbym tego aż tak pochopnie.
Mówiąc to, otworzył drzwi, które się znajdowały za jego plecami i wyszedł. Sabin uczynił to samo. Jego oczom ukazał się długi szeroki korytarz, wzdłuż którego po obu stronach były cele. Młodzieniec podniósł głowę w górę i zobaczył, że do samego sufitu są jeszcze dwa ich piętra. Wszystkie oprócz pierwszej z brzegu były otwarte.
– Chodź, mamy już jednego więźnia.
Powoli podeszli do najbliższego miejsca oddosobnienia. W środku na pryczy siedział człowiek. Jego całe ciało pokrywały blizny po oparzeniach. Był łysy, a niebieskie lodowate oczy wpatrywały się w nich. Sabin spojrzał na zamek celi. Ku jego zdziwieniu nie było tam miejsca na klucz tylko znak. Koło i wpisany w nie trójkąt podstawą do góry.
– Sabinie, mój drogi chłopcze, przedstawiam ci Bezimiennego – powiedział z jadowitym uśmiechem Przedwieczny. – To demon, przez którego powstało to całe zamieszanie.
– Z mojego wnętrza zrobiłeś wiezienie dla demona?
– Nie dla jednego. Jest tu miejsce dla wszystkich i nawet zrobiłem kartotekę? Widziałeś ten czerwony skoroszyt, tam jest wszystko, co dotyczy jego od początku aż po dziś dzień, kiedy trafił tutaj.
Chłopiec obrócił się w jego stronę.
– Co teraz będzie? Ocaliłeś mi życie. W zamian za to użyczyłem ci mego ciała. Ale co teraz będzie?
– Teraz – odparł spokojnie Przedwieczny – będziesz miał więcej przygód niż jakikolwiek ze śmiertelników stąpających kiedykolwiek po Ziemi. A teraz wracaj z powrotem do rzeczywistości. Musimy ruszać dalej.
Sabin uśmiechnął się ponuro. „Moi rodzice go uwolnili, żeby się mną opiekował – pomyślał. – Oddałem mu wnętrze w zamian za zemstę.” Młodzieniec zamknął powieki, a gdy je otworzył, był z powrotem w starej chacie. Wziął z kąta starą wysłużoną torbę. Zarzucił ją na ramię. Spojrzał w stronę drzwi. Ciepłe promienie słońca oświetlały jego twarz.
– Naprzód, ku porankowi dnia następnego… – wyszeptał.
Powoli ruszył przed siebie.